Translate

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Wiersz numer sześćdziesiąt cztery: Narodzone z miłości.

Tytuł chyba kompletnie nie pasuje, ale bym musiała zmieniać nazwę pliku... Tak więc... Historia Austrii i Węgier opisana w alegorii do tańca... A zauważył ktoś, że Polonez jest jakby alegoryczny do historii Polski i Litwy? Kto zauważy, co się z czym kojarzy, dostanie wiersz na zamówienie^^


Narodzone z miłości

Krok w przód, krok w tył
Raz przyjaciele raz wrogowie
Dwa kroki wprzód
Twarzą w twarz na polu bitwy
Podanie dłoni
Kto zwycięży i przechyli szalę na swą stronę?
Partner przyciąga partnerkę ku sobie
Kobieta w niewolę wpada
Tancerze obejmują się taktownie
Jednak nie cierpi, być może jest rada
Czas więc teraz na obrót
Pan zawrócił damie w głowie
Kroki w bok, w tą samą stronę
Walka na polu bitwy, ramie w ramie
Minięcie drugiej pary
Cały świat tak odległy, nie przeszkadza im
Orkiestra tak daleko, przygrywa im
Tak wielu leży u ich stóp
Lecz nagle oddalenie...
Bunt, rozdzielenie
Jednak pan szybkim ruchem panią przyciąga i w ramionach więzi
Połączenie, zasady równe
Muzyka cichnie, odsuwają się od siebie, kłaniają
Koniec wspólnego czasu
Lecz czy niedługo orkiestra nie zagra na nowo?
Czy nie połaczą się znowu?
Teraz muzyka jest inna, wszyscy tańczą razem, osobno jednoczeście
Więc i ich nowa więź połączy, lecz będą razem
Rozbrzmiewa muzyka czasów dzisiejszych
A oni znów po tej samej stronie

niedziela, 30 grudnia 2012

Wiersz numer sześćdziesiąt trzy: Czy to źle?

To miał być wiersz o Prusach, ale wena miała inne plany... Trochę chyba też działanie książki o Fritzu leżącej jakieś 0,5 m ode mnie... (A portret Feliksa w podobnej odległości coś działać nie chce -_-) Rozmowa Fritza i jego taty ze śmiercią (najpierw jest jego tata, potem on). Trochę też myślenie o wadze przewinień zależnej od sytuacji i o życiu po śmierci. Zastanawiam się powoli co mój mózg wytwarza jeśli chodzi o temat Fritza... On nam zrobił rozbiory... Powinnam go nienawidzić... A mu współczuję... Cóż... Dzieciństwo miał smutne, mordów na wielką skalę nie robił tylko normalna polityka (ale mógł kogoś innego ciachnąć, albo bardziej dyplomatycznie), więc jakiś tam zły wybitnie nie był... Raczej skrzywdzony przez los. I miał wrednego tatę... jak to opisała jego tatę ta książka... "kochającego prymitywne, męskie rozrywki"... Tak, był wyjątkowo prymitywny, nie miał uczuć wyższych i traktował syna nie jak dziecko tylko jak żołnierza we wczesnym stadium rozwoju. To i się synek trochę popsuł, bo nikt go nie nauczył miłości. A nawet, jeśli ktoś by mógł, będąc jego przyjacielem to mu go odebrano. To potem to żony z ustawionego małżeństwa się nie przywiązał (bo i tak kiedyś umrze to po co) i nie poznał miłości... Może chociaż jego mama była miła... Ale jego siostra pisała w pamiętniku, że u nich w domu bardzo smutno było... Ja chyba wiem za dużo... Ostatnia osoba, która się za bardzo nim interesowała została zabita przez własną żonę... Ale na szczęście ja jestem względnie normalna, tylko analizuję jego psychikę no i nie ma zagrożenia sytuacją powyżej, bo małżonka posiadać nie będę, bo jestem za brzydka i za dużo zajmuję się dziwnymi rzeczami... Milka, nie bij za godzinę. Tylko przetłumaczę stronę z opowiadania i idę^^

Czy to źle?

- Czy to źle pragnąć potęgi?
I poświęcać jej wszystkie swe myśli?
- Tak, jeśli wybierzesz ją ponad swą rodzinę
- Ale... Czymże jest tak mała grupa, wobec całego narodu?
- Społeczeństwo składa się z jednostek
Jak miałbyś zadbać o kraj, jeśli nie umiesz zadbać o rodzinę?
- Lecz spójrz co stworzyłem! Armię większą niż wszystkie Twe marzenia!
- Patrzę i widzę, łzy syna Twego pierworodnego
- Nie zasłużył na to miano! Zniszczyć chciał to co osiągnąłem!
- Nic nie osiągnąłeś. Potęga dopiero nadejdzie
- Łżesz! Szatana sługo!
- Opadnij na dno piekielne
Ty, który doprowadziłeś do łez dziecko własne
Ty, który potęgę ponad rodzinę kładłeś
Ty, który zabiłeś szczęście swego syna
Ty, który zniszczyłeś wyższe uczucia
Ty, który człowieczeństwo utraciłeś z własnej woli

- Czy to źle poświęcić wszystko, by osiągnąć swe cele?
- Tak, jeśli poświęciłeś też miłość i rodzinę
- A jeśli nie miałem jej nigdy? Jeśli utraciłem ją dawno temu?
- Czemuś to nowej nie stworzył?
- A jakiż to wzór miałem? Cierpienie jeno
- Wiem o tym, wiem doskonale. Chciałbyś mieć szansę kolejną? Lecz, jakże dać Ci ją mogę, gdy tyle łez i krwi wylanych zostało z Twego rozkazu?
- Wiem to, żałuję... Chciałem jedynie pokazać osobie, która mogła ujrzeć mnie z nieba, że jestem wart więcej niż wciąż powtarzał
- Ujrzeć Cię nie mógł. W piekle wnętrzności mu wypalono. Za to, że cierpienie bezzasadne sprowadził
- Czy i mnie los ten czeka?
- Cierpiałeś za życia, ofiarą jego byłeś. Jednak to Cię nie usprawiedliwia
- Czy więc do końca wieczności patrzeć będę na niego? I znów drwić drwić ze mnie będzie?
- Tego nie powiedziałam również. Powrócisz raz jeszcze. To szansa, by winy swe odkupić
- Cóż to zrobić muszę?
- Tyle uśmiechów wywołaj, ile łez przelano, tyle szczęścia przynieś ile ran zadano
- Więc wrócę i wykonam swe zadanie, Wspaniały Aniele
- Wróć i napraw swe winy
Ty, który wiele łez przelałeś
Ty, z którego powodu łez wiele przelano
Ty, który miłości nie znałeś
Ty, przez którego ukochanych potracono
Ty, który przyjaciela śmierć widziałeś
Ty, któryś spowodował śmierć przyjaciół i wrogów

Czy istnieje niebo, zapytacie?
Jakże odpowiedzieć mam na to?
Powiedzcie mi, czy istnieje szczęście?
Każdy nazywa je inaczej
Więc czy niebo jest jedno?
Czy piekło jedną ma postać?
Czy po śmierci znikasz?
Czy może osiadasz w jednym miejscu?
A może wracasz, by naprawić swe winy?
Nie odpowiem wam moi drodzy
Każdy z was własne ma niebo
Każdy własne piekło posiada
Każdy tysiące wspomnień w sercu chowa
A teraz koniec historii
I gdy spać będziecie
Śnijcie o życiu swym
Pomocy i grzechach
Uśmiechach i łzach
A teraz już, koniec opowiastki
Zamknijcie oczęta
Kim jestem nie pytajcie
Każdy z was mnie spotka
I nazwie imieniem innym
Kostucha, anioł, bóg śmierci
Imię ważne nie jest
Wasze też zmieniały się razy tysiące
Życie wasze niczym iskra
Buchnąć płomieniem może
Łzy zgasić ją mogą
Przyjdę wkrótce ja, dmuchnę
I psyt, iskierka zgasła

sobota, 29 grudnia 2012

Historia poza tematem numer dwadzieścia siedem: Strata i pocieszenie.

Ostatnio ktoś tu prosił o DenNor, a nie miałam innego pomysłu to go napisałam. Nie wiem ile się to łączy z historią czy chociaż z Hetalią. Więc... Dania po ucieczce Szwecji i Finlandii jest załamany. Pocieszenie znajduje w domu Norwegii. Chyba bez sensu...


Strata i pocieszenie

                Czasem, gdy nie zauważamy swych błędów niszczymy coś, za czym będziemy tęsknić wiecznie, coś, czego nie chcielibyśmy nigdy stracić. Czasem nie można tego odzyskać. Ale kto powiedział, że nie można zyskać czegoś w zamian?
                Dania niepewnie przeszukiwał swój dom. Szukał tego, na czym zależało mu najbardziej na świecie, by tylko tego nie stracić.
- Nie ma... – biegł do następnego pokoju. – Tu też nie ma... Nie ma ich! – przeszukiwał nawet każdy większy czy mniejszy schowek, skrzynię. Wszystko. Czasem popadał w paranoję próbując znaleźć to, czego szukał w miejscu, gdzie nie weszłaby nawet mysz. – Szwecja i Finlandia uciekli... – dotarł do niego okropny fakt. Wypełnił go smutkiem i rozpaczą. Zaczął rzucać wszystkim, co wpadło mu w ręce. Niszczył cenne rzeczy, rozrzucał ważne dokumenty, darł listy. Aż w końcu upadł na kolana i po prostu zaczął płakać. – Uciekli... Nienawidzą mnie... – płakał chyba pierwszy raz w dorosłym życiu. Tak bardzo żałował każdego złego słowa, każdego złego uczynku, który mógł skłonić ich do ucieczki. Chciał ich szukać, lecz wiedział, że nie ma szans na sprowadzenie ich z powrotem. Mimo to wyszedł z domu. Mróz i śnieg otrzeźwiły go nieco. Znalazł cel, do którego powinien dążyć.
                Powoli, jednak sukcesywnie zbliżał się do domu Norwegii. Nie miał większego celu w tej wyprawie. Wiedział jednak jedno, tylko on mu pozostał. Przedzierał się przez śnieg, brnąc nieustannie ku swemu celowi. Nie zatrzymywał się ani na chwilę, nawet, gdy palce stawały się powoli fioletowe, a nogi bolały niemiłosiernie. Wkrótce jednak jego trud miał się opłacić.
- Czego? – niezwykle uprzejmie przywitał go Norge.
- Szwecja i Finlandia... – powiedział łapiąc z trudem oddech.
- Uciekli? A czego się spodziewałeś? Że będą przy Tobie wiecznie, bijąc Ci pokłony? – młodszy jednak wpuścił go do środka. – Jak sobie coś odmrozisz to Cię zabiję. Akurat robiłem obiad. Załapiesz się na darmowe żarcie.
- Jesteś kochany! – przytulił mocno młodzieńca.
- Jak mnie nie puścisz to daniem głównym będziesz Ty! – po tych słowach mężczyzna odsunął się od niego z miną zbitego pieska. – Dobrze. Jak zjemy to spokojnie porozmawiamy.
                Niedługo potem nastąpił czas posiłku. Zjedli mniej lub bardziej spokojnie i przeszli do konwersacji. Dania opowiadał długo i chaotycznie. Mówił o każdym dniu, szukając przyczyny ucieczki tych dwojga.  Powoli zaczynał się plątać. Jednocześnie usprawiedliwiając i oczerniając każde swoje zachowanie.
- Spokojnie... – powiedział nagle Norge, gdy Dania był bliski załamania. – Oni i tak by uciekli, wiesz? Może to nie do końca Twoja wina. Trochę Twoja... Bardzo Twoja. Ale nie całkowicie Twoja. Na pewno też chodzi o to, że pragnęli wolności. Nie musi to oznaczać, że nienawidzili Ciebie.
- Naprawdę tak sądzisz? – mężczyzna mocno go przytulił. Było już bardzo ciemno i późno. – A Ty mnie kochasz?
- Masz na myśli czy Cię „lubię”, prawda? – powiedział chłodno Norwegia.
- Czy kochasz! Bo jesteś taki słodki... Ja Cię chyba kocham, bo tylko Ty mi zostałeś...
- Czyli mnie kochasz, bo nie masz kogo kochać? Pójść z Tobą jutro do dzielnicy portowej i poszukasz kogoś innego?
- To nie tak! Kocham, bo mnie nie opuściłeś!
- A jakby Szwecja został z Tobą i tylko on był przy Tobie to jego byś kochał?
- Tylko lubił, Ty jesteś wyjątkowy.
- I myślisz, że ja Ciebie też?
- Mam taką nadzieję.
- Pacan...
- Och, przestań! Daj się przytulić! – mężczyzna wyciągnął do niego ręce. Spodziewał się, że zaraz zostanie uderzony... Ale Norge uśmiechnął się delikatnie i go przytulił.
- Na pocieszenie... – młodzieniec po chwili zasnął. Więc Dania musiał zanieść go do łóżka... Postanowił spać dziś wraz z nim. A rano niech się dzieje co chce.

piątek, 28 grudnia 2012

Wiersz numer sześćdziesiąt dwa: Decyzja.

Czy to możliwe, że Prusy zniknął przez jedną swoją decyzję? Lecz, nie żałuje tej decyzji. Na jego odejście złożyło się wiele jego win i błędów. Lecz gwoździem do trumny okazać się mogła pomoc niewłaściwej osobie. Jednak on tak nie uważa.


Decyzja

Czy tego żałujesz?
Tego, że sprowadziłeś go na świat?
Mówisz, że przecież był na nim już dawno
Ale to Ty pozwoliłeś mu przeżyć
Ale on nie okazał Ci wdzięczności
Mówisz, że jest Twoim bratem
Że na pewno kocha Cię tak mocno jak Ty jego
Ale wydaje się, że nigdy Ci tego nie powiedział
A czy żałujesz, że oddałeś mu swe miejsce?
Nie wmawiaj mi, że nie ma to dla Ciebie znaczenia!
„On jest młody, niech się wyszumi. Mój czas już minął”
Mówisz z beztroskim spokojem
Lecz powiedz, czy nie tęsknisz za dawnymi czasami?
Gdy każdy znał Twe imię?
Kto teraz o Tobie pamięta?
Może kilka osób, które powiedzą „Ach tak, był kiedyś taki...”
Albo wypomną Ci Twe błędy i winy
Kto Cię teraz kocha?
Kto podziwia?
Kogo możesz kochać Ty?
Zostałeś sam
W cieniu tego, który narodził się pod Twoimi skrzydłami
Nie... Ciebie już nie ma
Powoli znikasz z ludzkiej pamięci
Kiedyś znikniesz na zawsze
Każdy ślad Twej egzystencji, każda pamiątka po Tobie
Zostaną zmienione na coś bardziej użytecznego
Tak dzieje się z każdym
Przetrwa tylko to, co jest wyjątkowe
Ale jak długo przetrwa?
Kiedy rozpadnie się w pył?
Niedługo nie będzie już miejsca, w którym się bawiłeś za młodu
Na jego miejscu wyrośnie coś innego, może odrażającego
Do Twego domu wprowadzą się obcy ludzie
Twe pamiętniki pokryje kurz
Albo skończą w piecu, spalone na popiół
Właśnie... Popiół...
A co będzie z Tobą?
W końcu... Nie jesteś już potrzebny
Co, jeśli świat postanowi się Ciebie pozbyć?
I zaśniesz, by już nigdy się nie obudzić?
Co będzie później?
Kto zapłacze nad Twym grobem, gdy nawet brat jest zbyt zajęty, by być przy Tobie?
Jeśli teraz, nie potrafi jak Ty dawniej robiłeś, przyjść i sprawdzić, czy przez sen się nie odkryłeś
To jakże miałby stawiać kiedyś znicze na Twym grobie?
To kosztuje go zbyt wiele czasu
Nie zrobi tego
Pamiątki po Tobie popadną w ruinę
Naprawdę nie żałujesz, że oddałeś mu swe miejsce?
Może nawet oddałeś mu swe życie
„Nie. To przecież brat, kocham go”
A czy on kocha Ciebie?
Ile razy objął Cię ramieniem, gdy było Ci smutno?
Tak jak Ty robiłeś to tak wiele razy?
On nie zrobił tego nigdy, jedynie patrzył tępo w przestrzeń
Ale jak wiele razy krzyczał na Ciebie, bo nie trzymałeś się jego zasad?
Ach tak, prawie codziennie
Bo zasady były dla niego ważniejsze od Ciebie
Więc pamiętaj, gdy kiedyś odejdziesz
Miej pretensje tylko do siebie
I nie oczekuj, że brat, który nie zadba teraz o Ciebie
Kiedy zajmie się pamiątkami po Tobie
Znikniesz bez jego wiedzy
Odejdziesz bez łez jego
I już nie powrócisz, on nie będzie o to błagał
Nie odda Ci tego, co poświęciłeś dla niego
Wrócą jedynie błędy i winy
A może... On jest Twoim błędem?

czwartek, 27 grudnia 2012

Wiersz numer sześćdziesiąt jeden: Zdjęcia.

Napisany na podstawie rysunku z Zerochan. Prusy zrobił poprzedniego dnia wiele zdjęć, na każdym z nich była jego uśmiechnięta twarz. Niemcy ogląda te zdjęcia... Na żadnym z nich nie ma Prus. Nie widzi też brata patrzącego mu w oczy. Co to może znaczyć?


Zdjęcia

Czemu teraz płaczesz?
Przecież ja wciąż tu jestem!
Jestem, prawda?
Te zdjęcia... Przecież ja je zrobiłem, prawda?
Byliśmy na nich razem...
To było wczoraj...
Czemu mnie na nich nie ma?!
Ej! Co się dzieje?!
Nie słyszysz mnie...?
Zdjęcia...
O, na tym byliśmy razem... Jesteś tylko Ty
Tu ona i ten jej... uh... Byłem tam też ja... Jeszcze wczoraj...
Przecież ja tu jestem!
Powiedz... Powiedz, że tu jestem...
Nie mogę podnieść żadnego ze zdjęć...
Przenikają mi przez palce
Proszę... Powiedz, że tu jestem
Patrzę Ci w oczy, ale Ty mnie nie widzisz!
Nie! To nie może być prawda...
Czy ja...
Ja umarłem?
Pamiętam.. Ostatnio źle się czułem
Ale chyba nie aż tak, prawda?
Hej... Nie płacz...
Dawno nie widziałem jak mój mały braciszek płacze...
Wolałbym nie widzieć Twych łez już nigdy
Spokojnie... Jestem przy Tobie...
Może mnie nie widzisz, ale... Ale jestem
Do cholery! Jestem tuż przed Tobą!
Patrz! Patrz! Jestem tutaj...
Jestem bezsilny...
Te zdjęcia są dowodem tego, że nie powinno mnie tu być
Byłem na zdjęciach... Sam je robiłem...
A teraz... Teraz znika mój obraz
Czy kiedyś... Czy kiedyś o mnie zapomnisz?
Tak jak zniknąłem ze świata, ze zdjęć...
A może... Może już wtedy mnie nie było?
To tylko iluzja... Pożegnanie...
Dlatego tak bardzo chciałem was wszystkich spotkać
Wiedziałem, że to ostatni raz...
A nawet później niż ostatni...
A może... Może mnie już od dawna nie było?
A może nigdy?
Jak wiele jest w tym prawdy, a jak wiele kłamstw?!
A może... Może was też nie ma?
Może to wszystko iluzja?
I powoli wszystko znika...
A ja jestem jednym z pierwszych, którzy się obudzą...
Albo... To ja jestem iluzją...
Nigdy nie istniałem...
Nie! Na pewno istniałem, wiem to!
Ale... Kiedy przestałem?
Czemu do cholery nie robiłem codziennie zdjęć?!
Mógłbym teraz sprawdzić, który dzień był tym ostatnim...
Nasze ciała po prostu znikają...
Nie mogę sprawdzić nawet jak długo jestem martwy...
Czemu nie mogę zostać tu jeszcze chwilę?!
Czemu nie mogę Cię pocieszyć...?
Zmarnowałem szanse na pożegnanie...
Zrobiłem tylko te głupie zdjęcia...
Zdjęcia, na których mnie nie ma...
Serca, z których niedługo zniknę...
Niedługo świat będzie jak te zdjęcia...
Nie będzie mnie już na nim
Nawet, jeśli teraz pamiętasz, że byłem
Kiedyś o tym zapomnisz
Nie pozostaną nawet zdjęcia
W końcu nie ma mnie na nich
I tylko ja miałem klucz do mych pamiętników
Rozpadną się w pył
A wraz z nimi wszystkie wspomnienia o mnie

środa, 26 grudnia 2012

Historia poza tematem numer dwadzieścia sześć: Gdy serce opustoszeje.

AU. Nordic Five to grupka dzieci w Domu Dziecka. Starsze powoli odchodzą, młodsze zostają adoptowane. A niektórzy przywiązują się do siebie bardziej niż powinni.


Gdy serce pustoszeje

                Miejsce, do którego żadne dziecko nie chciało trafić. Miejsce, w którym dowiadywałeś się, że jesteś niepotrzebny i niekochany. Miejsce, gdzie byłeś zdany tylko na siebie, bez perspektyw lepszej przyszłości.
                Piątka nordyckich dzieci spała w łóżkach jednego pokoju w Domu Dziecka. Już od dawna byli razem w tym miejscu. Traktowali się jak rodzina. Taka dziwna, wielonarodowościowa rodzina. Najstarszy, Berwald, zawsze zajmował się wszystkimi obowiązkami. Przy nim nie były potrzebne żadne opiekunki, by młodsze dzieci z tej piątki były bezpieczne. To on pilnował czy umyły ząbki, czy się wykąpały, czy przebrały bieliznę. Ile już razy za to ostatnie dostał w twarz od Askela, który twierdził, że jest równie dojrzały co on. Ciekawe, że gdy śnił mu się jakiś troll i zmoczył łóżko to sam do niego biegł po pomoc. Młodszy od Berwalda był Mathias. Żywe srebro! Ach, ileż z nim było kłopotu! Podbierał jedzenie innym dzieciom, nie chciał ścielić łóżka i podrzucał pająki do łóżka Askela! Jednak wystarczyło jedno spojrzenie Berwalda, by za wszystko przepraszał i naprawiał szkody. Och, teraz kolej Askela! Poważny, jakby był najstarszy z nich! Zawsze straszył młodszego, Ingviego, że jak będzie niegrzeczny to go zabierze Troll, a jak będzie posłuszny to zobaczy taniec elfów. I jeszcze Ingvi... Zimny jak bryła lodu na Arktyce... I równie piękny co zorza polarna. Jednak najsłodszym elementem tej jakże zimnej piątki był Tino. Słodki chłopiec w wieku Berwalda. Dokarmiał zwierzęta, nawet oswoił jednego psa. Gdyby był kobietą to na pewno zostałby idealną żoną... Chociaż Berwaldowi nie przeszkadzała jego płeć w nazywaniu go właśnie tak.
                Jednak nic nie trwa wiecznie. Mijały dni, gdy byli razem, gdy siadali przy jednym stoliku. Dorastali razem. Jednak musi w końcu nadejść czas rozłąki. Pierwszą jej oznaką był Berwald idący do pracy po szkole. Ach tak, dorasta... Niedługo ich opuści... A wraz z nim ich światło radości zgaśnie, odejdzie Tino, zamieszkają razem. A oni pozostaną w pustej samotności. Mathias jest od nich młodszy dwa lata, zaś Askel rok od niego, a od niego dwa lata młodszy jest Ingvi. Więc zostało im jeszcze dużo czasu, nim będą w stanie uwolnić się z tego miejsca i zacząć samodzielne życie. Właśnie... Samodzielne... A raczej samotne. Bez siebie nawzajem. Berwald i Tino na pewno nie będą mieli wystarczająco dużego mieszkania, by zmieścić też ich trójkę, a znalezienie jakiegoś w pobliżu graniczy z cudem. Nie chcieli się rozdzielać...
                Nie spodziewali się, że to nie ich stracą pierwszych. Przybyła rodzina chcąca zaadoptować jedno z nich, ewentualnie rodzeństwo. Askel i Ingvi dowiedzieli się niedawno, że właśnie nim są... Wspólna matka... To tłumaczyło różne nazwiska. Chłopiec patrzył z nadzieją na młodszego brata. Może... Może on pomoże mu się stąd wyrwać? Może nie będzie musiał wkraczać w dorosłość jako przybłęda z bidula?
- Ingvi... Powiedz cioci, masz jakieś rodzeństwo...? – zapytała piękna kobieta głaszcząc śnieżnobiałe włosy. Wystarczy jedno słowo... Tak, jedno jedyne słowo... Powiedz „Tak, mam braciszka, Askela...” i wskaż na niego! Obaj będziecie szczęśliwi w nowej rodzinie...
- Nie, proszę pani... – i tak o to marzenia o rodzinie legły w gruzach. Askel rozumiał jeszcze, że chłopiec nie chciał go nazywać bratem. Może naprawdę uważał to za dziecinne. Ale teraz... Teraz, gdy mógł mu otworzyć drzwi ku szczęściu... Bezlitośnie zatrzasnął je miażdżąc mu nimi palce. Zwykle chłodne, puste oczy Norwega zaszły łzami. Wybiegł z pokoju. Może mógł powiedzieć, że Ingvi się myli, potwierdziłyby to opiekunki... Jednak... To nie o to chodziło... Ingvi się nie pomylił. Ingvi go nie chciał. Nie uznawał. Nie mógł nawet znieść myśli, by choć ten jeden raz się do niego przyznać i zabrać go ze sobą do nowej rodziny. Berwald był w tym czasie w pracy, a Tino pomagał w kuchni. Oni więc nie mogli zobaczyć smutku w jego oczach. Jednak Mathias to widział. Askel wybiegł z pokoju. A on za nim.
- Askel! – Mathias złapał go za ramię, gdy ten był w ogrodzie. Bez kurtek, w skarpetkach stali na śniegu.
- Zostaw mnie... Już wszyscy mnie zostawcie! Skoro on... – wyrywał się.
- On? On jest taki dla każdego. Wiesz jak to jest z dziećmi. Uwierz, za kilka lat będzie żałował, że skłamał...
- Nie będzie żałował! Nikt nie będzie żałował! Nikt nie żałowałby nawet, gdybym umarł!
- Nie pleć głupstw! Wracaj, bo się przeziębisz! – próbował go zaciągnąć do środka.
- Nie! Będę tu stał aż mi ręce i nogi z zimna odpadną! Chcę zamarznąć! Umrzeć tak jak żyłem! W końcu... Otacza nas tylko zimno...
- Właśnie. Gdzie mój dawny, kompletnie obojętny i słodki jak lody śmietankowe Askel?
- Roztopił się pod wpływem łez rozpaczy. A teraz wyszedł na śnieg się zamrozić z powrotem.
- To ja z nim poczekam i popilnuję aż ochłonie, co?
- I razem z nim zamarzniesz? A proszę bardzo. Jakbym naprawdę zamarzł... Pewnie byś nawet nie zauważył...
- Ja byłbym pierwszym, który by Cię przytulił, mając nadzieję, że odtajesz.
- Jasne... A Ingvi by przyszedł z młotkiem sprawdzić, czy pęknę...
- Nie dałbym Cię... I nie mów tyle, bo Ci język zamarznie.
- To mnie powstrzymaj.
- A bardzo chętnie – pocałował go czule, jednak bardzo natarczywie. Chłopak chwilę się wyrywał, jednak po jakimś czasie przestał. Przytulił go delikatnie.
- Jesteś... Jesteś niemożliwy... – powiedział, gdy już się rozdzielili. Był cały zarumieniony.  – Czemu to zrobiłeś?
- Bo Cię kocham – głos Mathiasa był całkowicie beztroski jakby mówił, że lubi lody śmietankowe.
- Co? Chyba... Chyba żartujesz... Nie możesz mnie kochać... Jesteśmy chłopakami...
- I co? Wszystko mi wolno. Teraz należysz do mnie, o! Dania zdobywa Norwegię! – zaśmiał się posyłając aluzję do miejsc ich pochodzenia.
- Nie wolno jeszcze zapomnieć o wspólnym istnieniu Szwecji z Finlandią – młodszy zaśmiał się chyba pierwszy raz w życiu.
- A Islandia jest zimną wyspą od nas oddzieloną i nie musimy się nią przejmować, o! A teraz chodź, bo Twoje nogi zaraz też staną się oddzielnymi wyspami na śniegu.
- Masz rację... – chłopak mocno go przytulił. – Zimno...
- Trzeba było nie stać na śniegu... Zaraz Cię rozgrzeję...
- Wolę nie wiedzieć jak... – na te słowa starszy jedynie się roześmiał.
                Minęło kilka miesięcy, a w pokoju zostali tylko oni dwaj. Nie chciano ryzykować dodania do nich nowych dzieci, bo nie wiedziano jak je przyjmą, gdy tyle czasu stanowili namiastkę rodziny. Więc noce spędzali sami.
- Askel...
- Daj spać...
- Chodź do mnie...
- Po co?
- No, ale chodź...
- Nie dam się nabrać... Kiedyś jak podszedłem do Ciebie na w-f to zdjąłeś mi przy wszystkich koszulkę...
- Teraz nie ma nikogo oprócz nas...
- Masz rację... – chłopak zszedł powoli ze swojego łóżka i poszedł do posłania Mathiasa.
- Połóż się ze mną... – chłopak odsunął kołdrę, by młodszy mógł wejść.
- Chyba śnisz...
- Ile razy już Cię tuliłem, całowałem...?
- Skończ! Rozumiem... Uważasz, że jesteśmy na etapie...
- Przejścia do następnej bazy. Wskakuj.
- Nie... Jeszcze nie... Boję się...
- Nic Ci nie zrobię, tylko się połóż.
- Ale tylko spróbuj... – położył się niepewnie przy nim. Musiał się w niego wtulić, by nie spaść z tego małego łóżka.
- Jesteś słodki...
- Przestań... – Mathias pocałował go delikatnie. – Zostaw... Bo jeszcze...
- Jeszcze będziesz chciał więcej...?
- Robisz to specjalnie... Ty chcesz...
- W końcu znamy się tyle lat. Czego się wstydzisz?
- A jak ktoś wejdzie...?
- Spokojnie... Wszyscy śpią...
- A jak ich obudzimy? Nie wolno nam ryzykować...
- Więc... Gdy już będziemy razem mieszkać?
- Tak... Właśnie wtedy...
                Mijał czas. Wkrótce i Mathias zniknął. Chociaż oczywiście cała piątka się odwiedzała. Choć z Ingvim były problemy. Sam do nich nie przychodził, a jego nowi rodzice twierdzili, że nie powinien się zadawać z kimś takim jak oni. Jednak zawsze się jakoś udawało podać mu prezent na urodziny, czy znaleźć prezent od niego. I tak wszscy żyli jak rodzeństwo, które założyło własne rodziny i mieszkało osobno. Askel czuł się osamotniony, sam w tym wielkim pokoju. Często go wspominał, myślał o nim. Odwiedzali się, gdy tylko mieli na to czas. To tylko rok, prawda? Szybko zleci...

wtorek, 25 grudnia 2012

Wiersz numer sześćdziesiąt: Obserwator.

Przemyślenia Prus na temat Węgier. Skąd wie o niej aż tyle? Co jest w jego pamiętnikach? Jaki jest powód tego, że wciąż żyje?


Obserwator

Pamiętasz to dziwne uczucie?
Gdy myślałaś, że ktoś na Ciebie patrzy, a w pobliżu nie było nikogo?
„To tylko moja wyobraźnia” powtarzałaś
Jednak... Nie miałaś racji
Już od maleńkości byłem przy Tobie
Nie tylko, gdy bawiliśmy się razem
Jak myślisz, czemu tak szybko dowiedziałem się kim jesteś naprawdę?
Widziałem to, czego widzieć nie powinienem
Widziałem wszystko, znałem każdy Twój sekret
Zacząłem Cię obserwować jak tylko zrozumiałem, że coś przede mną ukrywasz
Jednak nie przestałem, gdy odkryłem Twą tajemnicę
Wtedy zaciekawiłaś mnie jeszcze bardziej
Zastanawiałem się, kiedy sama odkryjesz prawdę
Nie przeszkadzały Ci różnice między nami
Wcale ich nie dostrzegałaś
Więc mówiłaś mi wszystko, każdy, najdrobniejszy sekret
Potem, gdy zaczęły się walki między nami
Znałem każdy Twój słaby punkt
Niestety, Ty też znałaś moje
Dlatego walczyliśmy tak długo
Bo byliśmy równi sobie
Nieważne już kto wygrał
To już nie ma znaczenia
Wiesz jednak, kiedy naprawdę mnie pokonałaś?
Wtedy, gdy ujrzałem Cię tak piękną w tej delikatnej sukience
Wtedy zawładnęłaś całym mym sercem
Byłem gotów paść na kolana o całować Twe stopy
Tylko po to, by móc być przy Tobie
Ale on... On zabrał mi Ciebie
Nie dziwiły Cię nasze ciągłe walki?
Jak wiele mogłem zyskać pokonując jego?
Mogłem zyskać Ciebie
Tak naprawdę to były wojny o Twe względy
Wiesz jak bolało mnie, gdy widziałem Ciebie po jego stronie?
Jednak, gdy widziałem smutek w Twych oczach, kiedy zamachiwałaś się na mnie swym mieczem
Czułem ulgę, nawet, jeśli za chwilę spadał bolesny cios
Ten ból jednak nie był aż tak okropny, jak ten, który czułem w swym sercu
Gdy widziałem Cię uśmiechniętą u jego boku
Przy kim byłaś naprawdę sobą?
Czy przy mnie, odziana w męskie szaty z mieczem w dłoni?
Czy przy nim w pięknej sukni z kwiatem we włosach?
Pamiętaj jednak, kto pierwszy odkrył Twój sekret
I na dowód tego wplótł ten kwiat w Twe włosy
Nie wolno Ci o mnie zapomnieć
Teraz, gdy dla innych już nic nie znaczę
Nie chcę odejść jak inni mi podobni...
Nie chcę zniknąć nie pozostawiając po sobie żadnego śladu
Czy słyszysz jak wołam Twe imię?
Nie, zagłusza je jego muzyka
Czy będziesz płakać, gdy odejdę?
Powoli ogarnia mnie ciemność
Jak myślisz, ile razy pojawia się Twe imię w mym pamiętniku?
Jest na każdej stronie
Na każdej pojedynczej stronicy
Każdy Twój ruch, każde Twe słowo
Opisane z dokładnością maniaka
Ech, czuję się jak chory psychicznie
I to Ty jesteś chorobą powoli pożerającą mój mózg
Serce zabrałaś już dawno
Budzę się co rano zlany potem
Widząc jak me ciało jest w dziwnej sytuacji
A przed oczami wciąż mam Twe oczy
Gdy w śnie Twe włosy rozpływały się po mojej poduszce
Gdy należałaś do mnie
A potem znów Cię obserwuję
I widzę jak budzicie się oboje
On zakłada okulary
A Ty wychodzisz spod kołdry
W jego domu, w jego łóżku
A ubrania rozrzucone po sypialni
Jakże mu wtedy zazdrościłem!
Jak bardzo chciałem go zniszczyć
I zająć jego miejsce przy Tobie
Nigdy mi nie powiedziałaś, że zostałaś jego żoną
Może dlatego, że to nigdy nie nastąpiło
Oficjalnie jedynie pomagałaś mu prowadzić dom
Więc czemu widziałem w tym domu dwoje dzieci?
Jedno z włosami w tym samym kolorze co Twoje
Drugie patrzące na świat podobnie jak on
Musiałem to zrobić... Po prostu musiałem...
Chłopca zabrałem do siebie
Nauczyłem go, by nazywał mnie bratem
Dziewczynka została u was
Wiem co zrobię...
Jeśli mi się nie udało, to chociaż jemu się uda...
Może sprawię, że mimo wszystko staniemy się rodziną?
Sprawię, że ten chłopiec pokocha dziewczynkę, o włosach tak pięknych jak Twoje
I już nigdy się ode mnie nie uwolnisz...
Jednak... Potem zrozumiałem, że dziewczynka zbytnio podobna jest do Ciebie
I miała ten sam sekret co Ty
Jednak... Dzieci się przyjaźnią
I tak jest dobrze
Mijają lata
Ty już samotna jesteś
Jednak nie mam jak Cię zdobyć
Otacza mnie ciemność
Chcę ujrzeć Twe oczy po raz ostatni
Jestem już jedynie marnym pasożytem
A robaki trzeba zgnieść, zanim pożrą ciało
Więc chcę zostać rozgnieciony przez Twój obcas
Chcę, byś była ostatnim widokiem w mym życiu
Więc czemu ma marna egzystencja wciąż trwa?
Wciąż obserwuję każdy Twój najmniejszy ruch
Jeśli nie mam już po co żyć
I nie będę już dłużej taki jak Ty
Będę do końca obserwować każdy Twój gest
Każde Twe słowo spiszę w moim pamiętniku
Wchodzę do miejsca, gdzie są wszystkie jego tomy
W każdym tysiące razy wymienione Twe imię
Będzie tego jeszcze więcej i więcej
Biblioteka większa od Aleksandryjskiej
A na każdej stronie Twe imię
Myślę, że nauczę się malować
Same słowa to za mało
Namaluję Twój portret
W końcu znam Cię na pamięć
Znam każdy szczegół Twego ciała
Nawet te, których nigdy pokazać mi nie chciałaś
Więc teraz zamknąłem się w swej bibliotece
Nie będę jeść ani pić
Aż nie skończę tego obrazu
Wiesz co to będzie?
Och, nie chcesz wiedzieć
Zabiłabyś mnie z rumieńcem na Twej pięknej twarzy
Może, gdy ukończę swego życia dzieło
W końcu zaznam spokoju?
I umrę naprawdę
Nie tylko mentalnie
Gdy serce nie ma dla kogo bić
Po cóż bieg swój ma kontynuować?
Namaluję Twój portret
Piękniejszy niż jego muzyka
A potem utonę w ciemności
I będę nadal Cię obserwować
Zobaczę, czy wylejesz łzy nad mym ciałem
I czy on zagra melodię ku mej chwale
Posypią się poematy
Ludzie powiedzą, że byłem niedoceniany
Jaki to byłem wspaniały!
Jednak teraz nikt mi tego nie powie
Ludzie doceniani są dopiero po śmierci
Więc ja czekam na moment
W którym świat cały pozna mą prawdziwą wspaniałość
A Ty zapłaczesz nad mym grobem
Może wyszepczesz: „Zawsze Cię kochałam...” ?
Lecz będzie już za późno
Lecz cóż to?
Drzwi się otwierają...
Już dawno nie mogę się odwrócić...
Zapadam się w ciemność, lecz ktoś przyszedł mnie obudzić
Co teraz ujrzę?
Codzienny szafir?
Czy ukochany szmaragd?

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Historia poza tematem numer dwadzieścia pięć: Świat jest przeciwny miłości.

Pisane na zamówienie Francji z Dark!Hetalii. Relacje między Francją i Seszelami. Jego widzenie miłości bez pryzmatu stereotypu. Obraz świata, który niesie jedynie cierpienie.


Świat jest przeciwny miłości

                Myślicie, że łatwo jest kochać? Czasem to najtrudniejsza rzecz, jaką możemy zrobić w tym życiu. Zwłaszcza, gdy życie to trwa bardzo długo.  Czasem znamy kogoś wiele lat, a jest tylko „tym kimś, którego mijam codziennie idąc do pracy”. Nie zauważamy prawdy o nim i możemy zostać na zawsze samotni, bo ta osoba była tą nam przeznaczoną. Czasem też spotykamy kogoś i już wtedy zakochujemy się w nim, nie znając nawet jego imienia. Potem nie zauważamy jak nas krzywdzi, jak przy nim umieramy i usychamy. Gdy jednak przebudzimy się z tego snu jest już za późno, by cokolwiek zmienić. Jednak najgorsza jest miłość, która na zawsze pozostanie w naszym sercu, nawet, gdy nie ma już osoby, którą kochamy. Tak zwykle jest w rodzinie, prawda? Dla rodziców nawet dorosły mężczyzna zawsze będzie malutkim synkiem. Lecz co zrobić, gdy jesteśmy tak daleko swej ukochanej córki, a nie możecie nic zrobić? Ci, którzy żyją wiecznie na zawsze pozostaną marionetkami w rękach innych. Wojny, cierpienie, rozkazy, rozbite rodziny. Nie ma tu miejsca na miłość. Lecz, jeśli mimo wszystko się pojawi przynosi więcej łez niż rozlana krew. Pewnie nie spodziewaliście się takich słów od kogoś, kto wiecznie chwali uczucia, prawda? Słyszeliście kiedyś o tym, że każdy człowiek ma dwie twarze i tysiące masek? To co mówię codziennie... To wszystko jest kłamstwem. Jednym, wielkim kłamstwem stworzonym ze stereotypów. Muszę podziwiać miłość, bo wy myślicie, że od tego właśnie jestem. Nawet, jeśli czasem mam ochotę wyrwać to zbyt wrażliwe serce i oddać je sępom na pożarcie. A czemu tak mówię? Już jedną mą historię znacie... O tej, do której należało me serce w całości. Jednak teraz opowiem wam o innym rodzaju miłości. Nie! Nie fizycznej, merde! Nie uciekajcie... To będzie historia o miłości rodzicielskiej.
                Może powiecie, że w końcu nie mam z tą dziewczyną nic wspólnego. Jej ciemna skóra i moje blade oblicze. Jej dwa czekoladowe kucyki i moje złote loki. Jej oczy pełne radości i moje pełne melancholii. Może nie była moim pierwszym podopiecznym, jednak jej poprzednik był dla mnie raczej jak młodszy brat. W końcu niewiele się różniliśmy. Ale ona. Tak maleńka, gdy ja już miałem wszystko za sobą. Powiem gorąca rozgrzewający me powoli zamarzające serce. Wiedziałem, że nie zastąpi Jej w mym sercu, ale wiedziałem też, że nie mogę jej zostawić.
                Tak też mijały dni, gdy ona była przy mnie. Maleńkie rączki wyciągała ku mnie, bym ją przytulił. Gdy była już w mych ramionach lubiła ocierać się policzkiem o moją twarz. „Drapiesz brodą!” zawsze piszczała i się śmiała. Mogłem przekazać jej całe swoje doświadczenie. Sprawić, by nigdy nie popełniła tych samych błędów co ja. Nie zamierzałem jej stracić.
                Kiedyś zobaczyłem Jego w jej domu. Ona... Ona wcale się go nie bała. Grała z nim w łapki jak każde grzeczne dziecko. Czemu? Czemu on zabierał mi wszystko?! Najpierw przegrałem z nim możliwość opieki nad jednym z dwojga bliźniąt... Później i drugie jakiś czas należało do niego, mimo iż to ja je wychowywałem tak długo... Ale ona... Ona nie może stać się jego własnością!
                Jednak nim się spostrzegłem straciłem ją. Jak zawsze... On zabierał mi wszystko... Każde z mych wychowanków stawało się jego własnością. To on doprowadził do śmierci jedynej osoby, którą szczerze pokochałem. Miałem ochotę zobaczyć jak smaży się w piekle... Ale... Ale my nie umrzemy. Nigdy. Tylko, jeśli znikniemy. Lecz wojen było już zbyt wiele, bym rozpoczynał następną. I nie chciałem, by ona była jej świadkiem, lub co gorsza, ucierpiała w niej.
                Mijał czas, a ona dorastała. Jednak nie mogłem jej w tym towarzyszyć. Była tak daleko ode mnie. Nie mogłem nic zrobić. Byłem tak bezsilny... Nie miałem jak odzyskać jej z powrotem. Jednak czułem dumę, gdy postawiła swe pierwsze kroki w domu, który należał jedynie do niej, nikogo innego.
                A teraz, mimo iż mam wrażenie, że nie pamięta dzieciństwa spędzonego ze mną i bardziej jest przywiązana do tego... Przepraszam, nie powiem kogo, bo nie wypada przeklinać, gdy mogą to czytać damy. Mimo wszystko jestem szczęśliwy, gdy spędzam wakacje w jej domu i mogę zawiązywać wstążki na jej włosach. Nawet jeśli spotykam tu Jego... Myślicie, że powinniśmy się pogodzić? Skoro w końcu... Każde dziecko wychowywaliśmy wspólnie. Może najlepszym rozwiązaniem byłaby wielka, szczęśliwa rodzina?
                Teraz jednak dzieci nas już nie potrzebują, a my sami nie wiemy, czego naprawdę chcemy. Zapewne kiedyś znów pojawi się kolejna istotka, nad którą będziemy chcieli sprawować pieczę. Myślicie, że powinniśmy zrobić to razem? W końcu ci, którzy byli pod opieką nas obu są tacy wspaniali...

niedziela, 23 grudnia 2012

Wiersz numer pięćdziesiąt dziewięć: Co skrywa uśmiech?

Zauważyłam, że to trzeci wiersz o początku tytułu "Co skrywa..." mam taki o Węgrzech jeszcze i o Nordic 5... Dobra, analiza psychologiczna kolejna... Zamówienie dla Francji z Dark!Hetalii. Polska i Prusy. Co kryje się za ich uśmiechami? Czy radość jest prawdziwa? Złote słońce i srebrny księżyc nie mogą istnieć w tym samym momencie. Jednak czerwone maki mogą rosnąć na zielonej polanie.


Co skrywa uśmiech?

Wszystko ma swą drugą stronę
Myślisz, że uśmiech oznacza szczęście
A może skrywa cierpienie większe niż możesz sobie wyobrazić?
Nigdy nie wolno oceniać książki po okładce

Widzisz przed sobą parę szmaragdowych oczu
I powiewające na wietrze złote włosy
Uśmiech, niczym ten pierwszy niewinnego dziecka
Myślisz, że jest szczęśliwy, prawda?

Nie wiesz ile krwi jego rozlanej jest po ziemi tego świata
Nie wiesz ile krwi jest na jego rękach
Krew wrogów zabitych, krew przyjaciół utraconych
Łzy ukryte za słodkim uśmiechem

Widzisz przed sobą parę szkarłatnych oczu
I powiewające na wietrze srebrne włosy
Uśmiech, jakby właśnie zdobył największą potęgę
Myślisz, że jest samolubny, prawda?

Nie wiesz ile łez wylał w samotności
Nie wiesz ilu łez cudzych żałował
Samotność rozrywająca serce na miliardy kawałków
Łzy ukryte za narcystycznymi frazami

Widzisz przeciwieństwo, prawda?
Zieleń i czerwień
Lecz czyż to nie krew rozlana na trawie?
Złoto i srebro
Lecz czyż to nie są szlachetne metale?
Tak jak dzień i noc następują po sobie
Nie mogą istnieć wspólnie
Tak i istnienie jednego niszczyło życie drugiego
Wiesz jednak, że istnieje zmierzch i świt
Czas, gdy noc i dzień stają się jednością
Czy i oni mogą istnieć wspólnie?
Złote słońce i srebrny księżyc
Czerwone maki na zielonej polanie

sobota, 22 grudnia 2012

Historia poza tematem numer dwadzieścia cztery: Ludzie umierają, lecz prawdziwa miłość trwa wiecznie.

Milka, zanim na mnie nakrzyczysz to wiedz, że to miał być wiersz i miałam iść spać o czwartej. Tylko mi takie coś wyszło. Zbyt wiele tłumaczyć nie będę. Sama się popłakałam, gdy to pisałam, potem gdy zawiesił się Word i myślałam, że mi się to skasuje to też płakałam... Przy okazji wywołałam nerwicę u myszoskoczków... Natchnienie: "The Last Night" - CMV Crimson Hour Cosplay. Jak ktoś to obejrzy to już zna większość fabuły. Tytuł to ostatnia linijka Evanescence - "Even in Death". ("People die, but real love is forever".) Teraz już pewnie wiecie o czym to jest, więc teraz zapraszam na dzieło całonocnej męczarni mające 3822 słowa... No cóż... Jak na czas pisania to mało... Ale mam nadzieję, że nadrabia jakością. (Mentalna odpowiedź samej sobie "Wątpię...") Jedno z moich najlepszych opowiadań na razie. Drugie to "Jeśli odejdziesz..." jednak nie pamiętam tytułu oryginalnego, bo był po francusku... *tak, nie pamięta tytułu własnego opowiadania - Debil^2* Zastanawiam się, czy czytają to też obcokrajowcy. Widzę dużo wejść z innych krajów, jednak nie wiem czy to przypadkiem, czy może Polonia tamtych terenów... Chciałabym zobaczyć komentarz w jakimś obcym języku, pod nieznanym nickiem... Chociaż pewnie nikomu się nie chce tego czytać, a tym bardziej komentować. Dobra, koniec użalania się, miłego czytania życzę. *Nawet nie wiecie ile zrobiłam literówek w tym wstępie....*


Ludzie umierają, lecz prawdziwa miłość trwa wiecznie

                Zastanawialiście się kiedyś, czym jest miłość? Dla jednych jest to uśmiech na twarzy ukochanej osoby. Dla innych zapach śniadania przyniesionego do łóżka. Dla innych jeszcze aromat ulubionej herbaty tego, którego darzycie uczuciem. Jednak to nie jest kolejna z rzewnych historyjek o pięknej, romantycznej miłości. Tu nikt nie będzie żył długo i szczęśliwie. Pokażę wam, czym naprawdę jest miłość. To wojna. Wojna o każdą sekundę z tą jedyną osobą. Wojna, o każdy oddech, gdy oczy przysłonięte są mgłą. I wojna o to, by to na Ciebie patrzyła ta, którą masz w sercu. Powiecie „w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone” usprawiedliwiając wielkie oszustwa prowadzące do zdobycia tej jedynej. Jednak ja wam powiem coś innego. Walka jest wtedy honorowa, gdy nie ma w niej żadnych kłamstw i wygrywa najlepszy. A wiecie jeszcze jedną rzecz o wojnie? Najszybciej z niej uciekniecie, gdy umrzecie. Tak samo, gdy kochasz, prędzej zaśniesz wiecznym snem niż to uczucie wygaśnie. Mówi się „dopóki śmierć nas nie rozłączy”. Ale co jeśli ta, którą kochasz powiedziała te słowa komuś innemu? A was nigdy nic nie łączyło? Mogłeś jedynie przyglądać się jej z oddali. Więc co teraz będzie dla Ciebie ratunkiem, gdy nie możesz śnić w jej ramionach? Jedynie śmierć. Może w następnym życiu spotkasz miłość? A teraz śpij i śnij swój sen. Oto historia, której już nie może opowiedzieć ten, który ją przeżył. Powiem wam to, co widział, co czuł, czemu cierpiał. Pamiętajcie, miłość może być zarówno szczęściem jak i cierpieniem. Jednak to nie wy o tym decydujecie.
~*~
                To wydarzyło się latem. Jeszcze przed czasami, gdy dzieci spędzały czas przed komputerem. Przed czasami, gdy spokojnie mogłeś rozmawiać z kimś oddalonym o tysiące kilometrów bez wydawania astronomicznych kwot. Jeszcze nim wybuchła wielka wojna. W czasie, gdy ludzie żyli nadzieją i konwenansami. Wtedy, gdy prawdziwa miłość była największym szczęściem tych, którzy mieli wszystko inne. Gdy nie miałeś nic, mogłeś kochać. Chociażbyś za pieniądze na chleb kupił róże i głodował przez kilka dni, mogłeś ją bez obaw dać swej ukochanej. A ona, niszczyła swą jedyną piękną sukienkę, by uszyć dla Ciebie płaszcz. I tak oboje mogliście żyć razem, chociaż krótko, wśród głodu i chłodu, jednak szczęśliwi karmiąc się szczęściem i ogrzewając miłością. A Ci, którzy co dzień budzili się w pachnącym pokoju, jedli wykwintne dania, a ich szafy ledwie mieściły balowe stroje, żyli z czasem kompletnie obcymi osobami. Mieli pieniądze, by narzeczonej kupić najwspanialsze brylanty. Jednak dawali je nie z miłości, lecz z konieczności. I choć jadali na srebrnej zastawie, odziewali się w drogie płaszcze, trawił ich głód szczęścia, zamarzało pozbawione miłości serce. Lecz cóż zrobić, gdy znajdziesz się pomiędzy? Gdy jesteś zbyt bogaty dla tych, którzy jedzą suchy chleb i zbyt biedny dla tych, którzy posilają się kawiorem? Wtedy masz nadzieję, że możesz kochać. Swe pieniądze przeznaczyć na prezenty dla tego, którego kochasz. Lecz czasem okazuje się, że to Ty dostaniesz prezent. Maleńki przedmiot niosący za sobą zmiany. Jest piękny i mieni się tysiącami kolorów. Lecz ma odebrać barwy Twego życia i wcisnąć Cię w przyciasny gorset. Tym przedmiotem jest pierścionek podany Ci przez arystokratę. Spoglądasz w jego oczy. Nie wiesz czy tego chcesz, lecz nie chcesz też odmówić. Zbyt wiele razem ostatnio przeszliście. Lecz w głowie pojawia się obraz nieco ubrudzonego młodzieńca z polnymi kwiatami w dłoniach. I kogo masz wybrać? To już nie Ty decydujesz. Ty masz swoje obowiązki względem rodziny. Nawet jeśli złamie to czyjeś serce. Nawet, jeśli czyjeś serce zatrzyma swój bieg.
~*~
- Elrzbet! – albinotyczny chłopiec podbiegł do dziewczynki o szmaragdowych oczach. Lubili się razem bawić, nawet jeśli potem matka dziewczynki krzyczała na nią, że znowu wraca do domu w brudnym ubranku. Dziewczynka od pewnego czasu nawet nosiła ubrania swego przyjaciela, bo tak było jej łatwiej się z nim bawić. Wyglądali jak bracia. Nie, nie jak brat i siostra. Jak bracia. Oboje mający krótkie włosy i chłopięce ubranka. Och, gdybyście widzieli jaką awanturę zrobiła matka dziewczynki, gdy ujrzała jej długie brązowe loki rozsypane po całym pokoju i ją w chłopięcym ubraniu, z włosami ledwie do szyi! Jednak mała była z siebie dumna. Teraz już nikt nie odmawiał jej zabawy z jej przyjacielem, bo nie można było powiedzieć, że wygląda to dziwnie, gdy dziewczynka z wyższych sfer, może zubożałej, mało znaczącej, ale zawsze arystokratycznej rodziny, bawi się z zwykłym chłopcem na posyłki, mieszczaninem. Może nie mieli diametralnie różnej pozycji społecznej, ale ludzie wyglądali na zgorszonych, gdy dziewczynka brudziła się w błocie bijąc chłopca kijem. A teraz? Teraz nikt nie mógł powiedzieć, że to dziewczynka. Teraz mogła robić co chciała. A chciała być wolna, chciała być szczęśliwa.
- Czego, Gilbert?! – odkrzyknęła i spojrzała w jego stronę. Właśnie robiła strasznie ważną „fortecę” z błota, kamieni, gałęzi i liści.
- Znalazłem mięsko! – chłopak przyszedł do niej z dłońmi mocno ściskającymi tajemniczy obiekt.
- Skąd to masz? – zapytała podejrzliwie.
- Przypełzło – uśmiechnął się wrednie i wrzucił jej za bluzkę całą garść dżdżownic. Dziewczyna nie pozostała dłużna, bijąc go zaciekle kijem.
~*~
                Jednak nie wszystkim było dane szczęśliwe dzieciństwo. Niektórzy nie kroczyli drogą radości, lecz drogą bezwzględnego posłuszeństwa względem tradycji i obowiązków nakładanych przez rodzinę.
- Jeszcze raz! – kobieta szybko zamknęła klawiaturę fortepianu, przytrzaskując dłonie sześcioletniego chłopca. Jednak on już nie płakał. Wylał już zbyt wiele łez, by pojawiały się następne. – Czy Ty nie potrafisz zagrać nawet najprostszej rzeczy?! Ile razy mam Ci to powtarzać?!
- Ale mamo... Pani...
- Nie obchodzi mnie co mówiła jakaś guwernantka! To na pewno nie jest dla Ciebie za trudne! Umiałam to zagrać w wieku dwunastu lat!
- Ale ja... Ja mam cześć lat, mamusiu...
- Ale jesteś mężczyzną! I to potomkiem najwspanialszego kompozytora naszych czasów! Ty musisz umieć to już teraz?!
- Mamusiu... Ja się postaram...
- Dla kogoś tak bezużytecznego nie jestem żadną „mamusią”! – kobieta uderzyła chłopca w twarz. Pierścionek nieco przeciął skórę pod okiem. – Dziś nie dostaniesz kolacji. O jutrzejszym śniadaniu nawet nie marz, jeśli do jego czasu nie nauczysz się grać tej fugi!
- Rozumiem, Pani Matko... Przepraszam Panią Matkę... – chłopiec płakał. Już dzisiaj tym sposobem ominął go obiad, gdy matka nie pozwoliła mu wstać od fortepianu nim nie nauczył się poprzedniej części tego utworu na czas. Czy to będzie kolejny dzień przeżyty jedynie dzięki resztką, które pod osłoną nocy przemycać będzie mu służba? Jakże zazdrościł tym, być może biednym dzieciom, tego tylko, że ich matki wiedziały co to miłość. Odkąd zmarł jego ojciec, matka jakby oszalała. Kochała słuchać muzyki, którą on tworzył. A teraz, mały Roderich, był jedynym mężczyzną, który mógł jej zagrać te same melodię. Cóż jednak, gdy miał jedynie sześć lat i dopiero rozpoczął naukę gry na fortepianie? To nie było ważne, bo był „jego” synem. Na pewno nauczy się tego utworu jeszcze nim zajdzie słońce. Co innego, że dużo starsi od niego ludzie potrzebowali na to kilka tygodni. Matka jednak nie doceniała jego geniuszu. Tylko dlatego, że nie był swoim ojcem.
~*~
                Minęło kilka lat. Elrzebet nie biegała już z kijem, bijąc rzucającego w nią jakimiś robakami Gilberta. Teraz uczyła go rzeczy, których on, jako biedniejszy, nie miał jak się nauczyć.
- Pamiętasz jakie są cechy... – chciała zapytać o kolejny gatunek literacki, który niedawno przerabiał ze swoją nauczycielką, gdy przerwał jej huk przewracanego krzesła. – Jak Ty się zachowujesz?! Mówiłam Ci, żebyś się nie bujał! Nic Ci nie jest? – wyciągnęła rękę, by pomóc młodzieńcowi wstać.
- Ach, przestań! Mam już tego dość! Głowa mi pęka! Przez Twoje codzienne lekcje spotykamy się tylko w niedziele, a Ty próbujesz mnie nauczyć tego wszystkiego, z całego tygodnia w jeden dzień! Idźmy gdzieś.
- Nie pozwolę sobie zaniedbać Twojej edukacji! Od tego też zależy Twoja przyszłość i pozycja społeczna. Jeśli nie będziesz odpowiednio wykształcony nie będę mogła...
- Nie będziesz mogła... czego?
- Ach! Nieważne! Też już mam dość! – przewróciła biurko, a kartki się rozsypały.
- Uuu... Czyli następnym razem dwa razy się zastanowię nim Cię zdenerwuję... Wiesz... Chcę Ci pokazać pewne piękne miejsce.
- Ale potem wracamy do nauki.
- Sprawię, że nie będziesz chciała wracać – złapał ją za rękę. Wybiegli z domu i skierowali się w stronę lasu.
                Głęboko między drzewami ukryta była mała polanka, tuż przy niej płynął wartko strumyczek. Dziewczyna przyglądała się temu wszystkiemu z zachwytem. Nagle zobaczyła i poczuła, że młodzieniec wplątuje jej coś we włosy.
- Co to jest? – dotknęła kwiatu znajdującego się teraz na jej głowie.
- Wygląda jak geranium... Uczyłaś mnie o nim w zeszłym tygodniu – powiedział lekko zarumieniony.
- Ach, tak... Masz dobrą pamięć. Te kwiaty są piękne...
- Słuchaj ja... Ja muszę Ci coś powiedzieć...
- Jesteś chory?
-Co?! Nie! Ja...
- Więc co innego jest tak ważne? – zapytała uśmiechając się pobłażliwie. A wtedy młodzieniec pocałował ją delikatnie i spuścił wzrok. A ona dotknęła swych ust. Niczego nie rozumiała. Czy to było wyznanie miłości? A jak ona miała na nie odpowiedzieć? Co czuła? Nie potrafiła się do niego odezwać. Nieco spanikowała, gdy on spojrzał jej w oczy i zaczął zbliżać dłoń do jej twarzy, jakby chciał w ten sposób przygotować się, by pocałować ją namiętniej. Odepchnęła jego rękę i uciekła. Po prostu, po tchórzowsku uciekła. Jakże się wtedy nienawidziła! Zawsze odważna, potrafiąca zrozumieć wszystko. Teraz nie rozpoznawała własnych uczuć i uciekała przed nimi. Raniąc przy tym swego przyjaciela. A on został sam. Cały czas myśląc, że ona go nienawidzi, że teraz wszystko zepsuł. Postanowił usunąć się z jej życia.
~*~
                Młody arystokrata przemierzał zielone pagórki pod miastem. Niedzielny spacer był jego ulubionym czasem. Składał się bowiem z chwil, gdy był wolny. Nieco sine, od ciągłych kar stosowanych przez matkę, mimo iż dawno przerastał ją o głowę, chował w białych rękawiczkach. Tutaj, pośród natury nikt go nie uderzy, nikt go nie skrzywdzi. Nagle jednak wpadła na niego pewna dziewczyna.
- Przepraszam... Nie zauważyłam pana... – spojrzała na niego oczyma pełnymi łez i ukłoniła się pięknie, choć całe jej ciało drżało.
- Tak piękna kobieta nie musi mnie przepraszać. To był dla mnie zaszczyt znaleźć się tak blisko pani – och, jakże pięknie on mówił! Jaka piękna odmiana od kolokwializmów w mowie Gilberta! Marzyła, by ktoś tak do niej mówił odkąd tylko przestała być dzieckiem. Jednak nie miała złudzeń, że kiedykolwiek to nastąpi.
- Mimo wszystko jednak, mogłam zrobić panu krzywdę...
- Krzywdę robi pani memu sercu roniąc tak gęsty deszcz łez. Któż to ważył się zasmucić tak wspaniałą damę? – podał jej swoją chusteczkę. Piękne, wyhaftowane ciemnoniebieskimi nićmi inicjały „R.E” mówiły jasno, że właściciel tego przedmiotu jest kimś ważnym.
- Nikt mnie nie skrzywdził... – otarła łzy. – Myślę raczej, że to ja kogoś skrzywdziłam – chciała mu oddać chusteczkę, jednak on zabronił jej tego gestem dłoni.
- Niech pani ją zachowa, jak i mnie w swej pamięci. Jakże mogła pani kogoś skrzywdzić?
- Myślę, że... Że ktoś mnie kocha... Ale nie wiem co ja czuję i ja... Ja uciekłam od niego... Nie wiem... Jestem okropna.
- Myślę, że niedługo wszystko się wyjaśni – uśmiechnął się delikatnie. – Jeśli będzie potrzebowała pani kogoś, by się wyżalić, może pani przyjść do mnie – wyciągnął z kieszeni swą wizytówkę i podał jej.
- „Roderich” – przeczytała z zachwytem. – Piękne imię...
- Pani na pewno jest wspanialsze. Szczęściem dla mnie byłoby je poznać.
-Er... – zaczęła, jednak uważała, że wersja jej imienia, której używał Gilbert nie jest odpowiednia dla uszu tego arystokraty. – Elizabeta – odpowiedziała w końcu.
- Od dziś będzie to moje ukochane imię – ukłonił się jej z galanterią. – Życzę pani bezpiecznego powrotu do domu i szczęścia w miłości – mimo uśmiechu był nieco smutny. Odszedł myśląc o tym, że on nigdy nie zazna tego uczucia. Oschła dla niego matka nie potrafiła mu go dać. A ta piękna kobieta na pewno nie zwróci na niego uwagi, kimkolwiek by nie był. Spojrzał na niebo w promieniach mozolnie zachodzącego słońca. Już niedługo nadejdzie jesień.
~*~
                W następną zaś niedzielę, nieważne jak długo kobieta czekała, nikt nie zapukał do jej drzwi. Martwiła się, jednak przypuszczała również, że jej przyjaciel jest na nią po prostu zły. Może niedługo mu przejdzie? Nie może teraz od tak pójść do jego domu, jakby była zdesperowana. Postanowiła przeczekać do następnej niedzieli. Spojrzała na bilecik z adresem tego tajemniczego arystokraty. Może to byłby dobry pomysł, by go odwiedzić? Ale... Teraz było chyba nieco zbyt późno. Na szczęście tylko w kwestii pory dnia. Zbyt długo czekała na Gilberta, by teraz, prawie na noc, zajmować sobą czas Rodericha. Elrzbet postanowiła za tydzień, od razu, jak tylko Gilbert się spóźni, pójść i wyjaśnić z nim tą sprawę. Jeśli nic z tego nie wyjdzie to chociaż będzie miała czas na odwiedziny u Rodericha.
~*~
                Arystokrata wciąż czekał na swą muzę. Co dzień powstawał kolejny fragment jakże olśniewającej melodii, w którą przelewał swe uczucia, jakie pojawiały się w jego sercu, wraz z myślami o niej. Nie miał nadziei na to, że kiedykolwiek przyjdzie do niego. A i on nie miał jak jej odwiedzić. Zostało mu więc biernie czekać na cud.
~*~
                Minął tydzień, więc kobieta znów czekała na wizytę przyjaciela. Jednak, gdy było już pół godziny po ustalonej przez nich porze straciła cierpliwość i sama do niego poszła. Zapukała do drzwi. On je uchylił i natychmiast zamknął. Zaczęła uderzać w drzwi pięścią.
- Natychmiast otwórz! Jesteś niepoważny!
- Jak byłem poważny to uciekłaś, więc teraz też możesz sobie iść!
- Tobie chyba coś odbiło!
- A może jemu, że Cię mi zabrał, co?!
- Jakiemu „jemu”, matole?!
- Temu paniczykowi, który wtedy Ci dał chusteczkę! Widziałem wszystko! Pobiegłem wtedy za Tobą!
- To mogłeś podejść bliżej a byś wiedział o co chodziło! I dzięki, że mi o nim przypomniałeś. Właśnie zamierzałam do niego iść.
- A idź, wielka pani! Jak mnie nie potrzebujesz!
- Potrzebowałam Cię, gdy byłeś normalny. Nie potrzebuję wielkiego dramaturga z bólem istnienia w każdej cząstce ciała!
- A idź do swojego paniczyka, divo od siedmiu boleści! – dziewczyna zaś tylko prychnęła i udała się w tymże kierunku.
~*~
                Nie tylko ona przeżywała teraz koszmar. Kolejne próby zagrania symfonii były wciąż trudne. A matka nieustępliwa. Po długich godzinach jego palce wręcz paliły żywym ogniem. Bolały, jakby już dawno powinny odpaść. Czasem zdarzało mu się mieć nadzieję, by tak się stało. Gdy już koszmar się skończył i otworzył drzwi, chcąc wyjść na spacer ujrzał przy bramie piękną kobietę.
- To ona... – pomyślał i pobiegł otworzyć jej osobiście wrota. Nie chciał czekać aż zrobi to służba.
- Przepraszam, jeśli panu przeszkadzam... Ja tylko... – zaczęła niepewnie.
- Nie przeszkadza pani. To zaszczyt dla mnie panią gościć – zaprowadził ją do środka, nakazał służbie zaparzyć najlepszej herbaty i przynieść najlepsze ciasto.
- Proszę się nie kłopotać... I tak pewnie niedługo pan będzie pan miał mnie dość...
- Na pewno nie – uśmiechnął się delikatnie. – Jest pani zbyt piękna, by znudzić się jakiemukolwiek artyście.
- Jest pan artystą...? To takie wspaniałe... Czym pan się zajmuje?
- Gram na fortepianie. Ale czasem mam ochotę z tego zrezygnować...
- Proszę tego nie robić! Świat wiele by na tym stracił.
- Nie słyszała jeszcze pani jak gram. Myślę, że świat jedynie by na tym zyskał.
- Więc proszę mi to udowodnić.
- Dobrze. Zagram melodię, którą wymyśliłem z myślą o pani – znaleźli się w pokoju z fortepianem. Zdjął rękawiczki, by lepiej wyczuć klawisze, co mu zawsze ułatwiało grę. Robił tak tylko w domu, bo był tam sam i nikt nie patrzył na jego palce, które były tak zmaltretowane i wychudzone przez ciągłe kary stosowane przez jego matkę.
- Co się panu stało?! – kobieta bez zastanowienia znalazła się przy nim i chwyciła delikatnie jego dłonie.  – Bardzo boli?
- Tylko trochę... To nic poważnego...
- Zaraz panu to jakoś opatrzę... Trzeba to schłodzić... – zaimponowała mu otwartość i opiekuńczość tej piękności. Potem spokojnie patrzył na jej poczynania, gdy doprowadzała jego dłonie do ładu. Zawsze marzył o kimś, kto by się nim opiekował. Tego dnia, mimo iż to ona miała zwierzyć się jemu, było na odwrót. Odpowiedział na wszystkie jej pytania, opowiedział o swym życiu. A ona starała się dawać mu rady, współczuła mu. W końcu czuł, że może być dla kogoś ważny.
~*~
                Czas mijał. Kobieta zakończyła już swe nauki, więc codziennie miała czas też dla siebie. Należało zacząć szukać dla niej męża. Ona sama również nie wiedziała, czy myślała o kimś w tej roli. Gilberta znała wystarczająco długo, jednak to, co działo się ostatnio, gdy ignorował ją, a próby kontaktu z nim kończyły się jedynie kłótniami, skutecznie odrzekało ją od tego pomysłu. Zaś ten bezbronny, tak niewinny i kochany Roderich... Nie znała go zbyt długo, jednak miał wszystkie cechy, które według niej powinien mieć idealny mąż. Mogła się nim zaopiekować, nie być pod niczyją kontrolą. Gilbert na pewno traktowałby ją gorzej, przez sam fakt tego, że była kobietą... Lub wcale nie widziałby w niej kobiety. Zniknął. Na pewno już dawno jej nie kochał. Nie wiedziała, że problem rozwiąże się dość szybko.
~*~
                Roderich rozmyślał nad przyszłością. Jakiś czas temu odbył się pogrzeb jego matki. Teraz był wolny, ale i samotny. Kto powinien zająć miejsce jedynej kobiety w jego życiu? Nie musiał się nawet nad tym zastanawiać. Oczy w kolorze nadziei i ten piękny uśmiech. Tylko jedna kobieta mogła mieć miejsce w jego sercu. Wkrótce, gdy przyszła go odwiedzić, oświadczył się jej. Nie nalegał, dał jej czas do namysłu. Był nieco smutny, gdy nie zgodziła się od razu. Jednak udał, że nie wywarło to na nim wrażenia, zajął się graniem dla niej kolejnej melodii.
~*~
- Więc jednak go wybrałaś! – krzyknął albinos podchodząc do przemierzającej ulicę zielonookiej kobiety.
- O, jakiś Ty mądry! Wszystko zawsze musisz wiedzieć! Tylko nie to, co powinieneś! I jeszcze nikogo nie wybrałam
- Jak to nie?! Oświadczył Ci się! A ja?! Ile lat przy Tobie byłem?! Nagle na wiosnę nowy kwiatek wyrósł to już inne nie potrzebne?!
- Poprzedni kwiatek okazał się chwastem. Gdybyś był przy mnie, gdy tego potrzebowałam... Wróć! To przez Ciebie potrzebowałam jego! Gdybyś tylko miał trochę oleju w głowie!
- Tak?! A kto uciekł, gdy tylko został pocałowany?
- To może trzeba było się zainteresować później, czy wszystko jest dobrze, a nie tylko zamykać drzwi?!
- Drugi raz nie popełnię tego błędu – powiedział i pocałował ją brutalnie, ale również bardzo namiętnie. Gdy tylko się rozdzielili nawet nie spojrzał na szok malujący się na jej twarzy. Odepchnął ją i odbiegł w tylko sobie znanym kierunku.
~*~
                Trudno jej było zdecydować o swych uczuciach. Przez jakiś czas unikała wychodzenia z domu, by nie spotkać żadnego z jakże bliskich jej sercu mężczyzn. Może Gilbert miał rację? Może poszła za Roderichem tylko dlatego, że on się jej „znudził”? Nie... To nie było tak... To on ją zostawił... Ale teraz... Teraz chciał wrócić... Ale w jaki sposób? Usta wciąż ją bolały po pocałunku. Więc on chciał ją zdominować. Przy nim na pewno nie byłaby tak wolna jak przy Roderichu. Arystokrata na pewno traktowałby ją z szacunkiem. Nie wymagałby posłuszeństwa, a jedynie jej obecności i miłości. W dodatku rodzina bardzo nalegała, by przyjęła jego oświadczyny. Nie mogła ich zawieść. Odpowiedź mogła być tylko jedna.
~*~
                Musiała jednak powiedzieć o tym swemu przyjacielowi. Nie mogła zostawiać go w niewiedzy. Nie mogła mu tego zrobić.
- Gilbert... Ja... Ja już wybrałam... – pokazała mu pierścionek na swym palcu. Zaręczyny nie były jeszcze oficjalne, a ten pierścionek jedynie maleńką namiastką tego, co miała dostać. A i tak był wart więcej niż to, co albinos zjadał w ciągu całego miesiąca. Ba! Nawet roku!
- Więc jednak? Czemu? – nie wydawał się być wściekły... Raczej smutny.
- Wiesz Ty... Ty jesteś dla mnie przyjacielem. Potrzebuję przyjaciela... Ale on... On traktuje mnie tak, jak zawsze marzyłam, by traktował mnie mężczyzna. Nie zostawię Cię. Jednak zostaniemy przyjaciółmi.
- Rozumiem... Bądź... Bądź z nim szczęśliwa... Zaproś mnie na ślub i w ogóle... Tylko... Nawet nie miałbym w czym pójść na tak arystokratyczną uroczystość.
- Mógłbyś przyjść nawet w pocerowanych gaciach, ważne, żebyś był – zaśmiała się i zmierzwiła mu włosy. – Uszyję Ci coś ładnego.
- Dz-dziękuję... J-ja... Ja już pójdę, mam wiele rzeczy do zrobienia... Muszę Ci kupić prezent ślubny i w ogóle... – jego dłonie drżały.
- Nic nie musisz – przytuliła go. – Och, to chyba ostatni raz, gdy mogę Cię tak po prostu objąć... I to właśnie jest najlepszy prezent – jednak on wyrwał się i uciekł. Tak szybko, że nie zdążyła zauważyć łez w jego oczach.
~*~
                Wkrótce odbyły się huczne zaręczyny. Erzbet... A raczej Elizabeta była być może jedną z najszczęśliwszych kobiet na ziemi. Będzie najszczęśliwszą zaś wtedy, gdy stanie na ślubnym kobiercu i zostanie panią Edelstein. Nie wiedziała jednak, że na jej ślubie zabraknie jednej, tak ważnej dla niej osoby. I że to spotkanie, tak krótkie było ich ostatnim.
~*~
                W tydzień później z rzeki wyłowiono ciało. Młody mężczyzna, albinos. Przyczyna śmierci: utonięcie. Jednak powód pozostał nieznany. Podejrzewano samobójstwo, jednak ludzie, którzy go znali twierdzili, że nigdy by czegoś takiego by nie zrobił. Wierzyli bardziej, że jedna z wielu osób, z którymi miał na pieńku mogła chcieć się go pozbyć. Rozpoczęło się szukanie sprawcy. Jednak jedna osoba wiedziała, że była nim sama ofiara.
- Czemu mnie opuściłeś...? – pytała spoglądając z mostu na odbicie księżyca w rzece. – Bo ja opuściłam Ciebie? Przecież miałeś... Miałeś być na moim ślubie... Na pewno... Na pewno byś został ojcem chrzestnym mojego pierwszego dziecka... Wiesz, czuję, że to byłby syn... Tak... Taki urwis, zupełnie jak Ty... – upadła na kolana i zalała się łzami. Młody arystokrata ukucnął przy niej i objął ją ramieniem.
- Wiesz... Czuję, że on Cię nie zostawił... Może niedługo znów go ujrzysz... Mówiłaś, że miał czerwone oczy, prawda? Może jest teraz w każdej czerwonej rzeczy w okół Ciebie? Wiesz... Nasza krew też jest czerwona. On jest teraz w Tobie – kobieta wybuchnęła jeszcze głośniejszym płaczem i wtuliła się w przyszłego męża.
~*~
                Ich ślub odbył się w rocznicę dnia, w którym się spotkali. Nie była to huczna uroczystość. Być może została przygotowana z rozmachem, goście bardzo się cieszyli będąc na niej. Lecz sami państwo młodzi pogrążeni byli w zadumie. Czuli pustkę. Kobieta dlatego, że straciła swego najdroższego przyjaciela tak niedawno. Mężczyzna, bo czuł się jej niegodny, nie mogąc dać jej pocieszenia.
                Powoli jednak żałoba mijała, a oni żyli tak jak żyje każde małżeństwo. Pojawiło się dziecko... Albinos... W trzecią rocznicę śmierci jej przyjaciela urodziła chłopca tak podobnego do niego. Nie zastanawiała się długo nad imieniem.
- Witaj z powrotem, Gilbercie – powiedziała tuląc dziecko do siebie. Jej mąż jedynie się uśmiechnął i pocałował chłopca w główkę.
- Bądź tak silny jak ten, po kim masz imię. Tym razem uda Ci się zaznać szczęścia. Będziesz żył długo i szczęśliwie.
~*~
                Czemu ludzie twierdzą, że po śmierci idzie się do jednego miejsca i zostaje się w nim na zawsze? Czemu samobójcy uchodzą za potępionych? Czemu mielibyśmy zostać pozbawieni możliwości naprawy naszych błędów? Czemu mamy cierpieć wiecznie za to, że nie wytrzymaliśmy cierpienia za życia? „Nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki.” Mam nadzieję, że nie można też w niej dwa razy utonąć.  Pamiętaj, życie to krąg. Powiedz mi, gdzie krąg się kończy? Gdy tylko wykona jeden obrót natychmiast robi następny. Granica jet tylko umowna, kreska narysowana dziecięcą dłonią, poprawiona dłonią starca. Jednak wszystko zaczyna się od początku bez naszej świadomości i kontroli. Więc, gdy wydaje Ci się, że znów spotkałeś osobę, która umarła dawno temu, a teraz nagle widzisz znów jej oczy w ciele dziecka, porozmawiaj z tym dzieckiem. Na pewno zaprzyjaźnicie się znowu. „Znowu”, bo przecież już się znacie, prawda?

piątek, 21 grudnia 2012

Wiersz numer pięćdziesiąt osiem: Na końcu i tak wszystko stracimy.

Przepraszam Milkę za godzinę dodania, ale rozmawiałam z Niemcami z Dark Hetalii, potem przypomniałam sobie o odrobieniu lekcji i jeszcze musiałam poszukać weny i dopiero pisałam. Już idę spać, nie martw się, wszystko mam zrobione, tylko dodam, posłucham piosenek włączanych codziennie przed snem i idę^^ Tak więc wiersz opowiada o przemijaniu. Nie ważne co mamy, co zdobędziemy, jak bardzo się do tego przywiążemy czy jak bardzo to chronimy. I tak wszystko i wszyscy ostatecznie znikną. Najpierw wspomnienie o Unii Polsko-Litewskiej (chociaż wolę określenie "Rzeczpospolita Obojga Narodów", bo wtedy jest bardziej sprawiedliwie, bo nikt nie jest wymieniany jako pierwszy), potem Francja i Joanna D'Arc, Prusy i Fritz (Specjalnie dla Milki, żeby znowu jej się czerwone oczy śniły <3 Jesteś słodka jak się boisz <3 A na serio to miał być wiersz o Prusach, bo mnie natchnęło "Until the End" z Crimson Hour Cosplay), wtedy Anglia i Ameryka, na koniec Austria i Węgry.

Na końcu i tak wszystko stracimy

Myślisz, że masz wszystko?
Myślisz, że zawsze będziesz szczęśliwy?
Niedługo to zniknie
A najszybciej odchodzą ludzie

Pamiętasz jeszcze wspólne chwile z przyjacielem
Gdy całe noce rozmawialiście w jednym domu
Dziwne zasady gier
I radość z każdej wygranej
A teraz?
Teraz jesteście tak zdystansowani
Jedno wydarzenie przekreśliło wszystko
Kolejne dni posypały się jak domek z kart
Jeśli myślisz, że masz wszystko, wkrótce nie będziesz miał nic

Widzisz te oczy patrzące na Ciebie z miłością
Wiesz, że ona żyje tylko dla Ciebie
Nie spodziewasz się jednak
Że również dla Ciebie umrze
Te same dłonie, które tak lubiłeś dotykać
Te same usta, które składały Ci przysięgę
Teraz trawi ogień
Równie gorący jak żar miłości
Nadzieja spłonęła
Jeśli myślisz, że masz wszystko, wkrótce nie będziesz miał nic

Uśmiechasz się widząc jego uśmiech
Do snu tuli Cię dźwięk fletu
Powoli spełniają się Twoje marzenia
Nie wiesz, że wkrótce to wszystko zniknie
Otrzymałeś z jego rąk potęgę wyrwaną niewinnym
A jego serce zakończyło bieg
Powiedz mi jednak, gdzie Ty teraz jesteś
Nie masz już swego domu
Jeśli myślisz, że masz wszystko, wkrótce nie będziesz miał już nic

Maleńkie dłonie tulące się do Ciebie
Te słodkie oczy, tak ogromne i niewinne
Wpatrujące się w Ciebie
Nie wiesz jaki plan powstaje w jego umyśle
Te same ręce, które Cię obejmowały
Teraz dzierżą broń
Te same usta, które mówiły te wszystkie piękne słowa
Teraz deklarują odejście
A oczy, które patrzyły na Ciebie z miłością
Teraz spoglądają zza celownika
W ułamku sekundy marzenia runęły
Jeśli myślisz, że masz wszystko, wkrótce nie będziesz miał już nic

Dama, Twa muza, ukochana
Słucha muzyki, którą wygrywają Twe palce
To jest właśnie definicja szczęścia
Wspaniała kobieta i dwoje dzieci
Jednak nagle widzisz jej drugie oblicze
Dzieci już dorosły, odeszły
A ona nie będzie dłużej taka jak zawsze
Na chwilę ją jednak jeszcze zatrzymałeś
Stworzyłeś namiastkę Utopii
Jednak przez jeden błąd wszystko zniknęło
Utopia nie ma prawa istnieć na świecie pełnym cierpienia
Jeśli myślisz, że masz wszystko, wkrótce nie będziesz miał nic

Tak więc pamiętaj, drogi śmiertelniku
Kiedyś opuścisz i zostaniesz opuszczony
Tylko głupcy pragną wiecznego życia
Każda chwila istnienia wypełniona jest cierpieniem
Czas mija, piękno przemija
Wkrótce odejdą nawet wspomnienia
Starsi umrą, młodsi odejdą
Zostaniesz sam
Nikt nie umrze za Ciebie, zrobisz to w samotności
Jak i życie przeżyjesz z ułudą przyjaźni
Z krótką miłością, jedynie przyzwyczajeniem
Nawet, jeśli zdaje Ci się, że masz wszystko, tak naprawdę nie masz nic

czwartek, 20 grudnia 2012

Wiersz numer pięćdziesiąt siedem: Lustro sprawiedliwości.

Każdy nasz uczynek wpływa na naszą przyszłość. Nasze czyny wrócą do nas. Czyli mała opowieść o Rzymie, Prusach, Fritzu i jego tacie. (Co do niektórych osób to bym im łeb ukręciła, ale nie żyją... Milka, Ty wiesz kogo mam na myśli, czyż nie? Jakże można zniszczyć życie osoby, której się je dało?)

Lustro sprawiedliwości

Pamiętaj, że wszystko wraca do Ciebie
Gdy uderzysz w lustro zetkniesz dłoń z pięścią swego odbicia
Świat jest lustrem
Wszystko powraca do Ciebie

Powoli dążysz do potęgi
Pośród wojny i rozpusty zdobywasz ziemie
Wszyscy są Ci poddani
Tyś ich panem, władcą tych pokonanych niewolników
Lecz pamiętaj, nic nie trwa wiecznie
Powiedz mi, gdzie teraz jesteś
Jesteś tylko wspomnieniem
I tak skończy każdy, kto osiągnie zbyt wiele

Nielogiczne, wojenne zasady w pokoju
Nieszczęście sprowadzone, na tego, któremu należało dać radość
I wtedy ten, którego dusza zniszczona została
Dał Ci potęgę
Za jaką jednak cenę?
Tyle łez i krwi przelanych
Niewinne istnienia zakończone w rozpaczy
„Głupcy! Chcecie żyć wiecznie?!”
Nikt nie może, prawda?
Ucieczka od śmierci jedynie odłoży ją w czasie
Tak samo było z Tobą, czyż nie?
Chciałeś pozbyć się zagrożenia
Jednak było to nielogiczne, paranoidalne zachowanie
Gdy ten, którego się bałeś powrócił
Nie musiał już nic robić
Odszedłeś bez honoru

Świat jest lustrem
Wraca do nas to, co daliśmy innym
To tylko kwestia czasu nim zbrodniarz zostanie ukarany
A ich było, jest i będzie wielu
Ich potęga posypie się niczym domek z kart
Nie oszukasz sprawiedliwości
Choć ślepa, znajdzie Cię po omacku
Nie ważne ile lat jej to zajmie
Wkrótce spłoniesz na stosie własnych grzechów
Kłodami będą Twe kłamstwa
Ogniem Twe zbrodnie
A proch wspomnień o Tobie
Rozrzucony zostanie w rzece zwanej Zapomnieniem

środa, 19 grudnia 2012

Wiersz numer pięćdziesiąt sześć: Niedojrzały, zakazany owoc.

Dobra wiadomość dla Milki: nie będzie Prus. Zła wiadomość: to RusLat. Napisane pod wpływem rozmowy ze Svalbardem z Dark!Hetalii, który ma bardzo ciekawe podejście do miłości i ludzkiego ciała... Tak więc Rosja chciałby otrzymać od Łotwy coś więcej niż tylko oddanie. A on sam przed sobą nawet zaprzecza, że podświadomie tego pragnie. Nie wiem co ja wymyślam... Lepiej już pisać o nieszczęśliwej, pruskiej miłości...


Niedojrzały, zakazany owoc

Pamiętasz jak kiedyś mieszkałeś w mym domu?
Ja nigdy tego nie zapomnę
Twe ogromne oczy na tle maleńkiej twarzyczki
Drobne dłonie
Niekontrolowane słowa uciekające z malinowych ust
Byłeś niczym pąk najpiękniejszego kwiatu
Tak bardzo chciałem ujrzeć Cię, gdy zakwitniesz
Długo czekałem
Wódka dolewana do mleka, które piłeś przed snem miała być nawozem
Tak samo delikatne aluzje, których nigdy nie rozumiałeś
Chciałem ujrzeć Cię pozbawionego jakiejkolwiek osłony
Takiego, jakim nie widział Cię nikt
Zastanawiałem się co też potrafi Twój język mówiący tak przewrotne słowa
Jak słodko się rumieniłeś, gdy on wołał Twe imię, a Ty zdawałeś sobie sprawę z tego, co powiedziałeś
Och, jakże chciałem sprawić, byś to z mego powodu się rumienił
Nawet nie wiesz ile razy przychodziłem do Twego pokoju, gdy spałeś
Musiałem uważać, by nie obudzić tych, którzy byli tak do Ciebie podobni
Zastanawiałeś się czasem, czemu budziłeś się w rozpiętej piżamie?
Może kiedyś Ci powiem
Opowiem o tym, jak skradałem się w ciemności
I nacierałem Twój tors wódką
Nie, nie marnowałem jej, mój drogi
Zlizywałem ją z Ciebie
Pamiętam Twą twarz, gdy już nie było mnie w pokoju
Gdy przypatrywałem się Tobie przez dziurkę od klucza
A Ty z obrzydzeniem zdejmowałeś swe ubrania i biegłeś pod prysznic
Codziennie rano chodziłeś po domu z wilgotnymi włosami, które zmoczyłeś myjąc się aż nazbyt dokładnie
Wiesz ile razy widziałem Cię w kąpieli?
Skradałem się, gdy tylko mogłem
I obserwowałem jak, chociaż przez gąbkę, dotykałeś swego pięknego ciała
Jakże chciałem wtedy stać się gąbką!
I ocierać się o Ciebie, zaglądać w najmniejsze zakamarki Twego ciała
Z czasem zauważyłem, że również myślałeś o podobnych rzeczach
Gdy niepewnie dotykałeś tej części ciała, której nikomu nie pozwoliłeś nawet ujrzeć
Czy myślałeś wtedy o mnie?
Tak... Słyszałem jak szepczesz me imię!
Pierwszy raz nazwałeś mnie tak wtedy
Bez żadnych grzeczności, po prostu wyjękując me imię
Jakże byłem wtedy szczęśliwy!
I Twój rumieniec, gdy ujrzałeś me oczy
Och, jakże byłeś słodki!
Potem przez wiele dni unikałeś mego wzroku
Gdy pewnego wieczoru skradłem Ci pocałunek wyglądałeś jak zawstydzona dziewica
I nią właśnie byłeś
Kwiatem, którego rozkwit chciałem obserwować
Wiedziałem, że jeden płatek już odsunął się od pąka
Nie mogłem reszty odsunąć na siłę
Lecz wszystko potoczyło się szybko, reakcja łańcuchowa
Gdy myślałeś, że śpię pijany
Otuliłeś mnie kocem i złożyłeś pocałunek na mych ustach
A wtedy ja przycisnąłem Cię do siebie w żelaznym uścisku
Drugi płatek odsunął się od pąka
Jak wiele jeszcze ich rozwinie się tej nocy?
Najpierw chciałeś się wyrwać
Mówiłeś, że to wcale nie tak jak myślę
Mówiłeś, że chciałeś tylko pocałować mnie na dobranoc
„Wiem, że mnie pragniesz”
Wyszeptałem do Twojego ucha
A Ty spłonąłeś rumieńcem
„Ma pan rację...”
Wyszeptałeś niepewnie
Czyżby trzeci płatek odsunął się od pąka?
Już byliśmy tak blisko, gdy nagle on wszedł do pokoju
Przegonił nas oboje do łóżek
To było takie zabawne
Ten, którego zawsze najbardziej chciałem zdobyć
Który tyle lat tego unikał teraz, wraz z wami był w mym domu
Jednak wiedziałem, że nie był mój
Znów to udowadniał
Niczym matka karcąca dziecko wydał nam polecenie podniesionym i zmartwionym głosem
Cóż więc było robić?
Tej nocy nie spędziliśmy wspólnie
Jednak niedługo miało się to zmienić
Powoli zbliżaliśmy się do siebie
Widziałem jak kwiat rozkwitł w pełni
Był już gotowy do zerwania, gdy nagle mi się wymknął
Zasmakowałeś wolności
Byłeś tak daleko
I tak długo mnie unikałeś
Wiedziałem, że kwiat zmienia się w owoc
To ja zostawiłem w nim pyłek pożądania
Który sprawił, że płatki, moralne bariery, opadły
By reszta zmieniła się w zakazany owoc
Jednak był wciąż zielony
Takiego przecież nie mogłem zjeść, czyż nie?
Nie chciałem też czekać, by zjeść już nadgryziony przez kogoś
Lub co gorsza, aż zalęgną się w nim robaki
Pamiętaj więc, że już zawsze będę Cię obserwował
A gdy tylko owoc dojrzeje
Zerwę go, by już nikt inny nie zabrał go dla siebie
Niedojrzały, zakazany owoc
Kusi jeszcze bardziej
Jest jeszcze bardziej niebezpieczny
Czuję jednak, że skryta jest w nim trucizna
Jeśli ugryzę go na siłę, gdy jeszcze będzie zielony
Trucizna mnie zabiję
Muszę poczekać aż spadnie na ziemię i potoczy się do mych nóg
Aż sam zaczniesz mnie błagać o dotyk
A ja już o to zadbam
Byś jak najszybciej znalazł się pod mym butem
Oczywiście, z własnej woli, mój drogi
Do niczego Cię nie zmuszę
To Twe własne serce złamie zasady i pobiegnie ku mnie
A Ty za nim
Oddasz mi swe ciało i duszę
Jesteś owocem w mym ogrodzie
Nie pozwól, by ktoś inny Cię nadgryzł
Ani by zjadły Cię robaki
Należysz do mnie
Choć nie jesteś już w mym domu
 Nie musisz w nim być
Wystarczy, że jesteś w mym sercu