Translate

czwartek, 26 grudnia 2013

Historia poza tematem numer sto dziewięćdziesiąt trzy: Stanąć o własnych siłach - Część czterdziesta trzecia.

Czas przemyśleń nadchodzi czasem w nieoczekiwanym momencie.

Stanąć o własnych siłach
Część XLIII

                Następny dzień wydawał się być dla niektórych nieco normalniejszy, jednak wciąż trwała zabawa w gronie rodziny i przyjaciół. Niektórzy dopiero teraz zaczynali prawdziwe świętowanie, niektórzy leczyli kaca po poprzednim dniu. Jednak były osoby, które zastanawiały się nad wieloma rzeczami, które zdarzyły się lub darzyć się powinny. Dzień wydawał się być spokojny, jednak wszyscy mieli w głowach tysiące myśli.
                Chłopak o oliwkowej cerze i szmaragdowych oczach cały dzień pomagał skacowanym gościom doprowadzić się do ładu. I zastanawiał się nad tym, co słyszał, gdy byli zbyt pijani, by kontrolować swe słowa, ale nie wystarczająco, by były one niezrozumiałe. Czy oprócz tego przyjaciela, Antonio miał jeszcze kogoś, kogo mógłby tu sprowadzić, ale miał ważny powód, by tego nie zrobić? Jeśli zaś ten mężczyzna już zachowywał się tak niebezpiecznie w swej perwersji, to jak przerażający musiał być ten drugi? Wolał nawet nie myśleć o tym. Jednak coś w jego sercu mówiło, że nie tak powinno być. W końcu, gdy ma się dwóch przyjaciół należy lubić ich obu, nie faworyzować żadnego z nich. Lecz najwyraźniej to właśnie się działo. Dzień minął mu, gdy był pogrążony w tych myślach.
                Mężczyzna o jasnych oczach i włosach przyglądał się niebu, nie pamiętając dokładnie jak znalazł się w domu swego włoskiego przyjaciela. Cóż, różne rzeczy się działy poprzedniego dnia... Odprowadził go, byli tak zmęczeni, że młodszy chciał od razu zasnąć, lecz kazał mu zostać, nim to się stanie... On położył się obok i... chyba zasnął pierwszy. Teraz jednak, będąc szczęśliwym ze wspomnień poprzedniego dnia zaczął się zastanawiać, jak ten dzień spędził jego brat. Miał nadzieję, iż poznał czym jest smak szczęścia innego niż dni, w które nikt się na niego nie wściekł. Chciał, by jego brat był szczęśliwy, otoczony przyjaciółmi. Lecz wiedział, że mogło być to bardzo trudne.
                Młodzieniec o czarnych włosach spoglądał przez okno. Wiedział, że wkrótce wyjdzie ze szpitala i będzie mógł wrócić do normalności. Czuł jednak, że jego codzienność się zmieni. Miał nadzieję, że na lepsze. Nic nie może pozostać takie samo, gdy poznaje się prawdziwą moc przyjaźni. Uśmiechał się delikatnie, patrząc w niebo. Nieważne, gdzie jesteśmy, możemy patrzeć na ten sam księżyc.
                Albinos obudził się następnego dnia nieco przygnieciony psami. Wszystko go bolało, jednak nie był to ten zły ból. Raczej taki dobry, wspomnienie zabawy. Zwierzęta posłusznie zeszły z łóżka na podłogę, a on dał im jeść. Wkrótce później wyszedł z nimi na spacer. Widział jak niektóre dzieci do niego machają. Pomyślał, jak wiele szczęścia można zdobyć jedynie będąc miłym. Postanowił, że zmieni swe życie. Najpierw zacznie od szukania spokojnej pracy. Postanowił od razu po Świętach za nią pochodzić, by móc pochwalić się bratu jakim jest grzecznym starszym braciszkiem. Chciał, by on był z niego dumny.

                Czas, który różnił się od innych dni sprawił, że tak wiele mogło zmienić się w ludziach. Ważne był jednak to, by kontrolować zmiany i by kierować się ku lepszemu wyjściu.

Historia poza tematem numer sto dziewięćdziesiąt dwa: Stanąć o własnych siłach - Część czterdziesta druga.

Czasem to, co wydaje się być beznadziejne, daje nam nową nadzieję.

Stanąć o własnych siłach
Część XLII

                Czasem biel śniegu jest jedynie pustką i kłamstwem. Pod śnieżnym puchem wciąż kryją się bezlistne drzewa i zmarznięta ziemia, których tak nie chcieliśmy oglądać. Myślimy, że wszystko nagle stanie się piękne, gdy przykryje to śnieg, że wszyscy będą szczęśliwi, gdy rozpoczną się Święta. Lecz prawda jest okrutna. Brzydota świata choć przykryta śniegiem jest niezmazywalna, a sztuczny uśmiech nigdy nie zastąpi prawdziwego.
                Włosy bielsze od śniegu za oknem rozsypywały się na poduszkach, gdy ich właściciel wiercił się w pościeli. Chciał przespać ten dzień, jednak już dawno się obudził, a sen, jak na złość, nie chciał się obudzić. Czemu łudził się, że te dzień będzie inny, lepszy niż pozostałe? Gdyby jego brat tu był, wtedy na pewno byłoby dobrze. Jednak nie było przy nim nikogo i wiedział, że nikt już nie przyjdzie. Rozumiał też, że była to jego wina. Przyjaciele, którzy uwielbiali go jako miłego, rozrywkowego człowieka z dawnych czasów, nienawidzi tego, kim się stał. Był niebezpieczny, zbyt często dążył do swych celów używając środków, które wywoływały u innych strach. Czy dawniej by tak postąpił? Czy, gdy jego brat był jeszcze mały, mógłby mu tak po prostu powiedzieć, że prezenty świąteczne kupił mu za pieniądze ukradzione z domu starszej kobiety, która nie miała nawet na leki? Wtedy pracował ciężko i choć Święta były biedne, na stole leżał zwykle jedynie mały karpik, którego sam złowił w przeręblu, używając do tego prymitywnej podróbki wędki, to były o wiele weselsze niż te, gdy prezentów było wiele, lecz brat patrzył na niego i pytał o to, skąd wziął na nie pieniądze. Gdy zostali sami z bratem mieli wiele pieniędzy pozostawionych przez ich ojca, jednak obaj rozumieli, że nie można z nich ot tak korzystać, bo gdy się skończą, nie będzie już żadnej innej deski ratunku. Więc obaj szukali sposobu, by zarobić własne, choć marne pieniądze i dopiero, gdy one się kończyły, sięgali po te, które zostały po ich tacie. Jednak on chciał inaczej. Chciał lepszego życia. Wiedział też, że brat ma rację, że tych pozostawionych oszczędności nie wolno ot tak roztrwonić. Więc on znalazł inny sposób, by mieć pieniędzy więcej, niż mógłby zdobyć w zwyczajny sposób. A potem wszystko samo się potoczyło... I to niestety w złym kierunku. Pamiętał, jak chciał zaimponować młodej dziewczynie, która mu się spodobała, a która wiele czasu spędzała z mężczyzną, który wydawał się mieć więcej pieniędzy niż włosw na głowie. Ukradł więc dla niej wspaniały naszyjnik. Jednak ona widziała go wtedy, gdy go zdobywał, nie przyjęła więc go. Nie zgłosiła nikomu tego, co wiedziała, jednak kazała mu zwrócić skradzioną rzecz i więcej już się do niej nie zbliżać. On częściowo zrobił jak mu kazała. Nie chciał zostać przyłapanym, gdy znów pojawiłby się w okradzionym miejscu, więc zostawił przedmiot na progu domu, który wydawał mu się być bardzo biedny, żeby mieszkańcy mogli skorzystać z pieniędzy, które był on wart. Jednak w ten sposób to ojciec tej biednej rodziny oskarżony został o kradzież. Chłopak nie mógł sobie tego wybaczyć, w pewnym sensie zmienił się diametralnie. Pozbył się wielu skrupułów, by nie mieć już takich zahamowań, by nie popełniać błędów. Nim się obejrzał, jedynie brat został przy nim. Wszyscy przyjaciele porzucili go, bojąc się, że staną mu na drodze, a to mogłoby się skończyć dla nich źle. Brat pozostał, w końcu od tego są bracia. Jednak wkrótce i on wyjechał, by się uczyć. Miał wracać... Lecz w te, tak ważne dni, nie było go obok. A mężczyzna nie mógł go za to winić. Powinien być szczęśliwy, że jego mały braciszek dorósł, jest taki odpowiedzialny... Jednak czuł, że on sam jest nikim. Wrogiem dla dawnych przyjaciół, przeszkodą dla własnego brata.
                Skoro już musiał wstać, by wyprowadzić psy, poszedł z nimi na długi spacer, by cały dzień spędzić poza domem. Widział w lesie dzieci, które lepiły bałwana. Przypomniał sobie o tym, jak jego brat był mały, jak razem się bawili, śmiali... Lecz tego już nie było. Nagle jednak zobaczył jak mały chłopiec podbiega do niego.
- Proszę pana, pan tak tu sam z tymi pieskami codziennie chodzi... Może pan ulepi z nami bałwanka? Pan na pewno jest bardzo silny i zrobi wielkie, wielkie kule śniegu! – chłopiec uśmiechał się wesoło, choć jego przyjaciele wydawali się być tym nieco przerażeni, jakby myśleli, że on oszalał, rozmawiając z kimś takim jak on. Cóż, mężczyzna miał już wyrobioną opinię w mieście...
- A nie boisz się mnie, mały? Widzisz? Oni tak na mnie patrzą jakbym mógł im łapki połamać... A wiesz, że mogę, prawda? Sam mówiłeś, że jestem bardzo silny... Nie boisz się mnie? Ani piesków? One mogłyby spokojnie was wszystkich na sankach tak daleko wywieźć, że nie wrócilibyście do domków. A Ty się tak uśmiechasz, gdy to mówię? – mężczyzna ukucnął, mówiąc to, by patrzeć chłopcu w oczy.
- Niedźwiadki polarne też mają takie białe włoski jak pan i też są takie silne, prawda? A przecież nie atakują ludzi bez potrzeby... I dzieci lubią takie białe misie! – chłopiec przytulił mocno jasnowłosego mężczyznę, a ten zamarł bez ruchu. Nigdy nie spodziewałby się czegoś takiego. Wziął chłopca na ręce, a psy przywołał gwizdnięciem i podszedł do grupki dzieci. Postanowił pobawić się z nimi jak dawniej z bratem.
                Mężczyzna czuł się jak dziecko, bawiąc się z urwisami. Zrobili razem ogromnego bałwana, urządzili bitwę na śnieżki, a mniejsze dzieci nawet zdołały przeżyć wycieczkę na grzbietach psów. Potem po dzieci przyszli ich rodzice, nieco zmartwieni, że ich pociechy spóźniają się do domu, a zwłaszcza iż był to wigilijny wieczór. Jednak patrząc na dzieci bawiące się, niczym z równym sobie, z mężczyzną, którego tak wiele osób się bało, dorośli zaczęli szeptać do siebie o tym, jak bardzo można pomylić się co do człowieka. Dzieci odchodząc z rodzicami jeszcze podbiegały do niego i tuliły go mocno, głaskały psy, dorośli dziękowali mu za opiekę nad pociechami. A on sam wrócił do domu tak szczęśliwy jak nigdy. Postanowił, że gdy znów przyjedzie jego brat, to przyjdą do tego lasu razem.

                W domu ugotował całkiem dużo, bardzo dobrej kolacji, część nałożył do misek psów, część na własny talerz. Często karmił zwierzęta ludzkim jedzeniem, czuł się wtedy weselszy, widząc jak jedzą to, co on przygotował, a nie tylko karmy. I nie był taki samotny, gdy jadły to samo, co on. Możliwe, że gdyby zwierzęta mogły mówić, przytuliłyby go i podziękowały. Zasnął spokojnie w swym łóżku, otoczony przez przytulające się do niego psy.

piątek, 6 grudnia 2013

Historia poza tematem numer sto dziewięćdziesiąt jeden: Stanąć o własnych siłach - Część czterdziesta pierwsza.

Do czego jesteśmy naprawdę potrzebni tym, bez których nie potrafilibyśmy żyć?

Stanąć o własnych siłach
Część XLI

                Istnieją miejsca, które niezależnie od wszystkiego, zawsze wypełnione są ciepłem. Zupełnie jak serca ich mieszkańców. Młodzieniec o nieco oliwkowej cerze siedział spokojnie tuż obok swego przyjaciela i osoby, która była ich gościem. Młody Włoch pod nieobecność brata był sam ze swym hiszpańskim problemem, który dodatkowo sprowadził kogoś, kto wymawiał „r” w sposób nader zjawiskowy. Z rozmowy wywnioskował, że powinien być przy nim ktoś jeszcze, ale nie mógł zrozumieć powodu, dla którego go tu nie ma, a tym bardziej, dlaczego ci mężczyźni tak swobodnie zachowywali się w domu, który do niego należał. Może Hiszpan tu mieszkał, lecz drugi, zapewne Francuz, zachowywał się zbyt poufale jak na gościa w obcym domu. Rozmawiali, mówiąc w swych rodzimych językach, jednak rozumiejąc się bez problemów. Przez to Włoch czuł się wyobcowany. Zwykle rozmawiał ze wszystkimi po włosku, znał też angielski, który był podstawą dzisiejszej komunikacji. Jednak długo odmawiał nauki hiszpańskiego, zaś do innych języków zbytnio go ie ciągnęło. Teraz tego żałował. Rozumiał jedynie urywki zdań, niektóre słowa, jednak to nie mogło dać mu pełnego obrazu sytuacji. Wiedział niewiele o swym gościu, jedynie to, co opowiedział jego przyjaciel i kilka dziwnych zdań, które mężczyzna powiedział, gdy mu się przedstawiał. Rozmowy nie rozumiał w całości, lecz uchwycił wypowiedź o tym, że miał on naprawdę jechać do kogoś innego, kogoś, kim dawniej się nieco opiekował, lecz uznał, że jest u niego za zimno, zwłaszcza o tej porze roku, a tu zaś było cieplej, a on nie chciał być sam w domu. Wydawał się być wysoce egoistyczny, lecz tego nie zauważać, jakby był pochłonięty jakąś iluzją. Ich rozmowa była bardzo ożywiona, a chłopak czuł się jeszcze bardziej samotny, niż, gdyby był sam. Kto inny rozmawiał z tym, kto miał być tylko jego, a jego własny brat był tak daleko, z kimś, kogo on sam nigdy nie poznał. Czuł, jakby nie był już potrzebny. Jego przyjaciel miał osoby, z którymi dogadywał się o wiele lepiej, jego brat również. Więc do czego on był im potrzebny?
                Noc zbliżała się nieubłaganie, a on wciąż czuł się okropnie. Przygotowywał jedzenie, przynosił alkohol, z których korzystali towarzyszący mu mężczyźni, a sam nie mógł nawet zrozumieć ich rozmowy, jedynie małe fragmenty, dotyczące go bezpośrednio, które tłumaczył mu przyjaciel. Jednak wiele razy w rozmowie słyszał określenia, które rozumiał jako odniesienia do siebie. Im więcej upłynęło czasu i alkoholu tym gorzej się czuł. Jako gospodarz czuł się odpowiedzialny, więc nie pił tyle, ile jego towarzysze. Był trzeźwy i patrzył jak oni stają się coraz dziwniejsi. Wiedział już jaki po alkoholu potrafi być jego przyjaciel, jednak drugi mężczyzna pozostawał dla niego tajemnicą. Czuł się niepewnie, jakby zwierzę w zagrożeniu. Zdarzało się już, że nieco podpity Hiszpan starał się okazać mu swe uczucia na wiele dziwnych sposobów, ale pierwszy raz widział jak on wręcz namawia przyjaciela, by również przytulił młodzieńca. Chłopak, uwięziony w objęciach pijanego Hiszpana, który opowiadał o tym, jak bardzo jego jasnowłosy przyjaciel ceni sobie miłość i takie urocze istoty, patrzył jak drugi mężczyzna niebezpiecznie się do niego zbliża, choć chwiejnym krokiem. Zastanawiał się, co by się stało, gdyby był tu jeszcze trzeci z nich, o którym opwiadał mu jego przyjaciel. Podobno był niebezpieczny, choć starał się zmienić, nigdy jednak nie chciał porzucić tego kim był. Dlatego go tu nie było, wydawał się stanowić ryzyko, a ponadto, nie być już tym, kim był dawniej. Kim był ten ktoś? Co zrobiłby w tej sytuacji? Czy stałby się trzecim, który go otoczy, czy zatrzymałby ich? Gdy uciekał do swego pokoju zaczynał myśleć o nim całkiem pozytywnie, jakby on był tym, który ich powstrzymywał, a przez to „niszczył im zabawę”. Nie wiedział o kim naprawdę w tym momencie myślał.

                Poranek zastał go zawiniętego w kołdrę i kilka kocó, w pokoju gościnnym zaś było niemałe pobojowisko. Nie miał mężczyznom za złe tego, co działo się poprzedniego dnia. Zapewne był to w ich mniemaniu rodzaj komplementu, docenienia jego wyglądu, poprzez takie, a nie inne zachowanie. Zwłaszcza, że nie do końca się kontrolowali. Jednak w jego umyśle wciąż kołatały się myśli o tym, czy był komuś naprawdę potrzebny. A jeśli tak, to do czego? Czy był potrzebny do opieki nad bratem? W końcu nim zajmował się już ktoś inny... Czy może był potrzebny, by uszczęśliwić swego przyjaciela? Widział poprzedniego dnia, że on potrafi być szczęśliwym też z innymi. Więc po prostu zaczął sprzątać dom i miejsce swej pracy. Tym umiał się zająć tylko on, robił to najlepiej ze wszystkich. To miejsce go będzie zawsze potrzebowało, nawet, gdy zapomną o nim ludzie.

sobota, 30 listopada 2013

Historia poza tematem numer sto dziewięćdziesiąt: Stanąć o własnych siłach - Część czterdziesta.

Jedna zmiana w teraźniejszości może całkowicie zmienić przyszłość, a przeszłość podać w wątpliwość.

Stanąć o własnych siłach
Część XL

                Jednak czy dni, które powinny być pełne szczęścia będą takie dla każdego. Choć oddaleni od rodziny, trzej przyjaciele potrafili cieszyć się wspólnym spędzaniem przerwy świątecznej, nawet jeśli tyle jej dni upłynęło w szpitalu. Lecz jak czuły się ich rodziny? Mężczyzna, który wiedział, że jego brat jest w szpitalu, nie mógł jednak spędzić z nim świąt, choć zdołał do niego dotrzeć, gdyż musiał zająć się resztą licznego rodzeństwa. Młodzieniec, który nigdy nie wiedział, czego może się spodziewać po nieco zbyt aktywnym bracie, spędzający ten czas sam ze swym przyjacielem, którego działania również były trudne do przewidzenia. A także młody mężczyzna, który dawniej był kimś, kogo teraz nie chciał już przypominać, a jedynie przy bracie potrafił zachować spokój, lecz teraz tego brata nie było przy nim. Ci ludzie również żyli, spędzali Święta na swój sposób. Jednak żadne z nich nigdy nie myślało, że nadejdzie rok, w którym ich rodziny będą niekompletne w tych właśnie, śnieżnych dniach.
                Śmiech wielu dzieci rozbrzmiewał wśród murów starego domu. Mimo, iż żadne z nich nie wierzyło w to, co inni ludzie świętowali w tych dniach, to jednak do codzienności ich otoczenia już dawno przeszła zabawa w tym właśnie czasie, by cieszćś się wraz z tymi, którzy mają ku temu powody w swych sercach. Przecież każdemu wolno spędzić czas z rodziną w nieco bardziej wyjątkowy sposób, skoro tak wielu ludzi to właśnie robi, czyż nie? Każdy może być szczęśliwy. A te dni były ku temu najlepszą okazją. Gdy co roku coraz więcej ludzi naprawdę obchodziło te Święta, oni wciąż pozostawali niezmienni. Jednak nieco czerpali z otaczającej ich nowej tradycji. Już więc od kilku lat właśnie w czasie Świąt spędzali nieco czasu, robiąc nawzajem dla siebie urocze prezenty, choć były to głównie jedynie rysunki czy zwierzątka z papieru. Liczyła się przecież jedynie radość, a nie wartość prezentu. Później zaś jedli razem wyjątkową kolację, by w nocy puścić w niebo nieco sztucznych ogni, by móc je podziwiać. Na pewno odbiegało to od tego, co robiły inne rodziny, jednak ro była ich własna tradycja, w której liczył się tylko uśmiech innych. Przygotowanie każdej z części było zadaniem łączącym całą rodzinę, każdy w czymś pomagał. Wszystko jednak w zależności od wieku. Prezenty, a raczej małe podarunki, każdy tworzył dla każdego. Zaś przygotowanie kolacji było rozdzielone według umiejętności. Najstarszy z braci zawsze zajmował się tymi zadaniami, które wymagały uwagi, zwykle to on robił najwięcej, gotował wszelakie potrawy, które wymagały użycia kuchenki czy piekarnika. Gdy był z nimi drugi w kolejności brat, zwykle on mu w tym pomagał i część z tych rzeczy sam robił. Jednak teraz więcej obowiązków spadło na tegoż najstarszego brata, choć niektóre starsze dzieci próbowały mu pomagać. Ufał im, więc łatwiejsze rzeczy pozwalał im zrobić. Następne w kolejności wiekowej dzieci zajmowały się przygotowaniem jedzenia, które miało być zimne, lub wymagało jedynie późniejszego podgrzania, przez co one nie używały w ogóle kuchenki. Nieco starsze robiły różne ciasta, które najstarsi wkładali do piekarnika, młodsze zaś starały się zrobić różne małe przekąski, których nie należało w żaden sposób podgrzewać. Najmłodsze zaś podawały składniki, naczynia, nakrywały do stołu, mogły również dekorować już gotowe ciasteczka. Tak też zawsze ich rodzina była ze sobą związana w każdej dziedzinie, mając dla każdego oddzielne zadanie, każdy był potrzebny i niezbędny. Teraz, gdy jednego z nich brakowało, zaczynali to odczuwać.
                Już w czasie, gdy wszystko było przygotowywane czuć było brak jednego z braci. Dzieci, robiąc podarki dla siebie nawzajem, ciągle zauważały, że tworzą o jeden więcej niż jest ich w domu. Jeden przeznaczony dla brata, który był tak daleko od nich. Zaś w czasie przygotowania posiłku, często zdarzało się, że najstarszy z braci musiał przypominać rodzeństwu o zrobieniu niektórych rzeczy, a dzieci odruchowo odpowiadały, że przecież powinien to zrobić Kiku, a dopiero po chwili przepraszały i zajmowały się swym zadaniem, uświadamiając sobie, że nie ma go w tym domu, że nie będzie go wcześniej niż latem. Gdy każde z dzieci odpalało w nocy zimne ognie, najstarszy z braci położył przygotowaną ich ilość na stole. Pozostał jeden, a wtedy i on uświadomił sobie, jak bardzo przyzwyczajony był do obecności czarnowłosego. Nie mógł przyzwyczaić się do myśli, że kiedyś nie będzie opuszczał ich jedynie na czas nauki, a przeprowadzi się już na stałę daleko od nich. A później założy własną rodzinę i nie będzie ich już odwiedzał, gdy będzie miał zbyt wiele zmartwień i inne osoby, z którymi mógłby spędzić Święta. Tak jak teraz, gdy obok siebie miał przyjaciół. Brązowooki mężczyzna przyglądał się księżycowi, myśląc o tym, że gdy w miejscu, gdzie jego brat przebywa, nastanie noc, ujrzy on ten sam księżyc, na który teraz patrzy on. I to pozostanie niezmienne. Słońce, księżyc i gwiazdy są takie same, niezależnie od tego, gdzie się znajdujemy. Więc, gdy jesteśmy zbyt daleko od tych, przy których być chcemy, wystarczy spojrzeć w niebo i być pewnym, że ono nas łączy na całej Ziemi.

                Wkrótce nadszedł spokojny sen, pełen wspomnień. Mężczyzna śnił o tym, jak odnajdywał i poznawał każde ze swego rodzeństwa, jak powoli zdobywał ich zaufanie. Przypominał sobie jak ich twarze ze zlęknionych zmieniały się w roześmiane. Gdy się obudził zrozumiał, że coraz częściej widział ich zbyt poważnych. Dorastali, to było pewne. Jednak czy to był powód, żeby tak bardzo się zmienili. Bał się, że tak jak najstarszy z jego rodzeństwa, wszyscy po kolei go zostawią. Z drugiej strony też nieco tego pragnął. Nie chciał ich stracić, lecz wiedział, że nie będzie żył wiecznie. Wolał pozostać na starość sam i spokojnie zasnąć, nie patrząc na ich zapłakane twarze, gdy będą go żegnać. Choć gdzieś w głębi jego duszy tliło się egoistyczne pragnienie, by, gdy nadejdzie jego czas, ktoś trzymał go za rękę. Każdy tego pragnie... Lecz prawie nikt nie jest w stanie tego doświadczyć. Postanowił więc odrzucić te smutne myśli i być szczęśliwym, póki może, sprawić, że jego rdzeństwo będzie śmiało się jak najczęściej.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Wiersz numer sto pięćdziesiąt siedem: Płonący sztandar.

Nawiązanie do Święta, które obchodziliśmy w dniu dzisiejszym i wydarzeń, które miały miejsce. Czemu w Dniu, w którym powinniśmy cieszyć się z odzyskania Niepodległości zajmujemy się jedynie zniszczeniem? Czemu ignorujemy ludzi, którzy stworzyli coś pięknego w tym dniu, by przyglądać się tym, którzy przynieśli jedynie wstyd? Czemu istnieją ludzie, którzy w Dniu, w którym powinni cieszyć się, że miasta, w których mieszkają noszą polskie nazwy, sami je niszczą i demolują? Czy dawniej ludzie walczyli po to, byśmy teraz wszystko stracili?

Płonący sztandar

Lata walk i smutku środkiem były do celu osiągnięcia
Gdy w końcu flaga niepodległego kraju wysoko zawisnęła
Świat patrzył z podziwem na młodych i starych w podartych mundurach
A dzieci wojny spokojnym snem zasnęły

Jednak po latach niewielu znów należało stanąć do walki
I po raz kolejny wśród łez i krwi stawić czoła wrogom
Aż w końcu znów zwycięstwo zostało odniesione
Choć strat było tak wiele

A teraz, po latach wielu, gdy wolnością cieszyć się możemy
Sami jesteśmy sobie wrogiem, niszcząc własne dzieła
Płączą ci, których serca dawno zamilkły na wieki

Gdy ich wnuki niszczą miasta, za które oni walczyli

sobota, 9 listopada 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt dziewięć: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta dziewiąta.

[Autorowi się zdaje, że to opowiadanie ma za dużo części... A będzie jeszcze więcej... To, co napisałam do teraz i jeszcze trochę rozdziałów będzie to tylko to co zaplanowałam "Zanim zacznie się fabuła, żeby było wiadomo, że oni się lubią", to miały być dwa rozdziały przed około dwudziestoma prawdziwej fabuły, którą planowałam... I znowu jak w "Ten, który skrywa zbyt wiele" te troszkę wstępu staje się wielką fabułą, która sama może być oddzielnym opowiadaniem... Zaczynam współczuć sobie i wam, czytelnikom, gdy myślę co ja jeszcze chcę napisać... A ja jeszcze planuję już poza blogiem napisać powieść... Jak na razie sam plan jak będzie wyglądał świat w powieści zajął mi więcej niż standardowy rozdział... Oj, będzie roboty... Ale może ktoś to wyda i będę pełnoprawnym pisarzem, a nie ciamajdą siedzącą po nocach~<3]

Bywają dni, gdy nie chcemy być dorośli i całkiem nam dobrze z byciem dzieckiem.

Stanąć o własnych siłach
Część XXXIX

                Śnieg spadał na czarną ziemię ukrywając jej mrok swym białym płaszczem. Nadszedł czas, by odrzucić wszystko, co było jedynie smutnym wspomnieniem i stworzyć nową przyszłość. Tak jak ziemia odpoczywała przed rozkwitem nowych kwiatów, przykryta białą kołdrą, tak też ludzkie serca muszą czasem ukryć się na chwilę w iluzji, by ujrzeć nową prawdę. Czarne włosy przeczesywane były delikatnymi, jasnymi dłońmi, a brązowe oczy spoglądały w lustro, gdy nadszedł dzień, w którym śnieg i gwiazdy były tak ważne. Młody mężczyzna nigdy nie przywiązywał wagi do takich rzeczy, liczyło się dla niego jedynie to, co mogło być przydatne, co mogło coś zmienić, a nie jedynie pozostawić po sobie wspomnienie koloru w tym świecie pełnym szarości. Tym razem jednak potrzebował barw tego białego dnia. Potrzebował radości. Zapomniał już kiedy ostatnio się śmiał, nie mógł przypomnieć sobie dnia, w którym myślał jedynie o sobie, w którym poświęcił czas też na to, czego pragnął on, nie tylko na to, co wydawało się mu najlepsze dla innych. Teraz miał okazję, by nie przejmować się niczym poza sobą. Pozostało mu jeszcze kilka dni, które musiał będzie spędzić w szpitalu, mogły być one dla niego usprawiedliwieniem chwil bezczynności. Postanowił naprawdę przez te dni odpocząć, bez myślenia  zbyt wielu sprawach na raz.
                Ten dzień zwany był przez niektórych Wigilią. Dla niego być może nie był inny od pozostałych dni, jednak dawał możliwość spędzenia czasu wśród tych, których uważał za wyjątkowych. Ten rok różnił się od pozostałych. Nie mógł wrócić do domu wśród tych zimowych dni, które nie przynosiły żadnych obowiązków. Jednak mimo iż pozostał w tym miejscu, nie był samotny. Byli przy nim przyjaciele. Jeszcze niedawno nie wierzyłby w to, że ktokolwiek mógłby chcieć spędzić z nim czas, zwłaszcza w tak ważne dla innych dni. A teraz miał obok siebie ludzi, którzy poświęcili dla niego możliwość powrotu do swych domów, chcąc zostać przy nim, by nie musiał odczuwać smutku. To sprawiło, że spojrzał na świat w zupełnie odmienny sposób.
                Nadszedł czas, gdy jego przyjaciele mogli przyjść, by go odwiedzić. Może spędzanie wspólnie czasu na szpitalnej stołówce nie było czymś, o czym ludzie marzą w Wigilię, jednak dla niego było to wszystko, co tylko mógł wyśnić w tym dniu. Brakowało mu dźwięku śmiechu jego rodzeństwa, lecz blask w miodowych i błękitnych oczach był tym, co sprawiało, że jego serce stawało się lżejsze i cieplejsze.
- Nie mogę uwierzyć, że spędzamy Święta razem! – chłopiec o miodowych oczach wydawał się być zbyt energiczny jak na miejsce, w którym się znajdowali.
- Nie krzycz tak, straszysz ludzi – błękitnooki młodzieniec starał się uspokoić swego przyjaciela, co wywołało uśmiech na twarzy ich starszego towarzysza.
- Jednak wy potraficie zrozumieć czym jest prawdziwa radość – czarnowłosy przyglądał się przyjaciołom. – Spokojnie, prawie nikogo tu nie ma. Nie wolno się zachowywać zbyt głośno, ale nie musicie też siedzieć cichutko jak myszki – mężczyzna delikatnie pociągnął za nos swego przyjaciela o miodowych oczach. – Krzyczeć nie wolno, ale cieszyć się umiesz też po cichu, prawda?
- Ale ja się teraz cieszę tak bardzo, że jak się cieszę tylko w środeczku to robię się głodny – burczenie w brzuchu chłopaka było idealnym dowodem prawdziwości jego słów.
- Wiem o tym zbyt dobrze... – błękitnooki mężczyzna wyjął z plecaka, z którym przyszedł i który miał cały czas przy sobie, pudełko z podzielonym na kawałki ciastem, a po chwili także termos z herbatą. – Możesz jeść to, co inni, czy lekarze na coś nie pozwalają? – zapytał, patrząc na czarnowłosego.
- Spokojnie, już wszystko dobrze. Muszę pilnować tylko kilku rzeczy, ale akurat jeść mi nie zabronili. Ale chyba nie wypada jeść takich rzeczy tutaj, gdy obok są osoby, które mogą jeść tylko sucharki... – zauważył na sobie wzrok z kąta stołówki. – Może lepiej zostawmy to na kiedy indziej...?
- Nie możemy po prostu przejść w inne miejsce? – najmłodszy patrzył błagalnie na przyjaciół. – Na korytarzu jest takie załamanie, gdzie można się ładnie schować...
- Ty to jak dziecko jednak... Chcesz się chować z ciastem po kątach...? – błękitnooki patrzył z niedowierzaniem na towarzysza.
- Myślę, że w tym dniu wszyscy jesteśmy nieco jak dzieci – czarnowłosy uśmiechnął się delikatnie. – Pozwólmy mu trochę się pobawić – mężczyzna powoli wstał z krzesła i spojrzał na najmłodszego towarzysza. – To pokażesz nam to miejsce? – młodzieniec  miodowych oczach uśmiechnął się wesoło, a jasnowłosy mężczyzna westchnął i pozbierał wyjęte wcześniej rzeczy. Wkrótce znaleźli się w tymże dziwnym załamaniu korytarza.
                Cała trójka, mimo swej dorosłości i zwykłej niezależności teraz czuła się jak dzieci. Ten jeden dzień pozwalał im na to. Siedzieli razem na podłodze, starając się nie nakruszyć ciastem i rozmawiali o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu roku. Choć tak wiele czasu zwykle spędzali razem, to na wszystko patrzyli inaczej, więc i opowieści o tym, co widzieli wszyscy wydawały się im być wyjątkowe, gdy opowiadało je inne spośród nich. Gdy minęły godziny odwiedzin i należało się rozejść jeszcze w ostatnim momencie chłopiec o miodowych oczach podał czarnowłosemu małą kartkę.
- Braciszek kazał mi, żebym Ci to przekazał, wysłał ją, gdy tylko dowiedział się, że się o Ciebie martwimy – chłopiec podał przyjacielowi pocztówkę, na której napisane było kilka zdań napisanych nieco niegramatycznie, jakby w pośpiechu, z ogólnym sensem, że jeśli znowu mu się coś złego stanie to nadawca sprawi, że poczuje się on jeszcze gorzej. Czarnowłosy zaśmiał się cicho, gdy zobaczył jeszcze dopisek na dole, zapisany innym charakterem pisma, mówiący, że ma zapomnieć o zdaniach powyżej i jedynie o siebie dbać. Tyle osób się o niego martwiło. Jego rodzina, przyjaciele, nawet rodzina tego nadpobudliwego chłopaka. A on tego nigdy nie dostrzegał. Teraz pomyślał, że należy to zmienić. Pogłaskał przyjaciela po głowie i kazał mu, by podziękował bratu za kartkę.

                Kwestia pocztówki i rodziny sprawiła iż błękitnooki mężczyzna zaczął zastanawiać się, jak teraz czuje się jego brat. Czy spotkał się z przyjaciółmi w czasie, gdy jego nie było? Czy może był samotny? Zaczął się o niego bardzo martwić. Postanowił, że zadzwoni do niego, gdy tylko będzie ku temu okazja.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt osiem: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta ósma.

Jedna rozmowa może wiele wyjaśnić, a jeszcze więcej zmienić.

Stanąć o własnych siłach
Część XXXVIII

                Mijały minuty aż wreszczie nastąpił wyczekiwany czas odwiedzin. Choć przyjaciele bardzo chcieli odwiedzić czarnowłsego, to ktoś inny jednak miał ku temu pierwszeństwo. Mężczyzna o włosach podobnych jedwabowy spokojnie przekroczył próg sali, w której samotnie leżał jego brat. Młodszy spojrzał na niego zaskoczony. Nie spodziewał się go tutaj. Czuł się nieco smutny. Nie chciał martwić brata swoim zdrowiem czy zachowaniem. A teraz widział go tuż obok siebie w czasie, który najbardziej chciał przed nim zataić. Wolał być tu sam, niż by jego brat dowiedział się o jego stanie. Czuł, że zawiódł brata swą nieodpowiedzialnością i słabością. Odwrócił wzrok, czując, że nie powinien patrzeć mu w oczy.
- Jak się czujesz? – zapytał starszy mężczyzna siadając na krześle przy łóżku. Nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. – Znowu jesteś taki... Zawsze się w sobie zamykasz jak coś Cię przerasta. Zbytnio załadowana skrzynia może pęknąć, a wtedy nie pomoże żaden zamek, gdy wszystkie skarby się wysypią. Gdy skarbów robi się zbyt dużo trzeba niektóre przenieść do innych skrzyń.
- A jeśli wszystkie są pełne? – brązowe oczy były pełne smutku.
- Nie możesz wiedzieć, dopóki skrzynie się nie otworzą. Mogę jednak Cię zapewnić, że są w okół skrzynie gotowe na przyjęcie kamyków z Twojej skrzyni. A te niepotrzebne zawsze można wyrzucić, by nie zajmowały miejsca w żadnej ze skrzyń, czyż nie? Tylko musisz wiedzieć, które.
- Czemu...? – brązowooki spojrzał na brata, niczego nie rozumiejąc. – Czemu tu jesteś..? Czemu to mówisz?
- Chyba nie musisz o to pytać. Jesteś strasznie przewidywalny. Gdy nie zadzwoniłeś o ustalonej porze, wiedziałem, że coś musi być nie tak. A że nie mogłem zapytać przez telefon, bo nie odbierałeś to musiałem dowiedzieć się w inny sposób. A ja chyba również jestem przewidywalny, czyż nie? Zawsze mówię i robię to, co myślę. Jeśli się o Ciebie martwię to muszę się przecież Tobą opiekować, prawda? Zawsze będziesz moim małym braciszkiem – starszy z mężczyzn pogłaskał młodszego po głowie.
- Czemu wybrałeś akurat nas...? Znaczy... Jest tylu ludzi na świecie, a Ty przygarnąłeś garstkę dzieci, których szukałeś po całym świecie... Czemu po prostu nie znalazłeś żony i nie stworzyłeś własnych? Jeśli tak bardzo chciałeś komuś pomóc to miałeś w okół siebie tysiące ludzi, domy dziecka... Mogłeś wziąć każde żebrząće dziecko z ulicy. A Ty nas szukałeś... Właśnie nas... Czemu? – czarnowłosy patrzył na brata, oczekując odpowiedzi. – I my wszyscy jesteśmy tacy... Szybko zdrowiejemy... Czemu?
- Chyba już dawno to zauważyłeś i zrozumiałeś, prawda? Pewnie zauważyłeś, że za tą w pewien sposób odporność odpowiada rzadki gen. Zauważyłeś, że wszyscy go mamy. Czyli zrozumiałeś już wszystko. Wiesz już czemu was szukałem. Wiesz, jaki miałem powód, prawda? – mężczyzna patrzył na brata wzrokiem zupełnie różnym od swego zwyczajnego pełnego blasku spojrzenia. – To nie ja zdecydowałem, że będę was szukać. Wy od początku byliście blisko, wystarczyło was zebrać niczym skarby.
- Więc Ty... To wszystko... – czarnowłosy spojrzał na brata namyślając się nad czymś głęboko. – Powiedz... To ma znaczyć, że naprawdę jesteśmy rodziną, a nie tylko grupą dzieci, które postanowiłeś przygarnąć? Czemu nie byliśmy od zawsze w jednym domu, tylko to potoczyło się w ten sposób?
- To w pewnym sensie moja wina. Zauważyłeś już, że mimo wieku wyglądam jak dziecko, prawda? Może nie dziecko, ale na pewno nie jakbym był w swoim wieku, prawda? Od zawsze tak było. Wydawało się, że zbyt powoli dorastam. Rodzice nie chcieli, by w domu pojawiło się kolejne „dziwne” dziecko. Więc każde kolejne zostawiali w innym miejscu. Dla nich wciąż byłem wtedy dzieckiem, myśleli, że nic nie rozumiem. Ale ja postanowiłem, że was wszystkich za to przeproszę. A że słowa są zbyt puste postanowiłem dać wam szczęście...
- Dałeś o wiele więcej – młodszy z nich spojrzał w oczy swego brata. – I wcale nie jesteś „dziwny”, tylko wyjątkowy – młodzieniec uśmiechnął się pierwszy raz od dłuższego czasu.
- To samo dotyczy was wszystkich. Ach, za kilka dni Święta. A Ciebie nie będzie w domu... Chociaż nie... Twój dom jest już od dawna w innym miejscu, prawda?
- Ale Ty musisz wracać... Nie chcę zajmować Ci czasu, gdy przecież jest nas tak dużo, musisz jeszcze tyle zrobić...
- Spokojnie. Przecież i tak u nas Święta to tylko okazja, żeby zrobić razem coś dziwnego. W każdym roku chyba się działo coś dziwnego – starszy z nich zaśmiał się cicho. – Skoro i tak żadne z nas nie wierzy w to, co mielibyśmy świętować, a te kilka dni to tylko moment, by razem się spotkać i powygłupiać, a przecież my ciągle jesteśmy razem, tylko Ciebie brakuje to zostanę tutaj. Oni sobie poradzą, a Ty potrzebujesz tu swojego braciszka...
- To byłoby niesprawiedliwe. Moi przyjaciele wybrali zostać tu, zamiast wrócić do rodziny, by być przy mnie, bym nie był samotny. A teraz mieliby widzieć jak rozmawiam z bratem, gdy oni tęsknią za swoimi? W dodatku nie można zostawiać młodszych samych. Może sobie poradzą, ale w końcu to Ty łączysz nas wszystkich. Ja już od dawna należę do tego miejsca. Ale Ty należysz to tej gromadki rodzeństwa, która chce wyjadać ciastka zanim ostygną i obsypywać się mąką.
- Wiem, wiem... Już dawno nie jesteś moim małym braciszkiem – mężczyzna z uśmiechem pogłaskał brata po głowie. – Spokojnie. Tylko zrobię dla Ciebie i tych dwóch chłopaczków coś na Święta i już wracam do tego przedszkola, żeby sami domu nie roznieśli. Ale za to latem chcę chociaż na tydzień zobaczyć u nas całą waszą trójkę.
- Zapytam ich o to... Dziękuję za wszystko.
- To ja Ci dziękuję, że żyjesz. Narobiłeś wszystkim strachu.  Masz się od teraz słuchać nie tylko mnie, ale też przyjaciół. Jak powiemy Ci, że masz się nie przejmować niczym i odpocząć to po prostu odłóż te swoje stosy książek i idź spać.

- Dobrze... Braciszku – jako, że czarnowłosy dawno tak nie nazwał swego brata w oczach starszego z mężczyzn pojawił się delikatny blask, on sam przytulił brata. Wkrótce starszy z braci wyszedł z pomieszczenia, by pozwolić przyjaciołom brata z nim porozmawiać. Sam musiał wiele przemyśleć.

niedziela, 27 października 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt siedem: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta siódma.

[Zostałam zablokowana na forum SnK za to, że nie pozwoliłam administratorce się poniżyć. Nakrzyczała na mnie, potem zabroniła rozmawiać z jedną miłą osobą z forum, bo to jej chłopak, a jak powiedziałam, że rozmawiam z nim tylko na cb jak z każdym innym użytkownikiem to mnie zablokowała na forum. Zna ktoś jakieś frum Shingeki n Kyojin, gdzie administratorzy są zdrowi psychicznie? To samo kiedyś miałam z Hetalią. Helltalia i administratorki banujące wedle uznania, a potem znalazłam dużo lepsze fora, a tamto upadło. Tak za miesiąc pewnie forum tamtej dziwnej pani też padnie. Dużo osób już ucieka.]

[Rozdział edytowany z powodu głupoty autora.]

Kroki, które zwiastują zmianę, słowa, które nadejdą. Jak wiele rzeczy jest wyjątkowych?

Stanąć o własnych siłach
Część XXXVII

Kroki rozlegały się echem w szpitalnej poczekalni. Wielu ludzi w białych fartuchach przebiegało z jednego końca korytarza na drugi. Był to widok normalny w tym miejscu, choć jedno zjawisko było nienormalne. Mimo iż zdarzało się to już wiele razy w historii, nie zdarzyło się nigdy w tym miejscu, ludzie nie potrafili poradzić sobie z powtarzalną sytuacją, która dla nich zaistniała pierwszy raz. Czy niezwykłym było coś, co pojawiało się wiele razy, choć nigdy w jednym życiu? Czemu rzeczy stają się normalne? Czy to dlatego, że są powtarzalne i powszednieją? Jednak przecież nic nie dzieje się dwa razy. Każdy kolejny oddech różni się od poprzedniego. Więc czemu coś, co dzieje się rzadko lub po raz pierwszy nazywa się niezwykłym? Przecież, gdy coś zdarzy się raz może się powtórzyć, stać się codziennością. Co więc jest wyznacznikiem wyjątkowości? To, do czego jedna osoba jest przyzwyczajona, dla drugiej jest czymś niezwykłym. Człowiek potrafi przywyknąć do wszystkiego, marzyć o czymkolwiek. Wyjątkowym jest to, co takim nazwiemy.
Do poczekalni szpitalnej weszły dwie osoby. Nieco przestraszony młodzieniec i pewny siebie mężczyzna. Gdy ujrzał ich wysoki blondyn, natychmiast do nich podszedł. Czekał na nich. Chciał pokazać im coś, co można byłoby nazwać cudem, choć było jedynie małym wyjątkiem od reguły. Lecz czy każde ocalone życie nie jest powodem by cieszyć się równie ogromnie, jakby cały świat stał się ogrodem marzeń? Błękitnooki nie był pewien co ma powiedzieć bratu swego przyjaciela, a młodzieniec o miodowych oczach wydawał się zbyt onieśmielony i przerażony, by wytłumaczyć sytuację.
- Ty już tu jesteś – zaczął nagle mężczyzna o włosach przypominających jedwab. Mimo iż sięgał swemu rozmówcy w okolice łokcia to jego wzrok wywołał w nim niepewne drżenie. Mężczyzna, który przeżył więcej niż inni mogli sobie wyobrazić wydawał się kimś niezywkłym. Wyższy mężczyzna jedynie skinął głową, nie wiedząc czy zostanie teraz zbesztany, czy może też być spokojny. – Ty zawsze jesteś przy moim bracie, prawda? Razem z tym chłopcem.
- Tak... – błękitnooki obawiał się, że mężczyzna obwinia go o kłopoty zdrowotne swego brata. Sam we własnym sercu zaczął tak myśleć. Mimo iż mężczyzna nie pokazywał, by tak myślał, on sam czuł, że tak powinien myśleć. Zawsze uważał siebie za odpowiedzialnego, za godnego zaufania. Osobę, która zaopiekuje się wszystkimi. A tymczasem nie umiał w porę zapobiec temu, co się stało.
- Dziękuję – z rozmyślań wyrwał go głos mężczyzny. – Dziękuję, że nauczyłeś, a raczej obaj nauczyliście, go przyjaźni, uśmiechu. Może trochę się powinienem gniewać za to, że nie wiedziałem o tym, co się dzieje, ale naprawdę nie mam powodu. Dla was musiał to być ciężki czas, nie musieliście wtedy myśleć o tym, żeby jeszcze informować mnie o wszystkim, gdy sami nie wiedzieliście nieczego – mężczyzna uśmiechnął się delikatnie. – Jestem spokojny, bo wiem jaki on jest, czego mogę się po nim spodziewać i o co nie muszę się martwić, a także dlatego, że jest szczęśliwy, gdy o was opowiada. Mogę spać spokojnie, gdy wiem, że on ma obok takich ludzi.
- Czemu pan tak mówi? Przecież to tak naprawdę jest odwrotnie... Przez moje niedopilnowanie...
- On jest dorosły, sam się ma pilnować. A wy jesteście tu przy nim, gdy poznaje konsekwencje swych błędów. Ty, który jesteś poważny i pozwolisz mu czuć się bezpiecznie, a także ten mały króliczek – mężczyzna wskazał na młodzieńca o oczach koloru miodu. – Który może nauczyć go radości. Przy was chyba mu będzie lepiej niż w domu, gdzie wszyscy byli tak do siebie podobni i wymagali od niego odpowiedzialności.
- Proszę tak nie mówić! – nagle chłopiec, stojący dotąd cicho zaczął dużo mówić, gestykulując intensywnie. – On będzie szczęśliwy  tam, gdzie będzie szczęście! Wystarczy, że się pan uśmiechnie to w jego serduszku zrobi się tak przyjemnie ciepło! Tylko musi go pan przytulić i mu powiedzieć, że jest dla pana bardzo, bardzo ważnym braciszkiem! – chłopiec mówił z takim zapałem, jakby opowiadał sposób na zmianę świata w Utopię. Choć czyż Utopia nie jest jedynie w naszych umysłach? Trwa sekundę, ale trzeba takie sekundy kolekcjonować.
- On o tym wie. Staram się mu to przypominać. Każdy w rodzinie jest bardzo ważnym kamykiem budujący pałac naszego serca, prawda? Wy też jesteście w jego sercu takimi ogromnymi głazami, budującymi wieże tego pałacu – mężczyzna pogłaskał młodzieńca po głowie.
- Mam nadzieję, że mu nie ciążymy... – chłopiec patrzył smutno.
- Nie, to są takie inne, lepsze kamyki. Są jeszcze takie brzydkie kamyki, które są zmartwieniami. Najważniejsze to umieć je rozróżnić i wyrzucić niepotrzebne.
- Pan jest taki mądry – chłopiec uśmiechnął się wesoło.
- W końcu od tego są starsi bracia – po chwili mężczyzna spojrzał głęboko w błękitne oczy. - Wiesz, kiedy będzie można z nim porozmawiać?
- Za godzinę zaczną się odwiedziny, na razie trzeba poczekać. Podobno wszystk z nim dobrze, ale nie wiadomo dlaczego tak się wszystko pozmieniało.
- Ja wiem – mężczyzna jedynie się uśmiechnął. – Ale to on dowie się pierwszy. Jeśli zechce to powie i wam – jego towarzysze przytaknęli.

sobota, 12 października 2013

Historia pza tematem numer sto osiemdziesiąt sześć: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta szósta.

[Pisane raczej pod wpływem chwili... Ostatnio wszystko mi się myli czasowo i nic nie robię planowo...]

Czasem to, czego nie znamy staje się jedyną pewną rzeczą w naszym otoczeniu.

Stanąć o własnych siłach
Część XXXVI

                Gdy nagle dzieje się coś, czego nie mogliśmy się nigdy spodziewać nie możemy już polegać na swym doświadczeniu czy przemyśleniach. Trzeba wtedy po prostu planować na bieżąco, iść z nurtem wydarzeń. Jednak trzeba pamiętać, by nie dać się porwać ku nieznanemu, by tam utknąć, nie mogąc wrócić do znanej rzeczywistości. Jasnowłosy mężczyzna czuł się bezradny wobec całego otaczającego go świata. Nienawidził, gdy działo się coś, czego nie potrafił wytłumaczyć. Starał się przypomnieć sobie wszystko, co mogło pomóc mu zrozumieć tą nieznaną mu sytuację. Z jednej strony był szczęśliwy, wiedząc, że jego przyjaciel już jest zdrowy, z drugiej zaś obawiał się, że to jedynie cisza przed burzą. Słyszał wiele o tym jak w niektórych chorobach następuje nagłe poprawienie stanu zdrowia, by chwilę później nadszedł ostateczny koniec. Nie chciał, by tak też było tym razem. Nie chciał patrzeć jak ledwie zyskana nadzieja gaśnie. Miał nadzieję, że już będzie dobrze, jednak nie mógł znaleźć w swej pamięci niczego, co mogłoby potwierdzać taki bieg wydarzeń. Jeg umysł zapełniał się przeczytanymi historiami o tym jak jeden dzień radości przynosił za sobą lata płaczu. Nie mógł przestać o tym myśleć, był zbyt pesymistyczny. Nienawidził tej ciemności świata i wspomnień. Jednak nie mógł dostrzec światła nadziei.
                Chłopiec o miodowych oczach niepewnie szedł ku mieszkaniu czarnowłosego przyjaciela. Nawet przez chwilę nie zastanawiał się nad sytuacją. Wiedział, że tam na pewno znajdzie brata tak ważnej dla siebie osoby, był pewien, że nie może to być nikt inny, jeśli błękitnooki tak mu powiedział. Choć żaden z nich nie znał tej osoby, to założenie, że był to ktoś wyjątkowy, było wręcz pewne w ich sercach. Słyszeli o nim wiele od wspólnego przyjaciela, widzieli jego zdjęcia, a w dodatku ktoś, kto jest w stanie tak nagle zmienić wszystko musi być kimś niezwykłym. Tak jak czarnowłosy mężczyzna, który teraz stał się dla nich zagadką. Młodzieniec nieco się bał reakcji jego brata, gdy przekaże mu to, co powinien wiedzieć już dawno. Chłopak powoli otworzył drzwi, które znów były jedynie przymknięte na klamkę, bez użycia klucza. Pierwszym co ujrzał była delikatna dłoń, która bardzo szybko znalazła się tuż przy nim, a po chwili czuł, że jest obezwładniony przez kogoś, kogo nie mógł zobaczyć.
- Kim jesteś? – zapytał ciepły, choć teraz zdenerwowany głos.
- Przyjacielem Kiku – chłopak drżał, nie będąc pewien, czy osoba za nim jest tą, której się spodziewał.
- Mojego brata? – mężczyzna puścił młodzieńca, który od razu upadł na kolana. – Jeden jego przyjaciel już tu dziś był. Widzę, że jesteście bardzo zżyci. Wybacz moje zachowanie. Myślałem, że ktoś próbuje się włamać – podał dłoń chłopakowi, by ten mógł się pozbierać.
- To pan go wychował na takiego miłego człowieka? Dziękuję, że pan tak o niego zawsze dbał. Dużo nam o panu opowiadał.
- Powiedz, czy tutaj jest weselszy niż w domu? Nawet dla mnie czasem jest zagadką. Milczący mały braciszek, który wydaje się być dojrzalszy ode mnie – mężczyzna westchnął.
- Na pewno będzie szczęśliwy, jeśli pan teraz ze mną pójdzie, zaprowadzę pana do niego, dobrze?
- Jaka ta dzisiejsza młodzież energiczna – mężczyzna zaśmiał się cicho. – Jesteś pewien, że rozmawiasz z osobą, z którą powinieneś? I tego, że on chce mnie widzieć?
- Jeśli Ludi powiedział, że tu musi być teraz brat Kiku to na pewno pan nim jest. A Kiku jest taki miły, że na pewno będzie szczęśliwy, jeśli pana zobaczy. To proszę szybko za mną iść, dobrze? – po tych słowach chłopak po prostu pociągnął obcego mu mężczyznę i zaczął go prowadzić ku wyjściu. Ten ledwie zdążył zająć się niezbędnymi do wyjścia przygotowaniami, nim został wręcz siłą zaprowadzony w stronę szpitala.

                Wkrótce miało nastąpić spotkanie, które mogło zmienić wszystko. Jednak czy było jeszcze cokolwiek, co mogłoby zostać zmienione? Mężczyzna zmierzający w kierunku swego brata wydawał się już dawno wiedzieć, na co powinien się przygotować, jakby był wyuczony zachowania w każdej sytuacji. Jednak pozostawała jeszcze kwestia tego, jak nauczy swego brata żyć ze świadomością nowej prawdy.

sobota, 5 października 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt pięć: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta piąta.

[Z tą częścią były problemy, trzy dni próbowałam pisać i po prostu zostawiałam... Rozdział krótki, bo już rady nie dałam i następny wymyślam.]

Co przyniesie przebudzenie się ze zbyt długiego snu?

Stanąć o własnych siłach
Część XXXV

                Czarnowłosy poddawany był wielu badaniom, które wciąż zadziwiały ludzi w okół. A on czuł się przez to jedynie gorzej. Widział cierpienie innych, a nie mógł im pomóc, nawet w nim ulżyć, a sam okazał się być tak dziwny. Czytał już o tym. Czasem ludzie rodzą się z inną prędkością gojenia ran, inną odpornością na ból. On miał też miał zapisaną w genach jedną z tego typu odmienności. Zauważył już dawno, że również reszta jego rodzeństwa taka była, choć przecież zostali przygarnięci z różnych części świata, a nie urodzeni w jednej rodzinie... Czyżby ich najstarszy brat specjalnie ich wyszukiwał? Nie było wśród nich nikogo, jak można by to ująć, normalnego. To wszystko było dla niego jeszcze dziwniejsze, gdy sobie to uświadomił. Żadne z nich nie pamiętało swego dzieciństwa, wiedziało tylko, że są sierotami przygarniętymi przez niego, a on sam się nigdy nie zmieniał. To wszystko było coraz straszniejsze. Czy byli prawdziwą rodziną, która została rozdzielona? To tłumaczyłoby czemu wszyscy są równie odmienni, a on wiedział, gdzie ich szukać. Czarnowłosy postanowił zapytać o to brata jak tylko uda mu się z nim skontaktować.
                Patrzył niepewnie za okno. Słońce wydawało się być obce, zupełnie jakby nie powinien go widzieć. Czuł jakby na to nie zasłużył. Znów czuł się bezsilny. Ludzie szeptali, zazdrościli mu tego jak szybko wyzdrowiał, a on wiedział, że nie jest w stanie pomóc żadnemu z nich, że takie zdrowie przydałoby się o wiele bardziej komuś innemu, czuł jakby je marnował nie mogąc niczego osiągnąć. Chciał zrobić coś wspaniałego, znaleźć powód, dla którego żyje, który uczyni go wyjątkowym. Lecz stawiał sobie zbyt wysokie wymagania i zawsze czuł się jedynie cieniem osoby, którą chciał się stać. Był całkowicie obojętny na wszystko, co go otaczało. Życie traktował jedynie jako środek niezbędny do osiągnięcia celu, a nie cel sam w sobie. Nie potrzebował życia po to, by być szczęśliwym, tylko wykorzystywał jego czas na stawianie sobie coraz trudniejszych celów. Jednak tak unieszczęśliwiał siebie samego. Wmawiał sobie, że radość da mu uśmiech innych, osiągnięcie celu. Lecz naprawdę zamęczał się drogą ku kolejnym osiągnięciom, a każde podziękowania uznawał za niezasłużone. Tak kręcił się w kółko we własnym kieracie, napędzając nadciągający obłęd. Potrzebował kogoś, kto zdejmie z niego więzy i spali linę.
                Mężczyzna o błękitnych oczach, choć jeszcze chwilę temu miał inne plany teraz wszystkie porzucił, by biec w stronę szpitala. Był wystarczająco blisko niego, by dać sobie radę i szybko znaleźć się na miejscu nie musząc czekać na autobus, a postoju taksówek nie chciał szukać, nie chciał tracić czasu. Chciał jak najszybciej ujrzeć przyjaciela, zwłaszcza, że dowiedział się przez telefon, iż działo się z nim coś dziwnego. Nie wiedział co dokładnie, jednak wiedział, że musi go zobaczyć. Martwił się o niego tak bardzo, że nie myślał logicznie ani przez chwilę. Nie zawrócił do jego domu, by poinformować o wszystkim obecnie przebywającego tam jego brata, ani też nie zadzwonił w podobnym celu do ich wspólnego przyjaciela. Po prostu pobiegł przed siebie, chcąc go spotkać. Zrozumiał, że już od dłuższego czasu czarnowłosy był w pewnym sensie opiekunem ich dwóch. To on zawsze znajdował najlepsze rozwiązania, przypominał o rzeczach, które powinni zrobić. Już wiele razy, gdy wychodzili z pracy to właśnie on zimą mówił im, by zapięli kurtki, przypominał, żeby nosili szaliki i czapki. A teraz to właśnie on był sam w szpitalu, bo oni mieli zbyt wiele na głowie. Zupełnie jak stary ojciec, gdy dzieci już dawno wyprowadzą się z domu. Błękitnooki był teraz już zupełnie pewien decyzji, którą podjął jakiś czas temu, choć wtedy się wahał. Do świąt zostały jedynie dwa dni. Wiedział, że to czas, w którym musi przygotować wszystko, by odwdzięczyć się przyjacielowi za to, co zrobił. Za to, że dzięki niemu poznał tak ważną dla siebie osobę, za to jak zawsze o nich dbał i za to, że w ciszy nie chciał sprawiać im problemów, a sam rozwiązywał ich własne.

                Wkrótce mężczyzna znalazł się w szpitalu i odnalazł lekarza odpowiedzialnego za ppprawę stanu zdrowia jego przyjaciela i zapytał o to, co się stało. Nie mógł uwierzyć, że słowa tajemniczego brata czarnowłosego okazały się prawdą. Wszystkie uszkodzenia organizmu stwierdzone w dniu przyjęcia do szpitala teraz były już tylko wspomnieniem, choć nie minął nawet tydzień. Nie wiedział co ma sądzić o tym wszystkim. Cieszył się, że jego przyjaciel jest zdrowy, ale to przeczyło wszelkiej logice. Czy to była prawda? Czy może jedynie złudzenie tego, a gdzieś we wnętrzu organizmu przyjaciela kryło się coś niespodziewanego? Nie mógł jeszcze z nim porozmawiać, dopóki nie skończą się badania. Jednak wiedział, że ma do niego wiele pytań. Jak na razie postanowił zadzwonić do przyjaciela, który jeszcze nie był świadomy sytuacji i opowiedzieć mu o niej. Jako, że wolał pozostać w szpitalu i pilnować każdej informacji na temat czarnowłosego postanowił powiedzieć przyjacielowi również  wydarzeniach z poranka i poprosić, by ten przyprowadził tajemniczego gościa, by odwiedził ważną dla nich wszystkich osobę. Wkrótce wszystko miało potoczyć się bardzo szybko zupełnie innym torem.

sobota, 28 września 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt cztery: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta czwarta.

Światło księżyca oświetli nową prawdę.

Stanąć o własnych siłach
Część XXXIV

                Wiatr rozwiewał ciemne włosy związane jedynie w luźną kitkę. Młody mężczyzna schodził spiesznie z płyty opuszczonego lotniska, na którym niezbyt legalnie wylądowała awionetka  jego przyjaciela. Biegł ku domu swego brata. Teraz dziękował osobie, która wymyśliła telefony z nawigacją, dzięki któremu wiedział dokładnie, jak dostać się na miejsce. Był ranek, a on przemierzał puste ulice. Nie było nikogo, kto mógłby ujrzeć go pośród ciemności. Biały śnieg z jękiem przyjmował jego kroki, pochłaniając jego stopy aż do kostek, spowalniając go, lecz nim minęła godzina on zapukał do drzwi, które powinny skrywać najbliższy jego sercu skarb.
- Czemu nie otwiera....? – powiedział do siebie. – Nie odbierał telefonu, nie otwiera drzwi... Co mu się stało? – nim zdążył powiedzieć coś więcej ujrzał postać o jasnych włosach. Spojrzał ku niej podejrzliwie. Kto by wczesnym rankiem tak nagle pojawił się przed domem jego brata? Księżyc oświetlił błękitne oczy. – To ten mężczyzna ze zdjęć...
- Dzień dobry – wysoki mężczyzna patrzył na niższego nieco badawczo. – Pan... Pan przyszedł do tego mieszkania?
- Tak. Co się stało, że jest zamknięte? Wiesz cokolwiek? – Azjata był wysoce poddenerwowany. – Co tu w ogóle robisz? Czemu tak wcześnie nagle pojawiasz się przed domem mojego brata?
- Brata...? Ach, przepraszam, miałem to panu już dawno powiedzieć... On jeszcze kilka dni będzie w szpitalu, przyszedłem tu na chwilę, by posprzątać przed jego powrotem... Kiedyś wszyscy, znaczy on i jeszcze jedna osoba, ja też, dorobiliśmy sobie wzajemnie klucze do domów, by móc pomóc w podobnej sytuacji... Proszę nie myśleć, że jestem włamywaczem czy kimś takim...
- A co mam myśleć jak jesteś taki wielki i jeszcze mówisz, że on jest w szpitalu? Co mu zrobiłeś?! – ciemne włosy zafalowały, gdy wiatr się wzmógł.
- Zaprowadzę pana do niego... Ale to później, jak będą godziny odwiedzin. Teraz chciałem szybko posprzątać zanim zacznę zajęcia na uczelni... Wie pan, jeszcze dwa dni zostały. Przepraszam, mówię niepotrzebne rzeczy.
- Jesteś jednocześnie taki sztywny i... zabawny. Jakbyś miał zbyt wielkie serce pod tą skorupą, które stara się przebić. Ktoś taki jak Ty nie mógłby skrzywdzić człowieka.
- W pewnym sensie skrzywdziłem... Miałem zadzwonić do pana i powiedzieć co się stało, a pan się martwił...
- Spokojnie, opowiesz wszystko teraz. Pomogę Ci z tym sprzątaniem u niego, przy okazji przydałoby się zrobić dla niego jakieś zakupy jak już będziesz się tam grzecznie uczył – ciemnowłosy mężczyzna zdawał się być nieco rozbawiony powagą mężczyzny. – To otwieraj, a potem mi wszystko opowiesz – spokojnie pozwolił błękitnookiemu podejść do drzwi i je otworzyć. Miał pewność, że nie ma się czego obawiać.
                Obaj mężczyźni nie rozmawiali zbyt długo, wystarczył jedynie kilka słów, by zrozumieć sytuację. Starszy z nich wydawał się być zbyt spokojny, zupełnie jakby spodziewał się usłyszeć to, co zostało mu powiedziane. Czy podobne rzeczy zdarzały się wcześniej? Czy to wszystko było w jakiś pokręcony sposób... normalne? Jasnowłosy dobrze wiedział z kim rozmawia, wiele razy widział g na zdjęciach pokazywanych mu przez przyjaciela, lecz nie mógł uwierzyć, że osoba, która stoi przed nim i wydaje się być wręcz dzieckiem, jest tą samą osobą, która wychowała jego przyjaciela, przy którym to on sam czuł się niczym dziecko we mgle. Nie zauważył nawet, jak zaczął się w niego wpatrywać.
- Jeszcze raz na mnie spojrzysz to drugi raz nie będziesz mógł już tego zrobić. Mam dość komentarzy mężczyzn o tym, jaki to jestem uroczy niczym kobieta, więc jeśli myślisz o czymś takim to radzę zachować to dla siebie – mężczyzna spojrzał z wyższością w błękitne oczy, mimo, że znajdowały się dużo wyżej niż czubek jego głowy.
- Nie, nie myślałem o niczym takim, tylko... Tylko wygląda pan bardziej jak dziecko, niż opiekun kogoś, kto już dawno sam jest dorosły...
- Tak to już jest z moją rodziną... My wszyscy jesteśmy nieco... odmienni... Wszyscy, którzy spędzą pełnię księżyca w naszym domu. Ja się zbyt wolno starzeję, Kiku, jak pewnie zauważyłeś, jest w stanie wyzdrowieć z każdej choroby, a poza tym choruje wyjątkowo rzadko... Wszyscy jesteśmy tacy. Może to wina atmosfery, może coś jest w powietrzu i daje nam tę siłę... Ale jedno jest pewne... Dzisiaj on już się obudzi.
- Czemu pan tak uważa? Przecież tak dług spał i lekarze mówią, że prześpi jeszcze tydzień, uszkodzenia mózgu wywołane brakiem snu...

- Będą znikome. Tej nocy była pełnia. Więcej nie potrzeba osobom, które spędziły tyle czasu w tamtym miejscu – nie wypowiedziano już więcej żadnego słowa, rozmowa wydawała się bezcelowa. Błękitnooki szybko wyszedł z domu przyjaciela, zostawiając zapasowy klucz jego bratu. Wymówką były zajęcia, choć miał jeszcze nieco czasu, nim musiałby się na nie zbierać. Niczego nie rozumiał. Nagle zadzwonił jego telefon. Dzwonił lekarz ze szpitala. Poranny obchód oddziału znalazł pewną tajemnicę.

sobota, 21 września 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt trzy: Stanąć własnych siłach - Część trzydziesta trzecia.

Cisza niczego nie wyjaśnia.

Stanąć o własnych siłach
Część XXXIII

                Rzadko bywali ludzie, którzy potrafili zrozumieć ciszę. Dla wszystkich zwiastowała coś okropnego. Nie mogąc usłyszeć głosu bliskiego ludzie przestają myśleć o tym, co jest dobre i prawdziwe, a ich umysły wypełniają się najczarniejszymi myślami. A wystarczyłoby jedynie jedno zdanie, by ich uspokoić. Co jednak, gdy nie zostaję ono wypowiedziane? Co zrobić, gdy nie ma nikogo, kto powie, że wszystko będzie dobrze? Albo gdy osoba, która miała to zrobić uznała, że niewiedza będzie łatwiejsza do przetrwania?
                Dwójka przyjaciół przyszła do szpitala, by znów ujrzeć uśpioną twarz czarnowłosego. Wyglądał niewinnie, gdy spał. Zupełnie jakby był całkowicie bezsilny w obec otaczającego go świata i tego, co działo się wewnątrz niego samego. Jakby już dawno się poddał, jakby nie miał powodu, by otwierać oczy. Jego przyjaciele to widzieli, mówili do niego, choć wciąż nie reagował. Opowiadali mu o każdym dniu jaki się wydarzył. Sami też dowiedzieli się od lekarzy o tym, że jego telefon dzwonił regularnie co godzinę, cały dzień. Jasnowłosy zbladł nieco.
- Ale nie ma się co martwić, prawda? – miodowe oczy spjrzały na przyjaciela. – Przecież wtedy jego rodzinie wszystko powiedziałeś, prawda? I się nie martwią... Bo powiedziałeś, tak...? – cisza była najgorszą odpowiedzią. – Jak mogłeś nic nie powiedzieć?!
- Wiem, że to źle, ale myślałem, że jak będą myśleli, że nic się nie stało, to nie będą się martwić, a jeśli im powiem to właśnie będą... I, że najlepiej będzie jeśli on sam im wszystko wytłumaczy, gdy już się obudzi, wtedy będą pewni, że nie muszą się martwić...
- A teraz pewnie to oni dzwonią... On zawsze na cztery dni przed wylotem do nich dzwoni, żeby powiedzieć, czy będzie wracał, czy nie... Ile dni zostało do początku wolnego?
- Chyba... Chyba dwa...
- A ile dni on tak śpi?
- Dwa albo trzy...
- Właśnie. Więc kiedy do nich miał zadzwonić? A kiedy Ty miałeś to zrobić?
- On nie mógł, ja miałem to zrobić przedwczoraj...
- Więc się dziwisz, że się martwią? Jeju, Ludi... Taki duży, a czasem nie rozumiesz niektórych rzeczy. Łatwiej jest nie wiedzieć, łatwiej jest udawać, że wszystko jest dobrze... Ale to nic nie da... Trzeba rozumieć, jaka jest prawda, by sprawić, by zmieniła się w taką, jakiej się pragnie – miodowe oczy spoglądały spokojnie na przyjaciela. – Wiem, że chcesz dla wszystkich najlepiej, że starasz się wszystko widzieć, działać... Ale czasem można jedynie zaakceptować prawdę i czekać. Jak tylko jego telefon zadzwoni to Ty go odbierzesz, dobrze? Nie martw się. On jutro sam wszystko im powie. Czuję, że jeszcze dzisiaj się obudzi.
                Jednak telefon już nie zadzwonił. Mimo to dzień nie był cichy. Godziny odwiedzin dobiegały końca, jednak przyjaciele chcieli wykorzystać je do ostatniej minuty, być przy tym, który, mimo iż przypadkiem, połączył ich prawdopodobnie na zawsze. Nie wiedzieli, jak bardzo okaże się to ważne. Lekarz przyszedł powiedzieć im, by udali się już do domów. Patrząc na nich ujrzał jedną, niespodziewaną rzecz. Czarnowłosy, który tak długo lezał bez ruchu, zacisnął palce dłoni, którą wciąż trzymał chłopak o miodowych oczach. To była nadzieja. On się budził. Najbliższy świt ujrzy już na własne oczy. Przyjaciele musieli się odsunąć, by lekarze zajęli się mężczyzną. Na ich oczach zaczynał się nowy rodział. Odzyskali to, co było zbyt długo utracone. Przyjaciela, nadzieję, spokój. Choć musieli udać się do domów, wiedzieli, że rzeczywistość stanie się lepsza od snu, gdy tylko nastanie poranek.
                Gdy przyjaciele zasypiali w spokoju, czarnowłosy otwierał oczy, by patrzeć na pełnię księżyca. Jak wiele koszmarów rodzi się tej nocy, gdy on otrzymał łaskę litości śmierci i mógł żyć, mimo, że sen wieczności trzymał go tak mocno w swych szponach? Wiedział, że musi być powód, dla którego wciąż żył. Nic nie dzieje się przypadkiem, wszystko ma swój określony porządek. Jego przyjaciele pojawili się przed nim tamtego dnia, by się poznać, by teraz móc być razem. A czemu on otworzył oczy? Musiał być powód, dla którego wciąż tu był, jednak on nie potrafił go dostrzec.

                Powodem, dla którego jego telefon nie dzwonił tego dnia, był nie brak zmartwienia rodziny, lecz wręcz jego nadmiar. Najstarszy z braci zostawił resztę rodzeństwa pod opieką osoby, którą uważał za zaufaną i jak tylko mógł zaczął szukać kogokolwiek, kto byłby w stanie pomóc mu dostać się do brata. Zwrócił się do nieco tajemniczej osoby, którą chwilowo największą zaletą była awionetka... Wiedział, że już niedługo ujrzy brata... Nie obchodziło go nic poza tym.

sobota, 14 września 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt dwa: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta druga.

Czy dotrzymanie obietnicy będzie równie proste jak jej złożenie?

Stanąć o własnych siłach
Część XXII

                Nastał poranek i należało ostatecznie zdecydować czy się zostanie czy nie i pinformować tych, dla których było to ważne. Czy jednak łatwo było pamiętać o tym, co jeszcze wczoraj było tak pewne? Słowa wypowiedziane w przypływie emocji, obietnice poświęcenia brzmiały patetycznie, gdy spoglądało się na imię ukochaneg brata, tuż przed tym, jak miało się powiedzieć mu, że tym razem nie dane będzie się spotkać. Czy dwaj przyjaciele, słysząc głosy swych braci, będą w stanie powiedzieć im o swej decyzji, czy może złamią daną wcześniej obietnicę i nie będą w stanie odrzucić powrotu choćby oznaczał on ponowne rozstanie? Trudno jest trzymać się decyzji podjętej pod wpływem chwili, a jeszcze trudnej dotrzymać obietnicy, gdy oznaczać będzie to złamanie innej, której chce się przestrzegać. Co więc okaże się ważniejsze, rodzina, choć nie trzeba być przy niej akurat w tym momencie, czy przyjaciel, który oczekuje jedynie obecności w tym właśnie momencie?
                Chłopiec o miodowych oczach zastanawiał się jedynie chwilę. Przypomniał sobie brata i był nieco smutny, myśląc, że minie więcej czasu nim go zobaczy, jednak pomyślał o tym jak uroczo musiałyby wyglądać Święta, które jego brat spędziłby sam na sam ze swym drogim przyjacielem. Później zaczął się zastanawiać czy, jeśli i jego przyjaciel zostanie przy nim, to czy może ich bracia spotkają się, by nie być samotnymi. Jego umysł wypełnił się obrazami szczęśliwej trójki ludzi, dwóch osób, które znał i jednej, którą widział jedynie na zdjęciach. Chciał, by wszyscy byli szczęśliwi, więc nie musiał się zastanawiać nad swym kolejnym ruchem. Zadzwonił do brata.
- Głupku! Wiesz ile kosztuje połączenie międzynarodowe?! Ja też będę musiał za odebranie płacić! Jak czegoś chcesz to albo pisz maila albo się teraz spiesz! – pierwsze słowa starszego z braci, gdy dowiedział się, kto dzwoni były możliwe do przewidzenia.
- Nie wrócę na Święta, braciszku, baw się dobrze z Antonio – chłopak powiedział to najkrócej jak tylko mógł.
- Jak to, kurna!? Masz mi to wytłumaczyć! – starszy wydawał się nieco panikować.
- Zaraz Ci wszystko napiszę. To chciałem powiedzieć Ci osobiście, ale inaczej się nie dało – następnym dźwiękiem był sygnał zerwanego połączenia. Chłopak natychmiast otworzył pocztę w telefonie, lecz nim zaczął pisać, by wyjaśnić sytuację otrzymał wiadomość od brata wypełniona pytaniami i niepokojem. Chłopak uśmiechnął się delikatnie szczęśliwy z troski brata i nieco rozśmieszony własną głupotą, gdy zrozumiał, jak zabrzmiała jego wypowiedź przez telefon. Spokojnie odpisał, wyjaśniając wszystko. Jego brat zrozumiał i zaakceptował jego decyzję, choć wyraził to słowami „A rób co chcesz i tak byś tylko zjadł i nabałaganił w domu, tak będzie ciszej. Przydaj się gdzie indziej.” Może wydawało się to oschłe, jednak było to zapewnienie, że mimo jego nieobecności wszystko będzie dobrze, a on sam na pewno wybrał dobrze i wypełni zadanie, które zatrzymało go w tym odległym miejscu. Czuł się dużo lepiej po, w pewnym sensie, rozmowie z bratem. Teraz był pewien, że wybrał słusznie.
                Błękitne oczy długo spoglądały w dal. Mężczyzna nie był do końca pewien swej decyzji. Nie wiedział, jak jego brat na to zareaguje. Nie chciał go w żaden sposób zasmucić, a to, co miał do przekazania mogło go zaboleć. Obaj długo czekali, aż będą mogli spotkać się ponownie. Jak więc teraz mógłby tak po prostu powiedzieć, że jednak się to nie stanie? Musiał zebrać się na odwagę, by złamać obietnicę daną bratu... Obietnicę, którą złożył również sobie samemu. Zaczął się zastanawiać... Czy musiał tu pozostać, jeśli mógłby to zrobić Feliciano? Czy musiał zostawiać brata samego? Po chwili zadzwonił jego telefon.
- Ludi! Powiedziałeś już bratu? Mój braciszek chyba jest ze mnie nawet troszkę dumny! Nie będzie mu smutn beze mnie! – głos Feliciano wydawał się być ostatnią chcianą w tym momencie rzeczą. – Będzie z Antusiem i będzie mu tak dobrze!
- A z kim zostanie mój brat...? – powiedział nagle błękitnooki. – Ja... Ja już nie wiem...
- Napisałem do braciszka o nim! Antuś go zna i może pojadą do niego! Wszystkim będzie milusio!
- Pojadą... Ach, to dobrze... – czuł jak rozpada się jego ostatnia linia obrony. Tak bardzo chciał jednak choć na chwilę wrócić, jednak nie chciał być samolubny. Teraz nie miał już żadnego innego powodu. – To ja już dzwonię i mu powiem...
- To dobrze, ucieszy się, że jesteś taki samodzielny! – w tym momencie połączenie zostało zerwane. Mężczyzna przeczesał swe jasne włosy, będąc nieco zasmuconym. Czy mógł być tak samolubny, że choć sam zaproponował pozostanie tu, to on najbardziej chciał wrócić? Czy naprawdę martwił się o brata czy była to jedynie tania wymówka? Czuł się jak dezerter, który uciekał twierdząc, że przyda się gdzie indziej, choć to było miejsce przeznaczone mu do końca. Teraz mógł jedynie podjąć jedną decyzję... Miał nadzieję, że była słuszna. Zadzwonił do brata, choć wiedział, jak trudne to będzie, słyszeć jego głos. Jednak nie chciał być tchórzem, który unika wszystkiego, co jest chć trochę straszne.
- Młody, czego chcesz? – starszy z braci wydawał się jeszcze spać, gdy odebrał telefon. Czyżby znów noc spędził nie tam, gdzie był powinien?
- Bracie, nastąpiły małe komplikacje i raczej nie wrócę na Święta...
- Co? Zawaliłeś jakiś egzamin i w Święta go piszesz? No nie żartuj!
- Nie... Przyjaciel chyba nas potrzebuje i...
- „Was”? Niech zgadnę, ten dzieciak też zostaje?
- T-tak... Ale to naprawdę nie ze względu na niego...
- Spoko, spoko. Już do mnie Antonio dzwonił. Ogarniasz, że cały czas nie wiedziałem, że on u jego brata siedzi? No, ale teraz już wszystko wiem. Byłbyś chyba ostatnim... no, nie powiem czym, coby Cię, młody, nie obrazić, gdybyś dzieciaka tam zostawił przy tym Śpiącym Królewiczu w szpitalu. Młody, jak ja Cię w domu zobaczę wcześniej niż tamten wyzdrowieje to Ci wszystkie kości połamię i zostawię na noc na balkonie!
- Jasne, jasne, bracie... A co z Tobą...? Nie będziesz sam?
- Spoko, Antonio pewnie się przytarabani swoim złomkiem, psy w dodatku ostatnio coraz częściej trzeba wyprowadzać, będę miał zajęcie!
- Dobrze, uważaj na siebie i w nic się nie mieszaj.
- Spoko młody – albinos rozłączył się nagle. Nie wiedział jak powiedzieć bratu, że Antonio dzwonił, mówiąc, że przyjechać nie może, a psy Święta spędzą w klinice weterynaryjnej, bo w ich wieku wychodziły najdziwniejsze choroby. A on pozostanie sam. Szkarłatne oczy wypełniły się łzami, których nikt nigdy nie powinien widzieć.

                Wszyscy myśleli, że sytuacja została już ustabilizowana. Jednak byli ludzie, którzy o tym nie wiedzieli. Minął już dzień, w którym czarnowłosy dzwonił do domu, by potwierdzić lub zaprzeczyć swemu przybyciu w dni wolne. On z niczym nie spóźniał się choćby dzień. W szpitalu, w szafce, w której ukryte były jego rzeczy, które miał przy sobie w chwili przyjęcia, rozległ się dźwięk telefonu, którego nikt nie mógł odebrać.

sobota, 7 września 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt jeden: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta pierwsza.

By o czymś zdecydować, trzeba mieć ku temu powód.

Stanąć o własnych siłach
Część XXXI

                Czasem wiadomości dzielą się na dobre i złe... Jednak zdarza się, że są jednocześnie oboma rodzajami informacji. Co należy myśleć, gdy przyszłość staje się szara, światło miesza się z cieniem? Należy wtedy chwycić się choćby najdelikatniejszej nici światła i dostrzec to, co tylko może dać nadzieję. Przyjaciele dowiedzieli się, że najstarszy z nich jest już w stabilnym stanie, zapewne zacznie się budzić za kilka dni. To była najpiękniejsza wiadomość, jaką słyszeli w całym swych życiu. Jednak nic nie jest idealne. Choć udało się uniknąć rzeczy, które najbardziej ich przerażały, pozostała błahostka, która mimo wszystko raniła ich serca. Czarnowłosy miał przed sobą prawdopodobnie miesiąc spędzony w szpitalu, tysiące badań... A już za dwa tygodnie nastawał czas, by móc powrócić do domów... Zanim wyjdzie ze szpitala skończy się czas wolności... Straci możliwość spotkania rodziny. Zarówno mężczyzna o oczach koloru nieba, jak i ten, którego oczy przypominały świeży miód wiedzieli dobrze, co należy zrobić, że nie można go zostawić.
                Czy było trudno zrezygnować z tego, co było częścią przeszłości, codzienności? Nie, jeśli powróci ona w piękniejszej formie, którą można było teraz tak łatwo zniszczyć. Nie było dla nich innej możliwości, niż pozostać teraz z przyjacielem.
- Powiedziałem Ci, że zostaję nie po to, byś też ze wszystkiego rezygnował... Czemu to robisz? – jasnowłosy patrzył na przyjaciela z wyrzutem.
- Zawsze chciałem być z Tobą w Święta... Skoro Ty zostajesz, nie będziesz przy swoim braciszku to ja w domciu czułbym się tak pusto w środeczku... – miodowe oczy wydawały się przypominać wzrok zbitego szczeniaczka.
- Ale wiesz, że Twój brat będzie smutny, prawda? – starszy zaczął głaskać delikatnie głowę przyjaciela.
- Ale on ma Pomidorka! I skoro Pomidorek jest przyjacielem Twojego braciszka to wtedy jak im będzie mnie brakowało to jego przytulą! Przecież on będzie bez Ciebie bardziej smutny niż mój brat beze mnie... Po prostu robię dla niego miejsce u nas! – po tych słowach chłopaka jego przyjaciel bardzo się zdziwił i roześmiał. Miodowooki zawsze chciał dla wszystkich najlepiej, temu nie można było zaprzeczyć. Nieświadomie uszczęśliwiał wszystkich w okół, jednocześnie samemu wciąż pozostając uśmiechniętym. Czyżby to właśnie dawało mu radość? Czyżby ten maluszek narodził się tylko po to, by inni mogli się uśmiechać? Jasnowłosy mocno przytulił przyjaciela.
- Więc trzeba zadzwonić i im powiedzieć, prawda? Może będzie tak, jak mówisz.
- A kto powie rodzinie Kiku, co się stało? –te słowa zniszczyły całą radość. Błękitnooki wiedział, że na nim musi spocząć ta odpowiedzialność. Nie bał się nieporozumienia, wiedział dobrze, że brat przyjaciela zrozumie prawdopodobnie każdy język, w jakim mógłby się do niego zwrócić. Bał się jego reakcji, nie chciał zasmucić nieznanej mu osoby. Czuł, że choć wszystko jest już dobrze, to taka informacja zawsze boli. Nie wiedział jak ją przekazać.

                Gdy już obaj przyjaciele wrócili do domów, jasnowłosy siedział długo na swym łóżku z telefonem w ręku. Jeszcze w szpitalu przepisał numer brata przyjaciela z jego telefonu. Teraz wydawało mu się takie okrutne, że jeszcze niedawno w trójkę uczyli się nawzajem swych języków, by kiedyś spokojnie rozmawiać ze wszystkimi, gdy się wzajemnie odwiedzą, a on użył tej wiedzy to obsłużenia telefonu przyjaciela, by powiedzieć jego bratu o tym, co się stało. W dodatku jego numer musiał wykraść, nie było jak o niego poprosić, a nie mógł czekać, gdy wszyscy zapewne bardzo się martwili. Nie mógł pozwolić komukolwiek trwać w niepewności... Lecz czy nie lepiej było jeśli nie wiedzieli niczego? Powoli odłożył telefon i westchnął. Skoro wszystko będzie dobrze to nie trzeba ich martwić... W końcu na telefonie czarnowłosego nie było połączeń z domu, więc nikt nie wie, że nie mógłby ich odebrać... Lepiej, żeby myśleli, że wszystko jest dobrze... Teraz zaś on jak i jego przyjaciel musieli porozmawiać ze swymi własnymi braćmi.

niedziela, 1 września 2013

Notka organizacyjna i wiersz numer sto pięćdziesiąt sześć: Pierwszy dzień rozpaczy.

Jako organizacyjną część muszę przedstawić rzadsze pisanie notek. Zbliżają się studia, już byłam też na rozmowie kwalifikacyjnej do pracy... Więc notki będą ukazywać się co sobotę. Teraz dodam wiersz, jak spojrzycie na datę to będziecie wiedzieć o czym... A następne rozdziały pojawią się w dniach 7, 14, 21, 28 września i dalej w ten sposób.

Pierwszy dzień rozpaczy

Budzą się ludzie, otwierają oczy
Chcą ujrzeć słońce, widzą deszcz jedynie
Widzą burzę, która długo się nie skończy
Widzą grad, który odbiera im rodziny

Chcą do swej dawnej wrócić codzienności
Lecz teraz nie ma już przyszłości
A przeszłość ich zatrzeć chcą ludzie
Których dłonie zbrukane są krwią

Jesieni i zim wiele minie
Wiosny bez kwiatów, lata bez słońca
Aż dnia pewnego znów zakwitną jabłonie
I świat nowy oddech weźmie

sobota, 31 sierpnia 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta

To, czego się spodziewamy nie będzie tym, co dostaniemy.

Stanąć o własnych siłach
Część XXX

                W ciągu godziny czarnowłosy został zabrany do szpitala. Jedynie rodzina mogłaby być przy nim, gdy był transportowany, więc przyjaciele musieli pojechać za nim we własnym zakresie, by wiedzieć, do którego ośrodka został zabrany. Dostali jedynie informacje o tym, do którego ratownicy planujągo zabrać, jednak nie było pewności, że uda się znaleźć tam miejsce. Mimo wszystko obaj, gdy tylko było to możliwe, wyruszyli do tego podanego im miejsca. Martwili się o niego bardziej niż by się wydawało to potrzebne. Jeden dlatego, że wiedział zbyt mało i nie był w stanie domyślić się, co może się stać. Drugi zaś dlatego, że wiedział zbyt wiele i domyślał się, co może się zdarzyć. Jednak nic nie było pewne. Nie wiadomo było co tak naprawdę wpłynęło na stan mężczyzny. Jego wrdzona schludność nakazała mu wyrzucać co rano wszystkie śmieci, więc pudełka po pokarmach znalezione w jego domu były jedynie tymi, które opróżnił w ciągu dnia. Nie było tym bardziej żadnych infromacji o czymkolwiek innym, co jadł, co robił... Jak doprowadził się do przemęczenia, którego nie wytrzymał jego organizm i stracił kontrolę nad snem. Jak długo to może potrwać, ani czy jest to odwracalne też było niepewne. Można było jedynie czekać na informacje i domyślać się wszystkiego... A domysły zwykle tworzyły najgorsze koszmary.
                Długo czekali na jakiekowiek informacje. Nie mogli nawet ujrzeć swego przyjaciela, jednak nie wychodzili całą noc ze szpitalnej poczekalni. Czekali na każdy fragment rozbitej nadziei. Miodowe oczy zamknęły się zmęczone i głowa chłopaka spoczęła na ramieniu jasnowłosego mężczyzny. Chłopiec, którego pełne było miłość nie mógł odnaleźć spokoju w momencie, gdy choć jedna osoba w jego pobliżu nie była szczęśliwa. Martwił się zbyt mocno, co wykańczało jego delikatny organizm. Jedyną ucieczką był sen. Tuż obok błękitnookiego czuł się bezpiecznie, mógł powierzyć mu swe życie, swą przyszłość. Spoczął więc na jego ramieniu, pewny, że wszystko będzie dobrze, skoro on tu jest. Dla jasnowłosego jednak to była wielka odpowiedzialność. Wiedział, że ludzi z góry zakładają, że on umie zrobić wszystko. Wiele razy ludzie pokładali w nim zbyt wiele nadziei, a on bał się ich zawieść. Teraz nie był w stanie nic zrobić, jedynie mógł obserwować jak zdarzenia następują po sobie jak upadek domina. Otulił ramieniem delikatne istnienie obok niego. Chciał choć tym gestem przydać się na coś. Trwała zima. Niedługo będzie można wrócić do swych domów na kilka dni. On jednak zdecydował, że jeśli czarnowłosy nie będzie mógł wrócić do rodziny to on też tego nie zrobi, zostanie przy nim. Nie chciał pozwolić mu na samotność. Wiedział, że skaże na nią brata, jednak ten był w lepszej sytuacji i nawet przyzwyczajony do bycia samemu, więc nie groził mu smutek. Jednak święta spędzone samotnie w szpitalu byłyby czymś okropnym, czego nie życzyłby nawet największemu wrogowi. Postanowił więc odwiedzać go nawet wtedy, gdy powinien być tak daleko stąd. Uważał, że ławiej będzie jego bratu zrozumieć jego decyzję i poradzić sobie te kilka dni dłużej bez niego, niż jego przyjacielowi, spędzić te dni w tak ogromnej samotności. Wyobrażał sobie jak jego brat spędza Święta ze swoimi przyjaciółmi. Obaj jego przyjaciele przebywali z dala od rodzin, a jeden z nich nawet tuż pod ich miastem, choć już za granicą kraju. Drugi zaś często podróżował, więc nie było dla niego wielkiej różnicy, w jakim kraju spędziłby Święta, zwłaszcza, że ostatnimi czasy mieszkał dużo bliżej, choć i tak kilka krajów na południe, lecz już w linii prostej, a nie jak dawniej po długiej drodze jednocześnie ku południu i zachodowi. Mężczyzna miał nadzieję, że tym razem przyjaciele brata go odwiedzą, choć w zeszłym roku byli nieco zajęci. Lub może jeden z nich zabierze go do siebie. Pamiętał wręcz od kołyski jak ta trójka wszędzie była razem. Choć ostatnio widywał ich tak coraz rzadziej. Rozumiał, że nowa teraźniejszość brata jak i ich zapewne nieco skomplikowane codzienności mogły to uniemożliwiać, jednak miał nadzieję, że znów kiedyś zobaczy jak robią razem coś głupiego, mimo upływu tylu lat. Już czekał na to, co opowie mu brat, na pewno będzie to coś niespodziewanego. Nie wiedział, że zmieniło się więcej niż sądził.

                Z rozrzewnieniem spoglądał na uśpioną twarz młodszego z przyjaciół. Tak bardzo uszczęśliwiał go ten uroczy widok. Powoli sam zaczął czuć się nieco ospały i ułożył głowę na głowie przyjaciela. Obaj pozostawali nieruchomi w szpitalnej poczekalni dopóki jeden z lekarzy nie obudził jasnwłosego. Miał dla niego informacje, których obaj tak pragnęli.

Historia pza tematem numer sto siedemdziesiąt dziewięć: Stanąć o własnych siłach - Część dwudziesta dziewiąta.

Jak wiele można poświęcić, by spełnić swe marzenia?

Stanąć o własnych siłach
Część XXIX

                Poranek wydawał się być taki jak wszystkie inne, jednak później miał ukazać prawdziwe oblicze dnia, który był tak odmienny i niechciany. To poprzedniego wieczoru czarnowłosy zasnął nagle, snem zbyt dziwnym i zbyt głębokim. Na uczelni zapanował gwar, gdy zauważono jego nieobecność na wykładach. Nigdy się taka sytuacja nie zdarzyła, choćby wszystko się waliło i paliło. Tak wiele razy zjawiał się na wykładach mimo gorączki czy nawet zapalenia płuc i przychodził dopóki sam dziekan na niego nie nakrzyczał, że zaraża innych studentów, a sam bardziej przypomina martwego niż żywego. Teraz jednak jeszcze poprzedniego dnia wydzieli go zdrowego, choć wyraźnie przemęczonego. Nikt jednak się zbytnio tym nie przejmował. Nikt go nie znał, nie rozmawiał z nim, więc nie było powodu, by się o niego martwić. Po prostu wszyscy przeszli do porządku dziennego z faktem, że zabrakło wśród nich osoby, która była tam zawsze. Niektórzy uznali, że po prostu nie wytrzymał własnego tempa i postanowił nieco odpocząć, jednak zdarzali się tacy, którzy snuli tragiczne teorie jak wypadek czy inny sposób nagłej śmierci, uznając, że tylko ona mogłaby go powstrzymać przed pojawieniem się na uczelni. Jednak nikt nie zadał sobie trudu, by upewnić się co do swych przypuszczeń, by sprawdzić, czy nic mu nie jest. Wolano wymyślać tysiące powodów jego nieobecności, niż potraktować go jak człowieka i zwyczajnie choćby się zmartwić. Zupełnie jakby nie należał do ich świata. Tak jak myśli się o postaci z gry czy filmu, wymyśla się tysiące zakończeń, jednak nie przejmuje się postacią, która przecież nie istnieje i nieważne jest czy przeżyje czy umrze. Tak samo on stał się jedynie obiektem rozmyślań, którym jednak nikt się nie interesował osobiście. Jakby nigdy nie istniał, jakby był tylko cieniem, elementem krajobrazu.
                Jednak istnieli ludzie, którzy uważali go za część własnych serc, niczym tętnicę szyjną, której przerwanie przynosiło natychmiastową śmierć. Bez niego nie potrafili żyć jak zawsze, czuli jego ból w swych duszach i choć nic nie wiedzieli, to tego poranka obudziło ich dziwne przeczucie. Starali się je zignorować, w końcu niedługo wszystko musi się wyjaśnić... Błękitnooki mężczyzna jak i ten młodszy, o oczach koloru miodu, spokojnie udali się na swoje wykłady, a później do pracy... A tam zauważyli, że kogoś im bardzo brakuje. Pytali szefa, czy czarnowłosy nie wziął dnia wolnego, jednak otrzymali odpowiedź przeczącą. Nie mogli tak po prostu pójść i zostawić wszystkiego, by zapytać jego samego. Obaj na zmiane co jakiś czas do niego dzwonili, jednak ani razu nie nawiązali połączenia, aż w końcu otrzymali jedynie informację z automatu, że jego telefon się wyłączył. A to nie zdarzało się nigdy. Nie wyłączał go, by móc być zawsze na każde zawołanie, gdy ktoś dzwonił, zawsze pilnował, by mieć pełną baterię... Coś było bardzo nie w porządku. Do końca swojej zmiany byli wysoce poddenerwowani i zmartwieni. Czuli się zagubieni, gdy na zmianę wykonywali, poza swoimi, też jego obowiązki. To było jedno z najgorszych uczuć, jakich mogli doświadczyć. To, jak świat wydawał się był taki sam, mimo że on nie był na swoim miejscu... Każdego można było zastąpić w tym wielkim systemie, nieważne jak wielką pustkę pozostawiał w sercach ludzi. To bolało jeszcze bardziej, gdy to oni sami go zastępowali, jakby przyczyniali się do zamazania jego miejsca na świecie. Nie chcieli tego. Chcieli jak najszybciej go znów ujrzeć.
                Gdy tylk skończyli pracę, poszli do kilku sklepów w pobliżu, by kupić dla niego trochę dobrego jedzenia i jakiś upominek, myśląc, że jest po prostu chory, a to dobrze mu zrobi. Obwiniali się za to, że zapatrzeni w siebie nawzajem, nie zauważyli go, dopóki go nie zabrakło. Teraz tak bardzo się o niego martwili. Uświadomili sobie jak bardzo jest dla nich ważny, jak pusty wydaje się być świat bez niego. Idąc do niego mimowolnie zaczęli wspominać różne sytuacje, które nie byłyby takie same bez niego. Gdyby nie poznali jego nie mieliby tej pracy, nie poznaliby siebie nawzajem. Gdyby nie on, nie mieli by tej codzienności. Jak mogli tego nie zauważyć przez cały ten czas? Teraz chcieli, by dalej ich życie było zmieniane jedynie przez blask jego oczy, a nie moment, gdy są zbyt szczelnie zamknięte. Wkrótce znaleźli się przed jego domem. Drzwi były otwarte, jak wtedy gdy jest w domu, jeszcze zanim pójdzie spać. Wystarczyło nacisnąć klamkę i wejść, nie potrzeba było klucza, nie był zasunięty łańcuch. Tak więc weszli do środka. Wszystko wydawało się być tak ciche... Zbyt ciche...
- O, zobacz, Ludi... Śpi sobie na kanapie... Jeju, jak mnie wystraszył, śpioszek... – młodszy mężczyzna pogłaskał czarnowłosego po głowie. – Jakoś... Tak dziwnie...
- On nigdy nie spał w dzień. Na pewno by odebrał... Co mu jest? – błękitnooki delikatnie ujął nadgarstek starszego przyjaciela. – Tak słaby puls... Myślisz, że on ten cały czas spał? Może...
- Ale on żyje, prawda? Jest jeszcze cieplutki! Mniej niż zwykle, ale cieplutki! On się obudzi, prawda?
- Mam nadzieję... Może na ludziach trochę mało się znam, ale to wygląda trochę jak jakaś śpiączka... Pilnuj go, ja muszę coś sprawdzić – mężczyzna poszedł do kuchni, gdzie przejrzał zawartość zarówno lodówki, jak i ostatnio wyrzucone opakowania. Chciał dowiedzieć się, co mógł ostatnio jeść, jaki może to mieć na niego skutki. Przeraził się nieco, widząc te wszystkie rzeczy tak razem i jego w tym stanie... Wiedział, co to może oznaczać, ale nie chciał dopuścić do siebie tej myśli. Wrócił szybko do pokoju. Domyślał się, że jego przyjaciel mógł wiele poświęcić dla swych celów, swych marzeń. Ale nie spodziewał się takiego igrania ze zdrowiem.
- Nic mu nie będzie, prawda? – miodowe oczy były pełne łez.

- Spokojnie, jeszcze wczoraj było dobrze, prawda? Rozmawialiśmy z nim... więc jeszcze nie powinno być tak źle... Dopóki nie minie doba jest prawie dobrze... Dzwoń po pogotowie, dobrze? Ja się nim zajmę – chłopak skinął głową, a on sam zaś starał się zmierzyć przyjacielowi puls i sprawdzić jak najwięcej, by wiedzieć na czym stoi. Bał się najgorszego. Jednak ufał, że czarnowłosy się nie podda i otworzy oczy.

Historia poza tematem numer sto siedemdziesiąt osiem: Stanąć o własnych siłach - Część dwudziesta ósma.

Pragnąc zbyt wiele można jeszcze więcej stracić. Jak długo będzie trwał sen, którego czarnowłosy nie chciał?

Stanąć o własnych siłach
Część XXVIII

                Obserwator nie może zmienić biegu wydarzeń, nie może nawet o nich myśleć, może jedynie patrzeć. Jednak czasem nie można zrobić nawet tego. Czarnowłosy mężczyzna spoglądał w niebo poranka rozmyślając o tym, że wszystko ucieka mu przez palce. Jego rodzeństwo powoli dorastało, niektórzy zdążyli już przeżyć pierwsze miłości. Jego starszy brat coraz częściej skarżył się na ból pleców, zupełnie niczym dziadek. Jego przyjaciele stali się parą, a on pozostał sam. On się nie zmieniał, zostawał w tyle. Czy był sposób, by to wszystko zmienić? Widział tylko szczęście innych, nie potrafił znaleźć własnego. Czy tak zawsze miało już pozostać? Miał jedynie być cieniem w okół tysięcy świateł? Widział jeden tylko sposób, by stać się światłem. Zabłysnąć czymś wspaniałym.
                Nie wiedział, że stacza się w ciemność. Zarywał coraz więcej nocy, by chłonąć nową wiedzę. Czytał już książki w wielu językach, nawet te, o których nie wiedzieli nawet jego wykładowcy. Z każdych zajęć miał tysiące notatek, pamiętał każde słowo, choć większość tematów już dawno znał na wylot. Zadziwiał wszystkich swą wiedzą, jednak dla niego to zawsze było za mało. Chciał być najlepszy, chciał choćby w tym przewyższyć innych. Jednak wciąż stawiał sobie coraz wyższe wymagania. Chciał zawsze być lepszy od kolejnej osoby o jakiej się dowiedział, że była autorytetem. Więc czytał książki napisane przez nich i wszystkie wypisane w bibliografiach. Nie wychodził już z domu nie licząc wykładów i pracy. Nie zwoływał już spotkań w trójkę z dwójką przyjaciół. Uznał, że mają siebie nawzajem, a on nie może sobie pozwolić na stracenie czasu, który mógłby spędzić na nauce, ani na przeszkadzanie im, gdy mogliby być we dwoje. Czuł się jak zawalidroga, gdy patrzył na nich, gdy byli razem w pracy. Czuł, jakby jego obecność nakazywała im coś ukrywać, jakby mogli coś zrobić, gdyby tylko jego nie było. Uśmiechał się, będąc z nich dumnym niczym matka na ślubie swej najmłodszej córki, jednak wciąż czuł, że przeszkadza, jak kochana matka stająca się znienawidzoną teściową. Znów miał wrażenie, jakby powinien się odsunąć w cień. Zaczął więc pracować jak najdokładniej, by cały czas być zajętym i nie móc być przy nich, a jednocześnie, by nie wyglądało to na to, jakby ich unikał. Brał do pracy swoje notatki, by były jego zajęciem w czasie przerw. Słuchał jak przyjaciele rozmawiają ze sobą, potrafiąc go całkowicie zignorować. To utwierdziło go w przekonaniu, że nie jest im potrzebny. Gdyby był, nie potrafiliby ot tak zmienić swej rzeczywistości, wymazując go z niej.

                Z jednej strony był dumny z bliskich, którzy postępowali krok na przód, z drugiej zaś żałował, że pozostawiają go w tyle. Nie widział jednak sposobu, by to zmienić. Pozostawał jedynie zamknięty w kręgu kolejnych obowiązków, które nakładał na siebie, by nie myśleć o wszystkim, co działo się w okół niego. Miał nadzieję, że w ten sposób zmieni więcej niż jedno życie. Chciał stać się kimś wspaniałym, pomagać innym. Widzieć wiele uśmiechów. Uważał, że nie mógłby poświęcić życia jedynie jednej osobie tak, jak jest to w miłości. Wolał stać się naukowcem, wspaniałym lekarzem, który uratuje ludzi od cierpienia i da im szczęście, pozwoli innym kochać dłużej, samemu odrzucając to uczucie. Jemu nie było potrzebne. On miał stosy książek, które zastępowały mu bliskość ludzi. Nawet nie wiedział, kiedy przestał kłaść się spać o określonych porach i sypiał coraz krócej, by nie zmienić rozkładu dnia. Wiedział, że robi źle, ale w końcu nikogo nie zabije „jeszcze jeden rozdział” przed snem, prawda? Jednak te rozdziały stawały się dłuższe, trudniejsze do zrozumienia, a mimo, że noce się wydłużały, wciąż były za krótkie, by pomieścić w nich sen. Przez kilka dni nie było to niczym dziwnym, tydzień czy dwa jednak wiele zmieniały. Doskonale wiedział, czym ryzykuje, w końcu znał tak wiele tajników medycyny, zwłaszcza tych, opisujących co dzieje się w ludzkim mózgu. Po ilu godzinach bez snu następują zmiany, po ilu stają się nieodwracalne, ile czasu można przeżyć bez snu, jak jest on ważny. Jednak uważał, że śpiąc jedynie po dwie, trzy godziny i dostarczając organizmowi odpowiednich składników, może przedłużyć ten czas. Udawało mu się ukryć niektóre skutki braku snu, wręcz czuł, że go już nie potrzebuje, jednak pewnego dnia zasnął nagle czytając kolejny raz swe notatki. Budzika nie usłyszał przez zbyt głęboki sen. Jak długi on będzie?