Translate

niedziela, 31 marca 2013

Historia poza tematem numer pięćdziesiąt sześć: Ten, którego kocham i ten, który mnie nienawidzi - Część czwarta.

Czy miłość może przynieść cierpienie?

[Kącik radości autora: Narysowałam ReconditeVillain! Bardzo paskudnie, skaner mnie nie kocha, ołówek węglowy złamał się kilkanaście razy... Ale jest *_* Oto dowód:

Ciekawe jak bardzo tragiczną śmiercią zginę, gdy to zobaczy... Ona mnie chyba poćwiartuje... Te włosy O_O Straszne oczy, no... Już po mnie... I ja jej to obiecałam wysłać... Ma ktoś dobry sznur, coby się nie zerwał pod ciężarem jakichś 50 kilogramów? *szuka w Google Maps najbliższego lasu*]

Ten, którego kocham i ten, który mnie nienawidzi
Część IV

                Mijały dni i wielkimi krokami zbliżało się nasze osobiste spotkanie. Byłem szczęśliwy, ale i nieco zestresowany. Bałem się, że to wszystko nie wypali. I jak to spotkanie ma się zakończyć? Mam go odprowadzić do domu, by chwilę potem znów tam wrócić? Albo może nie wychodzić stamtąd? Ale wtedy mam tylko czekać aż zaśnie czy może...? Było tak wiele pytań i sprzecznych emocji... Jak powinienem się przy nim zachować? Jeśli będę zbyt natarczywy pomyśli, że chcę jedynie jego ciała, ale jeśli będę zbyt chłodny pomyśli, że nie jestem nim zainteresowany... Jak osiągnąć kolejny cel? I czy to wciąż jest jedynie cel, czy może marzenie? I jak je spełnić, nie popadając w obsesję? Choć na to już chyba za późno. Ta choroba rozprzestrzeniła się już mymi żyłami, opanowała mózg i serce. Od teraz każda ma komórka nosi w sobie jego obraz, jego głos i zapach, jego ciepło i chłodne spojrzenie. Skaził sobą całą mą duszę, czyż to nie czas, by oddać w jego władanie również ciało? Zastanawiałem się nad tym długo, lecz wiem, że on jest na to zbyt delikatny. Potrafił przygnieść mnie do ziemi, zmieszać z błotem i zmienić w cień tego, czym byłem wcześniej. Ale nie potrafił nawet odwzajemnić pocałunku. Czyżby się bał? Może był jedynie niedoświadczony? Może powinienem nauczyć go wszystkiego? Postanowiłem dać mu czas i kontrolę. Nie chcę zrobić zbyt wiele, ani żałować tego, czego nie zrobiłem.
                Nadszedł wreszcie długo wyczekiwany dzień. Mieliśmy spotkać się w zwykłej kawiarni, by wyglądało to jak spotkanie przyjaciół. Spotkanie... Tym właśnie było, prawda? Lecz czy okaże się to jedynie spotkaniem dwojga ludzi, czy może spotkaniem miłości? Tego jeszcze nie wiedziałem. Czekałem na niego niecierpliwie stukając palcami w filiżankę. Nie chciałem, by okazało się, że przyszedłem tu niepotrzebnie. I tak, przyszedł, spóźniony. Poprawił krawat i nieudolnie próbował ukryć zadyszkę. Usiadł przy stoliku natychmiast zamawiając herbatę.
- Ty płacisz, prawda, Francis? – nie wiem czy chciał się upewnić, czy tego ode mnie wymagał.
- Mi też miło Cię widzieć. Tak, ja płacę, bo ja Cię zaprosiłem....
- To dobrze, bo chyba wziąłem jedną z droższych, a wiesz, że mi dość mało płacą.
- Z napiwków masz drugie tyle...
- Z napiwków to ja czynsz płacę, bo z pensji nie starcza...
- To gdzie Ty mieszkasz, że tyle płacisz?
- Wiesz, nasz wspólny przyjaciel lubi słodycze... Ale nie byle jakie. Codziennie muszę mu zostawiać w lodówce belgijską czekoladę i austriackie praliny... Wolę nie ryzykować, że spróbuje sam je kupić.
- Dziś coś dla was upiekę jak wrócę.
- Dziś nie wrócisz, nocujesz u mnie, gnojek ostatnio coś wyrabia i wolę, by ktoś go miał na oku.
- Nie radzisz sobie z dziećmi? – zaśmiałem się cicho.
- To nie jest dziecko, tylko cholerne alterego o psychice sześciolatka... Mała gnida...
- Ale też dziecko, chociaż takie inne. Potrzebuje po prostu ojca, a Ty go tylko straszysz. Postaram się nim zająć. Będę jego ukochanym starszym braciszkiem.
- Obyś się za szybko nie stał kochankiem...
- Twoim? Z chęcią – uśmiechnąłem się zalotnie, a jego twarz spowiła czerwień. Uwielbiałem jak się zawstydzał. – A gdy już u Ciebie będę... Mogę liczyć na coś miłego?
- Miły będę jak Cię nie wykopię...
- A ja, jeśli nie podsunę młodemu paru pomysłów...
- Nie waż się...
- Zmuś mnie – jego przerażona i jednocześnie wściekła twarz była pięknym widokiem. Uwielbiałem na niego patrzeć.
Rozmawialiśmy dość długo, herbata już dawno ostygła. Ale my nie mogliśmy przerwać nasztch rozmów, dopóki nie powiedziano nam, że kawiarnia będzie zaraz zamykana. Poszliśmy, ociągając się, ale wkrótce byliśmy u niego w domu. Był bardzo zmęczony, nie mogłem go jeszcze bardziej męczyć. Przygotowałem mu posłanie w czasie, gdy się mył. Sam wciąż siedziałem na podłodze.
- Też się wykąp i chodź spać – powiedział w piżamie, wycierając włosy.
- Mam spać z Tobą? – zapytałem, być może z niejaką nadzieją.
- A co myślałeś, że będziesz tak siedział? Ale ręce przy sobie, to jeszcze nie ten moment.
- Wiem, wiem. Poza tym zasnąłbyś w trakcie.
- Ach, zamknij się i idź... – poszedłem więc, otrzymawszy od niego jakąś piżamę. Dziwne... Byliśmy różnego wzrostu, a ta wydawała się na mnie pasować... Czyżby kupił ją specjalnie na tę okazję? Znalazłem też zapakowaną szczoteczkę z napisem „F” na pudełku... Czyżby kupił ją dla mnie? To było możliwe...
                Wróciłem po jakimś czasie, gotowy do snu. Zobaczyłem, że on siedzi na łóżku i patrzy w moją stronę. Uśmiechał się... Ten uśmiech... To nie był on, tylko...
- Olivier! Przestań się nagle pojawiać, co Ci o tym mówiłem? – powiedziałem gniewnie. – Dziś jest jeden z dni, gdy powinieneś być grzeczny.
- Ale ja dzisiaj nie chcę być grzeczny... Jesteś na to za ładny... – uśmiechał się... lubieżnie? Niestety to było dobre słowo. Podszedł do mnie, a ja jedynie mogłem oprzeć się o ścianę tuż za mną. Był blisko... zdecydowanie za blisko...
- Zostaw mnie. Po prostu porysuj sobie czy coś innego, rano obejrzę rysunki i później Ci powiem czy mi się podobały.
- Nie... Dzisiaj nie chcę rysować... Chcę się z Tobą bawić... Proszę, nie uciekaj mi... – przycisnął mnie do ściany. Ach, jak mogłem zapomnieć, że będzie równie silny, co ten, którego znam! Byłem zdecydowanie zbyt nieuważny. To nie był dzieciak, który grzecznie szedł spać po wieczorynce. To było alterego, które ukazywało wszystkie skrywane cechy swojego twórcy... A nie wiadomo co kryje ktoś równie tajemniczy co on. Byłem zbyt beztroski, myśląc, że dam sobie radę. Musiałem mu się wyrwać, na pewno musiałem po tym, co zrobił ostatnio. Nie chcę zostać jego zabawką. Jednak on zamierzał się bardzo dobrze bawić. Jego dłonie... Były zbyt silne i gorące. Teraz nie było to tym, czego bym pragnął. Czułem się bezbronny i zdominowany, taki bezużyteczny.
- Przestań... To, co robisz jest złe. Nie wolno nikogo tak dotykać... A na pewno nie, gdy Ci nie pozwala – coraz trudniej było opanować reakcję na jego poczynania. Westchnienia uciekały z ust, a łzy wymykały się spod powiek. – Zostaw. Odejdź – siliłem się na rozkazujący ton, lecz wyglądało to bardziej jak błaganie. Zauważyłem, że zaczyna drżeć. Drżał, po chwili zaczął się wić upadając na podłogę. Jego głos co chwile zmieniał barwę... Jakby był opętany... Ale nie może być, jest tylko zwykłym alteregem... Właśnie! Teraz rozumiem! – Arthur? – powiedziałem przyklękając przy tym tak nieznanym mi ciele. – Spokojnie, uda Ci się i przejmiesz kontrolę. Będzie dobrze. Chodź tu do mnie, chodź... – gdy ciało na chwilę przestało się ruszać, zacząłem głaskać je po głowie. Otworzył oczy.
- Udało się... Powiedz, dalej chcesz, by on istniał? Po tym, co Ci zrobił? – tak, to był on, udało mu się pokonać swój twór. Był sobą.
- Nie chcę, by ktokolwiek cierpiał... A on będzie cierpiał znikając i Ty, gdy będziesz go tracił... Jest częścią Ciebie... Spokojnie, nic mi się nie stało... Skąd wiedziałeś co się dzieje? Przecież nie wiecie co robicie nawzajem...
- Twój głos... Dotarł do mnie... Był tak smutny, że musiałem do Ciebie dotrzeć... Przepraszam, że tak późno.
- Już dobrze. Idźmy spać.
- Boję się... On... On się pojawi...
- Będę przy Tobie, spokojnie.
- Tego się właśnie boję... Zrobi Ci krzywdę.
- On potrzebuje jedynie miłości. W pewien dziwny i pokręcony sposób, ale nie chce nikogo skrzywdzić. Zrozumie, że mu nie wolno. Śpij – w końcu się położył, a ja tuż przy nim. Wtulił się we mnie. Miałem nadzieję, że już nic złego się nie stanie. Czy się myliłem?

Historia poza tematem numer pięćdziesiąt pięć: Ten, którego kocham i ten, który mnie nienawidzi - Część trzecia.

Jaka jest prawda o ludzkiej duszy?

Ten, którego kocham i ten, który mnie nienawidzi
Część III

                Muszę przyznać, że już jednak o wiele bardziej wolę zwyczajnego, może wrednego, ale bezpiecznego Arthura niż tego, może całkowicie słodkiego, ale nieobliczalnego Oliviera. Jak dostanę w twarz to chociaż wiem za co i kiedy, wiem, kiedy na to zasłużę i mogę się tego spodziewać. To dużo lepsze od nagłych przypływów czułości, które bardziej przypominają próbę gwałtu niż okazywanie uczuć.
                Rano znów przyszedłem do pracy. Tak, wyglądałem jak panda... Ale nie przeszkadzało to zbytnio na moim stanowisku, więc się tym nie przejmowałem. Chociaż ciągle słyszałem docinki i teorie jakobym przystawiał się do zajętej kobiety, a niemoralność tego miałby mi wytłumaczyć jej mąż. Cóż... Czasem miałem takie pomysły, ale lepiej ich nie realizować.
                Zobaczyłem go stojącego w rogu sali. Wydawał się być nieco poddenerwowany. Drżały mu dłonie a wzrok miał spuszczony. Podszedłem do niego.
- Co Ci jest? – zapytałem, choć domyślałem się w czym może tkwić problem.
- Byłeś wczoraj w moim domu, prawda? – powiedział pustym głosem.
- Tak, choć to nie Ty otworzyłeś mi drzwi. Wiem już co się dzieje, nie musisz nic przede mną ukrywać.
- Pozbędę się go... Kiedyś będę taki jak wszyscy...
- Nie musisz być. Czy on kogoś zabija? Gwałci? Nie. Więc po co miałbyś go niszczyć? Sam dałeś mu życie, jesteś za niego odpowiedzialny. On się Ciebie boi. Ja tam lubię was obu i nie chcę żadnego z was stracić.
- Pozbędę się go... Będę wolny... Chcę... Chcę być normalny.
- Jesteś. A skąd wiesz czy to nie Ty znikniesz? Jaką masz tego pewność? I on ma już pełną osobowość, wspomnienia... To jakbyś zabił człowieka... – pogładziłem go po głowie. – Wystarczy go dobrze wychować, żeby się nie pojawiał, kiedy mu nie wolno i po sprawie. A leki tylko bardziej zaszkodzą Tobie niż jemu – przytuliłem go. Pierwszy raz mnie nie odepchnął, drżał.
- To ja jestem jego panem... Jestem za niego odpowiedzialny i... I nie pozwolę by dłużej mną manipulował... Nie chcę tego! Chcę móc w końcu pójść do kogoś, napić się i nie bać się o to, że nagle pojawi się on i odeślą mnie do wariatkowa... Nie mogę mieć dziewczyny, bo po wspólnej nocy obudziłbym się w kaftanie bezpieczeństwa...
- Spokojnie. Ja wszystko wiem i jakoś Cię nie odsyłam do psychiatryka. Potrzebujesz kogoś, kto Ci pomoże. Jego się wychowa, żeby się nie pojawiał bez pozwolenia, Ty znajdziesz kogoś, komu ufasz... Spokojnie... – dotknąłem jego policzka. Znów byliśmy sami, jak wczoraj. Ale tym razem nie chciał zrobić mi krzywdy, był bezbronny. – Nie rób niczego pochopnie – wiem, że wykorzystałem okazję, ale... pocałowałem go. Delikatnie, jedynie dotknąłem jego ust, ale to zrobiłem. Ten pocałunek był o wiele słodszy niż ten z ostatniej nocy. A on delikatnie uchylił usta, poddał mi się. Z nim mogłem spędzić cały dzień, nie tylko krótki wieczór na chwilę przed pójściem spać. Oparłem go o ścianę, przy której stał i pogłębiłem pocałunek. Czyżby mi zaufał? Może to, że wczoraj uciekłem od Oliviera utwierdziło go w fakcie, że nie chcę go jedynie wykorzystać? Może też pomyślał o mojej wierności względem niego, bo skoro odrzuciłem zaloty kogoś o takim samym wyglądzie to tym bardziej nie ulegnę komuś innemu.
- Powiedz... Skoro ciągle jestem dla Ciebie okropny... To czemu wciąż chcesz być przy mnie? – zapytał drżącym głosem. Wydawał się być niepewny tego, czy to wszystko dzieje się naprawdę, co stanie się później i być może tego, czy nie odejdę.
- Właśnie dlatego. Nie jesteś jakąś napaloną dziewczyną, która pójdzie ze mną do łóżka tylko dlatego, że się do niej uśmiechnąłem. Jesteś wyzwaniem. Jesteś interesujący, tajemniczy i trudny do zdobycia.
- A gdy mnie już zdobędziesz... Zostawisz mnie? Poszukasz sobie innego celu?
- Znajdę inny cel, ale ciągle będziesz nim Ty. Jeden cel zrealizowałem. Pocałowałem Cię, a Ty nie uciekłeś. To teraz następny... Może spotkamy się po pracy?
- W piątek, jeszcze nie dziś... Jutro trzeba iść do pracy, więc lepiej nie ryzykować. W weekendy przychodzą Ci z sezonowych... Wtedy... Wtedy się z Tobą spotkam... Tylko muszę wszystko przemyśleć.
- Spokojnie, cały drżysz. Przecież Cię nie zjem.
- Ale zawsze możesz zgwałcić i zostawić gdzieś w rowie... – wydawało się, że naprawdę uważa mnie za takiego. Zabolało. Czy on myślał, że ja sobie kolekcjonuję ofiary, sprowadzając coraz to nowych ludzi do łóżka?! Nie wytrzymałem i pociągnąłem go mocno za włosy, nakazując mu w ten sposób spojrzeć mi w oczy.
- Nie jestem jakimś pieprzonym zboczeńcem, psychopatą czy czymkolwiek, rozumiesz? – wysyczałem do jego ucha. – Boisz się? Proszę Cię bardzo. Ale pamiętaj, że ludzie nie są tylko zbiorem negatywnych cech. Może dlatego nie masz przyjaciół, co? Dlatego pozwoliłeś mu żyć, bo on nie miał wad. Idealnie słodki, idealnie miły, pozbawiony zła. A teraz, gdy znalazłeś w nim wady chcesz się go pozbyć, bo uważasz, że jest okropny. A to, że jestem miły uważasz za przedsionek bycia jakimś obłudnikiem i casanovą? Wiesz, oświecę Cię. Nie jestem nikim takim. Jestem zwykłym człowiekiem, takim jak Ty. Więc nie obrażaj mnie nigdy więcej – wydawał się drżeć jeszcze intensywniej. Wiem, że może źle zrobiłem unosząc się, ale nie mogłem słuchać jak kolejna osoba ma mnie za jakiegoś niebezpiecznego maniaka seksualnego. Musiałem chociaż jego nauczyć prawdy, zanim kłamstwo zakorzeni się w nim na dobre.
- Przepraszam... Ale ludzie mówili...
- O Tobie też wiele mówią. I wiesz co? Nie wierzę w żadne ich słowo. Ty też powinieneś.
- Przepraszam... Ale nie myśl, że teraz będę Ci ufał i będę dla Ciebie miły. W pracy masz trzymać się ode mnie z daleka i jak mnie dotkniesz, gdy ktoś będzie to widział to Ci rękę odkroję i podam w panierce!
- Ja często muszę używać rąk do różnych rzeczy... Musiałbyś mnie wtedy wyręczyć... W domu również – zaśmiałem się cicho, patrząc jak jego twarz staje się purpurowa. Odepchnął mnie mrucząc coś pod nosem. Był taki słodki. A moje siniaki powoli schodziły, co było bardzo optymistycznym akcentem.
                Wieczorem oczywiście udałem się znów na spotkanie z Olivierem. Musiałem pilnować, żeby nie robił dziwnych rzeczy. Przepraszał mnie za wczoraj, ale zbyłem to jedynie mówiąc, że nic się nie stało. Wyjaśniłem mu, że nie musi się już bać, ale musi słuchać słów Arthura i nie pojawiać się nieproszony. W nocy jeszcze mógł się zjawiać, jeśli nie robił tym nikomu krzywdy, ale nigdy nie wolno mu się pojawić przed ludźmi. Wydawał się to rozumieć, ale wciąż był strasznie smutny. Po chwili zaczął rysować. Zachowywał się nieco jak sześciolatek, ciągle mówił i pokazywał mi swoje rysunki. Postanowiłem nauczyć go pięknie pisać i rysować. Wszystko co tworzył było nieco koślawe... Jakby kontrola nad ciałem była wciąż niestabilna. Kiedy o tym pomyślę, Arthurowi czasem trzęsły się ręce... Czy to jakiś objaw ich wewnętrznej walki? Musiałem to przemyśleć.
Po jakimś czasie, nieco zmęczony wróciłem do domu. Byłem szczęśliwy ze swojego spotkania z Arthurem, a spotkanie z Olivierem zmusiło mnie do wielu przemyśleń. Może każdy ma takie „drugie ja”? Dla niektórych jest to idealny przyjaciel, dla niektórych taki człowiek, jakim sami chcieliby być. A gdybym i ja miał kogoś takiego? Kim on by był? Jaki by był? I jakie imię by przybrał? Boję się, że gdzieś w głębi mnie jest już jego zalążek, który tylko czeka, żeby wystawić swe płatki ku słońcu.

sobota, 30 marca 2013

Historia poza tematem numer pięćdziesiąt cztery: Ten, którego kocham i ten, który mnie nienawidzi - Część druga.

Zaczynam się bać "tego drugiego"... Trochę kontynuujemy spotkania głównych bohaterów i dowiadujemy się więcej o jednym z nich. A raczej może "dwóch" z nich.

Ten, którego kocham i ten, który mnie nienawidzi
Część II

                Następnego dnia, nieco zaspany znów ruszyłem do pracy. Myśląc nad tym, że znów będę musiał spotkać się z docinkami ze strony pewnej osoby czułem się nieco zdołowany. Z drugiej strony jednak myśl o obserwowaniu go mnie w dziwny sposób uszczęśliwiała. Musiałem jednak pamiętać o tym, by nic nie mówić o tym „drugim nim”. Ciekawe jak się czuje po naszym ostatnim spotkaniu.
                Spokojnie wszedłem do naszego pokoju socjalnego, by przygotować się przed rozpoczęciem pracy, gdy zobaczyłem jak zbliża się do mnie. Najszybciej zbliżyła się jego pięść kończąc wędrówkę spotkaniem z moim okiem. Cóż, bolało. Upadłem i patrzyłem na niego. A on wydawał się być wyjątkowo wściekły. Nie było nikogo oprócz nas, jeszcze nie przyszli, zwykle ja byłem pierwszy, on zwykle po mnie... Więc teraz minie jeszcze trochę czasu nim przestanę być jedynie zdany na jego gniew. Jeśli coś zrobi... Nie ma nikogo, kto go zatrzyma...
- Czemu?! Czemu to wtedy zrobiłeś?! – nie uderzył mnie już więcej, ale mocno trzymał moją koszulę, nie mogłem się podnieść.
- Co masz na myśli...? – spytałem udając, że nie wiem. Być może naprawdę nie wiedziałem... Nie wiedziałem tego, czy ma na myśli naszą rozmowę w samochodzie czy dowiedział się, że u niego byłem, gdy „nie był sobą”.
- Czemu mnie pocałowałeś, żabojadzie?! Ja... Ja nigdy... – ukląkł tuż obok mnie. Niczego nie rozumiałem. Patrzyłem tylko jak jego dłonie drżą.
- To był Twój pierwszy pocałunek? Spokojnie... To ludzie nadali mu tak wielką wartość, nie ma jednak żadnej. Możesz o nim zapomnieć, jeśli nie chcesz go pamiętać.
- Chcę pamiętać... To... To jest coś ważnego, naprawdę... Ale to jak to zrobiłeś... Nie chciałem by tak to wyglądało... – zastanawiałem się co się teraz dzieje. On, zawsze taki zły, teraz wydawał się być zagubiony. Ale nie tak bardzo różny od tego, co widziałem na co dzień.
- Mówiłeś, że nie chciałeś, by odbyło się to w ten sposób... Nie powiedziałeś, że nie chciałeś, by stało się to ze mną – musiałem zauważyć ten fakt. Uśmiechnąłem się nieco przebiegle.
- Nie myśl sobie, że ja... że Ty... Ty w ogóle nie myśl! – i znowu mnie uderzył, a po chwili strasznie szybko odszedł na drugą stronę pomieszczenia. Jutro będę wyglądał jak panda... Ale warto było dla chociażby widoku jego słodko zdenerwowanej twarzy.
                Cały dzień mnie unikał, jakbym nie istniał. Nie był nawet wredny, tylko... obojętny. Zupełnie, jakby starał się zapomnieć, że w ogóle tam byłem. Może miałem racje? Może w głębi duszy mnie jednak lubił, tylko nie chciał tego przyznać nawet przed samym sobą? A całe jego denerwowanie mnie było tylko sposobem na ukrycie prawdy? Postanowiłem go nieco pomęczyć, ale lepiej nie dzisiaj, bo jeszcze tego nie przeżyję...
                Wieczorem znów udałem się ku swojej nadziei, czyli do jego domu, mając nadzieję na spotkanie tej jego milszej wersji. Przed jego domem znów spotkałem właśnie jego. Słodki uśmiech, ubrany jakby w mundurek. Pomachał mi i zaprosił do środka. Opowiadał mi o tym jak za mną tęsknił. Mówił, że znowu znalazł dużo rysunków. Powiedział też, że znalazł kartkę, na której ten „dzienny” pisze, że nie powinien on ze mną rozmawiać... Czyli wiedział... Wiedział, że tu byłem, ale przemilczał to. Chciał to ukryć, myśląc, że on kłamał. Postanowiłem nieco rozjaśnić jego myśli.
- Może dziś ja też napiszę mu kartkę? On chyba nie wierzy w to, że naprawdę rozmawiamy... Udawał, że nie wie o tym, że tu byłem... Może więc napiszemy coś razem? – chłopak wtulił się we mnie nieco przerażony. Czyżby bał się „tego drugiego”? Wydawał się drżeć na samą myśl o nim – Spokojnie, podpiszemy kartki, żeby wiedział, która od kogo, dobrze?
- Dobrze, braciszku... – powiedział nieco niepewnie i przyniósł dwie czyste kartki i długopisy. – Wolisz niebieski czy różowy?
- Zależy w jakim sensie – posłałem mu uśmiech i mrugnąłem.
- Długopis, no... – zarumienił się strasznie. Był taki miły, słodki i niewinny! Ale brakowało mu tej zadziorności, jaka była w prawdziwym... A może to on był prawdziwy? Nie wiedziałem tego, ale czułem, że nie chcę stracić żadnego z nich. Chłopak niepewnie pisał nieco koślawe litery. Czyżby „narodził” się dopiero niedawno i nie był w stanie pojąć wszystkiego, co potrafił ten, którego znam dłużej?
- Młody... Zobacz, „a” pisze się w drugą stronę, tu ma być laseczka – z uśmiechem poprawiłem na niebiesko jego literkę. – Jak długo już tu jesteś? Znaczy... Od jak dawna jest was dwóch i ile pamiętasz?
- Najdawniejsze co pamiętam to jak kończył poprzednią szkołę... Ciągle się z niego śmiali więc mówił do mnie... Patrzył w lustro i mówił do drugiej osoby... Tak się narodziłem. Odpowiadałem mu, mówiłem, by się nie poddawał. Potrzebował tego. Gdy poszedł na studia był odludkiem, nikogo nie lubił. Chciałem mu znaleźć dziewczynę, więc pożyczyłem jego ciało... Na kartce przeprosiłem go za to, że ubrudziłem jego ubrania, bo ostatecznie przewróciłem się w drodze do ich klubu studenckiego i wróciłem od razu, bo wpadłem w błoto... Rano na tej kartce napisał wiele groźnych słów i kazał mi je przeczytać. Chciałem płakać, ale nie pozwolił mi użyć do tego swojego ciała. Próbował się mnie pozbyć... Bałem się... Jeśli się na mnie pogniewa to znów pójdzie do takiego strasznego pana i będzie brał leki, po których się strasznie źle czuje i nie może ze mną rozmawiać... On już kilka razy chciał się mnie pozbyć... Boję się... – chłopak po prostu się rozpłakał i wtulił we mnie. Czułem się jakby obok mnie siedziało małe dziecko tak bardzo bojące się ojca. Może i tak było. On dał mu życie, ale nie próbował w żaden sposób go wychować, gdy zaczął sprawiać kłopoty potrafił go tylko ukarać. Przytuliłem chłopaka i próbowałem go uspokoić.
- Spokojnie, porozmawiam z nim. Postaram się zrobić wszystko, żebyście się pogodzili. Przecież nie robisz nic złego, więc nie trzeba się Ciebie pozbywać... Trzeba Cię tylko nauczyć kilku rzeczy. Dopóki siedzisz grzecznie w domu jest dobrze. Ale pamiętaj też, że czasem nie będziesz mógł się pojawić, wiesz? Jeśliby u kogoś nocował Twoja obecność by mu mogła nieco przeszkadzać... Może dlatego tak z Tobą walczy, byś nie pokazał się nikomu innemu?
- Tak myślisz? Powiesz mu, że jestem grzeczny, prawda?
- Oczywiście, nie bój się, nie masz się o co martwić – pogłaskałem go po głowie, a on skończył pisać swoją kartkę. Wydawał się być szczęśliwy. Więc i ja napisałem swoją. Opisałem jak wiele radości przynosi mi rozmowa z „tym drugim” i jak bardzo bym chciał, by i on taki był. Podpisałem się i wtedy też spojrzałem na jego kartkę. „Olivier” tak brzmiał podpis. Więc nie mieli takiego samego imienia? Muszę je zapamiętać...
- Podobno go pocałowałeś, prawda...? On nie był z tego zadowolony i się gniewał, prawda...? Ale czy... Czy byś chciał... – jak on się słodko rumienił! Był taki kochany. Wiedziałem już o co chce zapytać.
- Spokojnie... Nie musisz się zmuszać. Ty mnie ledwo znasz, on zna mnie dłużej i ja jego również, więc to było co innego.
- Nie chcesz...? – miał strasznie smutną minę... Nie mogłem się oprzeć, ale w końcu nie wypadało tak po prostu wykorzystać jego uległości.
- Chcę, ale czy Ty... – nie dokończyłem, nie mogłem, bo jego usta uniemożliwiły mi mówienie. Wydawał się być zachłanny... O wiele bardziej bałem się jego „miłości” niż złości Arthura. Co on chce teraz zrobić? Próbowałem go od siebie oderwać, w końcu się udało.
- Nie podobało Ci się...? – wydawał się być strasznie smutny.
- To nie tak, tylko... Tylko Ciebie ledwie znam, wiesz? I... To było takie nagłe, gwałtowne... Wiesz ja chyba... Ja chyba już pójdę... – po prostu stamtąd wybiegłem. Tak... Uciekłem, mimo, że często właśnie takie sytuacje potrafiłem najlepiej wykorzystać. Ale to nie było to, czego chciałem. To było straszne. Teraz naprawdę muszę mu o tym powiedzieć... Muszę powiedzieć wszystko, co wiem.

piątek, 29 marca 2013

Historia poza tematem numer pięćdziesiąt trzy: Ten, którego kocham i ten, który mnie nienawidzi - Część pierwsza.

Dziwne opowiadanie. Najlepiej będzie, jeśli sami zgadniecie o czym i o kim jest... *czyli nie spałam i nie myślę*

Ten, którego kocham i ten, który mnie nienawidzi
Część I
                Myślałem, że o ludziach wiem wszystko. Obcowałem z nimi tak wiele lat, że nie mieli przede mną tajemnic. O, ta dziewczyna na przykład... Spogląda na drugą z nienawiścią za jej plecami... A teraz do niej podchodzi. Pewnie myślicie, że rzuci jej się do gardła? Ach nie! Ona się uśmiechnie, wypyta o wszystko jak najlepsza przyjaciółka i rozpowie jej tajemnice. O właśnie, już do niej podchodzi, tuli ją z obrzydzeniem. Rozmawiają, uśmiechając się cały czas. Jej rozmówczyni jest taką zahukaną, szarą myszką, pewnie rozmowa z nią jest dla tej panienki wręcz zaszczytem. Po krótkiej rozmowie odbiega kawałek od niej... I co robi? Tak! Wyciąga telefon, robi jej zdjęcia z ukrycia. Zaraz je porozsyła z odpowiednim komentarzem... Dwulicowość ludzi zawsze mnie przerażała... Zwłaszcza tego jednego...
                Odkąd skończyłem studia pracuję w restauracji. Nie jest to zbyt długo, ale znam tu już wielu ludzi. Staż też już odbywałem tutaj, od zawsze wręcz byłem związany z tym miejscem. Szef również to doceniał, więc bardzo szybko awansowałem ze zmywaka na szefa kuchni. Może brzmi to nierealnie, że nie mając trzydziestu lat mam prawie wszystko o czym marzyłem, za wyjątkiem żony i dzieci, ale taka jest prawda. Mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy i nie będzie to kłamstwem. Może brakuje mi nieco prawdziwej miłości, takiej piękniejszej niż chwilowe miłostki, ale na nią też przyjdzie pora. Na razie muszę sprawić, by dom, w którym kiedyś będą biegać moje dzieci, gdy już się ożenię, był wspaniały i niczego w nim nie brakowało. Poza tym podoba mi się moja praca i uszczęśliwia mnie obcowanie z ludźmi tutaj.
Niedawno jednak pojawił się ktoś nowy... Młody, dorabia do czesnego, student jakiegoś mądrego kierunku... Mówiąc szczerze, jedyne co pamiętam, jeśli chodzi o niego to jego brwi... Naprawdę, rzucają się w oczy bardziej niż te jadowicie zielone tęczówki. Ogólnie cały wydaje się być nie z tej ziemi. Maniery gentlemana, ale jak mu drzwi palec przytrzasnęły to umiał skomentować sytuację dosadnym słownictwem. Oczywiście przed ludźmi gra idealnego, poważnego, dobrze wychowanego. Ale wystarczy poczekać aż będzie chwilę sam i widzi się go kompletnie innego. Kiedyś znalazłem jego odtwarzacz... Same punkowe i rockowe piosenki... Tak, ten młody, wydający się być taki doskonały, gentleman słuchał rzeczy, które mnie wręcz przerażały... Cóż... Każdy skrywa w sobie drugie oblicze. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo cień może różnić się od prawdy...
Wkrótce zauważyłem coś dziwnego, może po prostu mnie nie lubił... Może sobie zasłużyłem, ale... Traktował mnie gorzej niż innych. Nie, żeby był zbytnio miły dla ludzi, ale po prostu był bardziej niemiły. Myślałem, że po prostu ma do mnie jakąś awersję, od początku znajomość nam się nie układała... Ale teraz mnie unikał... Zastanawiało mnie to... Może to dziwne, ale naprawdę nie mogłem patrzeć jak uśmiecha się do innych, a mnie popycha ramieniem wychodząc... Ach tak, zapomniałbym. On był u nas kelnerem. Podchodził do klientów z firmowym uśmiechem. Wydawał się być wtedy aniołem, ideałem. Taki miły, przykładny... A potem chłodnym, szorstkim głosem przekazywał zamówienie do kuchni, jakby był kimś kompletnie innym. Wtedy było to tylko złudzenie, jego perfidia i dwulicowość... Nie wiedziałem, że poznam jego jeszcze bardziej odmienną naturę.
Zafascynował mnie. Jego osobowość, zmienność, inteligencja. To, jak kontrolował każdy ruch, jak sprawiał, że ludzie stawali się jego marionetkami i mieszał ich z błotem. Może wtedy byłem jak masochista, lgnący do parzącego ognia z uśmiechem... Ale... Pragnąłem go poznać. Choćby miał mnie poniżyć, zgnieść, zemleć i wypluć... Chciałem wiedzieć o nim choćby jedno słowo więcej, zobaczyć chociaż jeden nowy wyraz jego twarzy. Obserwowałem go... Przyznam się, że nie mogłem oderwać od niego wzroku... Wysłuchiwałem jego kroków, patrzyłem na każdy jego gest z ukrycia... Oczywiście nie chodziłem za nim, tylko przyglądałem mu się, gdy było to możliwe i normalne. Ludzie śmiali się, że się w nim podkochuję. Najpierw mówiłem im, że się mylą... Potem zacząłem się zastanawiać czy nie mają racji... On był wyjątkowy, ale zawsze poza moim zasięgiem. Moje miłostki z kobietami zwykle kończyły się szybko i gwałtownie... Może to nie one były mi przeznaczone? Może moim przeznaczeniem był właśnie on? Odkąd sobie to uświadomiłem jego przytyki bolały jeszcze bardziej. Może on czuł to samo, ale odrzucał to od siebie? Może nie chciał się do tego przyznać? Bo przecież był „normalny” i musiał kiedyś znaleźć żonę, spłodzić syna i inne takie bzdety. Czemu na tej liście nie ma słów „być szczęśliwy”? Ten świat nie pragnie szczęścia, ten świat pragnie zasad.
Ja postanowiłem złamać te zasady i choć raz być w pełni szczęśliwym patrząc w te zielone tęczówki. Zebrałem się w sobie i poprosiłem, by dał się odwieźć do domu. Zgodził się, zawsze była to jakaś oszczędność czasu i biletów. Tak więc wracaliśmy razem... W pewnym momencie zablokowałem drzwi i zaparkowałem w ciemnej uliczce.
- Co Ty wyczyniasz, żabojadzie, pieprzony?! Wypuść mnie! – krzyczał, ale ja nie pozwoliłem mu uciec. Złapałem mocno jego nadgarstki. Były takie delikatne... Był teraz bezbronny... Należał do mnie. – Puszczaj... Oszalałeś?! – bał się, wiedziałem to. Nie ufał mi.
- Może oszalałem... Może jednak nie... Wyznania są chyba już oklepane, prawda? Wiesz już co chcę powiedzieć... Więc nie mam po co jeszcze bardziej się pogrążać, ale... Ale po prostu nie mogę przestać o Tobie myśleć... Nie wiem jak ma to nazwać, ale... – chciałem go wtedy pocałować, ale... Ale po prostu nie wiedziałem jak zareaguje... To mogło być zbyt wiele.
- To po prostu pieprzona obsesja, wypuść mnie... – drżał, oddychał tak szybko... Był tak niewinny, bezbronny, gdy odwracał wzrok... Nie mogłem się powstrzymać... Pocałowałem go. Najlepiej jak potrafiłem, chciałem, by nigdy tego nie zapomniał.
- Odwiozę Cię do domu – powiedziałem, patrząc mu w oczy, a po chwili znów ruszyłem w drogę.
                Wkrótce byliśmy na miejscu, on całą drogę się ani nie poruszył, ani nie odezwał. Było to nieco zastanawiające, ale w końcu może po prostu się zamyślił, jechaliśmy przecież dość krótko, pustą okolicą, nie było nic lepszego do roboty oprócz myślenia. Zatrzymałem się pod jego domem. Odblokowałem drzwi, a on wręcz uciekł z mojego samochodu. Chyba miał w oczach łzy... Co ja zrobiłem...? Płakał przeze mnie! Najszybciej jak mogłem wróciłem do domu.
                Zauważyłem, że zostawił w moim samochodzie kurtkę. Musiałem mu ją oddać. Zaniosłem znalezisko do pracy, ale dowiedziałem się, że wziął wolne. Dość późnym wieczorem pojechałem pod jego dom i zauważyłem go siedzącego na chodniku. Nie miał na sobie garnituru jak zwykle... Wyglądał raczej nieco jak dziecko z podstawówki... Była noc, a on siedział na chodniku i rysował kredą. Nie poruszył się, gdy nachyliłem się nad nim i przyjrzałem się jego rysunkom... Króliczek ze skrzydełkami... To było nawet słodkie. Ale nie zmieniało faktu, że teraz był ubrany jak dziecko, było zimno, a on nie miał kurtki.
- Arthur... – powiedziałem niepewnie, myśląc, że po wczorajszym zrobi mi krzywdę. – Przyniosłem Twoją kurtkę, zostawiłeś wczoraj w moim samochodzie.
- Ach, przepraszam za kłopot – uśmiechnął się wesoło i złapał kurtkę. – Zastanawiałem się, gdzie mogła się podziać! Jesteś taki kochany! Wejdziesz na chwilę? – złapał mnie za rękę i wręcz wciągnął do domu. – Podobały Ci się moje rysunki? Muszę zrobić ich jeszcze więcej! Cały świat będzie piękny! Jaką herbatę lubisz? Zrobię Ci jaką tylko chcesz, jeśli ją znajdę – był taki szczęśliwy, taki słodki...
- Hej, hej, hej... Doceniam Twoje starania, ale w dzień jakoś nie potrafisz być dla mnie miły. A teraz jesteś jak do rany przyłóż. Co Ci jest?
- Och... Wybacz... Ja nie pamiętam nigdy co robię w dzień... Nie zrobiłem Ci krzywdy. Pamiętam, że znajdowałem dużo rysunków przedstawiających Ciebie i dlatego jestem taki miły... Ale... Ale ja nie wiem kim jesteś... Jesteśmy jakimiś wrogami w dzień? Przepraszam... – wyglądało jakby miał się popłakać. Zapytałem go o te rysunki, wytłumaczyłem, że nie musi się mnie bać. Pokazał wiele kartek, zarysowanych moimi podobiznami. Mówił, że to w dzień ktoś „drugi” rysował. I, że ten ktoś pojawiał się, gdy on zasypiał... Więc i on pojawiał się gdy „tamten” kładł się do snu. Który był prawdziwy? Wiem, że obaj interesowali się mną w pewien pokrętny sposób... Może powinienem powiedzieć im, że to nie jest normalne? Że powinni coś z tym zrobić? Ale... Nie chciałem tracić żadnego z nich. Więc samolubnie wypiłem nieco zbyt słodką herbatę i... pocałowałem te jeszcze słodsze usta. Tym razem w odpowiedzi otrzymałem uśmiech. Udam, że nic nie wiem, na pewno. Wrócę do domu, będę zachowywał się jak zawsze. Ale nigdy nie zapomnę tego uśmiechu.

środa, 27 marca 2013

Wiersz numer sto dwadzieścia sześć: Wspomnienie niepamięci.

Niemcy traci pamięć, jednak ma przy sobie Włochy. Tak więc naprawdę niczego nie stracił, czyż nie?

Wspomnienie niepamięci

Otwierasz oczy w nieznanym miejscu
Lecz serce jakoś dziwnie lgnie do niego
Czujesz się szczęśliwy, choć nie wiesz dlaczego
Nie pamiętasz już dawnej radości

Słyszysz śmiech, tak słodki i piękny
Czy ten dźwięk zawsze był przy Tobie?
Nie umiesz wyobrazić sobie twarzy
Osoby, której głos słyszysz coraz wyraźniej

Podbiega do Ciebie roześmiany chłopak
Gestykuluje, opowiada Ci wiele
Nie wiesz jednak kim on jest
Ani czemu czujesz się przy nim bezpiecznie

Choć serce boli, gdy to mówisz
On musi wiedzieć, że pamięć Twa jest pusta
On jednak beztrosko odpowiada
„Już kiedyś tak było, wszystko się ułoży”

Czyli już kiedyś zapomniałeś kim byłeś?
Tak jak teraz nie wiesz kim jesteś?
On opowiada jak mali byliście
I jakie imiona z upływem czasu nosiliście

Obraz przez niego przedstawiony jest piękny
Lecz wydaje się być niepełny
Jakby pominął coś istotnego
Może pominął coś złego?

Nie potrafisz z odłamków siebie poskładać
Znajdujesz swój dziennik dawny
Zaczynasz wszystko rozumieć
Tego nie chciałeś pamiętać

Odrzucasz od siebie dawne wspomnienia
Od dziś zaczniesz wszystko na nowo
Wystarczy, że znasz imię tego dziecka
Swojego znać już nie musisz

Zdany jesteś na niego
On mówi o tym jak zawsze się nim opiekowałeś
Teraz chcesz, by to on prowadził Cię za rękę
Jego ciepło to jedyne prawdziwe wspomnienie

wtorek, 26 marca 2013

Wiersz numer sto dwadzieścia pięć: Gorejące wspomnienia.

Nie wiem co ja mam do Francji, ale już był u mnie chory psychicznie (prześladowca w "Różanej Iluzji"), a teraz ma halucynacje... Miłość to choroba psychiczna przypominająca uzależnienie od narkotyków, więc nawet pasuje... Można składać zamówienia na choroby do wierszy i opowiadań~ Chce mi się strasznie napisać o zwyrodnieniu móżdżkowo-rdzeniowym *_* Więc... Francja wszędzie blisko Anglii widzi wspomnienie Joanny d'Arc. Chce więc nienawidzić Anglię. Jednak płomień nienawiści spala go samego, a to właśnie Anglia wyciąga pomocną dłoń.

Gorejące wspomnienia

Jak wiele lat już mineło
Odkąd ostatnio byłeś szczęśliwy?
Jak wiele przekwitło kwiatów
Odkąd zniknął ten najwspanialszy?

Patrzysz na przeszłość z dystansem
Wiesz, że nic już nie zmienisz
Ale czy wtedy mogłeś zmienić cokolwiek?
Czyją winą był ten grzech?

Spoglądasz przed siebie
Lecz zamiast postaci mężczyzny
Widzisz płomień, niczym samospalenie
Płomień... To on odebrał Ci marzenia

I gdy oczy zamykasz, by na żar nie patrzeć
Słyszysz głos tak wyjątkowy
Głos, który pyta teraz, czy wszystko jest dobrze
Lecz czy to nie ten sam głos sprawił, że było źle?

Gdy otwierasz oczy widzisz jak on się schyla
Nie widzisz jednak po co sięga
Widzisz go w stroju dawnym, podkładającego ogień
Wtedy to było prawdą, dziś na szczęście złudzeniem

Nie możesz pozbyć się wspomnień bolesnych
Tak jak on pozbył się swego wroga
Lecz powiedz, kto tak naprawdę zabił nadzieję?
Czyje słowo, czyja ręka podłożyła ogień?

Nie jesteś bez winy
Teraz stojąc oparty o latarnię, z sił wyzuty
Widzisz siebie na jej miejscu, płonącego na stosie
I widzisz też oczy zielone, czy i ona je wtedy widziała?

Historia powraca na nowo
Czy można ją zmienić?
Gdy płomień strzela wysoko
Za późno jest już, by zgasić świecę

Czujesz dłonie, które unoszą Cię delikatnie
Zabierają z dala od stosu i płomieni
Zamykasz oczy, jakby prowadził Cię anioł
Lecz do jakiego raju się dostaniesz?

Gdy otwieraz oczy wszystko jest zbyt jasne
Nie widzisz jednak ani bieli, ani płomieni
Czujesz zapach herbaty i ciepłą dłoń na czole
Czyżby on dbał o Ciebie jak o dziecko swoje?

Zamiast nienawiści otrzymujesz filiżankę herbaty
Zamiast trucizny do ust swych wkładasz jedzenie
I nie widzisz przed sobą płomieni
Lecz skryty uśmiech i rumieniec

Skoro nadzieja należy do przeszłości
To przeszłość trzeba spalić, skoro spłonęła nadzieja
Nienawiść prowadzi jedynie do zniszczenia
Więc stwórzmy pokój

poniedziałek, 25 marca 2013

Wiersz numer sto dwadzieścia cztery: Zmrożony cierń miłości.

Kiedyś Litwa zajął Rosję, który był osłabiony przez Tatarów. Zrobił to, pokonał go jak małego robaka. A nagle nie mógł z nim wygrać i stał się jego częścią. I wciąż kocha Białoruś... Czyż to nie dziwne? A może służy mu, by być bliżej niej? Co jest potężniejsze? Pragnienie wolności czy pragnienie miłości?

Zmrożony cierń miłości

Spoglądasz w jej oczy i widzisz jedynie odbicie jej brata
Ona patrzy jedynie na niego, nigdy na Ciebie
Wiesz dobrze o tym, że nie doceni Cię nigdy
Ale wciąż nie tracisz nadziei

Mijają dni, a Ty wpatrujesz się w jej odbicie
Ukazane przez lód zamarzniętego jeziora
Jest tak piękne i zimne
Zupełnie jak ona

Ukrywasz swą prawdziwą potęgę, nie chcesz jej przestraszyć
Chcesz, by przy Tobie czuła się bezpiecznie
I widzisz jak lgnie do tyrana o dziecięcym spojrzeniu
Wiesz, że mógłbyś go pokonać, jak kiedyś

Jednak nigdy nie podniesiesz na niego ręki, nie chcesz widzieć jej łez
Klękasz przed nim, by być bliżej niej
Poddajesz się człowiekowi, jednak nie porzucasz miłości
Jeśli będziesz jego podnóżkiem, może uda Ci się ucałować jej stopy?

I tak niczym niewolnik służysz złemu
Jednak to miłość naprawdę Cię zniewoliła
Porzucasz wszystko kim byłeś i jesteś
Po to, by ta kobieta nadała Ci nowe imię

Lecz nigdy nie wypowiedziała ona ku Tobie
Słów miłości prawdziwej
Wciąż jednak kierowała je ku temu,
Który nie odwzajemni jej nigdy

Mogłeś mieć wszystko, tyrana zmieszać z błotem
Lecz ona go kochała, nie chciałeś widzieć jej smutku
Więc nie skrzywdziłeś go, nie chcąc jej łez widzieć
Służyłeś mu wiernie, by być jej blisko

Czy osiągniesz coś tym oddaniem?
Może należy zerwać kajdany i pokazać, że Ty jesteś silniejszy?
Więc odchodzisz nagle
I widzisz jak ona idzie za Tobą

Może to właśnie jest wasza szansa?
Z dala od mrozu patrzysz jej w oczy
I czekasz na pierwsze słowa miłości
Czy nadejdą? Nie wiesz. Pozostaje Ci nadzieja

niedziela, 24 marca 2013

Wiersz numer sto dwadzieścia trzy: Dwie drogi.

Litwa musi dokonać wyboru. Choć wydaje się to być proste, przynosi wiele trudności. Obie opcje niosą za sobą zarówno dobro jak i zło. Różnią się tylko ich proporcje.

Dwie drogi

Na łańcuchu bestia ciągnie Cię ku sobie
Starasz się zerwać i przed siebie pobiec
Uśmiech przyjaciela w stronę przeciwną Cię kusi
Już dawno mu uległeś, chcesz iść ku niemu

Dwa uśmiechy tak różne
Jeden pełen okrucieństwa, drugi pełen niewinności
Któremu powinieneś zawierzyć i ku niemu ruszyć?
Serce i umysł wciąż pozostają w rozterce

Zima i kwiaty złote
Lato i owoce czerwone
Które z nich wybrać należy?
Które z nich trwać będzie dłużej?

Zbyt wiele chłodu zmrozi Twe serce, tak jak i jego dawno zamarzło
Zbyt wiele gorąca roztopi Cię nagle, tak jak i jego zbyt naiwnym uczyniło
Lecz Ty potrafisz i ostudzić, i ogrzać
Możesz obu odmienić, lecz wybrać tylko jednego

Strach przed jednym, wspomnienie drugiego
W obu przypadkach dobre są i złe chwile
Lecz musisz mierzyć ich wartość
Musisz zło mniejsze wybrać lub dobru większemu zawierzyć

sobota, 23 marca 2013

Wiersz numer sto dwadzieścia dwa: Dwa rodzaje miłości.

Napisane z powodu prośby o wiersz o Francji i wiersz o Prusach. Nie wiedziałam jak o nich napisać osobno, postanowiłam ich połączyć. Tak więc w wierszu ukazuję przeciwieństwa co do życia Joanny d'Arc i Fryderyka II, którzy jednak przez swoje narody są jednako kochani.

A tak z kącika radości autora: ReconditeVillain napisała do mnie na Skype *_* Tylko, że jak spałam...

Dwa rodzaje miłości

Tacy jak oni, kochani przez swe narody
Lecz jak różnie życia ich rozpoczęte i zakończone!
Jak różne ich dni, jak różny ich koniec!
Jak różne ich kraje i wspomnienia o nich!

Gdy rodziła się dziewczynka mała
Nikt uwagi na nią nie zwrócił
Kolejna taka jak ona, kolejna z tej ubogiej hałastry
Pewnie i tak umrze niedługo, pewnie nie doczeka ranka

Gdy mały chłopiec przychodził na świat
Armatnia salwa uhonorowała pierwszy jego oddech
Długo wyczekiwane dziecię, jeden z najważniejszych
Oby tylko lat żył wiele, nie odszedł przedwcześnie jak jego poprzednicy

Dziewczynka dorastała
Lecz wiedzieć zbyt wiele nie mogła
Tak bardzo się starała, by rodzinie swej służyć
Lecz nie mogła marzyć o niczym więcej, jak przeżyciu do jutra

Chłopiec dorastał
I musiał umieć tak wiele
Zmuszony do życia według zasad tysięcy
Nie mógł marzyć o niczym innym, jak uniknięciu ojca gniewu

Dziewczyna młoda wojny nigdy nie pragnęła
Lecz gdy się rozpoczęła, ona nie zastanawiała się wiele
W odwadze swej wielkiej i geniuszu
Poprowadziła swój naród ku zwycięstwu

Młodzieniec wojnę użył do swych celów
Gdy jednak spod kontroli jego uciekła tak nagle
On skrył się daleko od ognia bitewnego
Mimo iż to poddani wygrali, na jego głowie spoczęły laury

Dziewczyna młoda na chwałę zasłużyła
Lecz spotkał ją osąd fałszywy i niegodne traktowanie
Do końca nie wyparła się słów swych prawdziwych
A koniec jej płomieniem kłamstw został okryty

Mężczyzna, starzec już, przez tak wiele narodów został znienawidzony
Lecz do końca ludzie w okół niego chwalili go częściej niż by zasłużył
Tuż przed końcem swym zrozumiał co źle uczynił
Zamknął swe oczy i odszedł w spokoju

Różni tak ludzie, lecz chwaleni jednakowo
Postacie, które w każdej wojnie zza grobu nadzieję niosły
Czemu więc za życia nie traktowano ich tak samo?
Kto naprawdę na pochwałę zasłużył?

Niebo błękitne południa i krwawy słońca zachód
Oświetlają swym światłem dwa groby
W jednym prawie pusto, nie przetrwało ciała tego wiele
W drugim wraz z człowiekiem psy jego wierne

Lecz i szafir, i szkarłat łzy ronią jednakowe
Choć ludzie tak różni, kochani przez nich jednako
Czy jednak równie sobie na to zasłużyli?
Przemilczmy już wszystko, niech spoczywają w pokoju

piątek, 22 marca 2013

Wiersz numer sto dwadzieścia jeden: Odrzucenie skarbu.

Najpierw kącik radości autora czyli:
- Spotkałam nie widzianą od kilku lat przyjaciółkę
- Zaczęłyśmy rozmawiać o tłumaczeniu piosenek, potem o naszych najnowszych zainteresowaniach. Jak pokazałam jej książkę o Fritzu to opowiedziała mi ciekawostki o Wolterze, po pokazaniu zdjęcia ReconditeVillain przebranej za Francję okazało się, że ona też obejrzała Hetalię i lubi Francję. Nagle zaczęłyśmy nawet razem śpiewać opening z Elfen Lied, chociaż żadna nie wiedziała, że druga to oglądała. W środę zapisze mnie na strzelnicę, na której uczy się strzelać i ja też będę się uczyć.
- Nie było zajęć na angielskim, więc narysowałam ReconditeVillain i nawet podobna wyszła... Udało mi się narysować więcej niż pyszczek, czyli jest postęp. Jutro kupię sobie blok rysunkowy na jej portrety^^ O i jeszcze przetłumaczę "Narcisse Noir" dla Megumi^^
- Dorwałam się do Scone! Prawdziwe Scone na dniu języków obcych! Aż mruczałam jak to jadłam! I dostałam dwie flagi Anglii! To było takie fajniutkie~<3
- Przed chwilą odpisałam na wiadomość, którą wysłała mi ReconditeVillain o 23. Powiedziała, że lubi czytać moje wiadomości i podoba jej się mój pomysł na CMV, nawet napisała mi serduszko!
Tak więc autor dzisiaj jest wysoce szczęśliwy~<3

A w temacie bardziej was interesującym... Kolejny wiersz z serii analizy psychiki personifikacji. Czasy się zmieniają, więc i kraje muszą, a co za tym idzie, również i personifikacje. Na ile są jeszcze tym, kim byli na początku? Dobra, moich głupot jest więcej niż wiersza... Nie wiedziałam, że ten dzień kiedyś nastanie... O i słów jest 94, to rok mojego urodzenia^^"

Odrzucenie skarbu

Najważniejsze jest to, czym naprawdę jesteś
I to powinieneś cenić najbardziej
Jednak zlewasz się z tym, co marne i błahe
Stajesz się białym fragmentem szarej układanki

Zmieniają się czasy, więc i ty się zmieniasz
Choć tak wiele wspomnień jeszcze w sobie trzymasz
Musisz odrzucić wszystko to czym byłeś
I stać się tym, kim chcą, żebyś był

Mijają lata, odchodzą ludzie i zmienia się świat
A Ty wciąż tu jesteś, nie jesteś już jednak sobą
Nie mogłeś pozostać taki sam, nie mogłeś pozostać niezmienny
Więc przestałeś być sobą i stałeś się marionetką czasu

czwartek, 21 marca 2013

Wiersz numer sto dwadzieścia: Lustro kłamstw.

Dotyczy nieco władców, personifikacji. Robią wszystko dla dobra ludu, a tak naprawdę czasem jedynie dla siebie, a czasem wydaje im się, że uszczęśliwiają siebie pracując dla ludu. Myślą, że oni pragną tego samego co poddani, a poddani tego co oni. Wszystko i nic jest prawdą i kłamstwem.


Lustro kłamstw

Co innego widzisz w lustrze
A co innego w oczach ludzi
Co innego słyszysz wprost
A co innego za plecami

Sam też kłamstwem wciąż swe usta plamisz
Musisz być taki jak należy, ni taki jakim być pragniesz
Więc powtarzasz ruchy otaczających Cię kukieł
Samemu stając się marionetką

Jesteś niczym, zatraconą w sobie lalką
Pragnącą jedynie odnaleźć nieistniejące szczęście
Lecz sznurki są zbyt cienkie, byś je zauważył
Myślisz, że robisz to, czego pragniesz, lecz tak bardzo się mylisz

Mówisz, że pragniesz tego, co oni
A oni mówią, że pragną tego co Ty
Niczym w lustrze kłamstwa odbijają się i powracają
Lecz lustro jest krzywe, myślisz, że widzisz w nim prawdę

Słyszysz tysiące pochwał kierowanych w swą stronę
Umyka Ci milion skarg złożonych w zaciszach domostw
Więc kim jesteś, jeśli nie znasz prawdy?
Czym jest prawda, jeśli nie znasz siebie?

środa, 20 marca 2013

Wiersz numer sto dziewiętnaście: Gdy utracisz już wszystko.

Dziwna godzina dodania spowodowana nagłym zaśnięciem i pisaniem po przebudzeniu. Spałam od dwudziestej drugiej do czwartej... Jak Fritz... Cóż, chyba mnie ktoś tu prześladuje... Dodam wiersz, obejrzę filmik o ReconditeVillain i wracam spać... Więc tak... Personifikacje nigdy nie umierają. Gdy zaprzyjaźnią się z człowiekiem, muszą liczyć się z tym, że on kiedyś umrze. Nie odejdą tylko inne personifikacje. Więc są oni skazani na siebie, bo wszystkich innych mogą stracić.

Gdy utracisz już wszystko

Widzisz jak przekwitają polne kwiaty
Ale Ty, róża pod kloszem, wiecznie kwitniesz
Zmieniają się wciąż pory roku
Lecz Ty nie zmieniasz się wcale

Powoli gasną kolejne świecie
Lecz Ty płoniesz wiecznym żarem
Widzisz jak wosk skrapla się powoli
Twoje łzy płyną za nim

Pojawiają się kolejne groby
Symbole kończącego się życia przyjaciół
Przeżyłeś już ich, ich dzieci i wnuków
A nawet się nie postarzałeś

Skazany jesteś na Tobie podobnych
Marionetki władców, wiecznych poddanych
I choćbyś chciał szukać przyjaźni gdzie indziej
Zniknie ona niczym zbyt płochy motyl

Podobni Tobie tak często wypełnieni są nienawiścią
Inni kochają Cię, boją się Ciebie, lecz żyją tak krótko
Wszystko co zyskasz tracisz w ciągu chwili
A to co stracisz nie będzie już nigdy w Twych rękach

wtorek, 19 marca 2013

Wierz numer sto osiemnaście: Oddaj to, czego nie masz.

Znowu może dotyczyć i władców, i personifikacji. Przez to kim są, nie mają wyboru i muszą kierować się tym, co wyznacza im naród. Robić wszystko dla jego dobra, zapominając o sobie.


Oddaj to, czego nie masz

Widzisz tysiące oczu wpatrzonych w Ciebie
Czekają na Twe słowa, lecz nie masz prawa do własnego głosu
Przemawiasz, powtarzając to, co kazali Ci powiedzieć inni
Jesteś więźniem własnego przeznaczenia

Przychodzisz na ten świat i już zamyka się droga do szczęścia
Każdy Twój dzień zapisany jest wcześniej niż pomyślisz o jego istnieniu
Plany, obowiązki, nie masz już prawa myśleć o przyszłości
Przeszłość Ci ją wyznaczyła, a teraźniejszość nie należy do Ciebie

Patrzą na Ciebie wszyscy, a Ty uśmiechasz się sztucznie
Jesteś symbolem ich marzeń, nie posiadając już własnych
A oni szczęśliwi wpatrują się w Ciebie, jesteś dla nich nadzieją
A Ty, pożałowania godna marionetko, skazany jesteś na śmiech przez łzy

I tak mijają lata, gdy przeznaczenie ciągnie Cię na smyczy
Jakże ona krótka, jak zniewala i dusi
Kajdany założone jeszcze w matki łonie
Urodziłeś się symbolem, nie możesz być sobą, musisz być jak Twój naród

Więc powtarzasz schematy, których musisz się trzymać
Każde mrugnięcie okiem musi być starannie zaplanowane
Przyjaźń czy miłość nie jest prawem, lecz obowiązkiem
Szczęście i marzenia już dawno zostały zakazane

Wroga dłoń musisz ująć czule, bo stał się Twym przyjacielem nagle
A najukochańszej osobie wbijasz ostrze w serce, bo obrała przeciwną w wojnie stronę
I nigdy już nie będziesz miał prawa, by sam decydować kiedy czas na śmiech a kiedy na łzy
Masz jedynie obowiązek śmiać się gdy naród odnosi sukces, choćby Twe serce krwawiło piekielnym bólem

Porażką ludu jest Twoje szczęście, gdy nie idziesz za jego żądaniami
Szczęśliwszy jest, gdy przez łzy przynosisz im chwałę
Urodziłeś się, więc odrzuć marzenia
Śmierć jedynym wybawieniem

poniedziałek, 18 marca 2013

Wiersz numer sto siedemnaście: Ukryte ku ukazaniu.

Tym razem coś w temacie psychiki personifikacji i władców, bo tu i tu pasuje. Są symbolami, muszą robić to, co każe im lud, czuć to, co czują ci, których reprezentują. Przybierają tysiące masek. Czy pojawi się ktoś, przed kim je zdejmą nim zapomną jak wygląda ich prawdziwa twarz?


Ukryte ku ukazaniu

Jesteś tym, kim masz być
Prawda zatarta w lustrzanym odbiciu
Kim jest ten, który patrzy na Ciebie ze zwierciadła?
Czemu jest tak różny od tego, który ukazuje się w tafli jeziora?

Spoglądasz na tysiące masek
Które codziennie zmieniasz dla ludu
Musisz być takim, jakim Ciebie pragną
Nie możesz być już nigdy sobą

Tak więc ukazujesz to, co jest Ci pokazane
I skrywasz to, co ukrywane jest przed Tobą
Nie wolno Ci stąpać własną drogą
Kroki wolności są zakazane

Chcesz przestać być jedynie symbolem tego,
Czego pragną Ci, którzy nie znają prawdy
Chcesz stać się sobą, jedynie wolnością
I uciec od świata przepełnionego kłamstwem

Więc ukrywasz prawdziwą twarz
By pokazać to, co pragną widzieć
Więc ukrywasz uczucia wszelakie
By pokazać to, co pragną czuć

Lecz nadejdzie czas, gdy zerwiesz się z kajdan
I jednej osobie ukażesz prawdę
Nigdy już nie będziesz marionetką
Ale też nie staniesz się lalkarzem

Więc ukrywasz prawdę, by ukazać ją tej osobie
Więc ukrywasz uczucia, by okazać je wybranemu
Więc ukazujesz złudzenia, by ukryć swe fobie
Więc ukazujesz marzenia, by ukryć swe lęki

niedziela, 17 marca 2013

Wiersz numer sto szesnaście: Zdradzieckie ostrze.

Trochę powiązane z teorią "Jill the Ripper" czyli kobiety w roli Kuby Rozpruwacza. Więc... Czy nie mogłoby być tak, że mąż jakieś pani szedł do innych pań i zostawiał u nich dużo pieniędzy? Więc pani się pozbyła innych kobiet z życia swego męża... Teoria mało prawdopodobna w kontekście sprawy Kuby Rozpruwacza, ale psychologicznie bardzo ciekawa. Wiersze mi się kurczą jak Ameryce inteligencja...

Zdradzieckie ostrze

Widzisz jak wszystko, co sercu bliskie Twemu
Odchodzi ku obłudnemu zapomnieniu
Znikają pieniądze a z nimi miłość
Chcesz, by ten diabeł błagał o litość

I znów patrzysz jak wszystko, co Ci drogie
Ku pożądaniu obiera drogę
Wiesz, że nie zadziała krzyk „wróć!”
Zaczynasz plany swej zemsty snuć

Więc kroki ku ladacznicy kierujesz ostrożne
Nienawiścią błyszczące wyciągasz ostrze
Wyrywasz te niecne serce
Niech potwór ginie w udręce

sobota, 16 marca 2013

Wiersz numer sto piętnaście: Wyrwane serce.

Kolejny wiersz z serii, że tak ujmę... Więc... A jeśli Kuba Rozpruwacz zabijał, bo został zraniony? Może tak było... Przedstawiłam kolejną teorię w wierszu.

Wyrwane serce

Spoglądasz na tą, która wszystkich obdarza swymi wdziękami
A oni dają jej w zamian pieniądze
Ty powierzyłeś jej swe serce
W zamian otrzymałeś kłamstwo i gorzki śmiech

Patrzysz na tych, którym czułe słówka szepcze
I na tych, którzy ich nie potrzebują
A Ty pragniesz jedynie miłości
Ona chce w zamian pieniędzy

Skoro nie będzie Twoja, nie będzie niczyja
Ciało zbezczeszczone nic nie jest już warte
Skoro serce przegniło już dawno
To i ciało należy powierzyć robakom

Ostatni raz ją pytasz o uczucia względem Ciebie
Prosi o pieniądze i zbywa Cię śmiechem
Skoro ona skradła Ci serce, Ty zabierzesz jej własne
Bierzesz nóż i już nie słuchasz jej słów

Widzisz kolejne takie jak ona
Plugawe i obłudne
Wpadasz w trans i tak jak i ją
Na tysiące kawałków ich grzechy rozcinasz

piątek, 15 marca 2013

Wiersz numer sto czternaście: Nieczystość krwi.

Myślę, że można podciągnąć to pod Hetalię, bo w końcu jest ważną postacią w życiu pewnego państwa... Zastanawialiście się kiedyś, czemu Kuba Rozpruwacz zabijał prostytutki? Oto jedna z moich teorii opisana w wierszu. Myślę, że przedstawię wam wszystkie wkrótce. Jest ich dość mało.

Nieczystość krwi

Patrzysz jak powoli spływa krew
Z ciała, które posiadło tak wielu
Skoro należało do wszystkich, nie należało do nikogo
Nie ma powodu, by jego egzystencja trwała nadal

Widzisz je wszystkie
Uśmiechające się tak samo do ludzi godnych i do łajdaków
Nie widzące różnicy między nimi
Obdarowujące ich tak samo

Widzisz jak rozbijają rodziny
Z mężów robiąc swych żywicieli
Niczym pasożytych ich wykańczają
Nie patrząc na samotne matki i dzieci

Pragniesz zakończyć te farsę
Zetrzeć perwersyjny uśmiech z ust niegodnych czerwieni
Tak, zabierzmy tym brudnym ciałom całą czerwień
Niech upłynie wszystka szkarłatna krew

Tak więc podchodzisz to jednej z tych ladacznic
I ignorując jej uśmiech, a później błagania i krzyki
Robisz to, co uważasz za swą powinność
Oczyszczasz świat z grzechu nieczystości

czwartek, 14 marca 2013

Wiersz numer sto trzynaście: Tafla.

Więc postanowiłam napisać coś o powierzchownym postrzeganiu postaci, ale z powodu wycieczki i późnej pory średnio mi to wyszło. Zwłaszcza, że znowu nie mogłam jakiś czas niczym ruszyć... Jak zauważyliście jest dużo osób, które widzą postaci tylko na zasadzie "O jaki słodki" a nie widzą, że jako kraj kiedyś musiał być naprawdę potężny, lub nawet zły. Albo "Jaki niemiły" a on naprawdę jest jedynie skryty. Więc trochę o tym napisałam, ale sama nie wiem co mi wyszło...

Tafla

Patrząc na taflę jeziora
Widzisz jedynie jego powierzchnię
Głębia i piękno skryte jest pod płaskim lustrem wody
Nigdy nie poznasz prawdy patrząc jedynie na powierzchowność

Lustro ukazuje Twe oblicze
Jednak nie jest to tym czym jest ono samo
Składa się ono jedynie z pustego szkła i marnej warstwy srebra
Ale Ty widzisz w nim wszystko, co może tylko ukazać się tuż przed nim

Wszystko kryje w sobie drugie dno, zwykle niedostrzeżone
Nic nie jest takie, jakie może nam się wydawać
Prawda zawsze skrywa inną prawdę, a jej ziarenko kryje się w każdym kłamstwie
Nigdy nie poznasz wszystkich obliczy tego, co obserwujesz jedynie przez chwilę

Przed sobą widzisz samotnego człowieka
Poważnego gentlemana, nieco sarkastycznego
Czy myślisz o tym co czuje?
Patrzysz jedynie na to, co najłatwiej ujrzeć

Sarkazm, cynizm, ironię
Bierzesz jedynie za afront przeciw Tobie
A czy potrafisz zrozumieć, że to obrona jedynie?
To Ty możesz skrzywdzić jego każdym słowem

Myślisz, że jest bezbronny
W swej skorupie skryty przed światem
Nie znasz prawdy
Nie widziałeś odbicia jego dawnych dziejów

Widzisz też słodkiego młodzieńca
Wciąż uśmiechniętego, niczym kontrast dla poważnego towarzysza
I myślisz zapewne, że niczym dama w opałach
Broniony jest przez tego zimnego rycerza

Lecz czy myślisz o tym, jak wiele przeszedł?
Nie zdajesz sobie sprawy z jego potęgi zdobytej wśród cierpień
I widzisz jedynie słodki obrazek
Na który nic nie rzuca cieni

Wielu w okół podobnych nim jest
Beztroskie dzieci doświadczone wojną
Słodkie istoty okrutniejsze niż sama śmierć
I straszne postaci potrzebujące jedynie odrobiny miłości

Nigdy jednak nie poznasz całej prawdy
Jedynie jej powierzchnię, marne odbicie
Stworzysz dla siebie własną, zbudowaną z tysięcy kłamstw
I będziesz jej bronić przed każdym cieniem rzeczywistości

środa, 13 marca 2013

Wiersz numer sto dwanaście: Krzyk i milczenie.

O, numer wiersza jak telefon po służby ratunkowe: 112. Pamiętajcie dzieci! Jak się pan popsuje to tam dzwonić! A tak na serio... Wiersz mało hetaliowy, bardziej ogólnie historyczny. W końcu o sukcesach się krzyczy, a o porażkach milczy. A zgadnijcie kto dzisiaj znowu zemdlał na w-f a jutro idzie odebrać pierwszy tom Hetalii z Matrasa~<3

Krzyk i milczenie

Najgłośniej krzyczą o zwycięstwach
Wciąż rozgłaszają sukcesy
Uwieczniają chwile chwały
I chełpią się zdobyczami

Nikt nie widzi strat, którymi okupiono sukcesy
Nikt nie widzi płaczących matek poległych żołnierzy
Nikt nie widzi wspólnych mogił
Nikt nie widzi sierot

Nikt nie słyszy łkania wdów
Nikt nie słyszy błagań konających
Nikt nie słyszy szeptu pokonanych
Nikt nie słyszy błagań o litość

Lecz wciąż zwycięzca krzyczy o swej wielkości
Obrazy wygranych bitew zdobią muzea całego świata
I już na zawsze pamiętać będziemy jedynie
To, czym można się chwalić

poniedziałek, 11 marca 2013

Wiersz numer sto jedenaście: Wolność przynosząca ukojenie.

Dziś (naprawdę jeszcze tylko przez kilka minut...) jest rocznica odzyskania niepodległości przez Litwę, gdy uwolniła się od Związku Radzieckiego. Ten wiersz ma być nieco wyrazem podziwu dla Litwy i radości z tego, że można znów ją podziwiać. Cieszmy się wolnością niepodległych krajów! Oby było ich jak najwięcej! Ale o wszystkich wierszy nie umiem... O Polsce wiem z wiadomych przyczyn, o Litwie uczy mnie taki ładny, straszny pan... A o innych jeszcze za mało wiem i nie chcę nic popsuć, bo nawet jeśli znajdę prawdziwe dane, to zapewne są bezużyteczne bez odpowiedniego kontekstu.

Wolność przynosząca ukojenie

Pośród śniegu i mrozu
Wykwitać zaczął kwiat nowy
Najpierw zbyt delikatny, by się wybić
Lecz to on był początkiem wiosny

Delikatne, zielone listki rozpościera
Złoty nektar i płatki ma czerwone
To pierwsza oznaka wiosny
Pierwszy krok, by mróz odszedł

I tak kwiat wykwitł pięknie dnia marcowego
Pokonał śnieg i lód świata tego
Dał sygnał innym kwiatom
By ogród zapełnić, nastał czas odwilży

I tak dzięki małemu kwiatkowi
Ogród zapełnił się zielem
A zima odejść musiała niepyszna
Nastał czas wiosny i radości

Niczym kostki domina
Jeden za drugim spadały łańcuchy
I uciśnieni ruszyli ku wolności
Rozbijając pod stopami lód nieczuły

Od jednego kwiatu rozpoczęła się wiosna
Od jednego kraju rozpoczęła się wolność
I tak o to nowe trzy kolory wolności
Zniszczyły niewolę zbrukaną krwią niewinnych

A więc w dzień ten marcowy
Radujmy się wolnością braci naszych
I cieszmy się, że i oni pokonali
Zimę gorszą od śmierci

Tak więc ramię w ramię ku wolności
Niech zmierzają wszystkie narody
A ogród zapełni się zielem
Na niebie pojawi się nowa tęcza

Historia poza tematem numer pięćdziesiąt dwa: Najcenniejszy skarb - Część dziesiąta.

Ostatnia część, jednak pozostawiam sprawę otwartą. Nie chciałam ich zabijać, a ułaskawienie byłoby zbyt przesłodzone, więc sami zdecydujcie co stało się dalej.

Najcenniejszy skarb
Część X

                Światło poranka zwiastowało ich koniec. Zaczynali żałować, że nie zginęli wcześniej, w walce, z honorem. A teraz mieli posłusznie czekać aż ich życia zostaną zakończone przez czyjąś władzę i poczucie sprawiedliwości. Wiedzieli, że na to zasłużyli, lecz wciąż nie mogli się z tym pogodzić. Nadszedł czas ich ostatniej szansy, przesłuchania. Mogło zginąć jedno z nich, lub wszyscy. Wystarczyło zrzucić całą winę na ich kapitana. Mogli odejść jako uwolnione ofiary pirata, lub zginąć jako jego pobratymcy. On chciałby choć coś osiągnąć przez swą śmierć, chciałby ich ochronić. Choć egoistyczna część jego duszy pragnęła umrzeć wraz z nimi, nie w samotności, widząc jak odchodzą. Lecz wiedział, że nie wolno mu tego pragnąć. Cały czas, gdy pytano go o losy statku, trzymał się wersji, że osoby pojmane wraz z nim były jego jeńcami. Jako pobratymców wymienił jedynie tych, którzy już dawno zginęli. Wciąż powtarzał, że ta trójka jest niewinna, że tylko on zasługuje na karę. Chronił ich najdłużej jak mógł. Jednak po kilku pytaniach zrozumiał, że oni wiedzą wszystko. To nie jego przesłuchiwali pierwszego. Więc co powiedzieli inni? Każdy z nich potwierdził jedną wersję, prawdziwą. Opowiedzieli o tym, jaki był wspaniały dla nich, o tym, jak nigdy nie podniósł na nikogo głosu, ani tym bardziej ręki. O tym, jak nie chciał nigdy nikogo skrzywdzić. I wszyscy potwierdzili, że przyłączyli się do niego z własnej woli. Gdy się o tym dowiedział, czuł się jednocześnie szczęśliwy i bezużyteczny. Szczęśliwy, bo oni postanowili go chronić i nie opuszczać go do końca. Bezużyteczny, bo nie mógł nawet teraz pomóc im przeżyć. Ale to oni wybrali tę drogę. Więc i oni wkrótce szli wraz z nim na szafot.
                W miejscu, w którym mieli oddać katom swe życia zgromadziło się wielu ludzi. Wśród nich również rodzina, u której wcześniej służył błękitnooki. Nagle wśród tłumu zawrzało. Magnat krzyczał, by oddać mu jego sługę. Jego pieniądze mogły go spokojnie uniewinnić.
- Idź z nim – szepnął zielonooki do swego pobratymca. – Choć Ty uratuj swe życie, powiedz, że naprawdę jesteś jego sługą, powiedz, że nic co do tej pory powiedziałeś nie było prawdą. Ucieknij. Wystarczy, że przysięgniesz mu wierność.
- Nie zrobię tego. Wolę przysiąc ją komuś innemu – błękitnooki spojrzał na swego towarzysza.
- Oszalałeś?! To Twoja jedyna szansa.
- I właśnie ją wykorzystuję – uśmiechnął się delikatnie, po czym powiedział ludziom, że nie potrzebuje łaski. Powiedział o tym, że woli umrzeć tu i teraz, ale z tymi właśnie osobami, niż żyć jako marionetka. Może istnieć tylko tam, gdzie oni, nie ważne czy na tym czy na tamtym świecie. Sakiewka magnata mogłaby ułaskawić ich wszystkich... Lecz opowieść kończy się w tym miejscu. Co usłyszano dalej? Dźwięk ich śmierci czy ułaskawienia? W świecie pozbawionym moralności władzę mają pieniądze.

niedziela, 10 marca 2013

Historia poza tematem numer pięćdziesiąt jeden: Najcenniejszy skarb - Część dziewiąta.

Następny rozdział będzie ostatnim. Jak myślicie, jaki będzie koniec?

Najcenniejszy skarb
Część IX

                Jednak czy sny naprawdę mogą się spełnić? Czy może zamieniają się w koszmary? Wiele dni drogi przyniosło im coś tak różnego, od tego, czego pragnęli. Słońce wschodziło, a oni byli w stanie ujrzeć port handlowy, jednak ujrzeli też coś, czego na pewno nie chcieli nigdy zobaczyć. Flotę wypływającą im na przeciw. Czyżby dowiedziano się dokąd zmierzają? W końcu nigdy wojsko nie bywało w porcie, a na pewno nie w sposób tak liczny i zorganizowany. Nie mieli szans na ucieczkę, wiatr był ich wrogiem. Olbrzymie statki nadpływały z dużą szybkością, większą niż ta, którą mogli osiągnąć płynąc ku otwartej wodzie. Jednak nie atakowano... Więc mieli zostać schwytani żywi... Czekało ich coś gorszego niż śmierć. Kapitan obwiniał się za swą samolubną decyzję. Gdyby nie chciał wracać mogliby popłynąć inną trasą, na lepsze, bezpieczniejsze wody, do pustego portu... Ale on chciał popłynąć do miejsca, z którego wypływał jego towarzysz, oddać go rodzinie i samemu odnaleźć swe miejsce. Jednak to ich odnalazła flota, a jedyne co czekało u kresu podróży to cierpienie. Otuchy dodawały mu pełne determinacji spojrzenia załogi, która nawet nie brała pod uwagę przegranej, a tym bardziej zostania schwytanym. Jednak jedna osoba rozumiała wszystko. Błękitnooki patrzył na niego ze smutkiem, jakby nie miał już żadnej nadziei. On tak wiele tracił... Albo miał odejść od niego, wrócić do rodziny, ale widzieć jego cierpienie, lub zostać z nim i zginąć u jego boku. Został przez niego porwany, były na to dowody. Mógł to powiedzieć i odejść wolny. Ale byłby to kolejny zarzut przeciwko niemu. Mógł też go obronić. Powiedzieć, że sam się zgodził, opowiedzieć o tym, jak on daje ludziom wybór, nigdy ich nie zabijając, jedynie pozwalając im umrzeć. Jednak wtedy opowiedziałby się po jego stronie i podzielił jego los. A teraz wyborem mógł być tylko rodzaj śmierci. Miał ratować siebie, czy próbować choć trochę ulżyć jemu? Nie mógł zdecydować. Lecz czy miał do kogo wracać i dla kogo żyć? Czy może jedynie do końca życia obwiniałby się za jego cierpienie? Zdecydował więc, że musi go chronić. Zielonooki zrozumiał to samo. Chciał ochronić jak najwięcej osób. Chciał kłamać o tym, że tylko on ich zmusić, że nikt nie podążał za nim z własnej woli. Wtedy mogliby zostać ułaskawieni, lub chociaż pozwolono by im żyć, jeśli uznano by ich jedynie za jego jeńców. Jednak wtedy dla niego nie byłoby już ratunku. Ale on właśnie tego pragnął. Chciał już nigdy nie oglądać ludzkiego cierpienia. Śmierć też przecież spełniała to marzenie, prawda?
                Wiele godzin minęło, nim bitwa morska się skończyła. Choć... Czy można to tak nazwać? Zostali otoczeni przez flotę, a jej załoga wdarła się na ich pokład, zupełnie tak, jak zawsze oni robili. Czyż to nie ironia? Teraz mieli przeżyć to, co przeżywały ich ofiary, a raczej zginąć w ten sam sposób. I ginęli. Po kolei padały na pokład pirackie ciała, krew zalewała deski. Wszyscy, niczym jeden chronili swego kapitana. A on mógł jedynie wydawać im rozkazy, mając nadzieję, że choć trochę pomogą i oszczędzą im cierpień. Wtedy pierwszy raz od dawna po jego policzkach popłynęły łzy, gdy patrzył jak traci tych, którzy byli dla niego jedyną rodziną. Dopiero wtedy zrozumiał ich prawdziwe znaczenie. Zostali otoczeni, on, jego towarzysz, mianowany przez niego nowy kapitan i ten najmłodszy chłopiec z załogi. Inni już nie żyli. Oni również mieli podzielić ich los. Zostali zabrani na pokład statku floty, a ich własny spłonął. Młody chłopak płakał, miał przed sobą całe życie, a teraz widział koniec wszelkich swoich nadziei. Jednak był szczęśliwy mogąc choć jeszcze kilka chwil być przy swoim kapitanie. Całą czwórkę wtrącono do jednej celi, bez jedzenia i wody, w towarzystwie szczurów.
- Od teraz jestem taki jak wy, nie musicie już mnie chronić. Posłuchajcie mojego ostatniego rozkazu, chrońcie siebie – zaczął zielonooki. – Jeśli was zapytają, powiedzcie, że was zmusiłem, że wy chcieliście się zbuntować, a Ci, którzy wam na to nie pozwalali już nie żyją. Obwińcie mnie za wszystko, ja mogę zginąć, wy nie – w tym momencie zwrócił się do starszego ze swych pobratymców. – Zaopiekuj się młodym. Teraz powiecie, że jesteście ojcem i synem, a ja was porwałem. Jeśli uda się wam przetrwać, jeśli was stąd wypuszczą, ucieknijcie, znajdźcie dom i żyjcie uczciwie. Macie być szczęśliwi, zrozumiano? – łzy w oczach pobratymców sprawiły, że ledwie hamował własne. – A Ty... – spojrzał na błękitnookiego. – Ty wiesz co masz powiedzieć. Przecież Ciebie naprawdę porwałem, wybacz mi to... Teraz możesz wrócić do swojej rodziny. Musisz tylko powiedzieć prawdę. Oni sami oddadzą Cię rodzinie i będą się chwalić Twoim cudownym uratowaniem. Wiedzą kim jesteś, dlatego nas ścigali. Musisz tylko powiedzieć prawdę i wrócisz do domu – wszyscy skinęli głowami, ale w ich oczach pojawiły się łzy, które wkrótce spłynęły po ich policzkach.
- A co z Tobą? – odezwał się błękitnooki.
- Ja dostanę to na co zasłużyłem... Wiesz, spełni się moje marzenie... Już nigdy nie ujrzę ludzkiego cierpienia. Chciałbym, by wasz uśmiech był ostatnim widokiem jaki zobaczę. Jednak... Nie mogę tego od was wymagać, prawda? – kapitan wydawał się być niewzruszony swym losem, pogodzony z nim. Młody chłopak wtulił się w niego nagle, a wtedy i po jego policzkach popłynęły łzy. Koniec zbliżał się nieubłaganie. Już nic nie mogło się zmienić. A on pragnął jedynie, by choć oni przetrwali. Nie wiedział, że to ostatnia rzecz o jakiej mogliby teraz myśleć.

Historia poza tematem numer pięćdziesiąt: Najcenniejszy skarb - Część ósma.

Miało być dodane dziewiątego, ale napisałam na styk, a wtedy się komputer zawiesił i dodaję kilka minut po północy. Złośliwość rzeczy martwych, kiedy mam nadzieję, że jeden miesiąc ilość notek będzie się zgadzać z ilością dni. Więc teraz nieco komplikacji. Co wybiorą, gdy są tak blisko końca?

Najcenniejszy skarb
Część VIII

                Powoli zbliżali się ku szlakowi handlowemu. Postanowili płynąć nim w stronę portu, wiedzieli, że niedługo natrafią tam na statek. Czy to było dobrze, czy źle? Załoga była szczęśliwa na myśl o nowych łupach. Lecz ich kapitan nie chciał znów widzieć śmierci, ani tym bardziej kazać na nią patrzeć ledwie zyskanemu towarzyszowi. Musiał też przekazać pewną informację swym ludziom. Wybrał najodpowiedzialniejszego z nich, kazał mu zwołać resztę i stanąć przed nimi, tuż obok siebie samego.
- Mam dla was pewną wiadomość. Nie jestem pewien jak ją przyjmiecie, ale bądźcie pewni, że nie zamierzam zmieniać decyzji. Nie jest też ona podjęta pod wpływem impulsu, jedynie wydarzenia ją nieco przyspieszyły. Tak więc przekazuję dowództwo – i tu wskazał na mężczyznę obok siebie, wymawiając jego nazwisko. – a sam chcę już odejść – pośród załogi rozległ się szmer, dźwięki oznaczające oburzenie, czasem smutek i żal. – Nie bądźcie zdziwieni. Zapewne od wielu miesięcy widzieliście, że staram się omijać ogień bitewny. Nie dlatego, że się boję, lecz po prostu nie chcę patrzeć na czyjąś śmierć. A wiem, że jest ona niezbędna, by spełnić wasze marzenia. Nie mogę też znieść myśli, że nie tylko daję na nią przyzwolenie, ale nawet rozkaz jej wykonania. Teraz znalazłem inną drogę, by osiągnąć to, czego pragnąłem. A wy możecie nadal podążać swoją ścieżką. Zabiorę jedynie swoje rzeczy i część pieniędzy, które pozwolą na spokojne rozpoczęcie nowego życia. Oczywiście również mojego osobistego sługę, który jest przecież moją własnością.
- Zamącił kapitanowi w głowie! Niech kapitan go nie słucha i zostanie! On chce tylko zdobyć pańskie pieniądze! Wyda pana i je zabierze! Na pewno! Trzeba się go pozbyć, żeby pana ratować! – krzyczał ktoś z tłumu. Ludzie ruszyli, ku skrytemu w oddali błękitnookiemu.
- Natychmiast macie się zatrzymać! To nie jest jego wina, ani tym bardziej jego decyzja. Planowałem odejście od dawna. Ale jak wiecie, tylko wy mi towarzyszycie, więc nie miałbym ani gdzie, ani do kogo odejść. On tylko dał mi taką możliwość.
- Czyli zostanie pan, jeśli on zginie? – ten głos z tłumu był zbyt pełen nadziei jak na wypowiedziane słowa.
- Jeśli go zabijecie zrobię to, co wszyscy, którzy nie chcieli być na tym statku. W końcu nie będę miał wtedy innego wyjścia. Nadszedł czas na nasz ostatni atak. Ja już pójdę spakować swoje rzeczy. Pamiętajcie, że jeśli będziecie w porcie miasta, w którym się zatrzymam, możecie się mnie tam spodziewać. Będę was wypatrywał – po tych słowach, nie czekając już na nic, odszedł do swojej kajuty. Rzeczy nie miał zbyt wiele, w końcu nie potrzebował pamiątek, ani nie miał dla kogo się stroić, ani od kogo otrzymywać prezentów. Zmieścił ich wspólne rzeczy w jednym, sporym kufrze. Spojrzał na błękitnookiego, który był nieco wystraszony. Zapewnił go, że na pewno nie nastąpi rewolta i będą mogli spokojnie odejść. I tego właśnie pragnęli. Spokoju z dala od krwi i śmierci.
Gdy nadszedł zmrok ujrzeli na horyzoncie statek handlowy. Miał on być ostatnim, jaki przyjdzie im zaatakować. Tak więc zielonooki wraz z towarzyszem obserwowali wszystko. Widzieli ogień i krew.
- Tak wygląda to, co muszę ciągle obserwować – zielonooki mocniej ścisnął dłoń swego towarzysza. – Jeśli chcesz ode mnie odejść, powiedz mi to teraz. Nie musisz być na moim łańcuchu.
- Nie jestem na żadnym łańcuchu. Dobrze wiedziałem na co się piszę, ale to... Nie chcę tego... Dlatego zabiorę Cię stąd...  Żebyś już nigdy nikogo nie skrzywdził.
- Nie boisz się, że Ciebie zabiję? W końcu to umiem. Mógłbym w mgnieniu oka pozbawić Cię życia.
- Wiem o tym. Ale mógłbyś zrobić to już dawno, teraz już nie masz po co – błękitnooki zasłonił oczy przyjaciela, po czym zamknął swoje i go pocałował.
                Jakiś czas później obaj weszli na pokład przejętego statku. Starszy z mężczyzn przyglądał się poczynaniom młodszego. Zaczynał się bać. A jeśli on sam jest pod jego kontrolą? Czy to nie słowa sprawiły, że tak po prostu pozwolił mu nad sobą panować? Teraz nie był pewien, co tak naprawdę czuje. Patrzył na kolejnych ludzi popadających w szloch, kolejnych, nagle uciekających za burtę. I na jego niewzruszone oczy. Gdy ich spojrzenia się spotkały sam miał ochotę skoczyć do oceanu. Jak wiele twarzy miał ten człowiek? Czego powinien się po nim spodziewać? Nie wiedział. Przetrwał do końca „przesłuchania”, po czym wraz z nim wrócił na pokład. Tylko oni dwaj przeszli ze statku handlowego na piracki. Znów nikt nie przeżył. Kosztowności zostały przeniesione, a statek spalony. Zauważyli, że inni piraci zamiast zanieść łup do wspólnego skarbca statku spakowali go w znalezione na statku kufry.
- Kapitanie, prezent pożegnalny – najmłodszy z załogi, chyba nawet jeszcze nie dojrzały, podszedł do zielonookiego, gdy inni postawili przed nimi kufry. – Przecież nie może pan żyć jak zwykli ludzie. Pan musi być lepszy. My możemy dać panu tylko bogactwo... Mam nadzieję, że będzie pan szczęśliwy – po policzku młodego chłopaka popłynęła łza. Zielonooki położył dłoń na jego ramieniu, a wtedy on nagle go przytulił. Czyżby wszyscy byli do niego tak przywiązani? Co miał teraz zrobić? Patrzył na smutne oblicza pobratymców. Znał ich tak długo, błękitnookiego tylko kilka dni. Czyżby został jedynie przez niego zwiedziony? Co powinien wybrać? Zostać z nimi czy odejść z nim? Nie wiedział. Na decyzję miał jedynie kilka dni, nim dopłyną do portu. Musiał wybierać. Nie mógł go dłużej trzymać na statku, widząc jego smutek. Nie mógł też ich opuścić, wiedząc jak bardzo będą tęsknić. Chciał w końcu odejść i żyć w spokoju... Co miał zrobić? Kilka dni na to, by obaj podjęli decyzje. Czy dalsze życie upłynie wspólnie, czy zapomną o tym, że kiedykolwiek się poznali?

piątek, 8 marca 2013

Historia poza tematem numer czterdzieści dziewięć: Najcenniejszy skarb - Część siódma.

Małe rozmyślania na temat władzy i samotności. Powoli zbliżamy się do ostatniego portu. Po drodze jednak znajdziemy jeszcze jeden statek. Jednak to w następnej części. Jak myślicie, czy na końcu tej historii czeka szczęśliwe zakończenie?

Najcenniejszy skarb
Część VII

                Dni mijały jeden po drugim. Morze było spokojne i puste. Powoli zbliżali się do portu, jednak miało to zająć jeszcze dużo czasu. Błękitnooki wciąż zajmował się dbaniem o rzeczy młodszego mężczyzny. Wydawał się być nawet szczęśliwy, mając zajęcie i będąc przydatnym. Już ani razu nie byli ze sobą bliżej. Było to poniekąd dobre, sprawiało, że ich relacje przeszły na zwykłe tory i mogli poznać się lepiej. Ale też powoli zaczęli odsuwać się od siebie. Raz już poznając swój smak mogli za nim zatęsknić. Jednak obu wydawało się to dziwne. Nie myśleli o tym. Po prostu spokojnie zajmowali się tym, czym powinni. Jednak nie mogli oprzeć się wrażeniu, że powietrze w nocy staje się wyjątkowo ciężkie. Trudno było im spać spokojnie, będąc tak blisko. Rozpraszał ich widok siebie nawzajem, a chociażby dotknięcie dłoni przywoływało wiele wspomnień. I choć powinny, nie były one do końca złe. To również było dla nich nienormalne. Jak można z uśmiechem wspominać noc z obcą osobą? Jednak mieli ku temu wiele powodów. Rozczulająca niepewność zielonookiego, uległość błękitnookiego. To wszystko wydawało się być nieco słodkie i niewinne pośród ogólnego zła i chaosu. Dlatego było to takie dobre, choć dziwne wspomnienie. Najmilsze, jakie mogli mieć w tej sytuacji. Tak więc noc była dla nich teraz najmilszym, ale i najtrudniejszym czasem. Wspomnienia wywoływały uśmiech, ale i pragnienie.
- Śpisz? – błękitnooki delikatnie dotknął rozwichrzonych włosów swego towarzysza.
- Nie mogę zasnąć...
- Ja też... Zastanawia mnie jedna rzecz...
- Tak? – zielonooki odwrócił się, by spojrzeć mu w oczy.
- Czy wtedy zrobiłeś to, bo byłem pod ręką, czy naprawdę Ci się podobam?
- Ja... Sam nie wiem... Trochę tak i tak... Wyglądasz wyjątkowo i jako jedyny nie uciekłeś ode mnie... Więc i Ty mnie zauroczyłeś i też nie miałem innego wyboru.
- Potem już tego nie rozbiłeś... I też nie spotkaliśmy cały czas żadnego statku. Czy Ty specjalnie je omijasz, bym nie zobaczył co robisz? Widziałem, że załoga jest strasznie poddenerwowana...
- Jutro powinniśmy znaleźć się na szlaku handlowym, jeśi tak bardzo chcesz. Dlatego są poddenerwowani, czekają na zdobycz. Tak bardzo pragniesz zobaczyć jak zajmuję statek? Chcesz widzieć śmierć niewinnych ludzi? Ja nie chcę. Ale tylko dzięki temu jestem w stanie przetrwać w tym świecie.
- Jeśli nie chcesz widzieć, zasłonię Ci oczy. Jeśli się boisz, będę trzymał Cię za rękę. W końcu od tego tu jestem.
- Zachowujesz się, jakbyś się we mnie zakochał – zielonooki powiedział to nieco żartem, lecz wtedy zobaczył zakłopotanie starszego mężczyzny. – Nie mów, że...
- Oczywiście, że nie! – zaprzeczenie wydawało się być wymuszone. – Skąd w ogóle wziąłeś taki głupi pomysł? Idźmy już spać – błękitnooki zaśmiał się nerwowo i odwrócił plecami do niego. Dzięki temu mógł ukryć rumieniec i smutek w oczach. Jednak po chwili poczuł delikatny dotyk ust na szyi.
- Nie zabraniam Ci tego. I jeśli czegoś chcesz, zrobię to dla Ciebie. Mam dość bycia tym złym. Dla Ciebie stanę się dobry. Gdy dopłyniemy do portu powiem innym, że to już koniec, obiecuję. Przekażę dowództwo komuś innemu, a my poszukamy spokojnego miejsca. Teraz już wiem, że nie tylko z nimi mogę żyć. Od dawna chciałem to zakończyć, ale nie miałem innej drogi. Teraz Ty mi ją pokazałeś.
- Więc, gdy tylko dopłyniemy do portu, wszystko się skończy...
- Jeśli nie teraz, to trochę później. Nie mogę też z dnia na dzień ich opuścić. Rano im powiem o moim planie, dobrze? Jeśli się z nim zgodzą, wszystko się rozwiąże. Jeśli nie, będziesz musiał pomęczyć się jeszcze trochę. Tylko nie myśl, że robię to dla Ciebie. Od dawna chciałem spokoju, ale nie miałem jak odejść.
- Rozumiem... Wszystko będzie dobrze – błękitnooki odwrócił się i przytulił niższego człowieka. – Powiedz... Czujesz się samotny?
- Przy Tobie trochę mniej...
- Może, postarajmy się zapomnieć o samotności? Choćby na chwilę? Nie chcę już czuć smutku.
- Dobrze... Jeśli tego chcesz... – zielonooki delikatnie dotknął jego szyi.
- Skoro wszystko ma się zmienić... Dziś ja to zrobię. Pozwól mi Tobą rządzić. W końcu chcesz porzucić władzę, prawda? Sprawdźmy, czy nie boisz się być uległym.
- Nie boję się... – jednak jego głos był nieco zbyt delikatny.
- Zobaczymy... – delikatne dłonie powoli odsłaniały wszystkie słabości. Dopiero teraz zielonooki potrafił wszystko zrozumieć. Dopiero teraz poznał uczucie oddania, poddania się czyjejś kontroli. I mimo, że nieco się tego bał, nie kazał mu przestać. Teraz był już pewien, że to nie władza da mu siłę, lecz towarzystwo tego przypadkowego człowieka.