Translate

sobota, 31 sierpnia 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta

To, czego się spodziewamy nie będzie tym, co dostaniemy.

Stanąć o własnych siłach
Część XXX

                W ciągu godziny czarnowłosy został zabrany do szpitala. Jedynie rodzina mogłaby być przy nim, gdy był transportowany, więc przyjaciele musieli pojechać za nim we własnym zakresie, by wiedzieć, do którego ośrodka został zabrany. Dostali jedynie informacje o tym, do którego ratownicy planujągo zabrać, jednak nie było pewności, że uda się znaleźć tam miejsce. Mimo wszystko obaj, gdy tylko było to możliwe, wyruszyli do tego podanego im miejsca. Martwili się o niego bardziej niż by się wydawało to potrzebne. Jeden dlatego, że wiedział zbyt mało i nie był w stanie domyślić się, co może się stać. Drugi zaś dlatego, że wiedział zbyt wiele i domyślał się, co może się zdarzyć. Jednak nic nie było pewne. Nie wiadomo było co tak naprawdę wpłynęło na stan mężczyzny. Jego wrdzona schludność nakazała mu wyrzucać co rano wszystkie śmieci, więc pudełka po pokarmach znalezione w jego domu były jedynie tymi, które opróżnił w ciągu dnia. Nie było tym bardziej żadnych infromacji o czymkolwiek innym, co jadł, co robił... Jak doprowadził się do przemęczenia, którego nie wytrzymał jego organizm i stracił kontrolę nad snem. Jak długo to może potrwać, ani czy jest to odwracalne też było niepewne. Można było jedynie czekać na informacje i domyślać się wszystkiego... A domysły zwykle tworzyły najgorsze koszmary.
                Długo czekali na jakiekowiek informacje. Nie mogli nawet ujrzeć swego przyjaciela, jednak nie wychodzili całą noc ze szpitalnej poczekalni. Czekali na każdy fragment rozbitej nadziei. Miodowe oczy zamknęły się zmęczone i głowa chłopaka spoczęła na ramieniu jasnowłosego mężczyzny. Chłopiec, którego pełne było miłość nie mógł odnaleźć spokoju w momencie, gdy choć jedna osoba w jego pobliżu nie była szczęśliwa. Martwił się zbyt mocno, co wykańczało jego delikatny organizm. Jedyną ucieczką był sen. Tuż obok błękitnookiego czuł się bezpiecznie, mógł powierzyć mu swe życie, swą przyszłość. Spoczął więc na jego ramieniu, pewny, że wszystko będzie dobrze, skoro on tu jest. Dla jasnowłosego jednak to była wielka odpowiedzialność. Wiedział, że ludzi z góry zakładają, że on umie zrobić wszystko. Wiele razy ludzie pokładali w nim zbyt wiele nadziei, a on bał się ich zawieść. Teraz nie był w stanie nic zrobić, jedynie mógł obserwować jak zdarzenia następują po sobie jak upadek domina. Otulił ramieniem delikatne istnienie obok niego. Chciał choć tym gestem przydać się na coś. Trwała zima. Niedługo będzie można wrócić do swych domów na kilka dni. On jednak zdecydował, że jeśli czarnowłosy nie będzie mógł wrócić do rodziny to on też tego nie zrobi, zostanie przy nim. Nie chciał pozwolić mu na samotność. Wiedział, że skaże na nią brata, jednak ten był w lepszej sytuacji i nawet przyzwyczajony do bycia samemu, więc nie groził mu smutek. Jednak święta spędzone samotnie w szpitalu byłyby czymś okropnym, czego nie życzyłby nawet największemu wrogowi. Postanowił więc odwiedzać go nawet wtedy, gdy powinien być tak daleko stąd. Uważał, że ławiej będzie jego bratu zrozumieć jego decyzję i poradzić sobie te kilka dni dłużej bez niego, niż jego przyjacielowi, spędzić te dni w tak ogromnej samotności. Wyobrażał sobie jak jego brat spędza Święta ze swoimi przyjaciółmi. Obaj jego przyjaciele przebywali z dala od rodzin, a jeden z nich nawet tuż pod ich miastem, choć już za granicą kraju. Drugi zaś często podróżował, więc nie było dla niego wielkiej różnicy, w jakim kraju spędziłby Święta, zwłaszcza, że ostatnimi czasy mieszkał dużo bliżej, choć i tak kilka krajów na południe, lecz już w linii prostej, a nie jak dawniej po długiej drodze jednocześnie ku południu i zachodowi. Mężczyzna miał nadzieję, że tym razem przyjaciele brata go odwiedzą, choć w zeszłym roku byli nieco zajęci. Lub może jeden z nich zabierze go do siebie. Pamiętał wręcz od kołyski jak ta trójka wszędzie była razem. Choć ostatnio widywał ich tak coraz rzadziej. Rozumiał, że nowa teraźniejszość brata jak i ich zapewne nieco skomplikowane codzienności mogły to uniemożliwiać, jednak miał nadzieję, że znów kiedyś zobaczy jak robią razem coś głupiego, mimo upływu tylu lat. Już czekał na to, co opowie mu brat, na pewno będzie to coś niespodziewanego. Nie wiedział, że zmieniło się więcej niż sądził.

                Z rozrzewnieniem spoglądał na uśpioną twarz młodszego z przyjaciół. Tak bardzo uszczęśliwiał go ten uroczy widok. Powoli sam zaczął czuć się nieco ospały i ułożył głowę na głowie przyjaciela. Obaj pozostawali nieruchomi w szpitalnej poczekalni dopóki jeden z lekarzy nie obudził jasnwłosego. Miał dla niego informacje, których obaj tak pragnęli.

Historia pza tematem numer sto siedemdziesiąt dziewięć: Stanąć o własnych siłach - Część dwudziesta dziewiąta.

Jak wiele można poświęcić, by spełnić swe marzenia?

Stanąć o własnych siłach
Część XXIX

                Poranek wydawał się być taki jak wszystkie inne, jednak później miał ukazać prawdziwe oblicze dnia, który był tak odmienny i niechciany. To poprzedniego wieczoru czarnowłosy zasnął nagle, snem zbyt dziwnym i zbyt głębokim. Na uczelni zapanował gwar, gdy zauważono jego nieobecność na wykładach. Nigdy się taka sytuacja nie zdarzyła, choćby wszystko się waliło i paliło. Tak wiele razy zjawiał się na wykładach mimo gorączki czy nawet zapalenia płuc i przychodził dopóki sam dziekan na niego nie nakrzyczał, że zaraża innych studentów, a sam bardziej przypomina martwego niż żywego. Teraz jednak jeszcze poprzedniego dnia wydzieli go zdrowego, choć wyraźnie przemęczonego. Nikt jednak się zbytnio tym nie przejmował. Nikt go nie znał, nie rozmawiał z nim, więc nie było powodu, by się o niego martwić. Po prostu wszyscy przeszli do porządku dziennego z faktem, że zabrakło wśród nich osoby, która była tam zawsze. Niektórzy uznali, że po prostu nie wytrzymał własnego tempa i postanowił nieco odpocząć, jednak zdarzali się tacy, którzy snuli tragiczne teorie jak wypadek czy inny sposób nagłej śmierci, uznając, że tylko ona mogłaby go powstrzymać przed pojawieniem się na uczelni. Jednak nikt nie zadał sobie trudu, by upewnić się co do swych przypuszczeń, by sprawdzić, czy nic mu nie jest. Wolano wymyślać tysiące powodów jego nieobecności, niż potraktować go jak człowieka i zwyczajnie choćby się zmartwić. Zupełnie jakby nie należał do ich świata. Tak jak myśli się o postaci z gry czy filmu, wymyśla się tysiące zakończeń, jednak nie przejmuje się postacią, która przecież nie istnieje i nieważne jest czy przeżyje czy umrze. Tak samo on stał się jedynie obiektem rozmyślań, którym jednak nikt się nie interesował osobiście. Jakby nigdy nie istniał, jakby był tylko cieniem, elementem krajobrazu.
                Jednak istnieli ludzie, którzy uważali go za część własnych serc, niczym tętnicę szyjną, której przerwanie przynosiło natychmiastową śmierć. Bez niego nie potrafili żyć jak zawsze, czuli jego ból w swych duszach i choć nic nie wiedzieli, to tego poranka obudziło ich dziwne przeczucie. Starali się je zignorować, w końcu niedługo wszystko musi się wyjaśnić... Błękitnooki mężczyzna jak i ten młodszy, o oczach koloru miodu, spokojnie udali się na swoje wykłady, a później do pracy... A tam zauważyli, że kogoś im bardzo brakuje. Pytali szefa, czy czarnowłosy nie wziął dnia wolnego, jednak otrzymali odpowiedź przeczącą. Nie mogli tak po prostu pójść i zostawić wszystkiego, by zapytać jego samego. Obaj na zmiane co jakiś czas do niego dzwonili, jednak ani razu nie nawiązali połączenia, aż w końcu otrzymali jedynie informację z automatu, że jego telefon się wyłączył. A to nie zdarzało się nigdy. Nie wyłączał go, by móc być zawsze na każde zawołanie, gdy ktoś dzwonił, zawsze pilnował, by mieć pełną baterię... Coś było bardzo nie w porządku. Do końca swojej zmiany byli wysoce poddenerwowani i zmartwieni. Czuli się zagubieni, gdy na zmianę wykonywali, poza swoimi, też jego obowiązki. To było jedno z najgorszych uczuć, jakich mogli doświadczyć. To, jak świat wydawał się był taki sam, mimo że on nie był na swoim miejscu... Każdego można było zastąpić w tym wielkim systemie, nieważne jak wielką pustkę pozostawiał w sercach ludzi. To bolało jeszcze bardziej, gdy to oni sami go zastępowali, jakby przyczyniali się do zamazania jego miejsca na świecie. Nie chcieli tego. Chcieli jak najszybciej go znów ujrzeć.
                Gdy tylk skończyli pracę, poszli do kilku sklepów w pobliżu, by kupić dla niego trochę dobrego jedzenia i jakiś upominek, myśląc, że jest po prostu chory, a to dobrze mu zrobi. Obwiniali się za to, że zapatrzeni w siebie nawzajem, nie zauważyli go, dopóki go nie zabrakło. Teraz tak bardzo się o niego martwili. Uświadomili sobie jak bardzo jest dla nich ważny, jak pusty wydaje się być świat bez niego. Idąc do niego mimowolnie zaczęli wspominać różne sytuacje, które nie byłyby takie same bez niego. Gdyby nie poznali jego nie mieliby tej pracy, nie poznaliby siebie nawzajem. Gdyby nie on, nie mieli by tej codzienności. Jak mogli tego nie zauważyć przez cały ten czas? Teraz chcieli, by dalej ich życie było zmieniane jedynie przez blask jego oczy, a nie moment, gdy są zbyt szczelnie zamknięte. Wkrótce znaleźli się przed jego domem. Drzwi były otwarte, jak wtedy gdy jest w domu, jeszcze zanim pójdzie spać. Wystarczyło nacisnąć klamkę i wejść, nie potrzeba było klucza, nie był zasunięty łańcuch. Tak więc weszli do środka. Wszystko wydawało się być tak ciche... Zbyt ciche...
- O, zobacz, Ludi... Śpi sobie na kanapie... Jeju, jak mnie wystraszył, śpioszek... – młodszy mężczyzna pogłaskał czarnowłosego po głowie. – Jakoś... Tak dziwnie...
- On nigdy nie spał w dzień. Na pewno by odebrał... Co mu jest? – błękitnooki delikatnie ujął nadgarstek starszego przyjaciela. – Tak słaby puls... Myślisz, że on ten cały czas spał? Może...
- Ale on żyje, prawda? Jest jeszcze cieplutki! Mniej niż zwykle, ale cieplutki! On się obudzi, prawda?
- Mam nadzieję... Może na ludziach trochę mało się znam, ale to wygląda trochę jak jakaś śpiączka... Pilnuj go, ja muszę coś sprawdzić – mężczyzna poszedł do kuchni, gdzie przejrzał zawartość zarówno lodówki, jak i ostatnio wyrzucone opakowania. Chciał dowiedzieć się, co mógł ostatnio jeść, jaki może to mieć na niego skutki. Przeraził się nieco, widząc te wszystkie rzeczy tak razem i jego w tym stanie... Wiedział, co to może oznaczać, ale nie chciał dopuścić do siebie tej myśli. Wrócił szybko do pokoju. Domyślał się, że jego przyjaciel mógł wiele poświęcić dla swych celów, swych marzeń. Ale nie spodziewał się takiego igrania ze zdrowiem.
- Nic mu nie będzie, prawda? – miodowe oczy były pełne łez.

- Spokojnie, jeszcze wczoraj było dobrze, prawda? Rozmawialiśmy z nim... więc jeszcze nie powinno być tak źle... Dopóki nie minie doba jest prawie dobrze... Dzwoń po pogotowie, dobrze? Ja się nim zajmę – chłopak skinął głową, a on sam zaś starał się zmierzyć przyjacielowi puls i sprawdzić jak najwięcej, by wiedzieć na czym stoi. Bał się najgorszego. Jednak ufał, że czarnowłosy się nie podda i otworzy oczy.

Historia poza tematem numer sto siedemdziesiąt osiem: Stanąć o własnych siłach - Część dwudziesta ósma.

Pragnąc zbyt wiele można jeszcze więcej stracić. Jak długo będzie trwał sen, którego czarnowłosy nie chciał?

Stanąć o własnych siłach
Część XXVIII

                Obserwator nie może zmienić biegu wydarzeń, nie może nawet o nich myśleć, może jedynie patrzeć. Jednak czasem nie można zrobić nawet tego. Czarnowłosy mężczyzna spoglądał w niebo poranka rozmyślając o tym, że wszystko ucieka mu przez palce. Jego rodzeństwo powoli dorastało, niektórzy zdążyli już przeżyć pierwsze miłości. Jego starszy brat coraz częściej skarżył się na ból pleców, zupełnie niczym dziadek. Jego przyjaciele stali się parą, a on pozostał sam. On się nie zmieniał, zostawał w tyle. Czy był sposób, by to wszystko zmienić? Widział tylko szczęście innych, nie potrafił znaleźć własnego. Czy tak zawsze miało już pozostać? Miał jedynie być cieniem w okół tysięcy świateł? Widział jeden tylko sposób, by stać się światłem. Zabłysnąć czymś wspaniałym.
                Nie wiedział, że stacza się w ciemność. Zarywał coraz więcej nocy, by chłonąć nową wiedzę. Czytał już książki w wielu językach, nawet te, o których nie wiedzieli nawet jego wykładowcy. Z każdych zajęć miał tysiące notatek, pamiętał każde słowo, choć większość tematów już dawno znał na wylot. Zadziwiał wszystkich swą wiedzą, jednak dla niego to zawsze było za mało. Chciał być najlepszy, chciał choćby w tym przewyższyć innych. Jednak wciąż stawiał sobie coraz wyższe wymagania. Chciał zawsze być lepszy od kolejnej osoby o jakiej się dowiedział, że była autorytetem. Więc czytał książki napisane przez nich i wszystkie wypisane w bibliografiach. Nie wychodził już z domu nie licząc wykładów i pracy. Nie zwoływał już spotkań w trójkę z dwójką przyjaciół. Uznał, że mają siebie nawzajem, a on nie może sobie pozwolić na stracenie czasu, który mógłby spędzić na nauce, ani na przeszkadzanie im, gdy mogliby być we dwoje. Czuł się jak zawalidroga, gdy patrzył na nich, gdy byli razem w pracy. Czuł, jakby jego obecność nakazywała im coś ukrywać, jakby mogli coś zrobić, gdyby tylko jego nie było. Uśmiechał się, będąc z nich dumnym niczym matka na ślubie swej najmłodszej córki, jednak wciąż czuł, że przeszkadza, jak kochana matka stająca się znienawidzoną teściową. Znów miał wrażenie, jakby powinien się odsunąć w cień. Zaczął więc pracować jak najdokładniej, by cały czas być zajętym i nie móc być przy nich, a jednocześnie, by nie wyglądało to na to, jakby ich unikał. Brał do pracy swoje notatki, by były jego zajęciem w czasie przerw. Słuchał jak przyjaciele rozmawiają ze sobą, potrafiąc go całkowicie zignorować. To utwierdziło go w przekonaniu, że nie jest im potrzebny. Gdyby był, nie potrafiliby ot tak zmienić swej rzeczywistości, wymazując go z niej.

                Z jednej strony był dumny z bliskich, którzy postępowali krok na przód, z drugiej zaś żałował, że pozostawiają go w tyle. Nie widział jednak sposobu, by to zmienić. Pozostawał jedynie zamknięty w kręgu kolejnych obowiązków, które nakładał na siebie, by nie myśleć o wszystkim, co działo się w okół niego. Miał nadzieję, że w ten sposób zmieni więcej niż jedno życie. Chciał stać się kimś wspaniałym, pomagać innym. Widzieć wiele uśmiechów. Uważał, że nie mógłby poświęcić życia jedynie jednej osobie tak, jak jest to w miłości. Wolał stać się naukowcem, wspaniałym lekarzem, który uratuje ludzi od cierpienia i da im szczęście, pozwoli innym kochać dłużej, samemu odrzucając to uczucie. Jemu nie było potrzebne. On miał stosy książek, które zastępowały mu bliskość ludzi. Nawet nie wiedział, kiedy przestał kłaść się spać o określonych porach i sypiał coraz krócej, by nie zmienić rozkładu dnia. Wiedział, że robi źle, ale w końcu nikogo nie zabije „jeszcze jeden rozdział” przed snem, prawda? Jednak te rozdziały stawały się dłuższe, trudniejsze do zrozumienia, a mimo, że noce się wydłużały, wciąż były za krótkie, by pomieścić w nich sen. Przez kilka dni nie było to niczym dziwnym, tydzień czy dwa jednak wiele zmieniały. Doskonale wiedział, czym ryzykuje, w końcu znał tak wiele tajników medycyny, zwłaszcza tych, opisujących co dzieje się w ludzkim mózgu. Po ilu godzinach bez snu następują zmiany, po ilu stają się nieodwracalne, ile czasu można przeżyć bez snu, jak jest on ważny. Jednak uważał, że śpiąc jedynie po dwie, trzy godziny i dostarczając organizmowi odpowiednich składników, może przedłużyć ten czas. Udawało mu się ukryć niektóre skutki braku snu, wręcz czuł, że go już nie potrzebuje, jednak pewnego dnia zasnął nagle czytając kolejny raz swe notatki. Budzika nie usłyszał przez zbyt głęboki sen. Jak długi on będzie?

Historia poza tematem numer sto siedemdziesiąt siedem: Stanąć o własnych siłach - Część dwudziesta siódma.

Choć wydarzenia wydają się być takie same to miodowe oczy postrzegają je inaczej.

Stanąć o własnych siłach
Część XXVII

                Chłopiec o miodowych oczach zawsze myślał, że wie bardzo mało. Uważał ludzi w okół siebie za wspaniałych, gdy potrafili opowiedzieć choć jedną, mądrze brzmiącą rzecz. Zawsze marzył o tym, by móc samemu kogoś czegoś nauczyć, a nie jedynie podziwiać innych. Teraz jednak poznał coś, czego niektórzy nie potrafią zrozumieć całe życie, niezależnie od tego, jak długo żyją. Poznał smak miłości. Może nie było to czymś za co dostawało się nagrody, czy wyróżnienia, jednak dla niego było to niczym spełnienie wszystkich marzeń. Zamiast złota skarbem były złote włosy, które mógł przeczesywać swą dłonią, kiedy tylko chciał. Jeden uśmiech wystarczył za tysiące pochwał, uszczęśliwiał bardziej niż stadko małych kociątek, stłoczonych pośród stolików pełnych słodyczy. Chłopiec nie potrzebował już budzika, gdy co rano budził się na długo przed nim z myślą, że wkrótce ujrzy oczy jaśniejsze od sierpniowego nieba. Czuł, że niczego innego już nie potrzebował, wystarczył mu jeden uśmiech tego, który nauczył go nowego spojrzenia na świat.
                Wszystko w okół niego zmieniło się nie do poznania, choć naprawdę pozostało niezmienne. To jedynie on widział wszystko w o wiele cieplejszych barwach. Zwykle śmiał się bez powodu, nie potrafiąc zrozumieć, co czują inni. Teraz jednak miał powód do szczerego uśmiechu i czuł emocje ludzi, którzy byli na wyciągnięcie jego ręki. Już wiedział kiedy należy się śmiać, a kiedy płakać. Wystarczyło, że ta jedna osoba była obok. Wydawał się być poważniejszy, jednak on odrzucił jedynie uśmiech, który był fałszywy, pozostawiając ten, który wypływał z jego serca. Już nie wydawał się być tak dziecinnym jak dawniej. Zauważył to w oczach ludzi, którzy zwracali się do niego z większym niż dawniej szacunkiem. Cieszyło go to, jednak najwspanialsze było dla niego spojrzenie błękitnych oczu, które coraz częściej wyrażało pochwałę dla jego lepiej przemyślanych czynów. Chłopak chciał być jak najlepszy, czytał coraz więcej, by zdobywać kolejne pochwały, by widzieć uśmiech na ukochanej twarzy. Udawało mu się to coraz częściej. Słyszał nutkę radości w głosie błękitnookiego, gdy rozmawiali ze sobą. A to było jego największe marzenie.
                Nie był w stanie zapomnieć, jak pierwszy raz jasnowłosy mężczyzna ujął jego dłoń i poprosił o wspólny wieczór. Nie wahał się choćby chwili. Z całego serca pragnął usłyszeć właśnie takie słowa, z tych właśnie ust. Musiał się zgodzić, inaczej żałowałby tego do końca swego życia. Przez czas jaki oddzielał go od teg małego marzenia spacerował często po mieście i rozglądał się w poszukiwaniu pięknych miejsc, które chciałby pokazać temu, który nauczył go prawdziwego szczęścia. Chciał jak najszybciej ujrzeć jego uśmiech i podziwiać go już zawsze. W dzień spotkania wstał o wiele wcześniej niż zawsze, choć przecież spotkać mieli się dopiero po pracy, czyli za wiele godzin. On jednak chciał jedynie zrobić jak najwięcej rzeczy, by nie musieć się martwić tym, co musiałby zrobić później, czy też tym, co by się stało, gdyby jasnowłosy wszedł do jego mieszkania. Był t jedynie jeden pokój, wąski korytarz, kuchnia i łazienka, więc nie zajęło mu dużo czasu posprzątanie wszystkiego tak doskonale, że mógłby zostać za to pochwalony przez błękitnookiego. W pracy zaś starał się nie zdradzić swych emocji, gdy spotkał swych przyjaciół. Widział jak błękitnooki nieco się stresuje, rumienił się, a jego dłonie lekko drżały, gdy spoglądał ku niemu. On zaś starał się być spokojny i uspokajał również jego. Widział również delikatny uśmiech drugiego przyjaciela, gdy ten patrzył na nich. To dodawało mu odwagi. Czuł, jakby cały świat uznał, że są sobie przeznaczeni.
                Cały wieczór nie puszczał dłoni błękitnookiego i uśmiechał się delikatnie. Nie tak natarczywie i bezsensownie, lecz pięknie. Był naprawdę szczęśliwy, gdy światło gwiazd odbijało się w tych jasnych oczach. Starał się opowiadać jak najwięcej ciekawych rzeczy, które znał. Chciał sprawić, by mężczyzna go pochwalił. Również grzecznie słuchał każdego słowa, jakie on wypowiedział. Dla niego to właśnie było największym szczęściem.

                Trzymał jego dłoń, gdy stali już przed jego domem. Czuł się nieco jak dziewczyna, gdy ten postanowił go odprowadzić. Jednak był szczęśliwy dzięki tej opiekuńczości. Chciał się odwdzięczyć. Do głowy przychodził mu tylko jeden pomysł. Spodobała mu się nieco zaskoczona twarz błękitnookiego, postanowił zapamiętać ją na zawsze.

Historia poza tematem numer sto siedemdziesiąt sześć: Stanąć o własnych siłach - Część dwudziesta szósta.

Postrzeganie świata zmienia się w zależności od tego, co dzieje się w naszym sercu. Co widzą błękitne oczy?

Stanąć o własnych siłach
Część XXVI

                Poranki powtarzały się nieprzerwanie, choć czasem wydawały się być zupełnie inne od tych dawniej znanych. Wstając rano błękitnooki nie myślał już jedynie o obowiązkach, jakie go czekały, ale również o tym, kogo mógł ujrzeć w czasie, gdy słońce oświetlało to ogromne miasto. Od pewnego czasu jego dni nie mogły już być takie same, nawet jeśli codzienność była powtarzalna to nie mógł dwa razy spojrzeć na otoczenie w ten sam sposób. Kiedyś wręcz kochał wszelkie normy i zasady, uważał, że to dzięki nim świat istnieje w obecnym kształcie. Każdy ruch musiał planować, by zawczasu spodziewać się jego konsekwencji, obserwował otoczenie, by przewidzieć, co mógłby go wkrótce spotkać. Analizował zachowanie zarówno swoje, jak i wszystkich w pobliżu, przez co wydawał się być nieco przerażający. Nie uśmiechał się zbyt często, raczej był zamyślony i wyciszony. Teraz jednak miał powód, by się uśmiechać. Każdego dnia czekało go coś, czego się spodziewał i nie był pewien. Wiedział tylko jedno, że każdego dnia chciał choć chwilę spędzić z tą jedną osobą, jednak jak długo ta chwila będzie wyglądała i jak długo trwała pozostawało dla niego tajemnicą.
                 Gdy spoglądał w niebo rozświetlone pomarańczowym światłem wschodu, nie widział już jedynie pustki. Teraz widział oczami wyobraźni jak w świetle tego samego, karmazynowego słońca, które jednak będzie wtedy zachodziło, drżeć będą błyszczące punkciki w miodowych oczach. Na tapecie telefonu miał ustawione ich wspólne zdjęcie. Jakoś dziwnie często ostatnio sprawdzał godzinę nie patrząc na zegarek, lecz właśnie na telefon. Nie obchodziło go już to, jak dziwnym kiedyś by uważał własne zachowanie. Teraz właśnie to dawało mu szczęście. Chciał poić się blaskiem miodowych oczu, zatapiać się w nich, upijać się nimi. Czasem miał wrażenie, jakby to naprawdę było możliwe, jakby był pijany myślą o karmelowych włosach. Uśmiechał się o wiele częściej. Potrafił zamknąć oczy i leżąc bezczynnie na łóżku, uśmiechać się bez przyczyny, myśląc jedynie o tej jednej osobie. Kiedyś nienawidził bezczynności, teraz potrafił spędzić godzinę, jedynie wpatrując się w te miodowe oczy. Lubił słuchać jego wesołego głosu, choć zanim go poznał uważał taki ton za denerwujący. Teraz to, czego kiedyś nie akceptował, odrzucał, składało się na obraz jego szczęścia. Czy mogło być coś dziwniejszego? Przyłapał się na nuceniu piosenek, które często podśpiewywał ten chłopak. Choć nie rozumiał ich tekstu, wystarczyło mu, że on powie o czym one są, by we własnym sercu uznać je za piękne. Naprawdę wystarczyło jedynie to, że to właśnie on kojarzył mu się z każdą nutą tych melodii. Nie potrzebował już niczego, poza jedynie blaskiem tych oczu. Iluzje stawały się rzeczywistością, gdy spełniały się marzenia, o których istnieniu nie wiedział.
                Pamiętał doskonale jak pierwszy raz poprosił tego chłopca o wiecznym uśmiechu, by spędzili czas jedynie we własnym towarzystwie tak, jak robią to zakochani. Czuł się nieco zawstydzony, jakby robił coś, za co należała mu się nagana i jednocześnie winny, gdy rozumiał, że pozostawią wtedy przyjaciela w samotności. Jednak uśmiech pełen radości i słowa zgody były lekiem na wszystkie jego zmartwienia. Nie wiedział zupełnie gdzie powinni iść we dwoje, ani co zrobić. Starał się przeczytać jak najwięcej i zaczerpnąć porad na ten temat, lecz ludzie jedynie nieco podśmiewywali się, gdy zadawał im pytania, a książki wydawały się być wręcz parzące, gdy wyobrażał sobie niektóre sytuacje z udziałem właśnie ich dwojga. Nie chciał nawet myśleć o tym, że mógłby zastosować się do tych rad. Wybrał inną poradę, której postanowił być wierny. Chciał iść za głosem serca. Skoro przywiodło go do tego miejsca to musi powieźć go dalej, aż do celu. Kwiaty wydawały się być żartem, gdy myślał, co dać miodowookiemu na spotkaniu. Wybrał czekoladki i małą maskotkę. Czuł, że właśnie to będzie odpowiednie. Uśmiech na delikatnej twarzy był tego najlepszym potwierdzeniem. Miejsca nie musiał wybierać, chłopak natychmiast zaczął opowiadać o tym, jak wiele jest w mieście rzeczy, które chciał zobaczyć właśnie z nim. Postanowił więc spełnić jak najwięcej jego życzeń tego jednego wieczoru. Chłopak miał urocze i przyziemne marzenia. Wspólne podziwianie gwiazd, przejście przez most, trzymając się za ręce. Również dla niego było to ogromnym szczęściem, o którym nigdy nie marzył. Ani przez chwilę nie pomyślał o chłopcu inaczej niż o kwiecie, którego nie wolno dotykać, gdyż wtedy straci wszystkie płatki. Postanowił, że czas wyrzucić wszystkie dziwne filmy jakie kiedyś oglądał. Teraz nie były mu potrzebne. Teraz miał marzenie, którego nigdy nie zobaczy w żadnym z nich. A jego spełnieniem był ten delikatny uśmiech i błyszczące miodowe oczy.

                Gdy odprowadzał go do domu zdobył się jedynie na delikatny pocałunek złożony na policzku chłopaka, jednak to właśnie ten niewinny kwiat postanowił złączyć ich wargi w sposób, który był o wiele piękniejszy niż wszystkie, o jakich kiedykolwiek słyszał. Od tego dnia wciąż śnił o tym, by widzieć ten delikatny uśmiech już zawsze.

Historia poza tematem numer sto siedemdziesiąt pięć: Stanąć o własnych siłach - Część dwudziesta piąta.

Czasem codzienność się zmienia i musimy jedynie ją zaakceptować. Ale jak się do niej przyzwyczaić, gdy widzimy ją w szarych barwach?

Stanąć o własnych siłach
Część XXV

                Czy powinno się być szczęśliwym przewidując swą samotność? Czy wolno być smutnym, widząc czyjeś szczęście? Jak należy zachować się, gdy w okół jest tyle sprzecznych emocji? Czarnowłosy patrzył na swoich przyjaciół, którzy z błąkającymi się po twarzy uśmiechami, które próbowali ukryć, przepraszali za sprawione zmartwienia i tłumaczyli, że już wszystko jest dobrze. Przyglądał się ich złączonym dłoniom, które natychmiast rozdzielili i schowali za siebie, gdy go ujrzeli. Czyżby wstydzili się przed nim swych uczuć? Czy może uważali, że okazywanie ich byłoby równie niestosowne, co jedzenie na oczach umierającego z głodu? On starał się nie przejmować niczym i jedynie uśmiechać, patrząc im w oczy. Cieszył się, że nic im nie jest, lecz obawiał się, że pozostawią go kiedyś samego.
                Reszta wspólnego czasu tego dnia upłynęła spokojnie, choć Feliciano z niewiadomych powodów, gdy szli spać, zaczął obiecywać Kiku, że będą grzeczni i on może spać spokojnie. Błękitnooki zaś jedynie rumienił się myśląc o tym, co chłopak miał na myśli przez niegrzeczne zachowanie, którego obiecał unikać. Dwoje przyjaciół jak zawsze zajęło jedno posłanie, choć tym razem obaj uśmiechali się przez sen. Jedynie jeden nie mógł zasnąć mimo coraz późniejszej pory. Zaczął tęsknić za domem, pierwszy raz od dawna, choć już zdążył zdecydować, że niedługo przestanie do niego wracać. Lecz teraz czuł, że jedynie tam może być. Czemu? Bo tam wiedział, że ktoś na niego czekał. Choćby młodsze rodzeństwo rozeszło się po świecie, starszy brat zawsze był przy nim. Niestety, nikt nie jest wieczny... Nie chciał jednak o tym myśleć, nie chciał nigdy choćby nawet przez chwilę, pomyśleć, że jego mogłoby zabraknąć... Czuł jednak, że jego przeznaczenie coraz bardziej zbliżało się do samotności. Ludzie młodsi od niego już dawno znaleźli tych, których chcą mieć przy swoim boku, on obserwował jak to samo robią jego przyjaciele. Jego rodzeństwo było coraz starsze, więc nie był im już tak potrzebny jak dawniej. A on wciąż pozostawał niezmienny, nie znalazł nikogo, dla kogo mógłby żyć, nie miał też nikogo, kto by go potrzebował, a ludzie w okół tak szybko się zmieniali, jakby mieli zniknąć nim nastąpi brzask. Patrzył przez okno jak księżyc ustępuje miejsca słońcu. On też zawsze usuwał się w cień. Czy tak musi być? Czy jedno istnienie musi odejść, by pojawiło się inne w jego miejscu? Czy zawsze musi być ktoś niepotrzebny? Gwiazdy odległe jeszcze nie zostały całkowicie zagłuszone światłem tej bliższej, Słońca. Widział jak punkcik za punkcikiem ich światło zdaje się znikać, gdy pomarańczowa kula wspina nie po nieboskłonie. Jednak one nie znikały, nie bladły, to jedynie złudzenie. Więc czy i on nie powinien obudzić się ze snu i ujrzeć to, co jest prawdą? Gwiazdy wciąż święcą, nawet, gdy ich nie widzimy. On też pozostaje potrzebny nawet, gdy nie będzie sam o tym wiedział, gdy kto inny zajmie jego dotychczasowe miejsce, dla niego pozostanie inne. Czemu jednak on był jedyną osobą, którą nie zdawała sobie z tego sprawy?

                Minuty mijały, a poranek niepowstrzymanie wkradał się do pomieszczenia swym światłem. Mężczyzna w końcu zasnął, by przespać choć kilka godzin przed popołudniową zmianą. Jego przyjaciele obudzili się dużo wcześniej niż on. Jednak nawet nie pomyśleli o tym, by odejść bez słowa. Obaj zaczęli sprzątać to, co pozostało po wspólnym wieczorze, starając się być tak cicho, jak tylko było to możliwe. Chłopiec o miodowych oczach nawet wiele razy poprawiał przyjacielowi kocyk, by ten się nie przeziębił. Czekali aż młodzieniec się obudzi, a gdy to nastąpiło, a on ich ujrzał, czuł się niewyobrażalnie szczęśliwy. Nie zostawili go nawet wtedy, gdy mieli ku temu pełne prawo. Czekali, choćby po to, by się pożegnać, a w dodatku zrobili dla niego tak wiele. Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, gdy jego najmłodszy przyjaciel przytulił go mocno. Nawet niepewnie odwzajemnił uścisk, uspokajając go, gdy ten mówił o tym, jak bardzo martwił się, że on już się nie obudzi, bo przecież zawsze wstawał tak wcześnie. Przepraszał za sprawione zmartwienie i wytłumaczył powód zaistniałej sytuacji, lecz jego przyjaciele jedynie przerwali potok jego przeprosin, zapewniając, że nic złego się nie stało, a on jedynie powinien mniej się stresować i bardziej o siebie dbać. Z każdym ich słowem czuł się coraz szczęśliwszy, wiedział już, jak ważny musi dla nich być, widział ich oczy, gdy patrzyli na niego. Tego wzroku nie można było udawać. To jeden z tych błysków w oczach, które rozpalane są wielkim żarem w sercu. Teraz już wiedział, że nie zostanie przez nich osamotniony. Jednak zaczął myśleć, że może być dla nich ciężarem, gdy będą chcieli być sami, a będą obwiniać się, że on nie ma nikogo, kto mógłby podać mu rękę, gdy oni będą zbyt daleko. On sam nie wiedział, czy kiedykolwiek się to zmieni. Chciał jednak jedynie patrzeć na szczęście innych. Nie potrafił jeszcze zrozumieć, że są ludzie, ktrych uszczęśliwi jego uśmiech.

Historia poza tematem numer sto siedemdziesiąt cztery: Stanąć o własnych siłach - Część dwudziesta czwarta.

Czy to, co widzą Twe oczy zmieni to, co czuje Twe serce? Dwoje staje się jednym, lecz nikt nie może pozostać samotny.

Stanąć o własnych siłach
Część XXIV

                Nieważne było jak patrzyli na nich, gdy pośród nocy biegli trzymając się za ręce. Ważne było jedynie, by jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Błękitnooki pamiętał dobrze układ uliczek miasta, mógł szybko wrócić do domu czarnowłosego lub znaleźć się w jakimkolwiek innym miejscu. Nie mogli biec zbyt długo, by mieć jeszcze siłę iść dalej, a nie jedynie dobiec do połowy drogi i zatrzymać się nagle bez czucia w nogach. Tak więc po pewnym czasie zwolnili kroku. W takiej odległości od miejsca zdarzenia byli już bezpieczni, jednak nie mogli się jeszcze zatrzymać. Szli teraz zwykłym, codziennym tempem. Mogło to wyglądać, jakby byli jedynie na spacerze, lub jak długoletnia para, która odruchowo, idąc gdziekolwiek, trzyma się za ręce przy każdej codziennej czynności. Czy tak kiedyś naprawdę będzie? Czy nastanie dzień, w którym ich złączone dłonie staną się codziennością? Ich kroki rozbrzmiewały wspólnym rytmem, tworząc symfonię na wespół z równym biciem serc. Zupełnie jakby świat stracił wszelkie dźwięki i jedynie ich oddech rozbrzmiewał echem pośród pustki. Tak było dobrze. Gdy nie było dla nich żadnych przeszkód. Jednak jaka była ich przyszłość?
                Wkrótce znaleźli się w pustej uliczce, a chłopak o miodowych oczach zatrzymał się nagle. Jego towarzysz spojrzał na niego zaskoczony.
- Co się stało...? Jesteś zmęczony? – mężczyzna spojrzał w oczy, które były mu tak cenne.
- Nie... Tylko Trochę się boję...
- Nie martw się, jestem przy Tobie...
- Boję się, bo jesteś przy mnie... – chłopak złapał mocno jego ramię wolną ręką, gdy drugą wciąż nie puszczał jego dłoni.
- Co masz na myśli? Zrobiłem coś złego?
- Nie Ty, tylko ja... Wtedy... Widziałeś coś czego nie powinieneś widzieć... Widziałeś mnie innego, niż chciałem być dla Ciebie... – na te słowa blondyn zamknął oczy.
- Nic nie widziałem – powiedział, uśmiechając się delikatnie. – Byłeś sam w ciemnej uliczce, nie było nikogo innego. Zgubiłeś się i przyszedłem odprowadzić Cię do domu – otworzył swe błękitne oczy i spojrzał w te należące do młodego chłopaka. – Prawda? Czy może Ty pamiętasz co innego? – chciał, by chłopak wiedział, że niezależnie co się stanie, w jego sercu nadal nic się nie zmieni.
- Ach, tak... Było dokładnie tak jak mówisz! Tam było tak strasznie ciemno... Dziękuję, że mnie uratowałeś – chłopak nagle przytulił towarzysza i wyszeptał do jego ucha. – Nigdy mnie nie opuścisz, prawda? – te słowa nieco zaskoczyły mężczyznę, który zamarł bez ruchu i zarumienił się intensywnie. – Prawda...?
- Oczywiście. Przecież nie mam powodu, by Cię zostawiać... I mam powód, by być przy Tobie...
- Jaki powód...? – chłopak spojrzał mu w oczy z zainteresowaniem.
- Bo ja... Ech, nie wiem jak Ci to powiedzieć...
- Możesz zrobić coś, co sprawi, że zrozumiem. Zawsze tak robisz, prawda? Nie mówisz, że Ci na kimś zależy. Ty zajmujesz się nim, by wiedział, że może na Ciebie liczyć. Teraz zrobię to samo, wiesz? Też muszę Ci coś powiedzieć... Ale tym razem nie użyję do tego słów, dobrze?
- Dobrze... – błękitnooki nieco się zarumienił. Wyglądało to w pewnym sensie zadziwiająco, gdy on, tak poważny i silny, wydaje się być bardziej zagubiony niż uroczy młodzieniec przed nim.
- Zamknij oczy... – blondyn wykonał polecenie. Chłopak stanął na palcach i złożył delikatny pocałunek na jego policzku. – Tyle wystarczy, byś zrozumiał... A nie jest to zbyt wiele, jeśli byś nie chciał...
- Wiesz... Dokładnie to samo chciałem Ci powiedzieć – wyższy mężczyzna dgarnął włosy z czoła młodszego, by złożyć na m pocałunek.
- Nic się nie zmieni, prawda?
- Kiedyś wszystko się zmieni... Ale nie martw się. Zmieni się na lepsze – mężczyzna delikatnie zmierzwił włosy towarzysza. – Wracamy?
- Ach, już chyba najwyższy czas. Kiku musi się strasznie martwić...
- Chodźmy go uspokoić.
- On jest trochę jak mama, ciągle się martwi, robi takie dobrze jedzonko i nam je daje.
- Więc my mamy być jego dziećmi? – zawsze poważny błękitnooki tym razem zaśmiał się szczerze.
- Jeszcze trzeba znaleźć mu kogoś miłego, żeby była mamusia i tatuś! – obaj zaczęli się szczerze śmiać, zmierzając ku miejscu, w którym powinni się znaleźć. Nie puszczali swych dłoni choćby na chwilę.

                Jak wiele miało się zmienić? A jak wiele pozostać niezmiennym? Młodzieniec patrzył samotnie w nocne niebo, czekając na powrt przyjaciół. Bał się, że już nigdy ich nie ujrzy. Nie mógł jednak pokazać, że nie wierzy w to, że sami sobie poradzą. Czy wszystko będzie dobrze? Czy wrócą razem, czy jedynie jeden z nich? Jak będą wyglądać, gdy staną przed nim. Nie chciał myśleć o tym, że cokolwiek mogłoby się im stać. Jednak nie mógł powstrzymać się od myśli, że coś może ich rozdzielić. Nawet, jeśli wrócą, to czy nic się nie zmieni? Czy wciąż będzie im potrzebny, czy może oni pozostaną jedynie w dwójkę, już go nie potrzebując? Nie chciał o tym myśleć. Chciał jedynie jeszcze choćby raz ujrzeć uśmiech na ich twarzach. Wkrótce usłyszał pukanie do drzwi i poszedł je otworzyć.

Historia poza tematem numer sto siedemdziesiąt trzy: Stanąć o własnych siłach - Część dwudziesta trzecia.

[Rozdział napisany po oglądaniu filmików z "Ib" i podczas słuchania Sound Horizon... To nie jest normalny rozdział...]

Jak wiele twarzy może mieć ten, którego uważamy za bezsilnego? Jak wiele słabości może mieć ten, który wydaje się być niepokonany? Dwoje przeznaczonych sobie ludzi spotyka się w niespodziewanych okolicznościach.

Stanąć o własnych siłach
Część XXIII

                Czarne niebo usiane było gwiazdami, które jak na złość nie chciały oświetlić jasno miejsca, do którego zmierzał młodzieniec. Wszystkie uliczki wydawały się być takie same, tak podobne do siebie, że aż nie sposób było ich rozróżnić. Niewiedza i bezsilność aż bolały, skazując na samotność i wyrzuty sumienia tego, którego oczy zamykały w sobie światło poranka. Mężczyzna biegł przed siebie nawołując to jedno, tak dobrze znane mu imię. Cóż więcej mógł zrobić, gdy nie znał drogi jaką przebył ten, którego tak desperacko poszukiwał? Mógł jedynie mieć nadzieję, że nagle pojawi się przed nim, że znajdzie go, jedynie biegnąc na ślepo. Pierwszy raz w życiu robił coś bez uprzedniego zaplanowania każdego szczegółu. Teraz nie było na to czasu, teraz musiał wierzyć, że jest w stanie zrobić to, co może wszystko zmienić. Biegł przed siebie nawet, gdy deszcz zasłaniał mu widok, jego kroki rozbrzmiewały chlupotem na zmoczonych ulicach. Nie mógł dostrzec twarzy, którą pragnął ujrzeć. Jednak nie poddawał się, niezależnie od tego, ile czasu minęło i jak bezsilnym być się zdawał. Pragnął jedynie, by ta jedna osoba była bezpieczna, niezależnie od tego, co miałoby się stać z nim samym, kim byłby dla niego.
                Jednak jeśli robisz coś bezmyślnie, nie jesteś w stanie przewidzieć konsekwencji swych czynów. Młodzieniec o miodowych oczach zagubił się pośród tysięcy bocznych uliczek, unikając tych jasnych, głównych dróg. I to był jego największy błąd. Pozbawione światła uliczki skąpane były w nieznanym mroku, a tak błyszczące oczy przyciągały wzrok, który nigdy nie powinien na nie paść. Biegnący młodzieniec wydawał się być łatwą ofiarą, jak zastraszona mysz pośród tysięcy kotów. Jeśli już ktoś go gonił, wydawało się, że chłopak jest na przegranej pozycji, nawet gdy jeszcze nic się nie rozpoczęło. Wydawał się być tak bezbronny. Zwłaszcza, gdy przekroczył nieprzekraczalną granicę i znalazł się w miejscu, w którym nigdy nie powinien zawitać, w dzielnicy, którą wszyscy omijali szerokim łukiem. Nigdy nie interesował się częściami miasta, które nie mogły dać mu radości, nie wiedział więc nawet o istnieniu tych, które były w pewien sposób wyklęte ze świata. Nawet nie zauważył, gdy znalazł się w ślepej uliczce, a jej wejście zostało zastawione przez dwóch rosłych mężczyzn. Teraz żałował tego, co zrobił wcześniej. Myślał o tym, że gdyby błękitnooki tu był, wszystko mogłoby się ułożyć, jednak bez niego był niczym. Kiedy tak się od niego uzależnił i nawet nie myślał, co powinien zrobić uważając, że może zostawić wszystko w jego rękach? Teraz już nie miał takiej możliwości.
                Nocne niebo nie było przychylne dla tego, którego oczy miały kolor morza, zbyt długo nie chciało oświetlić miejsca,ku któremu powinien kierować swe kroki. Wkrótce jednak do uszu błękitnookiego dobiegł dźwięk najpiękniejszego znanego mu głosu. Niestety, był to krzyk o pomoc. Natychmiast rzucił się biegiem ku miejscu, z którego dochodził głos, pragnąc nigdy nie widzieć łez na twarzy, której obraz wyrył się w jego sercu. Biegł bez ustanku, przyspieszając, gdy usłyszał krzyk bólu. Czemu nikt nie reagował? Czemu ten krzyk mógł rozchodzić się po uliczkach bez echa? Dobiegł do miejsca, w którym dźwięk był najgłośniejszy, jednak między nim, a jego źródłem stała ogromna ściana... Więc on musiał być zamnkięty w ślepej uliczce... Bez ucieczki... Bez nadziei... Błękitnooki przeklinał sposób budowy starych miast, takich jak ta część tego miejsca. Zamykanie uliczek, by nie zderzały się ze sobą dawne powozy, dzisiejsze samochody... Teraz to, co miało uchronić od tragedii mogło do niej doprowadzić. Mężczyzna szukał przejścia na drugą stronę tej przeklętej ściany, która dzieliła go od tego, co było dla niego tak cenne. Wkrótce ujrzał to, czego nie chciał zobaczyć nigdy, tego, którego pragnął spotkać, ale nie w takim stanie.
                W czasie, gdy pomoc była daleko, niebezpieczeństwo było coraz bliżej. Dwóch, potężnych mężczyzn zbliżało się do drobnego chłopca, który nie miał żadnej drogi ucieczki. Mówili okropne rzeczy, chcieli zabrać wszystko, co do niego należało. Przedmioty mógłby oddać im bez problemu, choć żałowałby utraty numerów i zdjęć zapisanych na telefonie. Pieniędzy nie miał przy sobie zbyt wiele, nie byłoby to więc zbyt wielką stratą, by oddać je tym ludziom. Jednak najwyraźniej nie tylko przedmioty wydawały się być dla nich cenne. Chłopak przełknął ślinę, rozumiejąc, że teraz musi liczyć jedynie na siebie. Nie mógł już patrzeć w dal, czekając na cud. Musiał sam się nim stać. Odmówił poddania się ich żądaniom. Patrzył na nich jak najpoważniejszym wzrokiem na jaki mógł się w tej sytuacji zdobyć. Jego głos nie drżał, miał kogoś, w kim mógł pokładać nadzieję, choć był daleko. Był gotów zrobić wszystko, by go znów ujrzeć, by był z niego dumny. Jednak to jedynie go pogrążyło, gdy jeden z mężczyzn go zaatakował. On jednak nie pozwlił sobie na zostanie marionetką w ich rękach. Znał kilka sztuczek, potrafił szybko uciekać, wystarczyło, że jedynie raz uderzy w odpowiednie miejsce, a droga będzie wolna, a on będzie mógł uciec. Z całej siły kopnął jednego z mężczyzn w brzuch, a on skulił się w pół, wtedy drugi chciał złapać chłopaka, lecz był za duży i zbyt wolny. Chłopak uderzył go łokciem w brodę, gdy ten schylał się, by go sięgnąć. Mężczyzna upadł, a chłopak ruszył ku wyjściu z uliczki, w którym ujrzał błękitne oczy, za którymi tęsknił.
                Jasnowłosy nie mógł uwierzyć w to, co rozgrywało się przed jego oczami. Czy to naprawdę był ten sam delikatny, beztroski chłopiec, którego przywykł chronić? Czy teraz nie stanie się zbędny, gdy on potrafi tak wiele zrobić sam? Patrzył w miodowe oczy, które spoglądały ku niemu... przepraszająco? Zupełnie jakby chłopak nie chciał, by on widział, że wcale nie jest bezsilny i zdany na jego pomoc. Czyżby on tak zawsze udawał? Był taki nieporadny, by inni czuli, że muszą być przy nim, by mu pomóc? Wydawało się to być całkiem sensowne. Nie wyglądał na kogoś, kto umiał tak wiele, nikt więc nie szedłby za nim szukając ratunku. Za to idealnie nadawał się na kogoś, kogo można było chronić... Co jednak było prawdą, a co kłamstwem? Czy to był ten sam chłopak, którego zdążył pokochać? Teraz nie było czasu, by nad tym rozmyślać. Wyciągnął ku niemu dłoń.

                Chłopak patrzył w błękitne oczy, widząc w nich cień strachu. Czy nie wydawał się być teraz straszniejszy od tych, którzy go zaatakowali, gdy on potrafił ich pokonać? Czy teraz mężczyzna się go bał? Czy opuści go dlatego, że nie trzeba go chronić? W jego umyśle kołatało się tak wiele myśli. Tak naprawdę sam nie wierzył, że udało mu się zrobić cokolwiek bez pomocy innych. Nie chciał więc być zdany na siebie, bo „przecież sobie poradzi”. Wiedział, że bez niego nie poradzi sobie nawet w najprostszej czynności. Nie będzie potrafił oddychać bez świadomości, że on robi to dla niego. Ujął jego dłoń i razem uciekli w bezpieczne miejsce.

Historia poza tematem numer sto siedemdziesiąt dwa: Stanąć o własnych siłach - Część dwudziesta druga.

Spotkanie, które zakończyło się niespodziewanie. Czy zmieni się to, co pozostawało niezmienne? Czy może coś całkiem nowego stanie się codziennością?

Stanąć o własnych siłach
Część XXII

                Nadszedł czas, by ich życie znów zmieszało się w jedną całość. Spokojnie chodzili na swe uczelnie, a gdy nadszedł weekend znów stawili się na miejscu swej pracy. Już nikt się nie spóźniał, nikt nie był przed czasem, wszyscy pojawiali w tym samym momencie, nauczeni już swych wzajemnych nawyków. W czasie przygotowań do objęcia zmiany opowiadali sobie co wydarzyło się przez czas, którego nie mogli spędzić razem. Choć co dzień wysyłali sobie wiele wiadomości przez komunikatory internetowe to, co mówili patrząc sobie w oczy miało dla nich większą wartość, chcieli więc, by tych słów było jak najwięcej. Jednak w pracy nie było aż tak wiele czasu tak więc jak zawsze umówili się, by później spotkać się w domu czarnowłosego. Wiedzieli już, że ich codzienność wróciła do poprzedniego stanu, skoro każdy element ich życia wracał na swoje miejsce. Czy potrafiliby już nigdy nie wrócić do miasta, skończyć studia i zapomnieć o wszystkim, co było w okół nich? Nie wyobrażali sobie tego, jednak nie chcieli teraz o tym myśleć, gdy mieli jeszcze tak wiele czasu.
                Dzień w pracy minął tak jak minąć powinien. Nie było żadnych nieprzewidzianych trudności, ani innych niespodzianek. Całą trójka sprawowała się doskonale, dzielnie znosząc trudy pracy, która była naprawdę dobrze przez nich wykonywana. W trójkę było im raźniej, zaś szef był naprawdę miłym człowiekiem. Klienci czuli szacunek przed błękitnookim, który samym wyglądem sprawiał, że potulnieli, więc i oni nie sprawiali zbyt wielkich problemów. Wyuczone przez długi czas obowiązki nie były już niczym tak strasznym i żmudnym jak dawniej, teraz były normalnością i rutyną. Gdy mogli być w tym miejscu razem, wydawało się ono o wiele lepszym niż było naprawdę. Czyż nie wszystko, co przeżyte z kimś dla nas ważnym, staje się piękniejsze tylko dlatego, że ta osoba jest przy nas? Tak więc trzy, dawniej zupełnie obce sobie osoby, teraz były powodem, dla którego ich wspólny czas stawał się czymś wspaniałym.
                Wkrótce nadszedł wieczór, gdy mogli spotkać się całą trójką w mieszkaniu czarnowłosego. Spotkanie przebiegało tak jak zwykle, pełne rozmów i uśmiechu. Cała trójka opowiadała o tym, co spotkało ich w czasie wakacji. Zwykle jednak były to niezbyt znaczące rzeczy, choć jednak dla nich znaczyły wiele. Każde wspomnienie było dla nich ważne. Choćby było t jedynie błahe wydarzenie, to ludzie w nim uczestniczący zmieniali je w jedne z najpiękniejszych chwil świata. Tak też rozbrzmiewały opowieści o tym jak któreś z nich spotkało jakąś dość dziwną osobę, lub któreś z ich rodzeństwa zrobiło bardzo głupią rzecz. Opowieści były do siebie podobne, w końcu świat jest powtarzalny i w różnych miejscach dzieją się podobne rzeczy, a i oni sami zapamiętywali to, co ważne było też dla innych z nich, co łączyło ich opowieści w jedną całość. To, co mówiła jedna osoba przypominało innym podobne zdarzenie, choć z innego czasu. Tak też opowieści znów toczyły się do późna aż zaszło słońce.
                Nadszedł moment, który powtarzał się wiele razy, lecz teraz nie mógł pozostać niezmienny, choć takim być musiał, by zmienić mogło się wszystko. Czy można było tak jak zawsze pozwolić dwójce przyjaciół spać w jednym miejscu, samemu odsuwając się w cień w miejscu innym, przewidując, co mogą czuć będąc tak blisko siebie? Lecz czy próba zmiany tego, co zawsze było normalne, sama w sobie nie stanie się nienormalna? Może pozostawienie spraw samym sobie będzie najlepszą pomocą w tym, w co nie ma się prawa wtrącać? Tak więc czarnowłosy jak zawsze przygotował posłanie dla przyjaciół, którzy zostali zbyt długo.
- Ja dziś jednak nie zostanę... – zaczął nagle błękitnooki. – Nie chcę Ci robić problemu od razu po wakacjach i w ogóle... – jego głos drżał, co było tak nienaturalne, nie podobne do niego, że aż przerażające.
- Ale czemu...? – chłopiec o miodowych oczach patrzył smutnym wzrokiem na przyjaciół. – Przecież zawsze tu nocujemy... Chcesz zostawić mnie samego? – słowa chłopca nieco zraniły najstarszego z mężczyzn. „Samego”? Przecież on miał być przy nim... Czy on się nie liczył? Czy może to jedynie nieopatrzne słowo, gdy chłopiec pomyślał, że miałby spać tu sam, gdy on byłby w sąsiednim pokoju? Może jednak chłopiec widzi jedynie te błękitne oczy, a gdy ich zabraknie świat zmienia się w pustkę?
- Nie mów tak, Feliciano – błękitnooki położył dłoń na głowie przyjaciela. – Przecież jak tak mówisz to Kiku jest smutny. Nie chcesz chyba, żeby był smutny, prawda? – mężczyzna zachowywał się w stosunku do przyjaciela niczym ojciec.
- Ale on jest smutny, bo nie chcesz być w jego domu...
- To nie tak, że nie chcę być tutaj, tylko...
- Tylko nie chcesz być przy mnie? – miodowe oczy zaszkliły się łzami. Nikt nie spodziewał się pytania, które zmroziło serce błękitnookiego. – Wiesz, że jeśli tu zostaniesz na noc, będziesz musiał spać ze mną... To tego nie chcesz? Zostaniesz, jeśli ja pójdę? – chłopak cicho pociągnął nosem.
- To nie tak...
- Więc jak?! – chłopak nagle, niespodziewanie zerwał się z miejsca i wybiegł z domu, jedynie szybko się ubierając i zbierając rzeczy, które przyniósł ze sobą, przewidując nocowanie. Gdy drzwi się zatrzasnęły w pomieszczeniu zapanowała cisza.
- Jeśli jemu nie mogłeś... powiedz to mi... Czemu? – czarnowłosy podszedł do przyjaciela. – Jeśli chcesz za nim pobiec lub zostać, musisz mieć ku temu powód.
- Ja po prostu boję się, że... Że to już nie będzie jak dawniej...
- A jak będzie? Czemu?
- Wiesz... Myślę, że powinienem go znaleźć, jest już późno i...

- Wiem, martwisz się o niego. Ale gdy będziesz go szukał znajdź odpowiedź na jego pytanie – błękitnooki przytaknął i wyszedł z domu, by znaleźć największy skarb, jaki mógł zdobyć w swoim życiu. Czarnowłosy jedynie spojrzał na rozgwieżdżone niebo, myśląc, że zaczyna już jedynie zawadzać.

Historia poza tematem numer sto siedemdziesiąt jeden: Stanąć o własnych siłach - Część dwudziesta pierwsza.

Co jest codziennością, a co odmianą, gdy odchodzisz od tego, co znałeś zawsze ku temu, co jest dla Ciebie jedynie powtórzenie nowo poznanego życia? Czas, by trójka przyjaciół powróciła na swe miejsce.

Stanąć o własnych siłach
Część XXI

                Trzy elementy układanki znów pojawiły się w jednym mieście. Nie mogły istnieć, gdy brakwało jednego z nich, lecz żaden z nich nie potrafił tego zrozumieć, myśląc, że jedynie wadzi. Lecz wkrótce mieli dowiedzieć się jak wiele ich ze sobą łączy... Jednak nie spodziewali się, że kiedyś nadejdzie dzień, gdy będą sobie niezbędni.
                Trzy osoby skierowały swe kroki do swych tymczasowych domów, by znów przyzwyczaić się do życia w tym miejscu. Błękitnooki zauważył, że współlokator, z którym wynajmował pokój w pewnym małym mieszkaniu, znów zapomniał o sprzątaniu... i teraz wszędzie było pełno dawno już przegniłych śmieci. Cóż, sam go do tego przyzwyczaił, sprzątając każdy skrawek domu na błysk, a tego jednego dnia, w którym wyjeżdżał o tym zapomniał. Był wtedy spokojny, myśląc, że zrobił to jego współlokator. Ten zaś jedynie nabrudził jeszcze bardziej i wyjechał, myśląc że błękitnooki wyjeżdża następnego dnia. Tak też teraz błękitnooki był sam w mieszkaniu, z którego sprawca zamieszania najwyraźniej ewakuował się po zobaczeniu efektów swego postępowania. Czy jeśli chcesz komuś pomóc ten ktoś musi Cię wykorzystać i udawać, że to, co robiłeś z dobrej woli, jest teraz Twoim obowiązkiem? Czy jeśli jeden raz nie zrobisz tego, czego nie musisz, a chcesz, musi być to potraktowane jak wymiganie się od konieczności? Młodzieniec pomyślał, że musi bardzo uważnie przemyśleć swoje relacje z otaczającymi go ludźmi, zrozumieć kto go potrzebuje, a w czyich rękach jest zabawką. Miał na to dużo czasu, gdy musiał sprzątać zastany bałagan. Były to tylko porozrzucane rzeczy z pokoju wspólnego, jedzenie i nieco śmieci. Czyli sprawca tego pobojowiska pamiętał o idealnym zadbaniu o własne rzeczy, jednak nie obchodziło go to, co działo się z rzeczami, które nie należały do niego. Czy tak samo postępował z ludźmi? Błękitnooki myślał, że tak właśnie musiało być, gdy on wciąż sprzątał wszystkie wspólne przestrzenie, dzielił się jedzeniem, gdy cokolwiek ugotował, a teraz nie mógł odpocząć po podróży, gdyż otaczał go chaos, którego nie zrobił, a z którym musiał się uporać. Jednak czuł, że niedługo to się zmieni. Musiał sobie trochę wychować współlokatora i wszystko powinno być idealnie. Zwłaszcza, że w tym mieście mogło spełnić się jedno z jego największych  marzeń. Z uśmiechem na twarzy pomyślał o chłopcu o miodowych oczach. Nawet nie zauważył kiedy mieszkanie znów zaczęło lśnić czystością. Teraz pozostało jedynie poczekać i załatwić kilka spraw ze współlokatorem.
                Miodowe oczy spoglądały na ściany małego, jednopokojowego mieszkanka, które było w tym miejscu domem chłopaka. Nie było to może miejsce, w którym chciałby spędzić resztę życia, jednak było to jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie widział w tym mieście. Teraz nieco ziało pustką, gdy tak długo nikogo w nim nie było. Chłopiec może nie sprzątał zbyt przesadnie, ale gdy wrócił nie musiał martwić się, że znajdzie w mieszkaniu coś, czego widzieć w nim nie chciał. Była tu nieco domowa atmosfera, kilka rzeczy leżało tam, gdzie zostawił je w pośpiechu, gdy musiały tu zostać, a on musiał szybko biec na samolot. Na szczęście nie było nigdzie nic brudnego, może nieco kurzu. Postanowił jednak sprawić, by wszystko pięknie błyszczało. Pamiętał, że błękitnooki zawsze mówił o tym jak lubi gdy wszystko jest idealnie czyste. Chłopak chciał, by jego przyjaciel był z niego dumny. Nigdy nie spotykali się w tym mieszkanku, gdyż była tu jedynie sypialnia, kuchnia i łazienka, nie było zbytnio miejsca, w którym można było na spokojnie zjeść wspólnie ciasto i porozmawiać, gdyż kuchnia była zbyt mała, a w sypialni nie było przecież stołu, przy którym mogliby usiąść. Pomyślał jednak, że może kiedyś spędzi tu nieco czasu z błękitnookim. Oczywiście nie miał na myśli nic złego, jednak rumienił się na myśl, że mieliby być tylko we dwoje. Zwykle spotykali się w trójkę, w mieszkaniu czarnowłosego, który miał miejsce, by ich przyjąć i nie miał współlokatorów, którzy mogliby przeszkadzać. Czy jednak spędzenie czasu jedynie z jednym z dwójki przyjaciół nie byłoby krzywdzące dla drugiego? Chłopiec nieco posmutniał. Po chwili jednak pomyślał, że nie byłoby w tym nic złego, gdyby błękitnooki byłby kimś więcej niż przyjacielem. Postanowił więc jak najszybciej powiedzieć mu o wszystkim, co czuł i czego pragnął względem niego. Spoglądał przez okno na błękitne niebo i czuł, że niedługo wszystko będzie spełnieniem najpiękniejszego ze snów.
                Nieco zbyt puste mieszkanie wydawało się być jednym z najsmutniejszych widoków w życiu czarnowłosego. Nie było tu nikogo, kto wyszedł by mu na powitanie, ani też swojskiego otoczenia. Zawsze wszystko idealnie sprzątał, więc dwupokojowe mieszkanie wyglądało raczej jakby właśnie było wystawiane na sprzedaż, a nie zamieszkałe. Jedynie pozostawione w szafkach rzeczy, które były na swoim miescu, przypominały mu on tym, że to miejsce jest jego domem na najbliższe kilka miesięcy, a wkrótce może i na całe życie. Rozglądał się po nieco zakurzonych półkach. Właściciel już dawno przestał wynajmować to miejsce na wakacje, gdy go tu nie było, więc mógł spokojnie zostawiać tu swoje rzeczy, a po powrocie nic się tu nie zmieniało. Zupełnie jakby nawet właściciel uznawał, że to miejsce już na zawsze pozostanie do dyspozycji czarnowłosego. Czy to było jego przeznaczenie? Odejść od znanego mu otoczenia, zamknąć się w pustym domu i jedynie starać się być użytecznym. Wspomniał w myślach widok przyjaciół, którzy spali razem, gdy zdarzało im się tu nocować. Czy będzie to niemożliwe jeśli ich relacje się zmienią? Czy może będzie to wyglądało zbyt odmiennie od znanego mu obrazu, by chciał to widzieć? Jak wiele się zmieni, gdy jedynie jedna rzecz nie będzie już taka sama jak dawniej? Postanowił odrzucić rozmyślania i zająć się przywracaniem mieszkania do stanu, w którym będzie pewnie, że ktoś w nim mieszka.

                Trzy codzienności znów miały się ze sobą splątać. Jednak jaki będzie tego wynik? Co się zmieni a co pozostanie niezmienne na zawsze? Co pojawi się w ich życiu, a co z niego zniknie? Nadchodzące dni miały przynieść im odpowiedź.

Historia poza tematem numer sto siedemdziesiąt: Stanąć o własnych siłach - Część dwudziesta.

[Będzie dzisiaj hurtowe wrzucanie... Tak, spodziewajcie się jedenastu rozdziałów pod rząd...]

Jakie gwiazdy świecą nad domem zamieszkałym przez liczną rodzinę?

Stanąć o własnych siłach
Część XX

                Czy mżna pomóc, gdy nie zna się problemu? Co może zrobić ten, który nie wie jak uśmiechnąć się szczerze, ukrywa swe emocje? Młody mężczyzna przeczesał swe czarne włosy, zastanawiając się nad tym, co pamiętał, nad tym, co wydało mu się być odmienne od tego, czym być powinno. Przypomniał sobie wzrok jakim jego przyjaciele patrzyli na siebie nawzajem. Czy to był wzrok wyrażający przyjaźń? Na niego nie patrzył tak żaden z nich. Czy on był gorszy? Czy może oni lepsi? Zastanawiał się, czy nastąpiła między nimi jakaś drastyczna zmiana, gdy on tego nie dostrzegał. Zawsze był z boku, zawsze zamknięty w swej ciszy i samotności, jedynie patrzył na innych, odczytywał każdą emocję z ich słów i czynów. I teraz robił to samo. Widział jak oni postrzegali świat odbijający się w ich oczach, gdy patrzyli na siebie. Wiedział, że ich serca biją już innym rytmem niż wcześniej. Czy jednak oni to rozumieją? Czy może należało im pomóc w zauważeniu prawdy, która leżała tuż przed nimi. Zawsze chciał być szczęśliwy, widzieć uśmiech innych, nie potrafiąc samemu zdobyć się na ten grymas. Teraz miał szczęście na wyciągnięcie dłoni... Ich szczęście. Czy odsuną się od niego, gdy zbliżą się do siebie nawzajem? Czuł, że wtedy nie będzie im już potrzebny, zapomną o nim, zapatrzeni w siebie. Przyzwyczaił się już do tego, że zawsze musi być użyteczny. Robił tysiące rzeczy, przez które nie miał czasu dla siebie. Uważał, że to, co nie jest potrzebne, nie ma prawa istnieć. Jednak umiał doszukać się użyteczności w każdej najmniejszej kropli wody. Nie potrafił jednak znaleźć jej w samym sobie. Zawsze uważał, że robi za mało, że musi zrobić więcej, pomóc kolejnej osobie, osiągnąć coś ważniejszego. I tak toczył się przez swoje życie z jednego celu do drugiego. A teraz widział oczami wyobraźni jak jego przyjaciele odchodzą od niego, nie potrzebując go już więcej. Zawsze przewidywał opuszczenie... Czekał na dzień, gdy jego rodzeństwo rozejdzie się po tysiącach miejsc, a starszy brat będzie go trzymał przy sobie tylko dlatego, że będzie już zbyt stary, by radzić sobie samemu. Nie widział nigdy innej możliwości, jakby był skazany na cierpienie. Nie potrafił zrozumieć, że jego brat chce, żeby on był przy nim niezależnie od wszystkiego, nie potrafił zrozumieć, że młodsze rodzeństwo nigdy o nim nie zapomni, nieważne jak potoczyłyby się ich losy, nie potrafił zrozumieć też tego, że on sam również ma prawo do szczęścia, że może je znaleźć, kogoś, kto będzie uśmiechał się tylko dla niego. Uważał, że on nie ma do tego prawa, że jego celem jest jedynie służyć innym, pomagać im i osiągać jak najwięcej, by zmienić świat na lepsze, a później odejść w cień, gdy nie będzie już potrzebny. Czuł, że znów nadchodzi dzień, gdy przyjdzie mu to zrobić.
                Był przekonany, że teraz jego celem musi być pomoc przyjaciołom w odnalezieniu ich szczęścia. Chciał sprawić, by się uśmiechali. Choć znów był przekonany, że na tym jego rola się skończy, pogodził się z tym, chcąc jedynie ujrzeć ich szczęście, znów być użyteczny. Patrzył w niebo pełne gwiazd, słysząc oddechy uśpionego rodzeństwa. Niedługo znów nie będzie mógł słyszeć ich kroków, utknie w cichej samotności odległego miejsca, z przeświadczeniem, że przyjaciele przestaną go potrzebować. On sam nigdy nie prosił nikogo o pomoc. Nie chciał być problemem, nie chciał marnować niczyjego czasu i sprawiać wrażenia bezsilnego. Czuł, że gdyby zrobił to choć raz, do końca życia byłby jedynie zniszczoną marionetką, niepotrzebną już nikomu. Chciał być potrzebny, choćby cały świat miał pociągać za jego sznurki, by później rzucić go w kąt. Choćby jedna chwila, gdy ktoś uśmiecha się dzięki niemu była dla niego najpiękniejszą rzeczą jaką mógłby w życiu ujrzeć. Chciał jak najczęściej widzieć, jak ludzie są mu wdzięczni, jak są szczęśliwi, mając go przy sobie. Nie dostrzegał jednak, że widzi to codziennie. Nie dostrzegał delikatnych gestów wdzięczności ze strony rodzeństwa, które zawsze było szczęśliwe, gdy mogło na nim polegać. Potrafił ujrzeć jedynie kolejne cele, do których musiał dążyć. Czując się opuszczonym nie wiedział, że naprawdę to on opuszczał innych, zamykając się w kieracie od jednego zadania do drugiego, nie mając czasu być z nikim choćby chwilę dłużej niż do momentu jego wypełnienia. Dlatego myślał, że inni opuszczają go, gdy nie jest potrzebny... On sam uważał, że nie powinien dłużej marnować ich czasu i odchodził, nie zauważając jaka była prawda. Czy nadejdzie w końcu dzień, w którym to zrozumie, lub znajdzie kogoś, kto będzie zawsze stawiać mu nowe cele, by nigdy się już nie rozdzielili. Jeszcze nie wiedział, że będzie przeklinał każdy dzień, gdy będzie potrzebny, wiedząc, że jest bezsilny...
                Świt przyniósł czas rozstania, gdy musiał samotnie wyjść z domu, by przez dług czas do niego nie wracać. Młodsze rodzeństwo było już w drodze do nieco odległej szkoły, a starszy brat jak co dzień odprowadzał każde z nich. On zaś musiał samotnie udać się w podróż ku miejscu, które zmieni tak wiele. Lecz czy zmieni jego samego?
                Gdy już swój dom widział jedynie z góry, z wnętrza samolotu, zrozumiał jak wiele mógłby stracić, gdyby nigdy tu nie wrócił. Jednak już dawno chciał właśnie to zrobić, gdy tylko będzie ku temu czas. Chciał zrobić wszystko, by pomóc jak największej ilości ludzi. A mógł to zrobić pracując w wielkim mieście, w jednej z najbardziej znanych na świecie klinik. Dlatego też już dawno zaczął zbierać pieniądze, by wykupić mieszkanie, które wynajmował. Wiedział, że gdy skończy się jego nauka, nie będzie miał już powodu, by wracać do domu. Nie wiedział jednak, że znajdzie kolejny powód, by zostać w tym mieście.

piątek, 30 sierpnia 2013

Historia poza tematem numer sto sześćdziesiąt dziewięć: Stanąć o własnych siłach - Część dziewiętnasta.

[Najpierw małe spostrzeżenie autora: nie pisałam nic prawie dwa tygodnie, przy dodawaniu notek zawsze sprawdzam statystyki. Zwykle było dużo wejść z Polski, po kilkanaście z innych krajów (typu Polska 65, Rosja 32, Niemcy 13, USA 9, te kraje były zawsze, w tej kolejności, podobna ilość wyświetleń w tygodniu *taki tydzień jak napisałam kiedyś się trafił, w marcu chyba, tak zapamiętałam przypadkiem...*, poza tymi krajami poniżej pięciu, zwykle po jednym z różnych innych krajów, w sumie zwykle 8-11 krajów), teraz było ledwie dwadzieścia z Polski tylko, żadnego innego kraju. Więc albo Google rzuca linkiem do mojego bloga (były przekierowania z Google w statystykach, a nie było wyszukiwania z Google, więc chyba co innego się dzieje), albo Polacy wiernie patrzyli czy coś jest nowego. A gdy tylko dodałam to pojawiły się wyświetlenia z innych krajów, najwięcej z USA, potem Niemcy i Rosja. Czyli wierna czwórka krajów znowu w komplecie! Znaczy, że ludzie mają jakoś zapisane i wiedzą, kiedy coś nowego dodaję i wiernie wszystkie nowe rozdziały czytają. A te cztery kraje zawsze są przy każdej nowej notce, gdy dodaję notki całym stadem pojawiają się jeszcze Wielka Brytania i Francja, ale to zwykle raz w miesiącu. Na początku tego roku było takie śmieszne jak się chyba Wielka Brytania i Francja ścigały, bo jednego dnia było jedno wyświetlenie więcej z UK, a następnego jedno więcej z Francji. Na zasadzie w poniedziałek 11 wyświetleń z UK, 10 z Francji, a we wtorek z UK 13 wyświetleń, z Francji 14 i tak ciągle na zmianę, jakby się licytowali, który kraj będzie wyżej na liście najczęściej wyświetlających bloga. Żeby było zabawniej było to w czasie pisania "Nowego Etapu", w którym głównymi bohaterami byli... Anglia i Francja! Cóż, fandom czuwa^-^" Ale to było takie urocze... Pewnie przed końcem tygodnia się pojawią znowu te kraje w wyświetleniach, a tak trochę później po jednym wyświetleniu z Ukrainy i Holandii. Zawsze raz w miesiącu mam stamtąd jedno wyświetlenie... Na niektórych stronach można dodawać te flagi z wyświetleniami... Ciekawe czy tu też się da... Jak nadrobię posty na ten miesiąc to poszukam jak to zrobić, jeśli t jest możliwe. Można czasem się pośmiać jak się widzi jak Rosja goni wyświetleniami Polskę, ciągle tak skacząc na zmianę z USA, kto ma więcej wyświetleń, co tydzień identyczna ilość wyświetleń z Niemiec (równo 11 w każdym tygodniu, ach ta precyzja...), nagłe pojawienia jednostkowe Holandii i Ukrainy raz w miesiącu, Litwa co trzy miesiące i Japonia wiosną i jesienią... Do tego jeszcze takie wymieszanie innych krajów... Czemu ja pamiętam powtarzalność statystyk bloga? O_O Dobra, ja wiem, że nie jestem do końca normalna, ale pamiętać takie rzeczy? Ostatnio narysowałam z pamięci mapę rezydencji w HetaOni... Nawet te przeklęte piwnice i opisałam co gdzie jest... Z Mad Father nie pamiętałam trzeciego poziomu piwnic... Grałam w to tylko i wyłącznie raz, jak nie chciało mi się Ib uruchomić, a pamiętałam prawie cały dom... Magia pamięci fotograficznej... Więc jak mnie ktoś raz w życiu spotka, a potem dostanie ode mnie swój portret to niech się nie zdziwi... Na HetaDay próbowałam narysować Praskedę, co skończyło się spadnięciem z krzesła, po zobaczeniu Ameryki... Wild America appears! XD Zapomniałam, że tam siedziała i się wystraszyłam po prostu... I powód spadnięcia z krzesła "Zapatrzyłam się na Praskedę"... Tak, taki debil jak ja złożył papiery na informatykę... I potem będę robić dziwne rzeczy... No, naprawić komputer już umiem, przy moim tacie musiałam nauczyć się odzyskiwać system i wyrzucać wirusy... Ikonkę Internet Explorer chyba nazwę "Nie ruszać, bo zagryzę", a Google Chrome "Klikaj tutaj na Internet", bo tata jak nie widzi słowa "Internet" to nie uwierzy, że to przeglądarka i używa tylko IE... Komputer mnie prądem kopnął... A to Netbook... Tak, koniec gadania, dodaję rozdział i restart złomka, bo się chyba źle czuje. Ciekawe ile osób to przeczytało, a ile przewinęło... Zastanawiają mnie teraz wasze miny, jakie będziecie mieli przy czytaniu...]

Czy chmury, które widzą błękitne i miodowe oczy, bardzo się od siebie różnią?

Stanąć o własnych siłach
Część XIX

                Nie tylko jedna osoba musiała wiele przemyśleć. Błękitne oczy spoglądały w gwieździste niebo, szukając w nim odpowiedzi. Jak wiele może kryć się w nieznanym niebie? Mężczyzna potarł dłonią czoło i westchnął ciężko. Trudno było myśleć, że tak wiele mogło się zmienić w jego sercu przez jedynie rok. Nie mógł zapomnieć blasku oczu w tak słodkim kolorze. Wiedział już, co to musiało oznaczać, czuł, że nie może tak po prostu odrzucić wszystkiego, co działo się w jego sercu. Jednak nie wiedział jak ma się zachować, gdy znów spotka chłopca, który wprowadził w jego sercu większy zamęt niż paczka jedzenia rzucona między żołnierzy po czterech latach na froncie. Jego dłonie lekko drżały, gdy przeglądał zdjęcia, które zrobili sobie we trójkę. Opuszkami palców dotknął twarzy chłopca o miodowych oczach. Czy naprawdę tak wiele się zmieniło? Czy może to jedynie jeden szczegół, który sprawia, że on nie umie patrzeć tak samo na wszystko inne? Świat dopiero miał się zmienić. Teraz są jedynie przyjaciółmi, mogą w każdej chwili się rozdzielić, wystarczy im jedynie pisać wiadomości. Lecz, gdyby byli kimś więcej, zmieniłoby się wszystko. Chciał zapytać, czy to byłoby możliwe, ale uznał, że najlepiej będzie zrobić to w cztery oczy. Wtedy będzie wiadomo czy odpowiedź jest prawdą czy nie i od razu zrozumieć, czy jest wymuszona czy szczera. Obserwacja reakcji na to pytanie sprawi, że odpowiedź nie będzie wymagała słów, a same słowa nie miały dla niego znaczenia. Pozostało już tylko kilka dni, nim znów go ujrzy i zapyta o to, co gnieździło się w jego sercu. Chciał jednak jeszcze zasięgnąć rady brata, którego uważał za bardziej doświadczonego w tych sprawach. Chciał wiedzieć, jak powinien to wszystko rozegrać, zaplanować to wcześniej. Chciał być pewien każdego gestu i słowa jakie musi wypowiedzieć, by zyskać to, czego boi się stracić.
                Pierwszy raz był tak niepewny przed rozmową z bratem. Jak miał mu powiedzieć, co chce zrobić, gdy wróci do tego odległego miejsca? A tym bardziej jak miał prosić go o radę? Nie chciał wyjść na dziecko, które nie umie nawet wyrazić własnych uczuć, ale miał wrażenie, jakby nim właśnie był, nie wiedział co miał zrobić. Stał długo przed drzwiami pokoju brata, nim ten ich nie otworzył, chcąc zejść na dół, by wziąć piwo z lodówki. Żaden z nich nie spodziewał się, że ich oczy zetkną się w tym właśnie momencie.
- Młody, co tu tak sterczysz? Podsłuchujesz czy nie mam jakieś dziewczyny w pokoju czy co? – albinos roześmiał się szczerze.
- Gdybyś miał to byłoby łatwiej... – chłopak powiedział to do siebie, szeptem, lecz jego brat usłyszał te słowa i spojrzał na niego podejrzliwie. – Muszę Cię o coś spytać...
- Młody, jeśli o dziewczyny Ci chodzi to sam sobie szukaj, a nie licz, że jakąś przyprowadzę i się podzielę – jasnowłosy próbował wyminąć brata, jednak ten złapał go za ramię.
- Nie o to... Ale blisko... Bo Ty już kiedyś byłeś na randce, prawda? Wiesz jak kogoś na nią zaprosić, prawda?
- O, maluszek nie tylko się rozrósł, ale widzę, że dorósł! Potrzebujesz rady starszego brata? No, od czego tu jestem! Wal, młody!
- Powiedz... Kiedy się wie, że powinno się kogoś zapytać o... Ech, nawet nie wiem jak to nazwać – blondyn nerwowo przeczesał włosy.
- Słuchaj, jak jesteś już na tyle zdesperowany, żeby mnie prosić o radę to się nie zastanawiaj, tylko d niej idź i po prostu powiedz co Ci na tym Twoim kamiennym sercu leży. Może w końcu znajdziesz różę, która w nim zakwitnie!
- O, nie spodziewałem się po Tobie takiej wypowiedzi...
- Wiesz, Ty jeszcze nic nie wiesz!
- Zauważyłem, że Ty jesteś po prostu nieprzewidywalny... A jak poprosić o... Ech... Ty wiesz, w końcu kiedyś już próbowałeś...
- I wróciłem z guzem, a ona potem chodziła na spacery z takim...
- Nie kończ, wiem, co chcesz powiedzieć... Może po prostu miałeś pecha... No, ale umiesz poprosić!
- Młody, możesz powiedzieć nawet największą głupotę, ale ważne, żeby była szczera. Żaden tandetny tekst, tylko to, co czujesz, że musisz powiedzieć. Tego nie ma w żadnej książce, nigdzie. Jest tylko, o, tutaj – popukał palcem jego klatkę piersiową w miejscu serca. – Zajrzyj tam i znajdź odpowiedź – po tych słowach młodszy patrzył na niego oniemiały przez chwilę, po czym skinął głową w geście zrozumienia. – To teraz idę poszukać swojej ambrozji! – albinos poszedł do kuchni, podśpiewując cicho.
                Blondyn przemyślał to, co powiedział mu brat. Już tak niewiele czasu pozostało do ponownego spotkania osoby, która roztopiła lód na jego sercu. Pierwszy raz nie obchodziło go planowanie każdego ruchu. Chciał jedynie go spotkać i powiedzieć wszystko, co gnieździło się w jego głowie. Nie chciał już znać każdego ruchu, każdego gestu ludzi w okół. Chciał tylko usłyszeć dźwięk jego kroków, poczuć zapach jego włosów. Wiedział, że to już niedługo. Zasnął spokojnie, a w swym śnie ujrzał go w zupełnie innej sytuacji niż zwykle... Jednak nie czuł się z tym w żaden sposób źle.

                Wkrótce nadszedł dzień, gdy wszystko znów miało się zmienić. Jasnowłosy wiedział, że musi zmienić swe dni na lepsze, decydując się na krok, którego nie mógł pominąć. Pożegnał brata tak jak zawsze, zupełnie jakby jechał na jakąś wojnę, jednak tym razem jego brat zamiast powiedzieć „Spraw, bym był z Ciebie dumny” powiedział „Sprawcie obaj, bym był z was dumny”, jakby już uznając, że chłopak stanie się częścią ich rodziny. Dawał bratu wolną rękę akceptując każdy jego wybór i był z tego powodu szczęśliwy. Nie miał powodu, by powstrzymywać go przed dobrymi wyborami, a złe same uczyły go podejmowania decyzji. Albinosowi pozostawało jedynie pilnowanie, by zawsze było jak najlepiej. Niedługo potem błękitnooki patrzył na chmury pod nim, gdy samolot przelatywał nad jego rodzinnym miastem. Miał wrażenie, że w każdym miejscu są inne... Chciał pokazać Włochowi te chmury, które sam znał i ujrzeć te, które jemu towarzyszyły.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Historia poza tematem numer sto sześćdziesiąt osiem: Stanąć o własnych siłach - Część osiemnasta.

Miodowe oczy spoglądają na to, co czuje płoche serce. Chłopak podejmuje ważną decyzję. Jak zareaguje na nią jego brat?

Stanąć o własnych siłach
Część XVIII

                Nic nie trwa wiecznie, a niepewność musi zostać rozwiana. Słońce postanowiło nieco hojniej obdarować tą z półkul ziemi, która pozbawiona była istnienia znanej nam trójki przyjaciół. Tak więc oni zmuszeni byli do stawienia czoła jesieni i kolejnym wyjazdom. Cała trójka przygotowywała się do kolejnego opuszczenia domu, pożegnania rodzin i powrotu do studenckiej codzienności. Jednocześnie przeżywali smutek rozstania i radość oczekiwania na kolejne spotkanie. Trudno było zdecydować, czy uśmiechać się czy płakać, gdy trzeba było puścić jedną dłoń, by ująć inną. Nie było jednak wyboru, dłonie były zbyt daleko od siebie, by obie na raz trzymać w uścisku.
                Delikatny chłopiec o oczach koloru świeżego miodu ostatni dzień spędzał w rodzinnym domu. Musiał jednak przed odjazdem powiedzieć bratu jedną rzecz, by ten nie musiał się o nic martwić. W czasie wspólnego posiłku długo zastanawiał się jak zacząć, przez co był cichy i nieobecny.
- Feliciano – starszy z braci spojrzał na młodszego badawczo. – Język sobie odgryzłeś w czasie jedzenia lodów czy co, kurna?
- Nic, ja tylko... Muszę Ci coś powiedzieć... Czuję, że muszę mieć Twoją zgodę zanim zdecyduję się na jedną rzecz...
- Jaką? Chcesz zmienić płeć i wyjechać na Hawaje zostając tancerką Hula? – starszy z braci żartował, jednak minę miał poważną, więc towarzyszący im mężczyzna nieco nie mógł rozeznać się w sytuacji.
- Naprawdę bardzo to śmieszne, braciszku... Ale teraz myślę o czymś poważnym... Może to nie coś, na co zgodę potrzebuję... Raczej coś, co powinno tylko zależeć ode mnie... Może jedynie teraz chcę Ci powiedzieć o tym, co chcę zrobić... Żebyś się nie denerwował, gdy się to stanie... Bo już jestem pewien, że chcę to zrobić...
- Dobra, Feli, mów, nieważne co to jest. Po prostu przestań się tak trząść jakbym Ci miał coś uciąć, gdy to powiesz. Skoro już zdecydowałeś to przecież nie mam prawa się nie zgodzić, prawda? Po prostu to wyduś, bo wyglądasz jak kura u rzeźnika.
- Pamiętasz jak Ci mówiłem o – chłopak zawahał się przez chwilę, nim wymówił imię przyjaciela, gdyż bał się reakcji brata. – Ludwigu...?
- O tym kartoflu, co go za bardzo lubisz, tak? – starszy z Włochów spojrzał na młodszego wzrkiem kta obserwującego agonię karalucha.
- Chcę go zapytać czy też mnie lubi i jeśli lubi...
- Nie mów, że chcesz się z nim zeswatać... – na te słowa młodszy z braci tylko skinął głową. – O kurna... Za jakie grzechy... No, ale żeby z kartoflem?!
- Ale on jest naprawdę bardzo miły...
- Jak kaktus, tak samo sztywny...
- Może wygląda szorstko, ale potrafi być naprawdę bardzo uroczy... – po tych słowach starszy spojrzał na młodszego jakby ten właśnie powiedział najgłupszą rzecz na świecie.
- Ale jak go lubi to będzie z nim szczęśliwy, prawda? – do rozmowy nagle wtrącił się towarzyszący im mężczyzna. – Więc to chyba ważniejsze czy on go lubi niż czy Ty go lubisz... Zaufaj bratu. Wiesz, jeśli się nie sparzysz, nigdy nie dowiesz się, że ogień jest gorący.
- O, dziś powiedziałeś coś mądrego, zapiszę ten dzień w kalendarzu, bo rzadko Ci się to zdarza – mimo szorstkiego tonu Lovino, Antonio uznał to za komplement i uśmiechnął się niczym pochwalony przedszkolak. – Co racja, to racja... I tak nie zmienisz zdania, co nie, Feli? – chłopiec skinął głową w odpowiedzi na to pytanie brata. – Dobrze... Rób co uważasz za słuszne. Lubisz go, dobrze, jak on Ciebie to jeszcze lepiej. Ale jak Cię skrzywdzi to mu jaja urwę i wsadzę do gardła, żeby się nimi udusił, jasne?
- Jak słoneczko, braciszku! – Feliciano przytulił mocno brata. – Wiesz, jak Antonio powiedział... Jeśli się nie sparzysz, nie dowiesz się, że ogień jest gorący... Nie wykorzystując szansy nie dowiesz się, co mogłeś zyskać, a co stracić... I zawsze będziesz żałował, myśląc, że wszystko byłoby idealne. Ale jeśli spróbujesz i choćbyś cierpiał, to dowiesz się, co tak naprawdę kryło się za tym marzeniem...
- Nie wybaczyłbyś mi, gdybym Ci zabronił spróbwać, co nie? Jak się wszystko uda to dobrze, jeśli nie to nie obwiniaj nikogo poza sobą, jasne?
- Jasne, braciszku – bracia dalej trwali w tej słodkiej scence. Jednak wielkimi krokami zbliżał się czas rozłąki.

                Nadszedł poranek dnia, którego wieczór, dla chłopaka o miodowych oczach, nastąpi w kompletnie innym miejscu. Nastąpił dzień powrotu do poznanej rok temu codzienności, drugi rok nauki był tuż przed nim. Każdy dzień zbliżał go do spełnienia marzeń, lecz ten znów oddalał go od rodziny na tak długi czas. Należało jednak poczynić ten krok, ruszyć ku odległemu miejscu, by móc zbliżyć się do celu. Tym razem pożegnanie z rodziną, bratem jak i ich wspólnym przyjacielem, którego traktował raczej jak dobrego wujka, nie było aż tak rzewne. Wiadomym już było, że nie ma powodu do zmartwień, że sposobów na zaspokojenie tęsknoty jest wiele i powrót nastąpi niedługo. Wyglądało to więc raczej jakby chłopak jechał na kolonie do pobliskiego miasta, a nie na wiele miesięcy do obcego kraju. Tak też się czuł. Wiedział, że rodzinę ma zawsze blisko siebie, w swym sercu, a zbyt wiele zajęć nie pozwoli mu na odczucie długości dni i tygodni. Wszystko minie niczym sen, chwila, gdy jesteś daleko i blisko jednocześnie, a upływ czasu jest nieznany. Wiedział, że nim zdąży zauważyć zachód słońca, ujrzy wschód znów we własnym domu. Chłopak jak poprzednio zapiął pasy w samolocie i spojrzał przez okno. Uśmiechał się delikatnie, patrząc na to, co go otaczało. Minie wiele dni, nim ujrzy to znów. Jednak nie był smutny. Wiedział, że wkrótce spotka osobę, którą pragnie na zawsze zachować w swym sercu i być może spotka go największe szczęście, na jakie mógłby liczyć. Gdy samolot oderwał się od ziemi, chłopak westchnął przeciągle. Wkrótce wszystko się zmieni, a on pczyni kolejny krok, ku byciu takim dorosłym, jakim zawsze chciał być.

Historia poza tematem numer sto sześćdziesiąt siedem: Stanąć o własnych siłach - Część siedemnasta.

Każda chwila samotności uwalnia tysiące myśli. Jakie pojawią się w głowach naszej trójki?

Stanąć o własnych siłach
Część XVII

                Słońce co dzień wschodziło, ogrzewając swym ciepłem i oślepiając blaskiem. Oświetlało drogę ku nowym myślom i nadziejom. Cały świat oświetlany był tą samą zaranną gwiazdą, lecz każde z miejsc otrzymywało inną ilość ciepła. Czemu nawet słońce było niesprawiedliwe? Czemu tak rżnie oświetlało i ogrzewało ludzi tylko dlatego, że byli w innych miejscach? Co miało nauczyć ludzi sprawiedliwości, jeśli kwiaty nie mogły kwitnąć równie piękne? Świat uczył jednej rzeczy. Równość nie jest sprawiedliwością, sprawiedliwość nie jest równością. Gdy to zrozumiemy, wszystko stanie się prostsze. Na świecie nie ma miejsca, które wiecznie pogrążone jest w ciemności, nieważne jak dług trwałaby tam noc, ani nie ma miejsca, gdzie wiecznie świeci słońce, choćby dzień trwał pół roku. Wszystko się zmienia, każda cząstka świata otrzymuje światło i ciepło, każda na nie zasłużyła. Jednak wiele czynników sprawia, że otrzymują je w innej ilości.
                Ludzkie serce jest tak podobne do słońca. Nie potrafi nikogo wiecznie kochać, niezależnie od sytuacji, ani też wiecznie nienawidzić. Każdego obdarza inną ilością ciepłych uczuć i choćby ktoś zdawał się być obojętny, nie może przecież stać poza słońcem bez światła i ciemności, musi więc też wywołać jakąkolwiek, choćby najmniejszą emocję. Słońce niektóre miejsca oświetla gorącym i jasnym światłem, inne pozostawia w mroku na wiele miesięcy. Czy to jest sprawiedliwe? Ludzie potrafią jedną osobą kochać, innej nienawidzić. Czy to jest sprawiedliwe? Słońce samo wie, jak i gdzie świecić powinno, sprawia, że świat jest różnorodny. Więc czy ludzie powinni się obwiniać za to, że kogoś kochają trochę bardziej?
                Miodowe oczy spoglądały niepewnie ku obrazowi namalowanemu przez trójkę przyjaciół. Czy serce miało prawo lgnąć bardziej ku jednej z osób, które ramiona obejmowały tak samo? Chłopiec rozumiał, co jest tego powodem, czemu nie może zapomnieć tej jednej twarzy. Jednak czuł się nieco winny, jakby skazywał drugą z osób na samotność. Była ich trójka, jeśli dwoje z nich stanie się jednym, pozostała osoba pozostanie sama. Czyż to nie okrutne? Lecz, odrzucając prawdę skrytą w sercu, by nie pozostawiać nikogo w samotności, skażą się na cierpienie tym gorsze, im więcej musieli poświęcić. Co więc teraz należał zrobić? Chłopiec zrozumiał, że za dużo myśli. Jeszcze nawet nie powiedział przyjacielowi co czuje, a już obmyślał plany na przyszłość. Zarumienił się nieco, gdy zaczął wyobrażać sobie ich wspólną przyszłość... Duży dom, pełen różnorakich zwierząt... Czyż to nie było piękne? Zachwycające... Lecz czy możliwe? Chłopiec spojrzał w błękitne niebo południa, zastanawiając się nad tym, jak wiele ten świat pragnie mu dać czy też odebrać.
                Niebo było równie błękitne jak inne czy, które w nie patrzyły. Młody mężczyzna zastanawiał się nad tym, jak wiele może zyskać, a jak wiele stracić przez własne emocje. Dla niego wszystko musiało mieć swoje wytłumaczenie. Ale co miał myśleć, gdy jego serce i rozum miały przeciwne sobie zdanie? Patrzył na jasne chmury, jakby szukał w nich odpowiedzi, choć wiedział, że leży ona w nim samym. Jednak jak miał ją dostrzec, jeśli zawsze obserwował to, co było w okół niego, a siebie uważał jedynie za narzędzie, a nie cel? Co widział, spoglądając w lustro? Czy było to tym, co chciał ujrzeć? Co mógłby zmienić? Zrozumiał, że wygląda raczej jak żołnierz, który jest w stanie jedynie wykonywać rozkazy, a nie jak ktoś, kto potrafi kochać i marzyć. Te ramiona, których obraz ukazywał się w lustrze, czy nie były zbyt silne, by objąć delikatne, ludzkie ciało? Cały czas starał się być jak najsilniejszy, by w razie konieczności móc komuś pomóc, przenosząc zbyt ciężkie przedmoity na ich miejsce, zanosząc bezwładne ciała tam, gdzie mogą otrzymać odpowiednią pomoc. Lecz, czy obejmując osobę, którą ważyłby się pokochać, nie złamałby jej kości? Te dłonie... Czy nie złamią niczyich palców, trzymając kogoś za rękę? Czuł się jak pies niebezpiecznej rasy, który nawet chcąc się bawić, mógł odgryźć rękę. Czy taki nie stanowił zagrożenia? A czy inny nie byłby bezużyteczny? Nie wiedział, co ma robić, ani co myśleć. Nie wiedział nawet, co czuł. Zawsze mając wszystko poukładane, zaplanowany każdy ruch, teraz nie mógł przewidzieć nawet jednego oddechu, każdy z nich się różnił. Zdarzały mu się westchnienia, na które nigdy wcześniej sobie nie pozwalał. Jak, nie wiedząc jaki będzie następny dźwięk jego serca, mógł wiedzieć, jaki ma wykonać następny krok?
                Jedynie jedno z trójki serc wciąż było stałe. Lecz czy obojętne? Młodzieniec martwił się o swych przyjaciół, to było pewne. Nie miał jednak zbyt wiele czasu, by za nimi tęsknić, miał wiele obowiązków, które musiał wykonać w swym wielkim domu. Jednak każda czynność przypominała mu o obrazie tej dwójki. Na pierwszy rzut oka wydawali się być zupełnie przeciwni. Lecz on wiedział, że jest to ten rodzaj przeciwieństw, które się dopełniają. Nieco niezdarny chłopiec mógł zaufać swemu towarzyszowi, który zwykł być poważny i dokładny. Coś, z czym nie mógł sobie poradzić jeden z nich, było idealnym wyzwaniem dla drugiego. Obaj mogli stać się dla siebie powodem i sensem życia. Jednak najważniejszym było, by to zrozumieli. Czarnowłosy dopiero po długim czasie rozmyślań zauważył, że wciąż zajmował się tym, co dotyczyło innych, a od dawna nie pamiętał o samym sobie. W pewnym momencie przypadkowo spojrzał w lustro i ujrzał delikatne sińce pod oczami. Jak długo nie spał? Pomagał w domu, uczył się z zakupionych już książek na nowy rok, by być przygotowanym na każdy pomysł wykładowców, którzy lubili pytać o nieznane nikomu zagadnienia... Rozmyślał wciąż o tym, co go otaczało, lecz zapominał o sobie. Uważał jednak, że jeśli zbytnio zajmie się sobą, zapomni o tym, co jest najważniejsze. Co jednak, jeśli nie będzie w stanie wykonać kolejnego kroku, gdy będzie już zbyt przemęczony?

                Troje ludzi musiało zrozumieć, jakie są najważniejsze dla nich priorytety i co jest najbliższe ich sercom, a także jak spełnić swe cele i marzenia. Jednak co było przyszłością, a co jedynie iluzją? Dni ochładzały się powoli. Nadszedł czas, by stawić czoła temu, co nadchodziło zawsze dla takich ludzi jak oni. Wkrótce wszystko znów miało się zmienić. Jednak czy na lepsze?

piątek, 16 sierpnia 2013

Historia poza tematem numer sto sześćdziesiąt sześć: Stanąć własnych siłach - Część szesnasta.

Światło księżyca pośród ciemnej nocy odkrywa wiele tajemnic. Jakie sekrety poznają brązowe oczy?

[Mała informacja: jadę na HetaDay, nie będzie mnie od jutra, a raczej dziś rana, aż do dnia dziewiętnastego sierpnia tego roku. Dlatego dziś już dodaję jutrzejszą notkę, dziewiętnastego napiszę również dwie.]

Stanąć o własnych siłach
Część XVI

                Czarna noc idealnie współgrała z włosami młodego mężczyzny, spoglądającego niepewnie w kierunku księżyca. Czy wszyscy ludzie znajdą swe szczęście? Nie wiedział, czemu o tym myślał, jednak czuł, że ma bardzo blisko siebie tych, o których w takich momentach powinien pamiętać. Spojrzał na uśpione rodzeństwo w łóżkach, ich twarze były tak urocze, niezależnie od ich wieku. Oni kiedyś dorosną, założą własne rodziny... On również niedługo się wyprowadzi, już odkładał pieniądze, by wykupić na własność mieszkanie, w którym mieszkał. Zauważył, że i jego brat ostatnio często odbiera telefony od kogoś mu nieznanego. Mężczyzna był bardzo szczęśliwy, rozmawiając z tą osobą. Czyżby ten ktoś stawał się dla niego ważny? Młodzieniec chciał mieć nadzieję, że jego brat będzie uśmiechał się szczerze. Spojrzał znów przez okno w uśpioną noc. Wiedział, że gdzieś daleko od niego jest ktoś, kto teraz potrzebuje szczęścia. Zastanawiał się czy tych dwoje zrozumie to, co on widzi patrząc na nich. Przypominał sobie jak patrzyli sobie w oczy i uśmiechali się na swój sposób. Choć tak odmienni, pasowali do siebie idealnie. Roztrzepany chłopak i opiekuńczy młodzieniec. Obaj byliby sobie niezmiernie potrzebni. Jeden potrzebował kogoś, kto  by o niego dbał, drugi kogoś, o kogo może dbać. Czy nie było to idealne połączenie? Nie potrzebowaliby nikogo innego niż siebie nawzajem, byliby szczęśliwi. A on? Czy on kiedykolwiek znajdzie cel w swoim życiu? Wydawało mu się, że znalazł, gdy spojrzał na stos książek jak i uśpioną twarz starszego brata. Chciał dbać o swą rodzinę, sprawić, ze wszyscy będą szczęśliwi, a to miało dać mu radość. Jednak nie miał nikogo, z kim mógłby dzielić się szczęściem. Choć miał liczną rodzinę, nie potrafił znaleźć kogoś, kogo kochałby w sposób wyjątkowy. Oni byli sobie równi, niezależnie od płci i wieku. Nie mógł pokochać któregoś z nich bardziej niż reszty. Chciał w końcu znaleźć kogoś, kogo kochałby w inny sposób. Teraz jednak mógł jedynie patrzeć w puste niebo bez gwiazd, których światło zblakło przy pełni księżyca.
                Rankiem znów pomagał bratu w opiece nad młodszym rodzeństwem. Najstarsi robili jedzenie dla całej gromadki i pomagali ubrać się najmłodszym, średni nakrywali d stołu. Najmłodsi nieco zazdrościli starszym tego, czego nie potrafili zrobić sami. Taki właśnie był ten dom. Ten, który potrafił najwięcej był najbardziej szanowany i podziwiany. Być może to właśnie wpłynęło na młodzieńca, który zatracił radość życia pośród milionów stron książek. Teraz próbował ją odnaleźć, zmieniając wiedzę w umiejętności. Jak na razie udało mu się kilka razy doradzić rodzeństwu, które źle się czuło, jednak wciąż nie miał praw, by samemu im pomagać, potrzebował opinii prawdziwego lekarza, który zgodnie z prawem przepisałby dzieciom to, co on już dawno miał w swej głowie. Czuł się przez t w pewien sposób zniewolony, niepełny. Wiedział, że nie przyspieszy dnia, w którym to uczucie by się skończyło, jednak pragnął szczęścia wynikające z bycia potrzebnym. Nie wystarczyło mu już to, że rodzeństwo prosiło go o pomoc przy lekcjach i chwaliło jego wiedzę. Chciał, by wielu ludzi było mu wdzięcznych, chciał, by już nigdy nie był tym drugim. Teraz najważniejszy był jego starszy brat, on był tylko zastępstwem w czasie, gdy mężczyzna był zajęty. Dwójka jego przyjaciół wspaniale radziłaby sobie bez niego, on był tylko maleńką iskrą, która rozpoczęła ten płomień. Nie potrafił zrozumieć, że wiele rzeczy nie zdarzyłoby się bez niego. Chciał wiedzieć, że jest ważny. Postawił więc stać się kimś, z czyją opinią nikt nie mógłby dyskutować. Chciał jednocześnie był jak najbardziej przydatnym. Postanowił już dawno, gdy tylko zdobędzie prawa lekarza zrobi wszystko, b y stać się neurologiem. Nikt nie potrafił zrozumieć tego, co krył ludzki mózg. On chciał stać się jego panem. Chciał móc pomóc wtedy, gdy nie było już nadziei, zrozumieć to, czego nikt nie mógł pojąć. Chciał sprawić, by już nigdy zabawa rodzeństwa nie została uciszona z powodu bólu głowy jego starszego brata. Chciał sprawić, by nikt nie musiał już uskarżać się na ból. W końcu i on powstawał w mózgu, prawda? Gdyby tylko udało się go powstrzymać przed jego narodzeniem... Znaleźć jego źródło, nim zacznie się cierpienie... To stało się teraz jego nowym celem.

                Gdy zasypiał nie wiedział, jak bardzo będzie mu kiedyś ta wiedza potrzebna. Zamykał czy w spokoju, bez obawy, że sen przywiedzie niechciany obraz. Nie mógł spodziewać się, że kiedyś życie stanie się gorsze od najstraszniejszych koszmarów. Teraz jednak trwał czas słodkich snów, a on miał powodów, by żyć i być szczęśliwym. Wszyscy w okół niego byli w stanie uśmiechać się niewinnie.