Translate

sobota, 28 września 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt cztery: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta czwarta.

Światło księżyca oświetli nową prawdę.

Stanąć o własnych siłach
Część XXXIV

                Wiatr rozwiewał ciemne włosy związane jedynie w luźną kitkę. Młody mężczyzna schodził spiesznie z płyty opuszczonego lotniska, na którym niezbyt legalnie wylądowała awionetka  jego przyjaciela. Biegł ku domu swego brata. Teraz dziękował osobie, która wymyśliła telefony z nawigacją, dzięki któremu wiedział dokładnie, jak dostać się na miejsce. Był ranek, a on przemierzał puste ulice. Nie było nikogo, kto mógłby ujrzeć go pośród ciemności. Biały śnieg z jękiem przyjmował jego kroki, pochłaniając jego stopy aż do kostek, spowalniając go, lecz nim minęła godzina on zapukał do drzwi, które powinny skrywać najbliższy jego sercu skarb.
- Czemu nie otwiera....? – powiedział do siebie. – Nie odbierał telefonu, nie otwiera drzwi... Co mu się stało? – nim zdążył powiedzieć coś więcej ujrzał postać o jasnych włosach. Spojrzał ku niej podejrzliwie. Kto by wczesnym rankiem tak nagle pojawił się przed domem jego brata? Księżyc oświetlił błękitne oczy. – To ten mężczyzna ze zdjęć...
- Dzień dobry – wysoki mężczyzna patrzył na niższego nieco badawczo. – Pan... Pan przyszedł do tego mieszkania?
- Tak. Co się stało, że jest zamknięte? Wiesz cokolwiek? – Azjata był wysoce poddenerwowany. – Co tu w ogóle robisz? Czemu tak wcześnie nagle pojawiasz się przed domem mojego brata?
- Brata...? Ach, przepraszam, miałem to panu już dawno powiedzieć... On jeszcze kilka dni będzie w szpitalu, przyszedłem tu na chwilę, by posprzątać przed jego powrotem... Kiedyś wszyscy, znaczy on i jeszcze jedna osoba, ja też, dorobiliśmy sobie wzajemnie klucze do domów, by móc pomóc w podobnej sytuacji... Proszę nie myśleć, że jestem włamywaczem czy kimś takim...
- A co mam myśleć jak jesteś taki wielki i jeszcze mówisz, że on jest w szpitalu? Co mu zrobiłeś?! – ciemne włosy zafalowały, gdy wiatr się wzmógł.
- Zaprowadzę pana do niego... Ale to później, jak będą godziny odwiedzin. Teraz chciałem szybko posprzątać zanim zacznę zajęcia na uczelni... Wie pan, jeszcze dwa dni zostały. Przepraszam, mówię niepotrzebne rzeczy.
- Jesteś jednocześnie taki sztywny i... zabawny. Jakbyś miał zbyt wielkie serce pod tą skorupą, które stara się przebić. Ktoś taki jak Ty nie mógłby skrzywdzić człowieka.
- W pewnym sensie skrzywdziłem... Miałem zadzwonić do pana i powiedzieć co się stało, a pan się martwił...
- Spokojnie, opowiesz wszystko teraz. Pomogę Ci z tym sprzątaniem u niego, przy okazji przydałoby się zrobić dla niego jakieś zakupy jak już będziesz się tam grzecznie uczył – ciemnowłosy mężczyzna zdawał się być nieco rozbawiony powagą mężczyzny. – To otwieraj, a potem mi wszystko opowiesz – spokojnie pozwolił błękitnookiemu podejść do drzwi i je otworzyć. Miał pewność, że nie ma się czego obawiać.
                Obaj mężczyźni nie rozmawiali zbyt długo, wystarczył jedynie kilka słów, by zrozumieć sytuację. Starszy z nich wydawał się być zbyt spokojny, zupełnie jakby spodziewał się usłyszeć to, co zostało mu powiedziane. Czy podobne rzeczy zdarzały się wcześniej? Czy to wszystko było w jakiś pokręcony sposób... normalne? Jasnowłosy dobrze wiedział z kim rozmawia, wiele razy widział g na zdjęciach pokazywanych mu przez przyjaciela, lecz nie mógł uwierzyć, że osoba, która stoi przed nim i wydaje się być wręcz dzieckiem, jest tą samą osobą, która wychowała jego przyjaciela, przy którym to on sam czuł się niczym dziecko we mgle. Nie zauważył nawet, jak zaczął się w niego wpatrywać.
- Jeszcze raz na mnie spojrzysz to drugi raz nie będziesz mógł już tego zrobić. Mam dość komentarzy mężczyzn o tym, jaki to jestem uroczy niczym kobieta, więc jeśli myślisz o czymś takim to radzę zachować to dla siebie – mężczyzna spojrzał z wyższością w błękitne oczy, mimo, że znajdowały się dużo wyżej niż czubek jego głowy.
- Nie, nie myślałem o niczym takim, tylko... Tylko wygląda pan bardziej jak dziecko, niż opiekun kogoś, kto już dawno sam jest dorosły...
- Tak to już jest z moją rodziną... My wszyscy jesteśmy nieco... odmienni... Wszyscy, którzy spędzą pełnię księżyca w naszym domu. Ja się zbyt wolno starzeję, Kiku, jak pewnie zauważyłeś, jest w stanie wyzdrowieć z każdej choroby, a poza tym choruje wyjątkowo rzadko... Wszyscy jesteśmy tacy. Może to wina atmosfery, może coś jest w powietrzu i daje nam tę siłę... Ale jedno jest pewne... Dzisiaj on już się obudzi.
- Czemu pan tak uważa? Przecież tak dług spał i lekarze mówią, że prześpi jeszcze tydzień, uszkodzenia mózgu wywołane brakiem snu...

- Będą znikome. Tej nocy była pełnia. Więcej nie potrzeba osobom, które spędziły tyle czasu w tamtym miejscu – nie wypowiedziano już więcej żadnego słowa, rozmowa wydawała się bezcelowa. Błękitnooki szybko wyszedł z domu przyjaciela, zostawiając zapasowy klucz jego bratu. Wymówką były zajęcia, choć miał jeszcze nieco czasu, nim musiałby się na nie zbierać. Niczego nie rozumiał. Nagle zadzwonił jego telefon. Dzwonił lekarz ze szpitala. Poranny obchód oddziału znalazł pewną tajemnicę.

sobota, 21 września 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt trzy: Stanąć własnych siłach - Część trzydziesta trzecia.

Cisza niczego nie wyjaśnia.

Stanąć o własnych siłach
Część XXXIII

                Rzadko bywali ludzie, którzy potrafili zrozumieć ciszę. Dla wszystkich zwiastowała coś okropnego. Nie mogąc usłyszeć głosu bliskiego ludzie przestają myśleć o tym, co jest dobre i prawdziwe, a ich umysły wypełniają się najczarniejszymi myślami. A wystarczyłoby jedynie jedno zdanie, by ich uspokoić. Co jednak, gdy nie zostaję ono wypowiedziane? Co zrobić, gdy nie ma nikogo, kto powie, że wszystko będzie dobrze? Albo gdy osoba, która miała to zrobić uznała, że niewiedza będzie łatwiejsza do przetrwania?
                Dwójka przyjaciół przyszła do szpitala, by znów ujrzeć uśpioną twarz czarnowłosego. Wyglądał niewinnie, gdy spał. Zupełnie jakby był całkowicie bezsilny w obec otaczającego go świata i tego, co działo się wewnątrz niego samego. Jakby już dawno się poddał, jakby nie miał powodu, by otwierać oczy. Jego przyjaciele to widzieli, mówili do niego, choć wciąż nie reagował. Opowiadali mu o każdym dniu jaki się wydarzył. Sami też dowiedzieli się od lekarzy o tym, że jego telefon dzwonił regularnie co godzinę, cały dzień. Jasnowłosy zbladł nieco.
- Ale nie ma się co martwić, prawda? – miodowe oczy spjrzały na przyjaciela. – Przecież wtedy jego rodzinie wszystko powiedziałeś, prawda? I się nie martwią... Bo powiedziałeś, tak...? – cisza była najgorszą odpowiedzią. – Jak mogłeś nic nie powiedzieć?!
- Wiem, że to źle, ale myślałem, że jak będą myśleli, że nic się nie stało, to nie będą się martwić, a jeśli im powiem to właśnie będą... I, że najlepiej będzie jeśli on sam im wszystko wytłumaczy, gdy już się obudzi, wtedy będą pewni, że nie muszą się martwić...
- A teraz pewnie to oni dzwonią... On zawsze na cztery dni przed wylotem do nich dzwoni, żeby powiedzieć, czy będzie wracał, czy nie... Ile dni zostało do początku wolnego?
- Chyba... Chyba dwa...
- A ile dni on tak śpi?
- Dwa albo trzy...
- Właśnie. Więc kiedy do nich miał zadzwonić? A kiedy Ty miałeś to zrobić?
- On nie mógł, ja miałem to zrobić przedwczoraj...
- Więc się dziwisz, że się martwią? Jeju, Ludi... Taki duży, a czasem nie rozumiesz niektórych rzeczy. Łatwiej jest nie wiedzieć, łatwiej jest udawać, że wszystko jest dobrze... Ale to nic nie da... Trzeba rozumieć, jaka jest prawda, by sprawić, by zmieniła się w taką, jakiej się pragnie – miodowe oczy spoglądały spokojnie na przyjaciela. – Wiem, że chcesz dla wszystkich najlepiej, że starasz się wszystko widzieć, działać... Ale czasem można jedynie zaakceptować prawdę i czekać. Jak tylko jego telefon zadzwoni to Ty go odbierzesz, dobrze? Nie martw się. On jutro sam wszystko im powie. Czuję, że jeszcze dzisiaj się obudzi.
                Jednak telefon już nie zadzwonił. Mimo to dzień nie był cichy. Godziny odwiedzin dobiegały końca, jednak przyjaciele chcieli wykorzystać je do ostatniej minuty, być przy tym, który, mimo iż przypadkiem, połączył ich prawdopodobnie na zawsze. Nie wiedzieli, jak bardzo okaże się to ważne. Lekarz przyszedł powiedzieć im, by udali się już do domów. Patrząc na nich ujrzał jedną, niespodziewaną rzecz. Czarnowłosy, który tak długo lezał bez ruchu, zacisnął palce dłoni, którą wciąż trzymał chłopak o miodowych oczach. To była nadzieja. On się budził. Najbliższy świt ujrzy już na własne oczy. Przyjaciele musieli się odsunąć, by lekarze zajęli się mężczyzną. Na ich oczach zaczynał się nowy rodział. Odzyskali to, co było zbyt długo utracone. Przyjaciela, nadzieję, spokój. Choć musieli udać się do domów, wiedzieli, że rzeczywistość stanie się lepsza od snu, gdy tylko nastanie poranek.
                Gdy przyjaciele zasypiali w spokoju, czarnowłosy otwierał oczy, by patrzeć na pełnię księżyca. Jak wiele koszmarów rodzi się tej nocy, gdy on otrzymał łaskę litości śmierci i mógł żyć, mimo, że sen wieczności trzymał go tak mocno w swych szponach? Wiedział, że musi być powód, dla którego wciąż żył. Nic nie dzieje się przypadkiem, wszystko ma swój określony porządek. Jego przyjaciele pojawili się przed nim tamtego dnia, by się poznać, by teraz móc być razem. A czemu on otworzył oczy? Musiał być powód, dla którego wciąż tu był, jednak on nie potrafił go dostrzec.

                Powodem, dla którego jego telefon nie dzwonił tego dnia, był nie brak zmartwienia rodziny, lecz wręcz jego nadmiar. Najstarszy z braci zostawił resztę rodzeństwa pod opieką osoby, którą uważał za zaufaną i jak tylko mógł zaczął szukać kogokolwiek, kto byłby w stanie pomóc mu dostać się do brata. Zwrócił się do nieco tajemniczej osoby, którą chwilowo największą zaletą była awionetka... Wiedział, że już niedługo ujrzy brata... Nie obchodziło go nic poza tym.

sobota, 14 września 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt dwa: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta druga.

Czy dotrzymanie obietnicy będzie równie proste jak jej złożenie?

Stanąć o własnych siłach
Część XXII

                Nastał poranek i należało ostatecznie zdecydować czy się zostanie czy nie i pinformować tych, dla których było to ważne. Czy jednak łatwo było pamiętać o tym, co jeszcze wczoraj było tak pewne? Słowa wypowiedziane w przypływie emocji, obietnice poświęcenia brzmiały patetycznie, gdy spoglądało się na imię ukochaneg brata, tuż przed tym, jak miało się powiedzieć mu, że tym razem nie dane będzie się spotkać. Czy dwaj przyjaciele, słysząc głosy swych braci, będą w stanie powiedzieć im o swej decyzji, czy może złamią daną wcześniej obietnicę i nie będą w stanie odrzucić powrotu choćby oznaczał on ponowne rozstanie? Trudno jest trzymać się decyzji podjętej pod wpływem chwili, a jeszcze trudnej dotrzymać obietnicy, gdy oznaczać będzie to złamanie innej, której chce się przestrzegać. Co więc okaże się ważniejsze, rodzina, choć nie trzeba być przy niej akurat w tym momencie, czy przyjaciel, który oczekuje jedynie obecności w tym właśnie momencie?
                Chłopiec o miodowych oczach zastanawiał się jedynie chwilę. Przypomniał sobie brata i był nieco smutny, myśląc, że minie więcej czasu nim go zobaczy, jednak pomyślał o tym jak uroczo musiałyby wyglądać Święta, które jego brat spędziłby sam na sam ze swym drogim przyjacielem. Później zaczął się zastanawiać czy, jeśli i jego przyjaciel zostanie przy nim, to czy może ich bracia spotkają się, by nie być samotnymi. Jego umysł wypełnił się obrazami szczęśliwej trójki ludzi, dwóch osób, które znał i jednej, którą widział jedynie na zdjęciach. Chciał, by wszyscy byli szczęśliwi, więc nie musiał się zastanawiać nad swym kolejnym ruchem. Zadzwonił do brata.
- Głupku! Wiesz ile kosztuje połączenie międzynarodowe?! Ja też będę musiał za odebranie płacić! Jak czegoś chcesz to albo pisz maila albo się teraz spiesz! – pierwsze słowa starszego z braci, gdy dowiedział się, kto dzwoni były możliwe do przewidzenia.
- Nie wrócę na Święta, braciszku, baw się dobrze z Antonio – chłopak powiedział to najkrócej jak tylko mógł.
- Jak to, kurna!? Masz mi to wytłumaczyć! – starszy wydawał się nieco panikować.
- Zaraz Ci wszystko napiszę. To chciałem powiedzieć Ci osobiście, ale inaczej się nie dało – następnym dźwiękiem był sygnał zerwanego połączenia. Chłopak natychmiast otworzył pocztę w telefonie, lecz nim zaczął pisać, by wyjaśnić sytuację otrzymał wiadomość od brata wypełniona pytaniami i niepokojem. Chłopak uśmiechnął się delikatnie szczęśliwy z troski brata i nieco rozśmieszony własną głupotą, gdy zrozumiał, jak zabrzmiała jego wypowiedź przez telefon. Spokojnie odpisał, wyjaśniając wszystko. Jego brat zrozumiał i zaakceptował jego decyzję, choć wyraził to słowami „A rób co chcesz i tak byś tylko zjadł i nabałaganił w domu, tak będzie ciszej. Przydaj się gdzie indziej.” Może wydawało się to oschłe, jednak było to zapewnienie, że mimo jego nieobecności wszystko będzie dobrze, a on sam na pewno wybrał dobrze i wypełni zadanie, które zatrzymało go w tym odległym miejscu. Czuł się dużo lepiej po, w pewnym sensie, rozmowie z bratem. Teraz był pewien, że wybrał słusznie.
                Błękitne oczy długo spoglądały w dal. Mężczyzna nie był do końca pewien swej decyzji. Nie wiedział, jak jego brat na to zareaguje. Nie chciał go w żaden sposób zasmucić, a to, co miał do przekazania mogło go zaboleć. Obaj długo czekali, aż będą mogli spotkać się ponownie. Jak więc teraz mógłby tak po prostu powiedzieć, że jednak się to nie stanie? Musiał zebrać się na odwagę, by złamać obietnicę daną bratu... Obietnicę, którą złożył również sobie samemu. Zaczął się zastanawiać... Czy musiał tu pozostać, jeśli mógłby to zrobić Feliciano? Czy musiał zostawiać brata samego? Po chwili zadzwonił jego telefon.
- Ludi! Powiedziałeś już bratu? Mój braciszek chyba jest ze mnie nawet troszkę dumny! Nie będzie mu smutn beze mnie! – głos Feliciano wydawał się być ostatnią chcianą w tym momencie rzeczą. – Będzie z Antusiem i będzie mu tak dobrze!
- A z kim zostanie mój brat...? – powiedział nagle błękitnooki. – Ja... Ja już nie wiem...
- Napisałem do braciszka o nim! Antuś go zna i może pojadą do niego! Wszystkim będzie milusio!
- Pojadą... Ach, to dobrze... – czuł jak rozpada się jego ostatnia linia obrony. Tak bardzo chciał jednak choć na chwilę wrócić, jednak nie chciał być samolubny. Teraz nie miał już żadnego innego powodu. – To ja już dzwonię i mu powiem...
- To dobrze, ucieszy się, że jesteś taki samodzielny! – w tym momencie połączenie zostało zerwane. Mężczyzna przeczesał swe jasne włosy, będąc nieco zasmuconym. Czy mógł być tak samolubny, że choć sam zaproponował pozostanie tu, to on najbardziej chciał wrócić? Czy naprawdę martwił się o brata czy była to jedynie tania wymówka? Czuł się jak dezerter, który uciekał twierdząc, że przyda się gdzie indziej, choć to było miejsce przeznaczone mu do końca. Teraz mógł jedynie podjąć jedną decyzję... Miał nadzieję, że była słuszna. Zadzwonił do brata, choć wiedział, jak trudne to będzie, słyszeć jego głos. Jednak nie chciał być tchórzem, który unika wszystkiego, co jest chć trochę straszne.
- Młody, czego chcesz? – starszy z braci wydawał się jeszcze spać, gdy odebrał telefon. Czyżby znów noc spędził nie tam, gdzie był powinien?
- Bracie, nastąpiły małe komplikacje i raczej nie wrócę na Święta...
- Co? Zawaliłeś jakiś egzamin i w Święta go piszesz? No nie żartuj!
- Nie... Przyjaciel chyba nas potrzebuje i...
- „Was”? Niech zgadnę, ten dzieciak też zostaje?
- T-tak... Ale to naprawdę nie ze względu na niego...
- Spoko, spoko. Już do mnie Antonio dzwonił. Ogarniasz, że cały czas nie wiedziałem, że on u jego brata siedzi? No, ale teraz już wszystko wiem. Byłbyś chyba ostatnim... no, nie powiem czym, coby Cię, młody, nie obrazić, gdybyś dzieciaka tam zostawił przy tym Śpiącym Królewiczu w szpitalu. Młody, jak ja Cię w domu zobaczę wcześniej niż tamten wyzdrowieje to Ci wszystkie kości połamię i zostawię na noc na balkonie!
- Jasne, jasne, bracie... A co z Tobą...? Nie będziesz sam?
- Spoko, Antonio pewnie się przytarabani swoim złomkiem, psy w dodatku ostatnio coraz częściej trzeba wyprowadzać, będę miał zajęcie!
- Dobrze, uważaj na siebie i w nic się nie mieszaj.
- Spoko młody – albinos rozłączył się nagle. Nie wiedział jak powiedzieć bratu, że Antonio dzwonił, mówiąc, że przyjechać nie może, a psy Święta spędzą w klinice weterynaryjnej, bo w ich wieku wychodziły najdziwniejsze choroby. A on pozostanie sam. Szkarłatne oczy wypełniły się łzami, których nikt nigdy nie powinien widzieć.

                Wszyscy myśleli, że sytuacja została już ustabilizowana. Jednak byli ludzie, którzy o tym nie wiedzieli. Minął już dzień, w którym czarnowłosy dzwonił do domu, by potwierdzić lub zaprzeczyć swemu przybyciu w dni wolne. On z niczym nie spóźniał się choćby dzień. W szpitalu, w szafce, w której ukryte były jego rzeczy, które miał przy sobie w chwili przyjęcia, rozległ się dźwięk telefonu, którego nikt nie mógł odebrać.

sobota, 7 września 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt jeden: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta pierwsza.

By o czymś zdecydować, trzeba mieć ku temu powód.

Stanąć o własnych siłach
Część XXXI

                Czasem wiadomości dzielą się na dobre i złe... Jednak zdarza się, że są jednocześnie oboma rodzajami informacji. Co należy myśleć, gdy przyszłość staje się szara, światło miesza się z cieniem? Należy wtedy chwycić się choćby najdelikatniejszej nici światła i dostrzec to, co tylko może dać nadzieję. Przyjaciele dowiedzieli się, że najstarszy z nich jest już w stabilnym stanie, zapewne zacznie się budzić za kilka dni. To była najpiękniejsza wiadomość, jaką słyszeli w całym swych życiu. Jednak nic nie jest idealne. Choć udało się uniknąć rzeczy, które najbardziej ich przerażały, pozostała błahostka, która mimo wszystko raniła ich serca. Czarnowłosy miał przed sobą prawdopodobnie miesiąc spędzony w szpitalu, tysiące badań... A już za dwa tygodnie nastawał czas, by móc powrócić do domów... Zanim wyjdzie ze szpitala skończy się czas wolności... Straci możliwość spotkania rodziny. Zarówno mężczyzna o oczach koloru nieba, jak i ten, którego oczy przypominały świeży miód wiedzieli dobrze, co należy zrobić, że nie można go zostawić.
                Czy było trudno zrezygnować z tego, co było częścią przeszłości, codzienności? Nie, jeśli powróci ona w piękniejszej formie, którą można było teraz tak łatwo zniszczyć. Nie było dla nich innej możliwości, niż pozostać teraz z przyjacielem.
- Powiedziałem Ci, że zostaję nie po to, byś też ze wszystkiego rezygnował... Czemu to robisz? – jasnowłosy patrzył na przyjaciela z wyrzutem.
- Zawsze chciałem być z Tobą w Święta... Skoro Ty zostajesz, nie będziesz przy swoim braciszku to ja w domciu czułbym się tak pusto w środeczku... – miodowe oczy wydawały się przypominać wzrok zbitego szczeniaczka.
- Ale wiesz, że Twój brat będzie smutny, prawda? – starszy zaczął głaskać delikatnie głowę przyjaciela.
- Ale on ma Pomidorka! I skoro Pomidorek jest przyjacielem Twojego braciszka to wtedy jak im będzie mnie brakowało to jego przytulą! Przecież on będzie bez Ciebie bardziej smutny niż mój brat beze mnie... Po prostu robię dla niego miejsce u nas! – po tych słowach chłopaka jego przyjaciel bardzo się zdziwił i roześmiał. Miodowooki zawsze chciał dla wszystkich najlepiej, temu nie można było zaprzeczyć. Nieświadomie uszczęśliwiał wszystkich w okół, jednocześnie samemu wciąż pozostając uśmiechniętym. Czyżby to właśnie dawało mu radość? Czyżby ten maluszek narodził się tylko po to, by inni mogli się uśmiechać? Jasnowłosy mocno przytulił przyjaciela.
- Więc trzeba zadzwonić i im powiedzieć, prawda? Może będzie tak, jak mówisz.
- A kto powie rodzinie Kiku, co się stało? –te słowa zniszczyły całą radość. Błękitnooki wiedział, że na nim musi spocząć ta odpowiedzialność. Nie bał się nieporozumienia, wiedział dobrze, że brat przyjaciela zrozumie prawdopodobnie każdy język, w jakim mógłby się do niego zwrócić. Bał się jego reakcji, nie chciał zasmucić nieznanej mu osoby. Czuł, że choć wszystko jest już dobrze, to taka informacja zawsze boli. Nie wiedział jak ją przekazać.

                Gdy już obaj przyjaciele wrócili do domów, jasnowłosy siedział długo na swym łóżku z telefonem w ręku. Jeszcze w szpitalu przepisał numer brata przyjaciela z jego telefonu. Teraz wydawało mu się takie okrutne, że jeszcze niedawno w trójkę uczyli się nawzajem swych języków, by kiedyś spokojnie rozmawiać ze wszystkimi, gdy się wzajemnie odwiedzą, a on użył tej wiedzy to obsłużenia telefonu przyjaciela, by powiedzieć jego bratu o tym, co się stało. W dodatku jego numer musiał wykraść, nie było jak o niego poprosić, a nie mógł czekać, gdy wszyscy zapewne bardzo się martwili. Nie mógł pozwolić komukolwiek trwać w niepewności... Lecz czy nie lepiej było jeśli nie wiedzieli niczego? Powoli odłożył telefon i westchnął. Skoro wszystko będzie dobrze to nie trzeba ich martwić... W końcu na telefonie czarnowłosego nie było połączeń z domu, więc nikt nie wie, że nie mógłby ich odebrać... Lepiej, żeby myśleli, że wszystko jest dobrze... Teraz zaś on jak i jego przyjaciel musieli porozmawiać ze swymi własnymi braćmi.

niedziela, 1 września 2013

Notka organizacyjna i wiersz numer sto pięćdziesiąt sześć: Pierwszy dzień rozpaczy.

Jako organizacyjną część muszę przedstawić rzadsze pisanie notek. Zbliżają się studia, już byłam też na rozmowie kwalifikacyjnej do pracy... Więc notki będą ukazywać się co sobotę. Teraz dodam wiersz, jak spojrzycie na datę to będziecie wiedzieć o czym... A następne rozdziały pojawią się w dniach 7, 14, 21, 28 września i dalej w ten sposób.

Pierwszy dzień rozpaczy

Budzą się ludzie, otwierają oczy
Chcą ujrzeć słońce, widzą deszcz jedynie
Widzą burzę, która długo się nie skończy
Widzą grad, który odbiera im rodziny

Chcą do swej dawnej wrócić codzienności
Lecz teraz nie ma już przyszłości
A przeszłość ich zatrzeć chcą ludzie
Których dłonie zbrukane są krwią

Jesieni i zim wiele minie
Wiosny bez kwiatów, lata bez słońca
Aż dnia pewnego znów zakwitną jabłonie
I świat nowy oddech weźmie