Translate

niedziela, 27 października 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt siedem: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta siódma.

[Zostałam zablokowana na forum SnK za to, że nie pozwoliłam administratorce się poniżyć. Nakrzyczała na mnie, potem zabroniła rozmawiać z jedną miłą osobą z forum, bo to jej chłopak, a jak powiedziałam, że rozmawiam z nim tylko na cb jak z każdym innym użytkownikiem to mnie zablokowała na forum. Zna ktoś jakieś frum Shingeki n Kyojin, gdzie administratorzy są zdrowi psychicznie? To samo kiedyś miałam z Hetalią. Helltalia i administratorki banujące wedle uznania, a potem znalazłam dużo lepsze fora, a tamto upadło. Tak za miesiąc pewnie forum tamtej dziwnej pani też padnie. Dużo osób już ucieka.]

[Rozdział edytowany z powodu głupoty autora.]

Kroki, które zwiastują zmianę, słowa, które nadejdą. Jak wiele rzeczy jest wyjątkowych?

Stanąć o własnych siłach
Część XXXVII

Kroki rozlegały się echem w szpitalnej poczekalni. Wielu ludzi w białych fartuchach przebiegało z jednego końca korytarza na drugi. Był to widok normalny w tym miejscu, choć jedno zjawisko było nienormalne. Mimo iż zdarzało się to już wiele razy w historii, nie zdarzyło się nigdy w tym miejscu, ludzie nie potrafili poradzić sobie z powtarzalną sytuacją, która dla nich zaistniała pierwszy raz. Czy niezwykłym było coś, co pojawiało się wiele razy, choć nigdy w jednym życiu? Czemu rzeczy stają się normalne? Czy to dlatego, że są powtarzalne i powszednieją? Jednak przecież nic nie dzieje się dwa razy. Każdy kolejny oddech różni się od poprzedniego. Więc czemu coś, co dzieje się rzadko lub po raz pierwszy nazywa się niezwykłym? Przecież, gdy coś zdarzy się raz może się powtórzyć, stać się codziennością. Co więc jest wyznacznikiem wyjątkowości? To, do czego jedna osoba jest przyzwyczajona, dla drugiej jest czymś niezwykłym. Człowiek potrafi przywyknąć do wszystkiego, marzyć o czymkolwiek. Wyjątkowym jest to, co takim nazwiemy.
Do poczekalni szpitalnej weszły dwie osoby. Nieco przestraszony młodzieniec i pewny siebie mężczyzna. Gdy ujrzał ich wysoki blondyn, natychmiast do nich podszedł. Czekał na nich. Chciał pokazać im coś, co można byłoby nazwać cudem, choć było jedynie małym wyjątkiem od reguły. Lecz czy każde ocalone życie nie jest powodem by cieszyć się równie ogromnie, jakby cały świat stał się ogrodem marzeń? Błękitnooki nie był pewien co ma powiedzieć bratu swego przyjaciela, a młodzieniec o miodowych oczach wydawał się zbyt onieśmielony i przerażony, by wytłumaczyć sytuację.
- Ty już tu jesteś – zaczął nagle mężczyzna o włosach przypominających jedwab. Mimo iż sięgał swemu rozmówcy w okolice łokcia to jego wzrok wywołał w nim niepewne drżenie. Mężczyzna, który przeżył więcej niż inni mogli sobie wyobrazić wydawał się kimś niezywkłym. Wyższy mężczyzna jedynie skinął głową, nie wiedząc czy zostanie teraz zbesztany, czy może też być spokojny. – Ty zawsze jesteś przy moim bracie, prawda? Razem z tym chłopcem.
- Tak... – błękitnooki obawiał się, że mężczyzna obwinia go o kłopoty zdrowotne swego brata. Sam we własnym sercu zaczął tak myśleć. Mimo iż mężczyzna nie pokazywał, by tak myślał, on sam czuł, że tak powinien myśleć. Zawsze uważał siebie za odpowiedzialnego, za godnego zaufania. Osobę, która zaopiekuje się wszystkimi. A tymczasem nie umiał w porę zapobiec temu, co się stało.
- Dziękuję – z rozmyślań wyrwał go głos mężczyzny. – Dziękuję, że nauczyłeś, a raczej obaj nauczyliście, go przyjaźni, uśmiechu. Może trochę się powinienem gniewać za to, że nie wiedziałem o tym, co się dzieje, ale naprawdę nie mam powodu. Dla was musiał to być ciężki czas, nie musieliście wtedy myśleć o tym, żeby jeszcze informować mnie o wszystkim, gdy sami nie wiedzieliście nieczego – mężczyzna uśmiechnął się delikatnie. – Jestem spokojny, bo wiem jaki on jest, czego mogę się po nim spodziewać i o co nie muszę się martwić, a także dlatego, że jest szczęśliwy, gdy o was opowiada. Mogę spać spokojnie, gdy wiem, że on ma obok takich ludzi.
- Czemu pan tak mówi? Przecież to tak naprawdę jest odwrotnie... Przez moje niedopilnowanie...
- On jest dorosły, sam się ma pilnować. A wy jesteście tu przy nim, gdy poznaje konsekwencje swych błędów. Ty, który jesteś poważny i pozwolisz mu czuć się bezpiecznie, a także ten mały króliczek – mężczyzna wskazał na młodzieńca o oczach koloru miodu. – Który może nauczyć go radości. Przy was chyba mu będzie lepiej niż w domu, gdzie wszyscy byli tak do siebie podobni i wymagali od niego odpowiedzialności.
- Proszę tak nie mówić! – nagle chłopiec, stojący dotąd cicho zaczął dużo mówić, gestykulując intensywnie. – On będzie szczęśliwy  tam, gdzie będzie szczęście! Wystarczy, że się pan uśmiechnie to w jego serduszku zrobi się tak przyjemnie ciepło! Tylko musi go pan przytulić i mu powiedzieć, że jest dla pana bardzo, bardzo ważnym braciszkiem! – chłopiec mówił z takim zapałem, jakby opowiadał sposób na zmianę świata w Utopię. Choć czyż Utopia nie jest jedynie w naszych umysłach? Trwa sekundę, ale trzeba takie sekundy kolekcjonować.
- On o tym wie. Staram się mu to przypominać. Każdy w rodzinie jest bardzo ważnym kamykiem budujący pałac naszego serca, prawda? Wy też jesteście w jego sercu takimi ogromnymi głazami, budującymi wieże tego pałacu – mężczyzna pogłaskał młodzieńca po głowie.
- Mam nadzieję, że mu nie ciążymy... – chłopiec patrzył smutno.
- Nie, to są takie inne, lepsze kamyki. Są jeszcze takie brzydkie kamyki, które są zmartwieniami. Najważniejsze to umieć je rozróżnić i wyrzucić niepotrzebne.
- Pan jest taki mądry – chłopiec uśmiechnął się wesoło.
- W końcu od tego są starsi bracia – po chwili mężczyzna spojrzał głęboko w błękitne oczy. - Wiesz, kiedy będzie można z nim porozmawiać?
- Za godzinę zaczną się odwiedziny, na razie trzeba poczekać. Podobno wszystk z nim dobrze, ale nie wiadomo dlaczego tak się wszystko pozmieniało.
- Ja wiem – mężczyzna jedynie się uśmiechnął. – Ale to on dowie się pierwszy. Jeśli zechce to powie i wam – jego towarzysze przytaknęli.

sobota, 12 października 2013

Historia pza tematem numer sto osiemdziesiąt sześć: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta szósta.

[Pisane raczej pod wpływem chwili... Ostatnio wszystko mi się myli czasowo i nic nie robię planowo...]

Czasem to, czego nie znamy staje się jedyną pewną rzeczą w naszym otoczeniu.

Stanąć o własnych siłach
Część XXXVI

                Gdy nagle dzieje się coś, czego nie mogliśmy się nigdy spodziewać nie możemy już polegać na swym doświadczeniu czy przemyśleniach. Trzeba wtedy po prostu planować na bieżąco, iść z nurtem wydarzeń. Jednak trzeba pamiętać, by nie dać się porwać ku nieznanemu, by tam utknąć, nie mogąc wrócić do znanej rzeczywistości. Jasnowłosy mężczyzna czuł się bezradny wobec całego otaczającego go świata. Nienawidził, gdy działo się coś, czego nie potrafił wytłumaczyć. Starał się przypomnieć sobie wszystko, co mogło pomóc mu zrozumieć tą nieznaną mu sytuację. Z jednej strony był szczęśliwy, wiedząc, że jego przyjaciel już jest zdrowy, z drugiej zaś obawiał się, że to jedynie cisza przed burzą. Słyszał wiele o tym jak w niektórych chorobach następuje nagłe poprawienie stanu zdrowia, by chwilę później nadszedł ostateczny koniec. Nie chciał, by tak też było tym razem. Nie chciał patrzeć jak ledwie zyskana nadzieja gaśnie. Miał nadzieję, że już będzie dobrze, jednak nie mógł znaleźć w swej pamięci niczego, co mogłoby potwierdzać taki bieg wydarzeń. Jeg umysł zapełniał się przeczytanymi historiami o tym jak jeden dzień radości przynosił za sobą lata płaczu. Nie mógł przestać o tym myśleć, był zbyt pesymistyczny. Nienawidził tej ciemności świata i wspomnień. Jednak nie mógł dostrzec światła nadziei.
                Chłopiec o miodowych oczach niepewnie szedł ku mieszkaniu czarnowłosego przyjaciela. Nawet przez chwilę nie zastanawiał się nad sytuacją. Wiedział, że tam na pewno znajdzie brata tak ważnej dla siebie osoby, był pewien, że nie może to być nikt inny, jeśli błękitnooki tak mu powiedział. Choć żaden z nich nie znał tej osoby, to założenie, że był to ktoś wyjątkowy, było wręcz pewne w ich sercach. Słyszeli o nim wiele od wspólnego przyjaciela, widzieli jego zdjęcia, a w dodatku ktoś, kto jest w stanie tak nagle zmienić wszystko musi być kimś niezwykłym. Tak jak czarnowłosy mężczyzna, który teraz stał się dla nich zagadką. Młodzieniec nieco się bał reakcji jego brata, gdy przekaże mu to, co powinien wiedzieć już dawno. Chłopak powoli otworzył drzwi, które znów były jedynie przymknięte na klamkę, bez użycia klucza. Pierwszym co ujrzał była delikatna dłoń, która bardzo szybko znalazła się tuż przy nim, a po chwili czuł, że jest obezwładniony przez kogoś, kogo nie mógł zobaczyć.
- Kim jesteś? – zapytał ciepły, choć teraz zdenerwowany głos.
- Przyjacielem Kiku – chłopak drżał, nie będąc pewien, czy osoba za nim jest tą, której się spodziewał.
- Mojego brata? – mężczyzna puścił młodzieńca, który od razu upadł na kolana. – Jeden jego przyjaciel już tu dziś był. Widzę, że jesteście bardzo zżyci. Wybacz moje zachowanie. Myślałem, że ktoś próbuje się włamać – podał dłoń chłopakowi, by ten mógł się pozbierać.
- To pan go wychował na takiego miłego człowieka? Dziękuję, że pan tak o niego zawsze dbał. Dużo nam o panu opowiadał.
- Powiedz, czy tutaj jest weselszy niż w domu? Nawet dla mnie czasem jest zagadką. Milczący mały braciszek, który wydaje się być dojrzalszy ode mnie – mężczyzna westchnął.
- Na pewno będzie szczęśliwy, jeśli pan teraz ze mną pójdzie, zaprowadzę pana do niego, dobrze?
- Jaka ta dzisiejsza młodzież energiczna – mężczyzna zaśmiał się cicho. – Jesteś pewien, że rozmawiasz z osobą, z którą powinieneś? I tego, że on chce mnie widzieć?
- Jeśli Ludi powiedział, że tu musi być teraz brat Kiku to na pewno pan nim jest. A Kiku jest taki miły, że na pewno będzie szczęśliwy, jeśli pana zobaczy. To proszę szybko za mną iść, dobrze? – po tych słowach chłopak po prostu pociągnął obcego mu mężczyznę i zaczął go prowadzić ku wyjściu. Ten ledwie zdążył zająć się niezbędnymi do wyjścia przygotowaniami, nim został wręcz siłą zaprowadzony w stronę szpitala.

                Wkrótce miało nastąpić spotkanie, które mogło zmienić wszystko. Jednak czy było jeszcze cokolwiek, co mogłoby zostać zmienione? Mężczyzna zmierzający w kierunku swego brata wydawał się już dawno wiedzieć, na co powinien się przygotować, jakby był wyuczony zachowania w każdej sytuacji. Jednak pozostawała jeszcze kwestia tego, jak nauczy swego brata żyć ze świadomością nowej prawdy.

sobota, 5 października 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt pięć: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta piąta.

[Z tą częścią były problemy, trzy dni próbowałam pisać i po prostu zostawiałam... Rozdział krótki, bo już rady nie dałam i następny wymyślam.]

Co przyniesie przebudzenie się ze zbyt długiego snu?

Stanąć o własnych siłach
Część XXXV

                Czarnowłosy poddawany był wielu badaniom, które wciąż zadziwiały ludzi w okół. A on czuł się przez to jedynie gorzej. Widział cierpienie innych, a nie mógł im pomóc, nawet w nim ulżyć, a sam okazał się być tak dziwny. Czytał już o tym. Czasem ludzie rodzą się z inną prędkością gojenia ran, inną odpornością na ból. On miał też miał zapisaną w genach jedną z tego typu odmienności. Zauważył już dawno, że również reszta jego rodzeństwa taka była, choć przecież zostali przygarnięci z różnych części świata, a nie urodzeni w jednej rodzinie... Czyżby ich najstarszy brat specjalnie ich wyszukiwał? Nie było wśród nich nikogo, jak można by to ująć, normalnego. To wszystko było dla niego jeszcze dziwniejsze, gdy sobie to uświadomił. Żadne z nich nie pamiętało swego dzieciństwa, wiedziało tylko, że są sierotami przygarniętymi przez niego, a on sam się nigdy nie zmieniał. To wszystko było coraz straszniejsze. Czy byli prawdziwą rodziną, która została rozdzielona? To tłumaczyłoby czemu wszyscy są równie odmienni, a on wiedział, gdzie ich szukać. Czarnowłosy postanowił zapytać o to brata jak tylko uda mu się z nim skontaktować.
                Patrzył niepewnie za okno. Słońce wydawało się być obce, zupełnie jakby nie powinien go widzieć. Czuł jakby na to nie zasłużył. Znów czuł się bezsilny. Ludzie szeptali, zazdrościli mu tego jak szybko wyzdrowiał, a on wiedział, że nie jest w stanie pomóc żadnemu z nich, że takie zdrowie przydałoby się o wiele bardziej komuś innemu, czuł jakby je marnował nie mogąc niczego osiągnąć. Chciał zrobić coś wspaniałego, znaleźć powód, dla którego żyje, który uczyni go wyjątkowym. Lecz stawiał sobie zbyt wysokie wymagania i zawsze czuł się jedynie cieniem osoby, którą chciał się stać. Był całkowicie obojętny na wszystko, co go otaczało. Życie traktował jedynie jako środek niezbędny do osiągnięcia celu, a nie cel sam w sobie. Nie potrzebował życia po to, by być szczęśliwym, tylko wykorzystywał jego czas na stawianie sobie coraz trudniejszych celów. Jednak tak unieszczęśliwiał siebie samego. Wmawiał sobie, że radość da mu uśmiech innych, osiągnięcie celu. Lecz naprawdę zamęczał się drogą ku kolejnym osiągnięciom, a każde podziękowania uznawał za niezasłużone. Tak kręcił się w kółko we własnym kieracie, napędzając nadciągający obłęd. Potrzebował kogoś, kto zdejmie z niego więzy i spali linę.
                Mężczyzna o błękitnych oczach, choć jeszcze chwilę temu miał inne plany teraz wszystkie porzucił, by biec w stronę szpitala. Był wystarczająco blisko niego, by dać sobie radę i szybko znaleźć się na miejscu nie musząc czekać na autobus, a postoju taksówek nie chciał szukać, nie chciał tracić czasu. Chciał jak najszybciej ujrzeć przyjaciela, zwłaszcza, że dowiedział się przez telefon, iż działo się z nim coś dziwnego. Nie wiedział co dokładnie, jednak wiedział, że musi go zobaczyć. Martwił się o niego tak bardzo, że nie myślał logicznie ani przez chwilę. Nie zawrócił do jego domu, by poinformować o wszystkim obecnie przebywającego tam jego brata, ani też nie zadzwonił w podobnym celu do ich wspólnego przyjaciela. Po prostu pobiegł przed siebie, chcąc go spotkać. Zrozumiał, że już od dłuższego czasu czarnowłosy był w pewnym sensie opiekunem ich dwóch. To on zawsze znajdował najlepsze rozwiązania, przypominał o rzeczach, które powinni zrobić. Już wiele razy, gdy wychodzili z pracy to właśnie on zimą mówił im, by zapięli kurtki, przypominał, żeby nosili szaliki i czapki. A teraz to właśnie on był sam w szpitalu, bo oni mieli zbyt wiele na głowie. Zupełnie jak stary ojciec, gdy dzieci już dawno wyprowadzą się z domu. Błękitnooki był teraz już zupełnie pewien decyzji, którą podjął jakiś czas temu, choć wtedy się wahał. Do świąt zostały jedynie dwa dni. Wiedział, że to czas, w którym musi przygotować wszystko, by odwdzięczyć się przyjacielowi za to, co zrobił. Za to, że dzięki niemu poznał tak ważną dla siebie osobę, za to jak zawsze o nich dbał i za to, że w ciszy nie chciał sprawiać im problemów, a sam rozwiązywał ich własne.

                Wkrótce mężczyzna znalazł się w szpitalu i odnalazł lekarza odpowiedzialnego za ppprawę stanu zdrowia jego przyjaciela i zapytał o to, co się stało. Nie mógł uwierzyć, że słowa tajemniczego brata czarnowłosego okazały się prawdą. Wszystkie uszkodzenia organizmu stwierdzone w dniu przyjęcia do szpitala teraz były już tylko wspomnieniem, choć nie minął nawet tydzień. Nie wiedział co ma sądzić o tym wszystkim. Cieszył się, że jego przyjaciel jest zdrowy, ale to przeczyło wszelkiej logice. Czy to była prawda? Czy może jedynie złudzenie tego, a gdzieś we wnętrzu organizmu przyjaciela kryło się coś niespodziewanego? Nie mógł jeszcze z nim porozmawiać, dopóki nie skończą się badania. Jednak wiedział, że ma do niego wiele pytań. Jak na razie postanowił zadzwonić do przyjaciela, który jeszcze nie był świadomy sytuacji i opowiedzieć mu o niej. Jako, że wolał pozostać w szpitalu i pilnować każdej informacji na temat czarnowłosego postanowił powiedzieć przyjacielowi również  wydarzeniach z poranka i poprosić, by ten przyprowadził tajemniczego gościa, by odwiedził ważną dla nich wszystkich osobę. Wkrótce wszystko miało potoczyć się bardzo szybko zupełnie innym torem.