[Rozdział edytowany z powodu głupoty autora.]
Kroki, które zwiastują zmianę, słowa, które nadejdą. Jak wiele rzeczy jest wyjątkowych?
Stanąć o własnych siłach
Część XXXVII
Część XXXVII
Kroki rozlegały się echem w szpitalnej poczekalni. Wielu ludzi w białych fartuchach przebiegało z jednego końca korytarza na drugi. Był to widok normalny w tym miejscu, choć jedno zjawisko było nienormalne. Mimo iż zdarzało się to już wiele razy w historii, nie zdarzyło się nigdy w tym miejscu, ludzie nie potrafili poradzić sobie z powtarzalną sytuacją, która dla nich zaistniała pierwszy raz. Czy niezwykłym było coś, co pojawiało się wiele razy, choć nigdy w jednym życiu? Czemu rzeczy stają się normalne? Czy to dlatego, że są powtarzalne i powszednieją? Jednak przecież nic nie dzieje się dwa razy. Każdy kolejny oddech różni się od poprzedniego. Więc czemu coś, co dzieje się rzadko lub po raz pierwszy nazywa się niezwykłym? Przecież, gdy coś zdarzy się raz może się powtórzyć, stać się codziennością. Co więc jest wyznacznikiem wyjątkowości? To, do czego jedna osoba jest przyzwyczajona, dla drugiej jest czymś niezwykłym. Człowiek potrafi przywyknąć do wszystkiego, marzyć o czymkolwiek. Wyjątkowym jest to, co takim nazwiemy.
Do poczekalni szpitalnej weszły dwie osoby. Nieco przestraszony młodzieniec i pewny siebie mężczyzna. Gdy ujrzał ich wysoki blondyn, natychmiast do nich podszedł. Czekał na nich. Chciał pokazać im coś, co można byłoby nazwać cudem, choć było jedynie małym wyjątkiem od reguły. Lecz czy każde ocalone życie nie jest powodem by cieszyć się równie ogromnie, jakby cały świat stał się ogrodem marzeń? Błękitnooki nie był pewien co ma powiedzieć bratu swego przyjaciela, a młodzieniec o miodowych oczach wydawał się zbyt onieśmielony i przerażony, by wytłumaczyć sytuację.
- Ty już tu jesteś – zaczął nagle mężczyzna o włosach przypominających jedwab. Mimo iż sięgał swemu rozmówcy w okolice łokcia to jego wzrok wywołał w nim niepewne drżenie. Mężczyzna, który przeżył więcej niż inni mogli sobie wyobrazić wydawał się kimś niezywkłym. Wyższy mężczyzna jedynie skinął głową, nie wiedząc czy zostanie teraz zbesztany, czy może też być spokojny. – Ty zawsze jesteś przy moim bracie, prawda? Razem z tym chłopcem.
- Tak... – błękitnooki obawiał się, że mężczyzna obwinia go o kłopoty zdrowotne swego brata. Sam we własnym sercu zaczął tak myśleć. Mimo iż mężczyzna nie pokazywał, by tak myślał, on sam czuł, że tak powinien myśleć. Zawsze uważał siebie za odpowiedzialnego, za godnego zaufania. Osobę, która zaopiekuje się wszystkimi. A tymczasem nie umiał w porę zapobiec temu, co się stało.
- Dziękuję – z rozmyślań wyrwał go głos mężczyzny. – Dziękuję, że nauczyłeś, a raczej obaj nauczyliście, go przyjaźni, uśmiechu. Może trochę się powinienem gniewać za to, że nie wiedziałem o tym, co się dzieje, ale naprawdę nie mam powodu. Dla was musiał to być ciężki czas, nie musieliście wtedy myśleć o tym, żeby jeszcze informować mnie o wszystkim, gdy sami nie wiedzieliście nieczego – mężczyzna uśmiechnął się delikatnie. – Jestem spokojny, bo wiem jaki on jest, czego mogę się po nim spodziewać i o co nie muszę się martwić, a także dlatego, że jest szczęśliwy, gdy o was opowiada. Mogę spać spokojnie, gdy wiem, że on ma obok takich ludzi.
- Czemu pan tak mówi? Przecież to tak naprawdę jest odwrotnie... Przez moje niedopilnowanie...
- On jest dorosły, sam się ma pilnować. A wy jesteście tu przy nim, gdy poznaje konsekwencje swych błędów. Ty, który jesteś poważny i pozwolisz mu czuć się bezpiecznie, a także ten mały króliczek – mężczyzna wskazał na młodzieńca o oczach koloru miodu. – Który może nauczyć go radości. Przy was chyba mu będzie lepiej niż w domu, gdzie wszyscy byli tak do siebie podobni i wymagali od niego odpowiedzialności.
- Proszę tak nie mówić! – nagle chłopiec, stojący dotąd cicho zaczął dużo mówić, gestykulując intensywnie. – On będzie szczęśliwy tam, gdzie będzie szczęście! Wystarczy, że się pan uśmiechnie to w jego serduszku zrobi się tak przyjemnie ciepło! Tylko musi go pan przytulić i mu powiedzieć, że jest dla pana bardzo, bardzo ważnym braciszkiem! – chłopiec mówił z takim zapałem, jakby opowiadał sposób na zmianę świata w Utopię. Choć czyż Utopia nie jest jedynie w naszych umysłach? Trwa sekundę, ale trzeba takie sekundy kolekcjonować.
- On o tym wie. Staram się mu to przypominać. Każdy w rodzinie jest bardzo ważnym kamykiem budujący pałac naszego serca, prawda? Wy też jesteście w jego sercu takimi ogromnymi głazami, budującymi wieże tego pałacu – mężczyzna pogłaskał młodzieńca po głowie.
- Mam nadzieję, że mu nie ciążymy... – chłopiec patrzył smutno.
- Nie, to są takie inne, lepsze kamyki. Są jeszcze takie brzydkie kamyki, które są zmartwieniami. Najważniejsze to umieć je rozróżnić i wyrzucić niepotrzebne.
- Pan jest taki mądry – chłopiec uśmiechnął się wesoło.
- W końcu od tego są starsi bracia – po chwili mężczyzna spojrzał głęboko w błękitne oczy. - Wiesz, kiedy będzie można z nim porozmawiać?
- Za godzinę zaczną się odwiedziny, na razie trzeba poczekać. Podobno wszystk z nim dobrze, ale nie wiadomo dlaczego tak się wszystko pozmieniało.
- Ja wiem – mężczyzna jedynie się uśmiechnął. – Ale to on dowie się pierwszy. Jeśli zechce to powie i wam – jego towarzysze przytaknęli.