Translate

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pokarm duszy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pokarm duszy. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 14 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer sześćdziesiąt osiem: Pokarm duszy - Część ósma.

I o to nadszedł koniec smutku.

Pokarm duszy
Część VIII

                Gdy słońce powoli przemierzało swą drogę otworzyły się również zielone oczy. Mężczyzna zauważył, że ktoś okrył go kołdrą, czuł też, że jest tulony. Spojrzał w górę i ujrzał jeden z najpiękniejszych uśmiechów jakie widział w życiu. Był szczęśliwy, widząc, że błękitnookiemu nic nie jest. Jednak po chwili uświadomił sobie w akiej byli sytuacji. Zarumienił się, lecz nie zmienił swego położenia.
- Przepraszam, że tak zasnąłem – wydukał jedynie, czując się nieco niezręcznie.
- To nic takiego. Dawno nie widziałem niczyjej śpiącej twarzy, więc to nawet miłe – błękitnooki przejechał dłonią po jego włosach. Pierwszy raz od długiego czasu czuł się naprawdę szczęśliwy.
- Przestań... To strasznie krępujące. Pójdę zrobić herbatę i kupić coś na śniadanie...
- Zostań jeszcze... Nigdzie nie idź. Boisz się mnie? Nie masz powodu. Gdybym chciał cokolwiek zrobić, nie czekałbym z tym aż się obudzisz, tym bardziej będąc osłabionym, prawda? Zrobiłbym to już dawno... Tak, delikatnie, by Cię nie obudzić, byś otworzył oczy dopiero wtedy, gdy nie mógł byś uciec. Ale ja jedynie patrzyłem... No, może nie tylko patrzyłem, ale nie zrobiłem Ci nic złego.
- Ale... Co zrobiłeś...? – zielonooki zarumienił się intensywnie i schował twarz w torsie starszego mężczyzny.
- Jedynie to co teraz... Lubię Twoje włosy, wiesz? Zawsze kojarzą mi się z wolnością, pewną anarchią...
- Są po prostu roztrzepane...
- Tak jak i Ty. Jesteś taki niewinny, odbiegający od norm. Chcę, byś tu był... Powiedz... Zostaniesz ze mną?
- Na jak długo...?
- Na zawsze. Nie będziesz musiał płacić rachunków za mieszkanie, w którym i tak nie przebywasz. Stąd masz na pewno bliżej na uczelnię. I nie spędzalibyśmy sami nocy...
- Zastanowię się... I... Chcę się sam zastanowić. Czas już, żebyś coś zjadł. Ty leż, przyniosę Ci.
- Prawie jak śniadanie do łóżka – błękitnooki zaśmiał się cicho w czasie, gdy młodszy z nich spąsowiał i ruszył do kuchni. On też po jakimś czasie wrócił z gotowym jedzeniem.
- Jedz, a ja pójdę po swoje rzeczy... Chyba... Chyba dziś zostanę na noc...
- Nakarm mnie... I zostań na zawsze.
- Nie przesadzaj... I najpierw muszę mieć pewność, że mi nic nie zrobisz. Zachowujesz się strasznie dziwnie.
- A ja zastanawiam się, czy nie chciałbyś, bym Ci coś zrobił... – po tych słowach starszego z mężczyzn, zielonooki wybiegł z pomieszczenia mocno zarumieniony. Jednak nim Francuz zdążył skończyć jeść w jego pokoju znalazł się zarówno chłopak jak i spora torba.
- Tyle jak na razie wystarczy. Jak przejdziesz test to przyniosę tu wszystko.
- A co jeśli to Ty go nie przejdziesz?
- Zamknij się, bo się zawrócę...
                Wiele dni mijało w coraz lepszej atmosferze. Obrazy stały się pełne kolorów. Powoli pojawiały się pejzaże, malowane w czasie wspólnych spacerów. Błękitnooki powrócił wręcz całkowicie do dawnego, utraconego szczęścia. Młodszy zaś wkrótce odnalazł to, o czym zawsze marzył. Sens swojego życia. Obaj stali się swoim wzajemnym przeznaczeniem... Wkrótce też wynajmowane mieszkanie stało się zbędne, a w starym domu pojawiło się wiele wspólnych rzeczy.

piątek, 12 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer sześćdziesiąt siedem: Pokarm duszy - Część siódma.

Czasem pełnia księżyca jest jaśniejsza niż słońce południa.


Pokarm duszy
Część VII

                Noc trwała nieprzerwanie, gdy zielone oczy otworzyły się nagle, spoglądając na pusty sufit w maleńkim pokoju. „Jego pokój jest ogromny, ale sufit tak samo pusty... Ciekawe czy zasnął spokojnie... Nie, nie powinienem o nim myśleć, ale... Coś jest chyba nie tak...” pomyślał i mimo dziwnej i późnej pory wstał, zaczął się ubierać, by chwilę później wybiec z domu w sobie tylko znanym kierunku.
                Nie mijał nikogo, ciemność rozświetlana była tylko przez nieliczne latarnie uliczne i gwiazdy. W oddali widział pełnię księżyca. Była piękna, ale on nie miał teraz czasu, by choćby chwilę się jej przyglądać. Nie myślał o niczym innym, jak tylko dostać się do swego celu, zająć się tą jedną, ważną osobą. Teraz żałował swej reakcji w tamtym czasie. A jeśli jemu się coś stało i ostatnim wspomnieniem o nim pozostanie ta kłótnia? Jeśli nie zdążą się pogodzić? Tak bardzo się martwił. Biegł ile tylko miał sił w nogach. Czasem uginały się pod nim, nieco już zmęczone kolana, czasem się potykał, jednak nie zaprzestał biegu. Musiał jak najszybciej znaleźć się przy nim. Tak więc biegł, jakby zależało od tego czyjeś życie. Nie wiedział, że tak jest naprawdę.
                Wbiegł do jego domu i przez chwilę pomyślał, że to naprawdę głupie i bezsensowne. Przecież nic mu się nie mogło stać, na pewno żył tak jak wcześniej i nie trzeba było się niczym przejmować. Przez chwilę chciał już wyjść, ale ostatecznie pomyślał, że skoro już tu jest, to sprawdzi czy nic się nie zmieniło od czasu jego poprzedniej wizyty. Widział, że wszędzie jest porządek. Jednak zauważył również, że nie przybyło śmieci w koszu, jakby przez ten czas nie wyrzucał żadnych opakowań po jedzeniu. To było nieco dziwne. Postanowił sprawdzić, czy mężczyzna śpi, w pewien dziwny, matczyny sposób chciał po prostu podejść i przykryć go kołdrą. Jednak nie zastał go w spodziewanym miejscu. Wtedy więc zaczął przeszukiwać cały dom w jego poszukiwaniu. Światło księżyca oświetliło bezwładne ciało leżące w pracowni. Zielonooki podbiegł do mężczyzny i sprawdził, czy ten oddycha. Wszystko było dobrze, a on nie wiedząc czy mężczyzna śpi, czy może stało się coś złego, postanowił najpierw nieco odczekać, aż się obudzi. Podniósł go i zauważył, że jest zastanawiająco lekki. Zaniósł go do jego łóżka.
                Postanowił zająć się nim jak należy. Przebrał go i umył za pomocą gąbki i miski z wodą. Nie myślał wtedy o tym, czy jest to dziwne, zawstydzające, ani o żadnych tego typu rzeczach. Chciał jedynie mu pomóc, zaopiekować się nim. Ułożył go w łóżku i przykrył kołdrą. Wiedział, że teraz najważniejszy jest dla niego sen, więc postanowił pozostać przy nim, aż się obudzi, zamiast samemu go budzić. Minął już świt i zbliżało się południe, a błękitnooki oddychał spokojnie. Młodszy z mężczyzn powoli odczuwał coraz większe zmęczenie. Pomyślał, że mógłby na chwilę położyć się obok niego, skoro musi być przy nim, a on w końcu śpi. Zrobił więc tak, jednak nie minęło wiele czasu nim zasnął.
                Jeszcze kilka godzin minęło nim błękitne oczy uwolniły się od zasłaniających je powiek i sennego otępienia. Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu i zauważył, że jest w swoim pokoju, co wydało mu się być bardzo dziwne. Zrozumiał, że ktoś musiał mu w tym pomóc, jak i w wielu innych rzeczach. Zrozumiał wszystko, gdy ujrzał słodką, uśpioną twarz tuż obok siebie. Uśmiechnął się, czując, że to najpiękniejsze, co mogło go spotkać. Wtedy przez chwilę pomyślał, że może przeżył nie po to, by cierpieć, ale po to, by był przy zielonookim. Może to ich przeznaczenie? We wspólnej jedności zmienić to, co wydawało się być niezmienne.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer sześćdziesiąt sześć: Pokarm duszy - Część szósta.

Decyzje na skraju obłąkania.

Pokarm duszy
Część VI

                To, co się stało musiało wiele zmienić. Myśl o spaniu u boku tej drugiej osoby zmienia wszystko, gdy jest tak blisko rzeczywistości. Raz powoduje euforię, a raz przerażenie. Co wywołała teraz? Jeden z nich z nadzieją myślał o czasie, gdy nie musiałby co rano czekać na drugiego, ani patrzeć w nocy na puste miejsce obok siebie. Drugi zaś myślał o tym nagłym, nieco przerażającym pocałunku i o wszystkim, co mogłoby się stać, gdyby byli jeszcze bliżej siebie. Bał się nieco tego, co może zrobić błękitnooki. Przecież bytł tak dziwny, mógłby być też nieobliczalny. Jakie było zapewnienie, że nie zrobi czegoś, czego może by nie chciał, tylko w ramach pewnej swojej filozofii? Wszystko było możliwe, a tak wiele rzeczy przerażało zielonookiego. Dlatego też długo nie zjawiał się w domu, nazwijmy go, przyjaciela. Rozmyślał nad tym, co powinien zrobić. Czy powinien wrócić? Wydawało się, że rozwiązanie było proste. Nie wracać, zapomnieć, żyć własnym życiem i nie przejmować się nim. Lecz to właśnie było trudne. Zbytnio zajmował myśli jego wspomnieniem. Serce podpowiadało mu, że powinien mu pomóc, ale rozsądek nakazywał trzymać się z dala od niego. Gdyby decyzja była prosta, nie siedziałby teraz w kuchni, robiąc niepotrzebny nadmiar jedzenia i rozmyślając o tym, co ten ekscentryk może robić. Przyłapał się na tym, że odruchowo robił zbyt wiele jedzenia i nadmiar pakował do pudełek. Jakby już jego ciało wykonywało to automatycznie, jakby wszystko nakazywało mu wrócić do tego mężczyzny. Jednak strach był większy od przyzwyczajeń.
                Błękitnooki siedział całą noc w ciemnej pracowni. Nie wracał stamtąd, pamiętając jak zawsze zielonooki do niej wchodził, wołając go na obiad. Wciąż miał nadzieję, że zaraz otworzy drzwi i nakrzyczy na niego, by zszedł na dół. Jednak to się wciąż nie działo. Mężczyzna siedział skulony w rogu pomieszczenia, bujając się w przód i w tył, niczym konik na biegunach. Otulał kolana ramionami i skupiał wzrok w podłodze. Od jakiegoś czasu nie spał, jedynie co jakiś czas przysypiał na chwilę, budząc się nagle. Nie wiedział ile czasu już tu był, bez jedzenia i prawidłowego snu, lecz postanowił czekać tak długo, jak tylko było trzeba. W końcu zielonooki na pewno wróci, nie wolno było mu w to wątpić. Tak więc co jakiś czas wstawał, by rozprostować kości i spoglądał przez okno na pełnię księżyca. Zastanawiał się jak mogła wyglądać uśpiona twarz młodzieńca, oświetlona tą jasną poświatą. Zapewne o wiele piękniej, niż wszystko, co znał do tej pory. Chciał ją ujrzeć. Chciał wpatrywać się w lekko rozchylone, senne usta. To było wszystko, czego teraz pragnął. Obwiniał się za to, że był przy nim szczęśliwy, ale nie mógł już się dłużej od tego bronić. Jednak może szczęście nie jest mu dane? A jedynie ciągłe życie wspomnieniami i powolna utrata wszystkiego, co mu drogie? Upadł na ziemię bezwładnie, niczym bez życia. Omdlałe ciało wydawało się być jeszcze bledsze i chudsze niż było, oświetlone srebrną poświatą martwego księżyca. Jedynie szmaragdowa nadzieja dzieliła go od przekroczenia granicy między życiem a śmiercią.

środa, 10 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer sześćdziesiąt pięć: Pokarm duszy - Część piąta.

Słowa mają wiele znaczeń.

Pokarm duszy
Część V

                Dziwnym trafem ich życia dostosowały się do siebie w znacznym stopniu. Błękitnooki już nie wychodził co rano przed swój dom, już nie musiał. Po prostu przygotowywał herbatę i wiedział, że za chwilę usłyszy dzwonek do drzwi. I tak zawsze się działo. Więc otwierał drzwi i wpuszczał chłopaka, który jak zwykle się tłumaczył, że akurat tego dnia wyszedł szybciej z domu i postanowił zrobić dla niego zakupy. Działo się tak codziennie, więc błękitnooki już wiedział, że mimo zaprzeczania, on robi to właśnie dla niego. Więc też co dzień jedli razem śniadanie, po czym zielonooki biegł na zajęcia. W tym czasie starszy z mężczyzn zajmował swe miejsce w pracowni i malował. Na każdym kolejnym obrazie powoli pojawiało się coraz więcej kolorów, choć wciąż były mroczne i psychodeliczne. Zielonooki wiele razy powtarzał, że nie będzie wchodził do jego pracowni, bo nie chce widzieć tych strasznych „bazgrołów”, jak zwykł je określać, jednak zawsze gdy wracał z wykładów już nawet bez pukania wchodził z zakupionymi po drodze rzeczami do jego kuchni, a po jakimś czasie szedł do pracowni i wołał go na obiad. A błękitnookiego nie dziwiło już to, skąd wziął się w jego domu, ani też nigdy nie pomyślał, że może to być jakieś zagrożenie. Po prostu posłusznie schodził na dół jakby wołała go jego żona czy matka, a nie niedawno poznany chłopak, wchodzący bez jego wiedzy do jego domu. Obiad też jedli razem, a później zielonooki powtarzał materiał z wykładów. Przy okazji uczył też starszego blondyna, opowiadając i tłumacząc zagadnienia z zajęć. Dzięki temu zawsze był najlepiej przygotowany do egzaminów, bo musiał całkowicie zrozumieć temat, by móc go wytłumaczyć. Zwykle zostawał aż do wieczora, pilnując czy mężczyzna poszedł spać o odpowiedniej porze, robiąc wcześniej wszystkie konieczne czynności. Oczywiście kolacja też była wspólna. Wychodził, gdy tylko dopilnował, by błękitnooki zasnął. W domu był więc tylko na noc. Gdyby zostawał u starszego mężczyzny również na sen, mógłby się do niego nawet przeprowadzić. Była to mała różnica między obecnym stanem rzeczy.
                Przez ten cały czas błękitnooki nieco odmłodniał, przybrał na wadze i wypiękniał. Przypominał siebie z czasów nim stał się nieszczęśliwy. Jednak nie stał się zupełnie taki jak dawniej. Mimo przyzwyczajenia się do obecności zielonookiego, wciąż czuł, że ten może go opuścić. Gdy rano budził się sam, miał wrażenie, że to wszystko było snem, że tego dnia on jednak nie przyjdzie i już nigdy nie wróci. Dlatego, gdy tylko się spóźniał, on wyglądał niecierpliwie przez okno, jakby stało się coś złego. Czuł ulgę, gdy go widział, lecz każde jego odejście, gdy myślał, że on śpi i każde jego spóźnienie przypominało błękitnookiemu o tym, jak łatwo go stracić. Gdyby on mógł zostać z nim na zawsze, gdyby mógł już go nie opuszczać... Błękitnooki z jego pomocą sprawił, że dom był jednym z najpiękniejszych w okolicy, dzięki temu czuł, że nieco odpokutował swoje winy. Pozwolił choćby temu budynkowi stać się wspaniałym, zrobił coś, co upiększyło świat zewnętrzny. Pomyślał nawet, że to właśnie bliskość zielonookiego będzie kluczem do odkupienia jego win. Więc postanowił być jak najbliżej niego. Lecz co noc patrzył na puste miejsce obok siebie i na czysty, biały sufit. Jakby miał na zawsze pozostać sam. Przestał się już dziwić, gdy budził się na mokrej poduszce, z zaschniętymi śladami łez na policzkach. Czy zasłużył na uśmiech?
                Pewnego dnia, gdy zielonooki chciał odejść od jego łóżka, myśląc że ten śpi, on mocno chwycił jego dłoń. Nieco niepewnie spojrzał mu w oczy i przygryzł wargę.
- Zostań, dobrze? Dziś nie wracaj do domu na noc... – to chyba nie do końca było to, co chciał powiedzieć. Pragnął błagać go, by został przy nim na zawsze, a zabrzmiał, jakby chciał go zaprosić do łóżka. I chyba właśnie o tym pomyślał zielonooki. Młodszy mężczyzna zadrżał, a potem odsunął się o krok.
- Proszę mnie puścić i sobie nie żartować. Mogę się panem opiekować, mogę panu pomagać w wielu rzeczach, ale nie będę spędzał z panem nocy... Poza tym nie mam tu żadnych rzeczy do przebrania...
- To jutro, dobrze? Weź je ze sobą i zostań tu na noc. Przysięgam, że nic Ci nie zrobię. Będziesz tu bezpieczny. Przepraszam za to, co sprawiło, że jesteś względem mnie podejrzliwy.
- Już raz mnie pan pocałował, a teraz mówi pan o wspólnej nocy. Jak mam myśleć o czymś innym? – zielonooki wyrwał rękę z jego uścisku. – Zastanowię się. Nad tym wszystkim. Także nad tym, czy w ogóle tu wrócę. Nie sądziłem, że pomagając panu zostanę potraktowany jak zabawka. Może chce mnie pan traktować jak żonę? Skoro już gotuję i sprzątam to jeszcze powinienem z panem sypiać? Ja się na taki układ nie piszę, dobranoc – młodszy mężczyzna szybko wyszedł z pomieszczenia, a chwilę później z domu. Błękitnooki czuł, jakby była to część jego kary. Więc jednak nie wolno mu być szczęśliwym... Na zawsze już będzie krzywdził innych każdym swym słowem i pozostanie sam wśród tak wielu ludzi. To było jego przeznaczenie, jego przekleństwo.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer sześćdziesiąt cztery: Pokarm duszy - Część czwarta.

Co możesz ujrzeć w pustych oczach?

Pokarm duszy
Część IV

                Obaj byli nieco zaskoczeni widząc swe twarze. Jeden z powodu niespodziewanej wizyty, drugi zaś nie spodziewał się, że drzwi zostaną otwarte. Przez jakiś czas wpatrywali się w swe odbicia w oczach siebie nawzajem, aż w końcu starszy z mężczyzn przerwał niezręczną ciszę.
- Wejdź... Nie wiem po co przyszedłeś, pewnie zaraz odejdziesz, ale możesz wejść – otworzył szerzej drzwi, wpuszczając młodszego do środka. Dopiero teraz zielonooki zrozumiał, że tak bardzo nie wierzył w to, że drzwi zostaną otwarte, iż nie przygotował się zupełnie na spotkanie z nim. W głowie było wiele sprzecznych myśli. Przypomniał mu się tamten niespodziewany pocałunek. Czyżby teraz miało stać się coś podobnego? Czy był tu bezpieczny? Postanowił jednak wejść, skoro już tu przyszedł. Rozglądał się po pomieszczeniu, dostrzegając, iż było ono dużo czystsze niż poprzednim razem. Poczuł niejaką satysfakcję, że mężczyzna zrobił choć tyle przez czas ich rozłąki. Coś się zmieniło i to na dobre. Pozostało zająć się resztą spraw.
- Przyniosłem panu śniadanie. Zawsze je pan takie smutne rzeczy, więc zrobiłem coś innego. To nie tak, że mi na panu zależy, po prostu chciałem, żeby pan sprawdził czy jest dobre... – zielonooki zarumienił się delikatnie.
- Spokojnie, nie musisz się tłumaczyć. I to słodkie jak mówisz „smutne rzeczy” o jedzeniu. Jakby nawet tak trywialna czynność mogła nieść za sobą emocje. Czasem tak jest, prawda? Bliskość drugiej osoby w czasie posiłku, czy puste miejsce przy stole... Czasem wszystko potrafi przywołać niechciane wspomnienia... Jak widzisz nie wygląda tu już jak w horrorze, możesz więc spokojnie pójść do kuchni. Lubisz tam być, prawda? Jesteś niczym kobieta... Tak delikatny, pachnący świeżymi bułkami... – błękitnooki zbliżył nos do włosów drugiego z mężczyzn, ale został natychmiast odepchnięty.
- Mogę panu pomagać, ale w żaden sposób nie chcę zastępować panu kobiety i nie życzę sobie takich porównań – w trybie natychmiastowym młodszy z mężczyzn znalazł się w kuchni. Stanął przy blacie i zaczął przygotowywać śniadanie z tego, co przyniósł. Szafirowe oczy były wciąż na nim skupione. Ich właściciel rozmyślał nad tym jak bardzo różny obraz może stać się podobny do wspomnień. Te męskie dłonie, nieco drżące w czasie krojenia bułek w niczym nie przypominały, jasnych i delikatnych dłoni, które pewnym ruchem potrafiły idealnie przedzielić bagietkę. Ale jednak było to pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mu na myśl. Czyżby doszukiwał się jej śladów w każdym otaczającym go obrazie? Nawet w tym młodym mężczyźnie? Gdy śniadanie było gotowe zielonooki znów z naburmuszoną miną kazał mu jeść i strasznie się gniewał, jeśli on zjadał za mało. Zupełnie jak ona, gdy nie schodził na obiad z powodu swojej pracy. To przecież było tak różne... A tak podobne. Wszystko było coraz dziwniejsze. Ale w końcu na tym świecie nie ma już normalności.
                Sobotni poranek miał się ku końcowi, zmieniając się w południe. Błękitnooki nawet nie zauważył kiedy jego nowy towarzysz zaczął krzątać się po domu, by uczynić go w jakiś sposób piękniejszym. Układał różne rzeczy tak, jak być powinny, by były jak najbardziej przydatne. Przeglądał szafki, notując, co należy jeszcze zakupić. Zupełnie jakby był jego opiekunem. Ignorował też kolejne zaczepki, lub odpowiadał na nie sarkastycznym tonem, jednak widać było jego zakłopotanie. Wkrótce dom wydawał się wciąż pusty, lecz o wiele piękniejszy i czystszy. Szmaragdowe oczy rozejrzały się z uznaniem po pomieszczeniach, aż ich właściciel nie westchnął cierpiętniczo, widząc świeże plamy farby zrobione przez ekscentrycznego artystę.
- Jeśli pan maluje, powinien pan rozkładać w pobliżu sztalugi gazety, by rozlana farba nie brudziła podłóg. Może kupię trochę papieru pakowego, też powinien się nadać... I jakiś fartuch dla pana, bo wygląda pan, jakby ktoś zjadł za dużo żelek, a pan był zbyt blisko niego... – zielonooki zauważył też coś innego. Różnicę między czarnymi wręcz obrazami w okół, a tym najnowszym, może nieznacznie, jednak już muśniętym ciemnymi kolorami. To wyglądało nieco jak przełom w terapii. Może krew na obrazie nie była zbyt dobrym sygnałem, ale pojawienie cię czerwieni jak najbardziej. Młodzieniec z westchnieniem zmierzwił włosy starszego z mężczyzn. – Jak pan skończy to niech pan się przebierze, umyje i wrzuci ubrania do kosza na pranie. Pójdę kupić rzeczy do obiadu...
- Weź pieniądze z szuflady – wskazał pędzlem na szafę przy ścianie. – Nie będę żerował na Twoich pieniądzach w czasie, gdy mam swoje. Aż takiej łaski nie potrzebuję – szafirowe oczy wciąż były zimne, jednak pojawiło się z nich światełko. – Zupełnie, jakby to było normalne... Sprzątasz tu, gotujesz... A przecież ledwie się znamy...
- Ktoś musi się panem zająć, prawda? Wypadło na mnie to muszę to zrobić. A pan niech nie narzeka, tylko już grzecznie maluje i nie macha tym pędzlem. Wiem, że pracownia jest od tego, by wyglądać jak sen rzeźnika, ale wolałbym jednak nieco mniejszy chaos...
                I to stało się normalne. Przynoszenie co dzień jedzenia, spędzanie wolnych chwil. Szmaragdowe oczy pozostały wciąż niezmienne, choć czasem lekko podkrążone z powodu wielu zmartwień. Lecz czy w szafirowych nie pojawił się cień nadziei?

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer sześćdziesiąt trzy: Pokarm duszy - Część trzecia.

Nie wszystko odeszło wraz z dymem.


Pokarm duszy
Część III

                Czemu to zrobił? Czemu go skrzywdził? Po to, by odszedł, by zniknął z jego życia. Czemu? Bo życie miało być karą, a jego obecność dawała zbyt wiele szczęścia. Te chwile były zbyt miłe jak na część kary. On miał cierpieć, za to, czego był świadkiem, a nie powstrzymał. Miał cierpieć za swój błąd, za swą winę, swe niedopatrzenie, przewinienie. Za swe grzechy. Śmierć była błogosławieństwem, a życie przekleństwem. Więc gdy odeszła ona – błogosławiona, pozostał on – przeklęty. Więc musiał kontynuować swą pokutę. Zamknął się w domu, by nie zakochać się w kimś innym. Unikał ludzi, by nie doświadczyć łaski przyjaźni. Odmawiał sobie przyjemności, zatapiał w pracy, by nie móc czerpać korzyści nawet ze swego ciała, by kazać mu cierpieć. Miał cały pogrążyć się w bólu, duszą i ciałem, sercem i umysłem. Dlatego go skrzywdził, by on od niego uciekł. By nie dawał mu radości, by ten uśmiech nie oświetlał ciemności. Po to, by samotność i wyrzuty sumienia były częścią kary. By wspomnienia paliły na tle zimnej teraźniejszości. Więc powrócił do dawnych przyzwyczajeń, całkowicie ignorując to, że kiedykolwiek kogoś spotkał. Ale serce tak dziwnie bolało, gdy nie widział go idącego tą samą drogą, co zwykle.
                Zielonooki długo zastanawiał się nad tym, co miało znaczyć tamto wydarzenie. Było tak dziwne, straszne i nierealne. To wszystko sprawiało, że nie mógł się nad niczym skupić. Udał chorego, by otrzymać zwolnienie od lekarza i przez jakiś czas nie chodził na wykłady, byleby tylko nie przechodzić obok jego domu. Nie chciał go widzieć, ale chciał go zobaczyć... To było tak dziwne. Nie mógł przestać myśleć o tym pustym wzroku i zastygłym w samotności sercu. Czy to było dziwne? Czy było coś złego w tym, że mu współczuł? Czy w tym, że nie mógł odrzucić od siebie myśli o nim? Gdy zamykał oczy, widział jego twarz. Bezwiednie dotykał swych ust i przejeżdżał po nich opuszkami palców. To wspomnienie, na początku tak okropne, powoli stawało się milsze. Czyżby był aż tak samotny? Czyżby aż tak pragnął czyjegoś towarzystwa, że wymuszony, brutalny pocałunek stawał się dobrym wspomnieniem? Czy może aż tak bardzo współczuł temu młodemu, opuszczonemu nawet przez siebie samego mężczyźnie, że musiał zbliżyć się do niego? To było tak dziwne, że długo nie mógł uwierzyć we własne myśli. Ale w końcu przyznał to przed samym sobą, musiał tam wrócić. Nie mógł zostawić go tak jak teraz. Musiał mu pomóc. I to stało się celem jego, dotychczas bezsensownego życia. Kiedyś budził się po to, by iść na uczelnię i wykonywa inne rzeczy, które nakazuje system, społeczeństwo i natura. W nim samym nie było już jego, lecz jakby zaprogramowany robot. Tym razem obudził się, by przynieść jedzenie temu dziwnemu człowiekowi.
                Tego dnia nie miał zajęć, więc wstał nieco później niż zwykle. Wiedział, że poranny rytuał tego ekscentryka już się dokonał, więc powinien zaskoczyć go swoją obecnością. Przygotował nieco świeżych bułeczek, takich wyjątkowych, jakie jedzono w jego kraju. Kupił też nieco dżemu i innych słodkich rzeczy. Zabrał ze sobą też pudełko swojej lubionej herbaty. Wkrótce z takim pakunkiem ruszył ku domowi mężczyzny.
                Błękitnooki nie spodziewał się gości. Od dłuższego czasu leżał bezwładnie na łóżku. Myślał, że to jeden z tych momentów, w których ludzie palą papierosy. Może nad nim też powinien rozpościerać się dym? Dym i zapach spalenizny, takie powinno być jego przeznaczenie. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk dzwonka do drzwi. Nie spodziewał się nawet tego, że on jeszcze działał, a tym bardziej tego, że ktoś mógłby go użyć. W nieco podniszczonych, jeszcze od nocy nie zmienionych ubraniach, bezwiednie otworzył drzwi. Jego zdziwienie było równe ogromnemu rumieńcowi na twarzy gościa. Zielona trawa wyrosła pod błękitnym niebem.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer sześćdziesiąt dwa: Pokarm duszy - Część druga.

Tylko zasady odróżniają człowieka od zwierzęcia.

Pokarm duszy
Część II

                Zielonooki niepewnie zapukał do drzwi starego domu. Drżał nieco. Nie znał tego mężczyzny, a wydawał się on podejrzany. Być może był jedynie ekscentryczny, ale istniała też możliwość, że był kimś groźnym. A jeśli ta otoczka samotności to jedynie sposób, by coś ukryć? Jeśli ma jakieś tajemnice? Chłopak nagle pomyślał, by uciec jak najdalej, zaczął się bać, ale było na to za późno. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
- Po co tu jesteś? – zapytał mężczyzna, spoglądając na niego nieufnie.
- Chciałem tylko przynieść panu coś do jedzenia, bo pan wygląda na zaniedbanego... Po prostu nie chcę, żeby pan tu umarł...
- Czyli robisz to tylko po to, żeby nie było kłopotu ze zwłokami? Ludzie są tacy bezsensowni i interesowni...
- Wcale nie! Robię to po to, żeby pan się w końcu najadł! Podobno pan prawie nic nie je...
- Dowiadywałeś się o mnie? Bardzo to miłe jak wsadza się nos w nie swoje sprawy – powiedział błękitnooki z przekąsem i chciał już zamknąć drzwi, gdy młodszy mężczyzna je chwycił i mu to uniemożliwił. – Czego chcesz?
- Niech pan to po prostu zje – zaczął wciskać w szparę w drzwiach pudełko z jedzeniem. – Nie musi pan tego oddawać, tylko to zjeść...
- Aż tak Ci na mnie zależy? Wejdź... – błękitnooki westchnął i otworzył szerzej drzwi.
- To nie tak, że mi zależy, tylko nie chcę, by pan był taki smutny... – wszedł niepewnie do środka.
Zielonooki czuł się dziwnie, obco, pusto i niepewnie. Zupełnie jak w jakiejś opuszczonej posiadłości z horroru. Wszędzie było pełno plastikowych reklamówek po zakupach, zapisanych kartek, butelek po winie, kartonów po mleku, zaschniętych farb i porzuconych kawałków bułki. Jakby nikt tu nie mieszkał od setek lat, choć mieszkaniec domu szedł tuż przed nim. Przez jego głowę przemknęła myśl, że to może być duch, ale natychmiast zniknęła, gdy mężczyzna się potknął o jakiś śmieć leżący na jego drodze.
- Nic panu nie jest? Proszę bardziej na siebie uważać... – podszedł do niego i niepewnie ujął jego ramię. – Jest pan strasznie osłabiony. Czy pan próbuje się zagłodzić? Pan chce umrzeć?
- Chcę, ale mi nie wolno. Muszę żyć i cierpieć. To cena za to, co uczyniłem swej ukochanej. Muszę żyć i czuć cały ból tej marnej egzystencji. Ból, głód, choroby. To jest moje przeznaczenie.
- Ona chyba wolałaby widzieć pana szczęśliwego. Skoro pana kocha, to na pewno się na pana nie gniewa. Niech więc pan nie każe cierpieć i sobie, i jej jeszcze bardziej. Zaraz podgrzeję panu obiad, pan niech się w tym czasie wykąpię, doprowadzi do porządku. Jak będzie pan jadł to tu posprzątam.
- Czemu robisz aż tyle dla mnie? Aż tak Ci na mnie zależy? Zauroczyłeś się? – mimo słów jakie wypowiadał, błękitnooki był niewzruszony.
- Proszę nie opowiadać głupot, tylko natychmiast siadać przy stole! – zielonooki zarumienił się intensywnie i ruszył na poszukiwanie kuchni. Przystanął z wrażenia widząc jaki panuje tam nieporządek. – Panu się należy porządne lanie – powiedział, próbując znaleźć jakiś nadający się do użytku garnek. – Jak mógł pan doprowadzić ten piękny dom do takiego stanu? Za karę nie kupię panu deseru, o! – zachowywał się nieco jakby miał przed sobą dziecko. Wręcz siłą posadził błękitnookiego przy stole i podgrzał mu obiad. Potem pilnował, czy je, a gdy tylko przestawał, natychmiast na niego krzyczał. W tym czasie mniej więcej posprzątał w kuchni.
- Po co to robisz? I tak do jutra się nabrudzi... I tak jutro już nie będę miał takiego obiadu. Od jutra wszystko wróci do poprzedniego stanu.
- To jutro znowu tu przyjdę. Nie pozwolę panu na życie w takich warunkach!
- Więc pozwól mi umrzeć... Chcę znów ją spotkać...
- Ale ona nie jest jeszcze na to gotowa, ani pan też – podszedł do niego i mocno chwycił go za brodę. – Wie pan, jakie kobiety potrafią być straszne, gdy się je zaskoczy, prawda? A co pan jej powie, gdy ją pan spotka? Na to jest jeszcze czas. Teraz musi pan żyć.
- Muszę... To jest moja kara...
- To ja zmienię to w nagrodę. Karą będzie konieczność wytrzymania ze mną.
- I Twoimi obiadkami...
- Ma pan coś od tego jak gotuję? – chłopak spurpurowiał ze złości.
- Po prostu Ty już bardziej przekonujesz mnie do przyjścia do kuchni niż ten obiad... – błękitnooki nagle przyciągnął go go siebie. Mimo, że ten się wyrywał, ostatkiem sił go utrzymał. – Zaraz zrobię coś, co będzie moim kolejnym, niewybaczalnym grzechem – mocno przycisnął wargi do jego ust, ale nie zdołał zrobić nic więcej, gdy został uderzony pięścią w twarz.
- Co pan sobie wyobraża?! Nie jestem jakąś zabawką! – chłopak odsunął się od niego wściekły.
- Wszyscy jesteście... Albo znikacie nim zaczniecie pragnąć, albo żyjecie tylko po to, by przetrwa i się rozmnażać... Ty też jesteś taki... Chcesz tego, tylko widmo zasad Ci na to nie pozwala. Ale powiedz... Chciałbyś, prawda? Chciałbyś poczuć czyjś dotyk na swoim ciele. Wcale nie jesteś taki święty, na jakiego się kreujesz. Pomagasz dla spokoju sumienia, a nie z dobroci serca. Bo tak należy, bo nie chcesz, żebym się zagłodził. Odmawiasz mi tylko dlatego, że nie wypada się zgodzić. Kiedyś to zrozumiesz.
- To pan nic nie rozumie! – chłopak natychmiast wybiegł z budynku i pobiegł do domu. Czuł się upokorzony. Ale... Jak wiele racji miał ten dziwny mężczyzna? Jak wiele człowieczeństwa pozostało w ludziach? Błękitnooki czuł się nieco pusto, ale wiedział, że nie wolno mu dopuścić do siebie nikogo. Samotność i cierpienie było jego karą za grzechy.

sobota, 6 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer sześćdziesiąt jeden: Pokarm duszy - Część pierwsza.

Użycie 2P!Francji, AU. Francis jest osobą bardzo okrutnie doświadczoną przez życie. Utracił wszelką radość życia, dalszą egzystencję uważa za karę. Czy pojawienie się Arthura cokolwiek zmieni?

Pokarm duszy
Część I

                Maj jest czasem, gdy wszystko kwitnie, gdy staje się piękne. Świat rozkwita feerią barw, łąki dają nam radość, drzewa cień przed jasnym, lecz jeszcze nie oślepiającym słońcem. Jest ciepło, lecz nie umieramy w skwarze... Tak przynajmniej być powinno. Te dni mijające wśród zapachu kwiatów i blasku słońca powinny być piękne i nieść ze sobą wspomnienia. Niewinne białe kwiaty rosną w ogrodzie... i powoli zajmują się ogniem. Wraz z nimi płonie wszystko. Miłość, szczęście, nadzieja. Mężczyzna spogląda bezradnie w ogień. Chce ratować wszystko, co było dla niego cenne. Ten piękny uśmiech, piękne dłonie, szczere oczy, twarz wspanialszą niż anielska. A jedyne co może zrobić to błagać kogokolwiek, by mu pomógł. Gdyby wtedy został przy niej, nawet jeśli mówiła, że sobie poradzi... Gdyby tego dnia jej nie opuścił... Uratowałby ją czy zgineliby razem? Teraz było już na to za późno. Zamiast dźwięcznego śmiechu słyszał trzask płomieni, to był już koniec utopii.
                Mężczyzna obudził się zlany potem. Zauważył plamę łez na poduszce. Jakże on nienawidził tego powracającego snu!  Tego wspomnienia, które paliło jego serce żywym ogniem. Żałował, że wtedy nie pobiegł do niej... Że nie spłonął wraz z nią, jeśli nie można było jej uratować. Po tysiąckroć wolał śmierć niż życie bez niej. Ale jednak to dał mu los. To była kara za to, że nie było go wtedy przy niej. Śmierć byłaby błogosławieństwem. A na nie nie zasłużył nim nie odpokutuje swoich grzechów. Tak więc pozostawał w tym zawieszeniu, z żywym ciałem i martwą duszą, pomiędzy bytem i nie bytem. Nie żył, a egzystował. Nie marzył, nie pragnął, nie oczekiwał. Po prostu odpokutowywał swój śmiertelny grzech. Grzech, za który karą jest życie, a ułaskawieniem śmierć.
                Jego istnienie ograniczało się jedynie do podstawowych czynności. Nie wychodził z domu, pracował zdalnie. Był artystą, więc nikt go nie kontrolował. Nawet obrazy, które z pełnych kolorów stały się przerażające sprzedawały się dużo lepiej, więc nikt się nim nie przejmował, dopóki przynosił zyski. Wykonywał też zlecenia wydawnictw, korekty, tłumaczenia, czasem sam coś pisał. Po prostu, by cokolwiek robić. Tak więc suma na jego koncie wciąż rosła, bo nie miał kto jej wydawać. On zaś co rano wstawał wraz ze wschodem słońca. Zakładał ubrania, które jakiś czas temu były pożądane przez wszystkich, lecz teraz wyglądały nieco groteskowo, po czym wychodził przed dom. Zaczepiał kogoś, każąc mu kupić zawsze to samo. Kilka bułek i litr mleka. Zawsze dawał mu dwa razy więcej pieniędzy niż było trzeba. Czasem ludzie wracali, wręczajc mu zakupy, czasem znikali. Nigdy nie upominał się o zwrot reszty, pozostawiając ją ludzkiej uczciwości. Zwykle nie otrzymywał jej z powrotem. Pieniądze nie grały dla niego roli, miał ich nawet zbyt wiele. Chodziło jedynie o ludzką uczciwość. Każdego dnia coraz bardziej rozumiał, że ten świat dąży ku zniszczeniu. Wartości metafizyczne przestały mieć znaczenie, liczyły się tylko te materialne. Więc utwierdzony w nienawiści do ludzi wracał do domu. Myślał o tym, jaki świat jest okrutny. Albo znajduje się na nim kogoś, kogo nie chciało się nigdy  spotkać, albo traci się kogoś, kto nie powinien nigdy cierpieć. Zło jest nieśmiertelne, a dobro kruche niczym motyl. Zamykał się więc samotnie w domu. Tylko w pustym pomieszczeniu mógł ujrzeć tych, którym ufał, nie widział nikogo takiego na ulicy, ani nawet w lustrze. Tak więc zajmował się pracą, zatracał się jej. Nie dbał już o dawniej aksamitne włosy, nie ubierał, jak wcześniej, najmodniejszych ubrań, a zarost z dojrzałej bródki zmienił się w wspomnienie pijaka. Może nawet nim był... Może obok farb leżało zbyt wiele pustych butelek po winie... Jednak było to jedynie najlepsze wino i nigdy się nie upijał. Pił, to prawda. Ale nigdy zbyt wiele, wiedział, kiedy przestać. Lecz codziennie pojawiała się kolejna pusta butelka. Nie miał ich kto wynieść. Reklamówki, kartony, butelki. Było tego pełno w całym domu. Wina też nie kupował sam. Znał osoby, które sprowadzały dla niego najlepsze roczniki. Przed nimi pokazywał się prawie jak za czasów swej szczęśliwej młodości. A potem znów stawał się tym zrzędliwym, samotnym mężczyzną. Nie był stary, nie skończył nawet trzydziestu lat. Ale świat był dla niego okrutny, życie nie obeszło się z nim łaskawie. A on, obwiniając się za to, jeszcze bardziej się dręczył.
                Czy to miało się kiedykolwiek skończyć? Czy smutek i przybieranie maski uśmiechu miało trwać wiecznie? Myślał, że potrwa to jeszcze długo. To była przecież kara za niewybaczalny grzech. Musiała więc trwać nim jego cierpienie nie dorówna bólowi płomieni. Nie wiedział, że już dawno jego grzech spłonął, a teraz nadszedł czas na nowy poranek.
                Jak co dzień wyszedł przed dom. Ujrzał na drodze młodego mężczyznę, być może bliskiego mu wiekiem. Podszedł do niego a ten wzdrygnął się nieco.
- Nie jestem żadnym żebrakiem, bezdomnym, pijakiem ani akwizytorem – zaczął jak za każdym razem. Westchnął ze zrezygnowaniem, musząc powtarzać to codziennie. – To są moje pieniądze – wyciągnął ku niemu dłoń z banknotem. – I proszę jedynie o kupienie mi sześciu bułek i litra mleka. Nie musi pan oddawać reszty, nie musi pan nawet wracać, najwyżej poproszę kogoś innego za godzinę. Proszę po prostu wziąć te pieniądze i iść do sklepu, ja mieszkam w tamtym domu – wcisnął mu pieniądze w dłoń i pokazał na nieco stary budynek, chyba nadający się jedynie do rozbiórki. Po chwili zniknął za drzwiami, a zielonooki nieznajomy rozglądał się jakby myśląc, że ma wysoce surrealistyczny sen. Jednak po chwili ruszył do sklepu.
                Idąc między półkami rozmyślał nad dziwnym jegomościem. Być może to po prostu jakiś ekscentryczny artysta, ale wzbudzał w nim niejaki żal. Inni ludzie na ulicach mieli piękne ubrania, uśmiechy na twarzach. A on wyglądał jak burzowa chmura, wprost z nad ojczyzny zielonookiego. Nie po to przecież wyjeżdżał, by widzieć deszcz na co dzień, prawda? A ta chmura wyglądała jakby miało z niej lunąć, jednak zamiast wody miały popłynąć łzy. Kupił to, o co mężczyzna prosił i wrócił do niego. Zobaczył go spoglądającego przez okno. Po chwili otworzyły się drzwi, a ekscentryczny jegomość podszedł do niego.
- Oto zakupy – zielonooki podał mu worek w jedną rękę. – A oto reszta – w drugą wcisnął mu monety. I proszę wracać do domu, bo się pan przeziębi – potem po prostu ruszył biegiem w stronę uczelni. Błękitnooki zaś wydawał się być niemało zaskoczony jego zachowaniem. Uczciwy człowiek był ostatnio rzadkością. Wrócił więc do domu, zastanawiając się nad tym, czy więcej jest dobra na tym świecie.
                Zielonooki zaś cały dzień nie mógł odpędzić od siebie myśli o tym człowieku. Wyglądał na nieco zagłodzonego i zaniedbanego, ale nie wydawał się być biedny. Może po prostu nie miał motywacji, by o siebie dbać? Podobno zawsze prosił ludzi by mu kupowali właśnie te same rzeczy. Czy nie jadł nic innego? Wracając z uczelni, chłopak postanowił zrobić dla niego obiad. Gdy kupił odpowiednie składniki poszedł do swego wynajmowanego mieszkanka. Wbrew pozorom nawet dobrze gotował, lecz czasem, gdy się zamyślił, nieco przypalał jedzenie. Ale tym razem wyszło doskonałe. Zapakował je w jakiś pojemnik i ruszył ku domu ekscentrycznego jegomościa.