Translate

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ten który skrywa zbyt wiele. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ten który skrywa zbyt wiele. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 20 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto dwadzieścia cztery: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część trzydziesta.

Zwykły epilog, a raczej krótka głupota napisana, żeby dobić do trzydziestu części. Czyli tego opowiadania już dalej nie będzie, uznaję za zakończone.

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XXX

                Jeśli wiecznie nic trwać nie może i smutek przerywa radość, on sam musi zostać przerwany przez szczęście. Tak też wkrótce się stało. Dni mijały szybko, za nimi podążały tygodnie i miesiące. W tym czasie wszyscy znaleźli przyjaciół, którzy pozwolili im przetrwać trudne chwile. Arthur po pewnym czasie wrócił do sprawności sprzed napadu, również wyrzucił z pamięci wspomnienie o nim, zachowując się tak, jakby nigdy nie miał on miejsca. Matt zaś wciąż rysował, przez co wielu jego kolegów w szkole było zachwyconych jego dziełami i przestało go ignorować. Jeden nawet ciągle zapraszał go na lody. Wkrótce również Francis zaczął opowiadać o pierwszych zdanych pomyślnie egzaminach i otrzymanym stypendium, którego część zawsze przesyłał do domu. Zaczął też pracować, by samemu nauczyć się odpowiedzialności i nie być gorszym od swego przyjaciela.
                Nim się obejrzeli minął rok. Cała trójka w swym uporze stała się kimś, kim być chcieli. Dobrze zdane egzaminy, pięknie wyhaftowane ubrania dla dziecka czy też rysunki i wspólne zabawy. Zdobywali wiedzę i przyjaźnię, aż w końcu pośród nich pojawił się największy skarb. Co Święta spotykali się w szóstkę, rodzice i czworo dzieci. Każdy czas wolny był wypełniony obecnością małego Alfreda, który przynosił wiele chaosu i radości. Aż pewnego dnia nie został wyznaczony żaden termin powroty, a w szufladzie grzecznie spoczęły dokumenty potwierdzające udaną adopcję.
                Tak więc teraz czas płynął torem, który prowadził ku szczęściu i radości. Nie było już na jego drodze przeszkód, czasem jedynie małe kamyki, które przepływał bez problemów. I choć minęło wiele lat pozostały dwie rzeczy niezmienne: miłość i rodzina, to, co choćby złączone sztucznie, połączyło się trwalej niż korzenie dębu z urodzajną glebą.

Historia poza tematem numer sto dwadzieścia trzy: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część dwudziesta dziewiąta.

Smutny i krótki rozdział, wyjazdy, rozłąka. W następnym, ostatnim pokażę trochę to, co się stanie później. Ale to będzie już koniec, bo opowiadanie miało się dziać, gdy będą w liceum, a Francis już teraz wyjeżdża na studia. Tak więc zaraz napiszę, można to tak nazwać, epilog.  Mam nadzieję, że w tym czasie termometr przestanie mnie straszyć liczą "32" przy temperaturze w stopniach Celsjusza... Musze iść po mangę...

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XXIX

                Nadszedł wkrótce czas, gdy koniec wyznaczał już nie kalendarz, lecz zegar. Godziny wydawały się mijać zbyt szybko, gdy poranek był zapowiedzą pustki. Najpierw wyjeżdżał Alfred. Jego czas w tym miejscu kończył się nieubłaganie. Już, gdy tylko otworzył oczy, wydawał się być zbyt smutny. Zawsze pełen życia, teraz snuł się po domu niczym cień. Śniadanie zjadł z ledwością, tamując łzy, próbujące wypłynąc spod jego małych powiek. Tak bardzo chciał tu zostać, lecz nie było takiej możliwości. Wciąż sam sobie zadawał pytanie, na które nawet dorośli nie znali odpowiedzi. Czemu prawo zabrania być szczęśliwym? A raczej to utrudnia. Słyszał o wielu dzieciach, które zostały zabrane z piekła po wielu latach. On z raju w ciągu niespełna kilku miesięcy. Czemu więc tamte dzieci tak szybko wracają tam, gdzie czekają ich łzy, a on musi czekać, by móc wrócić tam, gdzie jest szczęśliwy? Nie rozumiał tego. Naprawdę nikt tego nie rozumiał.
                Gdy nadszedł czas, powoli zebrał się do wyjścia, długo żegnał tych, którym zawdzięczał wiele radości. Odwieźć go mogli jedynie rodzice błękitnookiego młodzieńca, nie mogło tam być jego brata. W końcu to nie do niego miał jechać, czyż nie? Więc teraz tulił go mocno i pierwszy raz od dawna się rozpłakał. Zawsze starał się być silny, udawać bohatera, lecz teraz był jedynie słabym dzieckiem, które było bezsilne wobec okrucieństwa otaczającego go świata.
                Po jego odejściu nastała cisza, przerywana tylko cichym chlipaniem Matt’a, tulącego się do Francisa. Arthur zaś starał się być silny, powtarzał sobie, że niedługo znów się zobaczą. Ale, gdy przypomniał sobie łzy chłopca, sam miał ochotę płakać. Wiedział, że i jego i Matt’a czeka niedługo kolejny cios.
              I ten cios nadszedł, gdy drzewa stanęły w płomieniach rozpalonych przez jesienny chłód. Tym razem to Francis musiał pojawić się tam, gdzie czeka go droga, którą obrał już wiele lat temu. Jego serce również przepełniał smutek, jednak skrywał go myślą o spełnieniu marzeń i wewnętrznym spokojem, który pojawiał się, gdy widział jak jego brat tuli się do Arthura. Wiedział, że tu nikogo nie zostawi we łzach, bo jest ktoś, kto może je osuszyć. Jego rodzice wciąż byli zajęci pracą i biurokracją, a jego brat i przyjaciel byli tak do siebie nawzajem przywiązani, że wiedział, iż może zostawić ich samych. Tym razem jego brat nie płakał. Pocałował go w policzek i powiedział, że wie, że jedzie on, by spełniać swe marzenia, więc nie wolno płakać, jeśli się wie, że ktoś będzie szczęśliwy. Pożegnali się tak, jakby on wychodził jedynie na chwilę, choć wielka walizka była ciężarem, jak kamień spoczywający na ich sercach. Arthur jedynie kazał mu się dobrze uczyć i obiecał zrobić to samo, a także przypilnować, by Matt tego nie zaniechał. Pożegnanie było nieco chłodne, lecz każdy wiedział, że nie ma powodu, by było inne. Nie należy płakać, gdy ktoś wyjeżdża ku swym marzeniom. Nie należy też wtedy, gdy się wie, że nie zostawia się nikogo na pastwę losu.
                Wiele dni minęło w ciszy, nim dom znów stał się żywy jak dawniej. Dopiero po jakimś tygodniu wszystko wróciło do normy. Matt zaczął opowiadać o nowych kolegach w klasie, a Arthur stał się jednym z najlepszych uczniów w szkole. Tak też powinno być. Nieważne jak wiele się straci, ważne, że wie się jak to odzyskać. W końcu to, co powróci, nie zostało nigdy utracone.

Historia poza tematem numer sto dwadzieścia dwa: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część dwudziesta ósma.

Taki mały opis pobytu Alfreda na łonie rodziny... Tak, nabijam rozdziały, bo opowiadanie się kończy, a ładnie by było jakby doszło do okrągłej liczby. Trzydziesta część będzie ostatnią. Zaraz napiszę te dwa ostatnie rozdziały i w końcu pójdę mangę kupić, bo już się chyba wystarczająco ochłodziło...

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XXVIII

                Rozpoczął się okres radości. Wszyscy, którzy powinni być w jednym domu, znajdowali się w nim. Jeszcze nikt nie wyjechał, a przybył ten, którego oczekiwano. Starsi chłopcy często wymykali się na noc do domu, który teraz raczej stał pusty, choć oficjalnie zamieszkiwany był przez zielonookiego. Zaś młodsi bawili się razem, obdarowując się radością.
                Często Alfred zaczynał opowiadać historie o duchach, których po jakimś czasie sam zaczynał się bać. Straszył Matt’a, ale potem sam prosił, by móc z nim spać. Z powodu jego pojawienia się, nocowanie starszych chłopców w oddzielnym domu wydawało się być całkowicie niewinne, ot tak nie chcieli zajmować zbędnego miejsca. Jednak naprawdę szukali samotności, która spędzona we dwoje dałaby tak wiele wspomnień i emocji, by rozłąka, która miała nadejść nie stanowiła problemu.
                Dnie bywały do siebie bardzo podobne, zwłaszcza teraz, gdy szkoła nie stanowiła problemu. Czwórka młodzieży zwykle długo spała, by później iść nad wodę lub pobawić się do parku. Odkąd pojawił się Alfred, nastał mały armagedon. Chłopiec narzucał w zabawie swoje zasady, co często powodowało kłótnie, w których młodszy gdzieś znikał, przytłoczony zdaniem innych. Lecz to pozwoliło na rozwinięcie się pewnej cechy u innego z dzieci. Młodszy brat Gilberta często ustawiał wszystkich do pionu, gdy sytuacja wymykała się spod kontroli. Często zdarzało się, że wszystkie zabawy dzieci były zaplanowane przez niego, żeby tylko nie dopuścić do zbytniego chaosu. Ten jednak często był wprowadzany przez dziwne pomysły innych dzieci. Słodkim widokiem było ujrzenie Feliciano i Lovino bawiących się razem w zgodzie. Na ławce tuż za nimi często siedziało dwoje młodych ludzi odmiennej sobie płci, trzymając się za ręce. Jedno z nich, młody mężczyzna, było opiekunem Feliciano, zaś młoda dama obok niego skradła mu pewien czas temu serce, które przez tak wiele lat pozostawało niewzruszone. Gdy on miał problemy z okiełznaniem podopiecznego, kobieta była w stanie sprawić, by chłopiec stał się posłuszny niczym kukiełka, jedynie dzięki słowom i uśmiechom. Jej pojawienie niestety spowodowało nieco inne kłótnie, gdy albinos postanowił sprowadzić skarb jakim była do własnego skarbca. Cóż, na szczęście dzieci niezbyt rozumiały o czym mówili starsi... Jednak trudno było odpowiadać na pytania, które zrodziły się przez zbyt długie słuchanie tych kłótni. Jednak, gdy wianuszek dzieci patrzył na nich nieco przerażonymi oczami, starsi musieli się uspokoić. Zwykle atmosferę rozładowywał Antonio, który nie zawsze świadomie, mówił coś, co sprawiało, że ludzie w okół byli zdolni jedynie do wybuchnięcia gromkim śmiechem.
                Dni mijały na swobodzie i beztrosce, spacerach po lesie i wycieczkach nad jezioro, czasem nawet nad morskie brzegi. W czasie jednego ze spacerów po lesie znów ujrzeli grupę, której widzieć nie chcieliby nigdy. Starsi chłopcy przywołali do siebie młodszych, jednak nie było już potrzeby, by się bać. Wydawało się jakby to tamci ludzie byli zdziwieni widząc ich ze szczęśliwymi dziećmi, tulącymi się do nich. Czyżby to był ten moment, w którym zrozumieli, co tak naprawdę daje szczęście? Może to sprawi, że będą lepszymi ludźmi, gdy zrozumieją, co jest w życiu ważne.
                Jednak nic nie trwa wiecznie. Szczęście nie jest nieskończone, a dni upływają szybko. Cała czwórka ze smutkiem spoglądała na kalendarz, który w coraz bardziej przerażający sposób, ukazywał daty bliższe dniom rozstania. Jednak powstało wiele wspomnień, które nie zostaną zapomniane nawet za setki lat.

Historia poza tematem numer sto dwadzieścia jeden: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część dwudziesta siódma.

Gdy deszcz minie, słońce pozwoli kwitnąć kwiatom. Jednak, gdy istnieje jedynie jedno z nich, rośliny albo zgniją, albo uschną. Potrzeba obu na raz, by powstała piękna tęcza. Rozdział jeden z końcowych. Prawdopodobnie, jeśli dalej nie stracę prędkości i chęci jaką teraz mam, powinnam zakończyć opowiadanie nim minie północ. Potem kilka wierszy i jak dorwę Francję z Dark!Hetalii to wypytam ją o jej zamówienie, by napisać je jak najlepiej. Mam nadzieję, że do rana na blogu ilość notek zrówna się z ilością dni miesiąca.

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XXVII

                Dni mijały jeden za drugim, tak sobie podobne. Gdy tylko była ku temu okazja, błękitnooki wraz z bratem udawali się, by odwiedzić przyjaciela. Szpital był zawsze miejscem pustym, cichym, sterylnym i przerażającym. Jednak było coś, co mogło to zmienić. Widząc ważne dla siebie twarze można było poczuć się szczęśliwym, choćby złudnie i jedynie przez chwilę, więc odwiedzenie kogoś, kto nie może być przy nas, daje mu ogromną ulgę.
                Każdy dzień więc wyglądał praktycznie identycznie. Gdy tylko kończyły się, i tak skrócone często z powodu końca roku, lekcje, bracia jedli obiad w domu, nakładali do opakowań dodatkową porcję, przygotowaną dla zielonookiego i zanosili mu ją do szpitala. On jadł jeszcze ciepły posiłek, gdyż, jak wiadomo, trudno jest najeść się tym, co dają ludziom w szpitalach, a później rozmawiał z przyjaciółmi. Opowiadali sobie wszystko, co wydarzyło się od poprzedniej wizyty, czyli naprawdę w ciągu ostatniej doby. Często też ich rozmowy schodziły na wiele różnych tematów, aż w końcu musiały zostać zakończone. Później ich rozdzielony czas wyglądał tak, jak zawsze w miejscach, w których przebywali.
                Jednak pośród tego wszystkiego kryła się pewna tajemnica. Rodzice błękitnookiego próbowali za wszelką cenę sprowadzić Alfreda do ich domu, choćby na kilka dni wakacji. Było z tym wiele kłopotów spowodowanych głównie nielogiczną biurokracją. Lecz oni się nie poddawali. Wciąż wysyłali pliki dokumentów, jeździli do miejsc wyznaczonych im przez instytucje i brnęli w ten biurokratyczny kociokwik, byle tylko uszczęśliwić jak najwięcej ludzi. A pojawienie się chłopca miało uszczęśliwić nie tylko jego i zielonookiego, ale również dzieci tych, którzy tak się o to starali. Matt mógł się z nim zaprzyjaźnić, skoro w pewnym sensie już go zaakceptował, może przejąłby nieco jego energii, zaś jego starszy brat, widząc tę dwójkę razem, mógłby poczuć się bezpiecznie, wyjeżdżając i wiedząc, że Matt jest w stanie poradzić sobie bez niego. Choć pozostawała jeszcze jedna kwestia. Takich przyjazdów musiało być wiele, by mówić o prawdziwej adopcji. Więc musiały być też pożegnania. Jak znieśliby to ci, dla których te spotkania były tak ważne? O ile starsi chłopcy rozumieli powagę tej sytuacji i rzeczywistość tego chorego świata, o tyle młodsi wciąż żyli nadzieją i nie potrafili zrozumieć, czemu tak bardzo utrudnia się ludziom drogę do szczęścia.
                Dni mijały dość prędko. Zdrowie wracało, dokumenty były podpisywane. Niedługo dwie osoby miały pojawić się w jednym domu, którego mieszkańcy byli dla nich jak rodzina. I choć było wiele trudności, to nikt się nie poddawał. Rany w większości się zagoiły, więc szmaragdowe oczy spoglądały z nadzieją na kalendarz. W innym miejscu spoglądały na niego szafirowe oczęta, pewne iż niedługo zaznają szczęścia. W obu wypadkach czekało jeszcze wiele niedogodności, jednak nadzieja nie mogła zostać zduszona przez okrutną rzeczywistość. Dni mijały, a serca biły zgodnym rytmem.
                Najpierw w domu powrócił Arthur. W pierwszym momencie chciał po prostu wrócić do domu, w którymzawsze mieszkał, ale zrozumiał, że tak naprawdę jest  to tylko budynek pełen wspomnień, nie prawdziwy dom rodzinny. Tak więc poszedł w nieco innym kierunku i gdy zapukał, a drzwi się otworzyły i ujrzał tak znane mu błękitne oczy młodego mężczyzny powiedział zgodnie z prawdą:
- Wróciłem do domu – i uśmiechając się delikatnie wszedł do pomieszczenia. Nieco utykał, jednak nie potrzebował kul, to jedynie mały uszczerbek, który należało rozchodzić. Większość opatrunków miał już zdjętych, więc nie musiał się zbytnio martwić czymkolwiek. Jednak, gdy rodzice jego przyjaciela postanowili go wylewnie przywitać poczuł nieco bólu, gdy został zbyt mocno przytulony. Jednak to było naprawdę miłe uczucie. Mały Matt dał mu laurkę i pocałował go w policzek, tak jak zawsze to robił swojemu rodzonemu bratu. Wtedy zielonooki zrozumiał, że to miejsce naprawdę może nazwać domem rodzinnym.
                I znów kilka dni upłynęło spokojnym nurtem, on nie wiedział, co miało się zdarzyć. Rok szkolny zdążył się zakończyć, wszyscy byli całkiem zadowoleni ze swych ocen. Zielonooki ciągle pilnował, by jego przyjaciel nie zapomniał złożyć dokumentów, gdzie musiały one się znaleźć. Nie wiedział, że to dla niego szykowana jest największa niespodzianka. Po jakimś czasie prawie nie było widać śladów nieprzyjemnego zdarzenia, nie licząc siniaków i blizn, ale on wciąż musiał wiele odpoczywać, bo to, co niewidoczne często jest najbardziej zdradliwe. Pewnego dnia, gdy spokojnie szył kolejne ubranie dla Matt’a, który ostatnio postanowił dość szybko nadrobić dotychczasowe braki we wzroście, usłyszał jak otwierają się drzwi. Nie widział w tym nic szczególnego, wiedział, że rodzice błękitnookiego gdzieś wyjechali i mają tego dnia wrócić. Zaś samo rodzeństwo było w tym czasie w kuchni, do której jego, jak zwykle, nie dopuścili. Tak więc bardzo się zdziwił słysząc dziecięcy śmiech, dobiegający z przedpokoju.
- Więc on tu już jest, tak? Pewnie ciągle na mnie czekał i tęsknił jak wariat! – gdy przysłuchał się głosowi zrozumiał, do kogo on należy. Pobiegł do przedpokoju i ujrzał tak wytęskniony i wyczekiwany widok. – Cześć! – chłopiec, jego własny brat, pomachał do niego energicznie. – Tęskniłem, cholero! – i jak zwykle witał go tak samo czule jak zawsze... Zielonooki podbiegł i chwycił chłopca w objęcia. – Ej, bo udusisz... – obaj się zaśmiali. – Słyszałem, że ostatnio Cię trochę uszkodzili...
- Ale to nieważne! To nawet nie bolało! – chłopak był tak szczęśliwy, że nie potrafił wyrazić tego słowami.

- No tak, bo w końcu jak jesteś starszym bratem bohatera to nie może Cię boleć! – chłopiec zaśmiał się wesoło. Oczywiście wkrótce wyjaśniono, że chłopiec zostanie tam jedynie około dwóch tygodni. Czyli do czasu, gdy przyjaciel jego brata będzie musiał wyjechać... Czyżby to były ostatnie dni tak szczęśliwej rodziny? Nie... To jedynie zapowiedź tego, że gdy wszystko się ułoży, ta rodzina będzie ze sobą zżyta bardziej niż wszystkie inne. Kwiat, który rozkwita w niepogodę jest rzadszy i piękniejszy niż inne. Jednak najpierw musi spaść wiele deszczu, by słońce dało energię, a nie wysuszyło. Słońce i deszcz są równie potrzebne, by stworzyć tęczę i pozwolić kwitnąć pięknym kwiatom.

Historia poza tematem numer sto dwadzieścia: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część dwudziesta szósta.

Udało się napisać kolejne... Przespałam chyba dwa dni... I jak się obudziłam to zrobiłam albinotyczną panią w The Sims 3: Late Night, a potem to napisałam^^" Więc teraz dowiemy się tego, co człowiek myśli, gdy jedynie to mu pozostaje.

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XXVI

                Gdy nie można cofnąć tego, co się stało, nachodzi nas wiele myśli pełnych alternatyw. Co by było, gdybyśmy postąpili inaczej? Nie możemy już cofnąć czasu, a wcześniej nie spodziewaliśmy się tego, co już się stało. A teraz nagle widzimy tysiąc możliwości, które pozwoliłyby nam uniknąć zła, które się stało i skierować się ku dobru, którego pragniemy. Gdy mogliśmy jeszcze wszystko zmienić, obrana przez nas droga wydawała się być idealna, lecz teraz widzimy milion bardziej kuszących ścieżek, które wtedy odrzuciliśmy, lub nie dostrzegliśmy w ogóle. A gdy stać może się jeszcze wiele, a my nie mamy wyboru, którą ścieżką nas los podąży, widzimy jedynie smutek i cierpienie, nie potrafimy dostrzec niczego, co nas by nie skrzywdziło.
Tak też teraz, gdy błękitnooki znalazł się tak blisko, a jednocześnie tak daleko tak ważnej dla siebie osoby, czekając w szpitalu na wieści o jej zdrowiu, rozmyślał o tym, co by zrobił, gdyby tej osoby zabrakło. Nie potrafił wyobrazić sobie świata bez tych jadowicie zielonych tęczówek, bez tych często nieco uszczypliwych uwag i bez słodyczy tej twarzy, gdy pogrążona była we śnie. Chciał znów usłyszeć ten głos, cichy, ukrywany śmiech i ujrzeć delikatne wygięcie warg w subtelnym uśmiechu. Jedyne co mógł teraz usłyszeć to kroki na szpitalnym korytarzu, a jedyne co mógł ujrzeć to śnieżnobiałe ściany. Tu było tak pusto, tak sterylnie. Coraz bardziej współczuł wszystkim, którzy musieli przebywać w takich miejscach. Miał wręcz ochotę się rozpłakać, gdy pomyślał jak długo jego brat musiał przeżywać coś tak okropnego. Żywił ogromną nadzieję, że zielonooki wkrótce znów będzie w domu, że okaże się, że jedynie ma kilka obtarć, że to nic poważnego. Jednak, gdy przed oczami znów pojawił się jego obraz, wtedy, gdy leżał w tym parku, zrozumiał, że nie ma możliwości, by choćby się łudzić, że będzie dobrze. Choć czasem się zdarzało, że po prostu uszkodzone zostało coś, co tak wrednie krwawi i mimo, że nie stało się nic poważnego, wygląda to tragicznie. Może jednak nie jest źle... Może niedługo wszystko wróci do normy... Jednak, im dłużej czekał na wieści, tym gorsze wydawały mu się być. Umysł galopował ku zagładzie, szukając tysiąca dróg, prowadzących do piekła. Wręcz słyszał, jak przekazują mu najgorsze wieści, choć nigdy nie chciał ich usłyszeć. On sam jakiś czas wcześniej przeszedł różne, podstawowe w swojej sytuacji badania. On miał jedynie kilka skaleczeń, siniaków. Nawet tego nie zauważy. Jednak jego serce wciąż mentalnie krwawiło. Płakało, gdy umysł przywoływał obraz odwagi i cierpienia, które uratowały mu życie. Czemu z góry zakładał, że całe życie? Gdyby teraz został zbyt mocno ranny, nie mógłby wyjechać na studia, które były jego marzeniem. Nawet, jeśli mógłby to zrobić później, jego przyjaciele zostawiliby go w tyle. Ale teraz przestał się tym przejmować, chciał być przy tym zielonookim chłopaku, któremu tyle zawdzięczał. Pomyślał, by jednak pozostać tu na ten rok dłużej, opiekować się nim, dopóki nie pojawi się kto inny na jego miejsce. Wiedział, że zajmie to dość długo, nim brat jego przyjaciela na stałe powróci do prawowitego domu, choć na chwilę mógłby pojawić się w nim już niedługo. To stało się jego kolejnym postanowieniem. Sprowadzić tego chłopca, choćby na kilka wakacyjnych dni, ujrzeć uśmiech na ukochanej twarzy. Wyobraził sobie, jak bawią się w czwórkę w parku, chłopcy się śmieją i razem biegają. Tak, Matt pewnie nieco by ożył pod wpływem tego rozbrykanego Alfreda. A oni szli by za nimi, pilnując, czy nie dzieje im się krzywda. Lecz tę wizję sielanki przerwał obraz wyrwany ze wspomnień ubiegłej nocy. Ujrzał znów tych mężczyzn i nim odrzucił ten obraz złapali oni jego brata... Nie, tego nigdy by sobie nie wybaczył. Mimo iż pod namową zarówno matki jak i lekarza, tuż po wieczornych badaniach, które musiał przejść przez te zdarzenie, wrócił do domu i przespał wiele godzin, wciąż czuł się okropnie, zupełnie, jakby nadal był w tym piekielnym parku. Chciał, by zielone oczy znów spojrzały na niego. I wtedy to usłyszał... Głos, który wołał do kogoś, że któryś pacjent się obudził. Usłyszał numer sali, usłyszał nazwisko. Tak! To o niego chodzi! Jednak jeszcze nie mógł go odwiedzić, jeszcze musiał patrzeć jak personel wbiega i otacza go, zadając tysiące pytań, potem zabiera na jeszcze więcej badań. Gdy już ten chaos się zakończył, wszedł, by spojrzeć w jego oczy.
Ujrzał zmęczoną, lecz uśmiechniętą twarz, błyszczące, szmaragdowe oczy oraz wiele plastrów i bandaży na tym drobnym ciele. Zastanawiał się, z czego jego przyjaciel tak się cieszył, a wtedy usłyszał jego głos.
- Jesteś bledszy niż Gilbert... A on jest albinosem, więc jest kompletnie biały jak papier. Przy Tobie teraz wydawałby się być wręcz śniady – zielonooki zaśmiał się cicho. – Nie stój jak kołek w wampirze, tylko chodź tutaj, bo wyglądasz jakbyś ducha zobaczył. No, chyba, że umarłem i tak wygląda piekło.
- Ja myślę, że to ja bym prędzej umarł, gdybyś Ty się nie obudził. A tak wyglądałby raj – chłopak podszedł do przyjaciela i złapał jego dłoń. – Jak się czujesz?
- Jakby stratowało mnie stado słoni, ale oprócz tego w porządku. Mówili, że muszę tu zostać kilka tygodni. Nic zagrażającego życiu, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo, ale się popsułem dokumentnie...
- Tylko ani mi się waż wybierać na tamtą stronę. A, właśnie... Może ja jednak zostanę? Wiesz... Nie wyjadę... Nawet jak wyjdziesz będziesz potrzebował kogoś, kto się trochę Tobą zajmie, to nie jest tak łatwe, by wszystko wróciło do normy... A nie chcę, byś został sam...
- Zastanawiam się, który z nas w łeb oberwał, bo gadasz jakbyś to Ty dostał i to porządnie. Nie po to się tak męczyłeś, żeby teraz wszystko rzucać. I pomyśl o tym, co będzie później. Dobra, ja stąd wyjdę gdzieś już w wakacje, bo chyba nawet nie miesiąc do nich został. Ty musisz od razu wtedy składać papiery.  Jeśli tego nie zrobisz, będziesz mógł dopiero w przyszłym roku. Nie wiesz, jak długo zajmie powrót wszystkiego do normalności. Zapewne nim wakacje się skończą ja już zdążę Ci przydzwonić tak porządnie jak mogłem jeszcze w zeszłym tygodniu. A Ty co? Ty zostaniesz w domu, obwiniając się, że nie złożyłeś tych cholernych papierów na czas. A ja będę się obwiniał, że Cię nie pogoniłem.
- A co, jeśli będzie coś poważnego? Jeśli się okaże, że coś Ci jednak jeszcze będzie? A ja będę wyjeżdżał, zostawiając Cię na pastwę losu...
- Twoja mama mnie na pewno od razu dorwie i nie dość, że utuczy jak świniaka na święta to pewnie jeszcze by próbowała mnie we wszystkim wyręczać. Znasz ją, ona by dla obcego wszystkie pieniądze wydała, żeby było mu dobrze. Jak wyjedziesz to będziemy do siebie pisać. Nawet się wykosztuję na listy, nie tylko maile, coby to było „romantycznie”, jak Ty to lubisz. To mają być czerwone koperty, tak? I może jeszcze na kartce narysuję serduszka? – zielonooki zaśmiał się dość głośno, ale zaraz tego pożałował z powodu nieco pokiereszowanych żeber. – No i masz zakaz rozśmieszania mnie, dopóki mi się to nie zrośnie...
- Aż tak Cię połamali...? Czemu to wtedy zrobiłeś? Czemu nie uciekłeś?
- A Ty czemu? Nie mogłem patrzeć jak się zabierają za bicie kogoś takiego jak Ty. To prawie jakby próbowali uderzyć kobietę – uśmiechnął się nieco zawadiacko.
- Widzę, że głowa dalej Ci funkcjonuje jak dawniej...
- Oczywiście. A aż tak połamany nie jestem, raczej nieźle potłuczony. Zobaczysz, w wakacje Cię sam w ten Twój tyłek kopnę, żebyś nie zapomniał o złożeniu tych cholernych papierów.

                Przez jakiś czas jeszcze rozmawiali, choć nie było to zbyt długo, gdyż młodszy musiał jeszcze dużo odpoczywać. Jednak powzięli pewne postanowienie. Nie będą nigdy rezygnować z marzeń, dopóki nie będą oznaczały porzucenia siebie nawzajem. Rozłąka na pewien czas była całkowicie akceptowalna, dopóki nie była wyborem między marzeniem, a miłością. Jak długo będą mogli, tak długo będą wszystko robili razem, przybliżając sobie nawzajem szczęście. Już niedługo miał pojawić się nowy powód do radości.

wtorek, 18 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto dziewiętnaście: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część dwudziesta piąta.

Trochę o skutkach braku tolerancji... Co tak naprawdę jest złe? Miłość, której ludzie nienawidzą czy nienawiść, którą ludzie kochają?

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XXV

                Mimo, że nie przeszkadzali nikomu, jedynie starali cieszyć się sobą nawzajem, jednak nie wszyscy to akceptowali. Było tak wielu tych, którzy widzą świat jedynie w jednej płaszczyźnie i nienawidzą wszystkiego, co wybiega poza nią. Teraz, gdy ich kroki powoli i cicho rozbrzmiewały w opustoszałym parku, za nimi podążała grupka młodych, dość silnych ludzi. Żaden z nich nie wydawał się być przyjazny, ani tym bardziej zadowolony z ujrzenia ich razem. Oni, choć nikomu nie wadzili, stali się solą w oku tych, którzy nie znają prawdy w pełni. Zbyt zajęci sobą nie usłyszeli kroków. Gdy zorientowali się, że coś jest nie tak... było już za późno.
- A wy czego tu chcecie? – młody mężczyzna użył jeszcze kilku niecenzuralnych określeń, by opisać parę, do której się zwracał. – To miejsce dla normalnych ludzi, a nie jakichś zboczeńców – tu również dodał nieco słów niegodnych uszu osób kulturalnych, po czym się zaśmiał, a jego towarzysze mu zawtórowali.
- My już stąd idziemy... – błękitnooki wraz ze swym towarzyszem zaczęli się oddalać.
- To mnie nie obchodzi, że wy idziecie. Mnie obchodzi to, że w ogóle żyjecie. I chyba można to zmienić – podejrzani mężczyźni zaśmiali się po słowach swego przywódcy.
- Jak chcecie pieniędzy to ja wam mogę dać, ale zostawcie nas w spokoju – starszy z chłopców złapał przyjaciela za nadgarstek i wraz z nim ruszył szybkim krokiem. Jednak został złapany przez przywódcę bandy.
- My Twoich pieniędzy nie chcemy... Chociaż dać zawsze możesz. My po prostu nie chcemy, żeby żyli tacy jak wy. No cóż – mężczyzna zamachnął się pięścią na twarz młodzieńca, ale to on sam został uderzony przez zielonookiego.
- Ani mi się waż go jeszcze raz tknąć! – chłopak patrzył na niego gniewnie.
- O, myślisz, że dasz radę mi cokolwiek zrobić? – mężczyzna złapał chłopaka za koszulę i podniósł dość wysoko. – Ty mi nie fikaj, bo to się źle dla Ciebie skończy, młody.
- Dla Ciebie jeszcze gorzej – chłopak dłońmi mocno złapał rękę oprawcy i wykorzystując ją jako swego rodzaju podparcie, umieścił na niej część ciężaru swego ciała, by móc kopnąć mężczyznę w brzuch. Gdy oprawca upadł, reszta podbiegła do nich. Byli wściekli, że można jakkolwiek zranić ich przywódcę, więc wyładowali swą złość na blondynie. Ten jakiś czas nawet sobie radził, ale w końcu nie miał wielkich szans. Krzyknął jedynie do swego towarzysza, by ten uciekał. A on zrozumiał, że nie przyda się na nic, próbując pomóc. Odbiegł kawałek i zadzwonił po policję, by później zacząć szukać pomocy. Natrafił na kilku przechodniów, którym przybliżył sytuację, jednak większość go ignorowała. Udało mu się w końcu kogoś sprowadzić, by pomógł w odciągnięciu napastników od jego przyjaciela, jednak zbyt wiele się już stało.
                Długo starał się wraz z napotkanym człowiekiem, odepchnąć mężczyzn, wiele razy został uderzony, prawie wpadł wewnątrz ich ciasnego kręgu, gdzie był jego towarzysz. Nim nadjechała policja, oni już uciekli, a on ujrzał swego przyjaciela... A raczej nieprzytomne, blade i zakrwawione ciało. Upadł na kolana, starając się nie rozpłakać, obwiniając się za wszystko, co się stało. Złapał jego dłoń, a osobę, która wcześniej mu pomogła, poprosił o zadzwonienie po pogotowie. Jak tylko mógł, starał się nieco ulżyć przyjacielowi, jednak nie był w stanie nic zrobić. Widział krew spływającą z jego głowy, widział jak się kulił, zapewne wiele razy został uderzony w brzuch.

                Jakiś czas później pojawiły się odpowiednie służby, które pomogły jego przyjacielowi jak i te, które wymagały, by opowiedział o tym, co się stało. Osoba, która mu pomogła również została świadkiem zdarzenia. On miał jedynie nadzieję, że jego przyjaciel wyjdzie z tego cało, a ci ludzie zostaną ukarani. Gdy już policja wiedziała to, co wiedzieć powinna, on zadzwonił do swoich rodziców, by poinformować o tym, co się stało, wiedział też już do jakiego szpitala zabrali jego przyjaciela, co też powiedział rodzinie. Rodzicom mógł to przekazać już teraz, jednak bał się reakcji brata, który teraz słodko spał, ale rano miał również się o wszystkim dowiedzieć. Co będzie przeżywał, wiedząc, co stało się jednej z najważniejszych dla niego osób? Chłopak poprosił matkę, by zawiozła go do szpitala, by mógł być przy przyjacielu. Sam również musiał się tam zgłosić. Może w czasie pomagania jego przyjacielowi ratownicy również jego opatrzyli, ale wciąż mogło być coś nie tak. Zastanawiał się, czemu to się stało. Czemu zostali zaatakowani i czemu ci ludzie skupili się na zielonookim, gdy jemu zadali jedynie kilka ciosów. Czuł się winny. Gdyby nie wymyślił, żeby wracali tędy, uniknęliby tego. Lecz później pomyślał, że to raczej wina chorego społeczeństwa, które wciąż gnieździ w sobie takie plugawe robaki. W końcu to nieważne, że szli tędy, że trzymali się za ręce. Oni nie zrobili nic złego. Winni byli ci, którzy widzieli w tym coś złego. W końcu każdy, komu to przeszkadza, mógłby zrobić to, co tamci mężczyźni. Jedynie nauczenie ludzi tolerancji mogło czemuś takiemu zapobiec. Nie ma sensu ukrywania tego, co prawdziwe i dobre, nie powinno się też tego nienawidzić. A on teraz mógł jedynie mieć nadzieję, że to wszystko okaże się jedynie złym snem, a on wkrótce znów obejmie tego, któremu oddał swe serce.

niedziela, 16 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto osiemnaście: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część dwudziesta czwarta.

Długa przerwa spowodowana HetaMeet'em i późniejszym brakiem ochoty na odrabianie zaległości. Ale jak już zaczęłam to powinno się udać nadrobić rozdziały. W każdym razie na HetaMeecie było tyle pięknych osób! Wszyscy byli tacy wspaniali! Mili, słodcy... Komentarze Prus powinny zostać zapisane... I miło się ich tuliło... No to teraz sobie poczytajcie... Rozdział się kończy nagle, by później napisać rozwinięcie, macie się trochę postresować, nie wiedząc, co dalej^^

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XXIV

                Gdy już nie ma z czym walczyć pozostaje oczekiwanie. Gdy problemy zostają rozwiązane nadchodzi czas radości. Nawet, gdy przyszłość jest pewna, teraźniejszość pozostaje zagadką, a przeszłość wspomnieniem. Należy więc uważać na każdy swój krok, bo nawet znając zakończenie, możemy mieć trudności z dotarciem do końca wyznaczonej ścieżki. Znając drogę możemy wpaść w bagno, jeśli nie zauważymy, że deszcz pada zbyt intensywnie i nie ominiemy niespodziewanej przeszkody. Również radość może stać się smutkiem, jeśli nie mamy z kim jej dzielić i pozostajemy w pustce.
                Tak więc teraz, czekając na pojawienie się nadziei, na powrót szczęścia, oni postanowili sprawić radość sobie nawzajem, dzięki temu, co posiadali zawsze. Dzięki miłości i sobie samym. Gdy więc dni stały się długie, a noce zbyt krótkie, by zdążyć nacieszyć się snem, postanowili nacieszyć się swoim towarzystwem. Czas powoli przestawał grać większą rolę. Zielonooki nie chciał zrezygnować ze swojej pracy, jednak udało się przekonać go do propozycji starszego, który zorganizował mu możliwość pracy w dużo lepszych warunkach i bardziej dogodnych godzinach. Teraz mógł odpocząć, a jednocześnie nie czuć się pasożytem. W żaden sposób nie akceptował możliwości otrzymywania kieszonkowego od rodziców swego przyjaciela, którzy wciąż podkreślali, że traktują go jak syna i chcą się nim tak samo opiekować, pozwolić mu na dłuższe dzieciństwo, bez koszmaru pracy i rachunków. Ale on był zbyt dumny i zbyt uparty, by pozwolić innym dbać o siebie. Lecz był również wdzięczny, wiedział też, że gdy udało mu się pracować w korporacji rodziców przyjaciela, choć był jedynie nieznaczącym trybikiem,pracującym tylko kilka godzin w tygodniu, jego wypłata była zbyt duża, większa niż w poprzedniej pracy. Rozumiał, że ci ludzie chcą mu pomóc za wszelką cenę, dbać o niego, a na jego prośbę, by pieniądze dostawać za pracę, nie za nic, zgodzili się z ciężkim sercem, nie chcąc widzieć jak się męczy. Dlatego miał tyle taryf ulgowych w tej nowej pracy i tyle pieniędzy za nią dostawał. Jednak już nic na to nie powiedział, choć czuł, że nie zasługuje na to, co dostaje. Wiedział jednak, że teraz pozostaje mu tylko być wdzięcznym i sprawić, by inni byli z niego dumni.
                Teraz, gdy pozostało jedynie czekać na to, co wydarzyć się powinno i wydarzyć się musi, należy korzystać z zyskanego czasu. Postanowili spróbować zachowywać się tak, jak młodzi, zakochani w sobie ludzie powinni. Nie tylko jak stare małżeństwo, jedząc razem i bawiąc się z dzieckiem, w postaci młodszego brata, ale naprawdę idąc razem za rękę, ciesząc się sobą nawzajem. To powinno pomóc im poznać siebie na nowo. Gdy odrzucą przyzwyczajenia i przyjrzą się sobie, jakby dopiero teraz, pierwszy raz szli razem. Zauważyli, że od początku nie zachowywali się tak jak powinni, nie było żadnych randek, ukradkowych spotkań, czy uśmiechów. Wszystko wychodziło niczym przyzwyczajenie, zupełnie, jakby świat pozbawiony był romantyczności, pełen jedynie logiki. Więc teraz należało to wszystko nadrobić. Elementy układanki powinny się zgadzać, czyż nie? Nieważne, że najpierw ułożyło się niebo, a dopiero potem grunt.
                Tak więc nadszedł dzień, w którym pozostawili Matta opiece dorosłych, a sami postanowili spędzić wolny dzień bez przyjaciół, jedynie w swoim towarzystwie. Mimo iż wiele weekendów razem spędzali, zawsze była tam jeszcze ta wesoła dwójka, której pomysły zwykle kończyły się nieco boleśnie. Teraz odmówili im wspólnego wyjścia, postanowili sami pokierować tym wieczorem i nocą. Zielonooki oczywiście najpierw narzekał na praktycznie wszystko. Nie chciał, by kosztowało to zbyt wiele, a na zapewnienia starszego, że to on zapłaci, jedynie prychnął, mówiąc, że nie jest żadną dziewczyną, za którą kto inny powinien płacić. Nie chciał również zgodzić się na zwykłe chodzenie po parku, bo to byłoby zbyt tandetne i nie dawałoby dodatkowych wspomnień. Pójść to można sobie razem do sklepu, też można wtedy trzymać się za rękę. Ostatecznie kompromisem okazało się pójście do kina na jeden z nowszych filmów. Nie było to nasączone pustą romantycznością, ani też nie było brudne czy plugawe. Było tak pomiędzy, gdy byli jednocześnie sami i wśród ludzi. Mogli spokojnie sami płacić za swoje bilety, więc nie trzeba było martwić się dzieleniem rachunku. Dodatkowym wspomnieniem byłby film, który obejrzany razem, mógł dać wiele powodów do rozmów. A ciemność pozwalała na zrobienie czegoś więcej, niż puste patrzenie w ekran, a jednocześnie świadomość obecności ludzi pozwalała na zahamowanie wszystkiego, co byłoby złe.

                Film okazał się być wystarczająco ciekawy, by móc go obejrzeć i odpowiednio nudny, by ciągłe przerywanie patrzenia w ekran, na rzecz patrzenia sobie w oczy i inne, podobne temu rzeczy, nie sprawiło, że film by wiele stracił. Oczywiście co jakiś czas błękitnooki dostawał po głowie, gdy zbyt zainteresował się ciałem towarzysza. Cóż, przyzwoitość musi być, nieważne czego by chciał. To miało być podobne do pierwszej randki, a nie wprowadzać do plugawych zajęć. Postanowili, by również powrót był spokojny. Było już późno, więc nie obawiali się ludzi i ich spojrzeń. Szli przez park, trzymając się za ręce, rozmawiając, tak jak wszycy zwykli ludzie. Czasem połączyli się w delikatnym pocałunku. Nie wiedzieli, że widziała to grupka ludzi, której bardzo to przeszkadzało...

piątek, 7 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto siedemnaście: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część dwudziesta trzecia.

Trochę o wychowaniu dzieci i miłości. Co jest w życiu najważniejsze, a jakie zasady ustalają ludzie. Trochę może się nie zgadzać fragment opowiadający o adopcji, bo nie znam się na tym, ale wydaje się to być logiczne i słyszałam o podobnych rzeczach, więc uznałam, że tak będzie.

Ten który skrywa zbyt wiele
Część XXIII

                Czasem to, co piękne jest niezrozumiałe. Ludzie mają jedną definicję piękna. Jeśli coś jest odmienne, nie jest akceptowane, nawet, jeśli jest równie wspaniałe. Lecz ci, którym jeszcze definicji tej nie wpojono, podziwiają wszystko tak samo. Jednak, jeśli nie zgodzą się z otoczeniem, to otoczenie przestanie ich akceptować. Czy wszyscy muszą myśleć tak samo, akceptować to samo i odrzucać to samo? Prawdziwe piękno tkwi w harmonii, gdy coś jest odmienne i jednocześnie identyczne, gdy łączy się to, co sobie przeciwne, dopełnia się, lub gdy jest tak podobne, że tworzy ze sobą idealny obraz. Nic nie musi być do siebie podobne, by pasowało, ani odmienne, by się dopełniało. To ludzie narzucili konkretne definicje wszystkiego i nie potrafią zmienić tego, co jest błędne, bo uważają prawdę za kłamstwo tylko dlatego, że nie zgadza się z tym, co myślą. Jak więc przekazać prawdę tak, by nie wyparło jej kłamstwo, a jednocześnie nie przyniosła problemów? Para patrzyła na siebie niepewnie, nie wiedząc jak to wszystko przekazać dziecku.
- To wszyscy mogą być tak jak rodzice i wy? – zapytał chłopiec, patrząc w oczy brata. – Zawsze mi się właśnie coś nie zgadzało... – zamyślił się nagle. – No bo, czemu mama może kochać tatę, a nie może być inaczej? – maluszek przyglądał się swojemu bratu i jego towarzyszowi. – No bo, jak mamusia gotuje tatusiowi i tatuś jest bardzo szczęśliwy to jest miłość. Jak tatuś kupuje mamie kwiaty też... Jeszcze koledzy mówili, że u nich tata gotuje a mama kupuje mu piwo... Czyli miłość jest wtedy jak jedna osoba gotuje, a druga daje jej prezenty, prawda? I są bardzo, bardzo szczęśliwi? No to przecież ja dawno już widziałem, że braciszek gotuje Artie’mu jedzonko, a Artie mu zaszywa ubranka. Czyli to też jest miłość! No! Tylko zawsze mówili, że tylko mamusia i tatuś mogą się kochać... O, a jak ja zrobię braciszkowi naleśniki, a on mi kupił misia to też jest miłość? – jak na początku rozumowanie chłopca wszystkich uszczęśliwiło, bo sam sobie wytłumaczył problem, tak teraz wpadli z deszczu pod rynnę...
- Młody, Ty tak za bratem biegasz, że chyba można tak to nazwać – zaśmiał się albinos. – Ale, słuchaj młody. Każdą osobę każdy lubi i kocha inaczej. Ty kochasz braciszka, ale nie tak samo jak mamusia tatusia, prawda? – przyjaciel jest przecież od tego, by rozwiązywać problemy innych przyjaciół, więc chłopak postanowił do edukować dziecko, wiedząc, że jego koledze będzie trudno, bo zbytnio idealizuje miłość. – No i możesz tak samo mocno kochać braciszka jak on Herbatniczka – i tu nastąpił pomruk ze strony zielonookiego. – Ale będziecie to okazywać kompletnie inaczej, o! I każda osoba lubi każdą osobę inaczej, młody. I tylko my decydujemy czy nazwiemy to miłością czy nie. Tylko potem niektórzy za bardzo kogoś lubią, albo nie umieją dobrze tego okazać i wtedy się ludzie na nich gniewają.
- Ach, czyli nie mogę za mocno przytulić braciszka, bo mocniej tulić może tylko Artie, tak? I będzie źle, jeśli za mocno braciszka przytulę, bo będzie go bolało... I braciszek też mnie tak delikatnie tuli, a jak byliśmy ostatnio w takim ładnym hotelu i miałem łóżko pod ścianą, a oni za ścianą byli to musiał braciszek Artie’go za mocno przytulić, bo trochę krzyczał, ale potem było cichutko... – wspomniana przez chłopca para zarumieniła się intensywnie, albinos miał nieco obrzydzoną minę, za to Hiszpan zaczął się śmiać.
- Oczywiście, nie wolno tulić nikogo za mocno, zwłaszcza jak nie chce – Francis powiedział to bardzo poważnie, patrząc bratu w oczy, ale w oczach przyjaciół wciąż tkwiły iskierki rozbawienia, gdy to on tłumaczył takie rzeczy. – A jak ktoś chce to trzeba go przytulić tak mocno jak tylko będzie chciał, żeby mu pokazać jak bardzo się go lubi – w tym momencie albinos się zaśmiał, jego przyjaciel wręcz wybuchł śmiechem, a zielonooki spiorunował ich wzrokiem. Zaś chłopiec nie do końca rozumiał o co w tej sytuacji chodzi. Patrzył na część przyjaciół roześmianą, część zarumienioną i na kolegów bawiących się za nim. A raczej zauważył Lovino, próbującego trafić kamieniami w Ludwiga. Pobiegł do nich nieco przestraszony. Chciał osłonić główkę siedzącego przyjaciela, więc w pewnym momencie dostał w plecki, gdy nad nim się nachylił. W oczach wszystkich pojawiło się pewne przerażenie, ale chłopiec tylko trochę posmutniał, jakby go za mocno zabolało, a on próbował powstrzymać płacz i wtedy podszedł do Lovino.
- Jak się kogoś lubi to nie wolno mu robić krzywdy – chłopiec spojrzał na kolegę z wyrzutem. – Czemu w niego rzuciłeś?
- Bo go nie lubię. Ciebie trafiłem przypadkiem, sorki. Przestaniesz się gniewać? – Lovino najwyraźniej miał jedynie cel w tym, by zrobić krzywdę swemu poważnemu koledze.
- Czemu? To, że ja dostałem to pół biedy, gorzej bolały czasem zastrzyki w szpitalu. Ale czemu...? Przecież wszyscy powinni się lubić.
- Brat woli bawić się z nim niż ze mną to niech on się do mnie nie zbliża jak na pewno woli mojego brata!
- Ale tu nie ma Twojego braciszka. Może on lubi was obu? Tylko Ty nie pozwalasz się lubić? Jak Twój braciszek bawi się z kimś innym to robisz mu krzywdę, więc braciszek nie chce, żebyś patrzył jak się bawi, bo boi się o innych. A inni boją się Ciebie. Jakbyście pobawili się we trójkę, to wszyscy bylibyście szczęśliwi! No, idź przeprosić... – wszyscy patrzyli nieco zdziwieni na chłopca, a jego brat uśmiechnął się ciepło. Teraz czuł, że chłopiec staje się sobą, sam decyduje o tym, co zrobi i co myśli. Cieszył się, że nie kopiował jedynie jego ruchów. Ale może to była kopia? Może on kiedyś zrobił coś podobnego i chłopiec to zapamiętał? Teraz nie był pewien jak bardzo to dziecko było jego bratem, a jak bardzo nim samym. Wiedział, że jego przyjaciel czuje podobnie. Nie wie czy jego brat wciąż będzie dla niego taki, jaki brat być powinien, czy będzie kimś kompletnie obcym. Obaj musieli wciąż się starać, by ich bracia byli tymi, kim być powinni, byli szczęśliwi będąc sobą i będąc przy nich.
- Twój braciszek Cię kocha, mój mnie nie, więc mi nie mów co mam robić – Lovino wyminął Matta, jednak po chwili podszedł do Ludwiga. – Dobra, postaram się Ciebie nie bić, jeśli jutro pobawisz się nie tylko z braciszkiem, ale i ze mną. – po chwili zwrócił się do swojego opiekuna. – Durniu, jutro idziemy do braciszka!
- Tak, tak, rozumiem – Antonio uśmiechnął się słodko. Po odejściu dziadka chłopców opiekę nad nimi przejęła jego rodzina i jeszcze rodzina Rodericha, którego dawno nie widział, a nawet go lubił. Przez to, że chłopcy ciągle się kłócili, a raczej Lovino krzyczał na brata, dla bezpieczeństwa zostali rozdzieleni. Ale nie zawsze dało się ich przypilnować. A przecież rodzeństwo nie powinno żyć osobno, prawda? Dlatego cieszył się, że chłopiec chciał pobawić się z bratem. Zrozumiał, że dzięki temu małemu chłopcu może zmienić się cały świat.

                Powoli wszystko zmieniało się na lepsze. Arthur dowiedział się, że istnieje możliwość szybszego sprowadzenia brata do niego. Jeśliby uznano jego za głównego opiekuna, a rodzinę Francisa za tymczasową rodzinę zastępczą można by było Alfreda nie tyle adoptować z przechodzeniem przez wieloletnią biurokrację, ale po prostu oddać go bratu, jednak pod warunkiem pomocy ze strony rodziny Francisa. Oczywiście rodzice błękitnookiego szybko zaczęli szukać sposobu w jaki to zrobić. Teraz było wręcz pewne, że brat pojawi się w jego domu nim dni zaczną się skracać. Może nie od razu na zawsze, najpierw oczywiście biurokracja, sprawdzanie czy wszystko dzieje się dobrze. Zastanawiał się, czemu tyle dzieci jest nieszczęśliwych, jeśli tak się pilnuje, gdy ktoś chce jakieś uszczęśliwić. Gdy prawdziwi rodzice czasem znęcają się nad dziećmi nikt o tym nie wie, a nawet jeśli to prawie wcale nie kontroluje, zapowiada wizyty w czasie których odgrywane są sceny kochającej rodziny, a nikt nie obserwuje, czy na co dzień też tak jest. Ale kiedy ktoś pragnie uszczęśliwić dziecko, dać mu dom i rodzinę, musi bardzo długo zmagać się z biurokracją, spełniać tysiące wymagań, których naturalne rodziny spełnić nie muszą i jest obserwowany na każdym kroku. Czemu świat naprawdę stoi na drodze szczęściu, a nie cierpieniu? Ciche przyzwolenie na łzy, utrudnianie uśmiechu... Nie wiedział, że i jego to spotka, choć zdobędzie marzenia, zawisną nad nim ciemne chmury.

Historia poza tematem numer sto szesnaście: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część dwudziesta druga.

Trochę rozmyślań, scenka rodzinna. Ile naprawdę ludzi powinni wiedzieć? I kto na to zasługuje? Jak wytłumaczyć coś, co zmienia wszystko, co do tej pory wiedziałeś?

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XXII

                Jak wiele trzeba zmienić, by pozbyć się wątpliwości? Jak wiele zmian hamuje zwątpienie? Trudno zrozumieć, do czego trzeba dążyć, jeśli każda droga wydaje się być zła. Gdy możesz zyskać lub stracić wszystko, a nie wiesz, która odpowiedź jest prawidłowa. Należy kierować się tym, co jest najważniejsze.
                Zielonooki podszedł niepewnie do swego starszego przyjaciela, gdy ten leżał na łóżku, czytając jedną z licznych książek, które posiadał. Usiadł na krańcu łóżka, wpatrując się w delikatne ciało błękitnookiego. Chciał z nim porozmawiać, jednak czuł też, że nie powinien mówić tego, co chce powiedzieć. Nie chciał go zranić, lecz jego serce było pełne wątpliwości. Byli teraz sami i czuł się wyjątkowo bezbronny.
- Jak długo zamierzasz na mnie patrzeć? – błękitnooki położył książkę na brzuchu i ukazał delikatny uśmiech. – Aż tak lubisz mnie podziwiać?
- Po takim czasie to już mi się znudziło – powiedział z nieco krzywym uśmiechem, chcąc pokazać, że te słowa to żart. – Ale chyba muszę Ci coś powiedzieć.
- No, w ciąży na pewno nie jesteś to mów, bo pewnie nic złego. Choć się przytul, nie będziesz się stresował.
- Boję się, że po tym, co powiem nie będziesz chciał mnie tulić. To strasznie głupie, ale wciąż mi chodzi po głowie... I Ty pewnie pomyślisz, że mi odbija.
- Plączesz się. To u Ciebie nienaturalne – błękitnooki usiadł na łóżku, w pewien sposób klękając i siadając na własnych stopach, a dłonie wysunął nieco do przodu, by oprzeć się na nich i zbliżyć twarz do zielonookiego.
- Ale obiecaj, że się nie zdenerwujesz... Ty ostatnio się łatwo denerwujesz i nie chcę, żebyś znowu wpadł w furię.
- Aż tak bardzo się mnie boisz? Spokojnie, przecież Cię nie zabiję za zwykłe słowa. No, co Ci tam na wątrobie leży?
- Mój brat...  Bo wy... Wy teraz będziecie jego rodziną. I czy on będzie nadal moim czy Twoim bratem? Czy ja go odzyskam czy jedynie przekażę wam?
- Jesteś częścią rodziny, więc on będzie naszym wspólnym bratem. Twoim biologicznie, moim prawnie. Liczy się przecież miłość. Nieważne gdzie będzie, zawsze będzie Twój, jeśli go kochasz.
- Więc, jeśli się kogoś kocha, to on to wie, nawet, jeśli jest daleko?
- On nigdy nie jest daleko. Jest tutaj, o – zbliżył się i dotknął jego serca. – Wiem co Ci chodzi po głowie – przytulił go mocno. – On jest tam, ja mam wyjechać na studia, boisz się co będzie, jeśli on wróci, a Ty będziesz chciał wyjechać?
- Jakim cudem zgadłeś? Jesteś jakimś jasnowidzem, czy czymś?
- To siła miłości! Po prostu widzę co się dzieje i wiem, co się musi stać. Ale jeśli będziesz się przepracowywał, to do studiów nie dożyjesz... – powiedział to już bardzo poważnie, jakby czuł, że to prawda.
- Dużo ludzi uczy się i pracuje jednocześnie...
- Ale nikt w takich godzinach jak Ty teraz. Może teraz masz trochę urlopu, ale jak znowu będziesz tylko ze szkoły wbiegał do domu i wybiegał do pracy to będzie źle. Prawie jakbyś miał pełen etat. Jak chcesz pracować to gdzie indziej, dobrze? Zawsze pachniesz tym miejscem i jesteś strasznie zmęczony. I przez cały tydzień albo jedynie widzę Cię w przelocie, albo śpisz pachnąc jak obiad...
- Ty też się z obiadem kojarzysz... Ciągle pachniesz deserem... Ale myślę, że to dobry pomysł... Tylko nie wiem jak miałbym znaleźć cokolwiek co nie wymaga dziesięcioletniego doświadczenia i trzech kierunków studiów...
- Ja wiem. Firma rodziców zrobiła nowy produkt. A jakby ktoś zrobił ładny projekt ulotek i je rozniósł później? Reklama zawsze się przyda, a po co od razu w telewizji? Im więcej wymyślisz takich ulotek tym więcej do rozniesienia. Mogę Ci załatwić nawet inne rzeczy do rozreklamowania...
- Wiesz dobrze, że ja raczej z czytających, a nie rysujących. Roznieść mogę, ale jak miałbym je jeszcze zaprojektować?
- To może Ty robisz slogan, umiesz takie hasełka tworzyć, prawda? No, więc Ty wymyślisz te słowa, ja rysunki i voila! A jakby może poszerzyć działalność, co? Wejść na rynek mody! Słuchaj! Moje projekty, Ty to uszyjesz... I potem do masowej produkcji!
- No, już widzę interesy umiesz robić. Zostańmy na tych ulotkach. Ja rozniosę. Potem poszukam jeszcze innych pomysłów.
- Może nawet się Ciebie zatrudni do pomocy w jakichś głupotkach, a potem się lepiej wyuczysz.
- Taa, kariera przez łóżko – zielonooki zaśmiał się cicho.
- I potem wielki skandal! A teraz czas jakoś rozprostować kości. Spacerek?
- Ach, dobrze... Może zabierzemy Matta na plac zabaw? Ostatnio się zrobił strasznie osowiały.
- Ach, masz rację. Może kogoś spotka i się jakoś zaprzyjaźni. On jest ciągle ze mną, a wiesz, że wyjeżdżam. I co będzie jak ja pójdę na studia, a on zostanie sam? No, dobrze, są rodzice, ale bez przyjaciół będzie mu smutno. Ciebie czy Twojego brata może się jeszcze bać, nawet, jeśli będziecie tu obaj. Im bliżej do wakacji tym smutniejszą ma buzię.
- Dobrze, ale pamiętaj, żebyśmy mu wstydu nie narobili. Bo Ty potrafisz nagle coś dziwnego zrobić i się jeszcze go zapyta dziecko czy ma coś nie tak ze starszym bratem – zielonooki zmierzwił jego włosy, a on zrobił nieco naburmuszoną minę, po czym zaczął go łaskotać.
                Gdy zabrali chłopca na spacer, on ciągle kręcił się przy nich, nie biegał za zwierzątkami, nie szedł do innych dzieci. Tylko wciąż szedł bliziutko przy swoim bracie. W końcu znaleźli się na placu zabaw ukrytym w głębi parku, gdzie było dużo dzieci. Usiedli na ławce, chcąc obserwować stamtąd chłopca. Jednak on zamiast iść się bawić, usiadł na kolana bratu.
- Pobaw się z kolegami. Zobacz, tam taka ładna dziewczynka się sama bawi – Francis próbował przekonać brata, by zachowywał się jak inne dzieci.
- Nie chcesz mnie tutaj? Dlatego wyjeżdżasz, bo nie chcesz już się ze mną męczyć... I teraz też nie chcesz mnie mieć na kolankach, tylko chcesz, żebym sobie poszedł do dzieci – chłopiec zasmucił się bardzo, opuszczając głowę. Te słowa nieco zszokowały obu starszych chłopców. Nie przypuszczali, że on może tak myśleć. Spodziewali się, że będzie tęsknił, jeśli jego brat wyjedzie na studia, może powie, że bez niego będzie sam. Ale nie spodziewali się myślenia, że ktoś wyjeżdża, bo nie chce być przy innej osobie. Przez to Arthur również zaczął się zastanawiać, czy kiedyś jego brat nie pomyśli tak samo. A może już myślał, uważając, że on wcześniej pracował po to, by nie być w domu?
- To nieprawda – Francis przytulił mocno brata. – Każdy ma prawo być szczęśliwy, prawda? Ty będziesz szczęśliwy, jeśli znajdziesz sobie dużo przyjaciół. Braciszek będzie szczęśliwy, kiedy będzie miał wspaniałą pracę. Ale najpierw musi ukończyć studia, wiesz o tym, prawda? Bo inaczej będzie musiał pracować w miejscu, którego nie lubi i będzie cały czas smutny i nie będzie miał dla Ciebie czasu. A jak teraz trochę braciszka nie będzie to wróci i będzie się z Tobą bawił. A jak poznasz innych ludzi to nawet nie będziesz aż tak bardzo tęsknił. Zobacz, przez ten czas Artie tu będzie, będziecie się bawić. Potem jeszcze jego braciszek przyjdzie. Ale będą smutni, jeśli będziesz ciągle myślał tylko o mnie.
- Masz rację... Przepraszam braciszku... – chłopiec pocałował brata w policzek. – Ciebie też, mniejszy braciszku – po tym pocałował w policzek zielonookiego.
- Cóż za szczęśliwa rodzinka! – usłyszeli w oddali śmiech ich albinotycznego przyjaciela. – Ale zupełnie jakby on był synkiem, a wy rodzicami – chłopak prowadził swojego brata za rękę, gdy kawałek za nim Antonio próbował dogonić swojego podopiecznego, który znów mu uciekł.
- No widzisz? I to się nazywa największe szczęście! – Francis uśmiechnął się szeroko. – No, Matt a z nimi się pobawisz? Nie boisz się?
- Z nimi mogę – chłopiec delikatnie się uśmiechnął i podszedł do małego, nieco starszego od siebie blondyna, z którym poszedł na plac zabaw, gdzie niedługo później  pojawił się jeszcze trzeci z podopiecznych.
- Próbujesz przystosować brata do społeczeństwa? – zapytał albinos. – To będzie długa droga. Zawsze był tylko przy Tobie, to teraz nie widzi poza Tobą świata. Może to słodko wygląda, że ciągle się do Ciebie tuli, ale ja wiem co potem z nim będzie. Też to przerabiałem. Mój też najpierw ciągle w okół mnie skakał, bo mu wszystko dawałem i jaki to ja mądry byłem, bo wiedziałem, a on nie. Poszedł do szkoły to sam się zaczął dowiadywać i później już tak dobrze nie było, bo jednak inni też wszystko wiedzą. No i zaczął mi siedzieć po nocach i czytać, bo chciał wszystko wiedzieć. Ach, a teraz to w ogóle się z nikim nie bawi, tylko się stara zrobić wszystko – albinos usiadł na ławce, po wolnej stronie błękitnookiego. – Słuchaj, z Twoim też tak będzie. Teraz Ty jesteś idealny, on się dowie, że inni też są fajni i zacznie Cię olewać, ale do innych nie podejdzie, bo ciągle tylko z Tobą rozmawiał. Trzeba dzieciaka rozruszać trochę, a nie tylko pilnować.
- Gilbert ma rację – Antonio zaś usiadł po stronie Arthura. – Lovino też najpierw ciągle był przy swoim dziadku i bracie. Dziadzio był dla obu zawsze taki idealny. I mały Lovi bratu zazdrościł, że on częściej jest przy dziadku. I teraz się z bratem kłóci ciągle, mimo, że dziadzia dawno nie ma. Och, gdybyście widzieli co on wyczyniał jak zobaczył, że bawię się z Feliciano! Normalnie mnie prawie pobił! Myślałem, że bratu krzywdę zrobi. Pewnie znowu młody myślał, że brat ważniejszy niż on... Dzieciakom to trzeba pokazać, że wszyscy są równi, bo zanim się dowiedzą to trochę czasu minie. I zawsze znajdą jedną najlepszą osobę, a potem z innymi nie rozmawiają. O, czekajcie chwilę – chłopak wstał, patrząc z przerażeniem w stronę placu zabaw. – Lovi! Przestań bić kolegów! – musiał pójść i rozdzielić bijące się dzieci.
- Też racja, albo się dzieciak uprze, że jeden najlepszy, albo sam chce być najlepszy – Francis westchnął ciężko. – I potem trudno to wszystko naprawić. – Spojrzał w stronę zielonookiego. – Widzisz? A Twój brat to i Ciebie będzie lubił i już poznał dużo innych dzieci. To może z nim będzie łatwiej.
- Pomyśli, że go nie lubię, jeśli spróbuję bez niego gdzieś pojechać – Arthur patrzył w stronę bawiących się dzieci. Naprawdę bardzo chciał zobaczyć swojego brata pośród nich.
- Oj, przejmujesz się. Młody sam będzie Cię jeszcze z domu wyganiał i Ci wrzucał rzeczy do walizki! Tylko go musisz nauczyć, że nie jesteś jedyną osobą, która ma być dla niego ważna – albinos wychylił się i dał zielonookiemu pstryczka w nos. – Ja idę tam do tego armagedonu, bo mi brata zaraz piaskiem zasypią, a mi się go nie chce szukać w tej piaskownicy jak mi zniknie – chłopak wstał i poszedł nastraszyć dzieci.
- Czyli ze skrajności w skrajność... Dzieciak albo kocha całym sercem, albo nienawidzi – Arthur westchnął ciężko. – A ja już chyba spadłem na tą drugą stronę.
- Oj, to ja Ci drabinę podam i wejdziesz na sam szczyt hierarchii w tym jego wielkim serduszku. On pewnie i tak się już niczym nie przejmuje. Uszyjesz mu jakiś niby strój superbohatera to będziesz najlepszym bratem świata – błękitnooki zmierzwił mu włosy z uśmiechem.
- Ty to pewnie od razu najlepszy jesteś jak tylko mrugniesz – zielonooki z nieco naburmuszoną miną pociągnął towarzysza za nos. Jakiś czas tak rozmawiali, gdy ich koledzy próbowali opanować nieco chaos, którym nie przejmowały się matki innych bawiących się dzieci, gdy w końcu zapanował porządek.
- A wy co? Małżeństwo? – śmiech albinosa nieco ich przestraszył. – Bo serio jak parka teraz. Jeszcze sobie buzi dajcie – na jego słowa oni jednocześnie przybrali barwy delikatnej czerwieni. – Ej, ej... Wy chyba nie tak serio... – nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. Nikt nie zaprzeczył. W końcu tak sobie obiecali. – No ja pierdzielę... Antek, chodź tu i siadaj, bo jak Ci powiem to padniesz!
- Ej, nie rozpowiadaj wszystkim – Francis spojrzał na niego nieco gniewnie.
- Oj tam, kumpel to kumpel, zrozumie! Tylko ja żem myślał, że Ty hurtem babki wyrywasz, a Ty do nas nie przychodzisz, bo się z nim migdalisz – albinos spojrzał na zielonookiego. – Niezły musisz być, że go umiesz przypilnować, żeby Ci po kątach nie latał.
- Przestań – Francis był coraz bardziej zdenerwowany. Wtedy podszedł do nich Antonio.
- Słuchaj, a oni nam tu nic nie powiedzieli, a się po kątach migdalą! – albinos był zdecydowanie za głośny, ludzie w okół spojrzeli na nich.
- Jak się kochają to dobrze, byle nie za głośno – Hiszpan zaśmiał się głośno, co zagłuszyło kroki Matta, który nagle złapał brata za rękę.

- Braciszku... Ale zawsze mnie uczyłeś, że pan kocha panią i pani pana... A czy pan i pan to też miłość? – chłopiec najwyraźniej domagał się trudnych wyjaśnień. Cóż... Nadszedł czas na poważną rozmowę.

czwartek, 6 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto sto piętnaście: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część dwudziesta pierwsza.

Ten rozdział ledwie powstał, bo akurat był brak weny i same dziwne rozmyślania mi wyszły. Duże stężenie Anglii i Kanady.

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XXI

                Wspomnienie nocy, tak piękne i pełne, wciąż istniało w dwóch, tak różnych sercach. Szafirowe i szmaradgowe oczy spoglądały na siebie niepewnie, jakby chcąc bez słów przekazać tysiące emocji, związanych z każdym tchnieniem wiatru, który wiał w tamtym czasie, gdy ich istnienia połączyły się w jedno. Zgodnie postanowili, że to będzie ich tajemnica. Ich wspólna. Nie ukrywanie czegoś, po prostu zdarzenie, które ma należeć jedynie do nich. Nadszedł więc czas, by powrócić to tego, co codzienne i rzeczywiste.
                Nadejście dnia oznaczało powrót do domu i kolejne dni planowania, co zrobić, by odnaleziony chłopiec znalazł się wśród nich. Podróż była nieco męcząca, więc najmłodszy, Matt, zasnął. Gdy jego oddech był tak delikatny i spokojny, a głowa spoczywała na kolanach brata, przez sen szeptał, że niedługo będzie miał nowego braciszka. Wydawał się być szczęśliwy i śnić o zabawie z jego rówieśnikiem. Jego rodzice pomyśleli, że bardzo przyda mu się przyjaźń z chłopcem w podobnym mu wieku. Teraz, wciąż chodząc za bratem i nawet we wszystkich zabawach odwołując się do niego, staje się wręcz jego cieniem. Często trudno było w nim dostrzec prawdziwe dziecko. Nie biegał jak inne dzieci, które w parku uciekały rodzicom. On trzymał brata za rękę i rozmawiał z nim nawet o trudnych sprawach. Zamiast podkradać słodycze, sam próbował je robić, by być taki jak brat. Był nieśmiały, więc nie bawił się z innymi dziećmi, nie miał takich samych zainteresowań jak one. Zamiast kopać z kolegami piłkę, czytał książki, które leżały na półkach brata. Stawał się powoli kopią swego brata, lecz wciąż zbyt słodką i niedoświadczoną, by rozumieć każdy jego ruch. Nikt nie wiedział, czy uszczęśliwia go to, co robi. Wiadomo, że cieszył się, gdy robił to, co jego brat. Ale czy lubił te zajęcia czy jedynie kopiowanie brata? Trudno stwierdzić, kim naprawdę był on sam, gdy szedł po śladach swego brata. Zupełnie jak przy tropieniu zwierzyny, czyż nie? Nie zauważysz tropów maleńkiego gryzonia, który przeskakiwał od jednego do drugiego śladu zostawionego przez dużo większe zwierze. Nikt więc nie pomyśli, że istniało coś, co podążało stworzoną już drogą, bo nie pozostawi po sobie żadnej nowej. Więc teraz tak ważnym było, by chłopiec znalazł przyjaciół, którzy pokażą mu inne sposoby na życie. Dlatego dorośli tak się cieszyli z pojawienia się nowej osoby w życiu ich starszego syna. Mieli nadzieję, że przez przyjaźń ze starszym zyska uznanie młodszego, który pomyśli, że musi być to ktoś godny naśladowania, skoro jest tak blisko jego ukochanego brata. Starszy syn miał grupę przyjaciół, jednak rzadko przychodzili do jego domu. Byli pełni energii, więc woleli się bawić niż rozmawiać z nim i starać się nie wystraszyć młodszego. Zaś zielonooki był inny. Spokojny, godny zaufania. I tak odmienny od brata, którego chłopiec podziwiał. Idealna osoba, która powinna się pojawić. Chłopiec mógł uznać go za godnego naśladowania i połączyć w sobie jego zachowanie z tym, które wcześniej skopiował od swego brata. Wtedy byłby odmienny od nich obu, choć wciąż nie byłby sobą. Jak więc sprawić, by był prawdziwie sobą? Potrzebował kogoś podobnego do niego samego, kto pokaże mu jak cieszyć się życiem i będzie wyjątkowy. Czyż tamten chłopiec nie był idealny? Odmienny od reszty społeczeństwa, pełen niespożytej energii. Mógł pokazać radość życia i piękno świata. Należało jedynie sprawić, by pojawił się w tym domu.

                Im dłużej zielonooki przysłuchiwał się rozmowom na temat sprowadzenia jego brata to tego domu tym większe miał obawy. Czy naprawdę go odzyska, czy jedynie odległość będzie mniejsza? W końcu wtedy to ci ludzie, w świetle prawa, będą rodziną chłopca. Więc nie będzie mógł po prostu zabrać go do domu. Chłopiec zamieszka nie z nim, a z tą rodziną. Byli dla niego jak własna rodzina, więc nie oddzieliliby go od brata, jednak wiedział, że nie mógłby być przy nim cały czas, nie mógłby wiedzieć wielu rzeczy, jeśli oni by tego nie powiedzieli. Najważniejsze było, by móc znów bawić się z bratem i widzieć jego szczęście. Lecz coraz bardziej obawiał się, że choć będzie bliżej, to oddalą się od siebie emocjonalnie. Widział jak Francis opiekuje się Mattem, jak bawią się razem, a młodszy bierze z niego przykład. A co pamiętał o sobie i swym bracie? Nigdy nie miał dla niego czasu, chłopiec bawił się z obcymi dziećmi z podwórka lub grał w jakieś dziwne gry. Czy kiedykolwiek chociaż mu podziękował? Zielonooki zaczynał myśleć, że chłopiec po prostu nie miał za co mu dziękować. Postanowił więc, że zrobi wszystko, by mógł codziennie widzieć uśmiech brata. Miał nieco pieniędzy odłożonych, gdyż oprócz świadczeń socjalnych miał jeszcze pieniądze z pracy, które rzadko były mu potrzebne, lecz pracował bardziej dla zasady niż realnych korzyści. Postanowił, że skoro brat będzie teraz należał do bogatszej rodziny, on nie musiałby przecież wiele na niego wydawać, jedynie co jakiś czas dać mu prezent, ale ważniejsze było, by był przy nim. Więc zaczął myśleć nad tym, co powinien zrobić, gdy już chłopiec będzie przy nim. Ale nie było wiadomo kiedy to będzie. Jeśli wróci jeszcze nim on pójdzie na studia, mógłby po prostu przestać na jakiś czas pracować i być przy nim. A później odwrotnie. Pracować na swoje utrzymanie, ale nie iść na studia i czas przeznaczyć bratu. Jednak musiałby zrezygnować ze swojej przyszłości... Wiedział, że jego przyjaciel planuje wyjazd w celu dalszej nauki. Widział smutne oczy jego brata, gdy o tym wspominał. Lecz wiedział, że mimo wszystko on chce wyjechać i uczy wciąż brata, że poradzi sobie bez niego. A czy on ma prawo zrobić to samo? Gdy odzyska brata, niedługo później wyjechać? W końcu chłopiec miałby nową rodzinę, nowego brata. Nie potrzebowałby go. Ale on czuł, że to on sam potrzebuje tego małego chłopca. Chciał zrobić coś dla niego, poczuć, że jest komuś potrzebny. Lecz czy był? Zastanawiał się, kto naprawdę go potrzebuje, gdy każdy ma innych ludzi na jego miejsce.

wtorek, 4 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto czternaście: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część dwudziesta.

Zakończenie tego wątku zbyt romantycznego. W następnym rozdziale pchniemy fabułę dalej.

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XX

                Miękkość pościeli, na której się ułożył była wyjątkowa. Było mu ciepło i wygodnie, a z łazienki słyszał szym wody w prysznicu. Właśnie. Ten fakt nieco go niepokoił, gdyż przypominał o tym, co ma się niedługo stać. Wiedział, że przecież może się nie zgodzić, ale czuł, że po ostatnich wydarzeniach nie ma do tego zbyt wielkiego prawa. I w pewien sposób też nie chciał odmawiać. Nie chciał na zawsze pozostać jedynie tym, który myśli jedynie o swoich sprawach i nie poświęca nikomu swojej uwagi. Delikatnie wcisnął twarz w poduszkę, chcąc lepiej poczuć jej zapach i miękkość. Wszystko wydawało mu się być tak idealne i przerażające. Rozglądał się po tym miejscu, które było tak piękne, jakby stworzone do tego, by w jedną noc zachwycić. Nie było tu bardzo drogich rzeczy, lecz wszystkie dobrane były w sposób pełen gustu, więc, choć ludzie spędzali tu zawsze tylko jedną noc, to pokój na pewno zapadał w pamięć przytulnością i urokiem. Wydawało się więc, że to idealne miejsce dla młodych ludzi, którzy chcą zrobić razem coś, na co rodzice nigdy nie pozwolą. Można czuć się bezpiecznie z dala od domu, a jednocześnie piękno otoczenia sprawi, że wspomnienia będą naprawdę dobre. Wiedział, że to moment typu „teraz, albo nigdy” atmosfera, otoczenie były wręcz idealne. Na pewno o wiele lepsze niż powrót z imprezy i zaciągnięcie w krzaki, o jakich wiele razy słyszał. Jednak on wciąż nieco się bał. To nie tak, że nie myślał o tym, że tego nie chciał. Czasem nawet w snach widział podobną sytuację. Jak to mężczyzna, nie przejmował się nigdy zbytnio romantycznością, jednak oczywiście nie był bez serca. W snach nie było może nigdy drogi usłanej różami, czy łóżka z baldachimem. Tu zresztą też nie było. Lecz była delikatność i czułość. Wiedział, że ich pojawienie się teraz jest wręcz pewne. Więc czego się bał, skoro wszystko miało być jak we śnie? Może tego, że zamieni się to w koszmar... Nie lubił niczego, co było nowe i nieprzewidywalne. Zwykle okazywało się złe i niepotrzebne. Więc teraz obawiał się, że będzie żałował wszystkiego, co może zrobić i tego, czego nie zrobi.
                Jego rozmyślania przerwały delikatne kroki, których dźwięk zbliżał się do niego. Zadrżał lekko, jednak nie spojrzał w stronę chłopaka. Chciał w pewien sposób mu zaufać, nie patrzeć co robi, nie zatrzymywać go, pozwolić mu na działanie. Nieco bał się właśnie czegoś takiego, ale wiedział, że musi się pozbyć lęku, który jest całkowicie bezzasadny. Czasem należy cieszyć się z niespodzianek. Poczuł delikatny dotyk na swoich plecach, jakby starszy chłopak „szedł” palcami wzdłuż jego kręgosłupa. Było to w pewien sposób słodkie. Takie delikatne i ulotne, w żaden sposób nie splamione złymi zamiarami. I to pomagało mu się zrelaksować. Gdy czuł, że najważniejsze w tym ma być uczucie, a nie jedynie odczucie, rozumiał, że nie musi się bać. Nie przy tej jednej, jedynej osobie.
- Nadal się boisz? – usłyszał głos błękitnookiego tuż przy swoim uchu. – Spokojnie... Nie musisz się na nic zgadzać. A jeśli już to zrobisz, to obiecuję, że nie pożałujesz – chłopak pocałował go w szyję.
- Wiem... Ty jesteś od tego, by było dobrze – powiedział, przekręcając twarz w stronę starszego chłopaka, który wydawał się być jednocześnie zdziwiony i rozbawiony. – Masz zrobić wszystko tak, by to było dobre wspomnienie, rozumiesz? – rumienił się delikatnie, lecz starał się wyglądać poważnie.
- Oczywiście, a buzi na dobranoc też pan sobie życzy – błękitnooki zaśmiał się cicho. – Szampana i świec niestety nie ma, płatki róż też się skończyły.
- Nie potrzebuję ich. Masz być Ty, ma być ciepło i ma być miło. A jak coś zrobisz źle to za karę mi ciasto upieczesz jak wrócimy.
- Oczywiście, kolację przy świecach też sobie życzysz po powrocie.
- Tylko ma być wyjątkowa.
- Każda chwila taka będzie – błękitnooki nachylił się nad nim lekko i pocałował. Młodszy spojrzał na niego nieco zbyt szeroko otwartymi oczami, jednak po chwili je zamknął.

                Błękitnooki nie kłamał. Każda sekunda wypełniła się tysiącami myśli doznań i emocji. Wszystko się zmieniło i pozostało niezmienione. Wspomnienia pojawiły się niczym motyle na wiosnę, piękne i wielobarwne. Osiadały na płatkach umysłu, pozostawiały przyniesione emocje i sprawiały, że rozwkitały nowe uczucia. A jakie dadzą one owoce? Tego nie wiedział nikt, gdy zamknęły się powieki, a oddechy uspokoiły. Sen sprawi, że zrozumie się więcej, niż nawet się marzyło.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto trzynaście: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część dziewiętnasta.

Więc, trochę niezbyt posuwa akcję do przodu, bardziej takie rozmyślania. Ale pojawia się FrUK. A raczej prawie... I niedobór Kanady...

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XIX

                Krople spływające na zamknięte oczy i mokre włosy przyklejające się pasmami do twarzy. Tak długo już poddawał się temu sposobowi uspokojenia myśli. Lecz one dźwięczały w głowie dużo głośniej niż deszcz spadający na blaszany dach. Odsunął się nieco od prysznica, osuwając po ściance wanny i spojrzał w zbyt biały sufit. Zastanawiał się nad rozmową sprzed chwili. Czy powinien odrzucić te wszystkie tajemnice? Ale jakby zareagowali inni? Jego brat wciąż wierzył, że świat jest jak w filmie, że mężczyźni są zawsze silni i ratują piękne kobiety. Nigdy nie widział filmu, w którym mężczyzna choćby poklepał po ramieniu innego mężczyznę. Więc jak mógłby zaakceptować to, że jego „wspaniały” brat nie przyprowadzi mu do domu pięknej pani, tylko raczej dość denerwującego pana? A co z bratem błękitnookiego? Czy on nie był jeszcze na tyle mały, by wierzyć, że piękne księżniczki ratowane są przez wspaniałe książęta? Jakby zareagował, gdyby książę zamiast o rękę księżniczki, starał się o względy innego księcia? Na pewno był jeszcze za mały na taki szok. Ostatecznie istniała możliwość zrzucenia roli tłumaczenia wszystkiego na Francisa... Ale co się stanie, jeśli się rozejdą? Jeśli te dzieci, tak długo będą próbowały zrozumieć, że świat ma wiele rodzajów porządku, a nim zdążą to zrobić, wszystko się rozsypie? Albo, gdy przyzwyczają się do nowe rzeczywistości, a ona nagle zniknie? A może... Może to on tak naprawdę się bał? Bał się, że wszyscy dowiedzą się o tym, jeśli wszystko przepadnie. Może to on bał się upokorzenia, gdy się rozstaną, a wszyscy będą wiedzieć co istniało i nie zostało zachowane. Jednak teraz najbardziej liczyło się dla niego, by ta jedna osoba była szczęśliwa. Postanowił mu powiedzieć, że nie będzie już zaprzeczał, ale też, że nie powinien dowiedzieć się nikt inny. Nie chciał, by ich życie stało się kolejną informacją w otaczającym ich świecie pustych słów. Postanowił więc w pewien sposób zyskać kompromis. Niech wiedzą tylko ci, którzy wiedzieć muszą. Nie zaprzeczy, nie potwierdzi, nie powie nic. Ale nigdy już nie sprawi, by ta jedna osoba stała się smutna.
                Lecz nie tylko to teraz wypełniało jego myśli. Ta propozycja... Czy miał rozumieć ją właśnie w ten sposób? Wiedział, że Francis czasem mówi dziwne rzeczy, może więc teraz po prostu żartował, ale wciąż nie mógł pozbyć się myśli, że tym razem mówił poważnie. Przyjrzał się swojemu ciału, skąpanemu w kropelkach wody. Czy był gotowy na coś takiego? Nigdy nie myślał nawet o takich rzeczach. Może w pewien sposób nawet nie widział siebie nigdy w takiej roli. Sam też był dzieckiem stereotypów. Myślał raczej o tym, że to on miałby ujarzmić pod sobą jakąś piękną kobietę, niż o tym, że miałby oddać się czyjejś kontroli. W pewien sposób bał się właśnie tego. Poddania się czyjejś woli, momentu, w którym mógłby jedynie czekać na to, co nadejdzie. Westchnął ciężko, spoglądając ku drzwiom. Wiedział, że siedzi tu już zdecydowanie zbyt długo. Może on już zasnął? Jednak nie chciał jeszcze wychodzić. Nie chciał patrzeć mu w oczy. Nieco bał się konfrontacji. To, co się stało i to co miało się stać było wyjątkowo przerażające. Kłótnia, prawie zakończona w brutalny sposób, ten dotyk, straszny i nieprzewidziany. Tym bardziej nie wiedział, co ma się stać teraz. Jeśli on podda się całkowicie i zgodzi na wszystko, to czy nie stanie się łatwym celem do wyładowania złości? Może błękitnooki wciąż był wściekły, tylko to tłumił? Chłopak skulił się w sobie na tę myśl, a woda z ogromnym łoskotem spadała strugami na jego głowę. Być może to on sam napędzał swój strach. Rozmyślał nad tysiącem możliwości, które miałyby przynieść cierpienie. Czemu ani razu nie dopuścił do siebie światła? Czemu nie pomyślał „Gdy wszyscy się dowiedzą, nie będziemy musieli martwić się, że wyda się przypadkiem”? Czemu nie pomyślał „Mogę spokojnie pozwolić mu na wszystko, on nie pozwoli mi w żaden sposób cierpieć”? Nie. On myślał jedynie o tym, że wszystko się zawali. Teraz starał się myśleć o czymś miłym. Wyobrażał sobie, jak kiedyś, za wiele lat będą mieszkać w jakimś pięknym domu, opiekując się różnymi zwierzętami, kompletnie nie martwiąc się czy tolerują dzieci. Tak, strasznie przesłodzona romantyczna wizja, to coś czego potrzebował. Dużo jedzenia, papużki w klatce czy inne bzdury. Tak, dlatego więc nie musi się martwić tym, kto się dowie o tym, że są razem. To się nie rozpadnie, na pewno... Starał sobie to wmówić i wyobrazić sobie jak błękitnooki gotuje, jednak jedyne co ujrzał pod powiekami to obraz kłótni. Zacisnął mocno powieki i pokręcił szybko głową, a potem wystawił twarz ku kroplom wody. Musiał pozbyć się tego obrazu... Zmienić go na inny... No już, niech pojawi się coś lepszego... Teraz myślał o tym, co miało stać się za chwilę. Jeśli się zgodzi i podda jego woli... Co się stanie? Starał się myśleć tylko o tym, co miłe... Przypominał sobie ich, tak liczne, delikatne pocałunki. Jeśli to miało tak wyglądać, to nie ma się czego bać, prawda? Gdy uśmiechnął się delikatnie ma myśl o tym, co było tak przyjemne, nagle pojawiło się niedawne wspomnienie tego brutalnego, bolesnego pocałunku. Nie umiał skupić się nad niczym dobrym, gdy nagle usłyszał pukanie do drzwi. Odpowiedział, że zaraz wychodzi i starał się ochłonąć. Skulił się w sobie i drżał nieco. Teraz mógł jedynie czekać na to, co nadejdzie.
                Ubrał się do snu, wiedząc, że może on prędko nie nastąpić i wyszedł z łazienki. Zobaczył szafirowe oczy wpatrzone w niego intensywnie. Zadrżał lekko, gdy chłopak podszedł do niego blisko.

- Spokojnie... – błękitnooki objął go delikatnie. – Nie masz się przecież czego bać. Znasz mnie,przecież dobrze – chłopak delikatnie pocałował policzek zielonookiego. – Chyba teraz moja kolej, postaram się tak nie przedłużać jak Ty – zaśmiał się i wszedł do łazienki. Zaś młodszy niepewnie podszedł do łóżka. Czuł się dziwnie. Zupełnie jakby teraz miało się wszystko zmienić, jakby wszystko miało stać się wyjątkowo nienormalne. Nieco zaśmiał się ze swojej głupoty. Przecież dobrze wiedział, że rano będzie tak jak było dnia wczorajszego, nie wyrosną mu żadne czułka, które będą informować wszem i wobec o tym, co się stało. Tak samo też przecież to, że raz to zrobią nie będzie znaczyło, że od tego dnia nie będą robić nic innego. Tak naprawdę nic się nie zmieni. Będą mieli jedynie nowe wspomnienie, nowe doświadczenie. Może przywiążą się bardziej do siebie, może poznają kilka swoich tajemnic. Staną się bardziej dojrzali. Starał się uspokoić i myśleć jedynie o miłych rzeczach, gdy usłyszał, jak otwierają się drzwi łazienki.

niedziela, 2 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto dwanaście: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część osiemnasta.

Znowu mamy jakże ważną liczbę sto dwanaście! A pod nią tym razem kryje się nieco kłótni. Atmosfera między Arthurem i Francisem nieco się zagęszcza, nawet pojawia się mała burza z piorunami. Lecz czy pojawi się tęcza, gdy wzejdzie słońce? Oczywiście nie zabrakło Matta^^

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XVIII

                Często zmrok nadchodzi nieubłaganie, gdy chcemy jak najdłużej widzieć błękitne niebo, zostaje nam ono zabrane. Tak również i oni musieli rozejść się, gdy tylko minął przeznaczony im wspólny czas. Myśleli o tym, by kiedyś pozbyć się tych ograniczeń i być razem na zawsze. Nadszedł czas spoczynku. Gdy młodszy z braci grzecznie poszedł spać wśród gromadki innych, podobnych mu dzieci, a raczej męczyć ich opowieściami o swoim wspaniałym bracie, które zresztą w niektórych momentach wydawały się być bardzo, bardzo przesadzone, starszy musiał wraz z przyszywaną rodziną znaleźć inne miejsce, które zapewniłoby mu spokojny sen, gdy dom był zbyt daleko, by wrócić przed nocą. Wspólnie udali się do znajdującego się nieopodal motelu, by z rana wrócić do domu i nadal myśleć o wszystkim, co należy zrobić, by to słodkie maleństwo znalazło się pod ich dachem i mogło znów tulić swojego, już nie tak smutnego jak wcześniej, brata.
                Znaleźli dość miłe i przyjemne miejsce, w którym mogli zaznać kilku godzin przyjemnego snu. Dorośli w recepcji poprosili o odpowiednie pokoje, jeden dwuosobowy, dla nich i trzyosobowy dla młodzieży, gdy nagle Matt powiedział.
- Ja dziś chcę spać z rodzicami – i przytulił się do mamy. Było to nieco dziwne, bo zazwyczaj nie odstępował brata na krok, a teraz sam prosił o spanie w osobnym pokoju.
- Ale czemu? – jego matka ukucnęła przy nim i spojrzała mu w oczy.
- Pamiętam, że jak byłem mały i jeszcze z wami spałem to zawsze odnosiliście mnie do brata, a rano byliście dużo weselsi... Pomyślałem, że oni też powinni mnie na trochę do was odstawić... – powiedział z niewinnym uśmiechem, gdy zarówno rodzice jak i młodzieńcy zarumienili się intensywnie.
- Ale wiesz, to trochę skomplikowane... I nie wiadomo czy oni tak chcą... – kobieta uśmiechnęła się ciepło i pogłaskała młodszego syna po głowie.
- Ale braciszek tak patrzył na Artie’go jak tatuś na Ciebie jak mnie odnosiłaś do braciszka... – w tym momencie wzrok kobiety utkwił w starszym synu, który nieco podniósł ręce w obronnym geście.
- Jak tak bardzo chcesz to najpierw muszę z nimi porozmawiać, a Ty idź z tatusiem – gdy tylko chłopiec i mężczyzna zniknęli za zakrętem, kobieta spojrzała w oczy swego starszego syna. – No, więc jak długo zamierzacie to ukrywać, skoro nawet dziecko to widzi?
- Ale mamo, ja nic nie chciałem ukrywać... – zaczął niepewnie.
- To nie tak jak pani myśli – zaprzeczył energicznie zielonooki. – To tylko tak wygląda... Jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi – z łatwością szło mu brnięcie w to kłamstwo.
- Dalej zaprzeczasz?! Po tym wszystkim?! – w błękitnych oczach młodzieńca pojawił się dziwny błysk, jakby gniew zmieszany ze smutkiem. – Przestań w końcu! – złapał go za koszulę i uniósł nieco, przez co ten musiał stanąć na palcach.
- Przestańcie obaj! – matka starszego uderzyła obu w głowy. – Nie wiem jaki jest powód ukrywania tego wszystkiego, ale już nie jest ważny, jasne? Jeśli myśleliście, że się martwię, że babcią nie zostanę to zawsze jeszcze mamy Matta, a ja młoda jeszcze jestem to może jeszcze się córki doczekam. To wy teraz grzecznie idziecie spać, czy co innego chcecie w łóżku robić, ale po cichu i już mi się nie kłócić! – kobieta pociągnęła obu za uszy, choć ledwie sięgała, przez co musieli się schylić i zaczęła ich prowadzić korytarzem. W ten nieco dla nich zawstydzający sposób znaleźli się w jednym pokoju.
                Jednak między nimi wciąż panowała napięta atmosfera. Spokój i pewność z jaką zaprzeczał Arthur wyprowadziła Francisa z równowagi. Czuł, jakby on go tak po prostu odrzucił. Mimo wszystkich wspólnych chwil, mimo ciągłych starań, on wciąż się do niego nie przyznawał. Czy nie był dla niego odpowiedni? A może to wszystko była tylko gra? Może miał jedynie ukoić jego samotność, ale nikt nie miał o tym wiedzieć? Czy, gdy on odzyska brata, zapomni o nim? Spojrzał z gniewem w szmaragdowe tęczówki, które wydawały się zbyt chłodne.
- Więc to wszystko „nie tak jak się wydaje”? – błękitnooki podszedł do towarzysza, łapiąc go za koszulę. Wydawał się być pewien gniewu i smutku. – Może w ogóle to wszystko było kłamstwem?
- Ej, tego nie powiedziałem – szmaragdowe oczy wypełniły się cieniem strachu. – Znowu robisz sobie żarty jak wtedy? Przestań, wtedy mnie tym nastraszyłeś.
- Teraz to nie są żadne żarty. Wtedy nie wyparłeś się mnie aż w tak perfidny sposób. Zastanawiam się, czy nie jestem jedynie pionkiem w Twoich rękach.
- To nie tak... Puść. Nastraszyłeś mnie, wystarczy? Zostaw – chłopak próbował zabrać jego rękę z okolic swej szyi. Czuł się nieco niezręcznie.
- Nie, nie, nie... Ja nie chcę Cię teraz nastraszyć – szafirowe tęczówki wypełniła złość, zmieniając ich kolor w złowróżbny granat. Chłopak mocniej przyciągnął do siebie towarzysza.
- Tylko nie mów, że znowu Ci odbija jak wtedy... Nie... Nie waż się... – nie dokończył, gdy jego usta zostały zgniecione w zbyt brutalnym pocałunku. Zwykle, gdy łączyli się ze sobą w ten sposób, było to delikatne, często nawet zapowiedziane w pewien ich pokrętny sposób za pomocą sekwencji zachowań i spojrzeń. Nie lubił tego, czego się nie spodziewał. A na pewno nie spodziewał się po kimś zwykle tak delikatnym i opiekuńczym zachowania opartego na przemocy. Zrozumiał już dawno, że jego bronią w pewien sposób była miłość. Gdy czegoś potrzebował, sprawiał, że ludzie stawali się mu ulegli przez odpowiednie słowa i gesty. A, gdy się zdenerwował, działał na czyjeś serce, sprawiając, że ten ktoś żałował każdego złego słowa, jakie ku niemu wypowiedział. Więc teraz... Gdy jednocześnie chciał zdobyć zielonookiego i ukazać mu swój gniew... Do czego mógł się posunąć?
- Skoro Ty nie słuchasz, gdy wciąż Cię proszę, byś się mnie nie wypierał... To czemu ja miałbym posłuchać Cię teraz? – przyciągnął go do siebie mocno i objął ciasno. – Skoro mnie kochasz, a jedynie nie chcesz, by inni o tym wiedzieli, to przecież nie będziesz się bał, prawda? Nie martw się, nikt się nie dowie... – teraz już o wiele delikatniej pocałował jego szyję. To było coś nowego. Zwykle ich bliskość ograniczała się jedynie do tego, co delikatne i niewinne. Nigdy nie zagościło między nimi nic, co można było liczyć w kategoriach erotyzmu.
- Posuwasz się za daleko. Przecież wiesz, że to nie tak... Wiesz, że nie chcę, odsuń się – zielonooki próbował się wyrwać. Zdziwił się, jak trudno było to zrobić. Zwykle, gdy ten go tulił, a on chciał odejść, wystarczyło go delikatnie odepchnąć, by puścił. Ale teraz nie miał siły choćby odrobinę poluźnić jego uścisku. Czuł się bezbronny. Nigdy jeszcze nie widział go z tej strony. Myślał, że może zasłużył w pewien sposób na karę, w końcu na pewno bardzo go zasmucił. Ale nie chciał, by wyglądało to w ten sposób. Nie chciał, by stało się coś, co przyniosłoby jedynie cierpienie.
- A Ty? Nie mogłeś wtedy chociażby się nie odezwać? Nie mówię, byś zaczął opowiadać jak bardzo mnie kochasz, tylko to ma być tajemnica. Mogłeś jedynie nie zaprzeczać, nie musiałeś nawet tego potwierdzić. Ale Ty... Ty po prostu się wszystkiego wyparłeś. Więc teraz chcę sprawdzić, jak bardzo jesteś ze mną związany... Czy będziesz się bał, gdy będę zbyt blisko? W końcu, jeśli się kogoś kocha, to się nie drży, prawda? A Ty drżysz... Trzęsiesz się, jakbym właśnie polewał Cię benzyną, trzymając w dłoni pudełko zapałek...
- Ty powinieneś to przecież rozumieć! – zielonooki krzyknął, próbując się wyrwać po raz kolejny. Tym razem się udało i mocno odepchnął od siebie chłopaka. – Jak możesz w ogóle robić coś takiego? Rozumiem, zraniłem Cię i przepraszam. Przepraszam! Rozumiesz? Ale przestań... Przestań ze mną tak grać. Nieważne jak bardzo się kogoś kocha, cokolwiek zrobione bez Twej woli zawsze przeraża. Więc po prostu przestań się mną bawić. Czy tego chcesz? Chcesz po prostu mnie zdobyć? A może potem mnie porzucisz?
- A może to Ty cały czas mnie wykorzystywałeś? W końcu miło zamiast w samotności siedzieć z kimś, prawda? Miło mieć wszystko gotowe, miło mieć się komu wyżalić. A miłość? No, może coś o niej słyszałeś. A skoro była potrzebna, bym był na każde Twoje zawołanie to ją pięknie udawałeś i dlatego trzymałeś mnie na dystans. Po prostu brzydziłeś się mnie dotknąć, nie chciałeś, bym był zbyt blisko – błękitnooki posmutniał i usiadł na podłodze w miejscu, w którym wcześniej stał. – Dlatego nie chciałeś się przyznać. Bo to wszystko było kłamstwem – z szafirowych oczu spłyneły gorzkie łzy.
- To nie tak... Po prostu... Myślałem, że to Ty tak myślisz. Że po prostu jesteś zbyt samotny, a ja wydawałem się łatwym celem. Uważałem, że chcesz jedynie zapchać mną wolny czas, by mieć kogoś pod ręką i nie być samemu. Ciągle miałem wrażenie, że zaraz odejdziesz. No bo czemu miałbyś być przy mnie? W końcu masz wszystko, za czym tęskniłeś. Niedługo wyjedziesz na studia. Masz przyjaciół, rodzinę. Masz wszystko. Po co Ci ja?
- Przestań! – błękitnooki spojrzał na niego oczami pełnymi smutku. – Cały czas tak myślałeś? Jak mogłeś wciąż mnie o to podejrzewać? – podszedł do niego, przez co on się odsunął. – Boisz się. Tak bardzo się mnie teraz boisz. Chyba obaj zawaliliśmy tę sprawę.
- Zawaliliśmy na całej linii – westchnął. – Dobra, czas spać, jak nie chcesz mnie zabić czy coś to się już kładź, bo rano będziesz w jeszcze gorszym humorze.
- Chcę zrobić jeszcze jedną rzecz... Ale nie uciekaj, spokojnie... – błękitnooki zaczął się zbliżać do przyjaciela.
- Dobrze, tylko, żeby to nie bolało... – gdy młodszy zauważył, że jest ciągnięty w stronę łóżka zrozumiał, że coś jest nie tak. Mógł się domyślić, że będzie źle, skoro zamienili pokoje z dorosłymi. – Ej, nawet o tym nie myśl.
- Cicho, po prostu się nie bój... – pocałował go delikatnie, gdy byli przy łóżku. – W końcu wiesz co mógł mieć mały na myśli – zaśmiał się cicho. – Przecież nie możemy go zawieść, skoro tego oczekiwał.
- Przestań, on nawet nie wiedział o czym mówi... Po prostu daj mi spać. Trzeba się jeszcze wykąpać...

- Masz rację- uśmiechnął się delikatnie. – Ale.... Zastanów się, dobrze? – na te słowa zielonooki prychnął i zniknął w łazience. Był cały zarumieniony, policzki go piekły. Czy powinien się zgodzić? Nie wiedział nawet, co powinien myśleć, ani co powinien czuć.

sobota, 1 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto jedenaście: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część siedemnasta.

Czasem ledwie słyszalne słowa mogą zmienić naprawdę wiele.

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XVII

                Spotkanie wyczekiwane z nadzieją przyniosło jedynie ogromne cierpienie. Pragnął ujrzeć swego brata, którego pamiętał jako nieco nadpobudliwe dziecko. A teraz widział przed sobą osobę, która wydawała się go nienawidzić. Czy naprawdę był aż tak złym bratem? Czy to wszystko było jego winą? Patrzył jak chłopiec odrzuca prezent, który mu podarował. Nie chciał go, choć zawsze był łasy na zabawki. Jak bardzo się zmienił? Kim teraz był? Czy to dalej to samo, maleńkie dziecko, które znał? Czy może ktoś kompletnie odmienny? Twarz, tak znana, teraz ukazywała nigdy na niej nie widziane uczucia. Jak bardzo można nienawidzić kogoś, kogo zwykło się nazywać bratem? Czy chłopiec naprawdę go za wszystko obwiniał?
- Przepraszam – zaczął zielonooki. – Wiem, że jesteś na mnie wściekły, ale wiesz dobrze, że nic nie mogłem zrobić... Nawet nie wiedziałem, kiedy Cię zabrali. Pamiętasz to wszystko, prawda?
- Pamiętam! Robiłeś strasznie dużo niepotrzebnych rzeczy, nie bawiłeś się ze mną, tylko ciągle znikałeś! I przypalałeś jedzenie! Byłem dla Ciebie tylko problemem! Beze mnie na pewno było Ci lepiej! – chłopiec zdawał się hamować łzy, jakby chciał pokazać, że jest już dorosły, ale wciąż będąc delikatnym dzieckiem. Nie zwracał uwagi na tych, którzy towarzyszyli jego bratu. Dla niego byli nikim.
- On to robił dla Ciebie – nagle tuż obok niego rozległ się delikatny głosik, nie znał go, ani nie wiedział do kogo należy, zanim nie został pociągnięty za rękaw. – On wszystko robił, byś był szczęśliwy... Może nie znam go tak długo jak Ty, ale wiem, że na pewno mu było bez Ciebie smutno... Zawsze miał takie oczy, jakby na kogoś czekał... On za Tobą tęsknił... – Matt ciągnął chłopca za rękaw, a po jego policzkach spływały małe łezki. Zupełnie jakby czuł ból wypełniający serca tych braci.
- Gdyby mu zależało to by się ze mną więcej bawił i czytałby mi bajki, a on tylko ciągle wychodził z domu... Zawsze byłem sam... – tym razem to starszy z chłopców zaczął płakać. – Ale potem... Potem przynosił mi dużo jedzenia... Zabawek... On pracował, żeby to wszystko mi dać, prawda? – chłopiec podniósł młodszego na ręce. – Wyglądasz zupełnie jak ja, mały.
- On nawet oddychał tylko dla Ciebie – maluszek przytulił go mocno. – Wiesz, nauczyliśmy go lepiej gotować i jak wrócisz to będziesz jeszcze szczęśliwszy. On zrobi dla Ciebie takie fajne jedzonko i uszyje Ci takie ubranka ładne! Zobacz, moje uszył! – Matt uśmiechał się delikatnie.
- Tylko, że ja nie mam jak wrócić, prawda? – starszy z chłopców spojrzał na swego brata, który opuścił głowę.
- Możesz wrócić – tym razem głos zabrała młoda i piękna kobieta o jasnych oczach, matka tego błękitnookiego rodzeństwa. – Może trochę inaczej, ale możesz... Co powiesz na dodatkowych braci? – podeszła do niego i pogłaskała go po głowie. – Zapytamy czy możemy Cię stąd zabrać. Może to długo potrwać, ale postaramy się, byś był szczęśliwy. I zobacz, oprócz tego smutnego brata miałbyś jeszcze tego malucha, co? Już się polubiliście, prawda? No i zobacz – pokazała na swojego starszego syna. – Jak on Ci zacznie gotować to Ty szybko zamienisz się w małą kulę do kręgli – zaśmiała się głośno. – Tylko musisz teraz przytulić swojego braciszka i powiedzieć, że go bardzo, bardzo kochasz – pogłaskała starszego chłopca po głowie, a młodszego wzięła na ręce.
- Dobrze, pani mamo – chłopiec uśmiechnął się szeroko i podszedł do swojego brata. – Nigdy się ze mną nie bawisz, nie masz nigdy czasu i wszystko przypalasz, ale i tak jesteś moim bratem, więc masz mnie teraz wziąć na ręce – wyciągnął rączki ku zielonookiemu, który wydawał się być jednocześnie rozbawiony i zaskoczony. Wziął chłopca na ręce.
- A Ty dalej ważysz tyle co mały słonik... Ale jakiś lżejszy trochę jesteś... Trzeba Cię podkarmić, bo mi nie urośniesz – starszy chłopak się zaśmiał i podniósł wysoko swojego brata.
- Zobaczysz, kiedyś Cię przerosnę! – wydawało się, że wszystko wróciło do normy, dzięki małemu dziecku, które zwykle tak ciche było, a teraz powiedziało to, co zmieniło ludzkie serca.

                Wszyscy rozmawiali na tyle długo, na ile pozwalały im zasady tego miejsca. Opowiadali sobie różne historie, choć najwięcej mówił Alfred. Opowiedział o tym jak zbił szybę piłką, gdy grał w baseball i jak przypadkiem wypadł mu kij z ręki i uderzył nim kolegę, a później musiał go przepraszać, a ten nie chciał przestać płakać. Wydawało się, że w tym miejscu wiódł bardzo aktywne życie i mógł bawić się z wieloma dziećmi. Arthur czuł się nieco smutny, gdy uświadomił sobie, że przy nim chłopiec mógł jedynie grać na jakiejś konsoli, którą kupił z drugiej, albo nawet trzeciej ręki. Postanowił, że gdy tylko będzie mógł, zabierze go do wesołego miasteczka na cały dzień i kupi mu dużo rzeczy, które będzie chciał. Zauważył, że chłopiec cały czas tulił tą zabawkę, którą jeszcze niedawno prawie wyrzucił. Czyli wszystko było na dobrej drodze.