Translate

czwartek, 26 grudnia 2013

Historia poza tematem numer sto dziewięćdziesiąt dwa: Stanąć o własnych siłach - Część czterdziesta druga.

Czasem to, co wydaje się być beznadziejne, daje nam nową nadzieję.

Stanąć o własnych siłach
Część XLII

                Czasem biel śniegu jest jedynie pustką i kłamstwem. Pod śnieżnym puchem wciąż kryją się bezlistne drzewa i zmarznięta ziemia, których tak nie chcieliśmy oglądać. Myślimy, że wszystko nagle stanie się piękne, gdy przykryje to śnieg, że wszyscy będą szczęśliwi, gdy rozpoczną się Święta. Lecz prawda jest okrutna. Brzydota świata choć przykryta śniegiem jest niezmazywalna, a sztuczny uśmiech nigdy nie zastąpi prawdziwego.
                Włosy bielsze od śniegu za oknem rozsypywały się na poduszkach, gdy ich właściciel wiercił się w pościeli. Chciał przespać ten dzień, jednak już dawno się obudził, a sen, jak na złość, nie chciał się obudzić. Czemu łudził się, że te dzień będzie inny, lepszy niż pozostałe? Gdyby jego brat tu był, wtedy na pewno byłoby dobrze. Jednak nie było przy nim nikogo i wiedział, że nikt już nie przyjdzie. Rozumiał też, że była to jego wina. Przyjaciele, którzy uwielbiali go jako miłego, rozrywkowego człowieka z dawnych czasów, nienawidzi tego, kim się stał. Był niebezpieczny, zbyt często dążył do swych celów używając środków, które wywoływały u innych strach. Czy dawniej by tak postąpił? Czy, gdy jego brat był jeszcze mały, mógłby mu tak po prostu powiedzieć, że prezenty świąteczne kupił mu za pieniądze ukradzione z domu starszej kobiety, która nie miała nawet na leki? Wtedy pracował ciężko i choć Święta były biedne, na stole leżał zwykle jedynie mały karpik, którego sam złowił w przeręblu, używając do tego prymitywnej podróbki wędki, to były o wiele weselsze niż te, gdy prezentów było wiele, lecz brat patrzył na niego i pytał o to, skąd wziął na nie pieniądze. Gdy zostali sami z bratem mieli wiele pieniędzy pozostawionych przez ich ojca, jednak obaj rozumieli, że nie można z nich ot tak korzystać, bo gdy się skończą, nie będzie już żadnej innej deski ratunku. Więc obaj szukali sposobu, by zarobić własne, choć marne pieniądze i dopiero, gdy one się kończyły, sięgali po te, które zostały po ich tacie. Jednak on chciał inaczej. Chciał lepszego życia. Wiedział też, że brat ma rację, że tych pozostawionych oszczędności nie wolno ot tak roztrwonić. Więc on znalazł inny sposób, by mieć pieniędzy więcej, niż mógłby zdobyć w zwyczajny sposób. A potem wszystko samo się potoczyło... I to niestety w złym kierunku. Pamiętał, jak chciał zaimponować młodej dziewczynie, która mu się spodobała, a która wiele czasu spędzała z mężczyzną, który wydawał się mieć więcej pieniędzy niż włosw na głowie. Ukradł więc dla niej wspaniały naszyjnik. Jednak ona widziała go wtedy, gdy go zdobywał, nie przyjęła więc go. Nie zgłosiła nikomu tego, co wiedziała, jednak kazała mu zwrócić skradzioną rzecz i więcej już się do niej nie zbliżać. On częściowo zrobił jak mu kazała. Nie chciał zostać przyłapanym, gdy znów pojawiłby się w okradzionym miejscu, więc zostawił przedmiot na progu domu, który wydawał mu się być bardzo biedny, żeby mieszkańcy mogli skorzystać z pieniędzy, które był on wart. Jednak w ten sposób to ojciec tej biednej rodziny oskarżony został o kradzież. Chłopak nie mógł sobie tego wybaczyć, w pewnym sensie zmienił się diametralnie. Pozbył się wielu skrupułów, by nie mieć już takich zahamowań, by nie popełniać błędów. Nim się obejrzał, jedynie brat został przy nim. Wszyscy przyjaciele porzucili go, bojąc się, że staną mu na drodze, a to mogłoby się skończyć dla nich źle. Brat pozostał, w końcu od tego są bracia. Jednak wkrótce i on wyjechał, by się uczyć. Miał wracać... Lecz w te, tak ważne dni, nie było go obok. A mężczyzna nie mógł go za to winić. Powinien być szczęśliwy, że jego mały braciszek dorósł, jest taki odpowiedzialny... Jednak czuł, że on sam jest nikim. Wrogiem dla dawnych przyjaciół, przeszkodą dla własnego brata.
                Skoro już musiał wstać, by wyprowadzić psy, poszedł z nimi na długi spacer, by cały dzień spędzić poza domem. Widział w lesie dzieci, które lepiły bałwana. Przypomniał sobie o tym, jak jego brat był mały, jak razem się bawili, śmiali... Lecz tego już nie było. Nagle jednak zobaczył jak mały chłopiec podbiega do niego.
- Proszę pana, pan tak tu sam z tymi pieskami codziennie chodzi... Może pan ulepi z nami bałwanka? Pan na pewno jest bardzo silny i zrobi wielkie, wielkie kule śniegu! – chłopiec uśmiechał się wesoło, choć jego przyjaciele wydawali się być tym nieco przerażeni, jakby myśleli, że on oszalał, rozmawiając z kimś takim jak on. Cóż, mężczyzna miał już wyrobioną opinię w mieście...
- A nie boisz się mnie, mały? Widzisz? Oni tak na mnie patrzą jakbym mógł im łapki połamać... A wiesz, że mogę, prawda? Sam mówiłeś, że jestem bardzo silny... Nie boisz się mnie? Ani piesków? One mogłyby spokojnie was wszystkich na sankach tak daleko wywieźć, że nie wrócilibyście do domków. A Ty się tak uśmiechasz, gdy to mówię? – mężczyzna ukucnął, mówiąc to, by patrzeć chłopcu w oczy.
- Niedźwiadki polarne też mają takie białe włoski jak pan i też są takie silne, prawda? A przecież nie atakują ludzi bez potrzeby... I dzieci lubią takie białe misie! – chłopiec przytulił mocno jasnowłosego mężczyznę, a ten zamarł bez ruchu. Nigdy nie spodziewałby się czegoś takiego. Wziął chłopca na ręce, a psy przywołał gwizdnięciem i podszedł do grupki dzieci. Postanowił pobawić się z nimi jak dawniej z bratem.
                Mężczyzna czuł się jak dziecko, bawiąc się z urwisami. Zrobili razem ogromnego bałwana, urządzili bitwę na śnieżki, a mniejsze dzieci nawet zdołały przeżyć wycieczkę na grzbietach psów. Potem po dzieci przyszli ich rodzice, nieco zmartwieni, że ich pociechy spóźniają się do domu, a zwłaszcza iż był to wigilijny wieczór. Jednak patrząc na dzieci bawiące się, niczym z równym sobie, z mężczyzną, którego tak wiele osób się bało, dorośli zaczęli szeptać do siebie o tym, jak bardzo można pomylić się co do człowieka. Dzieci odchodząc z rodzicami jeszcze podbiegały do niego i tuliły go mocno, głaskały psy, dorośli dziękowali mu za opiekę nad pociechami. A on sam wrócił do domu tak szczęśliwy jak nigdy. Postanowił, że gdy znów przyjedzie jego brat, to przyjdą do tego lasu razem.

                W domu ugotował całkiem dużo, bardzo dobrej kolacji, część nałożył do misek psów, część na własny talerz. Często karmił zwierzęta ludzkim jedzeniem, czuł się wtedy weselszy, widząc jak jedzą to, co on przygotował, a nie tylko karmy. I nie był taki samotny, gdy jadły to samo, co on. Możliwe, że gdyby zwierzęta mogły mówić, przytuliłyby go i podziękowały. Zasnął spokojnie w swym łóżku, otoczony przez przytulające się do niego psy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz