Stanąć o własnych
siłach
Część XXXIV
Wiatr
rozwiewał ciemne włosy związane jedynie w luźną kitkę. Młody mężczyzna schodził
spiesznie z płyty opuszczonego lotniska, na którym niezbyt legalnie wylądowała
awionetka jego przyjaciela. Biegł ku
domu swego brata. Teraz dziękował osobie, która wymyśliła telefony z nawigacją,
dzięki któremu wiedział dokładnie, jak dostać się na miejsce. Był ranek, a on
przemierzał puste ulice. Nie było nikogo, kto mógłby ujrzeć go pośród
ciemności. Biały śnieg z jękiem przyjmował jego kroki, pochłaniając jego stopy
aż do kostek, spowalniając go, lecz nim minęła godzina on zapukał do drzwi,
które powinny skrywać najbliższy jego sercu skarb.
- Czemu nie otwiera....? – powiedział do siebie. – Nie odbierał
telefonu, nie otwiera drzwi... Co mu się stało? – nim zdążył powiedzieć coś
więcej ujrzał postać o jasnych włosach. Spojrzał ku niej podejrzliwie. Kto by
wczesnym rankiem tak nagle pojawił się przed domem jego brata? Księżyc
oświetlił błękitne oczy. – To ten mężczyzna ze zdjęć...
- Dzień dobry – wysoki mężczyzna patrzył na niższego nieco
badawczo. – Pan... Pan przyszedł do tego mieszkania?
- Tak. Co się stało, że jest zamknięte? Wiesz cokolwiek? –
Azjata był wysoce poddenerwowany. – Co tu w ogóle robisz? Czemu tak wcześnie
nagle pojawiasz się przed domem mojego brata?
- Brata...? Ach, przepraszam, miałem to panu już dawno
powiedzieć... On jeszcze kilka dni będzie w szpitalu, przyszedłem tu na chwilę,
by posprzątać przed jego powrotem... Kiedyś wszyscy, znaczy on i jeszcze jedna
osoba, ja też, dorobiliśmy sobie wzajemnie klucze do domów, by móc pomóc w
podobnej sytuacji... Proszę nie myśleć, że jestem włamywaczem czy kimś takim...
- A co mam myśleć jak jesteś taki wielki i jeszcze mówisz,
że on jest w szpitalu? Co mu zrobiłeś?! – ciemne włosy zafalowały, gdy wiatr
się wzmógł.
- Zaprowadzę pana do niego... Ale to później, jak będą
godziny odwiedzin. Teraz chciałem szybko posprzątać zanim zacznę zajęcia na
uczelni... Wie pan, jeszcze dwa dni zostały. Przepraszam, mówię niepotrzebne
rzeczy.
- Jesteś jednocześnie taki sztywny i... zabawny. Jakbyś miał
zbyt wielkie serce pod tą skorupą, które stara się przebić. Ktoś taki jak Ty
nie mógłby skrzywdzić człowieka.
- W pewnym sensie skrzywdziłem... Miałem zadzwonić do pana i
powiedzieć co się stało, a pan się martwił...
- Spokojnie, opowiesz wszystko teraz. Pomogę Ci z tym
sprzątaniem u niego, przy okazji przydałoby się zrobić dla niego jakieś zakupy
jak już będziesz się tam grzecznie uczył – ciemnowłosy mężczyzna zdawał się być
nieco rozbawiony powagą mężczyzny. – To otwieraj, a potem mi wszystko opowiesz –
spokojnie pozwolił błękitnookiemu podejść do drzwi i je otworzyć. Miał pewność,
że nie ma się czego obawiać.
Obaj
mężczyźni nie rozmawiali zbyt długo, wystarczył jedynie kilka słów, by
zrozumieć sytuację. Starszy z nich wydawał się być zbyt spokojny, zupełnie
jakby spodziewał się usłyszeć to, co zostało mu powiedziane. Czy podobne rzeczy
zdarzały się wcześniej? Czy to wszystko było w jakiś pokręcony sposób...
normalne? Jasnowłosy dobrze wiedział z kim rozmawia, wiele razy widział g na
zdjęciach pokazywanych mu przez przyjaciela, lecz nie mógł uwierzyć, że osoba,
która stoi przed nim i wydaje się być wręcz dzieckiem, jest tą samą osobą,
która wychowała jego przyjaciela, przy którym to on sam czuł się niczym dziecko
we mgle. Nie zauważył nawet, jak zaczął się w niego wpatrywać.
- Jeszcze raz na mnie spojrzysz to drugi raz nie będziesz
mógł już tego zrobić. Mam dość komentarzy mężczyzn o tym, jaki to jestem uroczy
niczym kobieta, więc jeśli myślisz o czymś takim to radzę zachować to dla
siebie – mężczyzna spojrzał z wyższością w błękitne oczy, mimo, że znajdowały
się dużo wyżej niż czubek jego głowy.
- Nie, nie myślałem o niczym takim, tylko... Tylko wygląda
pan bardziej jak dziecko, niż opiekun kogoś, kto już dawno sam jest dorosły...
- Tak to już jest z moją rodziną... My wszyscy jesteśmy
nieco... odmienni... Wszyscy, którzy spędzą pełnię księżyca w naszym domu. Ja
się zbyt wolno starzeję, Kiku, jak pewnie zauważyłeś, jest w stanie wyzdrowieć
z każdej choroby, a poza tym choruje wyjątkowo rzadko... Wszyscy jesteśmy tacy.
Może to wina atmosfery, może coś jest w powietrzu i daje nam tę siłę... Ale
jedno jest pewne... Dzisiaj on już się obudzi.
- Czemu pan tak uważa? Przecież tak dług spał i lekarze
mówią, że prześpi jeszcze tydzień, uszkodzenia mózgu wywołane brakiem snu...
- Będą znikome. Tej nocy była pełnia. Więcej nie potrzeba
osobom, które spędziły tyle czasu w tamtym miejscu – nie wypowiedziano już
więcej żadnego słowa, rozmowa wydawała się bezcelowa. Błękitnooki szybko
wyszedł z domu przyjaciela, zostawiając zapasowy klucz jego bratu. Wymówką były
zajęcia, choć miał jeszcze nieco czasu, nim musiałby się na nie zbierać.
Niczego nie rozumiał. Nagle zadzwonił jego telefon. Dzwonił lekarz ze szpitala.
Poranny obchód oddziału znalazł pewną tajemnicę.