Stanąć o własnych
siłach
Część XXII
Nastał
poranek i należało ostatecznie zdecydować czy się zostanie czy nie i
pinformować tych, dla których było to ważne. Czy jednak łatwo było pamiętać o
tym, co jeszcze wczoraj było tak pewne? Słowa wypowiedziane w przypływie
emocji, obietnice poświęcenia brzmiały patetycznie, gdy spoglądało się na imię
ukochaneg brata, tuż przed tym, jak miało się powiedzieć mu, że tym razem nie
dane będzie się spotkać. Czy dwaj przyjaciele, słysząc głosy swych braci, będą
w stanie powiedzieć im o swej decyzji, czy może złamią daną wcześniej obietnicę
i nie będą w stanie odrzucić powrotu choćby oznaczał on ponowne rozstanie?
Trudno jest trzymać się decyzji podjętej pod wpływem chwili, a jeszcze trudnej
dotrzymać obietnicy, gdy oznaczać będzie to złamanie innej, której chce się
przestrzegać. Co więc okaże się ważniejsze, rodzina, choć nie trzeba być przy
niej akurat w tym momencie, czy przyjaciel, który oczekuje jedynie obecności w
tym właśnie momencie?
Chłopiec
o miodowych oczach zastanawiał się jedynie chwilę. Przypomniał sobie brata i
był nieco smutny, myśląc, że minie więcej czasu nim go zobaczy, jednak pomyślał
o tym jak uroczo musiałyby wyglądać Święta, które jego brat spędziłby sam na
sam ze swym drogim przyjacielem. Później zaczął się zastanawiać czy, jeśli i
jego przyjaciel zostanie przy nim, to czy może ich bracia spotkają się, by nie
być samotnymi. Jego umysł wypełnił się obrazami szczęśliwej trójki ludzi, dwóch
osób, które znał i jednej, którą widział jedynie na zdjęciach. Chciał, by
wszyscy byli szczęśliwi, więc nie musiał się zastanawiać nad swym kolejnym
ruchem. Zadzwonił do brata.
- Głupku! Wiesz ile kosztuje połączenie międzynarodowe?! Ja
też będę musiał za odebranie płacić! Jak czegoś chcesz to albo pisz maila albo
się teraz spiesz! – pierwsze słowa starszego z braci, gdy dowiedział się, kto
dzwoni były możliwe do przewidzenia.
- Nie wrócę na Święta, braciszku, baw się dobrze z Antonio –
chłopak powiedział to najkrócej jak tylko mógł.
- Jak to, kurna!? Masz mi to wytłumaczyć! – starszy wydawał
się nieco panikować.
- Zaraz Ci wszystko napiszę. To chciałem powiedzieć Ci
osobiście, ale inaczej się nie dało – następnym dźwiękiem był sygnał zerwanego
połączenia. Chłopak natychmiast otworzył pocztę w telefonie, lecz nim zaczął
pisać, by wyjaśnić sytuację otrzymał wiadomość od brata wypełniona pytaniami i
niepokojem. Chłopak uśmiechnął się delikatnie szczęśliwy z troski brata i nieco
rozśmieszony własną głupotą, gdy zrozumiał, jak zabrzmiała jego wypowiedź przez
telefon. Spokojnie odpisał, wyjaśniając wszystko. Jego brat zrozumiał i
zaakceptował jego decyzję, choć wyraził to słowami „A rób co chcesz i tak byś
tylko zjadł i nabałaganił w domu, tak będzie ciszej. Przydaj się gdzie indziej.”
Może wydawało się to oschłe, jednak było to zapewnienie, że mimo jego
nieobecności wszystko będzie dobrze, a on sam na pewno wybrał dobrze i wypełni
zadanie, które zatrzymało go w tym odległym miejscu. Czuł się dużo lepiej po, w
pewnym sensie, rozmowie z bratem. Teraz był pewien, że wybrał słusznie.
Błękitne
oczy długo spoglądały w dal. Mężczyzna nie był do końca pewien swej decyzji.
Nie wiedział, jak jego brat na to zareaguje. Nie chciał go w żaden sposób
zasmucić, a to, co miał do przekazania mogło go zaboleć. Obaj długo czekali, aż
będą mogli spotkać się ponownie. Jak więc teraz mógłby tak po prostu
powiedzieć, że jednak się to nie stanie? Musiał zebrać się na odwagę, by złamać
obietnicę daną bratu... Obietnicę, którą złożył również sobie samemu. Zaczął
się zastanawiać... Czy musiał tu pozostać, jeśli mógłby to zrobić Feliciano?
Czy musiał zostawiać brata samego? Po chwili zadzwonił jego telefon.
- Ludi! Powiedziałeś już bratu? Mój braciszek chyba jest ze
mnie nawet troszkę dumny! Nie będzie mu smutn beze mnie! – głos Feliciano
wydawał się być ostatnią chcianą w tym momencie rzeczą. – Będzie z Antusiem i
będzie mu tak dobrze!
- A z kim zostanie mój brat...? – powiedział nagle
błękitnooki. – Ja... Ja już nie wiem...
- Napisałem do braciszka o nim! Antuś go zna i może pojadą
do niego! Wszystkim będzie milusio!
- Pojadą... Ach, to dobrze... – czuł jak rozpada się jego
ostatnia linia obrony. Tak bardzo chciał jednak choć na chwilę wrócić, jednak
nie chciał być samolubny. Teraz nie miał już żadnego innego powodu. – To ja już
dzwonię i mu powiem...
- To dobrze, ucieszy się, że jesteś taki samodzielny! – w tym
momencie połączenie zostało zerwane. Mężczyzna przeczesał swe jasne włosy,
będąc nieco zasmuconym. Czy mógł być tak samolubny, że choć sam zaproponował
pozostanie tu, to on najbardziej chciał wrócić? Czy naprawdę martwił się o
brata czy była to jedynie tania wymówka? Czuł się jak dezerter, który uciekał
twierdząc, że przyda się gdzie indziej, choć to było miejsce przeznaczone mu do
końca. Teraz mógł jedynie podjąć jedną decyzję... Miał nadzieję, że była
słuszna. Zadzwonił do brata, choć wiedział, jak trudne to będzie, słyszeć jego
głos. Jednak nie chciał być tchórzem, który unika wszystkiego, co jest chć
trochę straszne.
- Młody, czego chcesz? – starszy z braci wydawał się jeszcze
spać, gdy odebrał telefon. Czyżby znów noc spędził nie tam, gdzie był powinien?
- Bracie, nastąpiły małe komplikacje i raczej nie wrócę na
Święta...
- Co? Zawaliłeś jakiś egzamin i w Święta go piszesz? No nie
żartuj!
- Nie... Przyjaciel chyba nas potrzebuje i...
- „Was”? Niech zgadnę, ten dzieciak też zostaje?
- T-tak... Ale to naprawdę nie ze względu na niego...
- Spoko, spoko. Już do mnie Antonio dzwonił. Ogarniasz, że
cały czas nie wiedziałem, że on u jego brata siedzi? No, ale teraz już wszystko
wiem. Byłbyś chyba ostatnim... no, nie powiem czym, coby Cię, młody, nie
obrazić, gdybyś dzieciaka tam zostawił przy tym Śpiącym Królewiczu w szpitalu.
Młody, jak ja Cię w domu zobaczę wcześniej niż tamten wyzdrowieje to Ci
wszystkie kości połamię i zostawię na noc na balkonie!
- Jasne, jasne, bracie... A co z Tobą...? Nie będziesz sam?
- Spoko, Antonio pewnie się przytarabani swoim złomkiem, psy
w dodatku ostatnio coraz częściej trzeba wyprowadzać, będę miał zajęcie!
- Dobrze, uważaj na siebie i w nic się nie mieszaj.
- Spoko młody – albinos rozłączył się nagle. Nie wiedział jak
powiedzieć bratu, że Antonio dzwonił, mówiąc, że przyjechać nie może, a psy
Święta spędzą w klinice weterynaryjnej, bo w ich wieku wychodziły
najdziwniejsze choroby. A on pozostanie sam. Szkarłatne oczy wypełniły się
łzami, których nikt nigdy nie powinien widzieć.
Wszyscy
myśleli, że sytuacja została już ustabilizowana. Jednak byli ludzie, którzy o
tym nie wiedzieli. Minął już dzień, w którym czarnowłosy dzwonił do domu, by
potwierdzić lub zaprzeczyć swemu przybyciu w dni wolne. On z niczym nie
spóźniał się choćby dzień. W szpitalu, w szafce, w której ukryte były jego
rzeczy, które miał przy sobie w chwili przyjęcia, rozległ się dźwięk telefonu,
którego nikt nie mógł odebrać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz