Translate

sobota, 30 listopada 2013

Historia poza tematem numer sto dziewięćdziesiąt: Stanąć o własnych siłach - Część czterdziesta.

Jedna zmiana w teraźniejszości może całkowicie zmienić przyszłość, a przeszłość podać w wątpliwość.

Stanąć o własnych siłach
Część XL

                Jednak czy dni, które powinny być pełne szczęścia będą takie dla każdego. Choć oddaleni od rodziny, trzej przyjaciele potrafili cieszyć się wspólnym spędzaniem przerwy świątecznej, nawet jeśli tyle jej dni upłynęło w szpitalu. Lecz jak czuły się ich rodziny? Mężczyzna, który wiedział, że jego brat jest w szpitalu, nie mógł jednak spędzić z nim świąt, choć zdołał do niego dotrzeć, gdyż musiał zająć się resztą licznego rodzeństwa. Młodzieniec, który nigdy nie wiedział, czego może się spodziewać po nieco zbyt aktywnym bracie, spędzający ten czas sam ze swym przyjacielem, którego działania również były trudne do przewidzenia. A także młody mężczyzna, który dawniej był kimś, kogo teraz nie chciał już przypominać, a jedynie przy bracie potrafił zachować spokój, lecz teraz tego brata nie było przy nim. Ci ludzie również żyli, spędzali Święta na swój sposób. Jednak żadne z nich nigdy nie myślało, że nadejdzie rok, w którym ich rodziny będą niekompletne w tych właśnie, śnieżnych dniach.
                Śmiech wielu dzieci rozbrzmiewał wśród murów starego domu. Mimo, iż żadne z nich nie wierzyło w to, co inni ludzie świętowali w tych dniach, to jednak do codzienności ich otoczenia już dawno przeszła zabawa w tym właśnie czasie, by cieszćś się wraz z tymi, którzy mają ku temu powody w swych sercach. Przecież każdemu wolno spędzić czas z rodziną w nieco bardziej wyjątkowy sposób, skoro tak wielu ludzi to właśnie robi, czyż nie? Każdy może być szczęśliwy. A te dni były ku temu najlepszą okazją. Gdy co roku coraz więcej ludzi naprawdę obchodziło te Święta, oni wciąż pozostawali niezmienni. Jednak nieco czerpali z otaczającej ich nowej tradycji. Już więc od kilku lat właśnie w czasie Świąt spędzali nieco czasu, robiąc nawzajem dla siebie urocze prezenty, choć były to głównie jedynie rysunki czy zwierzątka z papieru. Liczyła się przecież jedynie radość, a nie wartość prezentu. Później zaś jedli razem wyjątkową kolację, by w nocy puścić w niebo nieco sztucznych ogni, by móc je podziwiać. Na pewno odbiegało to od tego, co robiły inne rodziny, jednak ro była ich własna tradycja, w której liczył się tylko uśmiech innych. Przygotowanie każdej z części było zadaniem łączącym całą rodzinę, każdy w czymś pomagał. Wszystko jednak w zależności od wieku. Prezenty, a raczej małe podarunki, każdy tworzył dla każdego. Zaś przygotowanie kolacji było rozdzielone według umiejętności. Najstarszy z braci zawsze zajmował się tymi zadaniami, które wymagały uwagi, zwykle to on robił najwięcej, gotował wszelakie potrawy, które wymagały użycia kuchenki czy piekarnika. Gdy był z nimi drugi w kolejności brat, zwykle on mu w tym pomagał i część z tych rzeczy sam robił. Jednak teraz więcej obowiązków spadło na tegoż najstarszego brata, choć niektóre starsze dzieci próbowały mu pomagać. Ufał im, więc łatwiejsze rzeczy pozwalał im zrobić. Następne w kolejności wiekowej dzieci zajmowały się przygotowaniem jedzenia, które miało być zimne, lub wymagało jedynie późniejszego podgrzania, przez co one nie używały w ogóle kuchenki. Nieco starsze robiły różne ciasta, które najstarsi wkładali do piekarnika, młodsze zaś starały się zrobić różne małe przekąski, których nie należało w żaden sposób podgrzewać. Najmłodsze zaś podawały składniki, naczynia, nakrywały do stołu, mogły również dekorować już gotowe ciasteczka. Tak też zawsze ich rodzina była ze sobą związana w każdej dziedzinie, mając dla każdego oddzielne zadanie, każdy był potrzebny i niezbędny. Teraz, gdy jednego z nich brakowało, zaczynali to odczuwać.
                Już w czasie, gdy wszystko było przygotowywane czuć było brak jednego z braci. Dzieci, robiąc podarki dla siebie nawzajem, ciągle zauważały, że tworzą o jeden więcej niż jest ich w domu. Jeden przeznaczony dla brata, który był tak daleko od nich. Zaś w czasie przygotowania posiłku, często zdarzało się, że najstarszy z braci musiał przypominać rodzeństwu o zrobieniu niektórych rzeczy, a dzieci odruchowo odpowiadały, że przecież powinien to zrobić Kiku, a dopiero po chwili przepraszały i zajmowały się swym zadaniem, uświadamiając sobie, że nie ma go w tym domu, że nie będzie go wcześniej niż latem. Gdy każde z dzieci odpalało w nocy zimne ognie, najstarszy z braci położył przygotowaną ich ilość na stole. Pozostał jeden, a wtedy i on uświadomił sobie, jak bardzo przyzwyczajony był do obecności czarnowłosego. Nie mógł przyzwyczaić się do myśli, że kiedyś nie będzie opuszczał ich jedynie na czas nauki, a przeprowadzi się już na stałę daleko od nich. A później założy własną rodzinę i nie będzie ich już odwiedzał, gdy będzie miał zbyt wiele zmartwień i inne osoby, z którymi mógłby spędzić Święta. Tak jak teraz, gdy obok siebie miał przyjaciół. Brązowooki mężczyzna przyglądał się księżycowi, myśląc o tym, że gdy w miejscu, gdzie jego brat przebywa, nastanie noc, ujrzy on ten sam księżyc, na który teraz patrzy on. I to pozostanie niezmienne. Słońce, księżyc i gwiazdy są takie same, niezależnie od tego, gdzie się znajdujemy. Więc, gdy jesteśmy zbyt daleko od tych, przy których być chcemy, wystarczy spojrzeć w niebo i być pewnym, że ono nas łączy na całej Ziemi.

                Wkrótce nadszedł spokojny sen, pełen wspomnień. Mężczyzna śnił o tym, jak odnajdywał i poznawał każde ze swego rodzeństwa, jak powoli zdobywał ich zaufanie. Przypominał sobie jak ich twarze ze zlęknionych zmieniały się w roześmiane. Gdy się obudził zrozumiał, że coraz częściej widział ich zbyt poważnych. Dorastali, to było pewne. Jednak czy to był powód, żeby tak bardzo się zmienili. Bał się, że tak jak najstarszy z jego rodzeństwa, wszyscy po kolei go zostawią. Z drugiej strony też nieco tego pragnął. Nie chciał ich stracić, lecz wiedział, że nie będzie żył wiecznie. Wolał pozostać na starość sam i spokojnie zasnąć, nie patrząc na ich zapłakane twarze, gdy będą go żegnać. Choć gdzieś w głębi jego duszy tliło się egoistyczne pragnienie, by, gdy nadejdzie jego czas, ktoś trzymał go za rękę. Każdy tego pragnie... Lecz prawie nikt nie jest w stanie tego doświadczyć. Postanowił więc odrzucić te smutne myśli i być szczęśliwym, póki może, sprawić, że jego rdzeństwo będzie śmiało się jak najczęściej.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Wiersz numer sto pięćdziesiąt siedem: Płonący sztandar.

Nawiązanie do Święta, które obchodziliśmy w dniu dzisiejszym i wydarzeń, które miały miejsce. Czemu w Dniu, w którym powinniśmy cieszyć się z odzyskania Niepodległości zajmujemy się jedynie zniszczeniem? Czemu ignorujemy ludzi, którzy stworzyli coś pięknego w tym dniu, by przyglądać się tym, którzy przynieśli jedynie wstyd? Czemu istnieją ludzie, którzy w Dniu, w którym powinni cieszyć się, że miasta, w których mieszkają noszą polskie nazwy, sami je niszczą i demolują? Czy dawniej ludzie walczyli po to, byśmy teraz wszystko stracili?

Płonący sztandar

Lata walk i smutku środkiem były do celu osiągnięcia
Gdy w końcu flaga niepodległego kraju wysoko zawisnęła
Świat patrzył z podziwem na młodych i starych w podartych mundurach
A dzieci wojny spokojnym snem zasnęły

Jednak po latach niewielu znów należało stanąć do walki
I po raz kolejny wśród łez i krwi stawić czoła wrogom
Aż w końcu znów zwycięstwo zostało odniesione
Choć strat było tak wiele

A teraz, po latach wielu, gdy wolnością cieszyć się możemy
Sami jesteśmy sobie wrogiem, niszcząc własne dzieła
Płączą ci, których serca dawno zamilkły na wieki

Gdy ich wnuki niszczą miasta, za które oni walczyli

sobota, 9 listopada 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt dziewięć: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta dziewiąta.

[Autorowi się zdaje, że to opowiadanie ma za dużo części... A będzie jeszcze więcej... To, co napisałam do teraz i jeszcze trochę rozdziałów będzie to tylko to co zaplanowałam "Zanim zacznie się fabuła, żeby było wiadomo, że oni się lubią", to miały być dwa rozdziały przed około dwudziestoma prawdziwej fabuły, którą planowałam... I znowu jak w "Ten, który skrywa zbyt wiele" te troszkę wstępu staje się wielką fabułą, która sama może być oddzielnym opowiadaniem... Zaczynam współczuć sobie i wam, czytelnikom, gdy myślę co ja jeszcze chcę napisać... A ja jeszcze planuję już poza blogiem napisać powieść... Jak na razie sam plan jak będzie wyglądał świat w powieści zajął mi więcej niż standardowy rozdział... Oj, będzie roboty... Ale może ktoś to wyda i będę pełnoprawnym pisarzem, a nie ciamajdą siedzącą po nocach~<3]

Bywają dni, gdy nie chcemy być dorośli i całkiem nam dobrze z byciem dzieckiem.

Stanąć o własnych siłach
Część XXXIX

                Śnieg spadał na czarną ziemię ukrywając jej mrok swym białym płaszczem. Nadszedł czas, by odrzucić wszystko, co było jedynie smutnym wspomnieniem i stworzyć nową przyszłość. Tak jak ziemia odpoczywała przed rozkwitem nowych kwiatów, przykryta białą kołdrą, tak też ludzkie serca muszą czasem ukryć się na chwilę w iluzji, by ujrzeć nową prawdę. Czarne włosy przeczesywane były delikatnymi, jasnymi dłońmi, a brązowe oczy spoglądały w lustro, gdy nadszedł dzień, w którym śnieg i gwiazdy były tak ważne. Młody mężczyzna nigdy nie przywiązywał wagi do takich rzeczy, liczyło się dla niego jedynie to, co mogło być przydatne, co mogło coś zmienić, a nie jedynie pozostawić po sobie wspomnienie koloru w tym świecie pełnym szarości. Tym razem jednak potrzebował barw tego białego dnia. Potrzebował radości. Zapomniał już kiedy ostatnio się śmiał, nie mógł przypomnieć sobie dnia, w którym myślał jedynie o sobie, w którym poświęcił czas też na to, czego pragnął on, nie tylko na to, co wydawało się mu najlepsze dla innych. Teraz miał okazję, by nie przejmować się niczym poza sobą. Pozostało mu jeszcze kilka dni, które musiał będzie spędzić w szpitalu, mogły być one dla niego usprawiedliwieniem chwil bezczynności. Postanowił naprawdę przez te dni odpocząć, bez myślenia  zbyt wielu sprawach na raz.
                Ten dzień zwany był przez niektórych Wigilią. Dla niego być może nie był inny od pozostałych dni, jednak dawał możliwość spędzenia czasu wśród tych, których uważał za wyjątkowych. Ten rok różnił się od pozostałych. Nie mógł wrócić do domu wśród tych zimowych dni, które nie przynosiły żadnych obowiązków. Jednak mimo iż pozostał w tym miejscu, nie był samotny. Byli przy nim przyjaciele. Jeszcze niedawno nie wierzyłby w to, że ktokolwiek mógłby chcieć spędzić z nim czas, zwłaszcza w tak ważne dla innych dni. A teraz miał obok siebie ludzi, którzy poświęcili dla niego możliwość powrotu do swych domów, chcąc zostać przy nim, by nie musiał odczuwać smutku. To sprawiło, że spojrzał na świat w zupełnie odmienny sposób.
                Nadszedł czas, gdy jego przyjaciele mogli przyjść, by go odwiedzić. Może spędzanie wspólnie czasu na szpitalnej stołówce nie było czymś, o czym ludzie marzą w Wigilię, jednak dla niego było to wszystko, co tylko mógł wyśnić w tym dniu. Brakowało mu dźwięku śmiechu jego rodzeństwa, lecz blask w miodowych i błękitnych oczach był tym, co sprawiało, że jego serce stawało się lżejsze i cieplejsze.
- Nie mogę uwierzyć, że spędzamy Święta razem! – chłopiec o miodowych oczach wydawał się być zbyt energiczny jak na miejsce, w którym się znajdowali.
- Nie krzycz tak, straszysz ludzi – błękitnooki młodzieniec starał się uspokoić swego przyjaciela, co wywołało uśmiech na twarzy ich starszego towarzysza.
- Jednak wy potraficie zrozumieć czym jest prawdziwa radość – czarnowłosy przyglądał się przyjaciołom. – Spokojnie, prawie nikogo tu nie ma. Nie wolno się zachowywać zbyt głośno, ale nie musicie też siedzieć cichutko jak myszki – mężczyzna delikatnie pociągnął za nos swego przyjaciela o miodowych oczach. – Krzyczeć nie wolno, ale cieszyć się umiesz też po cichu, prawda?
- Ale ja się teraz cieszę tak bardzo, że jak się cieszę tylko w środeczku to robię się głodny – burczenie w brzuchu chłopaka było idealnym dowodem prawdziwości jego słów.
- Wiem o tym zbyt dobrze... – błękitnooki mężczyzna wyjął z plecaka, z którym przyszedł i który miał cały czas przy sobie, pudełko z podzielonym na kawałki ciastem, a po chwili także termos z herbatą. – Możesz jeść to, co inni, czy lekarze na coś nie pozwalają? – zapytał, patrząc na czarnowłosego.
- Spokojnie, już wszystko dobrze. Muszę pilnować tylko kilku rzeczy, ale akurat jeść mi nie zabronili. Ale chyba nie wypada jeść takich rzeczy tutaj, gdy obok są osoby, które mogą jeść tylko sucharki... – zauważył na sobie wzrok z kąta stołówki. – Może lepiej zostawmy to na kiedy indziej...?
- Nie możemy po prostu przejść w inne miejsce? – najmłodszy patrzył błagalnie na przyjaciół. – Na korytarzu jest takie załamanie, gdzie można się ładnie schować...
- Ty to jak dziecko jednak... Chcesz się chować z ciastem po kątach...? – błękitnooki patrzył z niedowierzaniem na towarzysza.
- Myślę, że w tym dniu wszyscy jesteśmy nieco jak dzieci – czarnowłosy uśmiechnął się delikatnie. – Pozwólmy mu trochę się pobawić – mężczyzna powoli wstał z krzesła i spojrzał na najmłodszego towarzysza. – To pokażesz nam to miejsce? – młodzieniec  miodowych oczach uśmiechnął się wesoło, a jasnowłosy mężczyzna westchnął i pozbierał wyjęte wcześniej rzeczy. Wkrótce znaleźli się w tymże dziwnym załamaniu korytarza.
                Cała trójka, mimo swej dorosłości i zwykłej niezależności teraz czuła się jak dzieci. Ten jeden dzień pozwalał im na to. Siedzieli razem na podłodze, starając się nie nakruszyć ciastem i rozmawiali o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu roku. Choć tak wiele czasu zwykle spędzali razem, to na wszystko patrzyli inaczej, więc i opowieści o tym, co widzieli wszyscy wydawały się im być wyjątkowe, gdy opowiadało je inne spośród nich. Gdy minęły godziny odwiedzin i należało się rozejść jeszcze w ostatnim momencie chłopiec o miodowych oczach podał czarnowłosemu małą kartkę.
- Braciszek kazał mi, żebym Ci to przekazał, wysłał ją, gdy tylko dowiedział się, że się o Ciebie martwimy – chłopiec podał przyjacielowi pocztówkę, na której napisane było kilka zdań napisanych nieco niegramatycznie, jakby w pośpiechu, z ogólnym sensem, że jeśli znowu mu się coś złego stanie to nadawca sprawi, że poczuje się on jeszcze gorzej. Czarnowłosy zaśmiał się cicho, gdy zobaczył jeszcze dopisek na dole, zapisany innym charakterem pisma, mówiący, że ma zapomnieć o zdaniach powyżej i jedynie o siebie dbać. Tyle osób się o niego martwiło. Jego rodzina, przyjaciele, nawet rodzina tego nadpobudliwego chłopaka. A on tego nigdy nie dostrzegał. Teraz pomyślał, że należy to zmienić. Pogłaskał przyjaciela po głowie i kazał mu, by podziękował bratu za kartkę.

                Kwestia pocztówki i rodziny sprawiła iż błękitnooki mężczyzna zaczął zastanawiać się, jak teraz czuje się jego brat. Czy spotkał się z przyjaciółmi w czasie, gdy jego nie było? Czy może był samotny? Zaczął się o niego bardzo martwić. Postanowił, że zadzwoni do niego, gdy tylko będzie ku temu okazja.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt osiem: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta ósma.

Jedna rozmowa może wiele wyjaśnić, a jeszcze więcej zmienić.

Stanąć o własnych siłach
Część XXXVIII

                Mijały minuty aż wreszczie nastąpił wyczekiwany czas odwiedzin. Choć przyjaciele bardzo chcieli odwiedzić czarnowłsego, to ktoś inny jednak miał ku temu pierwszeństwo. Mężczyzna o włosach podobnych jedwabowy spokojnie przekroczył próg sali, w której samotnie leżał jego brat. Młodszy spojrzał na niego zaskoczony. Nie spodziewał się go tutaj. Czuł się nieco smutny. Nie chciał martwić brata swoim zdrowiem czy zachowaniem. A teraz widział go tuż obok siebie w czasie, który najbardziej chciał przed nim zataić. Wolał być tu sam, niż by jego brat dowiedział się o jego stanie. Czuł, że zawiódł brata swą nieodpowiedzialnością i słabością. Odwrócił wzrok, czując, że nie powinien patrzeć mu w oczy.
- Jak się czujesz? – zapytał starszy mężczyzna siadając na krześle przy łóżku. Nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. – Znowu jesteś taki... Zawsze się w sobie zamykasz jak coś Cię przerasta. Zbytnio załadowana skrzynia może pęknąć, a wtedy nie pomoże żaden zamek, gdy wszystkie skarby się wysypią. Gdy skarbów robi się zbyt dużo trzeba niektóre przenieść do innych skrzyń.
- A jeśli wszystkie są pełne? – brązowe oczy były pełne smutku.
- Nie możesz wiedzieć, dopóki skrzynie się nie otworzą. Mogę jednak Cię zapewnić, że są w okół skrzynie gotowe na przyjęcie kamyków z Twojej skrzyni. A te niepotrzebne zawsze można wyrzucić, by nie zajmowały miejsca w żadnej ze skrzyń, czyż nie? Tylko musisz wiedzieć, które.
- Czemu...? – brązowooki spojrzał na brata, niczego nie rozumiejąc. – Czemu tu jesteś..? Czemu to mówisz?
- Chyba nie musisz o to pytać. Jesteś strasznie przewidywalny. Gdy nie zadzwoniłeś o ustalonej porze, wiedziałem, że coś musi być nie tak. A że nie mogłem zapytać przez telefon, bo nie odbierałeś to musiałem dowiedzieć się w inny sposób. A ja chyba również jestem przewidywalny, czyż nie? Zawsze mówię i robię to, co myślę. Jeśli się o Ciebie martwię to muszę się przecież Tobą opiekować, prawda? Zawsze będziesz moim małym braciszkiem – starszy z mężczyzn pogłaskał młodszego po głowie.
- Czemu wybrałeś akurat nas...? Znaczy... Jest tylu ludzi na świecie, a Ty przygarnąłeś garstkę dzieci, których szukałeś po całym świecie... Czemu po prostu nie znalazłeś żony i nie stworzyłeś własnych? Jeśli tak bardzo chciałeś komuś pomóc to miałeś w okół siebie tysiące ludzi, domy dziecka... Mogłeś wziąć każde żebrząće dziecko z ulicy. A Ty nas szukałeś... Właśnie nas... Czemu? – czarnowłosy patrzył na brata, oczekując odpowiedzi. – I my wszyscy jesteśmy tacy... Szybko zdrowiejemy... Czemu?
- Chyba już dawno to zauważyłeś i zrozumiałeś, prawda? Pewnie zauważyłeś, że za tą w pewien sposób odporność odpowiada rzadki gen. Zauważyłeś, że wszyscy go mamy. Czyli zrozumiałeś już wszystko. Wiesz już czemu was szukałem. Wiesz, jaki miałem powód, prawda? – mężczyzna patrzył na brata wzrokiem zupełnie różnym od swego zwyczajnego pełnego blasku spojrzenia. – To nie ja zdecydowałem, że będę was szukać. Wy od początku byliście blisko, wystarczyło was zebrać niczym skarby.
- Więc Ty... To wszystko... – czarnowłosy spojrzał na brata namyślając się nad czymś głęboko. – Powiedz... To ma znaczyć, że naprawdę jesteśmy rodziną, a nie tylko grupą dzieci, które postanowiłeś przygarnąć? Czemu nie byliśmy od zawsze w jednym domu, tylko to potoczyło się w ten sposób?
- To w pewnym sensie moja wina. Zauważyłeś już, że mimo wieku wyglądam jak dziecko, prawda? Może nie dziecko, ale na pewno nie jakbym był w swoim wieku, prawda? Od zawsze tak było. Wydawało się, że zbyt powoli dorastam. Rodzice nie chcieli, by w domu pojawiło się kolejne „dziwne” dziecko. Więc każde kolejne zostawiali w innym miejscu. Dla nich wciąż byłem wtedy dzieckiem, myśleli, że nic nie rozumiem. Ale ja postanowiłem, że was wszystkich za to przeproszę. A że słowa są zbyt puste postanowiłem dać wam szczęście...
- Dałeś o wiele więcej – młodszy z nich spojrzał w oczy swego brata. – I wcale nie jesteś „dziwny”, tylko wyjątkowy – młodzieniec uśmiechnął się pierwszy raz od dłuższego czasu.
- To samo dotyczy was wszystkich. Ach, za kilka dni Święta. A Ciebie nie będzie w domu... Chociaż nie... Twój dom jest już od dawna w innym miejscu, prawda?
- Ale Ty musisz wracać... Nie chcę zajmować Ci czasu, gdy przecież jest nas tak dużo, musisz jeszcze tyle zrobić...
- Spokojnie. Przecież i tak u nas Święta to tylko okazja, żeby zrobić razem coś dziwnego. W każdym roku chyba się działo coś dziwnego – starszy z nich zaśmiał się cicho. – Skoro i tak żadne z nas nie wierzy w to, co mielibyśmy świętować, a te kilka dni to tylko moment, by razem się spotkać i powygłupiać, a przecież my ciągle jesteśmy razem, tylko Ciebie brakuje to zostanę tutaj. Oni sobie poradzą, a Ty potrzebujesz tu swojego braciszka...
- To byłoby niesprawiedliwe. Moi przyjaciele wybrali zostać tu, zamiast wrócić do rodziny, by być przy mnie, bym nie był samotny. A teraz mieliby widzieć jak rozmawiam z bratem, gdy oni tęsknią za swoimi? W dodatku nie można zostawiać młodszych samych. Może sobie poradzą, ale w końcu to Ty łączysz nas wszystkich. Ja już od dawna należę do tego miejsca. Ale Ty należysz to tej gromadki rodzeństwa, która chce wyjadać ciastka zanim ostygną i obsypywać się mąką.
- Wiem, wiem... Już dawno nie jesteś moim małym braciszkiem – mężczyzna z uśmiechem pogłaskał brata po głowie. – Spokojnie. Tylko zrobię dla Ciebie i tych dwóch chłopaczków coś na Święta i już wracam do tego przedszkola, żeby sami domu nie roznieśli. Ale za to latem chcę chociaż na tydzień zobaczyć u nas całą waszą trójkę.
- Zapytam ich o to... Dziękuję za wszystko.
- To ja Ci dziękuję, że żyjesz. Narobiłeś wszystkim strachu.  Masz się od teraz słuchać nie tylko mnie, ale też przyjaciół. Jak powiemy Ci, że masz się nie przejmować niczym i odpocząć to po prostu odłóż te swoje stosy książek i idź spać.

- Dobrze... Braciszku – jako, że czarnowłosy dawno tak nie nazwał swego brata w oczach starszego z mężczyzn pojawił się delikatny blask, on sam przytulił brata. Wkrótce starszy z braci wyszedł z pomieszczenia, by pozwolić przyjaciołom brata z nim porozmawiać. Sam musiał wiele przemyśleć.