Translate

środa, 4 czerwca 2014

Historia poza tematem numer dwieście sześć: Stanąć o własnych siłach - Część pięćdziesiąta szósta.

Ponowne zjednoczenie może zmienić wszystko, co wydawało się być niezmienne.

Stanąć o własnych siłach
Część LVI

                Gdy nastał wieczór, nadszedł czas, by miodowe i błękitne oczy splotły swój wzrok naprzeciw siebie. Blondyn, chcąc zrozumieć emocje, otaczające go zewsząd i tlące się w nim samym, spotkał się ze swym przyjacielem. Jednak od razu wiadomo było, że brakuje ważnego elementu układanki. Delikatnej czerni, nadającej kształt uczuciom. Więc, chcąc w pełni cieszył się oderwaniem od samotności, musieli wyrwać z niej jeszcze jedną osobę. Starszy z mężczyzn wybrał w swym telefonie numer osoby, której pośród nich brakowało. Podczas, gdy siedział na kanapie w mieszkaniu najmłodszego ze swych przyjaciół, wsłuchiwał się w sygnał połączenia, aż usłyszał dobrze znany głos. Nieco niepewnie starał się wyjaśnić powód swego niespodziewanego telefonu.
- Myślałem, że dobrze by było znowu po prostu porozmawiać we trzech... Znaczy, nie zmuszam Cię do przyjścia, tylko chcę Cię o to prosić... – jak zwykle nie był w stanie prosto wyrazić swych myśli, lecz na szczęście chłopak o miodowych oczach szybko wyrwał mu telefon z ręki.
- Kiku! Luffie chyba mówić dzisiaj nie umie to po prostu chodź tutaj, cobyś sam w domu nie siedział, o! Książki nie będa tak tęsknić jak my tu się stęskniliśmy. To w każdym razie u mnie jesteśmy, chodź szybko! – po tej wypowiedzi znów telefon przejął błękitnooki i pierwsze co usłyszał to cichy śmiech.
- Przepraszam za niego, on szybciej mówi niż myśli... – blondyn zaczął przepraszać, ale nie było takiej konieczności.
- Spokojnie. Najważniejsze, że mówi szczerze – usłyszał po drugiej stronie słuchawki. – Myślę, że chciałeś powiedzieć coś podobnego, ale po prostu a długo nad tym myślałeś. Feliciano ma rację. Książki nie będą tęsknić. Ja za nimi też raczej nie zatęsknię tak, jak już za wami tęsknię. Chyba właśnie tego wesołego chaosu potrzebowałem – czarnowłosy zaśmiał się cicho. – Postaram się jak najszybciej przyjść.
- Dobrze, my tu poczekamy. Ja się rozłączam, bo Feliciano coś zaraz zrobi... – błękitne oczy spojrzały na nieco nadpobudliwego chłopca. – Ej, co robisz?! – mężczyzna szybko poszedł w kierunku młodzieńca, który starał się sięgnąć jakąś rzecz z półki, wchodząc na szafę. – Ech, wybacz – skierował swe słowa do słuchawki telefonu. – Ja tu muszę pilnować Feliciano. To do zobaczenia – po usłyszeniu śmiechu i zapewnienia, że ich przyjaciel niedługo przybędzie, rozłączył się, schował telefon do kieszeni i zdjął Feliciano z szafy, podając mu rzecz, po którą starał się sięgnąć.
                Czarnowłosy mężczyzna cicho się śmiał, trzymając w ręku telefon. Wspomnienie smutnego snu poprzedniej nocy, całego mroku w jego sercu, odeszło bezpowrotnie po usłyszeniu głosów przyjaciół, za którymi tęsknił. Poczuł, jakby cały świat stał się o wiele piękniejszy. Odłożył wszystkie książki na miejsce i zaczął przygotowywać się do wyjścia. Tego właśnie potrzebował. Oderwania od codzienności, które zmieni smutek w radość. Potrzebował bliskości przyjaciół, którzy nie pozwolą mu myśleć o czymkolwiek, co mogłoby zmazać uśmiech z jego twarzy. Ruszając na spotkanie, czuł miłe ciepło w sercu, które tak długo już było zbyt zimne, by pozwolić mu poczuć radość.
                Nie minęło wiele czasu, nim cała trójka znów znalazła się tuż obok siebie. Było to rzeczą przez nich długo oczekiwaną, upragnioną, choć niezauważoną przez długi czas. Pogrążeni w swych zajęciach po prostu stawali się smutniejsi z dnia na dzień, nie wiedząc, czego tak naprawdę im brakowało. Dopiero, gdy znów zaczęli rozmawiać, choćby o błahostkach, na ich twarzach pojawiły się uśmiechy.
                Wspólnie spędzony czas pozwolił im zrozumieć wiele rzeczy. W ich życiu zmieniły się priorytety. Miodowe oczy, które wciąż zbyt szybko patrzyły w przyszłość, teraz były w stanie dostrzec, jak bardzo mogą się martwić przyjaciele, gdy jest się nieostrożnym. Chłopak zaczął starać się bardziej na siebie uważać, by nie musieć patrzeć na smutne twarze przyjaciół. Jego starszy przyjaciel o jasnych włosach zaczął dostrzegać, że spotkanie z przyjaciółmi powinno być jedną z najważniejszych rzeczy, nie zaś wydarzeniem, któremu można poświęcić czas dopiero wtedy, gdy wszystko inne zostanie zrobione. Dostrzegł, że nie zawsze inni mogą mieć wolny czas wtedy, gdy on wreszcie upora się z tysiącem obowiązków, a on sam nie miałby siły robić tak wiele bez motywacji w postaci uśmiechu przyjaciół. Postanowił dopasowywać swoje życie do żyć swych przyjaciół, nie zaś wymagać od nich cierpliwości nim on znajdzie dla nich czas. Najstarszy z nich, przyglądając się ich uśmiechom, słysząc jak nie tylko opowiadają swe historie jemu, ale również jego wypytują o wiele rzeczy, chcą go słuchać, poczuł, że jednak jest potrzebny, choćby po to, by sprawić, by znów mogła powtórzyć się taka chwila. Nawet, jeśli nie byłby ważnym elementem całego, ogromnego świata, nawet, jeśli nigdy nie miałby osiągnąć niczego wielkiego, liczyło się to, że mógł żyć właśnie tu i teraz, sprawić, by uśmiechała się choćby jedna osoba.

                Nieważne jak wielkim człowiek jest geniuszem, nigdy nie zrozumie tego, co jest w jego życiu najważniejsze, dopóki nikt mu w tym nie pomoże. A nawet ten, który wydaje się nie wiedzieć niczego, może skrywać w sobie wiedzę, której nikt poza nim nie posiądzie. Wiedzę, która mieści się nie w głowie, lecz w sercu. Należy wiedzieć do czego dążyć, by osiągnąć swój cel, jednak należy też czuć, która z dróg da nam największe szczęście. Najlepiej podążać swą ścieżką wraz z kimś, komu możemy zaufać i stać się dla niego osobą godną zaufania. 

sobota, 31 maja 2014

Historia poza tematem numer dwieście pięć: Stanąć o własnych siłach - Część pięćdziesiąta piąta.

Nie ma ludzi niezastąpionych dla świata, lecz są ludzie, których nawet cały świat nie mógłby zastąpić w oczach jednego człowieka.

Stanąć o własnych siłach
Część LV

                Choć wydawało się, że czas stawał się coraz piękniejszy, to jednak w pewien sposób światło nadziei gasło. Czarnowłosy mężczyzna samotnie siedział w swym mieszkaniu. Na biurku leżały dwa zdjęcia, jego rodziny i jego przyjaciół. Jednak żadnej z osób, na które patrzył nie było przy nim. Choć jeszcze niedawno wydawało mu się, że ma wszystko, kochającą rodzinę, przyjaciół, którzy się o niego martwią, piękną przyszłość, teraz to wszystko odchodziło. Jego krewni nie dzwonili do niego. Rozumiał to, rozmowy miedzynarodowe były drogie, więc nie powinien spodziewać się, że będą wydawać tak wiele pieniędzy, jeśli on i tak byłby zbyt zajęty, by z nimi rozmawiać. Jednak nie wysyłali również wiadomości. Być może nie mieli zbyt wiele czasu, by spokojnie napisać choć kilka słów, sam także rzadko sprawdzał skrzynkę odbiorczą, jednak to wciąż nieco go smuciło. Swych przyjaciół również nie widział od pewnego czasu. Najpierw martwili się o niego, pilnowali go, potem szybko trzeba było zająć się nauką do zbliżających się egzaminów, co niego utrudniło im znalezienie odrobiny wolnego czasu. Lecz, gdy minął już najgorszy okres, oni wciąż widywali się jedynie w pracy, nigdy poza nią. Nawet jego przyszłość się sypała. Uważał, że jeśli będzie się wspaniale uczył, osiągnie wszystko. Jednak jedyne, co na razie z jego poświęcenia wynikało, to problemy zdrowotne. Czuł, jakby stracił zupełnie wszystko. Wiedział, że cała jego rodzina doskonale radzi sobie bez niego, że jego przyjaciele na pewno spotykają się jedynie we dwóch, nie zapraszając go. Nawet, gdyby porzucił wszystko na rzecz nauki, zapewne też nie zostałby wybitnym naukowcem, który zmieniłby świat swymi odkryciami. Czy więc oznaczało to, że był niepotrzebny? Czy świat w jakiś sposób kasował wszelakie powiązania, zupełnie, jakby był usuniętym programem w komputerze? Na uczelni nawet nikt nie zwracał na niego uwagi, w pracy jego przyjaciele zaczęli zastępować go w jego obowiązkach. Tak, jakby całe otoczenie przyzwyczaiło się do tego, że on nie istnieje, jakby już dawno nie żył. Lecz przecież wciąż tu był. Wciąż oddychał, wciąż czuł. Spoglądał w rozgwieżdżone niebo nocy, niepewny o to, co przyniesie poranek. Postanowił zająć się nauką, by chociaż udawać, że jest potrzebny, że dąży ścieżką, która kiedyś nada mu znaczenie. Jednak nie potrafił się skupić, co jeszcze bardziej go zasmucało. Nawet jego własny organizm był nastawiony przeciw niemu. Jeśli już nie był potrzebny rodzinie czy przyjaciołom, nawet tym studentom z jego roku, którzy wciąż kserowali od niego notatki, a nagle z tego zrezygnowali, chciał stworzyć sobie możliwość stania się naukowcem, bez którego nauka nie miałaby możliwości dalszego istnienia, jednak, skoro nie mógł nauczyć się tego, co już zostało wyjaśnione, to jak miał odnaleźć to, co należało jeszcze zrozumieć? Odłożył książkę i przygotował się do spania, chcąc chociaż odpocząć. Miał nadzieję, że to tylko efekt zmęczenia, że tylko mu się wydaje, że wszystko stało się gorsze. Rano na pewno spojrzy na świat w odmienny sposób, gdy będzie pełen energii, a świat oświetlony zostanie blaskiem słońca.
                Jednak noc przyniosła mu przerażające sny. Widział świat ze swojej perspektywy, jednak nikt nie widział jego. W snach ludzie zachowywali się tak, jakby on nie istniał. Wszystko, co robił na co dzień stało się zajęciem kogoś innego. Wszystkie jego obowiązki zostały wypełnione, mimo, iż jego samego nie było. Został całkowicie zastąpiony. Ludzie świata, o którym śnił go nie znali. Nie oznaczało to, że w swym śnie umarł, on się tam nigdy nie narodził. Jednak mimo wszystko świat niezbyt się różnił od tego, co otaczało go na co dzień. Niczym duch podróżował po świecie swych sennych marzeń, widząc swą rodzinę i przyjaciół, wszystkich szczęśliwych, razem, jednak bez niego. Wszyscy znajdowali się w tych samych miejscach bez jego udziału, jakby w tym świecie nawet ci, którym pomógł się poznać, spotkali się bez jego pomocy, jakby ci, których on sam odnalazł, zostali znalezieni bez jego udziału. To, co wydawało się być dla niego największym osiągnięciem na jawie, w tym śnie również się wydarzyło, nawet, jeśli jego tam nie było. Świat jego snu wydawał się być nawet o wiele lepszy i piękniejszy niż ten, który był rzeczywistością. To spotęgowało jego uczucie bezsilności. Nie mógł zmienić przyszłości, teraźniejszość wydawała się go pozbywać, a nawet przeszłość wydawała się być realna nawet, gdyby on w niej nie uczestniczył. Tak, jakby był całkowicie zbędny.
Obudził się ze łzami w oczach, pamiętając cały swój sen, choć powinno to być niemożliwe. Zawsze myślał logicznie, sam sobie powtarzał, że każdego można zastąpić, więc starał się umieć jak najwięcej, by, gdy w jednym miejscu nie będzie potrzebny, znaleźć zastosowanie w innym. Doskonale wiedział, że jest tylko pionkiem w grze tego świata, że gdyby zniknął, niewiele by się zmieniło i, że musi wiele osiągnąć, by stać się figurą, która miałaby swoje własne, choć nikłe znaczenie. Tak było, gdy sytuacja zastąpienia, braku znaczenia, nie dotyczyła go tak boleśnie i bezpośrednio. Teoretyczne rozmyślania były łatwe, lecz dziejąca się rzeczywistość była trudna do zniesienia. Choć spodziewał się tego, choć uważał, że to wręcz musi się wydarzyć, nie chciał, by działo się to teraz. Wiedział, że musi iść naprzód, wypełnić swoje przeznaczenie, nie zbaczając ze swej drogi. Być może miał stać się największym na świecie naukowcem, dlatego nie mógł marnować czasu na życie towarzyskie i poświęcić go w całości nauce, dlatego los odciągał go od wszelakich ludzi czy rzeczy, wydarzeń, które mogłyby zmienić jego cel. Jednak samotność wciąż bolała. Byłoby mu o wiele łatwiej, gdyby choć jedna osoba powiedziała, że jest on komukolwiek potrzebny.

Starał się wypełniać swe obowiązki najlepiej jak umiał, pogrążyć się w pracy, by zapomnieć o wszystkim. Jednak jego plany pokrzyżował dźwięk telefonu.

piątek, 30 maja 2014

Historia poza tematem numer dwieście cztery: Stanąć o własnych siłach - Część pięćdziesiąta czwarta.

Czasem, gdy myślisz, że wiesz wszystko, w ułamku sekundy możesz zrozumieć, że naprawdę nie wiesz zupełnie nic.

Stanąć o własnych siłach
Część LIV

                Błękitne oczy spoglądały przez okno, gdy mężczyzna zastanawiał się nad wydarzeniami ostatnich dni. Chociaż wszystko wydawało się być zwyczajne, takie jakim zawsze było i być powinno, jednak coś nie dawało mu spokoju. Zachowanie jego przyjaciela dało mu wiele powodów do rozmyślań. Czy on sam był dobrym przyjacielem dla niego? Czy nie traktował go zbyt przedmiotowo? Starał się nim opiekować, jednocześnie również zachowując czas na swe obowiązki, jak i dodatkowe zajęcia. Ostatecznie wychodził z tego napięty plan dnia, w którym czasem brakło na coś czasu. Albo na kogoś. Spotkania z przyjacielem zwykle wyglądały tak samo, bardziej jak sprawdzenie czy wszystko jest dobrze, niż jak prawdziwa rozmowa. Na wstępie zawsze zadawał pytania o to, czy młodzieniec wystarczająco dużo śpi, zdrowo je i wypytywał o wszelakie trudności, których sam nie mógł zauważyć. Ostatnimi czasy był przy nim coraz rzadziej, więc bardziej polegał na jego wypowiedziach niż własnych obserwacjach. Zważając na to, jak wiele mówił jego przyjaciel, zwykle już odpowiedzi na te podstawowe pytania zajmowały dużą ilość czasu, później zaś okazywało się, że błękitnooki musi zrobić jeszcze wiele innych rzeczy i szybko kończył spotkanie. Ostatecznie ich rozmowy przypominały raczej odhaczenie pozycji na liście rzeczy do zrobienia, obowiązek, który trzeba wykonać, niż prawdziwe oznaki przyjaźni. A przecież już od kilku miesięcy ich relacje zacieśniły się o wiele bardziej niż to, co można nazwać jedynie przyjaźnią. Czy więc on zaniedbywał swego przyjaciela? Starał się o niego dbać, jednak nie umiał ujrzeć w nim jego emocji. Po prostu pytał o zdrowie, problemy, starał się w miarę możliwości pomóc w tym, co sprawiało młodzieńcowi trudność. Jednak nie zadawał pytań o jego emocje, nie był przy nim zawsze wtedy, gdy był potrzebny, a jedynie w momencie, który miał zaplanowany w swoim rozkładzie dnia.
                Dopiero wydarzenia ostatnich dni otworzyły mu oczy i ukazały jego błędy. Jego przyjaciel, który stał się tak smutny, choć na co dzień wciąż się uśmiechał, był żywym dowodem na to, że błękitnooki musiał na nowo nauczyć się, co oznacza przyjaźń. Jednak wiele jeszcze czasu zajęło mu zrozumienie, że skoro jeden z jego przyjaciół, którego przecież odwiedzał częściej, był aż tak osamotniony, to co czuł drugi, który znikał w oddali? Błękitnooki poczuł się okropnie, rozumiejąc, że przez swój egoizm, ślepe oddanie zasadom, terminom i planom, mógł aż tak bardzo unieszczęśliwić jedne z najważniejszych dla niego osób. Może czasem im, jak i też swemu bratu, wysyłał krótkie wiadomości, pytając się o codzienne sprawy, jednak nie korzystał z możliwości prawdziwej rozmowy. Wszystko robił według swojego własnego schematu, uważając, że skoro jest wiele możliwości kontaktu, wybranie najprostrzej też będzie odpowiednim podejściem do tematu. Przez to wydawało się bardziej jakby inni ludzie byli dla niego jedynie częścią jego obowiązków, a nie powodem do radości. Postanowił to zmienić. Jednak jak miał to zrobić? Musiał zacząć od własnego sposobu myślenia, od swych priorytetów, zmienić w pewien sposób cały swój styl życia. Jednak był gotów to zrobić, by tylko ujrzeć znów uśmiechy na twarzach, których obraz trzymał w swym sercu.
                Zaczął planować, co należy zrobić, by zmienić wszystko na lepsze. Jednak po chwili zauważył, że wpada w swe nawyki, zapisując każdą myśl na kartce i analizując ją wielokrotnie. Przecież już zdołał zrozumieć, że również decyzje podjęte pod wpływem impulsu mogą być wspaniałe, przykładem było zachowanie jego młodszego przyjaciela. Czuł, że musi brać z niego przykład, by odnaleźć szczęście, a nie jedynie iluzję spokoju spowodowaną narzuconym porządkiem. Szczęście jest jak motyl, gdy będziesz je gonić, ucieknie, lecz jeśli będziesz po prostu szedł swoją drogą, nie myśląc o nim, nagle pojawi się tuż przy Tobie. On cały czas planował, jak to szczęście złapać, zupełnie jakby miało stać się jeńcem wojennym sławionego dowódcy. Jednak widział też, że nie tędy powinna prowadzić jego droga. Przed jego oczami ukazywał się chłopiec o miodowych oczach, który żył jedynie po to, by dawać innym szczęście i sam je otrzymywał, widząc uśmiechy innych. Znów widać było, że szczęście jest motylem, ulotnym, którego nie można złapać siłą, lecz który przyleci sam, jeśli będzie się mu pomagało. To jedna z nielicznych rzeczy, która tak naprawdę najwspanialej się mnoży, gdy jest dzielona, nie tak samo jak biologiczne komórki, które z jednej ogromnej stają się dwiema, czterema maleńkimi, lecz w o wiele potężniejszy sposób, z jednego maleńkiego szczęścia powstają tysiące ogromnych radości.

                W końcu zrozumiał, że to, czego pragnie, to nie idealnie opisany i wykonany plan dnia, czy tysiące zasad, które miały go prowadzić przez życie bez stresu, zmartwień, pewną i niezmienną drogą. To, czego naprawdę pragnął, to blask miodowych oczu, który nagle, bez ostrzeżenia, pojawia się przed nim, iskrząc najczystszą radością. Być może kiedyś, gdy nauczy się, czym jest prawdziwe szczęście, będzie umiał dać je również innym, swym przyjaciołom, a także swemu bratu, a wtedy on sam stanie się najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. To był jego plan. Jednak tym razem nie zapisywał żadnych szczegółów. Jego harmonogramem działania stało się zdjęcie przedstawiające jego samego z przyjaciółmi, a także wspomnienie wspólnych chwil, gdy jego brat uśmiechał się o wiele częściej. Wiedział, że gdy przypomni sobie te dwa obrazy, będzie doskonale rozumiał, jaki następny krok zrobić.

wtorek, 20 maja 2014

Historia poza tematem numer dwieście trzy: Stanąć o własnych siłach - Część pięćdziesiąta trzecia.

Ludzkie serce jest czasem niczym dziecko we mgle. Widzi zbyt mało, by znaleźć swą drogę. Potrzebuje kogoś, kto widzi więcej, kto go poprowadzi. Lecz czy ta osoba zrozumie, w jakiej sytuacji znalazło się zagubione dziecko, jeśli samemu widzi wyraźnie?

Stanąć o własnych siłach
Część LIII

                Młodzieniec o miodowych oczach potrafił zrozumieć, że nie mógł spędzać wystarczająco dużo czasu z przyjaciółmi, gdy wszyscy musieli się uczyć, by zdać egzaminy. Jednak, gdy one minęły poczuł się samotny. Przyjaciele mieli swoje sprawy, wiedział o tym, jednak trudno mu było czekać na nich, gdy wydawali się stawać coraz bardziej odlegli. Głównie zależało mu na ujrzeniu błękitnych oczu, które były zawsze bardzo smutne. Chciał, by te oczy stały się szczęśliwe, by patrzyły na niego. Jednak było to bardzo trudne. Te oczy widziały jedynie zasady, ograniczenia, obowiązki, nakazy i zakazy. Trudno im było dostrzec piękno, radość, marzenia. To były rzeczy, które już dawno zniknęły z ich pola widzenia. Były więc ślepe na to, co było drogocenne. Zaś miodowe oczy widziały to wszystko wyraźnie, jednak rozmazane, bez kontur stworzonych przez sens życia ludzkiego. Dla nich piękno było sensem samo w sobie. Potrzeba było więc obu obrazów, widzianych tymi dwoma parami oczu, by stworzyć prawdziwy sens. Czarno-białe kontury, linie zasad i barier, widziane przez błękitne oczy powinny zostać wypełnione kolorami, które rozlewały się w obrazie tego, co widziały oczy w kolorze miodu. Jednak te obrazy oddalały się od siebie, były zmywane przez czas i łzy. Potrzeba było czegoś, co zwiąże dwa serca, by oczy widziały wspólnie, czegoś potężniejszego niż wszystko, co mogło je rozdzielić. Chłopiec o miodowych oczach patrzył na złote słońce pośród błękitnego nieba. Zrozumiał, że jest to jego ukochany widok. Nie chciał nigdy stracić tego, co tak bardzo przypomina ten synonim szczęścia.
                Nie wiedząc czemu, chłopiec wybiegł z domu, nie mogąc w nim usiedzieć. Biegł tam, gdzie prowadziły go jego nogi, nie rozumiejąc nawet w jakim kierunku biegnie. Nie czuł zmęczenia, nie wiedział jak długo biegł, lecz nagle wpadł na kogoś. Upadł na ziemię, zdzierając sobie przy tym kolano. Nagle usłyszał znajomy głos.
- Feliciano, przecież mówiłem Ci, że nie wolno biegać jak jest dużo ludzi w okół – mężczyzna o jasnych włosach ukucnął obok poszkodowanego. – A gdzie Ty w ogóle tak biegłeś? Pamiętaj, że jeśli czegoś potrzebujesz to możesz zawsze do mnie zadzwonić i Ci pomogę.
- Właśnie teraz bardzo, bardzo czegoś potrzebuję... – głos chłopca lekko drżał.
- Czego? Zabiorę Cię do domu i od razu po to pójdę.
- Ale właśnie o to chodzi, byś nigdzie nie szedł... – na te słowa błękitne oczy otworzyły się szerzej w zdziwieniu i braku zrozumienia sytuacji. Po chwili jednak dłonie młodzieńca owinęły się w okół szyi mężczyzny. – Bo to Ty jesteś tym, czego potrzebuję...
- Ej, nie na ulicy, ludzie patrzą. Zaprowadzę Cię do domu.
- Wstydzisz się mnie? Tak długo nie spotykaliśmy się poza pracą... Zupełnie, jakbyś już mnie nie lubił...
- Nie miałem czasu, wiesz o tym. Ty też chyba miałeś go mało. Dopiero w zeszłym tygodniu skończyły się egzaminy, prawda? Kiedy miałem do Ciebie przyjść?
- Ale skoro już tydzień miałeś wolne to mogłeś przyjść.
- Mam jeszcze wiele innych spraw na głowie – mężczyzna pomógł wstać swemu towarzyszowi, jednak wydawał się być nieco zdenerwowany. – Muszę zająć się nie tylko Tobą, ale jeszcze swoim życiem. Nie tylko Ty jesteś na tym świecie – po tych słowach młodszy chłopak posmutniał i nic na nie nie odpowiedział.
                Gdy już byli w domu młodszego z nich, wszystko wydawało się być inne niż powinno. Co najmniej tak widziały to miodowe oczy. Chłopiec czuł, że powinien być szczęśliwy, że jego przyjaciel się o niego martwi, że się nim opiekuje, jednak jednocześnie bał się być dla niego ciężarem. Bał się zimna w błękitnych oczach. Chciał, by były one jego niebem, jasnym niebem pełnym słońca. Teraz jednak przypominały słoną wodę oceanu w jesieni, gdy czekał on jedynie na zimę, by móc spokojnie zamarznąć. Bał się zimna, bał się bezkresu oceanu, bał się braku słońca. A najbardziej bał się obojętności.
- Luffie... Gniewasz się? – zaczął nagle, choć długo milczał. Zbyt długo jak na jego rozmowną naturę.
- Nie tyle gniewam, co martwię. Nigdy nie wiadomo, co zrobisz, ciągle dzieje Ci się krzywda, a jeszcze nie ma czasu, by się Tobą porządnie zająć... Powinienem ciągle przy Tobie siedzieć, ale wiesz, że to niemożliwe...
- Byłoby możliwe, gdybyśmy mieszkali razem...
- Wiesz, że na to nie ma pieniędzy. Ale później, za rok, dwa... Może wtedy się uda – błękitne oczy delikatnie rozbłysły.
- A lubisz mnie jeszcze...? – pytanie, mimo swej prostoty stawiało przed odpowiadającym ogromne wyzwanie. Najłatwiej więc było je obejść. Mężczyzna wziął młodzieńca na ręce i zaniósł do pokoju, w którym ten powinien spać.
- Ty teraz musisz odpocząć, bo Cię noga boli. Zrobić coś dla Ciebie?
- Nie złamałem nogi, tylko obtarłem kolano, a martwisz się tak, jakbym wpadł pod samochód – chłopiec zaśmiał się cicho. Był szczęśliwy widząc, że jego przyjaciel naprawdę się o niego martwił, a takie zachowanie było wspanialsze niż słowa, było prawdziwe.
- Ale mogłeś wpaść, bo tak nieuważnie biegłeś. Może jednak coś zrobię, żebyś się lepiej poczuł? Jak coś Cię boli to powiedz.
- Jest coś, co mnie boli i tylko Ty możesz pomóc... Ale powiem Ci tylko na uszko... – mężczyzna westchnął, ale wiedział, że czasem trzeba posłuchać dziwnych próśb młodzieńca. Gdy tylko się nachylił został mocno przytulony. – Bolało mnie serduszko, ale teraz już jest dobrze... Wiesz, że może być jeszcze lepiej?
- Lepiej będzie jeśli się wyśpisz – błękitnooki odsunął się z rumieńcem na twarzy. – Tak, wyśpij się, bo chyba masz gorączkę... Tak, na pewno. Zrobię Ci herbaty i pójdę, a Ty śpij... – blondyn zniknął w kuchni.

                Dzień zakończył się zwyczajnie. Błękitnooki jak zwykle matkował swemu przyjacielowi, starając się odgonić dziwne myśli. Jednak wiedział, że coś wkrótce się zmieni, a on tylko to przeciąga. Wiedział, że nie może traktować go jak dziecko. Jednak sam był teraz zagubiony. Chociaż pośród mgły, w której zagubiło się jego serce widział potężny blask, piękne światło miodowych oczu.

Historia poza tematem numer dwieście dwa: Stanąć o własnych siłach - Część pięćdziesiąta druga.

Czas między planem a jego wykonaniem zwykle jest najgorszą pustką, jaka może pojawić się pośród czasu, zwłaszcza wtedy, gdy nie ma nic dobrego, czym można by ją zapełnić.

Stanąć o własnych siłach
Część LII

                Musiało minąć wiele czasu, by mogło zmienić się cokolwiek. Prosty, prymitywny plan „terapii szokowej” przez nagłe wrzucenie pokłóconych przyjaciół w jedno miejsce mógł się mimo wszystko powieźć. To była najlepsza opcja. Skoro dwóch z nich nie odpowiedzieli, gdy zapytano ich o przyczyny ich kłótni, zaś trzeci był nieosiągalny, nie było możliwości choćby przekonania ich do odbudowania dawnych relacji, spotkania się, by zażegnać dawne spory. Trzeba było więc postawić ich przed faktem dokonanym, postawić ich twarzą w twarz ze sobą nawzajem, by nie mogli od siebie uciec. Jednak do dnia, gdy miało to nastąpić pozostało jeszcze wiele czasu, którego przecież nie można było spędzić jedynie na planowaniu tego. Było jeszcze wiele aspektów ich życia, które umknęły im, gdy zapominali o sobie samych na rzecz innych.
                Sytuacja w ich życiach prawie w ogóle się nie zmieniła. Nauka, praca, wszystko było na swoim miejscu. Jednak, mimo to, coś wydawało się być odmienne. Być może trójka przyjaciół spotykała się nieco częściej, gdy ostatnie wydarzenia zbliżyły ich do siebie. Jednak nie tylko to wydawało się być czymś nowym. Ich emocje, gdy przebywali w swoim towarzystwie również uległy zmianie. Bardziej doceniali czas, który mogli spędzić razem. Mieli więcej zajęć do wykonania zarówno w kwestii nauki jak i pracy, więcej wspólnych rzeczy, ale też więcej tajemnic. Choć wydawało się, że wszystko jest tak, jak kiedyś, to czuli, że wszystko się zmieniło, choć nie mogli powiedzieć w jaki sposób. To zupełnie, jakby na czarno-białym obrazie zamienić kolory. Obiekty, które przedstawia, nadal pozostaną w tym samym kształcie, jednak wszystko będzie się różniło, choć pozostanie jednocześnie identyczne, nadal czarno-białe. Czasem zacierają się jedne kontury, zaś inne stają się bardziej wyraźne, jednak ostatecznie wydaje się, że wszystko jest takie same,  jedyne widziane w inny sposób. Oni również długo tak myśleli. Trójka przyjaciół, która każdą zmianę w swym zachowaniu wobec siebie kojarzyła jedynie z wydarzeniami z czasu Świąt. Szczególna troska o siebie nawzajem była w ich myślach uargumentowana wspomnieniem o tym, że jedno z nich mogło odejść. Nie widzieli jak bardzo zbliżyli się do siebie, jak bardzo zmienił się ich światopogląd. Wydawało im się, że wszystko jest takie samo, a oni po prostu patrzą na siebie nie tak, jak zawsze, lecz przez pryzmat tych kilku dni i smutnych wydarzeń. Nie mieli też zbyt wiele czasu, by rozmyślać nad swoimi życiami, gdy zbliżała się kolejna sesja egzaminacyjna. Chcieli mieć swą przyszłość w swoich rękach, nie bać się, co się stanie, jeśli nie zdadzą egzaminów, lecz spoglądać w dzień jutrzejszy jak w coś, co jest pewne. Odrzucali przeszłość, teraźniejszość zmieniając jedynie w narzędzie. Tak jak wcześniej zbliżyli się do siebie, tak teraz żaden z nich nie miał czasu, by choćby chwilę spędzić na rozmowie. Miało to jednak niedługo przeminąć. Jednak co wtedy znów się zmieni, a co pozostanie takie samo? Nic nie mogło być pewne, nawet, jeśli wydawało się, że ma się swój los w swoich rękach.

                Dni jednak mijały, pozostawiając samotność. Trójka przyjaciół zajęta swoimi sprawami już prawie ze sobą nie rozmawiała. Więzi, które wcześniej zostały wzmocnione, teraz powoli słabły. A oni nie zauważali żadnych zmian. Nie myśleli nawet o tym, że powinni się ponownie spotkać, nie czuli żadnego rodzaju tęsknoty, zajęci tysiącami słów w książkach. Jednak jeden z nich, najmłodszy, chłopak o miodowych oczach, czuł smutek. To, czego on musiał się nauczyć było o wiele łatwiejsze, więc nie zajmowało go doszczętnie, miał więc czas, by zrozumieć jak bardzo jest samotny, gdy nie może odezwać się do swych przyjaciół. Wiedział dobrze, że nie może zajmować ich czasu, wiedział też, że sam ma swoje obowiązki, którymi musi się zająć. Jednak coraz trudniej było mu skupić się jedynie na tym, co konieczne, kiedy w umyśle pojawiały się czarne chmury samotności. Chłopak zaczął planować, co zrobi, gdy tylko wszyscy będą mieli więcej czasu, by znów odbudować dawne, piękne relacje. Trzeba było tylko nieco poczekać... 

czwartek, 8 maja 2014

Historia poza tematem numer dwieście jeden: Stanąć o własnych siłach - Część pięćdziesiąta pierwsza.

Czasem najprostsze rozwiązania mogą być najlepsze. Jednak trzeba odważyć się podjąć ryzyko.

Stanąć o własnych siłach
Część LI

                Miodowe oczy na przeciw błękitnych, teraz patrzące w nie z troską jeszcze chwilę temu skupione były na tekście wiadomości. Przyjaciele ponownie spotkali się w domu młodszego z nich, po przeczytaniu wiadomości od swych przyjaciół. Teraz obie wiadomości wyświetlone były na ekranie, a oni nie wiedzieli, co naprawdę mają o tym myśleć. Co mogło być tak wielkim sekretem, że nawet im nie wolno było znać prawdy? Jasnowłosy mężczyzna zaczął zastanawiać się głęboko.
                Próbował przypomnieć sobie dzieciństwo, gdy wciąż jego brat uśmiechał się szczerze, a w okół niego gromadziło się wielu ludzi. Co tak naprawdę najbardziej się od tego czasu zmieniło? A najważniejsze, to czemu się to zmieniło. Kiedy ludzie przestali rozmawiać z jego bratem? Wydawało się to być taką płynną granicą, jakby każdego dnia znikała jedna osoba i nie było wiadomo, kiedy naprawdę się to zaczęło. Przypomniał sobie szczęśliwe chwile, gdy mógł beztrosko bawić się z bratem, gdy odwiedzali ich pryjaciele... A potem jego brat coraz rzadziej był w domu, a przyjaciele wydawali się nie być już tak szczęśliwi jak dawniej, gdy się spotykali. On dorósł, jego brat znikał na długi czas, nikt już nawet nie pamiętał przyjaciół, którzy już nie pojawiali się w ich domu. Wiedział, że jego brat mógł krążyć w niebezpiecznym towarzystwie. Wiele razy widział go pobitego, czasem rannego. Ale tłumaczył się jedynie, że ktoś próbował okraść miejsce, w którym pracował, a on stał się bohaterem, chroniąc dobytku pracodawcy. Takie wytłumaczenie mogło wydawać się całkiem prawdopodobne, gdyby nie było tak częste. Potem mówił, że komuś nie podobał się jego wygląd, albinizm, który tak bardzo rzucał się w oczy, więc napadnięto go po prostu w drodze z pracy. To zasmucało, młodego wtedy chłopca, który nie chciał, by jego brat był smutny. Jednak ten mały chłopiec wiedział, że dłonie brata nosiły rany przypominające otarcia, zupełnie, jakby jego brat kogoś mocno pobił. Zawsze tłumaczył to sobie tym, że jego brat się nie poddaje, nie pozwala sobą pomiatać i jeśli ktokolwiek by go zaatakował, nie pozostałby mu dłużny. Ale czasem widział, że rany na dłoniach są świeże, a innych nie było. Nie wyglądało to wtedy na obronę, na uczciwą walkę. Raczej, jakby to on sam kogoś zaatakował. Znów pojawiały się tłumaczenia, że się tak niefortunnie przewrócił, że zadrapał dłonie, albo coś na nie spadło. Chłopiec chciał w to wierzyć, dorastał w przekonaniu, że jego brat jest silny, a cały świat jest niebezpieczny. Przyjaciele, którzy odeszli wydawali się być odległym wspomnieniem, niewdzięcznymi ludźmi, którzy ich opuścili. Teraz jednak prawda zaczynała nabierać nowego kształtu. Gdy ją ujrzał, starał się opowiedzieć o niej przyjacielowi, choć było to trudne.
                Obaj wiedzieli doskonale, że istnieje jeszcze szansa na zmianę wszystkiego, że to, co się wydarzyło nie było spowodowane złem w czyimś sercu, a raczej tym, które rozpływało się po całym świecie. Skoro więc nikt nie był zły, to nikt nie powinien cierpieć. A droga do szczęścia wydawała się teraz być bardzo prosta.
- Wiesz, braciszek mógłby dużo osób ugościć to może... Może byśmy z Twoim braciszkiem pojechali w wakacje do mnie, co? Wtedy Twój braciszek znowu spotkałby Antosia... O, jeszcze może zaprosi się tego nowego pana, który do Antosia przyjechał i będzie komplet – Feliciano myślał na swój własny sposób, który zadziwiał wielu ludzi. Gdy inni szukali skomplikowanych rozwiązań, które przyniosłyby odpowiednią pewność skutków, jak najmniej zagrożeń niepowodzeniem, on po prostu myślał sercem. Zamiast bawić się w podchody, należało rzucić kogoś na głęboką wodę, by od razu stawił czoła temu, czego się boi. Jeśli już dawni przyjaciele się spotkają nie będą mogli się unikać, a jeśli nie będą się tego spodziewać, nie wymyślą drogi odwrotu, ani nie odmówią spotkania.
- Do wakacji zostało jeszcze dużo czasu. Może wymyślimy coś innego... Ale to najlepsze rozwiązanie – jasnowłosy mężczyzna delikatnie pogłaskał młodzieńca po głowie. – Jesteś jednak wyjątkowy, wiesz? Jednak trochę się boję, że coś pójdzie nie tak, że się pokłócą...

- Będziemy obok. Jeśli będą chcieli uciec to ich zatrzymamy. A Ty jesteś taki silny, że nawet jakby się chcieli pobić to ich powstrzymasz. W końcu ze sobą porozmawiają... Chyba już zapomnieli czemu się nie lubią, wiesz? Albo wszystko się tak zmieniło, że nie mają powodu się nie lubić... Tylko teraz muszą się znowu polubić – na tę urocza logikę nie było odpowiedzi innej niż niepewny uścisk błękitnookiego. Mężczyzna wiedział, że choćby cały świat miałby się zawalić, on musi sprawić, żeby najważniejsi dla niego ludzie byli szczęśliwi. Jego brat, jego przyjaciele. Teraz tylko to się liczyło. Bał się ryzyka, ale zapamiętał pomysł Feliciano jako jedną z wielu opcji. Zastanawiał się teraz jeszcze nad tym, jakie inne pomysły mogą przynieść efekt. Jednak miodowe oczy szybko wyrwały go z zamyślenia. Dla tego chłopca sprawa już była prosta, wręcz rozwiązana, więc zasłużył na nagrodę za swą pomoc. Od dawna byli już ze sobą bliżej niż przyjaciele, a te oczy przypominające pieska domagającego się głaskania, były największą bronią drobnego młodzieńca. Jednak nie wolno było zapominać o spokojnej kolei rzeczy, ulegać chwili. Błękitnooki jedynie delikatnie pocałował chłopaka, po czym odsunął go od siebie, by móc opanować swe emocje. Miodowe oczy patrzyły na niego, jakby zaglądały w głąb jego serca. Zaczynał rozumieć, że ich życie nie będzie już nigdy spokojne.

Historia poza tematem numer dwieście: Stanąć o własnych siłach - Część pięćdziesiąta.

Największą poszlaką staje się brak jakichkolwiek poszlak. Coś, czego nie opowiesz nawet najbliższym nigdy nie może być czymś zwyczajnym. Przemilczana prawda skłania do kolejnych rozmyślań.

[Autor zaczyna mieć problemy ze znajdowaniem liczb rzymskich do numerowania rozdziałów.. A to miała być mała, krótka głupotka, bo ktoś prosił GerIta... Troszkę się chyba rozwinęło... Ach, proszę, by pani, która chce ItaGer napisała jaki ma być. Jeszcze dla jednej ślicznej pani będę pisać FrUK. Więc, gdy tylko skończę pierwszy etap tego tasiemca to dam kilka Oneshot'ów, żeby nie zanudzić. A po Oneshot'ach będę dalej to pisać. Chyba będą trzy takie etapy tej historii. Pierwszy się powoli zaczyna kończyć. Drugi będzie skupiony na czymś innym, więc będzie bardziej opisowy, ale więcej akcji zmieści się w jednym rozdziale, bo wydarzenia się bardziej ze sobą zwiążą. A ostatni będzie bardziej filozoficzny. Dużo rozmyślań, prawie brak akcji, ale też będzie po prostu zakończeniem i tylko trochę rozdziałów będzie. Staram się teraz częściej pisać, bo już powoli zaczynam mieć dość tego pierwszego etapu, kiedy on miał być tylko krótkim startem do najważniejszej fabuły w drugim etapie. Bardzo chcę zacząć pisać już tą drugą część. Można się więc spodziewać większej ilości rozdziałów, tak, żeby wykończyć tą pierwszą część. Dlatego ostatnio nie było długo nic, bo po prostu strasznie mi się nie chciało pisać tej nudniejszej części... Koniec użalania się, czas dodać rozdział...
O, jeszcze z takich pozytywnych rzeczy, to udało mi się znaleźć film, gdzie głównych bohaterów grają pan Brytyjczyk i pani, która wygląda jak albinoska... Jak tylko znajdę wersję, którą da się obejrzeć to będę szczęśliwa... Ciekawe czy ktoś też taki film widział... Chociaż ja chyba jestem jedyną osobą, która po nocach wpisuje albinosów we wszelakie wyszukiwarki, albo czyta o wszystkich filmach, w których grał ulubiony pan ślicznej pani, dla której tego pana rysuję... O, właśnie, ta śliczna pani jak czyta te moje męczarnie to niech w końcu przyjdzie po ten portret, bo już zaczyna się kurzyć. To kącik śliczności też zamykam i dodaję w końcu to moje dziwne coś.]

Stanąć o własnych siłach
Część L

                Gdy część historii została już opowiedziana, należy przyjrzeć się jej odbiciu. Zielonooki młodzieniec spoglądał na swego przyjaciela, który zawsze był przy nim. Trudno mu było myśleć, że znalazł się właśnie tutaj przez zwykły zbieg okoliczności. Czy powinien być teraz przy kimś innym? Dwie pary szmaragdowych oczu się spotkały, gdy pozostali sami, gdy nie patrzyły już na nich oczy koloru nieba. Czy zapytanie go przyniesie całą prawdę, gdy brakuje innych części układanki? Czemu miał zadawać mu tak wiele pytań? Nie wiedział. Jednak, skoro brat prosił go o to, musiał to zrobić.
- Czytaj – powiedział do niego, wskazując na monitor, który wyświetlał część wiadomości, specjalnie zaznaczony fragment, który zawierał prośbę o odpowiedź w wielu kwestiach. – Przeczytaj to i masz mi wszystko powiedzieć – przyglądał się mu, gdy jego oczy wodziły po tekście, gdy źrenice na przemian rozszerzały się i zwężały, jakby w szoku i smutku. Widać było, że miał sekret, który powinien teraz wyjawić.
- Przeszłość, tak? – westchnął. – Osoba, której brakowało... – jego zwyczajnie wesoły wyraz twarzy zmienił się w smutną powagę. – Wiesz, wiele się zmieniło odkąd ostatni raz widzieliśmy tą osobę... A już wtedy wydawał się on być kimś, kogo powinniśmy omijać... Znaczy... – zaśmiał się nerwowo, starając się nieco zmienić atmosferę chwili, która stawała się coraz bardziej tajemnicza i przerażająca. – Ludzie się zmieniają po prostu. To nie tak, że ktoś stał się zły.
- Przestań mi tu kręcić na około tylko prosto z mostu. Kto, czemu? – szmaragdowe oczy młodzieńca spojrzały wręcz wściekle na mężczyznę. – To jak, trzech przyjaciół było i nagle dwóch? I jeszcze jak się upiłeś to coś z tym blond zbokiem gadaliście o tym, że dobrze, że kogoś nie ma, ale coś, że jednak źle... To, kurna, dobrze czy źle, że go nie ma? Kogo nie ma?
- Pamiętasz jak Feliciano wysłał te zdjęcia z kolegami, prawda? Ten duży taki to właśnie brat tej osoby...
- No, jeśli jego brat jest taki jak on to by się przydał, coby to wasze Zoo jakoś uspokoić, bo się Ty zachowujesz jak jakiś pawian czasem, a tamten to w sumie jeden gatunek szympansa mi przypominał...
- W tym sęk, że był jego zupełnym przeciwieństwem. Znaczy wtedy, gdy go znaliśmy, najpierw wydawał się być najbardziej odpowiedzialnym człowiekiem jakiego znałem, a potem... Potem się zmienił i tak jakoś wyszło. Nie ma o czym gadać.
- Jest o czym. Jak widziałeś te zdjęcia, jak rozmawiałeś z tamtym facetem wyglądałeś na tak żałośnie smutnego jakbyś nie był sobą! Nie chcę, żebyś mi znowu wyglądał jak jakiś trup na śmietnisku! Weź się w garść i mów, co było!
- Już nic, już nic nie było... – mężczyzna pogłaskał delikatnie głowę swego przyjaciela. – Teraz to nie jest ważne. I jeśli nie chcesz znowu widzieć u mnie takiej smutnej miny to po prostu już nie pytaj – starszy z nich wyszedł z budynku, zaś młodszy nie mógł pozbierać swych myśli. Ktoś, kto powinien być przy nich, a jednocześnie nie powinno go być. Ktoś, kogo dobrze, że nie ma, a jednocześnie szkoda, że właśnie jego nie ma. Ktoś, kto jest przeciwieństwem swego brata. Jeśli jest bratem przyjaciela Feliciano to przecież mógłby go spotkać! Jeśli jest kimś złym... Młodzieniec szybko podszedł do komputera, by wysłać wiadomość do brata. Zaczynał się strasznie martwić.
„Ten dureń nie chce mi nic powiedzieć. Kompletnie go pogięło.” – zaczął wiadomość bardzo rzeczowo. – „W sumie to zapytaj tego Twojego sztywniaka raczej, on coś tam wie. Chociaż wygląda jakby tam się coś dziwnego działo i chyba sami nie wiedzą o co im chodzi. Tam sobie wymyślcie co chcecie, ja już swoje zrobiłem. Tylko uważaj na brata tego Twojego sztywniaka. To jego im, kurna, brakowało. I coś się ten dureń zachowuje tak, jakby sam się go bał. Tylko żadnych głupot tam nie wyczyniaj. Wiem, że byś, kurna, wszystkich tulił, ale ktoś Cię kiedyś udusić może. No, to sam sobie radź dalej. Tylko w wakacje masz przyjechać w jednym kawałku.” – młodzieniec zakończył wiadomość, która wydawała się być bardzo oschła. Jednak to był sposób, w jaki okazywał bratu jak bardzo się o niego martwi, a jednocześnie wierzy, że on poradzi sobie sam. Taki braterski szyfr, którego nikt inny nie zrozumie. Postanowił obserwować swojego przyjaciela i, gdy tylko nadarzy się okazja, dowiedzieć się wszystkiego o brakującej osobie. Czuł, że może to być coś ważnego.

                Obie wysłane przez starszych braci wiadomości wydawały się być naprawdę nic nie znaczącymi informacjami. Jednak właśnie to było w nich najważniejsze. Albinos, który nie chciał nic powiedzieć nawet własnemu bratu. Mężczyzna, który pod wiecznym uśmiechem skrywał tajemnicę, której nie odkrył nawet, gdy zapytała go o to osoba, przed którą niczego nie ukrywał. To był punkt zaczepu dla tysięcy myśli. Wiadomo było teraz, że na pewno coś ważnego wydarzyło się w przeszłości, że rozdzielenie przyjaciół nie było tylko zwykłą koleją losu. A to zmieniało wszystko. Trzeba było tylko przypomnieć sobie dawne wspomnienia. Odpowiedź mogła kryć się w osobie, która była najbliżej wydarzeń, ale nie zdawała sobie wtedy sprawy z tego, jak się one potoczą.