Stanąć o własnych
siłach
Część LIV
Błękitne
oczy spoglądały przez okno, gdy mężczyzna zastanawiał się nad wydarzeniami
ostatnich dni. Chociaż wszystko wydawało się być zwyczajne, takie jakim zawsze
było i być powinno, jednak coś nie dawało mu spokoju. Zachowanie jego
przyjaciela dało mu wiele powodów do rozmyślań. Czy on sam był dobrym
przyjacielem dla niego? Czy nie traktował go zbyt przedmiotowo? Starał się nim
opiekować, jednocześnie również zachowując czas na swe obowiązki, jak i
dodatkowe zajęcia. Ostatecznie wychodził z tego napięty plan dnia, w którym
czasem brakło na coś czasu. Albo na kogoś. Spotkania z przyjacielem zwykle
wyglądały tak samo, bardziej jak sprawdzenie czy wszystko jest dobrze, niż jak
prawdziwa rozmowa. Na wstępie zawsze zadawał pytania o to, czy młodzieniec
wystarczająco dużo śpi, zdrowo je i wypytywał o wszelakie trudności, których
sam nie mógł zauważyć. Ostatnimi czasy był przy nim coraz rzadziej, więc
bardziej polegał na jego wypowiedziach niż własnych obserwacjach. Zważając na
to, jak wiele mówił jego przyjaciel, zwykle już odpowiedzi na te podstawowe
pytania zajmowały dużą ilość czasu, później zaś okazywało się, że błękitnooki
musi zrobić jeszcze wiele innych rzeczy i szybko kończył spotkanie. Ostatecznie
ich rozmowy przypominały raczej odhaczenie pozycji na liście rzeczy do
zrobienia, obowiązek, który trzeba wykonać, niż prawdziwe oznaki przyjaźni. A
przecież już od kilku miesięcy ich relacje zacieśniły się o wiele bardziej niż
to, co można nazwać jedynie przyjaźnią. Czy więc on zaniedbywał swego
przyjaciela? Starał się o niego dbać, jednak nie umiał ujrzeć w nim jego
emocji. Po prostu pytał o zdrowie, problemy, starał się w miarę możliwości
pomóc w tym, co sprawiało młodzieńcowi trudność. Jednak nie zadawał pytań o
jego emocje, nie był przy nim zawsze wtedy, gdy był potrzebny, a jedynie w
momencie, który miał zaplanowany w swoim rozkładzie dnia.
Dopiero
wydarzenia ostatnich dni otworzyły mu oczy i ukazały jego błędy. Jego
przyjaciel, który stał się tak smutny, choć na co dzień wciąż się uśmiechał,
był żywym dowodem na to, że błękitnooki musiał na nowo nauczyć się, co oznacza
przyjaźń. Jednak wiele jeszcze czasu zajęło mu zrozumienie, że skoro jeden z
jego przyjaciół, którego przecież odwiedzał częściej, był aż tak osamotniony,
to co czuł drugi, który znikał w oddali? Błękitnooki poczuł się okropnie,
rozumiejąc, że przez swój egoizm, ślepe oddanie zasadom, terminom i planom,
mógł aż tak bardzo unieszczęśliwić jedne z najważniejszych dla niego osób. Może
czasem im, jak i też swemu bratu, wysyłał krótkie wiadomości, pytając się o
codzienne sprawy, jednak nie korzystał z możliwości prawdziwej rozmowy.
Wszystko robił według swojego własnego schematu, uważając, że skoro jest wiele
możliwości kontaktu, wybranie najprostrzej też będzie odpowiednim podejściem do
tematu. Przez to wydawało się bardziej jakby inni ludzie byli dla niego jedynie
częścią jego obowiązków, a nie powodem do radości. Postanowił to zmienić.
Jednak jak miał to zrobić? Musiał zacząć od własnego sposobu myślenia, od swych
priorytetów, zmienić w pewien sposób cały swój styl życia. Jednak był gotów to
zrobić, by tylko ujrzeć znów uśmiechy na twarzach, których obraz trzymał w swym
sercu.
Zaczął
planować, co należy zrobić, by zmienić wszystko na lepsze. Jednak po chwili zauważył,
że wpada w swe nawyki, zapisując każdą myśl na kartce i analizując ją
wielokrotnie. Przecież już zdołał zrozumieć, że również decyzje podjęte pod
wpływem impulsu mogą być wspaniałe, przykładem było zachowanie jego młodszego
przyjaciela. Czuł, że musi brać z niego przykład, by odnaleźć szczęście, a nie
jedynie iluzję spokoju spowodowaną narzuconym porządkiem. Szczęście jest jak
motyl, gdy będziesz je gonić, ucieknie, lecz jeśli będziesz po prostu szedł
swoją drogą, nie myśląc o nim, nagle pojawi się tuż przy Tobie. On cały czas
planował, jak to szczęście złapać, zupełnie jakby miało stać się jeńcem
wojennym sławionego dowódcy. Jednak widział też, że nie tędy powinna prowadzić
jego droga. Przed jego oczami ukazywał się chłopiec o miodowych oczach, który
żył jedynie po to, by dawać innym szczęście i sam je otrzymywał, widząc
uśmiechy innych. Znów widać było, że szczęście jest motylem, ulotnym, którego
nie można złapać siłą, lecz który przyleci sam, jeśli będzie się mu pomagało.
To jedna z nielicznych rzeczy, która tak naprawdę najwspanialej się mnoży, gdy
jest dzielona, nie tak samo jak biologiczne komórki, które z jednej ogromnej
stają się dwiema, czterema maleńkimi, lecz w o wiele potężniejszy sposób, z
jednego maleńkiego szczęścia powstają tysiące ogromnych radości.
W końcu
zrozumiał, że to, czego pragnie, to nie idealnie opisany i wykonany plan dnia,
czy tysiące zasad, które miały go prowadzić przez życie bez stresu, zmartwień,
pewną i niezmienną drogą. To, czego naprawdę pragnął, to blask miodowych oczu,
który nagle, bez ostrzeżenia, pojawia się przed nim, iskrząc najczystszą
radością. Być może kiedyś, gdy nauczy się, czym jest prawdziwe szczęście,
będzie umiał dać je również innym, swym przyjaciołom, a także swemu bratu, a
wtedy on sam stanie się najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. To był jego
plan. Jednak tym razem nie zapisywał żadnych szczegółów. Jego harmonogramem
działania stało się zdjęcie przedstawiające jego samego z przyjaciółmi, a także
wspomnienie wspólnych chwil, gdy jego brat uśmiechał się o wiele częściej.
Wiedział, że gdy przypomni sobie te dwa obrazy, będzie doskonale rozumiał, jaki
następny krok zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz