Stanąć o własnych
siłach
Część LV
Choć
wydawało się, że czas stawał się coraz piękniejszy, to jednak w pewien sposób
światło nadziei gasło. Czarnowłosy mężczyzna samotnie siedział w swym
mieszkaniu. Na biurku leżały dwa zdjęcia, jego rodziny i jego przyjaciół.
Jednak żadnej z osób, na które patrzył nie było przy nim. Choć jeszcze niedawno
wydawało mu się, że ma wszystko, kochającą rodzinę, przyjaciół, którzy się o niego
martwią, piękną przyszłość, teraz to wszystko odchodziło. Jego krewni nie
dzwonili do niego. Rozumiał to, rozmowy miedzynarodowe były drogie, więc nie
powinien spodziewać się, że będą wydawać tak wiele pieniędzy, jeśli on i tak
byłby zbyt zajęty, by z nimi rozmawiać. Jednak nie wysyłali również wiadomości.
Być może nie mieli zbyt wiele czasu, by spokojnie napisać choć kilka słów, sam
także rzadko sprawdzał skrzynkę odbiorczą, jednak to wciąż nieco go smuciło.
Swych przyjaciół również nie widział od pewnego czasu. Najpierw martwili się o
niego, pilnowali go, potem szybko trzeba było zająć się nauką do zbliżających
się egzaminów, co niego utrudniło im znalezienie odrobiny wolnego czasu. Lecz,
gdy minął już najgorszy okres, oni wciąż widywali się jedynie w pracy, nigdy
poza nią. Nawet jego przyszłość się sypała. Uważał, że jeśli będzie się
wspaniale uczył, osiągnie wszystko. Jednak jedyne, co na razie z jego
poświęcenia wynikało, to problemy zdrowotne. Czuł, jakby stracił zupełnie
wszystko. Wiedział, że cała jego rodzina doskonale radzi sobie bez niego, że
jego przyjaciele na pewno spotykają się jedynie we dwóch, nie zapraszając go.
Nawet, gdyby porzucił wszystko na rzecz nauki, zapewne też nie zostałby
wybitnym naukowcem, który zmieniłby świat swymi odkryciami. Czy więc oznaczało
to, że był niepotrzebny? Czy świat w jakiś sposób kasował wszelakie powiązania,
zupełnie, jakby był usuniętym programem w komputerze? Na uczelni nawet nikt nie
zwracał na niego uwagi, w pracy jego przyjaciele zaczęli zastępować go w jego
obowiązkach. Tak, jakby całe otoczenie przyzwyczaiło się do tego, że on nie
istnieje, jakby już dawno nie żył. Lecz przecież wciąż tu był. Wciąż oddychał,
wciąż czuł. Spoglądał w rozgwieżdżone niebo nocy, niepewny o to, co przyniesie
poranek. Postanowił zająć się nauką, by chociaż udawać, że jest potrzebny, że
dąży ścieżką, która kiedyś nada mu znaczenie. Jednak nie potrafił się skupić,
co jeszcze bardziej go zasmucało. Nawet jego własny organizm był nastawiony
przeciw niemu. Jeśli już nie był potrzebny rodzinie czy przyjaciołom, nawet tym
studentom z jego roku, którzy wciąż kserowali od niego notatki, a nagle z tego
zrezygnowali, chciał stworzyć sobie możliwość stania się naukowcem, bez którego
nauka nie miałaby możliwości dalszego istnienia, jednak, skoro nie mógł nauczyć
się tego, co już zostało wyjaśnione, to jak miał odnaleźć to, co należało
jeszcze zrozumieć? Odłożył książkę i przygotował się do spania, chcąc chociaż
odpocząć. Miał nadzieję, że to tylko efekt zmęczenia, że tylko mu się wydaje,
że wszystko stało się gorsze. Rano na pewno spojrzy na świat w odmienny sposób,
gdy będzie pełen energii, a świat oświetlony zostanie blaskiem słońca.
Jednak
noc przyniosła mu przerażające sny. Widział świat ze swojej perspektywy, jednak
nikt nie widział jego. W snach ludzie zachowywali się tak, jakby on nie
istniał. Wszystko, co robił na co dzień stało się zajęciem kogoś innego.
Wszystkie jego obowiązki zostały wypełnione, mimo, iż jego samego nie było.
Został całkowicie zastąpiony. Ludzie świata, o którym śnił go nie znali. Nie
oznaczało to, że w swym śnie umarł, on się tam nigdy nie narodził. Jednak mimo
wszystko świat niezbyt się różnił od tego, co otaczało go na co dzień. Niczym
duch podróżował po świecie swych sennych marzeń, widząc swą rodzinę i
przyjaciół, wszystkich szczęśliwych, razem, jednak bez niego. Wszyscy
znajdowali się w tych samych miejscach bez jego udziału, jakby w tym świecie
nawet ci, którym pomógł się poznać, spotkali się bez jego pomocy, jakby ci,
których on sam odnalazł, zostali znalezieni bez jego udziału. To, co wydawało
się być dla niego największym osiągnięciem na jawie, w tym śnie również się
wydarzyło, nawet, jeśli jego tam nie było. Świat jego snu wydawał się być nawet
o wiele lepszy i piękniejszy niż ten, który był rzeczywistością. To spotęgowało
jego uczucie bezsilności. Nie mógł zmienić przyszłości, teraźniejszość wydawała
się go pozbywać, a nawet przeszłość wydawała się być realna nawet, gdyby on w
niej nie uczestniczył. Tak, jakby był całkowicie zbędny.
Obudził się ze łzami w oczach,
pamiętając cały swój sen, choć powinno to być niemożliwe. Zawsze myślał
logicznie, sam sobie powtarzał, że każdego można zastąpić, więc starał się
umieć jak najwięcej, by, gdy w jednym miejscu nie będzie potrzebny, znaleźć
zastosowanie w innym. Doskonale wiedział, że jest tylko pionkiem w grze tego
świata, że gdyby zniknął, niewiele by się zmieniło i, że musi wiele osiągnąć,
by stać się figurą, która miałaby swoje własne, choć nikłe znaczenie. Tak było,
gdy sytuacja zastąpienia, braku znaczenia, nie dotyczyła go tak boleśnie i
bezpośrednio. Teoretyczne rozmyślania były łatwe, lecz dziejąca się
rzeczywistość była trudna do zniesienia. Choć spodziewał się tego, choć uważał,
że to wręcz musi się wydarzyć, nie chciał, by działo się to teraz. Wiedział, że
musi iść naprzód, wypełnić swoje przeznaczenie, nie zbaczając ze swej drogi.
Być może miał stać się największym na świecie naukowcem, dlatego nie mógł
marnować czasu na życie towarzyskie i poświęcić go w całości nauce, dlatego los
odciągał go od wszelakich ludzi czy rzeczy, wydarzeń, które mogłyby zmienić
jego cel. Jednak samotność wciąż bolała. Byłoby mu o wiele łatwiej, gdyby choć
jedna osoba powiedziała, że jest on komukolwiek potrzebny.
Starał się wypełniać swe
obowiązki najlepiej jak umiał, pogrążyć się w pracy, by zapomnieć o wszystkim.
Jednak jego plany pokrzyżował dźwięk telefonu.