Pokarm duszy
Część IV
Obaj
byli nieco zaskoczeni widząc swe twarze. Jeden z powodu niespodziewanej wizyty,
drugi zaś nie spodziewał się, że drzwi zostaną otwarte. Przez jakiś czas
wpatrywali się w swe odbicia w oczach siebie nawzajem, aż w końcu starszy z
mężczyzn przerwał niezręczną ciszę.
- Wejdź... Nie wiem po co przyszedłeś, pewnie zaraz
odejdziesz, ale możesz wejść – otworzył szerzej drzwi, wpuszczając młodszego do
środka. Dopiero teraz zielonooki zrozumiał, że tak bardzo nie wierzył w to, że
drzwi zostaną otwarte, iż nie przygotował się zupełnie na spotkanie z nim. W
głowie było wiele sprzecznych myśli. Przypomniał mu się tamten niespodziewany
pocałunek. Czyżby teraz miało stać się coś podobnego? Czy był tu bezpieczny?
Postanowił jednak wejść, skoro już tu przyszedł. Rozglądał się po
pomieszczeniu, dostrzegając, iż było ono dużo czystsze niż poprzednim razem.
Poczuł niejaką satysfakcję, że mężczyzna zrobił choć tyle przez czas ich
rozłąki. Coś się zmieniło i to na dobre. Pozostało zająć się resztą spraw.
- Przyniosłem panu śniadanie. Zawsze je pan takie smutne
rzeczy, więc zrobiłem coś innego. To nie tak, że mi na panu zależy, po prostu
chciałem, żeby pan sprawdził czy jest dobre... – zielonooki zarumienił się
delikatnie.
- Spokojnie, nie musisz się tłumaczyć. I to słodkie jak
mówisz „smutne rzeczy” o jedzeniu. Jakby nawet tak trywialna czynność mogła
nieść za sobą emocje. Czasem tak jest, prawda? Bliskość drugiej osoby w czasie
posiłku, czy puste miejsce przy stole... Czasem wszystko potrafi przywołać
niechciane wspomnienia... Jak widzisz nie wygląda tu już jak w horrorze, możesz
więc spokojnie pójść do kuchni. Lubisz tam być, prawda? Jesteś niczym
kobieta... Tak delikatny, pachnący świeżymi bułkami... – błękitnooki zbliżył
nos do włosów drugiego z mężczyzn, ale został natychmiast odepchnięty.
- Mogę panu pomagać, ale w żaden sposób nie chcę zastępować
panu kobiety i nie życzę sobie takich porównań – w trybie natychmiastowym
młodszy z mężczyzn znalazł się w kuchni. Stanął przy blacie i zaczął
przygotowywać śniadanie z tego, co przyniósł. Szafirowe oczy były wciąż na nim
skupione. Ich właściciel rozmyślał nad tym jak bardzo różny obraz może stać się
podobny do wspomnień. Te męskie dłonie, nieco drżące w czasie krojenia bułek w
niczym nie przypominały, jasnych i delikatnych dłoni, które pewnym ruchem
potrafiły idealnie przedzielić bagietkę. Ale jednak było to pierwsze
skojarzenie, jakie przyszło mu na myśl. Czyżby doszukiwał się jej śladów w
każdym otaczającym go obrazie? Nawet w tym młodym mężczyźnie? Gdy śniadanie
było gotowe zielonooki znów z naburmuszoną miną kazał mu jeść i strasznie się
gniewał, jeśli on zjadał za mało. Zupełnie jak ona, gdy nie schodził na obiad z
powodu swojej pracy. To przecież było tak różne... A tak podobne. Wszystko było
coraz dziwniejsze. Ale w końcu na tym świecie nie ma już normalności.
Sobotni
poranek miał się ku końcowi, zmieniając się w południe. Błękitnooki nawet nie
zauważył kiedy jego nowy towarzysz zaczął krzątać się po domu, by uczynić go w
jakiś sposób piękniejszym. Układał różne rzeczy tak, jak być powinny, by były
jak najbardziej przydatne. Przeglądał szafki, notując, co należy jeszcze
zakupić. Zupełnie jakby był jego opiekunem. Ignorował też kolejne zaczepki, lub
odpowiadał na nie sarkastycznym tonem, jednak widać było jego zakłopotanie.
Wkrótce dom wydawał się wciąż pusty, lecz o wiele piękniejszy i czystszy.
Szmaragdowe oczy rozejrzały się z uznaniem po pomieszczeniach, aż ich
właściciel nie westchnął cierpiętniczo, widząc świeże plamy farby zrobione
przez ekscentrycznego artystę.
- Jeśli pan maluje, powinien pan rozkładać w pobliżu
sztalugi gazety, by rozlana farba nie brudziła podłóg. Może kupię trochę
papieru pakowego, też powinien się nadać... I jakiś fartuch dla pana, bo
wygląda pan, jakby ktoś zjadł za dużo żelek, a pan był zbyt blisko niego... –
zielonooki zauważył też coś innego. Różnicę między czarnymi wręcz obrazami w
okół, a tym najnowszym, może nieznacznie, jednak już muśniętym ciemnymi
kolorami. To wyglądało nieco jak przełom w terapii. Może krew na obrazie nie
była zbyt dobrym sygnałem, ale pojawienie cię czerwieni jak najbardziej.
Młodzieniec z westchnieniem zmierzwił włosy starszego z mężczyzn. – Jak pan skończy
to niech pan się przebierze, umyje i wrzuci ubrania do kosza na pranie. Pójdę
kupić rzeczy do obiadu...
- Weź pieniądze z szuflady – wskazał pędzlem na szafę przy
ścianie. – Nie będę żerował na Twoich pieniądzach w czasie, gdy mam swoje. Aż takiej
łaski nie potrzebuję – szafirowe oczy wciąż były zimne, jednak pojawiło się z
nich światełko. – Zupełnie, jakby to było normalne... Sprzątasz tu, gotujesz...
A przecież ledwie się znamy...
- Ktoś musi się panem zająć, prawda? Wypadło na mnie to
muszę to zrobić. A pan niech nie narzeka, tylko już grzecznie maluje i nie
macha tym pędzlem. Wiem, że pracownia jest od tego, by wyglądać jak sen
rzeźnika, ale wolałbym jednak nieco mniejszy chaos...
I to
stało się normalne. Przynoszenie co dzień jedzenia, spędzanie wolnych chwil.
Szmaragdowe oczy pozostały wciąż niezmienne, choć czasem lekko podkrążone z
powodu wielu zmartwień. Lecz czy w szafirowych nie pojawił się cień nadziei?
Iggyś jest so Kawaii! A porównanie ze snem rzeźnika pracowni francy rozśmieszyło mnie tak, że spadłam z łóżka.
OdpowiedzUsuń(W kodzie z obrazka wyszło mi 1025 XD)
^^ O, i czemu myślisz o nich w łóżku?
Usuń(Królewska liczba^^)
Leżę na łóżku z laptopem i czytam. c:
UsuńW łóżku używasz słowa "Franca", które jest odniesieniem do chorób wenerycznych, gdyż ich epidemia wybuchła dawniej we Francji... Francja jest zaraźliwy przez łóżko XD
UsuńIks de.
UsuńMeow?
UsuńMeow.
OdpowiedzUsuńUmiesz napisać coś logicznego?
UsuńNie wiem. Raczej nie.
UsuńZauważyłam.
Usuń