Translate

czwartek, 7 marca 2013

Historia poza tematem numer czterdzieści osiem: Najcenniejszy skarb - Część szósta.

Powodowane zainteresowaniem jak spędzili noc. Czyli naprawdę 541 słów o tym co zrobili zanim zasnęli. Kto się tego spodziewał?

Najcenniejszy skarb
Część VI

                Gdy nadszedł zmierzch powróciły wspomnienia poprzedniej nocy. Jednak czy to, co się wydarzyło, było jedynie aktem zawłaszczenia błękitnookiego, czy może jednak czymś więcej? Czy miałoby być teraz powtórzone? Gdy w powietrzu zawisła konieczność ponownego dzielenia łóżka wraz z nią pojawiło się pytanie o sposób spędzenia tej nocy. W każdej innej sytuacji byłoby to proste. Nie znają się prawie, są mężczyznami, więc nie byłoby chociażby myśli o czymkolwiek innym, niż spanie. Jednak tutaj obaj byli samotni, a zasady nie obowiązywały. I już raz doszło między nimi do zbliżenia.
- Powiedz... Chcesz znów to zrobić? – zapytał nagle błękitnooki. – Nie pytam, by zacząć Cię błagać, byś tego nie robił, ani tym bardziej prosić, byś to zrobił... Chcę tylko wiedzieć. I tak nie mam na to wpływu.
- Ty mi powiedz czy tego chcesz. Wtedy zrobiłem to wbrew Twojej woli. Nie chcę być taki jak inni mojego pokroju, samolubni i okrutni. Chcę być od nich lepszy... Ale w naszej bajce nie będzie nigdy szczęścliwego zakonczenia.
- Ale mogą być szczęśliwe wydarzenia w trakcie fabuły. Tylko musimy tę bajkę dobrze napisać.
- Ale jak to zrobić, jeśli zamiast pióra mam jedynie broń?
- Ja będę Twym piórem, kiedyś opiszę historię Twojego życia. Nie pozwolę, by tak wyjątkowa osoba była stawiana na równy z szumowinami, bo też jest piratem. Ty jesteś tym, o czym oni powinni marzyć i przed czym powinni drżeć.
- A więc i ja opiszę Ciebie. Jesteś inny niż reszta ludzi z bogatych domów. Nie boisz się mnie. Więc nie zostawię Cię w jednym szeregu z tchórzami, wzniosę Cię na piedestał.
- Wystarczą Twoje czyny. Gdy przejdziesz do historii ktoś na pewno będzie pamiętał o ludziach, którzy byli przy Tobie.
- A czy Ty chcesz być przy mnie? I czy nadal boisz się nocy tutaj?
- Chcę i już się nie boję – błękitnooki delikatnie przeczesał dłonią włosy pirata. Najwidoczniej czuł, że musi się nim zaopiekować. Uśmiechnął się do niego czule.
- Czuję się jakbyś był moim starszym bratem... Bardziej się mną opiekujesz niż ktokolwiek inny... I jak ja mam niby w takich warunkach z Tobą spać? Po tym, co Ci zrobiłem...
- Zrobiłeś to tak, że nie mogę mieć Ci tego za złe. Poza tym, jest mi przy Tobie lepiej niż przy panienkach z dobrych domów, które potrafią tylko chichotać i ładnie wyglądać. Kiedyś, gdy już to wszystko się skończy stworzymy sobie fałszywą przeszłość. W końcu pirat i jego sługa nie mieliby łatwego życia w mieście, prawda? A na pewno nie chcesz całego życia spędzić na morzu... Jednak hrabia i jego młodszy brat... To brzmiałoby wspaniale.
- Masz rację. Zdobyłem już tyle pieniędzy, że mógłbym całą załogę odprawić dając im tyle, by żyli w dostatku do końca życia, a jeszcze byłbym bogatszy od niektórych królów...
- Więc, gdy tylko sytuacja przycichnie, gdy nie będziesz głównym marzeniem wszystkich katów, osiądziemy gdzieś z fałszywą tożsamością. Będę Twoim starszym bratem, dobrze?
- Tak, tak, braciszku – zaśmiał się zielonooki i ziewnął. Pierwszy raz zrobił to przy kimś. Nigdy nie ukazywał swojego zmęczenia, lecz przy nim był niczym otwarta księga.
- Braciszek więc zarządza, że trzeba iść spać, już, już – mimo, że to on miał tu niższy status bez skrępowania pociągnął go za nos. Nieco się jeszcze przekomarzali, aż zasnęli. Niewinnie, jakby naprawdę byli braćmi.

środa, 6 marca 2013

Historia poza tematem numer czterdzieści siedem: Najcenniejszy skarb - Część piąta.

Dość krótkie, zarys historii życia obu panów.

Najcenniejszy skarb
Część V

                Nastąpił czas, by dowiedzieli się o sobie wszystkiego. Opowieści wydawały się być takie, jakich było tysiące. Jednak były wyjątkowe, bo dotyczyły właśnie ich i spotykały się w tym właśnie miejscu.
                Pierwszy zaczął zielonooki. Mogłaby się ta opowieść wydawać zwykłą historią, może nawet nieco nierealną. Jednak każdy jego ruch i każde słowo potwierdzały jego relację. Urodził się jako jedyne dziecko biednych mieszkańców portu. Nie miał zbyt wiele. Tak naprawdę nie miał nic. Jego zabawkami były kamienie rzucane w okoliczne ptaki. Od małego nie był zbytnio lubiany przez okoliczne dzieci. Wielu go biło i wyszydzało, musiał więc sobie radzić. Szybko więc nauczył się zasad przetrwania. Wszystko zmieniła zima pewnego roku, gdy był jeszcze dzieckiem, choć potrafił już wszystko zrozumieć. On, młody i zahartowany nie musiał obawiać się cięższych chorób, w końcu nigdy nie chorował. Jednak jego zapracowany ojciec, który musiał wciąż pracować w obdartych ubraniach i matka, która wciąż cerowała wszystko co tylko się do tego nadawało, a z domu wychodziła zbyt rzadko, by się zahartować, byli narażeni na wiele chorób jakie niesie za sobą mroźna zima. Po pewnym czasie jego ojciec zaczął głośno kaszleć. Widział, jak matka płacze coraz częściej, jednak długo zajęło mu zrozumienie sytuacji. Zapalenie płuc było nieuleczalne, śmierć to tylko kwestia czasu. Wciąż łudził się, że to tylko wyjątkowo wredna grypa, jednak wkrótce odbył się pogrzeb. Niestety niedługo po nim nastąpił drugi. Chłopiec pozostał sam. Często podkradał ryby z sieci rybaków, lub otrzymywał je za pomoc. Ubrania zdobywał podkradając je ze sznurków wiszących w oknach. Długo radził sobie w ten sposób, chwytając się pomniejszych prac i kradzieży. Nie miał żadnej nadziei na choćby znalezienie nowego domu, jednak w pewnej chwili uśmiechnęło się do niego szczęście. A raczej kapitan pomniejszej jednostki pirackiej. Potrzebował kogoś do pomocy, a gdy ujrzał, prawie jeszcze dziecko, potrafiące zrobić wiele skomplikowanych rzeczy, które nabyło wiele umiejętności z powodu częstego pomagania w wielu różnych sprawach, wiedział, że właśnie jego musi zabrać na statek. I tak oto młody chłopiec zaczął życie pirata. Oczywiście najpierw zajmował się jedynie myciem statku i przygotowywaniem jedzenia dla innych, ale z czasem jego zakres obowiązków się poszerzał. A i on wykazywał wiele talentu. Nigdy jednak nikogo nie zabił. Nie własnymi rękami. Potrafił sprawić, by ta osoba sama wpadła w ramiona śmierci. Wystarczyło podejść w odpowiednim momencie, wystraszyć, pogonić i już rybki miały obiad. Tak więc jego status rósł w zastraszająco szybkim tempie. W niedługim czasie zastąpił starego kapitana. I wtedy nastąpił rozkwit tej grupy piratów. Pod jego dowództwem zdobyli wiele dóbr, wspaniały statek. A on stał się postrachem mórz. Choć jego dłonie nigdy nie splamiły się krwią.
                Druga historia była bardzo typowa. Błękitnooki urodził się w dość ważnej rodzinie, podległej znanemu rodowi magnatów. Od maleńkości znał swe przeznaczenie. Miał stać się sługą głowy rodu, później znalezionoby dla niego piękną żonę z majętnej rodziny i żyłby długo i szczęśliwie, w dostatku, z gromadką dzieci. Jednak coś poszło nie tak. Początek pracy u magnata był wspaniały. Pracodawca doceniał jego dobroć i piękne słowa. Jego córka podzielała zdanie ojca. Może najpierw jedynie w sposób przyjacielski, jednak z biegiem czasu coraz bardziej interesowała się blondynem. Na jej nieszczęście bez wzajemności. Jednak było to też jego zmartwienie. Pracował tam jedynie kilka lat. Jego pracodawca wciąż jasno dawał mu do zrozumienia, że jego córka jest obiecana jakiemuś szlachcicowi. On też wciąż powtarzał, że to rozumie i nawet nie myśli o niej w sposób inny niż jak o swej pani. Jednak urażona odrzuceniem duma panienki wciąż podsuwała jej różne plany zdobycia go. Co skutkowało planem pozbycia się go w głowie jej ojca. I tak też trafił na ten statek. Resztę opowieści rozmówca znał bardzo dobrze.
                Obaj więc spotkali się przez odwrócenie ich losu. Jeden z nędzarza stał się najbogatszym piratem. Drugi zaś z bogatego mieszczanina stał się sługą na statku. Jednak obaj byli za to nieco wdzięczni losowi. Powoli nastawała noc. Jak należało ją spędzić?

wtorek, 5 marca 2013

Historia poza tematem numer czterdzieści sześć: Najcenniejszy skarb - Część czwarta.

Krótkie z powodu później pory i strasznie dziwne. Jutro postaram się opisać przeszłość obu panów.

Najcenniejszy skarb
Część IV

                Szmaragdowe oczy otworzyły się i ujrzały niecodzienny widok. Uśpiona twarz wydawała się być tak słodka i niewinna. Czyż nie marzył, by kiedykolwiek ujrzeć ten widok? Nigdy nie było mu to dane, był postrachem mórz i oceanów, wywoływał drżenie serca u każdego, kto ważył się wypłynąć na wody. A teraz budził się obok osoby pachnącej francuskimi perfumami. Czyż to nie było dziwne? Ale i piękne zarazem. Wstał nie budząc go i przeszedł do swych codziennych obowiązków. Jednak czasem uśmiechał się nieznacznie wspominając wydarzenia z nocy i poranka. To wszystko było niczym najpiękniejsze, nieosiągalne marzenie, które spełniało się właśnie tu i teraz. Był szczęśliwy. Zwłaszcza wtedy, gdy przypomina sobie jego uśmiech. Chciał znaleźć kogoś, kto nie baby się go, był przy nim z własnej woli. Czy on był tym kimś? Czy może jest tu tylko dlatego, że wolał to niż śmierć? Ale nie złamał się na teście, którego nikt nie zdał. Te słowa były tworzone specjalnie, by słaby woleli wybrać śmierć niż życie po tym co usłyszeli. A on jako jedyny wybrał dołączenie do niego. Spodziewał się jednak, że może on uciec przy najbliższej okazji, nawet, jeśli twierdził, że tego nie zrobi. Każdy go zostawiał, każdy i zawsze. Nie przywiązywał się więc do nikogo, nie chciał cierpieć. Chciał w końcu być szczęśliwy, jednak sam nie wierzył, że mogłoby to być możliwe. Marzył jednak o tym, by kiedyś bezpiecznie zejść na ląd, złapać czyjąś dłoń i zamieszkać w małym domku z ogródkiem. Być może kiedyś będzie biegała wokół niego gromadka słodkich dzieci nazywających go swoim tatą? Roześmiał się w duchu na tą myśl. To było niemożliwe. Nikt nigdy go nie pokocha. A i on zauważył, że bliżej był z mężczyznami niż z kobietami, więc nawet nie miał co liczyć na żonę. Nawet jeśli korzystał z usług kurtyzan to nie dawało mu to zadowolenia. Robił to bardziej po to, by po prostu sobie ulżyć i by nie wyjść na dziwnego w oczach załogi. Dla nich ten nowy mężczyzna jest tylko jego sługą, a jaki jest jego prawdziwy status wiedział tylko on. Na chwilę wrócił do swej kajuty, by zanieść tam posiłek dla siebie i nowego towarzysza. Zdziwił go widok błękitnookiego, sprzątającego jego włości.
- Co robisz...? – zapytał nieco zdezorientowany.
- Twierdziłeś, że mam być Twoją kobietą, prawda? Nie zgadzam się na rolę jedynie zabawki do łóżka, więc uznałem, że w końcu żona też kobieta. Więc będę tu sprzątać, tak jak robi to żona, nie będę jedynie kochanicą.
- Starasz się awansować dodając sobie pracy? Ceni się to. Jesteś ciekawszy niż myślałem.
- Jeszcze wiele o mnie nie wiesz. Tylko nie wiem jak uprać i pocerować Twoje ubrania... W tych warunkach się nie da... Znaczy trochę się da, ale raczej licho...
- Ja zawsze sobie radziłem. Jak chcesz to Cię nauczę zasad panujących na morzu. Z portu pozwolę Ci nawet wysłać list do rodziny, żeby się o Ciebie nie martwili.
- Naprawdę? – błękitnooki był zachwycony i szczęśliwy.
- Oczywiście. Nie jestem potworem, który kazałby cierpieć z tęsknoty osobie, która mu służy, ani pozwoliłby jej rodzinie na założenie jej śmierci. Jeśli ktoś nie żyje to i tak się dowiedzą, nie ma więc potrzeby się tym przejmować. O Tobie pewnie już myślą, że jesteś martwy, więc trzeba ich oświecić.
- Jesteś dużo milszy niż myślałem – błękitnooki podszedł do młodszego towarzysza i pogłaskał go po głowie. – Dla innych jesteś strasznym piratem. Ale da mnie po prostu samotnym człowiekiem, który po prostu potrzebuje miłości...
- Lepiej jedzmy, przyniosłem posiłek – zielonooki nagle się zarumienił i postawił naczynia na stole. Zaczął szybko jeść. Błękitnooki nieco się krzywił przełykając posiłek.
- Pozwól, że gdy już będziemy na lądzie to ja będę gotował... Bo to jest raczej...
- Nie narzekaj, bo zamiast ryb jutro Ty będziesz na obiad.
- Rozumiem, rozumiem. Ale pozwolisz mi?
- Jeśli tak bardzo tego chcesz... Naprawdę starasz się odgrywać żonę...
- A Ty nadawałbyś się na mężą.
- Tylko gdzie ja taką desperatkę znajdę...
- Może wpadnie na Twój pokład jakaś piękna syrena?
- Jeden dodatkowy balast wystarczy, jedz – zjedli przekomarzając się nieco. Później rozmawiali o swej przeszłości. Właśnie... Czyż przeszłość nie jest podstawą przyszłości?

poniedziałek, 4 marca 2013

Historia poza tematem numer czterdzieści pięć: Najcenniejszy skarb - Część trzecia.

Trochę chyba przesłodziłam ten rozdział... Ale może nie będzie tak źle... Z Anglii wychodzi Tsundere~

Najcenniejszy skarb
Część III

                Mimo, że był starszy, teraz czuł się jak małe dziecko, bezbronny i poddany władzy tego mężczyzny. Cofnął się nieco, jednak drogę ucieczki zagrodziła mu ściana. Bał się. Wiedział, że sam wydał na to zgodę, że sam wybrał tę opcję. Ale wciąż nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Zaczął czuć się jak śmieć. Nie mógł znaleźć w tym ani cienia wolności, czy ucieczki od schematu. Rozumiał jedynie, że stał się zabawką w dłoniach mężczyzny, który mógłby go zabić bez mrugnięcia okiem. Jednak nie to było najgorsze. O wiele bardziej cierpiał z powodu poniżenia. Czuł gorące, nieco spierzchnięte usta dotykające jego szyi. Czuł się jak pośrednia, portowa kurtyzana, oddająca się piratowi. W pewnym sensie nią był. Jednak ona po wszystkim mogła oczekiwać zapłaty. A on miał być na każde zawołanie, nie mogąc nawet marzyć o cieniu szacunku. Czuł jak gorące dłonie parzą jego delikatną, jasną skórę, odpinając guziki jego koszuli. Spojrzał na palce mężczyzny, a wtedy on się zatrzymał.
- Wiem, że się boisz... – zielonooki spojrzał na jego twarz. – To normalne. Zapewne nie robiłeś tego nigdy, nawet z kobietą. Byłoby dziwne, gdybyś teraz nie drżał. Ach, czy to łza? – niższy blondyn jednak nie wydawał się drwić. Ostrożnie starł łzę z jego policzka. – Nie jestem taki, jak myślisz. Nie cieszy mnie ludzkie cierpienie. Chcę jedynie władzy... Wiem, że dążę do niej kosztem innych, ale nie mam już odwrotu. Ty też nie masz.
- Proszę mnie nie dotykać – wykorzystał moment zamyślenia się mężczyzny i złapał jego dłonie. Wydawały się być tak drobne w jego własnych. Nie mógł uwierzyć, że przyniosły śmierć tylu osobom na morzu.
- Jesteś teraz częścią mojego marzenia. Przejmę władzę nad Tobą. Nad każdym Twym ruchem, każdą myślą, każdym uczuciem... – zielonooki wyrwał dłonie i zacisnął je na jego nadgarstkach. – Nigdy nie waż się mnie dotykać bez pozwolenia, nigdy – wysyczał do jego ucha. Błękitnooki zauważył, że mężczyzna jest od niego nieco niższy. Ku własnemu zdziwieniu pomyślał, że zapewne teraz musi stawać nieco na palcach. Czyż to nie musiało wyglądać słodko? W innych okolicznościach zapewne by tak o tym pomyślał. Ale nie teraz, gdy był zdany na jego łaskę i chyba właśnie go zdenerwował. Spodziewał się kary. Czyżby zaraz miał zostać uderzony? Czy może mężczyzna ukarze go, rezygnując z resztek delikatności i gwałcąc go bez cienia zażenowania? Dopiero teraz zrozumiał, że zielonooki był cały czas dla niego miły i tak delikatny. Nie podniósł na niego głosu, ani tym bardziej ręki. Nawet teraz nie zdzierał z niego ubrań, tylko obchodził się z nim delikatnie. Długo stał w bezruchu co zdziwiło błękitnookiego.
- Przepraszam – powiedział wyższy nachylając się nieco do pirata. Czyżby ktoś kiedyś zranił zielonookiego? I dlatego teraz chciał mieć nad wszystkim kontrolę... Bo kiedyś sam był pod kontrolą zbyt okrutnej osoby. – Spokojnie... – Francuz wystraszył się błysku w szmaragdowych oczach. Jednak po chwili znów poczuł gorące wargi dotykające jego szyi, jednak tym razem drżały. Jakby mężczyzna nie był pewien tego, co chce zrobić, jakby się wahał. W pewnym momencie oparł głowę o jego tors.
- Obiecaj, że już ode mnie nie odejdziesz – powiedział, jakby była to najważniejsza sprawa na świecie. Błękitnooki przybrał zdziwiony wyraz twarzy. Czyżby ten straszny pirat naprawdę był samotny? Taki się wydawał. Jeśli dobrze o tym pomyśleć, nawet w plądrowaniu statków nie brał udziału z kompanami, przychodził, gdy wszystko było już gotowe. Całą drogę na jego statek nikt mu nie towarzyszył. Czyżby aż tak się go bali, że nie byli w stanie zbliżyć się do niego? Albo on nikogo do siebie nie dopuszczał.
- Nie mam takiego zamiaru. A na pewno nie na środku oceanu – błękitnooki pomyślał, że teraz powinien go przytulić, jednak jego nadgarstki wciąż były unieruchomione. Mężczyzna pociągnął go na łóżko. A on znów myślał, że wszystko będzie źle. Miał oddać się mężczyźnie... Samo w sobie było to odrażające dla niego. A tym bardziej, że był to ktoś, czyjego imienia nie znał i ktoś, kto był postrachem całego świata. Teraz ten tajemniczy mężczyzna położył dłonie na jego torsie i przejechał po nim, jakby go badał. Materiał koszuli szeleścił w przerażający sposób. Błękitnooki oddychał szybko, urywanie. Po chwili poczuł ciężar na swym ciele, później usta łapczywie przyciskane do jego obojczyka. Pomyślał, że mężczyzna musiał od dawna nikogo nie mieć, a jednocześnie nie chcieć nikogo skrzywdzić. Wyglądało to jak próba gry wstępnej, która miała oddalić od niego strach, by zielonooki nie miał wyrzutów sumienia. Jednak próba ta była nieco nieudolna. – Nigdy nie robiłeś tego z miłości? – nie mógł powstrzymać tego pytania. – Starasz się być delikatny, jednak wydajesz się powtarzać jakiś schemat i to w sposób, jakbyś zapomniał swojej roli – wiedział, że ryzykuje, jednak słowa same płynęły na jego usta. Zatrzymał je dopiero surowy wzrok szmaragdowych oczu.
- Zamknij się... Nic nie wiesz. Po prostu staraj się docenić to, że nie jestem brutalny. Ludzie z mojej załogi nawet nie przejęliby się, gdybyś zaczął przez nich broczyć krwią, więc przymknij się z łaski swojej. Nie jesteś tu po to, by dawać mi rady – zielonooki już pewniej zdjął z niego koszulę.
- Ale odpowiedz na jedno pytanie... – błękitnooki starał się go rozkojarzyć. – Nie chciałbym tego robić z kimś, czyjego imienia nie znam... Więc jakie jest Twoje? Wystarczy samo imię, jeśli boisz się, że komuś Cię wydam...
- Jesteś dziecinny... Najpierw Ty podaj mi swoje – niższy mężczyzna wydawał się czuć ulgę słysząc słowa swego tymczasowego partnera. Powoli zaczął masować jego tors, siedząc na jego biodrach okrakiem. Najwidoczniej sam to wszystko przeciągał. Wyglądał jednak, jakby jego ciało nie miało zbyt wiele cierpliwości.
- Dobrze, dobrze. Francis  - odpowiedział. Czuł, że jego ciało go zdradzało. Choć on sam nie chciał tego zbliżenia, to coraz bardziej nie mógł powstrzymać nadchodzącego podniecenia. Czuł się jak marionetka, sterowana emocjami, które wywoływał ten mężczyzna.
- Arthur – głos był nieco przyciszony, jakby zielonooki nie chciał, by słyszał go ktoś oprócz adresata tego jednego słowa. Sam poczuł się pewniej. Zauważył, że mężczyzna już nie drży i najwyraźniej również tego chce. Powoli przechodził do sedna sprawy. Dziwnym był widok jego rumieńców, gdy się rozbierał. Czyżby nigdy nie robił tego przed kimś? Może kurtyzany nigdy nie widziały jego ciała, może traktował je jak przedmioty. A to jego potraktował specjalnie. Wkrótce nie było już odwrotu. Ciała splotły się ze sobą, a powietrze wypełniło się nowymi dźwiękami. Zarumienione policzki i zaciśnięte dłonie były próbą opanowania zbyt wielu emocji. Gdy wszystko się skończyło zapadli w sen. Nie wyglądało to, jakby ktokolwiek był do czegoś zmuszany. Wyglądali jak kochankowie. Teraz wtuleni w siebie i przykryci wspólnym kocem. I być może tak się czuli. Jakby to wszystko było inne, wyjątkowe i nowe. Obaj złamali zasady rządzące ich światami, a teraz połączyli się ze sobą.

niedziela, 3 marca 2013

Historia poza tematem numer czterdzieści cztery: Najcenniejszy skarb - Część druga.

Za godzinę dodania zostanę przez Milkę wbita na pal... Dlatego się starałam ładnie napisać, coby się zachwyciła i odroczyła egzekucję. To wy czytajcie, a ja w końcu pójdę spać.

Najcenniejszy skarb
Część II

                Młodzieniec otrzymał propozycję powtarzaną każdemu nieszczęśnikowi. Miał do wyboru przyłączenie się do niego, bądź obiad z rekinami... Pragnął ratować swe życie, tylko o tym teraz myślał. Nigdy zbytnio nie przejmował się piratami,  nie obchodziło go to, że przejmują statki, których załogę zabijają a pasażerów gwałcą. Uważał, że jest to przesadzone. Miał prawdę tak blisko, jednak przeoczył ją w swym zgubnym lenistwie. Już chciał się zgodzić, gdy kapitan przemówił.
- Nie myśl, że jest to akt łaski, młodziku... – dziwnie było mu to słyszeć z ust kogoś, kto wygląda na dużo młodszego. – To ma przynieść zysk mi, nie Tobie. Nie pozwolę Ci żyć, jeśli będziesz dla mnie bezużyteczny, zapamiętaj to sobie. Te dłonie... Na pewno nie nawykły do pracy, pewnie częściej są pod kobiecą szatą niż w Twych własnych kieszeniach. A jeśli nie, to chciałbyś, by tak było. Tak bardzo przypominasz kobietę. Nie zaprzeczaj, to nie honor masz teraz ratować, lecz życie. Włosy zadbane jak u niejednej szlachcianki, pachniesz najdroższymi perfumami. Żaden z paznokci nie ma choćby najmniejszego odprysku, a są dłuższe niż u portowych kurtyzan. Widzisz może takie u mnie? Choć naprawdę wydaję jedynie rozkazy – przed oczami leżącego ukazała się szczupła dłoń z rozpostartymi palcami. Paznokcie były krótkie, a skóra w wielu miejscach poraniona, sprawiała wrażenie szorstkiej. – Gdybyś miał pracować jak mężczyzna, nigdy nie dałbyś rady. Nie nawykłeś do tego. Naprawdę powinienem Cię bez słowa sam, choćby osobiście, wyrzucić przez burtę. Ale pierwszy raz widzę kogoś takiego. Jakie to uczucie? Zawdzięczać szansę na przetrwanie jedynie swemu wyglądowi? Jesteś piękniejszy od wszystkich portowych kurtyzan razem wziętych. I od dziś będziesz tylko mój, lub niczyj. Skąd to obrzydzenie na Twojej twarzy? Jeśli nie chcesz oddać swojego ciała mi, to rekiny chętnie się nim zaopiekują. Boisz się? Całe Twoje ciało drży – dalej jedną ręką unieruchamiając mu nadgarstki, drugą przejechał wzdłuż jego mostka. – Tak delikatne... Wystarczy jeden cios, by je połamać... Najgorzej, gdy złamane są żebra... Każdy oddech przeszywa bólem nie do opisania... Czyż to nie piękne? Czuć, że się żyje. Przez pierwsze lata na morzu często uderzałem o maszt, każdy sztorm potrafił mnie przewrócić, gdy byłem ledwie nieco wyższy od stołu. Cóż to za zdziwienie w Twoich oczach? Myślałeś, że dzieci są zawsze święte i niewinne? Mylisz się. Ten świat jest wylęgarnią plugastw i robactwa. Ludzie umierają, by inni mogli żyć. Ludzie żyją, by uśmiercać innych. Nic nie jest takie, jak w Twych snach, maleńki... Ten świat nigdy nie miał w sobie choćby odrobiny dobra. Jest jak ocean. Słona woda to zło. Ach tak, cały ocean pełen jest słonej wody, prawda? Słodka spada wraz z deszczem, wpada wraz z rzeką. I tak co jakiś czas pojawia się ktoś wspaniały, kto chce swym dobrem zmienić świat. Ale tak jak ta woda, jego czyny mieszają się ze złem, zostają zapomniane, wyparowują i ostatecznie pozostaje tylko słona woda. Myślisz, że Ty jesteś jedną ze słodkich kropel? Udowodnię Ci, że możesz być bardziej słony niż ja. Wcale nie pochodzisz z jeziora, wierz mi. Pochodzisz z jednego z najbardziej słonych mórz, takiego, na które nie wpływają nawet piraci. Obłuda Twojego świata obrzydza nawet tych, którzy codziennie widzą ludzi rozszarpywanych przez rekiny. Wierz mi, śmierć jest piękniejsza niż kłamstwo. A skoro Ty już nie możesz wrócić do dawnych baśni masz do wyboru dwie drogi. Przebudzić się i stanąć po mej stronie, lub zasnąć wiecznym snem – chłopak, choć starszy, czuł się teraz jak małe dziecko pod surowym wzrokiem matki. Czuł się bezużyteczny, fałszywy i niegodny życia w obliczu kogoś, kto tak wiele walczył o swoje. A on co zrobił? Jedynie posłusznie wykonywał polecenia, których nie chciał wykonać, jedynie powtarzał słowa, w które nie wierzył. Mężczyzna miał rację. On nie znał prawdy. Nie znał głodu, walki o każdy kawałek chleba, ani straty ukochanych. On znał tylko słodkie sny. Skoro nie miał już wyboru... Czy nie powinien więc podążyć za nim ku prawdzie?
- Co miałbym robić...? – zapytał, choć ze słów mężczyzny już dawno wywnioskował odpowiedź. Jednak łudził się, że to jedynie pozory.
- To chyba zrozumiałe. Jesteś zbyt delikatny by walczyć, lub chociażby pomagać przy pracy... Staniesz się więc moją kobietą.
- Kobietą...? Co ma pan na myśli...?
- Och! Pierwszy raz ktoś nazwał mnie „panem”! Cały czas słyszałem tylko coś o plugawych mendach i zarazach... Choć to ci świętoszkowaci magnaci są największymi pasożytami. Domyśl się, czego chcę. Małą podpowiedzą będzie to, że od teraz moja kajuta będzie również Twoją... – zielonooki uśmiechnął się nieco przebiegle, a błękitnooki zaś zadrżał. Nie miał wyboru. Nawet to było lepsze niż śmierć. I zawsze marzył o złamaniu zasad, o wyrwaniu się ze schematu. A co mogłoby być bardziej zakazane niż dzielenie łoża z piratem, służenie mu i byciem takim jak on? Chyba nic. To była szansa na mały bunt. A skoro nie nadawał się według niego do walki, byłby bezpieczny. Jednak miał nadzieję, że uda mu się jakoś wyłgać od oddawania mu swego ciała.
- Dobrze... Jeśli to ma mnie uratować to nie mogę się nie zgodzić. Tak naprawdę opór przeciw panu będzie poddaniem się przeciw śmierci. A to ona jest potężniejsza nawet od piratów. Więc będąc po pańskiej stronie, choć jednego, dzisiejszego dnia, wygram z nią, ze śmiercią, która zwykle była niepokonana – powiedział pewnie, choć jego głos drżał. Naprawdę teraz pragnął jedynie wrócić do domu i położyć się w ciepłym łóżku. Jednak to nie będzie mu już nigdy dane. Poczuł jak rozgrzane palce dotykają delikatnie jego szyi, a po chwili mężczyzna odsuwa się, uwalniając go.
- Skoro się zgadzasz, to choć za mną do kajuty. W drodze będziesz miał czas do namysłu. Nikt nie będzie Cię trzymał, ani pilnował. Wystarczy, że pobiegniesz i skoczysz przez burtę. Decyzja należy do Ciebie – zielonooki wyszedł z pomieszczenia i pewnym krokiem ruszył ku pomostowi prowadzącemu na jego statek. Wszystkie kosztowności zostały już na niego przeniesione. Przed chwilą jeszcze oblężony statek był pusty i brudny od krwi. Mężczyzna miał rację, nikt go nie pilnował. Równie dobrze mógłby go teraz zaatakować i zabić, zamiast iść za nim grzecznie. Jednak wiedział, że to niemożliwe, mężczyzna zapewne prędzej by go pokonał, niż on by o tym pomyślał. A wtedy na pewno nie mógłby liczyć na choćby odrobinę łaski. Poszedł za nim na jego statek, a tuż za sobą usłyszał świst rozpalanego ognia. Płonące pochodnie zabrane wcześniej ze statku teraz wracały na niego, by strawić go doszczętnie. Błękitnooki odwrócił się po raz ostatni i zrozumiał, że tak naprawdę płonie cała jego przeszłość. Po policzku potoczyła się samotna łza, którą natychmiast otarł. Patrzył na szkarłatny płaszcz nieco niższego mężczyzny. Więc czerwień jest kolorem przeznaczenia, tak? Czerwona ścieżka wiedzie nas ku naszemu losowi. On podążał za czerwonym płaszczem. Wkrótce zamknęły się za nimi drzwi kajuty.
- Wybrałem życie – powiedział hardo błękitnooki.
- Wybrałeś mnie – szmaragdowe oczy spojrzały na niego z wyższością, a on niczym zahipnotyzowany patrzył w nie bez ruchu. Mężczyzna powoli zbliżał się do niego, aż rozgrzana dłoń nie znalazła się na jego policzku. – Od teraz nie ma już odwrotu... – zamknął oczy, gdy usta młodszego mężczyzny przycisnęły się do jego własnych. Nie miał już niczego do stracenia, poza resztkami godności i sumienia. Jednak one nie przydadzą się nikomu, kto płynie pod czarną banderą.

sobota, 2 marca 2013

Historia poza tematem numer czterdzieści trzy: Najcenniejszy skarb - Część pierwsza.

AU Pirate!England x Innocent!France. Arthur jest piratem, postrachem mórz. Francis zaś jedynie młodym człowiekiem, który żył pod kloszem. Ich spotkanie zmienia wszystko. Request dla Aurellie, ale też mi się śniło, więc nie wiem co z tego wyjdzie... Mogą być dziwne rzeczy spowodowane tym, że mój mózg uaktywniał moją wizję, a ja na siłę próbowałam się trzymać wersji Aurellie, a naprawdę prawie niczym się nie różnią.

Najcenniejszy skarb
Część I

                Od zawsze morze było nieprzejednane, władało ludzkim życiem i losem, gdy tylko ktokolwiek ważył się powierzyć mu siebie. Na początku ludzie modlili się do morza, by ominął ich sztorm. Potem prośby te kierowali ku bóstwom, wielu potem jednemu, ale nazywając go różnymi imionami. Aż nastały czasy, gdy to nie adresat modłów się zmienił, lecz prośba. Teraz ludzie błagali swych bogów, byli nawet gotowi oddać duszę diabłom, byleby tylko na drodze nie spotkać piratów... Ale nie byle jakich piratów... W końcu każdy może napaść statek... Ale nikt nie zrobi tego tak jak załoga dowodzona przez kapitana Kirklanda. Gdy on wchodzi na statek wizja obiadu z rekinami wydaje się być kuszącą propozycją. Nawet biorąc pod uwagę bycie głównym daniem na ich uczcie. Pechowcy, którzy ujrzeli te szmaragdowe oczy zbyt blisko swych własnych wspominają, że  był to najbardziej paraliżujący widok w ich życiu. Nie... On nie był okrutny. On sprawiał, że chciałbyś, by taki był. Jego słowa sprawiały, że nienawidziłeś sam siebie. Potrafił bez użycia choćby jednej obelgi poniżyć Cię tak, że pragnąłeś śmierci. I zawsze miał rację. Gdy przegrany, przygwożdżony przez zbyt liczne oddziały jego pobratymców mogłeś jedynie słuchać, on wyciągał na światło dzienne wszystko co o Tobie wiedział, a potem dawał Ci wybór. Przyłączasz się do niego, lub sam idziesz, by skoczyć do wody pełnej rekinów. Choć na początku gardziłeś nim, bo był tylko piratem, który łamie prawo, teraz czułeś, że to Ty jesteś niegodny choćby patrzenia na niego, czy oddychania tym samym powietrzem. I wtedy rozumiałeś, czemu on nie zabijał. Nie chciał brudzić sobie ostrza, gdy słowa działały lepiej, a nawet nie musiał się męczyć. Oczywiście, nie znał wszystkich, nie mógł więc opowiedzieć grzeszków osoby, którą widział pierwszy raz. Lecz patrząc tymi przeszywającymi, szmaragdowymi oczyma potrafił zrozumieć więcej, niż gdyby był najbliższą osobą tego, na którego patrzył. Po chwili znajdował wady w każdym jego ruchu, mówił o czym świadczą. Nawet ze sposobu patrzenia umiał bezbłędnie odgadnąć co ta osoba czuła, co przeżyła. Czułeś się przed nim niczym otwarta księga, z której on czytał bez zająknięcia, a Ty nie mogłeś ukryć przed nim nawet jednej literki. Miałeś wrażenie, że zna Cię lepiej niż Ty sam, choć było to wasze pierwsze spotkanie. Ale, by stanąć przed nim musiałeś mieć niesamowite szczęście, lub pecha... Gdy jego pobratymcy przejmowali okręt mało kto uchodził z życiem, jeśli sam go sobie nie odebrał na widok ich statku. A gdy garstka ocalałych klęczała na pokładzie związana i przytrzymywana przez popleczników diabła, on sam wchodził na pokład,by przyjrzeć się swym zdobyczom. A nie tylko kosztowności mógł zabrać. Ludzie też stawali się jego skarbami. On pragnął wszystkiego, a zawsze zdobywał to, czego chciał.
                Są na świecie jednak ludzie, którzy myślą, że są dziećmi szczęścia. Rodzą się w znamienitej rodzinie, od zawsze powiązanej z rodem magnackim. Mają wiele, prawie tyle co ich zwierzchnicy, lecz nie mają ich zmartwień. Taki właśnie był Francis. Urodził się w szczęśliwej rodzinie, nie musząc na nic narzekać. Miał pewność, że jego los nie przyniesie mu złych niespodzianek. Miał, jak każdy w jego rodzinie, pracować dla magnata, poślubić piękną córkę kogoś o podobnym sobie statusie i żyć w szczęściu przez wiele lat. Czego można chcieć więcej? Nie planował nigdy wypływać na morze, więc opowieści o piratach grasujących tak blisko były dla niego wysoce odległe. Uważał, że nie ma czego obawiać się w swym życiu, które miało być długie i pozbawione zmartwień. Gdy tylko wkroczył w pełnoletność stał się sługą rodziny, która od zawsze była mu przeznaczona. Kilkanaście miesięcy nawet wszystko się układało... Dopóki córka magnata nie zaczęła za nim chodzić. Może lubił kobiety, ale... na pewno nie takie. Pragnął za jakiś czas znaleźć piękną i spokojną damę, a na razie po prostu zdobywać pieniądze i żyć blisko takich wspaniałości. Jednak jego pracodawca widział sprawę inaczej... Jednak nie wydarzyło się nic, przez co mógłby go wyrzucić... Jednak zawsze istniał jakiś sposób na pozbycie się problemu... O piratach słyszał każdy, nie można było nie słyszeć. Więc i jemu te legendy nie były obce, tak samo jak i śmiercionośne sztormy. A jak najłatwiej pozbyć się problematycznego sługi, by nikt nie pomyślał, że to Twoja wina? Wysłać go w rejs, gdy wody pełne są piratów i innych krwiożerczych bestii. Jeśli zginie będzie to jedynie pech, wypadek. Przecież nie można przewidzieć sztormu, ani tym bardziej ataku piratów. Nieszczęśliwy zbieg wydarzeń i nigdy więcej nie spojrzy na córkę swego pracodawcy. To zbyt piękne, by było prawdziwe... Wystarczy tylko wysłać go z małą ilością ludzi, a dużą ilością mniej lub bardziej prawdziwych i cennych kosztowności, w statku wyglądającym na drogi, by te kosztowności przewiózł jakiemuś szlachcicowi za morzem. Najwyżej się trochę straci. A jeśli nie... Ten szlachcic nigdy nie istniał, więc wiele czasu minie, nim go znajdzie, a nie może wrócić nim nie wykona zadania. Co za tym idzie... Nie może wrócić nigdy. Plan idealny. Ostatecznie się powie, że poszukiwana osoba najwyraźniej zmarła przedwcześnie. A podróż powrotna zapewne wyczerpie zapasy szczęścia młodziana, jeśli kiedykolwiek jakieś miał. Można powiedzieć, że to będzie wyprawa jego życia... Szkoda, że ostatnia.
                Tak więc młodzieniec, mimo lęku wyruszył w podróż. Środek oceanu potrafi przynieść wiele niespodzianek. Była późna noc, gdy w oddali ujrzano pochodnie palące się na odległym statku. Młodzieniec spał nieświadomy niebezpieczeństwa. Zasnął w trakcie wymigiwania się od pomocy, więc nie było go w przeznaczonej mu kajucie, kulił się w jakimś pomniejszym schowku. Nie był świadom tego, co się dzieje. Nie widział popłochu, gdy pochodnie oświetliły piracką banderę. Nie słyszał nagłych, głośnych modlitw, gdy na wietrze zatrzepotał czerwony płaszcz, a księżyc ukazał szmaragdowe oczy kapitana. Nie widział też jak w mgnieniu oka poplecznicy tego diabła weszli na pokład i zniszczyli więcej żyć niż on byłby w stanie uratować, choćby żył sto lat. Nie widział też, jak ci, którzy wydawali się być najsilniejszymi mężczyznami na tym świecie płaczą jak dzieci, gdy kapitan, pirat w szkarłatnym płaszczu, wchodził na zajęty siłą statek. Nie wiedział też jak wielu pod wpływem jego słów skoczyło w odmęty zimnej wody. Nie usłyszał też, jak piraci przeszukujący statek otworzyli drzwi jego azylu. A tym bardziej nie wiedział, że właśnie ujrzał go sam kapitan.
- Co my tu mamy... – zielonooki uśmiechnął się przebiegle, po czym podszedł i złapał w palce brodę śpiącego. – Jaki beztroski w tej sytuacji. Niemożliwe – zaśmiał się w nieco dziwny sposób. – Wstajemy, młody, wstajemy – nie był brutalny, nawet dla swych wrogów, więc obudził go delikatnie, lecz tak, by ten wolał jednak użycie siły. Powoli i delikatnie usiadł na nim okrakiem i unieruchomił teraz jeszcze bezwładne ręce. Uśmiechnął się przebiegle. Od dawna nie miał nikogo oprócz portowych kurtyzan. Pocałował te delikatne, uchylone w sennym uśmiechu usta. Młodzieniec najpierw wydawał się być zadowolony, lecz po chwili otworzył oczy. Próbował się wyrwać. – To nic nie da... Pozwól, że dam Ci pewien wybór... – uśmiechnął się przebiegle i wyszeptał mu coś do ucha, a wtedy chłopak wydawał się być jeszcze bardziej przerażony.

piątek, 1 marca 2013

Wiersz numer sto dziesięć: Tortura.

Dodałabym go jakieś cztery godziny temu, jednak udało mi się niepostrzeżenie zasnąć. Tylko go dodam i kontynuuję spoczynek. Tak więc, jak wiadomo Białoruś kocha Rosję, który zaś nie podziela jej entuzjazmu związanego z ewentualnym ślubem. Zaś Litwa na jego miejscu byłby najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi. Jednak, jak wiadomo, są niestety na niewłaściwych miejscach w sercu Białorusi, przez co cała trójka skazana jest na cierpienie, dopóki miłość nie zmieni swego przeznaczenia.

Tortura

Jedyne co czujesz, gdy wciąż patrzysz na niego
To ból większy od wszystkiego co znasz
Gdy uśmiecha się, lecz nie dla Ciebie
To jakby w Twe serce wbijał nóż

Zazdrościsz własnej siostrze
Gdy odwzajemnia jej uśmiech
Czemu Ty nie potrafisz być tak beztroska?
I zbliżyć się do niego choć trochę

Słyszysz jak opowiada o przyjaźni ze wszystkimi
Widzisz jak powoli zbliża się do każdego
Lecz, gdy Ty proponujesz mu siebie
Ucieka, jedynie Ciebie nie chce

Nieważne jak bardzo się starasz
Wciąż tylko każe Ci odejść
A Ty tak bardzo chcesz
Patrzeć na jego szczęście

Jednak wciąż chodzisz za nim
To tortura dla was obojga
On wypełnia się strachem
Ciebie wypełnia żal

Jednak nic nie pozostaje puste
Jego pociesza starsza siostra
A Ty gniew swój wyładowujesz
Na jedynej osobie, która Cię kocha

Czemu nie odwrócisz oczu miłością zaślepionych
Od tego, który nie pragnie jej wcale
I nie zwrócisz ich ku istocie niewinnej
Pragnącej Twego szczęścia i uśmiechu?

Troje wciąż cierpi, przez chorobę zwaną miłością
Dwoje kocha bez wzajemności
Trzecie ucieka przed miłością niechcianą
Czemu nie można tego zmienić?

Gdybyś pokochała tego
Który gotów jest oddać Ci całe swe serce i duszę
Byłabyś szczęśliwsza, byłabyś kochana
A on mógłby podziwiać Cię przez wieki

Gdybyś porzuciła tego
Który jedynie wciąż od Ciebie ucieka
Byłabyś szczęśliwsza, byłabyś wolna
A on mógłby żyć w spokoju

Bez obsesyjnej, nieodwzajemnionej miłości
Wszystko byłoby łatwiejsze
Gdybyś tylko pokochała tego
Kto jest w stanie oddać Ci swe życie

Gdybyś pokochała właściwego
Byłabyś szczęśiwa u jego boku
A ten, który miłości Twej nie chce
Odnalazłby inną, idealną dla siebie

Świat ten jednak wszystko komplikuje
Nic nigdy nie będzie doskonałe
Więc mimo, iż tak mało trzeba zmienić, by być szczęśliwym
Wciąż trwa niezmienione nieszczęście