Translate

piątek, 7 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto siedemnaście: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część dwudziesta trzecia.

Trochę o wychowaniu dzieci i miłości. Co jest w życiu najważniejsze, a jakie zasady ustalają ludzie. Trochę może się nie zgadzać fragment opowiadający o adopcji, bo nie znam się na tym, ale wydaje się to być logiczne i słyszałam o podobnych rzeczach, więc uznałam, że tak będzie.

Ten który skrywa zbyt wiele
Część XXIII

                Czasem to, co piękne jest niezrozumiałe. Ludzie mają jedną definicję piękna. Jeśli coś jest odmienne, nie jest akceptowane, nawet, jeśli jest równie wspaniałe. Lecz ci, którym jeszcze definicji tej nie wpojono, podziwiają wszystko tak samo. Jednak, jeśli nie zgodzą się z otoczeniem, to otoczenie przestanie ich akceptować. Czy wszyscy muszą myśleć tak samo, akceptować to samo i odrzucać to samo? Prawdziwe piękno tkwi w harmonii, gdy coś jest odmienne i jednocześnie identyczne, gdy łączy się to, co sobie przeciwne, dopełnia się, lub gdy jest tak podobne, że tworzy ze sobą idealny obraz. Nic nie musi być do siebie podobne, by pasowało, ani odmienne, by się dopełniało. To ludzie narzucili konkretne definicje wszystkiego i nie potrafią zmienić tego, co jest błędne, bo uważają prawdę za kłamstwo tylko dlatego, że nie zgadza się z tym, co myślą. Jak więc przekazać prawdę tak, by nie wyparło jej kłamstwo, a jednocześnie nie przyniosła problemów? Para patrzyła na siebie niepewnie, nie wiedząc jak to wszystko przekazać dziecku.
- To wszyscy mogą być tak jak rodzice i wy? – zapytał chłopiec, patrząc w oczy brata. – Zawsze mi się właśnie coś nie zgadzało... – zamyślił się nagle. – No bo, czemu mama może kochać tatę, a nie może być inaczej? – maluszek przyglądał się swojemu bratu i jego towarzyszowi. – No bo, jak mamusia gotuje tatusiowi i tatuś jest bardzo szczęśliwy to jest miłość. Jak tatuś kupuje mamie kwiaty też... Jeszcze koledzy mówili, że u nich tata gotuje a mama kupuje mu piwo... Czyli miłość jest wtedy jak jedna osoba gotuje, a druga daje jej prezenty, prawda? I są bardzo, bardzo szczęśliwi? No to przecież ja dawno już widziałem, że braciszek gotuje Artie’mu jedzonko, a Artie mu zaszywa ubranka. Czyli to też jest miłość! No! Tylko zawsze mówili, że tylko mamusia i tatuś mogą się kochać... O, a jak ja zrobię braciszkowi naleśniki, a on mi kupił misia to też jest miłość? – jak na początku rozumowanie chłopca wszystkich uszczęśliwiło, bo sam sobie wytłumaczył problem, tak teraz wpadli z deszczu pod rynnę...
- Młody, Ty tak za bratem biegasz, że chyba można tak to nazwać – zaśmiał się albinos. – Ale, słuchaj młody. Każdą osobę każdy lubi i kocha inaczej. Ty kochasz braciszka, ale nie tak samo jak mamusia tatusia, prawda? – przyjaciel jest przecież od tego, by rozwiązywać problemy innych przyjaciół, więc chłopak postanowił do edukować dziecko, wiedząc, że jego koledze będzie trudno, bo zbytnio idealizuje miłość. – No i możesz tak samo mocno kochać braciszka jak on Herbatniczka – i tu nastąpił pomruk ze strony zielonookiego. – Ale będziecie to okazywać kompletnie inaczej, o! I każda osoba lubi każdą osobę inaczej, młody. I tylko my decydujemy czy nazwiemy to miłością czy nie. Tylko potem niektórzy za bardzo kogoś lubią, albo nie umieją dobrze tego okazać i wtedy się ludzie na nich gniewają.
- Ach, czyli nie mogę za mocno przytulić braciszka, bo mocniej tulić może tylko Artie, tak? I będzie źle, jeśli za mocno braciszka przytulę, bo będzie go bolało... I braciszek też mnie tak delikatnie tuli, a jak byliśmy ostatnio w takim ładnym hotelu i miałem łóżko pod ścianą, a oni za ścianą byli to musiał braciszek Artie’go za mocno przytulić, bo trochę krzyczał, ale potem było cichutko... – wspomniana przez chłopca para zarumieniła się intensywnie, albinos miał nieco obrzydzoną minę, za to Hiszpan zaczął się śmiać.
- Oczywiście, nie wolno tulić nikogo za mocno, zwłaszcza jak nie chce – Francis powiedział to bardzo poważnie, patrząc bratu w oczy, ale w oczach przyjaciół wciąż tkwiły iskierki rozbawienia, gdy to on tłumaczył takie rzeczy. – A jak ktoś chce to trzeba go przytulić tak mocno jak tylko będzie chciał, żeby mu pokazać jak bardzo się go lubi – w tym momencie albinos się zaśmiał, jego przyjaciel wręcz wybuchł śmiechem, a zielonooki spiorunował ich wzrokiem. Zaś chłopiec nie do końca rozumiał o co w tej sytuacji chodzi. Patrzył na część przyjaciół roześmianą, część zarumienioną i na kolegów bawiących się za nim. A raczej zauważył Lovino, próbującego trafić kamieniami w Ludwiga. Pobiegł do nich nieco przestraszony. Chciał osłonić główkę siedzącego przyjaciela, więc w pewnym momencie dostał w plecki, gdy nad nim się nachylił. W oczach wszystkich pojawiło się pewne przerażenie, ale chłopiec tylko trochę posmutniał, jakby go za mocno zabolało, a on próbował powstrzymać płacz i wtedy podszedł do Lovino.
- Jak się kogoś lubi to nie wolno mu robić krzywdy – chłopiec spojrzał na kolegę z wyrzutem. – Czemu w niego rzuciłeś?
- Bo go nie lubię. Ciebie trafiłem przypadkiem, sorki. Przestaniesz się gniewać? – Lovino najwyraźniej miał jedynie cel w tym, by zrobić krzywdę swemu poważnemu koledze.
- Czemu? To, że ja dostałem to pół biedy, gorzej bolały czasem zastrzyki w szpitalu. Ale czemu...? Przecież wszyscy powinni się lubić.
- Brat woli bawić się z nim niż ze mną to niech on się do mnie nie zbliża jak na pewno woli mojego brata!
- Ale tu nie ma Twojego braciszka. Może on lubi was obu? Tylko Ty nie pozwalasz się lubić? Jak Twój braciszek bawi się z kimś innym to robisz mu krzywdę, więc braciszek nie chce, żebyś patrzył jak się bawi, bo boi się o innych. A inni boją się Ciebie. Jakbyście pobawili się we trójkę, to wszyscy bylibyście szczęśliwi! No, idź przeprosić... – wszyscy patrzyli nieco zdziwieni na chłopca, a jego brat uśmiechnął się ciepło. Teraz czuł, że chłopiec staje się sobą, sam decyduje o tym, co zrobi i co myśli. Cieszył się, że nie kopiował jedynie jego ruchów. Ale może to była kopia? Może on kiedyś zrobił coś podobnego i chłopiec to zapamiętał? Teraz nie był pewien jak bardzo to dziecko było jego bratem, a jak bardzo nim samym. Wiedział, że jego przyjaciel czuje podobnie. Nie wie czy jego brat wciąż będzie dla niego taki, jaki brat być powinien, czy będzie kimś kompletnie obcym. Obaj musieli wciąż się starać, by ich bracia byli tymi, kim być powinni, byli szczęśliwi będąc sobą i będąc przy nich.
- Twój braciszek Cię kocha, mój mnie nie, więc mi nie mów co mam robić – Lovino wyminął Matta, jednak po chwili podszedł do Ludwiga. – Dobra, postaram się Ciebie nie bić, jeśli jutro pobawisz się nie tylko z braciszkiem, ale i ze mną. – po chwili zwrócił się do swojego opiekuna. – Durniu, jutro idziemy do braciszka!
- Tak, tak, rozumiem – Antonio uśmiechnął się słodko. Po odejściu dziadka chłopców opiekę nad nimi przejęła jego rodzina i jeszcze rodzina Rodericha, którego dawno nie widział, a nawet go lubił. Przez to, że chłopcy ciągle się kłócili, a raczej Lovino krzyczał na brata, dla bezpieczeństwa zostali rozdzieleni. Ale nie zawsze dało się ich przypilnować. A przecież rodzeństwo nie powinno żyć osobno, prawda? Dlatego cieszył się, że chłopiec chciał pobawić się z bratem. Zrozumiał, że dzięki temu małemu chłopcu może zmienić się cały świat.

                Powoli wszystko zmieniało się na lepsze. Arthur dowiedział się, że istnieje możliwość szybszego sprowadzenia brata do niego. Jeśliby uznano jego za głównego opiekuna, a rodzinę Francisa za tymczasową rodzinę zastępczą można by było Alfreda nie tyle adoptować z przechodzeniem przez wieloletnią biurokrację, ale po prostu oddać go bratu, jednak pod warunkiem pomocy ze strony rodziny Francisa. Oczywiście rodzice błękitnookiego szybko zaczęli szukać sposobu w jaki to zrobić. Teraz było wręcz pewne, że brat pojawi się w jego domu nim dni zaczną się skracać. Może nie od razu na zawsze, najpierw oczywiście biurokracja, sprawdzanie czy wszystko dzieje się dobrze. Zastanawiał się, czemu tyle dzieci jest nieszczęśliwych, jeśli tak się pilnuje, gdy ktoś chce jakieś uszczęśliwić. Gdy prawdziwi rodzice czasem znęcają się nad dziećmi nikt o tym nie wie, a nawet jeśli to prawie wcale nie kontroluje, zapowiada wizyty w czasie których odgrywane są sceny kochającej rodziny, a nikt nie obserwuje, czy na co dzień też tak jest. Ale kiedy ktoś pragnie uszczęśliwić dziecko, dać mu dom i rodzinę, musi bardzo długo zmagać się z biurokracją, spełniać tysiące wymagań, których naturalne rodziny spełnić nie muszą i jest obserwowany na każdym kroku. Czemu świat naprawdę stoi na drodze szczęściu, a nie cierpieniu? Ciche przyzwolenie na łzy, utrudnianie uśmiechu... Nie wiedział, że i jego to spotka, choć zdobędzie marzenia, zawisną nad nim ciemne chmury.

Historia poza tematem numer sto szesnaście: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część dwudziesta druga.

Trochę rozmyślań, scenka rodzinna. Ile naprawdę ludzi powinni wiedzieć? I kto na to zasługuje? Jak wytłumaczyć coś, co zmienia wszystko, co do tej pory wiedziałeś?

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XXII

                Jak wiele trzeba zmienić, by pozbyć się wątpliwości? Jak wiele zmian hamuje zwątpienie? Trudno zrozumieć, do czego trzeba dążyć, jeśli każda droga wydaje się być zła. Gdy możesz zyskać lub stracić wszystko, a nie wiesz, która odpowiedź jest prawidłowa. Należy kierować się tym, co jest najważniejsze.
                Zielonooki podszedł niepewnie do swego starszego przyjaciela, gdy ten leżał na łóżku, czytając jedną z licznych książek, które posiadał. Usiadł na krańcu łóżka, wpatrując się w delikatne ciało błękitnookiego. Chciał z nim porozmawiać, jednak czuł też, że nie powinien mówić tego, co chce powiedzieć. Nie chciał go zranić, lecz jego serce było pełne wątpliwości. Byli teraz sami i czuł się wyjątkowo bezbronny.
- Jak długo zamierzasz na mnie patrzeć? – błękitnooki położył książkę na brzuchu i ukazał delikatny uśmiech. – Aż tak lubisz mnie podziwiać?
- Po takim czasie to już mi się znudziło – powiedział z nieco krzywym uśmiechem, chcąc pokazać, że te słowa to żart. – Ale chyba muszę Ci coś powiedzieć.
- No, w ciąży na pewno nie jesteś to mów, bo pewnie nic złego. Choć się przytul, nie będziesz się stresował.
- Boję się, że po tym, co powiem nie będziesz chciał mnie tulić. To strasznie głupie, ale wciąż mi chodzi po głowie... I Ty pewnie pomyślisz, że mi odbija.
- Plączesz się. To u Ciebie nienaturalne – błękitnooki usiadł na łóżku, w pewien sposób klękając i siadając na własnych stopach, a dłonie wysunął nieco do przodu, by oprzeć się na nich i zbliżyć twarz do zielonookiego.
- Ale obiecaj, że się nie zdenerwujesz... Ty ostatnio się łatwo denerwujesz i nie chcę, żebyś znowu wpadł w furię.
- Aż tak bardzo się mnie boisz? Spokojnie, przecież Cię nie zabiję za zwykłe słowa. No, co Ci tam na wątrobie leży?
- Mój brat...  Bo wy... Wy teraz będziecie jego rodziną. I czy on będzie nadal moim czy Twoim bratem? Czy ja go odzyskam czy jedynie przekażę wam?
- Jesteś częścią rodziny, więc on będzie naszym wspólnym bratem. Twoim biologicznie, moim prawnie. Liczy się przecież miłość. Nieważne gdzie będzie, zawsze będzie Twój, jeśli go kochasz.
- Więc, jeśli się kogoś kocha, to on to wie, nawet, jeśli jest daleko?
- On nigdy nie jest daleko. Jest tutaj, o – zbliżył się i dotknął jego serca. – Wiem co Ci chodzi po głowie – przytulił go mocno. – On jest tam, ja mam wyjechać na studia, boisz się co będzie, jeśli on wróci, a Ty będziesz chciał wyjechać?
- Jakim cudem zgadłeś? Jesteś jakimś jasnowidzem, czy czymś?
- To siła miłości! Po prostu widzę co się dzieje i wiem, co się musi stać. Ale jeśli będziesz się przepracowywał, to do studiów nie dożyjesz... – powiedział to już bardzo poważnie, jakby czuł, że to prawda.
- Dużo ludzi uczy się i pracuje jednocześnie...
- Ale nikt w takich godzinach jak Ty teraz. Może teraz masz trochę urlopu, ale jak znowu będziesz tylko ze szkoły wbiegał do domu i wybiegał do pracy to będzie źle. Prawie jakbyś miał pełen etat. Jak chcesz pracować to gdzie indziej, dobrze? Zawsze pachniesz tym miejscem i jesteś strasznie zmęczony. I przez cały tydzień albo jedynie widzę Cię w przelocie, albo śpisz pachnąc jak obiad...
- Ty też się z obiadem kojarzysz... Ciągle pachniesz deserem... Ale myślę, że to dobry pomysł... Tylko nie wiem jak miałbym znaleźć cokolwiek co nie wymaga dziesięcioletniego doświadczenia i trzech kierunków studiów...
- Ja wiem. Firma rodziców zrobiła nowy produkt. A jakby ktoś zrobił ładny projekt ulotek i je rozniósł później? Reklama zawsze się przyda, a po co od razu w telewizji? Im więcej wymyślisz takich ulotek tym więcej do rozniesienia. Mogę Ci załatwić nawet inne rzeczy do rozreklamowania...
- Wiesz dobrze, że ja raczej z czytających, a nie rysujących. Roznieść mogę, ale jak miałbym je jeszcze zaprojektować?
- To może Ty robisz slogan, umiesz takie hasełka tworzyć, prawda? No, więc Ty wymyślisz te słowa, ja rysunki i voila! A jakby może poszerzyć działalność, co? Wejść na rynek mody! Słuchaj! Moje projekty, Ty to uszyjesz... I potem do masowej produkcji!
- No, już widzę interesy umiesz robić. Zostańmy na tych ulotkach. Ja rozniosę. Potem poszukam jeszcze innych pomysłów.
- Może nawet się Ciebie zatrudni do pomocy w jakichś głupotkach, a potem się lepiej wyuczysz.
- Taa, kariera przez łóżko – zielonooki zaśmiał się cicho.
- I potem wielki skandal! A teraz czas jakoś rozprostować kości. Spacerek?
- Ach, dobrze... Może zabierzemy Matta na plac zabaw? Ostatnio się zrobił strasznie osowiały.
- Ach, masz rację. Może kogoś spotka i się jakoś zaprzyjaźni. On jest ciągle ze mną, a wiesz, że wyjeżdżam. I co będzie jak ja pójdę na studia, a on zostanie sam? No, dobrze, są rodzice, ale bez przyjaciół będzie mu smutno. Ciebie czy Twojego brata może się jeszcze bać, nawet, jeśli będziecie tu obaj. Im bliżej do wakacji tym smutniejszą ma buzię.
- Dobrze, ale pamiętaj, żebyśmy mu wstydu nie narobili. Bo Ty potrafisz nagle coś dziwnego zrobić i się jeszcze go zapyta dziecko czy ma coś nie tak ze starszym bratem – zielonooki zmierzwił jego włosy, a on zrobił nieco naburmuszoną minę, po czym zaczął go łaskotać.
                Gdy zabrali chłopca na spacer, on ciągle kręcił się przy nich, nie biegał za zwierzątkami, nie szedł do innych dzieci. Tylko wciąż szedł bliziutko przy swoim bracie. W końcu znaleźli się na placu zabaw ukrytym w głębi parku, gdzie było dużo dzieci. Usiedli na ławce, chcąc obserwować stamtąd chłopca. Jednak on zamiast iść się bawić, usiadł na kolana bratu.
- Pobaw się z kolegami. Zobacz, tam taka ładna dziewczynka się sama bawi – Francis próbował przekonać brata, by zachowywał się jak inne dzieci.
- Nie chcesz mnie tutaj? Dlatego wyjeżdżasz, bo nie chcesz już się ze mną męczyć... I teraz też nie chcesz mnie mieć na kolankach, tylko chcesz, żebym sobie poszedł do dzieci – chłopiec zasmucił się bardzo, opuszczając głowę. Te słowa nieco zszokowały obu starszych chłopców. Nie przypuszczali, że on może tak myśleć. Spodziewali się, że będzie tęsknił, jeśli jego brat wyjedzie na studia, może powie, że bez niego będzie sam. Ale nie spodziewali się myślenia, że ktoś wyjeżdża, bo nie chce być przy innej osobie. Przez to Arthur również zaczął się zastanawiać, czy kiedyś jego brat nie pomyśli tak samo. A może już myślał, uważając, że on wcześniej pracował po to, by nie być w domu?
- To nieprawda – Francis przytulił mocno brata. – Każdy ma prawo być szczęśliwy, prawda? Ty będziesz szczęśliwy, jeśli znajdziesz sobie dużo przyjaciół. Braciszek będzie szczęśliwy, kiedy będzie miał wspaniałą pracę. Ale najpierw musi ukończyć studia, wiesz o tym, prawda? Bo inaczej będzie musiał pracować w miejscu, którego nie lubi i będzie cały czas smutny i nie będzie miał dla Ciebie czasu. A jak teraz trochę braciszka nie będzie to wróci i będzie się z Tobą bawił. A jak poznasz innych ludzi to nawet nie będziesz aż tak bardzo tęsknił. Zobacz, przez ten czas Artie tu będzie, będziecie się bawić. Potem jeszcze jego braciszek przyjdzie. Ale będą smutni, jeśli będziesz ciągle myślał tylko o mnie.
- Masz rację... Przepraszam braciszku... – chłopiec pocałował brata w policzek. – Ciebie też, mniejszy braciszku – po tym pocałował w policzek zielonookiego.
- Cóż za szczęśliwa rodzinka! – usłyszeli w oddali śmiech ich albinotycznego przyjaciela. – Ale zupełnie jakby on był synkiem, a wy rodzicami – chłopak prowadził swojego brata za rękę, gdy kawałek za nim Antonio próbował dogonić swojego podopiecznego, który znów mu uciekł.
- No widzisz? I to się nazywa największe szczęście! – Francis uśmiechnął się szeroko. – No, Matt a z nimi się pobawisz? Nie boisz się?
- Z nimi mogę – chłopiec delikatnie się uśmiechnął i podszedł do małego, nieco starszego od siebie blondyna, z którym poszedł na plac zabaw, gdzie niedługo później  pojawił się jeszcze trzeci z podopiecznych.
- Próbujesz przystosować brata do społeczeństwa? – zapytał albinos. – To będzie długa droga. Zawsze był tylko przy Tobie, to teraz nie widzi poza Tobą świata. Może to słodko wygląda, że ciągle się do Ciebie tuli, ale ja wiem co potem z nim będzie. Też to przerabiałem. Mój też najpierw ciągle w okół mnie skakał, bo mu wszystko dawałem i jaki to ja mądry byłem, bo wiedziałem, a on nie. Poszedł do szkoły to sam się zaczął dowiadywać i później już tak dobrze nie było, bo jednak inni też wszystko wiedzą. No i zaczął mi siedzieć po nocach i czytać, bo chciał wszystko wiedzieć. Ach, a teraz to w ogóle się z nikim nie bawi, tylko się stara zrobić wszystko – albinos usiadł na ławce, po wolnej stronie błękitnookiego. – Słuchaj, z Twoim też tak będzie. Teraz Ty jesteś idealny, on się dowie, że inni też są fajni i zacznie Cię olewać, ale do innych nie podejdzie, bo ciągle tylko z Tobą rozmawiał. Trzeba dzieciaka rozruszać trochę, a nie tylko pilnować.
- Gilbert ma rację – Antonio zaś usiadł po stronie Arthura. – Lovino też najpierw ciągle był przy swoim dziadku i bracie. Dziadzio był dla obu zawsze taki idealny. I mały Lovi bratu zazdrościł, że on częściej jest przy dziadku. I teraz się z bratem kłóci ciągle, mimo, że dziadzia dawno nie ma. Och, gdybyście widzieli co on wyczyniał jak zobaczył, że bawię się z Feliciano! Normalnie mnie prawie pobił! Myślałem, że bratu krzywdę zrobi. Pewnie znowu młody myślał, że brat ważniejszy niż on... Dzieciakom to trzeba pokazać, że wszyscy są równi, bo zanim się dowiedzą to trochę czasu minie. I zawsze znajdą jedną najlepszą osobę, a potem z innymi nie rozmawiają. O, czekajcie chwilę – chłopak wstał, patrząc z przerażeniem w stronę placu zabaw. – Lovi! Przestań bić kolegów! – musiał pójść i rozdzielić bijące się dzieci.
- Też racja, albo się dzieciak uprze, że jeden najlepszy, albo sam chce być najlepszy – Francis westchnął ciężko. – I potem trudno to wszystko naprawić. – Spojrzał w stronę zielonookiego. – Widzisz? A Twój brat to i Ciebie będzie lubił i już poznał dużo innych dzieci. To może z nim będzie łatwiej.
- Pomyśli, że go nie lubię, jeśli spróbuję bez niego gdzieś pojechać – Arthur patrzył w stronę bawiących się dzieci. Naprawdę bardzo chciał zobaczyć swojego brata pośród nich.
- Oj, przejmujesz się. Młody sam będzie Cię jeszcze z domu wyganiał i Ci wrzucał rzeczy do walizki! Tylko go musisz nauczyć, że nie jesteś jedyną osobą, która ma być dla niego ważna – albinos wychylił się i dał zielonookiemu pstryczka w nos. – Ja idę tam do tego armagedonu, bo mi brata zaraz piaskiem zasypią, a mi się go nie chce szukać w tej piaskownicy jak mi zniknie – chłopak wstał i poszedł nastraszyć dzieci.
- Czyli ze skrajności w skrajność... Dzieciak albo kocha całym sercem, albo nienawidzi – Arthur westchnął ciężko. – A ja już chyba spadłem na tą drugą stronę.
- Oj, to ja Ci drabinę podam i wejdziesz na sam szczyt hierarchii w tym jego wielkim serduszku. On pewnie i tak się już niczym nie przejmuje. Uszyjesz mu jakiś niby strój superbohatera to będziesz najlepszym bratem świata – błękitnooki zmierzwił mu włosy z uśmiechem.
- Ty to pewnie od razu najlepszy jesteś jak tylko mrugniesz – zielonooki z nieco naburmuszoną miną pociągnął towarzysza za nos. Jakiś czas tak rozmawiali, gdy ich koledzy próbowali opanować nieco chaos, którym nie przejmowały się matki innych bawiących się dzieci, gdy w końcu zapanował porządek.
- A wy co? Małżeństwo? – śmiech albinosa nieco ich przestraszył. – Bo serio jak parka teraz. Jeszcze sobie buzi dajcie – na jego słowa oni jednocześnie przybrali barwy delikatnej czerwieni. – Ej, ej... Wy chyba nie tak serio... – nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. Nikt nie zaprzeczył. W końcu tak sobie obiecali. – No ja pierdzielę... Antek, chodź tu i siadaj, bo jak Ci powiem to padniesz!
- Ej, nie rozpowiadaj wszystkim – Francis spojrzał na niego nieco gniewnie.
- Oj tam, kumpel to kumpel, zrozumie! Tylko ja żem myślał, że Ty hurtem babki wyrywasz, a Ty do nas nie przychodzisz, bo się z nim migdalisz – albinos spojrzał na zielonookiego. – Niezły musisz być, że go umiesz przypilnować, żeby Ci po kątach nie latał.
- Przestań – Francis był coraz bardziej zdenerwowany. Wtedy podszedł do nich Antonio.
- Słuchaj, a oni nam tu nic nie powiedzieli, a się po kątach migdalą! – albinos był zdecydowanie za głośny, ludzie w okół spojrzeli na nich.
- Jak się kochają to dobrze, byle nie za głośno – Hiszpan zaśmiał się głośno, co zagłuszyło kroki Matta, który nagle złapał brata za rękę.

- Braciszku... Ale zawsze mnie uczyłeś, że pan kocha panią i pani pana... A czy pan i pan to też miłość? – chłopiec najwyraźniej domagał się trudnych wyjaśnień. Cóż... Nadszedł czas na poważną rozmowę.

czwartek, 6 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto sto piętnaście: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część dwudziesta pierwsza.

Ten rozdział ledwie powstał, bo akurat był brak weny i same dziwne rozmyślania mi wyszły. Duże stężenie Anglii i Kanady.

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XXI

                Wspomnienie nocy, tak piękne i pełne, wciąż istniało w dwóch, tak różnych sercach. Szafirowe i szmaradgowe oczy spoglądały na siebie niepewnie, jakby chcąc bez słów przekazać tysiące emocji, związanych z każdym tchnieniem wiatru, który wiał w tamtym czasie, gdy ich istnienia połączyły się w jedno. Zgodnie postanowili, że to będzie ich tajemnica. Ich wspólna. Nie ukrywanie czegoś, po prostu zdarzenie, które ma należeć jedynie do nich. Nadszedł więc czas, by powrócić to tego, co codzienne i rzeczywiste.
                Nadejście dnia oznaczało powrót do domu i kolejne dni planowania, co zrobić, by odnaleziony chłopiec znalazł się wśród nich. Podróż była nieco męcząca, więc najmłodszy, Matt, zasnął. Gdy jego oddech był tak delikatny i spokojny, a głowa spoczywała na kolanach brata, przez sen szeptał, że niedługo będzie miał nowego braciszka. Wydawał się być szczęśliwy i śnić o zabawie z jego rówieśnikiem. Jego rodzice pomyśleli, że bardzo przyda mu się przyjaźń z chłopcem w podobnym mu wieku. Teraz, wciąż chodząc za bratem i nawet we wszystkich zabawach odwołując się do niego, staje się wręcz jego cieniem. Często trudno było w nim dostrzec prawdziwe dziecko. Nie biegał jak inne dzieci, które w parku uciekały rodzicom. On trzymał brata za rękę i rozmawiał z nim nawet o trudnych sprawach. Zamiast podkradać słodycze, sam próbował je robić, by być taki jak brat. Był nieśmiały, więc nie bawił się z innymi dziećmi, nie miał takich samych zainteresowań jak one. Zamiast kopać z kolegami piłkę, czytał książki, które leżały na półkach brata. Stawał się powoli kopią swego brata, lecz wciąż zbyt słodką i niedoświadczoną, by rozumieć każdy jego ruch. Nikt nie wiedział, czy uszczęśliwia go to, co robi. Wiadomo, że cieszył się, gdy robił to, co jego brat. Ale czy lubił te zajęcia czy jedynie kopiowanie brata? Trudno stwierdzić, kim naprawdę był on sam, gdy szedł po śladach swego brata. Zupełnie jak przy tropieniu zwierzyny, czyż nie? Nie zauważysz tropów maleńkiego gryzonia, który przeskakiwał od jednego do drugiego śladu zostawionego przez dużo większe zwierze. Nikt więc nie pomyśli, że istniało coś, co podążało stworzoną już drogą, bo nie pozostawi po sobie żadnej nowej. Więc teraz tak ważnym było, by chłopiec znalazł przyjaciół, którzy pokażą mu inne sposoby na życie. Dlatego dorośli tak się cieszyli z pojawienia się nowej osoby w życiu ich starszego syna. Mieli nadzieję, że przez przyjaźń ze starszym zyska uznanie młodszego, który pomyśli, że musi być to ktoś godny naśladowania, skoro jest tak blisko jego ukochanego brata. Starszy syn miał grupę przyjaciół, jednak rzadko przychodzili do jego domu. Byli pełni energii, więc woleli się bawić niż rozmawiać z nim i starać się nie wystraszyć młodszego. Zaś zielonooki był inny. Spokojny, godny zaufania. I tak odmienny od brata, którego chłopiec podziwiał. Idealna osoba, która powinna się pojawić. Chłopiec mógł uznać go za godnego naśladowania i połączyć w sobie jego zachowanie z tym, które wcześniej skopiował od swego brata. Wtedy byłby odmienny od nich obu, choć wciąż nie byłby sobą. Jak więc sprawić, by był prawdziwie sobą? Potrzebował kogoś podobnego do niego samego, kto pokaże mu jak cieszyć się życiem i będzie wyjątkowy. Czyż tamten chłopiec nie był idealny? Odmienny od reszty społeczeństwa, pełen niespożytej energii. Mógł pokazać radość życia i piękno świata. Należało jedynie sprawić, by pojawił się w tym domu.

                Im dłużej zielonooki przysłuchiwał się rozmowom na temat sprowadzenia jego brata to tego domu tym większe miał obawy. Czy naprawdę go odzyska, czy jedynie odległość będzie mniejsza? W końcu wtedy to ci ludzie, w świetle prawa, będą rodziną chłopca. Więc nie będzie mógł po prostu zabrać go do domu. Chłopiec zamieszka nie z nim, a z tą rodziną. Byli dla niego jak własna rodzina, więc nie oddzieliliby go od brata, jednak wiedział, że nie mógłby być przy nim cały czas, nie mógłby wiedzieć wielu rzeczy, jeśli oni by tego nie powiedzieli. Najważniejsze było, by móc znów bawić się z bratem i widzieć jego szczęście. Lecz coraz bardziej obawiał się, że choć będzie bliżej, to oddalą się od siebie emocjonalnie. Widział jak Francis opiekuje się Mattem, jak bawią się razem, a młodszy bierze z niego przykład. A co pamiętał o sobie i swym bracie? Nigdy nie miał dla niego czasu, chłopiec bawił się z obcymi dziećmi z podwórka lub grał w jakieś dziwne gry. Czy kiedykolwiek chociaż mu podziękował? Zielonooki zaczynał myśleć, że chłopiec po prostu nie miał za co mu dziękować. Postanowił więc, że zrobi wszystko, by mógł codziennie widzieć uśmiech brata. Miał nieco pieniędzy odłożonych, gdyż oprócz świadczeń socjalnych miał jeszcze pieniądze z pracy, które rzadko były mu potrzebne, lecz pracował bardziej dla zasady niż realnych korzyści. Postanowił, że skoro brat będzie teraz należał do bogatszej rodziny, on nie musiałby przecież wiele na niego wydawać, jedynie co jakiś czas dać mu prezent, ale ważniejsze było, by był przy nim. Więc zaczął myśleć nad tym, co powinien zrobić, gdy już chłopiec będzie przy nim. Ale nie było wiadomo kiedy to będzie. Jeśli wróci jeszcze nim on pójdzie na studia, mógłby po prostu przestać na jakiś czas pracować i być przy nim. A później odwrotnie. Pracować na swoje utrzymanie, ale nie iść na studia i czas przeznaczyć bratu. Jednak musiałby zrezygnować ze swojej przyszłości... Wiedział, że jego przyjaciel planuje wyjazd w celu dalszej nauki. Widział smutne oczy jego brata, gdy o tym wspominał. Lecz wiedział, że mimo wszystko on chce wyjechać i uczy wciąż brata, że poradzi sobie bez niego. A czy on ma prawo zrobić to samo? Gdy odzyska brata, niedługo później wyjechać? W końcu chłopiec miałby nową rodzinę, nowego brata. Nie potrzebowałby go. Ale on czuł, że to on sam potrzebuje tego małego chłopca. Chciał zrobić coś dla niego, poczuć, że jest komuś potrzebny. Lecz czy był? Zastanawiał się, kto naprawdę go potrzebuje, gdy każdy ma innych ludzi na jego miejsce.

wtorek, 4 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto czternaście: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część dwudziesta.

Zakończenie tego wątku zbyt romantycznego. W następnym rozdziale pchniemy fabułę dalej.

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XX

                Miękkość pościeli, na której się ułożył była wyjątkowa. Było mu ciepło i wygodnie, a z łazienki słyszał szym wody w prysznicu. Właśnie. Ten fakt nieco go niepokoił, gdyż przypominał o tym, co ma się niedługo stać. Wiedział, że przecież może się nie zgodzić, ale czuł, że po ostatnich wydarzeniach nie ma do tego zbyt wielkiego prawa. I w pewien sposób też nie chciał odmawiać. Nie chciał na zawsze pozostać jedynie tym, który myśli jedynie o swoich sprawach i nie poświęca nikomu swojej uwagi. Delikatnie wcisnął twarz w poduszkę, chcąc lepiej poczuć jej zapach i miękkość. Wszystko wydawało mu się być tak idealne i przerażające. Rozglądał się po tym miejscu, które było tak piękne, jakby stworzone do tego, by w jedną noc zachwycić. Nie było tu bardzo drogich rzeczy, lecz wszystkie dobrane były w sposób pełen gustu, więc, choć ludzie spędzali tu zawsze tylko jedną noc, to pokój na pewno zapadał w pamięć przytulnością i urokiem. Wydawało się więc, że to idealne miejsce dla młodych ludzi, którzy chcą zrobić razem coś, na co rodzice nigdy nie pozwolą. Można czuć się bezpiecznie z dala od domu, a jednocześnie piękno otoczenia sprawi, że wspomnienia będą naprawdę dobre. Wiedział, że to moment typu „teraz, albo nigdy” atmosfera, otoczenie były wręcz idealne. Na pewno o wiele lepsze niż powrót z imprezy i zaciągnięcie w krzaki, o jakich wiele razy słyszał. Jednak on wciąż nieco się bał. To nie tak, że nie myślał o tym, że tego nie chciał. Czasem nawet w snach widział podobną sytuację. Jak to mężczyzna, nie przejmował się nigdy zbytnio romantycznością, jednak oczywiście nie był bez serca. W snach nie było może nigdy drogi usłanej różami, czy łóżka z baldachimem. Tu zresztą też nie było. Lecz była delikatność i czułość. Wiedział, że ich pojawienie się teraz jest wręcz pewne. Więc czego się bał, skoro wszystko miało być jak we śnie? Może tego, że zamieni się to w koszmar... Nie lubił niczego, co było nowe i nieprzewidywalne. Zwykle okazywało się złe i niepotrzebne. Więc teraz obawiał się, że będzie żałował wszystkiego, co może zrobić i tego, czego nie zrobi.
                Jego rozmyślania przerwały delikatne kroki, których dźwięk zbliżał się do niego. Zadrżał lekko, jednak nie spojrzał w stronę chłopaka. Chciał w pewien sposób mu zaufać, nie patrzeć co robi, nie zatrzymywać go, pozwolić mu na działanie. Nieco bał się właśnie czegoś takiego, ale wiedział, że musi się pozbyć lęku, który jest całkowicie bezzasadny. Czasem należy cieszyć się z niespodzianek. Poczuł delikatny dotyk na swoich plecach, jakby starszy chłopak „szedł” palcami wzdłuż jego kręgosłupa. Było to w pewien sposób słodkie. Takie delikatne i ulotne, w żaden sposób nie splamione złymi zamiarami. I to pomagało mu się zrelaksować. Gdy czuł, że najważniejsze w tym ma być uczucie, a nie jedynie odczucie, rozumiał, że nie musi się bać. Nie przy tej jednej, jedynej osobie.
- Nadal się boisz? – usłyszał głos błękitnookiego tuż przy swoim uchu. – Spokojnie... Nie musisz się na nic zgadzać. A jeśli już to zrobisz, to obiecuję, że nie pożałujesz – chłopak pocałował go w szyję.
- Wiem... Ty jesteś od tego, by było dobrze – powiedział, przekręcając twarz w stronę starszego chłopaka, który wydawał się być jednocześnie zdziwiony i rozbawiony. – Masz zrobić wszystko tak, by to było dobre wspomnienie, rozumiesz? – rumienił się delikatnie, lecz starał się wyglądać poważnie.
- Oczywiście, a buzi na dobranoc też pan sobie życzy – błękitnooki zaśmiał się cicho. – Szampana i świec niestety nie ma, płatki róż też się skończyły.
- Nie potrzebuję ich. Masz być Ty, ma być ciepło i ma być miło. A jak coś zrobisz źle to za karę mi ciasto upieczesz jak wrócimy.
- Oczywiście, kolację przy świecach też sobie życzysz po powrocie.
- Tylko ma być wyjątkowa.
- Każda chwila taka będzie – błękitnooki nachylił się nad nim lekko i pocałował. Młodszy spojrzał na niego nieco zbyt szeroko otwartymi oczami, jednak po chwili je zamknął.

                Błękitnooki nie kłamał. Każda sekunda wypełniła się tysiącami myśli doznań i emocji. Wszystko się zmieniło i pozostało niezmienione. Wspomnienia pojawiły się niczym motyle na wiosnę, piękne i wielobarwne. Osiadały na płatkach umysłu, pozostawiały przyniesione emocje i sprawiały, że rozwkitały nowe uczucia. A jakie dadzą one owoce? Tego nie wiedział nikt, gdy zamknęły się powieki, a oddechy uspokoiły. Sen sprawi, że zrozumie się więcej, niż nawet się marzyło.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto trzynaście: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część dziewiętnasta.

Więc, trochę niezbyt posuwa akcję do przodu, bardziej takie rozmyślania. Ale pojawia się FrUK. A raczej prawie... I niedobór Kanady...

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XIX

                Krople spływające na zamknięte oczy i mokre włosy przyklejające się pasmami do twarzy. Tak długo już poddawał się temu sposobowi uspokojenia myśli. Lecz one dźwięczały w głowie dużo głośniej niż deszcz spadający na blaszany dach. Odsunął się nieco od prysznica, osuwając po ściance wanny i spojrzał w zbyt biały sufit. Zastanawiał się nad rozmową sprzed chwili. Czy powinien odrzucić te wszystkie tajemnice? Ale jakby zareagowali inni? Jego brat wciąż wierzył, że świat jest jak w filmie, że mężczyźni są zawsze silni i ratują piękne kobiety. Nigdy nie widział filmu, w którym mężczyzna choćby poklepał po ramieniu innego mężczyznę. Więc jak mógłby zaakceptować to, że jego „wspaniały” brat nie przyprowadzi mu do domu pięknej pani, tylko raczej dość denerwującego pana? A co z bratem błękitnookiego? Czy on nie był jeszcze na tyle mały, by wierzyć, że piękne księżniczki ratowane są przez wspaniałe książęta? Jakby zareagował, gdyby książę zamiast o rękę księżniczki, starał się o względy innego księcia? Na pewno był jeszcze za mały na taki szok. Ostatecznie istniała możliwość zrzucenia roli tłumaczenia wszystkiego na Francisa... Ale co się stanie, jeśli się rozejdą? Jeśli te dzieci, tak długo będą próbowały zrozumieć, że świat ma wiele rodzajów porządku, a nim zdążą to zrobić, wszystko się rozsypie? Albo, gdy przyzwyczają się do nowe rzeczywistości, a ona nagle zniknie? A może... Może to on tak naprawdę się bał? Bał się, że wszyscy dowiedzą się o tym, jeśli wszystko przepadnie. Może to on bał się upokorzenia, gdy się rozstaną, a wszyscy będą wiedzieć co istniało i nie zostało zachowane. Jednak teraz najbardziej liczyło się dla niego, by ta jedna osoba była szczęśliwa. Postanowił mu powiedzieć, że nie będzie już zaprzeczał, ale też, że nie powinien dowiedzieć się nikt inny. Nie chciał, by ich życie stało się kolejną informacją w otaczającym ich świecie pustych słów. Postanowił więc w pewien sposób zyskać kompromis. Niech wiedzą tylko ci, którzy wiedzieć muszą. Nie zaprzeczy, nie potwierdzi, nie powie nic. Ale nigdy już nie sprawi, by ta jedna osoba stała się smutna.
                Lecz nie tylko to teraz wypełniało jego myśli. Ta propozycja... Czy miał rozumieć ją właśnie w ten sposób? Wiedział, że Francis czasem mówi dziwne rzeczy, może więc teraz po prostu żartował, ale wciąż nie mógł pozbyć się myśli, że tym razem mówił poważnie. Przyjrzał się swojemu ciału, skąpanemu w kropelkach wody. Czy był gotowy na coś takiego? Nigdy nie myślał nawet o takich rzeczach. Może w pewien sposób nawet nie widział siebie nigdy w takiej roli. Sam też był dzieckiem stereotypów. Myślał raczej o tym, że to on miałby ujarzmić pod sobą jakąś piękną kobietę, niż o tym, że miałby oddać się czyjejś kontroli. W pewien sposób bał się właśnie tego. Poddania się czyjejś woli, momentu, w którym mógłby jedynie czekać na to, co nadejdzie. Westchnął ciężko, spoglądając ku drzwiom. Wiedział, że siedzi tu już zdecydowanie zbyt długo. Może on już zasnął? Jednak nie chciał jeszcze wychodzić. Nie chciał patrzeć mu w oczy. Nieco bał się konfrontacji. To, co się stało i to co miało się stać było wyjątkowo przerażające. Kłótnia, prawie zakończona w brutalny sposób, ten dotyk, straszny i nieprzewidziany. Tym bardziej nie wiedział, co ma się stać teraz. Jeśli on podda się całkowicie i zgodzi na wszystko, to czy nie stanie się łatwym celem do wyładowania złości? Może błękitnooki wciąż był wściekły, tylko to tłumił? Chłopak skulił się w sobie na tę myśl, a woda z ogromnym łoskotem spadała strugami na jego głowę. Być może to on sam napędzał swój strach. Rozmyślał nad tysiącem możliwości, które miałyby przynieść cierpienie. Czemu ani razu nie dopuścił do siebie światła? Czemu nie pomyślał „Gdy wszyscy się dowiedzą, nie będziemy musieli martwić się, że wyda się przypadkiem”? Czemu nie pomyślał „Mogę spokojnie pozwolić mu na wszystko, on nie pozwoli mi w żaden sposób cierpieć”? Nie. On myślał jedynie o tym, że wszystko się zawali. Teraz starał się myśleć o czymś miłym. Wyobrażał sobie, jak kiedyś, za wiele lat będą mieszkać w jakimś pięknym domu, opiekując się różnymi zwierzętami, kompletnie nie martwiąc się czy tolerują dzieci. Tak, strasznie przesłodzona romantyczna wizja, to coś czego potrzebował. Dużo jedzenia, papużki w klatce czy inne bzdury. Tak, dlatego więc nie musi się martwić tym, kto się dowie o tym, że są razem. To się nie rozpadnie, na pewno... Starał sobie to wmówić i wyobrazić sobie jak błękitnooki gotuje, jednak jedyne co ujrzał pod powiekami to obraz kłótni. Zacisnął mocno powieki i pokręcił szybko głową, a potem wystawił twarz ku kroplom wody. Musiał pozbyć się tego obrazu... Zmienić go na inny... No już, niech pojawi się coś lepszego... Teraz myślał o tym, co miało stać się za chwilę. Jeśli się zgodzi i podda jego woli... Co się stanie? Starał się myśleć tylko o tym, co miłe... Przypominał sobie ich, tak liczne, delikatne pocałunki. Jeśli to miało tak wyglądać, to nie ma się czego bać, prawda? Gdy uśmiechnął się delikatnie ma myśl o tym, co było tak przyjemne, nagle pojawiło się niedawne wspomnienie tego brutalnego, bolesnego pocałunku. Nie umiał skupić się nad niczym dobrym, gdy nagle usłyszał pukanie do drzwi. Odpowiedział, że zaraz wychodzi i starał się ochłonąć. Skulił się w sobie i drżał nieco. Teraz mógł jedynie czekać na to, co nadejdzie.
                Ubrał się do snu, wiedząc, że może on prędko nie nastąpić i wyszedł z łazienki. Zobaczył szafirowe oczy wpatrzone w niego intensywnie. Zadrżał lekko, gdy chłopak podszedł do niego blisko.

- Spokojnie... – błękitnooki objął go delikatnie. – Nie masz się przecież czego bać. Znasz mnie,przecież dobrze – chłopak delikatnie pocałował policzek zielonookiego. – Chyba teraz moja kolej, postaram się tak nie przedłużać jak Ty – zaśmiał się i wszedł do łazienki. Zaś młodszy niepewnie podszedł do łóżka. Czuł się dziwnie. Zupełnie jakby teraz miało się wszystko zmienić, jakby wszystko miało stać się wyjątkowo nienormalne. Nieco zaśmiał się ze swojej głupoty. Przecież dobrze wiedział, że rano będzie tak jak było dnia wczorajszego, nie wyrosną mu żadne czułka, które będą informować wszem i wobec o tym, co się stało. Tak samo też przecież to, że raz to zrobią nie będzie znaczyło, że od tego dnia nie będą robić nic innego. Tak naprawdę nic się nie zmieni. Będą mieli jedynie nowe wspomnienie, nowe doświadczenie. Może przywiążą się bardziej do siebie, może poznają kilka swoich tajemnic. Staną się bardziej dojrzali. Starał się uspokoić i myśleć jedynie o miłych rzeczach, gdy usłyszał, jak otwierają się drzwi łazienki.

niedziela, 2 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto dwanaście: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część osiemnasta.

Znowu mamy jakże ważną liczbę sto dwanaście! A pod nią tym razem kryje się nieco kłótni. Atmosfera między Arthurem i Francisem nieco się zagęszcza, nawet pojawia się mała burza z piorunami. Lecz czy pojawi się tęcza, gdy wzejdzie słońce? Oczywiście nie zabrakło Matta^^

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XVIII

                Często zmrok nadchodzi nieubłaganie, gdy chcemy jak najdłużej widzieć błękitne niebo, zostaje nam ono zabrane. Tak również i oni musieli rozejść się, gdy tylko minął przeznaczony im wspólny czas. Myśleli o tym, by kiedyś pozbyć się tych ograniczeń i być razem na zawsze. Nadszedł czas spoczynku. Gdy młodszy z braci grzecznie poszedł spać wśród gromadki innych, podobnych mu dzieci, a raczej męczyć ich opowieściami o swoim wspaniałym bracie, które zresztą w niektórych momentach wydawały się być bardzo, bardzo przesadzone, starszy musiał wraz z przyszywaną rodziną znaleźć inne miejsce, które zapewniłoby mu spokojny sen, gdy dom był zbyt daleko, by wrócić przed nocą. Wspólnie udali się do znajdującego się nieopodal motelu, by z rana wrócić do domu i nadal myśleć o wszystkim, co należy zrobić, by to słodkie maleństwo znalazło się pod ich dachem i mogło znów tulić swojego, już nie tak smutnego jak wcześniej, brata.
                Znaleźli dość miłe i przyjemne miejsce, w którym mogli zaznać kilku godzin przyjemnego snu. Dorośli w recepcji poprosili o odpowiednie pokoje, jeden dwuosobowy, dla nich i trzyosobowy dla młodzieży, gdy nagle Matt powiedział.
- Ja dziś chcę spać z rodzicami – i przytulił się do mamy. Było to nieco dziwne, bo zazwyczaj nie odstępował brata na krok, a teraz sam prosił o spanie w osobnym pokoju.
- Ale czemu? – jego matka ukucnęła przy nim i spojrzała mu w oczy.
- Pamiętam, że jak byłem mały i jeszcze z wami spałem to zawsze odnosiliście mnie do brata, a rano byliście dużo weselsi... Pomyślałem, że oni też powinni mnie na trochę do was odstawić... – powiedział z niewinnym uśmiechem, gdy zarówno rodzice jak i młodzieńcy zarumienili się intensywnie.
- Ale wiesz, to trochę skomplikowane... I nie wiadomo czy oni tak chcą... – kobieta uśmiechnęła się ciepło i pogłaskała młodszego syna po głowie.
- Ale braciszek tak patrzył na Artie’go jak tatuś na Ciebie jak mnie odnosiłaś do braciszka... – w tym momencie wzrok kobiety utkwił w starszym synu, który nieco podniósł ręce w obronnym geście.
- Jak tak bardzo chcesz to najpierw muszę z nimi porozmawiać, a Ty idź z tatusiem – gdy tylko chłopiec i mężczyzna zniknęli za zakrętem, kobieta spojrzała w oczy swego starszego syna. – No, więc jak długo zamierzacie to ukrywać, skoro nawet dziecko to widzi?
- Ale mamo, ja nic nie chciałem ukrywać... – zaczął niepewnie.
- To nie tak jak pani myśli – zaprzeczył energicznie zielonooki. – To tylko tak wygląda... Jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi – z łatwością szło mu brnięcie w to kłamstwo.
- Dalej zaprzeczasz?! Po tym wszystkim?! – w błękitnych oczach młodzieńca pojawił się dziwny błysk, jakby gniew zmieszany ze smutkiem. – Przestań w końcu! – złapał go za koszulę i uniósł nieco, przez co ten musiał stanąć na palcach.
- Przestańcie obaj! – matka starszego uderzyła obu w głowy. – Nie wiem jaki jest powód ukrywania tego wszystkiego, ale już nie jest ważny, jasne? Jeśli myśleliście, że się martwię, że babcią nie zostanę to zawsze jeszcze mamy Matta, a ja młoda jeszcze jestem to może jeszcze się córki doczekam. To wy teraz grzecznie idziecie spać, czy co innego chcecie w łóżku robić, ale po cichu i już mi się nie kłócić! – kobieta pociągnęła obu za uszy, choć ledwie sięgała, przez co musieli się schylić i zaczęła ich prowadzić korytarzem. W ten nieco dla nich zawstydzający sposób znaleźli się w jednym pokoju.
                Jednak między nimi wciąż panowała napięta atmosfera. Spokój i pewność z jaką zaprzeczał Arthur wyprowadziła Francisa z równowagi. Czuł, jakby on go tak po prostu odrzucił. Mimo wszystkich wspólnych chwil, mimo ciągłych starań, on wciąż się do niego nie przyznawał. Czy nie był dla niego odpowiedni? A może to wszystko była tylko gra? Może miał jedynie ukoić jego samotność, ale nikt nie miał o tym wiedzieć? Czy, gdy on odzyska brata, zapomni o nim? Spojrzał z gniewem w szmaragdowe tęczówki, które wydawały się zbyt chłodne.
- Więc to wszystko „nie tak jak się wydaje”? – błękitnooki podszedł do towarzysza, łapiąc go za koszulę. Wydawał się być pewien gniewu i smutku. – Może w ogóle to wszystko było kłamstwem?
- Ej, tego nie powiedziałem – szmaragdowe oczy wypełniły się cieniem strachu. – Znowu robisz sobie żarty jak wtedy? Przestań, wtedy mnie tym nastraszyłeś.
- Teraz to nie są żadne żarty. Wtedy nie wyparłeś się mnie aż w tak perfidny sposób. Zastanawiam się, czy nie jestem jedynie pionkiem w Twoich rękach.
- To nie tak... Puść. Nastraszyłeś mnie, wystarczy? Zostaw – chłopak próbował zabrać jego rękę z okolic swej szyi. Czuł się nieco niezręcznie.
- Nie, nie, nie... Ja nie chcę Cię teraz nastraszyć – szafirowe tęczówki wypełniła złość, zmieniając ich kolor w złowróżbny granat. Chłopak mocniej przyciągnął do siebie towarzysza.
- Tylko nie mów, że znowu Ci odbija jak wtedy... Nie... Nie waż się... – nie dokończył, gdy jego usta zostały zgniecione w zbyt brutalnym pocałunku. Zwykle, gdy łączyli się ze sobą w ten sposób, było to delikatne, często nawet zapowiedziane w pewien ich pokrętny sposób za pomocą sekwencji zachowań i spojrzeń. Nie lubił tego, czego się nie spodziewał. A na pewno nie spodziewał się po kimś zwykle tak delikatnym i opiekuńczym zachowania opartego na przemocy. Zrozumiał już dawno, że jego bronią w pewien sposób była miłość. Gdy czegoś potrzebował, sprawiał, że ludzie stawali się mu ulegli przez odpowiednie słowa i gesty. A, gdy się zdenerwował, działał na czyjeś serce, sprawiając, że ten ktoś żałował każdego złego słowa, jakie ku niemu wypowiedział. Więc teraz... Gdy jednocześnie chciał zdobyć zielonookiego i ukazać mu swój gniew... Do czego mógł się posunąć?
- Skoro Ty nie słuchasz, gdy wciąż Cię proszę, byś się mnie nie wypierał... To czemu ja miałbym posłuchać Cię teraz? – przyciągnął go do siebie mocno i objął ciasno. – Skoro mnie kochasz, a jedynie nie chcesz, by inni o tym wiedzieli, to przecież nie będziesz się bał, prawda? Nie martw się, nikt się nie dowie... – teraz już o wiele delikatniej pocałował jego szyję. To było coś nowego. Zwykle ich bliskość ograniczała się jedynie do tego, co delikatne i niewinne. Nigdy nie zagościło między nimi nic, co można było liczyć w kategoriach erotyzmu.
- Posuwasz się za daleko. Przecież wiesz, że to nie tak... Wiesz, że nie chcę, odsuń się – zielonooki próbował się wyrwać. Zdziwił się, jak trudno było to zrobić. Zwykle, gdy ten go tulił, a on chciał odejść, wystarczyło go delikatnie odepchnąć, by puścił. Ale teraz nie miał siły choćby odrobinę poluźnić jego uścisku. Czuł się bezbronny. Nigdy jeszcze nie widział go z tej strony. Myślał, że może zasłużył w pewien sposób na karę, w końcu na pewno bardzo go zasmucił. Ale nie chciał, by wyglądało to w ten sposób. Nie chciał, by stało się coś, co przyniosłoby jedynie cierpienie.
- A Ty? Nie mogłeś wtedy chociażby się nie odezwać? Nie mówię, byś zaczął opowiadać jak bardzo mnie kochasz, tylko to ma być tajemnica. Mogłeś jedynie nie zaprzeczać, nie musiałeś nawet tego potwierdzić. Ale Ty... Ty po prostu się wszystkiego wyparłeś. Więc teraz chcę sprawdzić, jak bardzo jesteś ze mną związany... Czy będziesz się bał, gdy będę zbyt blisko? W końcu, jeśli się kogoś kocha, to się nie drży, prawda? A Ty drżysz... Trzęsiesz się, jakbym właśnie polewał Cię benzyną, trzymając w dłoni pudełko zapałek...
- Ty powinieneś to przecież rozumieć! – zielonooki krzyknął, próbując się wyrwać po raz kolejny. Tym razem się udało i mocno odepchnął od siebie chłopaka. – Jak możesz w ogóle robić coś takiego? Rozumiem, zraniłem Cię i przepraszam. Przepraszam! Rozumiesz? Ale przestań... Przestań ze mną tak grać. Nieważne jak bardzo się kogoś kocha, cokolwiek zrobione bez Twej woli zawsze przeraża. Więc po prostu przestań się mną bawić. Czy tego chcesz? Chcesz po prostu mnie zdobyć? A może potem mnie porzucisz?
- A może to Ty cały czas mnie wykorzystywałeś? W końcu miło zamiast w samotności siedzieć z kimś, prawda? Miło mieć wszystko gotowe, miło mieć się komu wyżalić. A miłość? No, może coś o niej słyszałeś. A skoro była potrzebna, bym był na każde Twoje zawołanie to ją pięknie udawałeś i dlatego trzymałeś mnie na dystans. Po prostu brzydziłeś się mnie dotknąć, nie chciałeś, bym był zbyt blisko – błękitnooki posmutniał i usiadł na podłodze w miejscu, w którym wcześniej stał. – Dlatego nie chciałeś się przyznać. Bo to wszystko było kłamstwem – z szafirowych oczu spłyneły gorzkie łzy.
- To nie tak... Po prostu... Myślałem, że to Ty tak myślisz. Że po prostu jesteś zbyt samotny, a ja wydawałem się łatwym celem. Uważałem, że chcesz jedynie zapchać mną wolny czas, by mieć kogoś pod ręką i nie być samemu. Ciągle miałem wrażenie, że zaraz odejdziesz. No bo czemu miałbyś być przy mnie? W końcu masz wszystko, za czym tęskniłeś. Niedługo wyjedziesz na studia. Masz przyjaciół, rodzinę. Masz wszystko. Po co Ci ja?
- Przestań! – błękitnooki spojrzał na niego oczami pełnymi smutku. – Cały czas tak myślałeś? Jak mogłeś wciąż mnie o to podejrzewać? – podszedł do niego, przez co on się odsunął. – Boisz się. Tak bardzo się mnie teraz boisz. Chyba obaj zawaliliśmy tę sprawę.
- Zawaliliśmy na całej linii – westchnął. – Dobra, czas spać, jak nie chcesz mnie zabić czy coś to się już kładź, bo rano będziesz w jeszcze gorszym humorze.
- Chcę zrobić jeszcze jedną rzecz... Ale nie uciekaj, spokojnie... – błękitnooki zaczął się zbliżać do przyjaciela.
- Dobrze, tylko, żeby to nie bolało... – gdy młodszy zauważył, że jest ciągnięty w stronę łóżka zrozumiał, że coś jest nie tak. Mógł się domyślić, że będzie źle, skoro zamienili pokoje z dorosłymi. – Ej, nawet o tym nie myśl.
- Cicho, po prostu się nie bój... – pocałował go delikatnie, gdy byli przy łóżku. – W końcu wiesz co mógł mieć mały na myśli – zaśmiał się cicho. – Przecież nie możemy go zawieść, skoro tego oczekiwał.
- Przestań, on nawet nie wiedział o czym mówi... Po prostu daj mi spać. Trzeba się jeszcze wykąpać...

- Masz rację- uśmiechnął się delikatnie. – Ale.... Zastanów się, dobrze? – na te słowa zielonooki prychnął i zniknął w łazience. Był cały zarumieniony, policzki go piekły. Czy powinien się zgodzić? Nie wiedział nawet, co powinien myśleć, ani co powinien czuć.

sobota, 1 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto jedenaście: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część siedemnasta.

Czasem ledwie słyszalne słowa mogą zmienić naprawdę wiele.

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XVII

                Spotkanie wyczekiwane z nadzieją przyniosło jedynie ogromne cierpienie. Pragnął ujrzeć swego brata, którego pamiętał jako nieco nadpobudliwe dziecko. A teraz widział przed sobą osobę, która wydawała się go nienawidzić. Czy naprawdę był aż tak złym bratem? Czy to wszystko było jego winą? Patrzył jak chłopiec odrzuca prezent, który mu podarował. Nie chciał go, choć zawsze był łasy na zabawki. Jak bardzo się zmienił? Kim teraz był? Czy to dalej to samo, maleńkie dziecko, które znał? Czy może ktoś kompletnie odmienny? Twarz, tak znana, teraz ukazywała nigdy na niej nie widziane uczucia. Jak bardzo można nienawidzić kogoś, kogo zwykło się nazywać bratem? Czy chłopiec naprawdę go za wszystko obwiniał?
- Przepraszam – zaczął zielonooki. – Wiem, że jesteś na mnie wściekły, ale wiesz dobrze, że nic nie mogłem zrobić... Nawet nie wiedziałem, kiedy Cię zabrali. Pamiętasz to wszystko, prawda?
- Pamiętam! Robiłeś strasznie dużo niepotrzebnych rzeczy, nie bawiłeś się ze mną, tylko ciągle znikałeś! I przypalałeś jedzenie! Byłem dla Ciebie tylko problemem! Beze mnie na pewno było Ci lepiej! – chłopiec zdawał się hamować łzy, jakby chciał pokazać, że jest już dorosły, ale wciąż będąc delikatnym dzieckiem. Nie zwracał uwagi na tych, którzy towarzyszyli jego bratu. Dla niego byli nikim.
- On to robił dla Ciebie – nagle tuż obok niego rozległ się delikatny głosik, nie znał go, ani nie wiedział do kogo należy, zanim nie został pociągnięty za rękaw. – On wszystko robił, byś był szczęśliwy... Może nie znam go tak długo jak Ty, ale wiem, że na pewno mu było bez Ciebie smutno... Zawsze miał takie oczy, jakby na kogoś czekał... On za Tobą tęsknił... – Matt ciągnął chłopca za rękaw, a po jego policzkach spływały małe łezki. Zupełnie jakby czuł ból wypełniający serca tych braci.
- Gdyby mu zależało to by się ze mną więcej bawił i czytałby mi bajki, a on tylko ciągle wychodził z domu... Zawsze byłem sam... – tym razem to starszy z chłopców zaczął płakać. – Ale potem... Potem przynosił mi dużo jedzenia... Zabawek... On pracował, żeby to wszystko mi dać, prawda? – chłopiec podniósł młodszego na ręce. – Wyglądasz zupełnie jak ja, mały.
- On nawet oddychał tylko dla Ciebie – maluszek przytulił go mocno. – Wiesz, nauczyliśmy go lepiej gotować i jak wrócisz to będziesz jeszcze szczęśliwszy. On zrobi dla Ciebie takie fajne jedzonko i uszyje Ci takie ubranka ładne! Zobacz, moje uszył! – Matt uśmiechał się delikatnie.
- Tylko, że ja nie mam jak wrócić, prawda? – starszy z chłopców spojrzał na swego brata, który opuścił głowę.
- Możesz wrócić – tym razem głos zabrała młoda i piękna kobieta o jasnych oczach, matka tego błękitnookiego rodzeństwa. – Może trochę inaczej, ale możesz... Co powiesz na dodatkowych braci? – podeszła do niego i pogłaskała go po głowie. – Zapytamy czy możemy Cię stąd zabrać. Może to długo potrwać, ale postaramy się, byś był szczęśliwy. I zobacz, oprócz tego smutnego brata miałbyś jeszcze tego malucha, co? Już się polubiliście, prawda? No i zobacz – pokazała na swojego starszego syna. – Jak on Ci zacznie gotować to Ty szybko zamienisz się w małą kulę do kręgli – zaśmiała się głośno. – Tylko musisz teraz przytulić swojego braciszka i powiedzieć, że go bardzo, bardzo kochasz – pogłaskała starszego chłopca po głowie, a młodszego wzięła na ręce.
- Dobrze, pani mamo – chłopiec uśmiechnął się szeroko i podszedł do swojego brata. – Nigdy się ze mną nie bawisz, nie masz nigdy czasu i wszystko przypalasz, ale i tak jesteś moim bratem, więc masz mnie teraz wziąć na ręce – wyciągnął rączki ku zielonookiemu, który wydawał się być jednocześnie rozbawiony i zaskoczony. Wziął chłopca na ręce.
- A Ty dalej ważysz tyle co mały słonik... Ale jakiś lżejszy trochę jesteś... Trzeba Cię podkarmić, bo mi nie urośniesz – starszy chłopak się zaśmiał i podniósł wysoko swojego brata.
- Zobaczysz, kiedyś Cię przerosnę! – wydawało się, że wszystko wróciło do normy, dzięki małemu dziecku, które zwykle tak ciche było, a teraz powiedziało to, co zmieniło ludzkie serca.

                Wszyscy rozmawiali na tyle długo, na ile pozwalały im zasady tego miejsca. Opowiadali sobie różne historie, choć najwięcej mówił Alfred. Opowiedział o tym jak zbił szybę piłką, gdy grał w baseball i jak przypadkiem wypadł mu kij z ręki i uderzył nim kolegę, a później musiał go przepraszać, a ten nie chciał przestać płakać. Wydawało się, że w tym miejscu wiódł bardzo aktywne życie i mógł bawić się z wieloma dziećmi. Arthur czuł się nieco smutny, gdy uświadomił sobie, że przy nim chłopiec mógł jedynie grać na jakiejś konsoli, którą kupił z drugiej, albo nawet trzeciej ręki. Postanowił, że gdy tylko będzie mógł, zabierze go do wesołego miasteczka na cały dzień i kupi mu dużo rzeczy, które będzie chciał. Zauważył, że chłopiec cały czas tulił tą zabawkę, którą jeszcze niedawno prawie wyrzucił. Czyli wszystko było na dobrej drodze.