Translate

niedziela, 2 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto dwanaście: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część osiemnasta.

Znowu mamy jakże ważną liczbę sto dwanaście! A pod nią tym razem kryje się nieco kłótni. Atmosfera między Arthurem i Francisem nieco się zagęszcza, nawet pojawia się mała burza z piorunami. Lecz czy pojawi się tęcza, gdy wzejdzie słońce? Oczywiście nie zabrakło Matta^^

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XVIII

                Często zmrok nadchodzi nieubłaganie, gdy chcemy jak najdłużej widzieć błękitne niebo, zostaje nam ono zabrane. Tak również i oni musieli rozejść się, gdy tylko minął przeznaczony im wspólny czas. Myśleli o tym, by kiedyś pozbyć się tych ograniczeń i być razem na zawsze. Nadszedł czas spoczynku. Gdy młodszy z braci grzecznie poszedł spać wśród gromadki innych, podobnych mu dzieci, a raczej męczyć ich opowieściami o swoim wspaniałym bracie, które zresztą w niektórych momentach wydawały się być bardzo, bardzo przesadzone, starszy musiał wraz z przyszywaną rodziną znaleźć inne miejsce, które zapewniłoby mu spokojny sen, gdy dom był zbyt daleko, by wrócić przed nocą. Wspólnie udali się do znajdującego się nieopodal motelu, by z rana wrócić do domu i nadal myśleć o wszystkim, co należy zrobić, by to słodkie maleństwo znalazło się pod ich dachem i mogło znów tulić swojego, już nie tak smutnego jak wcześniej, brata.
                Znaleźli dość miłe i przyjemne miejsce, w którym mogli zaznać kilku godzin przyjemnego snu. Dorośli w recepcji poprosili o odpowiednie pokoje, jeden dwuosobowy, dla nich i trzyosobowy dla młodzieży, gdy nagle Matt powiedział.
- Ja dziś chcę spać z rodzicami – i przytulił się do mamy. Było to nieco dziwne, bo zazwyczaj nie odstępował brata na krok, a teraz sam prosił o spanie w osobnym pokoju.
- Ale czemu? – jego matka ukucnęła przy nim i spojrzała mu w oczy.
- Pamiętam, że jak byłem mały i jeszcze z wami spałem to zawsze odnosiliście mnie do brata, a rano byliście dużo weselsi... Pomyślałem, że oni też powinni mnie na trochę do was odstawić... – powiedział z niewinnym uśmiechem, gdy zarówno rodzice jak i młodzieńcy zarumienili się intensywnie.
- Ale wiesz, to trochę skomplikowane... I nie wiadomo czy oni tak chcą... – kobieta uśmiechnęła się ciepło i pogłaskała młodszego syna po głowie.
- Ale braciszek tak patrzył na Artie’go jak tatuś na Ciebie jak mnie odnosiłaś do braciszka... – w tym momencie wzrok kobiety utkwił w starszym synu, który nieco podniósł ręce w obronnym geście.
- Jak tak bardzo chcesz to najpierw muszę z nimi porozmawiać, a Ty idź z tatusiem – gdy tylko chłopiec i mężczyzna zniknęli za zakrętem, kobieta spojrzała w oczy swego starszego syna. – No, więc jak długo zamierzacie to ukrywać, skoro nawet dziecko to widzi?
- Ale mamo, ja nic nie chciałem ukrywać... – zaczął niepewnie.
- To nie tak jak pani myśli – zaprzeczył energicznie zielonooki. – To tylko tak wygląda... Jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi – z łatwością szło mu brnięcie w to kłamstwo.
- Dalej zaprzeczasz?! Po tym wszystkim?! – w błękitnych oczach młodzieńca pojawił się dziwny błysk, jakby gniew zmieszany ze smutkiem. – Przestań w końcu! – złapał go za koszulę i uniósł nieco, przez co ten musiał stanąć na palcach.
- Przestańcie obaj! – matka starszego uderzyła obu w głowy. – Nie wiem jaki jest powód ukrywania tego wszystkiego, ale już nie jest ważny, jasne? Jeśli myśleliście, że się martwię, że babcią nie zostanę to zawsze jeszcze mamy Matta, a ja młoda jeszcze jestem to może jeszcze się córki doczekam. To wy teraz grzecznie idziecie spać, czy co innego chcecie w łóżku robić, ale po cichu i już mi się nie kłócić! – kobieta pociągnęła obu za uszy, choć ledwie sięgała, przez co musieli się schylić i zaczęła ich prowadzić korytarzem. W ten nieco dla nich zawstydzający sposób znaleźli się w jednym pokoju.
                Jednak między nimi wciąż panowała napięta atmosfera. Spokój i pewność z jaką zaprzeczał Arthur wyprowadziła Francisa z równowagi. Czuł, jakby on go tak po prostu odrzucił. Mimo wszystkich wspólnych chwil, mimo ciągłych starań, on wciąż się do niego nie przyznawał. Czy nie był dla niego odpowiedni? A może to wszystko była tylko gra? Może miał jedynie ukoić jego samotność, ale nikt nie miał o tym wiedzieć? Czy, gdy on odzyska brata, zapomni o nim? Spojrzał z gniewem w szmaragdowe tęczówki, które wydawały się zbyt chłodne.
- Więc to wszystko „nie tak jak się wydaje”? – błękitnooki podszedł do towarzysza, łapiąc go za koszulę. Wydawał się być pewien gniewu i smutku. – Może w ogóle to wszystko było kłamstwem?
- Ej, tego nie powiedziałem – szmaragdowe oczy wypełniły się cieniem strachu. – Znowu robisz sobie żarty jak wtedy? Przestań, wtedy mnie tym nastraszyłeś.
- Teraz to nie są żadne żarty. Wtedy nie wyparłeś się mnie aż w tak perfidny sposób. Zastanawiam się, czy nie jestem jedynie pionkiem w Twoich rękach.
- To nie tak... Puść. Nastraszyłeś mnie, wystarczy? Zostaw – chłopak próbował zabrać jego rękę z okolic swej szyi. Czuł się nieco niezręcznie.
- Nie, nie, nie... Ja nie chcę Cię teraz nastraszyć – szafirowe tęczówki wypełniła złość, zmieniając ich kolor w złowróżbny granat. Chłopak mocniej przyciągnął do siebie towarzysza.
- Tylko nie mów, że znowu Ci odbija jak wtedy... Nie... Nie waż się... – nie dokończył, gdy jego usta zostały zgniecione w zbyt brutalnym pocałunku. Zwykle, gdy łączyli się ze sobą w ten sposób, było to delikatne, często nawet zapowiedziane w pewien ich pokrętny sposób za pomocą sekwencji zachowań i spojrzeń. Nie lubił tego, czego się nie spodziewał. A na pewno nie spodziewał się po kimś zwykle tak delikatnym i opiekuńczym zachowania opartego na przemocy. Zrozumiał już dawno, że jego bronią w pewien sposób była miłość. Gdy czegoś potrzebował, sprawiał, że ludzie stawali się mu ulegli przez odpowiednie słowa i gesty. A, gdy się zdenerwował, działał na czyjeś serce, sprawiając, że ten ktoś żałował każdego złego słowa, jakie ku niemu wypowiedział. Więc teraz... Gdy jednocześnie chciał zdobyć zielonookiego i ukazać mu swój gniew... Do czego mógł się posunąć?
- Skoro Ty nie słuchasz, gdy wciąż Cię proszę, byś się mnie nie wypierał... To czemu ja miałbym posłuchać Cię teraz? – przyciągnął go do siebie mocno i objął ciasno. – Skoro mnie kochasz, a jedynie nie chcesz, by inni o tym wiedzieli, to przecież nie będziesz się bał, prawda? Nie martw się, nikt się nie dowie... – teraz już o wiele delikatniej pocałował jego szyję. To było coś nowego. Zwykle ich bliskość ograniczała się jedynie do tego, co delikatne i niewinne. Nigdy nie zagościło między nimi nic, co można było liczyć w kategoriach erotyzmu.
- Posuwasz się za daleko. Przecież wiesz, że to nie tak... Wiesz, że nie chcę, odsuń się – zielonooki próbował się wyrwać. Zdziwił się, jak trudno było to zrobić. Zwykle, gdy ten go tulił, a on chciał odejść, wystarczyło go delikatnie odepchnąć, by puścił. Ale teraz nie miał siły choćby odrobinę poluźnić jego uścisku. Czuł się bezbronny. Nigdy jeszcze nie widział go z tej strony. Myślał, że może zasłużył w pewien sposób na karę, w końcu na pewno bardzo go zasmucił. Ale nie chciał, by wyglądało to w ten sposób. Nie chciał, by stało się coś, co przyniosłoby jedynie cierpienie.
- A Ty? Nie mogłeś wtedy chociażby się nie odezwać? Nie mówię, byś zaczął opowiadać jak bardzo mnie kochasz, tylko to ma być tajemnica. Mogłeś jedynie nie zaprzeczać, nie musiałeś nawet tego potwierdzić. Ale Ty... Ty po prostu się wszystkiego wyparłeś. Więc teraz chcę sprawdzić, jak bardzo jesteś ze mną związany... Czy będziesz się bał, gdy będę zbyt blisko? W końcu, jeśli się kogoś kocha, to się nie drży, prawda? A Ty drżysz... Trzęsiesz się, jakbym właśnie polewał Cię benzyną, trzymając w dłoni pudełko zapałek...
- Ty powinieneś to przecież rozumieć! – zielonooki krzyknął, próbując się wyrwać po raz kolejny. Tym razem się udało i mocno odepchnął od siebie chłopaka. – Jak możesz w ogóle robić coś takiego? Rozumiem, zraniłem Cię i przepraszam. Przepraszam! Rozumiesz? Ale przestań... Przestań ze mną tak grać. Nieważne jak bardzo się kogoś kocha, cokolwiek zrobione bez Twej woli zawsze przeraża. Więc po prostu przestań się mną bawić. Czy tego chcesz? Chcesz po prostu mnie zdobyć? A może potem mnie porzucisz?
- A może to Ty cały czas mnie wykorzystywałeś? W końcu miło zamiast w samotności siedzieć z kimś, prawda? Miło mieć wszystko gotowe, miło mieć się komu wyżalić. A miłość? No, może coś o niej słyszałeś. A skoro była potrzebna, bym był na każde Twoje zawołanie to ją pięknie udawałeś i dlatego trzymałeś mnie na dystans. Po prostu brzydziłeś się mnie dotknąć, nie chciałeś, bym był zbyt blisko – błękitnooki posmutniał i usiadł na podłodze w miejscu, w którym wcześniej stał. – Dlatego nie chciałeś się przyznać. Bo to wszystko było kłamstwem – z szafirowych oczu spłyneły gorzkie łzy.
- To nie tak... Po prostu... Myślałem, że to Ty tak myślisz. Że po prostu jesteś zbyt samotny, a ja wydawałem się łatwym celem. Uważałem, że chcesz jedynie zapchać mną wolny czas, by mieć kogoś pod ręką i nie być samemu. Ciągle miałem wrażenie, że zaraz odejdziesz. No bo czemu miałbyś być przy mnie? W końcu masz wszystko, za czym tęskniłeś. Niedługo wyjedziesz na studia. Masz przyjaciół, rodzinę. Masz wszystko. Po co Ci ja?
- Przestań! – błękitnooki spojrzał na niego oczami pełnymi smutku. – Cały czas tak myślałeś? Jak mogłeś wciąż mnie o to podejrzewać? – podszedł do niego, przez co on się odsunął. – Boisz się. Tak bardzo się mnie teraz boisz. Chyba obaj zawaliliśmy tę sprawę.
- Zawaliliśmy na całej linii – westchnął. – Dobra, czas spać, jak nie chcesz mnie zabić czy coś to się już kładź, bo rano będziesz w jeszcze gorszym humorze.
- Chcę zrobić jeszcze jedną rzecz... Ale nie uciekaj, spokojnie... – błękitnooki zaczął się zbliżać do przyjaciela.
- Dobrze, tylko, żeby to nie bolało... – gdy młodszy zauważył, że jest ciągnięty w stronę łóżka zrozumiał, że coś jest nie tak. Mógł się domyślić, że będzie źle, skoro zamienili pokoje z dorosłymi. – Ej, nawet o tym nie myśl.
- Cicho, po prostu się nie bój... – pocałował go delikatnie, gdy byli przy łóżku. – W końcu wiesz co mógł mieć mały na myśli – zaśmiał się cicho. – Przecież nie możemy go zawieść, skoro tego oczekiwał.
- Przestań, on nawet nie wiedział o czym mówi... Po prostu daj mi spać. Trzeba się jeszcze wykąpać...

- Masz rację- uśmiechnął się delikatnie. – Ale.... Zastanów się, dobrze? – na te słowa zielonooki prychnął i zniknął w łazience. Był cały zarumieniony, policzki go piekły. Czy powinien się zgodzić? Nie wiedział nawet, co powinien myśleć, ani co powinien czuć.

2 komentarze:

  1. Bardzo ładny, emocjonalny rozdział.
    Nie mam się do czego przyczepić...Prawie. Ten przeskok emocjonalny Brewki
    "Obaj zawaliliśmy...."*załamany był* "Dobra, idziem spać" *idziem bo idziem. brak emocji* To mnie powaliło XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To była rezygnacja XD Czyli na zasadzie "I tak gorzej już nie będzie, po co się kłócić" XD Stąd ten przeskok, po prostu uznał, że i tak więcej się nie da spierdolić XD No i gdybyś widziała z jaką miną to mówił! *wyobrażała sobie w trakcie pisania* To była taka cicha akceptacja, całkowita rezygnacja i poddanie się szarej rzeczywistości! I sposób w jaki to napisałaś aż mnie zmusił to sprawdzenia co tam napisałam... XD

      Usuń