Translate

poniedziałek, 8 lipca 2013

Wiersz numer sto czterdzieści trzy: Powód zwycięstwa.

Zauważyłam, że dawniej było wiele przesądów związanych z albinizmem, którego przykładem jest Prusy. Jak przetrwał on czas, gdy tacy jak on byli potępieni? Czy może właśnie to było powodem tego, że nie poddał się i starał się być najlepszy?

Powód zwycięstwa

Jak mogłeś żyć z podniesioną głową
Gdy takich jak Ty nazywano diabłami?
To właśnie był powód
Dzięki któremu się nie poddałeś

Miałeś być lepszy, choćbyś był diabłem, stać się miałeś aniołem
Przywdziałeś białe szaty, splamiłeś je krwią
Lecz to był jedyny sposób
By stanąć po tej lepszej stronie

Gdy diabłem Cię zwali, Ty walczyłeś z krzyżem na piersi
Pokonałeś własne przeznaczenie, poczułeś się najlepszy
Nigdy nie przestałeś iść na przód
Nawet, jeśli tonąłeś we krwi

Jednak stałeś się wszystkich wrogiem
Ani diabłem, ani aniołem
Samotnie piąłeś się na szczyt, ku Niebu

Lecz szybko spadłeś w dół, do piekła

sobota, 6 lipca 2013

Historia poza tematem numer sto trzydzieści siedem: Lustro kłamie.

Liechtenstein chce być taka jak jej braciszek, jednak w lustrze widzi wciąż osobę zbyt od niego różną. Miniaturowa miniaturka z perspektywy Liechtenstein.

Lustro kłamie

                Lubię to uczucie, gdy przewiązuję sobie wstążkę. Dostałam ją od Ciebie, jest piękna. Jednak przez nią różnimy się od siebie... Ale jestem taka jak Ty, prawda? Oboje co rano zapinamy guziki takiego samego munduru, podeszwy naszych butów wydają ten sam dźwięk, gdy idziemy po asfalcie. Jesteśmy tacy sami, prawda? Może jestem trochę niższa, bardziej dziecinna... Ale podrosnę i będę taka jak Ty!
                To lustro kłamie... Pokazuje słodką dziewczynkę. A ja przecież jestem taka jak Ty, braciszku! Wcale nie chcę mieć długich włosów i sukienek jak inne dziewczynki... Wystarczy mi fryzura taka, jaką masz Ty, taka jest idealna. I ten sam mundur. Czemu więc w odbiciu wciąż widzę te długie warkocze i różową sukienkę? Pozbyłam się ich już dawno. Jestem taka jak Ty, braciszku.
                Nie chcę patrzeć na siebie, gdy przebieram się do spania, gdy się myję... Zbytnio się wtedy od Ciebie różnię. Nie chcę patrzeć na ciało, które jest tak różne od Twojego... Ale Ty chcesz, by takie było, prawda? Chcesz, bym była Twoją małą siostrzyczką. Ale ja chcę być taka jak Ty! Jednak co rano przewiązuję wstążkę. W końcu jestem Twoją maleńką siostrzyczką.
                Wieczorem zakładam piżamę tak podobną do Twojej. Chcę śnić, że jestem taka jak Ty. Pokój przesiąknięty jest Twoją obecnością. Tak jest dobrze. Chcę być taka jak Ty. Twe rysunki są słodkie, a strzały celne. Jesteś idealny, braciszku.

                Gdy tego nie widzisz, podkradam Twą broń. Wybacz mi, ale chcę być taka jak Ty. Gdy zapada zmrok, a Ty nie możesz mnie zobaczyć, kryję się w oddali, byś nie słyszał, jak staram się ustrzelić kolejny cel. Czasem przez to jestem bardzo zmęczona, czasem gniewasz się, że znika Ci amunicja. Ale ja kiedyś będę taka jak Ty. Zobacz, narysowałam króliczka... Czy nie jest taki jak Twoje?

piątek, 5 lipca 2013

Historia poza tematem numer sto trzydzieści sześć: Więzy.

Nyotalia, AU. Kraje Bałtyckie w formie dziewcząt, które tracąc majątek pracują u Rosyjskiego rodzeństwa. Polska również gościnnie występuje, mając szalony pomysł. W Hetalii ich relacje wyglądają wręcz zabawnie. Ogromny mężczyzna ukrywa się przed piękną kobietą, starsza siostra otacza troską brata, młodzieniec odrzucany jest przez damę. A spójrzmy na to odwrotnie... Brat pragnie posiąść własną siostrę, która będąc drobną kobietą, nie ma szans z silniejszym mężczyzną. Nadopiekuńczy starszy brat zachowuje się dziwnie względem siostry. Młoda kobieta wciąż ma łamane serce (i nie tylko) przez zapatrzonego we własną siostrę ukochanego. A do tego dziewczęta nie mające szans na poprawę swego losu i młoda kobieta, która chcąc osiągnąć wiele, jest przez innych postrzegana jako jedynie pył. Czy nie jest to zupełnie inny obraz sielanki, którą ukazał nam Himaruya? Czyż raj nie stał się ruiną?

Więzy

                Co jest najważniejsze na tym świecie? Czyż nie to, by pokonać samotność? Więzy krwi, więzy przyzwyczajenia, uczuć, afektów... To wszystko pozwala nam zwyciężyć nad pustką w sercu. Jednak co zrobić, jeśli te więzy staną się kajdanami? Gdy w okół nas zgromadzą się ci, których kochamy, a którzy przynoszą jedynie cierpienie? Odrzucona miłość również boli, prowadzi do obłędu. I nigdy nie wolno pomylić opieki z zamknięciem w złotej klatce.
                Młoda kobieta doglądała kwiatów w swym ogrodzie. Były dużo większe od niej i złote niczym słońce na niebie. A ona, drobna, niczym Alicja w Krainie Czarów, przechadzała się między słonecznikami, zupełnie, jakby była w magicznym ogrodzie. To było jej wytchnienie. Od wszystkiego, od życia, od problemów. Czuła, że to miejsce jest jej rajem. Mogłaby żywić się ziarnami słoneczników, pić rosę z ich liści. Byłaby wolna, z dala od wszystkiego, co ją przerażało. Jednak nigdy nie można być całkowicie wolnym.
- Anya! Gdzie Ty jesteś?! Wracaj do domu! – usłyszała, jak jej starszy brat ją woła. Był nieco nadopiekuńczy... Znaczy... Nie pozwalał jej samej wychodzić z domu... Martwił się o nią na pewno, ale... Ale ona chciała być wolna, nie była już małą dziewczynką. Jednak wciąż tak wyglądała... Różowy płaszcz, który każe jej nosić „bo słodkie, małe dziewczynki najlepiej wyglądają w różowym”, rozpuszczone włosy, których nie może związać wysoko, „bo jest jeszcze za młoda na dorosłe fryzury”. Była jedynie marionetką, ukrytą pośród kwiatów. Ptakiem zamkniętym w złotej klatce. – Ach, tu jesteś! – ujrzała w oddali wysokiego mężczyznę i wiedziała, co później się stanie.
- Dymitr, ja tylko na trochę przyszłam do ogrodu, nie wyszłam poza ogrodzenie... – dziewczyna drżała, skrywając się wśród słoneczników.
- Ale nawet nie powiedziałaś, że idziesz do ogrodu... Tak bardzo się martwiłem... Widzisz? Płakałem przez Ciebie – mężczyzna pokazał zaczerwienione oczy, jednak wydawał się być jedynie pijany.
- Przepraszam, następnym razem zapytam... Gniewasz się?
- Nie gniewam, ale musisz być grzeczną dziewczynką i należy Ci się kara...
- Proszę... – jednak błagania były na nic. Mężczyzna wziął ją na ręce, by po kilku minutach zamknąć w pokoju, z którego nie było ucieczki.
                W tym miejscu nie było nic złego, to nie miejsca się bała. Było tu ogromne, pastelowo różowe, łóżko, dywany i ściany miały podobne kolory. Tak samo tysiące różnej maści pluszowych zabawek. Wszystko było ogromne, by wśród tego czuła się jak maleńkie dziecko. Jej brat uwielbiał patrzeć, jak wydawała się być drobniutka w tym ogromnym miejscu. Drzwi miały klamkę jedynie z zewnątrz. By otworzyć je od środka potrzebny był klucz. Wejść mógł każdy, wyjść tylko niektórzy... I to właśnie było przerażające. Jednak w tym miejscu miała wszystko. Było przejście do małej łazienki, połączonej jedynie z tym pokojem i kuchni, która była pełna słodkości. Wystarczyło, by została tu cały dzień w ramach „kary za nieposłuszeństwo”. Dla wielu ludzi takie miejsce to byłaby nagroda, czyż nie? Karą miało być jedynie uwięzienie, niemożność podziwiania słoneczników w ogrodzie. W pokoju nie było okien, jedynie wiele nocnych lampek dla dzieci. Panował półmrok... A drzwi się otworzyły...
- Siostrzyczko... Stąd mi nie uciekniesz... – to był głos jej młodszego brata. Ukrył się natychmiast pod wielkim łóżkiem, drżąc ze strachu. Nie chciała znów tego przeżywać. Nie mówiła nic starszemu z braci, który przecież by ją ochronił... Właśnie dlatego, że by to zrobił. Wiedziała, że był zdolny zabić każdego, kto ją skrzywdzi, nawet ich własnego brata. A wtedy straciłaby obu braci, gdy ludzie przyszliby zabrać starszego do okropnego, odległego miejsca. – Wiem, że tu jesteś, siostrzyczko... Moja miłość do Ciebie mnie tu przywiodła... Czuję zapach Twoich włosów... Skóry... Przecież Ty też mnie kochasz, prawda? Jesteśmy sobie przeznaczeni...
- Nikolai, wracaj do swojego pokoju! Braciszek będzie zły, jeśli Cię tu zobaczy! – nie było sensu udawać, że pokój jest pusty. Skoro była starsza, to może uda jej się chociaż dziś zdobyć coś dzięki szacunkowi?
- Sam mi dał klucz. Jest bardzo szczęśliwy, że tak bardzo kocham naszą najdroższą siostrzyczkę... – ach, tak... Dla Dymitra najważniejsza była siostrzyczka. Przysięgając wierność jego małej siostrzyczce mogłeś zdobyć wszystko. Tak on to widział, słodka, niewinna miłość brata do siostry. Nie wiedział, co kryje się za drzwiami, które z chęcią zamykał... To dlatego wymyślał tysiące rzeczy, za które mógł ukarać siostrzyczkę. Było mu żal brata, który nigdy nie może wejść do jej pokoju. Nie znał prawdy, chciał jedynie im pomóc...
- Proszę, wracaj do swojego pokoju, te pluszaki są zakurzone, jeszcze złapiesz jakąś alergię czy coś...
- Przecież braciszek sam je dziś rano wszystkie czyścił... Sprząta ten pokój każdego ranka i wieczora, Dobrze o tym wiesz... Chodź... Nie opieraj się... – siłą wyciągnął drobną postać spod łóżka, by chwilę później rzucić ją na nie. – Cichutko... Jeśli braciszek pomyśli, że robię Ci krzywdę, to może mnie wyrzucić z domu... Posiekanego, w worku, do zamarzniętego jeziora... Nie chcesz tego, prawda? Nie chcesz, żeby braciszka zabrali za karę źli ludzie?
- Nie chcę... Ale proszę, odejdź...
- Przecież ciągle mówisz, że jesteś samotna... Kręcisz się w okół naszych pokojówek jak mucha w okół spleśniałych jabłek. Czemu więc nie staniesz się grzeczną dziewczynką i nie pozwolisz bratu Cię kochać?
- Bo Ty źle kochasz...
- Pokażę Ci, że wszystko jest ze mną w porządku... Znów staniemy się jednością... – chłopak przycisnął swoją maleńką siostrzyczkę do ogromnego łóżka. Nie widział w tym nic złego. Oboje byli dorośli, a on przecież tak bardzo ją kochał. Jednak nie tak, jak powinien. Kochał ją miłością zakazaną, władczą, pełną pożądania. Chciał, by należała jedynie do niego. Pośród półmroku posiadł jej ciało, nazywając to połączeniem ich w jedno.
                Wyszedł, zostawiając ją samą. Ona nie płakała, wylała już zbyt wiele łez. Jednak to zawsze zmieniało jej serce. Gdy on szedł korytarzem, jedna ze służek podeszła do niego.
- Proszę mi wybaczyć śmiałość, ale... Czy mógłby pan to przyjąć? – podała mu pięknie haftowaną chusteczkę. Było na niej nieco krwi, zapewne sama haftowała ją po nocach, gdy światło i drżące, przepracowane dłonie odmawiały jej posłuszeństwa.
- Czy Ty tego nigdy nie zrozumiesz? Nigdy nie dorównasz mojej siostrze! – spojrzał na nią wzrokiem pełnym pogardy, gdy ona kuliła się w sobie.
- Nie chcę nawet próbować, wiem, że to bezskuteczne – czuła się okropnie, mówiąc to i wiedząc czemu jest w tym miejscu, a jak sprawy wyglądały jeszcze niedawno. Utraciła wszystko, choć kiedyś to ona była tą, która mogła spoglądać na swoją dzisiejszą panią z góry. Zyskała jedno. Miłość. Miłość, która nigdy nie została odwzajemniona.
- Więc po co jeszcze za mną chodzisz? – powoli oboje zbliżali się do ogromnego salonu. Mężczyzna stanął w pobliżu kominka.
- Chcę jedynie powiedzieć... Ja... Ja przepraszam, ale... Ale ja pana kocham – powiedziała to w sposób nieco stanowczy, chciała, by zostało to usłyszane. Długo zbierała się w sobie, by to powiedzieć.
- Ach, tak...? – złapał jej nadgarstek, przyciągając ją do siebie. – Więc chyba nie mogę pozostać na to obojętny? – złapał jej dłonie mocno. Zbyt mocno.
- To boli... – powiedziała cicho. Jednak była szczęśliwa myśląc, że chce być dla niej miły, a jedynie nie umie tego wyrazić.
- Ma boleć. Żebyś więcej nie wpadła na żaden głupi pomysł – wyrwał z jej dłoni chustkę i wrzucił do ognia, a jej palce ścisnął mocno. Był obojętny na krzyk i dźwięk pękających kości. – Wynoś się stąd – powiedział sucho, a ona odeszła.
                Gdy nadszedł wieczór wszystkie trzy służki mogły już odpocząć w swoim pokoju. Był mały, a ich łóżka były tuż obok siebie. Skrzynie z rzeczami ukryte były pod posłaniami, a przy jedynym oknie stała wspólna toaletka. Najmłodsza opatrywała dłonie swej przyjaciółki.
- Mówiłam, że nie powinnaś tego robić... On widzi tylko swoją siostrę... Zrobi Ci krzywdę... I widzisz? To wszystko tylko przez niego...
- Ale miał ciepłe dłonie... To było takie miłe... On wcale nie jest zły... Po prostu potrzebuje kogoś, kto się nim zaopiekuje...
- A raczej kogoś na kim wyładuje frustrację... – powiedziała jasnowłosa dziewczyna odkładając okulary na wspólną toaletkę. – Powinnaś bardziej o siebie dbać – w tym momencie otworzyły się drzwi i weszła do nich jasnowłosa kobieta. Wszystkie dziewczęta wstały i stanęły w szeregu, kłaniając się przed swoją panią.
- Ach, jakie wy jesteście grzeczne! I to w was lubię. Słodkie, delikatne... Ach, tylko macie takie takie szorstkie dłonie!
- To dlatego, że pani nam każe tyle pracować. Też chciałybyśmy mieć takie delikatne dłonie jak pani – powiedziała najmłodsza, a blondynka stojąca obok niej szybko zasłoniła jej usta i za nią przeprosiła.
- Ach, ta dziecięca szczerość – kobieta podeszła i pogłaskała dziecko po głowie. – A Ty – spojrzała na piękną dziewczynę o ciemniejszych włosach. – Chodź ze mną – dziewczyna nie protestowała i poszła z nią do jej pokoju. Wiedziała dobrze, że nie ma wyboru. Zwłaszcza, gdy jej pani dopiero co wyszła z tamtego pokoju.
                Wkrótce znalazły się w pokoju blondynki, która wydawała się być bardzo wesoła, jednak kryła w sobie ogromny smutek.
- Powiedz... Czy dziś znowu byłaś u mojego małego braciszka? – zapytała, machając nogami, gdy siedziała na krześle.
- Tak... Ale domyśla się pani co się stało, prawda?
- Ach, tak... Czasem mi Ciebie szkoda... Ale jesteś tak uparta... A mnie ciągle odrzucasz! Powinnyście wszystkie stać się ze mną jednym! Mogłybyśmy się razem bawić i starszy braciszek nie martwiłby się, że jestem sama w ogrodzie, bo byłabym z wami.
- Ale my musimy tu pracować... Poza tym... Czy to nie byłoby dziwne? Biorąc pod uwagę chociażby nasz status, a tym bardziej płeć.
- Skoro więzy rodzinne się dla niektórych nie liczą to czemu nie zignorować by innych zasad? – w jej oczach widać było gniew.
- Przepraszam... – dziewczyna odsunęła się w stronę drzwi.
- Rozbierz się – kobieta wzięła w rękę pogrzebacz leżący obok kominka.
- Dobrze – dziewczyna wiedziała, że nie ma ucieczki. To działo się wiele razy, zawsze tak samo. Fartuszek spadł na ziemię. Tak samo jak sukienka, halki i gorset. Wszystko. Stała tak poniżona, naga i bezbronna. A kobieta nakazała jej się nachylić, by chwilę później zacząć ją bić metalowym przedmiotem. Gdy skończyła, wytarła krew w halkę leżącą na podłodze.
- Jutro masz wychodne. Idź gdziekolwiek, ale nie chcę widzieć Cię w domu – powiedziała kobieta rzucając w służkę jej własnym odzieniem. – Ubierz się. Choć... Chcę jeszcze na Ciebie popatrzeć... Na Twoją krew, ciało, które teraz jest w moim władaniu... Kiedyś wszyscy będą mieszkać razem w tym wielkim domu – podeszła do niej i z jednej z wyrządzonych jej ran zlizała krew. Jednak po chwili, widząc jak dziewczyna drży, odsunęła się. – Nie chcę Cię krzywdzić, ale czasem muszę, żeby braciszek się nie gniewał... Młodszy braciszek się szybko denerwuje... O, może dzisiaj ja Ci założę opatrunki? Będziesz się cieszyć, że się dobrze Tobą opiekuję, prawda? Bo Ty mnie lubisz, prawda?
- Oczywiście... Wszyscy panią kochamy – powiedziała, starając się nie rozpłakać. To kłamstwo powtarzane było w tym domu tysiące razy. Jednak musiała przyznać, że nie mogła po prostu nienawdzić swej pani. Współczuła jej, choć też zazdrościła miłości tej jednej osoby. Jednak takiej miłości nie pragnąłby nikt. Pozwoliła sobie opatrzyć rany i słuchała jak kobieta, niczym małe dziecko, opowiada jej o wszystkim i uśmiecha się szeroko. To zawsze było tu piękne. Uśmiech, szczęście. To pozwalało jej przeżyć.
                Następnego dnia rano założyła swoją wyjściową sukienkę i ruszyła ku domowi swej przyjaciółki. Czasem bywały dni, gdy się kłóciły, czasem czuła się traktowana gorzej, ale tam zawsze była bezpieczna, a ten dom był pełen pięknych wspomnień.
- Felicjo, otwórz – powiedziała cicho, pukając do drzwi. – To ja, Rasa...
- Och, Rosa kochana – dziewczyna otworzyła drzwi i przytuliła przyjaciółkę.
- Znowu to robisz... Wiem, że znaczenie to samo, ale nie przerabiaj mi imienia... – westchnęła ciężko, wchodząc do domu.
- Oj tam, wiesz, jak się nie przerobi to brzmi jakby chodziło o jakąś rasę psa czy kota. A tak od razu wiem, że to moje maleństwo!
- Maleństwo, które Cię może spokojnie na rękach nosić...
- Oj tam. A oni znów coś narobili i nie chcą Cię widzieć, co? Znowu próbowałaś z tym ich... Nikolaiem?
- Tak... I efekt ten sam co zawsze... Co powinnam zrobić, żeby było inaczej?
- On chyba tylko wtedy by przy Tobie był jakby Cię zbrzuchacił. Przepraszam, ale on naprawdę jest kompletnie zapatrzony w swoją siostrę. No nie pogadasz z takim.
- Wiesz, nawet ten pomysł by nie wyszedł... Kilka razy widziałam jak Anya stawała się przez jakiś czas okrąglutka, a potem znowu taka jak zawsze... Oni sobie by nawet z tym poradzili...
- Co? Oni te dzieciaki...
- Nie. Widziałam raz, jak zostawili dziecko pod czyimiś drzwiami... Kiedyś pomagałam jednemu się urodzić, ale zmarł mi na rękach, za szybko na świat wyszedł...
- Ale jak kilka razy... No, może jest już dorosła, ale... To chyba musiało być już dawno, żeby tyle się udało...
- To trwa od dawna... Ale nie mówmy o tym, dobrze?

- Ach, no tak! Ty tu przyszłaś jakoś odżyć, a nie rozmawiać o tamtym wariatkowie. Ale wiesz co... Ja się postaram! Kiedyś znów będzie jak dawniej! I wiesz... Zrobimy dużo więcej... Odzyskamy to, co straciłyśmy... A ich rozdzielimy, dobrze? Żeby znów się nie działo to, o czym ciągle mówisz... Zrobię Ci kakao! – dziewczyna pobiegła do kuchni, zostawiając nieco skołowaną przyjaciółkę w pokoju. Wydawała się być beztroska, jednak ciągle martwiła się o innych, chciała im pomóc. To było zawsze takie zaskakujące. A ona wciąż myślała o tym, co musiała przeżywać jej pani, ta sama, która ciągle ją krzywdzi... Ile razy miała pod sercem niechciane dziecko, które umierało nim się narodziło? Dziewczyna wiele razy widziała, że odmienny stan trwał tylko kilka tygodni... Lecz nawet w jednym roku zdarzało się to wiele razy.... Była tam kilka lat, widziała jak jedno dziecko odeszło, jedno zostało porzucone... Pomyślała, że trzeba to jak najszybciej zmienić. Dla dobra ich wszystkich. Chciała pomóc w szalonym planie przyjaciółki, by pozwolić innym na szczęście, by samej go zaznać. Niedługo wszystko miało się zmienić.

czwartek, 4 lipca 2013

Wiersz numer sto czterdzieści dwa: Narodziny i śmierć.

Cóż... Dziś czwarty lipca... Niektórzy się cieszą, niektórzy niekoniecznie.... Wiemy o czym będzie ten wiersz, prawda? Czemu ci, którzy nazwali swój kraj wolnym zniewalają tych, którzy byli tam przed nimi, a niszczą to, co dali im ci, którym zawdzięczają istnienie?

Narodziny i śmierć

Czymże jest wolność?
Czy brakiem zasad?
A może posiadaniem zasad w sercu
By nie więziły, lecz uszlachetniały?

Czy kajdany naprawdę istnieją?
Czy sam je stworzyłeś?
Nazywają opiekę niewolą
Ozdobną wstęgę sznurem wisielczym uczyniłeś

Jak wiele dostałeś, od tego, który chciał Twego szczęścia?
Jak wiele zabrałeś tym, którzy obawiali się Twego przybycia?
Wszystko dla siebie zabrałeś, zniszczenie nazywając tworzeniem
A utrzymanie ładu nazwałeś więzieniem

Zniszczyłeś to, co piękne
Chaos wyrósł na glebie zalanej krwią
Gdy ostatnie rajskie ptaki odlatywały na swe ziemię
Ty zamykałeś motyle w maleńkich ogrodach

I Ty śmiesz wolnością nazywać zniszczenie?
Gdy zasady odrzucasz, na innych ściągasz zniewolenie?
Innych więżąc wolnością bezprawie nazwałeś

Chwaście, który wyrósł w ogrodzie ruin

Historia poza tematem numer sto trzydzieści pięć: The French Way.

Te same wydarzenia, co w poprzedniej historii, jednak z perspektywy Arthura.

The French way

                Chciałem jedynie wiedzieć więcej... O tym kraju, tych ludziach, tej historii... Jednak najwyraźniej mnie tu nie chcieli. Osoba, u której miałem być na stancji dopiero tutaj, gdy do niej przyszedłem, powiedziała, że się rozmyśliła. A raczej słysząc mój akcent domyśliła się skąd pochodzę. To miejsce na pewno nie było przyjazne dla ludzi takich jak ja. Czy tylko dlatego, że było między krajami kilka wojen musi istnieć taka nienawiść między ludźmi? Nie miałem dokąd iść, nie miałem jak wrócić. Byłem jak zagubione dziecko. W pobliżu znajdował się park, postanowiłem chociaż chwilę tam odpocząć. Gdy szedłem, lunął deszcz. Zupełnie, jakby mówiąc mi, że powinienem był nie opuszczać kraju. To właśnie deszcz był mi przeznaczony, nie słońce. Skoro byłem tu jedynie zagubionym dzieckiem, postanowiłem pójść na plac zabaw, który zobaczyłem w parku. Jednak czułem, że nie powinienem tam wchodzić. Zupełnie, jakby to miejsce miało zostać przeze mnie zbrukane... Nie chciałem, by bawiące się dzieci oglądały moje ślady zostawione na ścieżkach. Po prostu stanąłem przy barierce, patrząc w dal. To było jakby, cały ten pokręcony, francuski świat odgrodził się ode mnie. Czegokolwiek nie próbowałem zrobić, zawsze odbijałem się jak piłka od ściany. Zobaczyłem mijającego mnie mężczyznę. To byłeś właśnie Ty. Wyglądałeś jak esencja całej francuskości w jednej osobie. Mimo tego, że padał deszcz, nie przejmowałeś się tym i szedłeś przed siebie. Myślałem wtedy, że mnie nie zauważyłeś. Nie wiedziałem jak bardzo zmieni się nasze życie.
                Długi czas błąkałem się po parku, nie mając dokąd iść. Nie miałem aż tylu pieniędzy, by pozwolić sobie na spędzenie dnia w kawiarniach czy innych tego typu miejscach. Miałem zacząć tu pracę, pieniędzy wystarczyłoby mi do wypłaty... Ale nie, jeśli miałbym wynajmować jakikolwiek pokój w hotelu. Na powrót też nie starczyło... Rachunki i czynsz opłaciłem z góry, razem z kaucją za stancję. Miałem teraz jedynie pieniądze na jedzenie. Nie było tego dużo... Gdy zastanawiałem się, pod którym mostem spędzić noc, podszedłeś do mnie. Wyciągnąłeś dłoń i naiwnie zaprosiłeś do siebie. Myślałem, że jesteś nienormalny. Byłeś tak romantyczny, tak francuski, że aż mdliło. Pomyślałem, że w pewnym sensie byłeś teraz aniołem. Tak jasny, niosący nadzieję. Zgodziłem się na Twój pomysł, jednak wciąż Ci nie ufałem. Nie chciałem, by ktokolwiek z was wiedział o mnie zbyt wiele. Bałem się, że chcesz jedynie coś osiągnąć i mnie wyrzucić jak zużytą zabawkę.
                Mówiąc szczerze, nie ufałem Ci. Zawsze byłem przekonany, że chcesz jedynie udawać jaki to jesteś wspaniały, trochę mnie do siebie przyzwyczaić i zostawić na pastwę losu, gdy nie będę w stanie sam sobie poradzić. Myślałem, że chcesz jedynie poczekać, aż uda mi się zdobyć pieniądze i mi je zabrać. Przez chwilę zachowywałeś się, jakbym miał rację. Widziałem, jak skradasz się do mojego pokoju i grzebiesz w moich rzeczach. Wtedy naprawdę czułem się wykorzystany. Jakbym miał być tylko skarbonką. Obiecywałeś, że będziemy tu razem mieszkać jak przyjaciele. Bez żadnych umów, dzieląc się rachunkami. A nagle zobaczyłem jak myszkujesz w moim pokoju. Byłem wściekły i załamany, zaatakowałem Cię. A wtedy powiedziałeś mi coś, czego nigdy się nie spodziewałem. Powiedziałeś, że chcesz jedynie mnie poznać. Nie powiedziałem Ci o sobie nic, chciałeś jedynie dowiedzieć się tego z moich dokumentów, ukrytych w tym pokoju. Pokazałem Ci je i opowiedziałem kilka rzeczy, które nie mogły być dla Ciebie zbyt ważne. Ale wydawałeś się być szczęśliwy. Czyli naprawdę tylko tego chciałeś, tylko wiedzy. To wydawało się być nawet słodkie. Ja wiedziałem o Tobie bardzo wiele, widząc Cię codziennie i rozumiejąc więcej niż Ty potrafiłeś dostrzec.
                Postanowiłeś nauczyć mnie być takim jak Ty. Czy miałem być Twoją kopią? Tego nie wiem, ale postanowiłem wykorzystać sytuację, by dowiedzieć się nawet tego, w jaki sposób oddychasz. Chciałem wykorzystać Twoją naiwność. Skoro sam proponowałeś mi tak wiele rzeczy, to czemu miałbym nie skorzystać? Jak wiele pieniędzy na to wszystko wydałeś? Karmiłeś mnie ciągle czymś nowym, dziwnym, wykwintnym... To musiało kosztować krocie. Ale to Ty tego chciałeś, ja o nic nie prosiłem. Ja tylko przyjąłem Twoją gościnę. Zjadałem wszystko, co mi dałeś, by jak najmniej zostało dla Ciebie. Muszę przyznać, że miałeś talent, lubiłem patrzeć jak, niczym usłużna żonka, krzątasz się po kuchni. Czułem, jakbym miał nad Tobą władzę, gdy starałeś się sprawić, bym się uśmiechnął. Dawało Ci to satysfakcję? Obserwowanie mnie? Byłeś wyjątkowo dziwny, ale w pewnym sensie podobało mi się to. To, jak starałeś się o mnie dbać i sprawić, bym ukazał Ci moje emocje. Jaka szkoda, że nie wiedziałeś, które z nich są prawdziwe...
                Później chyba nieco zmieniłeś taktykę. Ja również. Miejsce tak dziwne jakie tylko Ty mogłeś wybrać. Muzyka przesączona tandetną romantycznością... Aż się niedobrze robiło od słuchania. Ludzie w okół mieli wiele innych, ciekawszych zajęć. Czyżbyś im zazdrościł? Patrzyłeś na mnie jak wampir na pojemnik z krwią... Przez chwilę nieco się wystraszyłem, muszę to przyznać. Wydawało się, jakbyś na siłę próbował mnie upolować i myślał, że poddam się atmosferze. Ale w końcu wróciliśmy do domu. Zastanawiałem się wtedy czy to dobrze, czy źle. Co chciałeś zrobić? Odetchnąłem nieco z ulgą, gdy temat powrócił na muzykę. Chciałem pokazać Ci, że jestem od Ciebie silniejszy. Ostrzejsza muzyka oznacza ostrzejsze pazury, czyż nie? Zdziwiłem się, gdy również Tobie się pdobała. Niektóre piosenki były dość stare, często były to po prostu nowsze wykonania czegoś, co dawno zniknęło. Przez to rozpoczęła się rozmowa o tym, co już minęło. Ludzie potrafią wspominać zaskakujące rzeczy... Jak i zasypiać w najmniej spodziewanych momentach...
                Czyżbyś później próbował mnie upić? Może chciałeś mnie wykorzystać? Teraz już mnie to nie obchodziło. Przyznam się, że wydawałeś się być interesujący. Biegałeś przy mnie jak piesek, ale wciąż pokazywałeś pazurki, niczym niesforne kocię. Chciałem zobaczyć, co zrobisz wtedy, gdy będziesz myślał, że możesz zrobić wszystko. Szczerze? Udawałem, że jestem pijany. Mówiłem to, co mogło sprawić, byś jeszcze bardziej się do mnie przywiązał. Ale nie okłamałem Cię. Jedynie starannie dobierałem fakty. Jedynie jednego nie zaplanowałem... Być może naprawdę obaj nieco za dużo wypiliśmy... Ale nie spodziewałem się Twego pocałunku. Bałem się tego, co jeszcze możesz zrobić. To było dziwne... Nie miałem najmniejszej ochoty, by się sprzeciwić. Powinienem uznać to za dziwne, prawda? Powinienem Cię okrzyczeć, pobić... Powinienem pomyśleć, że jesteś nienormalny... Ale pomyślałem tylko o tym, że smakujesz winem... Takim winem, które chciałbym pić do końca życia.

                Chciałem dowiedzieć się, czy jestem łowczym czy ofiarą. Powiedz mi, po której stronie strzelby wtedy stałem? Chciałem, byś stał się mym trofeum, ale czułem, że to moja głowa wisi na Twojej ścianie. Nie spodziewałem się, że sam odpowiesz mi na to pytanie. Chciałeś pokazać mi miłość. Czyżbyś się poddał? Zrozumiałem, że jej pragnę. Nie byłem już dzieckiem, nie musiałem bawić się w podchody. Sprowokowałem Cię, a Ty dałeś się złapać w sidła. Byłem lwem. Ale powiedz... Czy Ty byłeś zebrą czy kłusownikiem?

Historia poza tematem numer sto trzydzieści cztery: A la française.

Opowieść na podstawie filmiku WonderNeePoos o tymże tytule. Jednak zrobiona dość poważnie i dziwnie. Filmik był raczej inspiracją dla mojej pokręconej wyobraźni. Z perspektywy Francisa, AU. Następna notka to perspektywa Arthura.


                Gdy ujrzałem Cię pierwszy raz, nie myślałem nawet o tym, jak bardzo zmienisz moje życie. Stałeś samotnie, w strugach deszczu, opierając się o płot placu zabaw. Obok Ciebie stały walizki, wielki plecak. Czyżbyś dopiero przyjechał? Ale czemu nie poszedłeś do miejsca, w którym miałeś mieszkać? Zrozumiałem to dopiero później. Najpierw Cię po prostu minąłem, myślałem, że tylko chcesz tu chwilę odpocząć, a deszcz Ci nie przeszkadza. Nie przejąłem się tym, że mokniesz, w końcu każdy ma swoje dziwactwa, może Tobie podobało się stanie w deszczu. Jednak, gdy po skończonym dniu szedłem do domu, ujrzałem Cię znowu. Była noc, wszędzie było pusto. I tylko Ty jeden z bagażami na ławce w parku. To już wydało mi się dziwne, podszedłem więc do Ciebie. Wydawałeś się być niewiele młodszy ode mnie. Uśmiechnąłem się i zapytałem spokojnie:
- Byłeś tu cały dzień? Siedzisz z tymi bagażami, a widziałem Cię jak stałeś w deszczu. Nie masz dokąd iść? – zawsze byłem szczery, nie chciałem więc teraz owijać w bawełnę.
- A co Cię to obchodzi? Nikt z was na pewno nie jest zadowolony z tego, że tu jestem – odpowiedziałeś zdenerwowany. Na początku nie rozumiałem, co masz na myśli, ale po chwili dotarło to do mnie. Mimo iż mówiliśmy po francusku, przez Twe słowa przebijał silny, brytyjski akcent. Miałeś rację. Nigdy nie chcieliśmy was tutaj... Czasem, widząc zachowanie innych ludzi, zastanawiałem się, czy nie odrzucali wszystkich obcokrajowców.
- Udowodnijmy, że jesteśmy inni od tych ludzi, pełnych nienawiści. Ja Ci pomogę, Ty bez narzekania przyjmiesz moją pomoc. Historia jedno, ludzie drugie. To, że inni wciąż przeżywają każdą wojnę i bitwę między naszymi krajami, nie znaczy, że my też musimy. Chodźmy do domu – wyciągnąłem ku Tobie dłoń, nie znając nawet Twojego imienia. Może poniosła mnie moja wrodzona romantyczność i widząc Cię takiego zagubionego, chciałem zostać Twoim wybawicielem, może po prostu chciałem tym jednym zdaniem zmazać całą istniejącą na świecie nienawiść.
- Nie znasz mnie, nie wiesz kim jestem. A ja też nie wiem nic o Tobie. Jesteś tak naiwny czy tak przebiegły? Co naprawdę chcesz zrobić? – nie ufałeś mi. Spodziewałem się tego. A czego innego mógłbym się spodziewać? Na pewno nie tego, że z wdzięcznością padniesz mi do stóp, nazywając wybawicielem. Prawie się roześmiałem, gdy to sobie wyobraziłem. Ale należało wrócić do rzeczywistości i się Tobą zająć.
- Francis Bonnefoy – powiedziałem, wyciągając ku Tobie dłoń. – Teraz już znasz moje imię. A jakie jest Twoje? – Ty zaśmiałeś się pod nosem i pokręciłeś głową.
- Arthur Kirkland – ująłeś moją dłoń w przyjacielskim geście i uśmiechnąłeś się delikatnie. – Nie odpuścisz, prawda?
- Oczywiście – po chwili szliśmy już do mojego domu, rozmawiając. A raczej to ja ciągle mówiłem. Ty byłeś strasznie tajemniczy i cichy. Wydawałeś się mnie obserwować, jak drapieżnik ofiarę. Jednak postanowiłem, że Cię oswoję, sprawię, że lew stanie się kotem. Zapomniałem jednak, że nawet przytępione pazury odrastają i mogą przeciąć tętnicę.
                Początki bywają trudne, prawda? Ale nie sądziłem, że aż tak... Byłeś cichy i tajemniczy. Wiedziałem tylko, że przyjechałeś tu na studia. Nie powiedziałeś nawet jakie... Nie znałem kierunku, w którym podążałeś każdego ranka. Wracałeś późno. Może miałeś długo zajęcia, może dodatkową pracę. Kiedyś szukałem w Twoich rzeczach legitymacji, gdy spałeś, chciałem wiedzieć chociaż podstawy, gdy Tobie opowiedziałem prawie całe swoje życie, jednak obudziłeś się i prawie mnie pobiłeś. Myślałeś, że chcę Cię okraść mimo, że tak długo już byłeś bezpieczny w moim domu. Jednak wtedy, w środku nocy, usiedliśmy razem w kuchni i zaczęliśmy rozmawiać. Studiowałeś historię, którą najpierw częściowo ukończyłeś w ojczyźnie, a teraz chciałeś kontynuować tutaj. Nie rozumiałem czemu, ale wyjaśniłeś, że każdy kraj inaczej przedstawia swoją historię, a Ty chciałeś jak najlepiej poznać relacje tych dwóch państw. Dlatego chciałeś wiedzieć, co my myślimy o przeszłości. I wtedy wpadłem na ten pomysł...
- Styl życia też wiele znaczy dla sposobu myślenia... A to on wpływa na postrzeganie historii... Wiesz... Może nauczę Cię życia po francusku...? – podszedłem do Ciebie i starając się powiedzieć to głosem, który miałby przywieźć na myśl kuszenie, wyszeptałem Ci do ucha: - A la française...
- To do it the French way...? – powiedziałeś z delikatnym uśmiechem. A ja wiedziałem, że staniesz się moją ofiarą.
                Najpierw to była zabawa. Chciałem popatrzeć, jak będziesz reagował na wszystko, co Ci powiem. Byłeś tak tajemniczy, w pewnym sensie sztywny. Chciałem zobaczyć Twoje emocje... Zdziwienie, może strach. To nie było nic dziwnego, zwykła ciekawość. Zacząłem od pokazywania Ci jedzenia. Przysmaki, które dla Ciebie musiały wydawać się być dziwne, obrzydliwe. Krzywiłeś się od zapachu sera, który razem jedliśmy, ale wiedziałem, że Ci smakował. Wydawałeś się walczyć z samym sobą, gdy odrzucał Cię zbyt intensywny zapach, a kusił Cię smak. Pułapka, z której nie było ucieczki. Czyż to nie jak kuszenie diabła? Gdy chcesz wyciągnąć dłoń ku bestii, która pożre Twą duszę? Jednocześnie czujesz strach i pożądanie. Lubiłem patrzeć na Twą twarz pełną sprzecznych emocji. Jedliśmy razem wiele podobnie, dla Ciebie odrażających, a dla mnie wspaniałych rzeczy. Dopiero później zrozumiałem, jak bardzo zbliżyło nas to do siebie. Czy to nie wyglądało jak randki? Wspólne kolacje, które przygotowywałem dla Ciebie, jedliśmy je, patrząc sobie w oczy. Powinienem był zrozumieć to od razu. Ale byłem zbyt zaślepiony obserwacją Ciebie, by zauważyć cokolwiek innego.
                Później nadszedł czas, by słuchać. Chciałem, żebyś w końcu oderwał się nieco od tych swoich książek i notatek. Było bardzo trudno Cię do tego zmusić, ale w końcu się udało. Zaprosiłem Cię do niszowego klubu, na koncert nikomu nie znanej kapeli. Ludzi było mało, miejsca zresztą niewiele więcej. Przyciemnione światło dawało piękny, przytulny efekt intymnej romantyczności. Naprawdę mało kto słuchał zespołu, który śpiewał nieco smętną balladę, Ty również wydawałeś się być znudzony. W kątach sali widziałem pary zajęte sobą. Przez chwilę myślałem o tym, by nagle przyciągnąć Cię do pocałunku, ale wiedziałem, że byłoby to zbyt natarczywe. Nie byliśmy parą, nie byliśmy nawet w sobie zakochani. Ale, gdy patrzyłem na Ciebie, tysiące dziwnych myśli zalewało mój umysł, nie potrafiłem ich powstrzymać. Wróciliśmy do domu i wieczór spędziliśmy na słuchaniu muzyki z Twoich płyt, przywiezionych z domu. Nawet dowiedziałem się, że w domu czasem grałeś na gitarze. Żałowałem, że nie wziąłeś jej ze sobą. Ale potrafiłeś wspaniale śpiewać. Podziwiałem Twój głos i czułem, jak zbliżamy się do siebie jeszcze bardziej. Mimo, że byliśmy całkowicie trzeźwi, całą noc śpiewaliśmy razem coraz to dziwniejsze piosenki. Pierwszy raz słyszałem Twój śmiech. Rozmawialiśmy o naszym dzieciństwie, dziwactwach, które robiliśmy jako szkraby. Nie wiem, skąd to się wzięło, ale przegadaliśmy razem wiele godzin, nim słońce nie pojawiło się na niebie. To było tak piękne i zwyczajne jednocześnie. Poczułem, że znam Cię bardzo dobrze. Może Ty też zaufałeś mi bardziej. Zasnęliśmy ot tak, w salonie tuż obok wieży stereo, która sama się wyłączyła jakiś czas po tym, jak skończył się zapis na płycie. Po prostu rozmawiając, położyliśmy się na podłodze, by było wygodniej i nagle było dużo, dużo później. Ale nie przeszkadzało nam to, raczej nieco rozbawiło. Staliśmy się niczym przyjaciele z dzieciństwa. Ale ja wciąż czułem, że kryjesz coś jeszcze.
                Szczerze? Postanowiłem Cię upić. Chciałem, żebyś po prostu wygadał po pijaku wszystkie swoje sekrety. Zaprosiłem Cię do baru, wiem, szczeniacki trik. Ale chciałem jedynie znać całą prawdę o Tobie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czemu tak bardzo tego chciałem. Gdy wypiłeś nieco zbyt wiele zacząłeś mówić wiele smutnych rzeczy... Twoje wspomnienia były bolesne. Czemu nie mówiłeś o niczym miłym? Wydawałeś się być załamany samymi myślami. Chciałem Cię uciszyć, samo słuchanie Ciebie bolało, a Ty to wszystko rozpamiętywałeś. Pocałowałem Cię tylko po to, by zamknąć Ci usta. I wtedy zrozumiałem, czego naprawdę pragnę. Ciebie, Twych ust. Nie, nie wykorzystałem Cię wtedy. Zabrałem do domu, położyłem spać. Ale ta myśl nie dawała mi spokoju, musiałem Cię zdobyć.
                Nie mogłem tak po prostu się poddać, a pozostało tak niewiele czasu nim stąd wyjedziesz. Nie miałem żadnej pewności czy wrócisz tu po wakacjach. Musiałem więc nauczyć Cię jeszcze ostatniej rzeczy...
- Myślisz, że miłość w poszczególnych krajach różni się od siebie? – zapytałem nagle. Chciałem wzbudzić Twoją ciekawość, złapać Cię w pułapkę. Czekałem, aż sam poprosisz mnie o to, bym Ci to pokazał.
- Miłość każdego człowieka różni się od siebie... A jaka jest Twoja? – zapytałeś zerkając na mnie zza książki. O, czyżbyś i Ty postanowił mnie kusić? Podjąłem tą grę.
- Jest namiętna, romantyczna i wierna...
- Wierna? Wydajesz się być raczej bawidamkiem...
- Pokaże Ci, że się mylisz – powiedziałem, przyciągając Cię do pocałunku. Nie opierałeś się, nawet oddałeś pieszczotę. Potem... Potem to Ty sam zacząłeś się rozbierać...
- Tego właśnie chcesz, prawda? – zapytałeś, patrząc mi w oczy, gdy przełykałem nerwowo ślinę na Twój widok.
- Jeśli Ty też, to czemu miałbym nie chcieć?
- Wrócę tu, ale masz na mnie czekać.
- Będę wierny jak pies.
- Teraz wolę, byś był tygrysem...
- Choć to Ty zawsze jesteś lwem...

- Zamknij się – po tych słowach mnie pocałowałeś. Tak, jak nigdy bym się tego nie spodziewał. Uległem Ci. Nim minęła noc zrozumiałem wszystko i straciłem zmysły. A me serce leżało w Twych dłoniach.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Wiersz numer sto czterdzieści jeden: Kwiat nadziei

Dziś, czyli pierwszego lipca  w Kanadzie świętują niepodległość tegoż to kraju. Mimo iż Kanada wciąż jest angielskim dominium, jest już samodzielnym państwem, jedynie rządzona jest przez angielską królową, zamiast własnego prezydenta. Jednak można cieszyć się z istnienia takiego słodkiego i nieco wyjątkowego kraju^^

Kwiat nadziei

W zapomnianym ogrodzie
Rajski kwiat wyrósł
I choć niezauważony przez nikogo
Zakwitł on pięknie

Delikatne płatki, cienka łodyżka
Tak słodki nektar daje, pyłek leciutki
Nikt nie zwraca na niego uwagi, stłumionego chwastem
Jednak to on tysiąckroć jest piękniejszy

Gdy chwast postanowił w ogrodzie innym rosnąć
Piękny kwiat rozwinął swe płatki
I jeszcze wspanialszy się stał
Zauroczył serc tysiące

Długo jeszcze żył pod ogrodnika ręką
Gdy ten pozwolił mu wreszcie kwitnąć tak, jak on sam tego chciał
Lecz wciąż pozostaje w tym samym ogrodzie
Nie kontrolowany, lecz jedynie doglądany przez opiekuna swego

Wolny jest, krwią nie splamiony
Wspanialszy niż chwast, który zakwitł podlewany krwią niewinnych
A ogrodnik jest z niego dumny i podlewa własnymi łzami

Tymi szczęścia, czasem i rozpaczy, by rósł piękny, rajski kwiat