Więzy
Co jest
najważniejsze na tym świecie? Czyż nie to, by pokonać samotność? Więzy krwi,
więzy przyzwyczajenia, uczuć, afektów... To wszystko pozwala nam zwyciężyć nad
pustką w sercu. Jednak co zrobić, jeśli te więzy staną się kajdanami? Gdy w
okół nas zgromadzą się ci, których kochamy, a którzy przynoszą jedynie
cierpienie? Odrzucona miłość również boli, prowadzi do obłędu. I nigdy nie
wolno pomylić opieki z zamknięciem w złotej klatce.
Młoda
kobieta doglądała kwiatów w swym ogrodzie. Były dużo większe od niej i złote
niczym słońce na niebie. A ona, drobna, niczym Alicja w Krainie Czarów,
przechadzała się między słonecznikami, zupełnie, jakby była w magicznym
ogrodzie. To było jej wytchnienie. Od wszystkiego, od życia, od problemów.
Czuła, że to miejsce jest jej rajem. Mogłaby żywić się ziarnami słoneczników,
pić rosę z ich liści. Byłaby wolna, z dala od wszystkiego, co ją przerażało.
Jednak nigdy nie można być całkowicie wolnym.
- Anya! Gdzie Ty jesteś?! Wracaj do domu! – usłyszała, jak
jej starszy brat ją woła. Był nieco nadopiekuńczy... Znaczy... Nie pozwalał jej
samej wychodzić z domu... Martwił się o nią na pewno, ale... Ale ona chciała
być wolna, nie była już małą dziewczynką. Jednak wciąż tak wyglądała... Różowy
płaszcz, który każe jej nosić „bo słodkie, małe dziewczynki najlepiej wyglądają
w różowym”, rozpuszczone włosy, których nie może związać wysoko, „bo jest
jeszcze za młoda na dorosłe fryzury”. Była jedynie marionetką, ukrytą pośród
kwiatów. Ptakiem zamkniętym w złotej klatce. – Ach, tu jesteś! – ujrzała w
oddali wysokiego mężczyznę i wiedziała, co później się stanie.
- Dymitr, ja tylko na trochę przyszłam do ogrodu, nie
wyszłam poza ogrodzenie... – dziewczyna drżała, skrywając się wśród
słoneczników.
- Ale nawet nie powiedziałaś, że idziesz do ogrodu... Tak
bardzo się martwiłem... Widzisz? Płakałem przez Ciebie – mężczyzna pokazał
zaczerwienione oczy, jednak wydawał się być jedynie pijany.
- Przepraszam, następnym razem zapytam... Gniewasz się?
- Nie gniewam, ale musisz być grzeczną dziewczynką i należy
Ci się kara...
- Proszę... – jednak błagania były na nic. Mężczyzna wziął
ją na ręce, by po kilku minutach zamknąć w pokoju, z którego nie było ucieczki.
W tym
miejscu nie było nic złego, to nie miejsca się bała. Było tu ogromne, pastelowo
różowe, łóżko, dywany i ściany miały podobne kolory. Tak samo tysiące różnej
maści pluszowych zabawek. Wszystko było ogromne, by wśród tego czuła się jak
maleńkie dziecko. Jej brat uwielbiał patrzeć, jak wydawała się być drobniutka w
tym ogromnym miejscu. Drzwi miały klamkę jedynie z zewnątrz. By otworzyć je od
środka potrzebny był klucz. Wejść mógł każdy, wyjść tylko niektórzy... I to
właśnie było przerażające. Jednak w tym miejscu miała wszystko. Było przejście
do małej łazienki, połączonej jedynie z tym pokojem i kuchni, która była pełna
słodkości. Wystarczyło, by została tu cały dzień w ramach „kary za
nieposłuszeństwo”. Dla wielu ludzi takie miejsce to byłaby nagroda, czyż nie? Karą
miało być jedynie uwięzienie, niemożność podziwiania słoneczników w ogrodzie. W
pokoju nie było okien, jedynie wiele nocnych lampek dla dzieci. Panował
półmrok... A drzwi się otworzyły...
- Siostrzyczko... Stąd mi nie uciekniesz... – to był głos
jej młodszego brata. Ukrył się natychmiast pod wielkim łóżkiem, drżąc ze
strachu. Nie chciała znów tego przeżywać. Nie mówiła nic starszemu z braci,
który przecież by ją ochronił... Właśnie dlatego, że by to zrobił. Wiedziała,
że był zdolny zabić każdego, kto ją skrzywdzi, nawet ich własnego brata. A
wtedy straciłaby obu braci, gdy ludzie przyszliby zabrać starszego do okropnego,
odległego miejsca. – Wiem, że tu jesteś, siostrzyczko... Moja miłość do Ciebie
mnie tu przywiodła... Czuję zapach Twoich włosów... Skóry... Przecież Ty też
mnie kochasz, prawda? Jesteśmy sobie przeznaczeni...
- Nikolai, wracaj do swojego pokoju! Braciszek będzie zły,
jeśli Cię tu zobaczy! – nie było sensu udawać, że pokój jest pusty. Skoro była
starsza, to może uda jej się chociaż dziś zdobyć coś dzięki szacunkowi?
- Sam mi dał klucz. Jest bardzo szczęśliwy, że tak bardzo
kocham naszą najdroższą siostrzyczkę... – ach, tak... Dla Dymitra najważniejsza
była siostrzyczka. Przysięgając wierność jego małej siostrzyczce mogłeś zdobyć
wszystko. Tak on to widział, słodka, niewinna miłość brata do siostry. Nie
wiedział, co kryje się za drzwiami, które z chęcią zamykał... To dlatego
wymyślał tysiące rzeczy, za które mógł ukarać siostrzyczkę. Było mu żal brata,
który nigdy nie może wejść do jej pokoju. Nie znał prawdy, chciał jedynie im
pomóc...
- Proszę, wracaj do swojego pokoju, te pluszaki są
zakurzone, jeszcze złapiesz jakąś alergię czy coś...
- Przecież braciszek sam je dziś rano wszystkie czyścił...
Sprząta ten pokój każdego ranka i wieczora, Dobrze o tym wiesz... Chodź... Nie
opieraj się... – siłą wyciągnął drobną postać spod łóżka, by chwilę później
rzucić ją na nie. – Cichutko... Jeśli braciszek pomyśli, że robię Ci krzywdę,
to może mnie wyrzucić z domu... Posiekanego, w worku, do zamarzniętego
jeziora... Nie chcesz tego, prawda? Nie chcesz, żeby braciszka zabrali za karę
źli ludzie?
- Nie chcę... Ale proszę, odejdź...
- Przecież ciągle mówisz, że jesteś samotna... Kręcisz się w
okół naszych pokojówek jak mucha w okół spleśniałych jabłek. Czemu więc nie
staniesz się grzeczną dziewczynką i nie pozwolisz bratu Cię kochać?
- Bo Ty źle kochasz...
- Pokażę Ci, że wszystko jest ze mną w porządku... Znów
staniemy się jednością... – chłopak przycisnął swoją maleńką siostrzyczkę do
ogromnego łóżka. Nie widział w tym nic złego. Oboje byli dorośli, a on przecież
tak bardzo ją kochał. Jednak nie tak, jak powinien. Kochał ją miłością
zakazaną, władczą, pełną pożądania. Chciał, by należała jedynie do niego.
Pośród półmroku posiadł jej ciało, nazywając to połączeniem ich w jedno.
Wyszedł,
zostawiając ją samą. Ona nie płakała, wylała już zbyt wiele łez. Jednak to
zawsze zmieniało jej serce. Gdy on szedł korytarzem, jedna ze służek podeszła
do niego.
- Proszę mi wybaczyć śmiałość, ale... Czy mógłby pan to
przyjąć? – podała mu pięknie haftowaną chusteczkę. Było na niej nieco krwi,
zapewne sama haftowała ją po nocach, gdy światło i drżące, przepracowane dłonie
odmawiały jej posłuszeństwa.
- Czy Ty tego nigdy nie zrozumiesz? Nigdy nie dorównasz
mojej siostrze! – spojrzał na nią wzrokiem pełnym pogardy, gdy ona kuliła się w
sobie.
- Nie chcę nawet próbować, wiem, że to bezskuteczne – czuła się
okropnie, mówiąc to i wiedząc czemu jest w tym miejscu, a jak sprawy wyglądały
jeszcze niedawno. Utraciła wszystko, choć kiedyś to ona była tą, która mogła
spoglądać na swoją dzisiejszą panią z góry. Zyskała jedno. Miłość. Miłość,
która nigdy nie została odwzajemniona.
- Więc po co jeszcze za mną chodzisz? – powoli oboje zbliżali
się do ogromnego salonu. Mężczyzna stanął w pobliżu kominka.
- Chcę jedynie powiedzieć... Ja... Ja przepraszam, ale...
Ale ja pana kocham – powiedziała to w sposób nieco stanowczy, chciała, by
zostało to usłyszane. Długo zbierała się w sobie, by to powiedzieć.
- Ach, tak...? – złapał jej nadgarstek, przyciągając ją do
siebie. – Więc chyba nie mogę pozostać na to obojętny? – złapał jej dłonie
mocno. Zbyt mocno.
- To boli... – powiedziała cicho. Jednak była szczęśliwa
myśląc, że chce być dla niej miły, a jedynie nie umie tego wyrazić.
- Ma boleć. Żebyś więcej nie wpadła na żaden głupi pomysł –
wyrwał z jej dłoni chustkę i wrzucił do ognia, a jej palce ścisnął mocno. Był
obojętny na krzyk i dźwięk pękających kości. – Wynoś się stąd – powiedział sucho,
a ona odeszła.
Gdy
nadszedł wieczór wszystkie trzy służki mogły już odpocząć w swoim pokoju. Był
mały, a ich łóżka były tuż obok siebie. Skrzynie z rzeczami ukryte były pod
posłaniami, a przy jedynym oknie stała wspólna toaletka. Najmłodsza opatrywała
dłonie swej przyjaciółki.
- Mówiłam, że nie powinnaś tego robić... On widzi tylko
swoją siostrę... Zrobi Ci krzywdę... I widzisz? To wszystko tylko przez
niego...
- Ale miał ciepłe dłonie... To było takie miłe... On wcale
nie jest zły... Po prostu potrzebuje kogoś, kto się nim zaopiekuje...
- A raczej kogoś na kim wyładuje frustrację... – powiedziała
jasnowłosa dziewczyna odkładając okulary na wspólną toaletkę. – Powinnaś bardziej
o siebie dbać – w tym momencie otworzyły się drzwi i weszła do nich jasnowłosa
kobieta. Wszystkie dziewczęta wstały i stanęły w szeregu, kłaniając się przed
swoją panią.
- Ach, jakie wy jesteście grzeczne! I to w was lubię.
Słodkie, delikatne... Ach, tylko macie takie takie szorstkie dłonie!
- To dlatego, że pani nam każe tyle pracować. Też
chciałybyśmy mieć takie delikatne dłonie jak pani – powiedziała najmłodsza, a
blondynka stojąca obok niej szybko zasłoniła jej usta i za nią przeprosiła.
- Ach, ta dziecięca szczerość – kobieta podeszła i
pogłaskała dziecko po głowie. – A Ty – spojrzała na piękną dziewczynę o
ciemniejszych włosach. – Chodź ze mną – dziewczyna nie protestowała i poszła z
nią do jej pokoju. Wiedziała dobrze, że nie ma wyboru. Zwłaszcza, gdy jej pani
dopiero co wyszła z tamtego pokoju.
Wkrótce
znalazły się w pokoju blondynki, która wydawała się być bardzo wesoła, jednak
kryła w sobie ogromny smutek.
- Powiedz... Czy dziś znowu byłaś u mojego małego braciszka?
– zapytała, machając nogami, gdy siedziała na krześle.
- Tak... Ale domyśla się pani co się stało, prawda?
- Ach, tak... Czasem mi Ciebie szkoda... Ale jesteś tak
uparta... A mnie ciągle odrzucasz! Powinnyście wszystkie stać się ze mną
jednym! Mogłybyśmy się razem bawić i starszy braciszek nie martwiłby się, że
jestem sama w ogrodzie, bo byłabym z wami.
- Ale my musimy tu pracować... Poza tym... Czy to nie byłoby
dziwne? Biorąc pod uwagę chociażby nasz status, a tym bardziej płeć.
- Skoro więzy rodzinne się dla niektórych nie liczą to czemu
nie zignorować by innych zasad? – w jej oczach widać było gniew.
- Przepraszam... – dziewczyna odsunęła się w stronę drzwi.
- Rozbierz się – kobieta wzięła w rękę pogrzebacz leżący
obok kominka.
- Dobrze – dziewczyna wiedziała, że nie ma ucieczki. To
działo się wiele razy, zawsze tak samo. Fartuszek spadł na ziemię. Tak samo jak
sukienka, halki i gorset. Wszystko. Stała tak poniżona, naga i bezbronna. A
kobieta nakazała jej się nachylić, by chwilę później zacząć ją bić metalowym
przedmiotem. Gdy skończyła, wytarła krew w halkę leżącą na podłodze.
- Jutro masz wychodne. Idź gdziekolwiek, ale nie chcę
widzieć Cię w domu – powiedziała kobieta rzucając w służkę jej własnym
odzieniem. – Ubierz się. Choć... Chcę jeszcze na Ciebie popatrzeć... Na Twoją
krew, ciało, które teraz jest w moim władaniu... Kiedyś wszyscy będą mieszkać
razem w tym wielkim domu – podeszła do niej i z jednej z wyrządzonych jej ran
zlizała krew. Jednak po chwili, widząc jak dziewczyna drży, odsunęła się. – Nie
chcę Cię krzywdzić, ale czasem muszę, żeby braciszek się nie gniewał... Młodszy
braciszek się szybko denerwuje... O, może dzisiaj ja Ci założę opatrunki?
Będziesz się cieszyć, że się dobrze Tobą opiekuję, prawda? Bo Ty mnie lubisz,
prawda?
- Oczywiście... Wszyscy panią kochamy – powiedziała,
starając się nie rozpłakać. To kłamstwo powtarzane było w tym domu tysiące
razy. Jednak musiała przyznać, że nie mogła po prostu nienawdzić swej pani.
Współczuła jej, choć też zazdrościła miłości tej jednej osoby. Jednak takiej
miłości nie pragnąłby nikt. Pozwoliła sobie opatrzyć rany i słuchała jak
kobieta, niczym małe dziecko, opowiada jej o wszystkim i uśmiecha się szeroko.
To zawsze było tu piękne. Uśmiech, szczęście. To pozwalało jej przeżyć.
Następnego
dnia rano założyła swoją wyjściową sukienkę i ruszyła ku domowi swej przyjaciółki.
Czasem bywały dni, gdy się kłóciły, czasem czuła się traktowana gorzej, ale tam
zawsze była bezpieczna, a ten dom był pełen pięknych wspomnień.
- Felicjo, otwórz – powiedziała cicho, pukając do drzwi. –
To ja, Rasa...
- Och, Rosa kochana – dziewczyna otworzyła drzwi i
przytuliła przyjaciółkę.
- Znowu to robisz... Wiem, że znaczenie to samo, ale nie
przerabiaj mi imienia... – westchnęła ciężko, wchodząc do domu.
- Oj tam, wiesz, jak się nie przerobi to brzmi jakby
chodziło o jakąś rasę psa czy kota. A tak od razu wiem, że to moje maleństwo!
- Maleństwo, które Cię może spokojnie na rękach nosić...
- Oj tam. A oni znów coś narobili i nie chcą Cię widzieć,
co? Znowu próbowałaś z tym ich... Nikolaiem?
- Tak... I efekt ten sam co zawsze... Co powinnam zrobić,
żeby było inaczej?
- On chyba tylko wtedy by przy Tobie był jakby Cię
zbrzuchacił. Przepraszam, ale on naprawdę jest kompletnie zapatrzony w swoją
siostrę. No nie pogadasz z takim.
- Wiesz, nawet ten pomysł by nie wyszedł... Kilka razy
widziałam jak Anya stawała się przez jakiś czas okrąglutka, a potem znowu taka
jak zawsze... Oni sobie by nawet z tym poradzili...
- Co? Oni te dzieciaki...
- Nie. Widziałam raz, jak zostawili dziecko pod czyimiś
drzwiami... Kiedyś pomagałam jednemu się urodzić, ale zmarł mi na rękach, za
szybko na świat wyszedł...
- Ale jak kilka razy... No, może jest już dorosła, ale... To
chyba musiało być już dawno, żeby tyle się udało...
- To trwa od dawna... Ale nie mówmy o tym, dobrze?
- Ach, no tak! Ty tu przyszłaś jakoś odżyć, a nie rozmawiać
o tamtym wariatkowie. Ale wiesz co... Ja się postaram! Kiedyś znów będzie jak
dawniej! I wiesz... Zrobimy dużo więcej... Odzyskamy to, co straciłyśmy... A
ich rozdzielimy, dobrze? Żeby znów się nie działo to, o czym ciągle mówisz...
Zrobię Ci kakao! – dziewczyna pobiegła do kuchni, zostawiając nieco skołowaną
przyjaciółkę w pokoju. Wydawała się być beztroska, jednak ciągle martwiła się o
innych, chciała im pomóc. To było zawsze takie zaskakujące. A ona wciąż myślała
o tym, co musiała przeżywać jej pani, ta sama, która ciągle ją krzywdzi... Ile
razy miała pod sercem niechciane dziecko, które umierało nim się narodziło?
Dziewczyna wiele razy widziała, że odmienny stan trwał tylko kilka tygodni...
Lecz nawet w jednym roku zdarzało się to wiele razy.... Była tam kilka lat,
widziała jak jedno dziecko odeszło, jedno zostało porzucone... Pomyślała, że
trzeba to jak najszybciej zmienić. Dla dobra ich wszystkich. Chciała pomóc w
szalonym planie przyjaciółki, by pozwolić innym na szczęście, by samej go
zaznać. Niedługo wszystko miało się zmienić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz