Translate

czwartek, 8 sierpnia 2013

Historia poza tematem numer sto pięćdziesiąt sześć: Stanąć o własnych siłach - Część szósta.

Nastaje czas, gdy należy oderwać się od codzienności, by powrócić do tego, co naprawdę ważne. Co jednak ujrzą miodowe oczy, gdy wśród śniegu i ozdobionych drzewek ich właściciel opuści miejsce nauki, by powrócić do domu na czas, który trzeba spędzić z rodziną?

Stanąć o własnych siłach
Część VI

Liście opadły z drzew równie szybko jak uleciały wszystkie negatywnie wspomnienia. Smutki przykryły się śniegiem i nadszedł czas radości. Rozstania i spotkania, by później odwrócić te działania. Studenci wracali do domów, z którym mieli wyjechać po Świętach, żegnali się ze współlokatorami, których przywitają znów za dwa tygodnie. Trzej przyjaciele również się rozdzielili. Czarnowłosy, mimo iż Świąt nie obchodził, wykorzystał ten czas na spotkanie z rodziną, pozostali dwaj również udali się do swych domów, lecz w celu bardziej przewidywalnym i zaplanowanym.
                Czas, który minął od ich ostatniej wizyty w domach rodzinnych niósł ze sobą wiele zmian, często odmiennych i niespodziewanych. Chłopiec o miodowych oczach przekroczył próg domu z sercem pełnym nadziei, chcąc znów, jak dawniej uściskać swego brata. Nie powiedział mu kiedy dokładnie przyjeżdża, chcąc zrobić mu niespodziankę. Nie wiedział, że również on będzie tego dnia nieco zaskoczony. Przekroczył po cichu próg mieszkania na górze, korzystając ze schodów na tyłach budynku restauracji. Uchylił drzwi pokoju, w którym zawsze mieszkał z bratem i zamarł, widząc coś, czego nie spodziewałby się nigdy w życiu. Nie wiedział nawet co o tym myśleć, ani jak na to zareagować. Jego brat stał w rogu pokoju, a tuż przed nim znajdował się ten mężczyzna o uśmiechu topiącym nawet lód na rzekach północy. Chłopiec o miodowych oczach przyglądał się scenie z zapartym tchem, nie wiedząc czy to jest moment, w którym powinien wejść do pokoju.
- Przestań, nie rób sobie ze mnie jaj – starszy z braci spojrzał w roześmiane oczy mężczyzny. – Jak mam wierzyć w to, co mówisz?
- A czemu miałbym kłamać w takiej sprawie, pomidorku?
- Bo sam nie wiesz co myślisz i co mówisz!
- Przy Tobie po prostu nie umiem myśleć...
- Ty nigdy nie myślisz, durniu! Puść mnie natychmiast!
- Tylko zrobię jedną rzecz... – mężczyzna mocniej otulił towarzysza ramionami, by złożyć delikatny pocałunek na jego ustach, ten jednak po chwili, z rumieńcem na twarzy, odepchnął go od siebie. Mężczyzna mimo wszystko się uśmiechał. Czuł, że to nie było odrzucenie, a jedynie wyzwanie, by starał się bardziej. Odsunął się więc, a wtedy chłopak ujrzał swego brata skrytego za przymkniętymi drzwiami.
- Co tu robisz?! Znaczy... Miałeś tu być już wczoraj, o! Wcale się, kurna, nie martwiłem, tylko muszę znowu Ci gotować makaronu!
- Braciszku, nie mówiłem, kiedy przyjadę... Nie mogłeś na mnie wczoraj czekać... Ale widzę, że pan Antonio nie pozwolił Ci się nudzić – miodowe oczy rozbłysnęły delikatnym blaskiem radości.
                Gdy już sytuacja się wyjaśniła, a raczej starszy z braci zdążył tysiąc razy zaprzeczyć jakoby w jakikolwiek sposób był związany z „tym głupim pomidorem”, cała trójka zaczęła wspólnie przygotowywać posiłek wieczorny. Chłopiec o miodowych oczach jednak wciąż rozmyślał o pewnej sprawie... Jego brat, który jeszcze niedawno wraz z nim chodził do różnych ciekawych miejsc na spotkania z pięknymi kobietami, które mimo wszystko kończyły się dość marnie, ten brat, który ciągle narzekał, gdy widział dwóch mężczyzn, którzy chociażby zbyt długo ściskali swoje dłonie przy powitaniu, teraz sam znalazł się w objęciach mężczyzny i wydawał się nie mieć aż tak dużej motywacji, by go odepchnąć. Czy to był tylko efekt samotności? Zwykle to on ciągle tulił brata, gdy tylko był smutny lub miał ku temu jakikolwiek inny powód. Teraz długi czas tego nie robił, a brat na pewno był do tego przyzwyczajony. Czyżby po prostu uległ sytuacji? W końcu odepchnął mężczyznę, jakby nagle zdał sobie sprawę z jakiegoś błędu. Czy to jednak nie było wymuszone? Zupełnie jakby chciał się trzymać dawnych zasad, pamiętać, że powinien mieć żonę i dzieci, a inna opcja nie mogła być brana pod uwagę. Jednak sytuacja się zmieniła. Nadszedł czas by zmieniło się i jego myślenie.
                Młodszy z braci zastanawiał się również nad samym sobą. Czy i on byłby w stanie kogoś pokochać? Nigdy o tym nie myślał. Zawsze kochał swojego braciszka i dziadzia, nie potrzebował nikogo innego. Lecz teraz, widząc, że jego brat jest o wiele dojrzalszy od niego i wkrótce zazna smaku innej miłości niż ta, która była w ich życiu, pomyślał, że i on powinien zastanowić się nad swoim sercem. Czy był ktoś, kogo by tam wpuścił? Nie myślał o tym. Dla niego wszyscy byli przyjaciółmi lub rodziną, nie był w stanie pomyśleć, że to mogłoby się zmienić. Być może to nie był jeszcze czas dla niego.  Przecież jego brat był od niego starszy o rok, w dodatku znał swego towarzysza dłużej niż on swych przyjaciół i mógł zrozumieć jaka jest granica między przyjaźnią a miłością. Czy ją przekroczy? To już była jego wola. Młodszy zaś musiał się dowiedzieć, co może za tą granicą się znajdować. Ten rok chyba nie był jeszcze czasem na to. Teraz zbyt wiele się zmieniało. Poza tym jego brat był starszy, miał pierwszeństwo, to on powinien opowiedzieć mu czym jest miłość, gdy już ją pozna, a dopiero wtedy on sam mógł jej szukać na podstawie jego opisu. Jednak w jego pełnej marzeń głowie pojawiał się obraz miłości jako utopii, w której jest osoba zdolna do poświęceń, osoba, dla której warto się poświęcić i wieczne szczęście, bezpieczeństwo, gdy trzyma się jej dłoń. Przez chwilę pomyślał, że być może istnieje ktoś, kto mógłby istnieć w tej utopii serca, lecz szybko odrzucił tę myśl. Ta osoba miała zbyt wiele na głowie, by uganiać się za motylami latającymi w brzuchu, gdy w okół pojawiało się wiele ogromnych orłów.

                Dni mijały wypełnione dawną codziennością i opowieściami o nowej teraźniejszości, niezmiennym rytuałem tworzenia zmian. Razem z bratem i jego przyjacielem zajmowali się domem, gdyż na czas wolny restauracja była zamknięta. Jak dawniej rodzeństwo gotowało razem, tym razem jednak mając kogoś, na kogo można było zrzucić obowiązek zmywania i zrobi to jeszcze z uśmiechem na ustach. Czyż kochając kogoś nie jesteśmy szczęśliwi nawet wtedy, gdy wiążemy mu buty? Własnie ten rodzaj szczęścia widniał na twarzy mężczyzny, gdy zerkał na starszego z braci. Młodszy zaczął marzyć, by i na niego ktoś spojrzał oczami pełnymi blasku. Pamiętał jedynie dwie pary zbyt matowych i pustych tęczówek.

Historia poza tematem numer sto pięćdziesiąt pięć: stanąć o własnych siłach - Część piąta.

Ludzie zmieniają przyjaźń, a przyjaźń zmienia ludzi. Miodowe oczy widzą świat w innych barwach, gdy poznają sposób w jaki patrzą oczy koloru nieba i czekolady.

Stanąć o własnych siłach
Część V

                Gdy już minął czas zmartwień, można było w spokoju wrócić do codzienności. Jednak ona się zmieniła. Zrozumieli, że zbytnio się o siebie wzajemnie martwią, by wciąż uznawać, że są dla siebie obcy, a jedynie razem pracują. Żyją razem w tym miejscu kilka godzin dziennie, widząc każdy swój ruch, każde swoje potknięcie, wiedząc, kiedy przyspiesza serce. Pewnego dnia postanowili spotkać się w domu jednego z nich. Padło na Kiku, który był w mieście najdłużej i wynajmował małe mieszkanko, a nie pokój jak pozostała dwójka. Wkrótce nadszedł dzień, w którym mogli spokojnie porozmawiać, bez zgiełku pracy, a jednocześnie nie musząc wydawać pieniędzy na zamówienie czegokolwiek w kawiarni, by ich nie wygonili i mogli się tam spotkać. Teraz każdy z tej trójki zajął się częścią potrzebnych rzeczy na długą rozmowę, co wyszło ich o wiele taniej niż zamówienie jednego ciastka i kawy dla każdego w najbliższej kawiarni.
                W domu przyjaciela czekało na nich ciepłe przyjęcie, choć mieli rozmawiać tylko godzinę, może dwie, w pokoju gościnnym stół ukazywał im na sobie spore ciasto i dzban herbaty, zaś w kuchni czekały jeszcze nieco bardziej złożone przekąski. Blondyn zaś przychodząc przyniósł ze sobą nieco... a raczej bardzo dużo piwa, na co jego przyjaciele zaśmiali się szczerze myśląc jak bardzo jest to stereotypowe dla jego pochodzenia. Zaś ostatni z nich sam zrobił i przyniósł ciasteczka kształtem przypominające zwinięte spaghetti. Wyglądało to wręcz przeuroczo, gdy trzech mężczyzn z różnych krajów, rozmawiało razem, jedząc wspólnie rzeczy tak przypominające ich ojczyzny. Odmienne kolory włosów i oczu, odmienne odcienie skóry niosły ze sobą różne wspomnienia i pragnienia. Jednak tak różne serca potrafiły tak samo marzyć. W czasie rozmowy, gdy butelki przyniesione przez niebieskookiego były już zbyt puste rozpoczęły się opowieści o przeszłości, która doprowadziła ich do tej teraźniejszości i drodze ku przyszłości.
                Pierwszy swą opowieść rozpoczął czarnowłosy, którego organizm łatwiej ulegał wpływom złotej substancji. Jako dziecko przeżył bardzo wiele. Rodziców swych nie pamiętał, gdy był jeszcze mały zabrał go do swego domu mężczyzna o wyglądzie dziecka. Choć wiedział, iż jest on od niego wiele lat starszy, nazywał go starszym bratem, gdyż tak go prosił. Może mógłby nazwać go ojcem ze względu na to, ile mu zawdzięczał, ale kompletnie na pasowało to do tej twarzy wydającej się liczyć mniej lat niż jego własna. Nie tylko on był szczęśliwcem, który zagościł w domu tej osoby. Rodzina stała się liczna i wesoła. Wszyscy byli znajdami, które przez przypadek wkroczyły na tą samą drogę, co tajemniczy mężczyzna, który opiekował się nimi zawsze, nawet gdy plecy zbytnio go bolały, by nosić ich na rękach. Każda z osób w tym starym domu wydawała się różnić nieskończenie od innych, jednak mimo wszystko zawsze potrafili się ze sobą porozumieć bez zbędnych kłótni. Właśnie ta rodzina, która była nieskończenie dziwna i tajemniczy mężczyzna będący jej głową sprawiły, że czarnowłosy znalazł się właśnie w tym miejscu. Zastanawiając się nad różnicami otaczających go ludzi i nad tajemnicą młodości ich opiekuna, zagłębiał się coraz bardziej w tematy medycyny. Chciał wiedzieć jak najwięcej, poznać każdy szczegół, który ich różnił, każde ich podobieństwo i sekret, który sprawiał, że uśmiech mężczyzny był równie promienny mimo upływu lat. Rozumiał, że by zrozumieć wszystko musiał uczyć się od tych, którzy wiedzą wszystko. Wyjechał więc, by właśnie w tym mieście pobierać nauki, których wszyscy mogli mu zazdrościć. Trzeci już rok zapełniał swój umysł tajemnicami ludzkich istnień i ich śmierci. Była to dopiero połowa jego drogi nim zdecyduje, co stanie się jego celem, który miałby udoskonalić w każdym calu.
                Pozostała dwójka okazała się być w zbliżonym wieku, gdy blondyn zaczął opowiadać, iż on dopiero zaczął studiować weterynarię w tymże mieście. Czemu wybrał właśnie to? Odkąd był mały otaczały go psy. Pamiętał tylko swego ojca i brata, którzy wciąż zajmowali się tresowaniem psów. Zwierzęta zaś, gdy w dzieciństwie choć na chwilę oddalił się zbytnio od domu potrafiły o znaleźć i przyprowadzić z powrotem. Były dla niego gwarancją bezpieczeństwa, a tulenie się do ich ciepłych ciał pozwalało mu znaleźć szczęście, które znały dzieci doświadczające matczynej miłości. Pamiętał, że niektóre z psów były nieco stare, a pewnego dnia jeden z nich zamknął swe oczy, by nigdy już ich nie otworzyć. Pamiętał dobrze smutek w oczach brata, który nie chciał pokazać przed nim swoich łez, chcąc być silnym, nie mógł też wymazać z pamięci obrazu ich ojca, gdy kopał dół w ogrodzie, by pies mógł na zawsze pozostać w tym domu. Mimo iż był wtedy jeszcze mały, dobrze wiedział, że zwierzę się już nie obudzi. Była to suczka, po której zostały trzy małe szczeniaki, które wraz z bratem wychowują do dziś.  Jest to jedyna pamiątka po ich ojcu, którego nie ma już przy nich. Tak więc chciał, by te trzy szczekające skarby żyły jak najdłużej. Brat wybrał drogę, która miała pomóc mu chronić to, co pozostało. Coraz częściej pachniał prochem strzelniczym, a na szyi pojawił się tajemniczy naszyjnik, który nie zwiastował niczego dobrego. Jednak on wiedział, że nie tylko ludzie potrafią odebrać to, co najcenniejsze. Świat pełen chorób i śmierci był okrutny. O siebie czy brata martwić się nie musiał, byli silni, a w okół nie było dla nich zagrożeń. Jednak te trzy istnienia pokryte gęstą sierścią wydawały się być zbyt delikatne, mimo swych rozmiarów. Wybrał więc, by chronić je od tego, czego nawet jego brat nie był w stanie pokonać. Ruszył drogą, która dałaby mu wiedzę jak odegnać to, co niszczy wnętrze tej szczekającej miłości. Tak więc ten rok był jego pierwszym na kierunku weterynarii.
                Chłopak o miodowych oczach czuł się gorszy, idąc na jeden z najprostszych kierunków, gdy oni wybrali najtrudniejsze. Jednak opowiedział im o tym, co stało się nim postawił pierwszy krok w tym mieście. Rodziców nie pamiętał, jedynie dziadka i brata. Słyszał, że matka zmarła, gdy tylko go urodziła, a ojciec w kilka dni później wyszedł z domu i nigdy już nie wrócił. Dziadek faworyzował go, twierdząc że umierająca matka przekazała mu swą duszę, duszę jego jedynej córki. Potwierdzeniem miały być jego zdolności artystyczne, większe niż jego brata, dorównujące jego matce. Brat jego był nieco bardziej podobny do ojca, który kojarzył się ich dziadkowi z odebraniem mu miejsca najważniejszego mężczyzny w życiu córki, a także z tchórzostwem ucieczki, gdy ta córka zmarła. Tak więc dziadek zawsze zajmował się młodszym z braci, często ignorując starszego, który przez to zmuszony był nauczyć się samodzielności. Całe dzieciństwo to starszy zazdrościł młodszemu miłości dziadka, lecz teraz młodszy zrozumiał iż jest bezradny, gdy nie ma obok dziadka, który mógłby prowadzić go za rękę. Tak więc postanowił nauczyć się iść samemu, otworzyć własne oczy bez polegania na kimkolwiek innym, a kiedyś samemu złapać dłoń dziecka zagubionego we mgle i wyprowadzić je ku światłości. Tak więc postanowił zajmować się dziećmi, uczyć je i opiekować się nimi. By nie polegać na bracie wybrał odległe miejsce, a to miasto, znane z inteligencji mieszkańców, wydawało się być ku temu najlepsze. Z tego też powodu zaczął w tym roku, własnie w tym mieście, studia pedagogiczne.
                Światło słoneczne odeszło wcześniej niż tematy do rozmowy, a czas nie chciał się zatrzymać. Dzień, który miał nadejść z porankiem nie musiał zaczynać się wraz z pierwszym blaskiem słońca. Tego dnia nie było zajęć na uczelniach, zaś ich praca zaczynała się dopiero po południu, tak jak i dnia dzisiejszego, gdy spotkali się dość późno, tuż po jej zakończeniu. Powrót do domu o porze, która nastała wydawał się być zbyt niebezpiecznym, więc czarnowłosy zaoferował przyjaciołom nocleg. Nie chciał stracić ich z powodu zbyt wysokiej przestępczości w niektórych dzielnicach, przez które mieliby wracać do domu. Chciał być pewien, że ujrzy ich następnego dnia. Tak więc przygotował dla siebie posłanie na kanapie, a nie mając miejsca na ułożenie jeszcze jednej osoby osobno, a mając dość duże łóżko uprosił przyjaciół o sen we wspólnym posłaniu.
- Ale to będzie smutne, jeśli Ty będziesz osobno... – powiedział chłopiec o miodowych oczach. – Poza tym Ludi nie chciałby tak sam ze mną spać, bo by miał dziwne myśli... O już się rumieni... Widzisz jak się wstydzi? Musisz mu towarzyszyć, żeby się nie bał! – miodowooki przytulił obu przyjaciół. Najniższy z nich szybko się odsunął.
- Wolę wam nie przeszkadzać, poza tym i tak się nie zmieszczę – czarnowłosy szybko wybiegł z pokoju, by poprawiać po raz kolejny koc na kanapie, zaś blondyn spojrzał na swego towarzysza.
- W czym miałby nam tu przeszkadzać...? – zapytał niepewnie, patrząc w błyszczące miodowe oczy.
- W tuleniu! – chłopiec wykonał więc tą czynność na swym przyjacielu. – Ale z nim byłoby milej... Czemu się rumienisz?

                Reszta nocy upłynęła spokojnie, bez zdarzeń nieprzewidzianych, jednak z dużą dozą nieco odbiegających od codzienności myśli.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Historia poza tematem numer sto pięćdziesiąt cztery: Stanąć o własnych siłach - Część czwarta.

Jeśli chłopak ma być samodzielny to w pierwszej kolejności musi nauczyć się dbać o samego siebie. Umie jednak jedynie polegać na innych. Wydarzenie, które przytrafiło się nagle, zbliża trójkę przyjaciół do siebie.

Stanąć o własnych siłach
Część IV

                Zmiany powoli zaczynały stawać się nową codziennością. Chłopak zaczął naukę i starał się ze wszystkich sił być jak najlepszy. Stypendium wydawało się być wspaniałą perspektywą. Przykładał się więc do nauki, często dzień spędzając przy książkach. Dopóki był w domu, jego dzień wypełniała głównie beztroska, lecz teraz miał zbyt wiele planów i obowiązków, by pamiętać choćby o poobiedniej drzemce. Rzadko również pamiętał o obiedzie samym w sobie. Chciał, by jego brat był z niego dumny, chciał usłyszeć pochwały z jego ust i najwyraźniej starał się nieco za bardzo. Jego brat nie mógł ujrzeć jego zbyt bladej twarzy, jednak były dwie osoby, które widziały go co weekend. Choć znali się ledwie dwa miesiące, wiedzieli już nieco jak wygląda naturalne zachowanie każdego z nich, tym bardziej jeśli chodziło o gadatliwego Włocha, który opowiedział im już prawie całe swoje dotychczasowe życie i skarżył się na każdą najdrobniejszą rzecz. Zauważyli więc, gdy zwykle żywiołowy młodzieniec zaczął być nieco przygaszony, zupełnie jakby jego umysł był w innym miejscu niż jego ciało.
- Feliciano – zaczął niepewnie czarnowłosy. – Czy z Tobą na pewno wszystko w porządku? Nie jesteś przypadkiem chory? – chłopak podszedł do przyjaciela, spoglądając mu w oczy ze zmartwieniem.
- Ach, to nic takiego – chłopak pogłaskał niższego po głowie, na co ten się nieco skrzywił. – Po prostu ostatnio mam trochę za dużo na głowie.
- Zdrowie powinno stać na pierwszym miejscu! – blondyn patrzył ze zmartwieniem na chłopca o miodowych oczach, jednak wyglądało to nieco jakby był wściekły, więc chłopak skulił się w sobie.
- Przepraszam... – miodowe oczy spojrzały w dół, zupełnie jakby ich właściciel został skarcony.
- Nie chodzi tu o przepraszanie – zaczął czarnowłosy.
- Ale o to, byś bardziej o siebie dbał – blondyn położył dłoń na ramieniu Włocha. Chłopak nieco rozpromieniał czując, że jego przyjaciele są przy nim. Jednak wiedział, że nie uda mu się spełnić marzenia o dumnych słowach brata, jeśli nie będzie przykładał się do tego, co powinien robić.
                Brnął wciąż w ten pełen zatracenia wir. Chciał jedynie usłyszeć pochwały z ust brata. Jeśli ukończy semestr z dobrymi wynikami, jego brat będzie z niego dumny. Odrzucał więc podstawowe potrzeby, byleby tylko choć raz zamiast chwalić brata za wszystko, czego sam nie umiał zrobić, to tym razem zostać pochwalonym przez niego. Głowa bolała go od zbytniego przemęczenia, lecz wciąż się uśmiechał. Jego przyjaciele wiedzieli, że coś jest nie tak, jednak uznali, że to już jego sprawa, czy dba o siebie, a oni nie powinni zbytnio się mieszać w nie swoje sprawy. Wkrótce jednak nie mieli innego wyboru jak wykroczyć poza obserwacje. Przemęczony organizm nie jest w stanie funkcjonować dobrze przez zbyt długi czas, niezależnie od tego jak bardzo jego właściciel by tego chciał. Chłopak wydawał się jak zwykle tryskać energią i biegać między półkami w sklepie, by jak najlepiej pomóc każdemu z klientów, którzy już przyzwyczaili się do jego usłużności i zaczęli wykorzystywać go jako sługę, który miał im wszystko przynosić, gdy oni stali w miejscu. Coraz więcej z nich sporządzało długie listy zakupów i jedynie je mu podawało, mimo iż sklep był samoobsługowy, chłopak biegał między półkami i przynosił gotowy zestaw produktów każdemu z klientów. Brak snu w połączeniu z dużo aktywnością musiały w końcu na niego wpłynąć. Jego ciało bezwładnie osunęło się na ziemię, gdy tracił świadomość. Już od jakiegoś czasu kręciło mu się w głowie, jednak starał się to ignorować. Wraz z hukiem upadającego ciała rozległy się zmartwione głosy jego dwóch przyjaciół. Blondyn, który mógł w tym momencie opuścić swe stanowisko, podbiegł do niego najszybciej jak tylko mógł. Odpędził od niego ludzi, którzy chcieli jedynie popatrzeć na sensację, jaką jest omdlenie młodego chłopaka. Mężczyzna uznał, że dzwonienie i czekanie na karetkę jest bezsensowne w czasie, gdy najbliższy szpital był jedynie kilku ulic dalej. Szybciej zaniósłby tam chłopaka niż wysłano by karetkę. Tak więc wziął go na ręce niczym dziecko i pobiegł w wyznaczonym sobie kierunku, wcześniej informując czarnowłosego o swych zamiarach. Zauważył, że chłopak jest zdumiewająco lekki, zupełnie jakby był jedynie lalką. Gdy tylko dotarł na miejsce oddał go w ręce lekarzy, sam pozostając w na korytarzu. Nigdy nie musiał się o nikogo martwić. Jego brat był zawsze zdrowy i silny, więc przyzwyczaił się do tego, że wszystko jest dobrze. Nigdy nie miał do czynienia z kimś, kto jest tak delikatny i kruchy. Jego dłonie drżały, gdy nie wiedział, co ze sobą zrobić. Czy powinien wrócić do pracy i dalej pomagać? Tak mówił jego rozum, przyzwyczajony do obowiązków i codziennej rutyny. Jednak serce wciąż krzyczało, że należy tu zostać, że nie wolno go teraz opuszczać, a za chwilę się wszystko wyjaśni. Tysiące myśli kołatało się w jego głowie. Nie chciał wracać stąd sam, chciał odprowadzić chłopaka do domu jak szybko to tylko będzie możliwe. Jego zdenerwowanie zauważył jeden z lekarzy, który podszedł do niego w swej wolnej chwili.
- Spokojnie – zaczął niepewnie, mając przed sobą ogromnego, poddenerwowanego mężczyznę. – To pan przyniósł tego chłopca?
- Tak – powiedział jedynie nieco nieobecnym głosem. – Co z nim?
- Nic mu nie będzie. Musi jedynie odpocząć... Niedługo powinien pan móc go zobaczyć, badania się już skończyły, trzeba mu tylko podłączyć kroplówkę i zostawić tu na kilka dni.
- Ale wróci do domu niedługo, prawda? Nic mu nie będzie...? – blondyn patrzył uważnie na lekarza, który nieco się wystraszył.
- Spokojnie. Zaraz przeniesiemy go na oddział, a do końca tygodnia powinien znów być w domu. Jest dla pana kimś ważnym?
- Nie... Nie wiem... Znajomy z pracy... Ale taki bardzo znajomy...
- Spokojnie. Jeśli jest dla pana ważny to teraz musi pan już się uśmiechnąć, żeby go nie wystraszyć, gdy pana zobaczy – lekarz nieco się zaśmiał, a blondyn westchnął głęboko.
                W ciągu najbliższej godziny miodowe oczy otworzyły się, by ujrzeć te błękitne. Chłopak wciąż przepraszał za kłopoty, które sprawił, gdy nagle mężczyzna położył palec na jego ustach.
- Nie masz przepraszać, tylko bardziej o siebie dbać. Następnym razem wezmę Twój telefon, znajdę numer do Twojego brata i wszystko mu powiem, nieważne ile będzie kosztować rozmowa. Jeśli chcesz, żeby Twój brat się martwił to Twoja sprawa, nie będę się w to mieszał – blondyn patrzył na niego poważnie. Chłopak przytaknął głową na znak, że zrozumiał. Nie było sensu poświęcać tak wiele. Jeśli brat ma być z niego dumny to musi być samodzielny, a nie zdany na tych, którzy mieliby pilnować, czy nic mu się złego nie dzieje.

                Chłopak był w szpitalu tylko kilka dni na obserwacji, gdzie nie stwierdzono niczego zagrażającego jego zdrowiu. Przyjaciele odwiedzali go każdego dnia, przynosząc mu smakołyki. To wydarzenie zbliżyło ich do siebie, każąc im zrozumieć, że muszą być odpowiedzialni za siebie nawzajem i sobie ufać. Nadszedł więc czas, by wszyscy otworzyli się przed sobą nawzajem i opowiedzieli co sprawiło, że się spotkali i jakie drogi chcą obrać.

niedziela, 4 sierpnia 2013

Historia poza tematem numer sto pięćdziesiąt trzy: Stanąć o własnych siłach - Część trzecia.

Nowa praca, nowe obowiązki, traumy i radości, czyli nasz chłopczyk stara się być jeszcze bardziej samodzielny. Czy mu się to udaje? Są obok niego dwie osoby, które są w stanie najlepiej to ocenić.

Stanąć o własnych siłach
Część III

                Zwykle początki bywają trudne, jednak wszystko jest lepsze, gdy ma się kogoś przy sobie. Chłopak uśmiechał się na samą myśl o przyjaźni, jaką mógł zawrzeć z nowo poznanymi ludźmi. Ciągle pisał maile do swego brata, opisując mu każdy swój dzień, bardzo szczegółowo opowiadając o wydarzeniach w sklepie. Starszy chłopak uznał, że młody ma więcej szczęścia niż rozumu, skoro z niebezpiecznej sytuacji zamiast z siniakiem wyszedł z nową pracą. Młodszy uznał więc, że już nic złego mu nie grozi, skoro będzie miał przy sobie takich miłych ludzi. Pracę miał zacząć w kolejny weekend, zaś w pozostałym do tego dnia czasie postanowił załatwić resztę spraw związaną z jego nowym życiem w tym miejscu. Pomyślał, że jednym z koniecznych zakupów jest choćby najstarszy, używany komputer czy inne urządzenie pokrewne. Pisanie maili na małej klawiaturze telefonu było nieco kłopotliwe, dodatkowo urządzenie miało dziwne podejście to obsługi programów, komunikatorów, które na komputerach były bardzo użyteczne, lecz tu jedynie robiły hałas, a potem trzeba było się męczyć, żeby się dowiedzieć czemu. Postanowił więc, że będzie ciężko pracował, żeby móc częściej i dłużej rozmawiać z bratem, nie tylko pisząc mu zdawkowe wiadomości na denerwującej klawiaturze telefonu, ale również słysząc jego głos, widząc jego twarz. Mimo, ze był tu bardzo krótko, już tęsknił za swym bratem. Jednak już nie miał wątpliwości, czy postąpił słusznie, przyjeżdżając tutaj. Wiedział, że być może, gdyby w sklepie nie wspomniał o szukaniu pracy, ten jasnowłosy mężczyzna również by o tym nie pomyślał. Możliwe, że wtedy zmienił życie nieznajomych, których poznał tego dnia, a to nie stałoby się, gdyby się tu nie pojawił. Pomyślał, że przeznaczenie przywiodło go tu, by dać im szczęście. Na ich twarzach nie ujrzał jeszcze uśmiechów, ale postanowił to zmienić jak najszybciej.
                Dni mijały i ujrzał w kalendarzu datę oznaczającą rozpoczęcie przez niego pracy. Był w pewien sposób podekscytowany i szczęśliwy. Może tym razem na coś się przyda! Znów spotka tych ludzi, może ujrzy jak się uśmiechają? To stało się jego marzeniem. Być użytecznym, uszczęśliwić ludzi. Gdy nadeszła odpowiednia godzina ruszył ku miejscu swej pracy. Stanął przed drzwiami kilka minut później niż powinien i ujrzał znajomego jasnowłosego mężczyznę, którego mina wyrażała chyba jedynie gniew.
- Spóźnienie pierwszego dnia! – mężczyzna spojrzał na niego z góry. – Jak możesz sobie na to pozwalać?! Jeśli szef by się o tym dowiedział, mógłbyś stracić pracę, zanim ją zacząłeś! Szybko, przygotuj się do pracy! Za trzy minuty widzę Cię na stanowisku! – blondyn popukał palcem w tarczę swojego zegarka i złapał chłopaka za ramię, by odprowadzić go ku pomieszczeniu dla personelu, gdzie ten ujrzał ciemnowłosego znajomego. Gdy zostali sami, spojrzał na niego zdezorientowany.
- Był tu chyba pół godziny przed czasem – powiedział starszy chłopak z westchnieniem. – Stał już przy drzwiach, zanim przyszedłem. Widziałem go w pobliżu jeszcze gdy kończyłem robić zakupy do domu przed pracą. Gdy tylko wybiła godzina, o której powinien przyjść, wszedł do środka. Wcześniej tylko stał przy drzwiach... Cóż, najważniejsze, że jest punktualny... Mimo, że sam zawsze przychodzę na czas to nieco go podziwiam, że chciał przyjść wcześniej...
- Ale przecież spóźniłem się chyba tylko trzy minutki... A on jest taki wściekły... Przecież nawet nie zaczęła się jeszcze nasza zmiana, Ty dopiero przecież kończysz się przebierać w ten uniform nasz...
- On przebrał się w minutę i od razu zaczął układać wszystko na półkach w sklepie... Najwyraźniej zależy mu bardzo na tej pracy... A Ty się spiesz... I odłóż swoje rzeczy do szafki dla pracowników, a nie na podłogę – pokazał swoje rzeczy ładnie złożone w szafce.
- Oj, zaraz to zrobię – chłopak wrzucił ubrania byle jak do szafki i uśmiechnął się szeroko na co starszy jedynie westchnął i udał się na swoje miejsce pracy, a po kilku minutach młodszy dołączył do niego.

                Mimo, iż nie mieli ustalonych obowiązków, mieli jedynie razem podzielić się zadaniami do wykonania na sklepie, szybko rozdzielili się nimi między sobą, gdyż inny układ był nieco nie wskazany. Najpierw, gdy jasnowłosy układał kolejny raz towar na półkach, po tym znów posprzątał każdy ślad butów klientów, jeden z nich zapytał go o położenie któregoś z produktów. Mężczyzna wyjaśnił mu wszystko w sposób bardzo szybki i oszczędny, przez co biedny klient był jedynie bardziej skonsternowany i nieco przerażony. Na szczęście z pomocą przybiegł chłopak o karmelowych oczach, który z uśmiechem zagadał i uspokoił klienta, po czym nawet sam przyniósł mu wspomniany produkt w żądanej ilości. Postanowiono więc, że dla dobra klientów jasnowłosy będzie miał z nimi jak najmniej styczności. On jedynie westchnął ciężko, uznając że najwyraźniej nie ma talentu do czegoś, co nie wymaga postępowania według harmonogramu i po raz kolejny sięgnął po mop. Zaś inna sytuacja ustaliła miejsce, do którego nie powinien się zbliżać chłopiec o karmelowych oczach. Przejął na chwilę miejsce za kasą, jednak, gdy jeden z klientów miał nieco zbyt dużo zakupów do skasowania, zaczął się nieco motać i mylić. Poganiany wciąż przez klienta zaczął drżeć, a z rąk upadła mu kasowana właśnie mąka, krzyk obsługiwanej osoby doprowadził go do cichego szlochu. Dopiero, gdy blondyn podszedł i wytłumaczył klientowi, by przestał stresować pracownika, po czym przyniósł nową mąkę, a czarnowłosy wycofał i ponownie, poprawnie skasował zakupy chłopak nieco się uspokoił, lecz wciąż z jego oczu płynęły maleńkie łezki. Blondyn, nie mogąc na to patrzeć, podszedł do niego i wytarł jego oczy swoją chusteczką, co spowodowało zbytnie okazanie wdzięczności przez chłopca, który przytulił się do niego nagle. Mężczyzna nie wiedział co zrobić, więc jedynie stał jak posąg, dopóki chłopak nie odbiegł do swych obowiązków. Tak więc już każda zmiana przebiegała tak samo, czarnowłosy obsługiwał kasę, blondyn zajmował się porządkiem na sklepie zarówno dotyczącym towarów jak i zachowania klientów, zaś chłopak o karmelowych oczach służył klientom radą i dobrym humorem. Zmiany następowały tylko w ostateczności, gdy jedno z nich musiało udać się, gdzie nikt nie powinien mu towarzyszyć. Cała trójka otworzyła szczęśliwszy rozdział ich życia.

sobota, 3 sierpnia 2013

Historia poza tematem numer sto pięćdziesiąt dwa: Stanąć o własnych siłach - Część druga.

Nowe miejsce przynosi wiele zmian, jednak chłopak się nie poddaje i brnie w nieznany mu świat. Samotność nie jest jednak przekleństwem nieznanego miejsca. Wystarczy mały przypadek, by spotkać kogoś, kto zmieni wszystko.

Stanąć o własnych siłach
Część II

                Marzenia czasem wydawały się być odległe, jednak wystarczyło niewiele, by po nie sięgnąć. Trzeba było się mimo wszystko liczyć z tym, że trzeba będzie poświęcić coś w zamian. Nauka na najlepszej uczelni świata, choćby nawet na jednym z mniej reprezentatywnych kierunków, pozwalała otworzyć drzwi ku marzeniom. Jednak, by dosięgnąć nici, prowadzącej ku szczęściu, należało opuścić to, co dotychczas nazywało się wszystkim. Na początku chłopak wydawał się być szczęśliwy, myśląc o wszystkim, co czeka go za parę lat, gdy tylko skończy tę szkołę, lecz później zaczął rozmyślać też o tym, jak daleko od brata będzie. Bilet na samolot tak bardzo różnił się od tego na pociąg, który czasem już trzymał w swych rękach. Jeszcze większą różnicą będzie odległość, język, ludzie... Wszystko miało się zmienić, jednak właśnie ta droga prowadziła go ku świetlanej przyszłości. Wiedział, że nie przyda się bratu za wiele, dopóki nie zdobędzie pracy. A nie dokona tego bez odpowiedniego wykształcenia. Więc teraz, by nie przeszkadzać, wolał odsunąć się w cień, zniknąć i wrócić, gdy będzie bardziej przydatny. Tak więc teraz szukał każdej dorywczej pracy, by zarobić jak najwięcej, na książki, na podróż, na życie w tamtym miejscu. Brat po cichu opłacił mu pierwszy miesiąc mieszkania w docelowym mieście, jemu zaś podał adres, pod którym miałby tam mieszkać, samemu zaś nie mógł już zbyt wiele zrobić. Chłopak więc wkrótce był gotowy na wyjazd. Lecz im bliżej było tego dnia, tym bardziej on się martwił. Nie chciał opuszczać brata, a jednocześnie nie chciał mu przeszkadzać, chciał uczyć się właśnie w tamtym miejscu, lecz nie chciał zostawiać za sobą wszystkiego, co znał. Wiedział jednak, że brat poradzi sobie lepiej bez niego, a ich nowy przyjaciel zastąpi go bardzo dobrze. Teraz pozostawało tylko przygotować się na opuszczenie wszystkiego, co się znało i wyruszenie w nieznane. Nie było już odwrotu od raz podjętej decyzji. I tak powinno być, powinien patrzeć przed siebie z nadzieją, nie obawą. Wraz z bratem dopilnował ostatnich formalności. Trudno mu było go opuszczać, jednak tylko tak mógł się na cokolwiek przydać, a co najmniej nie przeszkadzać. Wkrótce wkroczył do budynku lotniska. Część jego rzeczy została już przesłana, by nie musiał ich nieść ze sobą, czekały na niego w miejscu, w którym miał mieszkać. Teraz miał ze sobą walizkę i torbę podróżną, a brat szedł tuż obok niego. Chłopak starał się choćby ten jeden raz nie wyjść na mazgaja przy swoim zawsze poważnym bracie. Starał się uśmiechać i mówić o wszystkich zaletach swej decyzji, ale wtedy zobaczył samotną łzę spływającą po policzku jego brata. Pomyślał, że może jednak się mylił, że powinien przy nim zostać, w końcu mieli tylko siebie, jednak, gdy chciał przytulić go na pożegnanie, on go odepchnął.
- Leć już, skoro musisz. No, żadnych ckliwych pożegnań, bo jeszcze Cię nie wypuszczę. Jak tylko będziesz na miejscu to idź gdzieś, gdzie będzie internet i wyślij mi maila. I ma Ci nic nie być, jasne? Na Święta masz wrócić do domu, nie chcę słyszeć o żadnych przeziębieniach, jasne? I nie jedz za dużo, bo będzie Cię brzuch bolał – starszy z braci starał się zachować powagę, choć było to bardzo trudne.
- Obiecuję, braciszku. Na pewno będziesz ze mnie dumny – młodszy uśmiechnął się delikatnie i ruszył w stronę odprawy. Za godzinę miał lecieć w nieznane mu miejsce, teraz już musiał opuścić brata. Nie było to dla niego łatwe, ale było to najlepszą opcją. Wkrótce znalazł się na pokładzie samolotu i spoglądał przez okno. Starał się nie płakać, patrząc na brata, który stał przy oknie budynku. Miał widzieć go jeszcze tylko kilka minut. Pasy miał już zapięte, wkrótce samolot zaczął kołować, by później oderwać się od płyty lotniska. Pojedyncze łzy spłynęły po policzkach tak podobnych sobie osób.
                Minęło kilka godzin, niewiele w porównaniu z ilością kilometrów jakie przebył, nim trzymał w rękach swój bagaż i opuszczał lotnisko docelowe. Wszędzie otaczali go ludzie, mówiący w obcym, choć tak dobrze znanym mu języku. Co innego jednak znać język z lekcji, z książek, a co innego mieć w okół siebie ludzi, którzy są całkowicie obcy i mówią w innym języku niż ci, których tak dobrze znałeś. Chłopak skierował się w stronę postoju taksówek i poprosił, by zawieziono go ku jego nowemu domu. Wkrótce też otwierał całkowicie nieznane sobie drzwi. Wszystko tu było nowe, puste, pozbawione emocji i wspomnień, które by znał. Jednak tak było najlepiej. Tak mógł stać się kimś nowym, kimś, kto będzie bardziej użyteczny dla jego brata, kimś, kto sam znajdzie szczęście, zanim ktoś inny podstawi mu je pod nos na srebrnym półmisku. Miał jeszcze trochę czasu nim będzie musiał wdrożyć się w studenckie życie tego miasta. Teraz musiał przyzwyczaić się do tego miejsca, znaleźć jakąś dorywczą pracę, stać się częścią nowego dla niego świata.
                Najpierw poukładał swoje rzeczy na półkach. Wybrał inną kolejność niż tą, którą stosował w domu. Chciał zmienić coś również we własnych przyzwyczajeniach, by stać się kimś lepszym, niż był dotychczas. W domu były wszystkie potrzebne media, z których mógł korzystać. Udało mu się również zakupić tutejszą kartę do telefonu, jednak wiedział, że rozmowy z bratem byłyby kosztowne. Karta jednak była przydatna, by używać podkradanego zewsząd bezprzewodowego internetu i napisać e-mail do brata. Chodził nieco bez celu po mieście, korzystając z jakieś aplikacji mapy w telefonie, by znaleźć sklep, w którym mógłby kupić coś do jedzenia. Znalazł mały sklepik, w którym uwijał się tylko jeden, ciemnowłosy chłopak. Nic dziwnego, była niedziela, nikt zapewne nie chciał pracować w taki dzień, chyba że studenci, którzy w tygodniu zawaleni byli nauką, a potrzebowali pieniędzy. On również miał wkrótce stać się studentem, szukał też pracy. Gdy chodził między półkami w sklepie zobaczył jak jeden z klientów zaczyna krzyczeć na tego drobnego chłopaka. Chciał podejść i mu pomóc, jednak nie było już takiej potrzeby. Postawny, blondwłosy mężczyzna, sądząc po akcencie, obcokrajowiec, w kilku argumentach wytłumaczył agresorowi, gdzie jego miejsce, przepraszając również pracownika za tego obcego wszystkim człowieka. Chłopak podszedł również do tej dwójki i przyjrzał się chłopakowi za kasą. Wyglądał na bardzo młodego mężczyznę pochodzenia azjatyckiego. Oczy miał w kolorze ciemnej czekolady, a włosy koloru bezgwiezdnej nocy. Jego obrońcą okazał się rosły blondyn o niebieskich oczach z wyraźnym germańskim akcentem. Chłopak stanął w kolejce tuż za nim i słuchał jak wciąż trwa dialog przeprosin i podziękowań.
- Mam nadzieję, że nic się panu nie stało – sam zwrócił się nagle ku ciemnowłosemu. Ten spojrzał na niego nieco zdezorientowany, wyrwany z konwersacji.
- Ach, proszę się nie martwić, to się często zdarza, przyzwyczaiłem się już...
- Przydałoby się, by pracował tu ktoś jeszcze, by mógł pilnować czy nic się takiego nie dzieje. Zawsze sam pan jest na sklepie? – tym razem głos zabrał jasnowłosy mężczyzna.
- Ja tu pracuję tylko w weekendy, nikt wtedy nie chce tu być, wolą odpoczywać. A ja w tygodniu muszę być na uczelni, więc weekend jest idealnym czasem, bym mógł pracować. Choć zostało mi jeszcze trochę czasu do roku akademickiego, już zacząłem brać weekendowe zmiany, żeby wszystko pozałatwiać w ciągu tygodnia. Często pracuję tu też po południu czy wieczorem, gdy jest większy ruch...
- A mógłbym pomóc? Niedługo też muszę zacząć szkołę, pracę... Gdybym się mógł jakoś przydać... – chłopak o karmelowych oczach spoglądał na pracownika z nadzieją.
- O, ja też chętnie dowiedziałbym się czy można składać tu podania o pracę. Jestem w nieco podobnej sytuacji... – blondyn wydawał się być wyjątkowo sztywny.
- Ach, wystarczy, że pójdą panowie do szefa, jest teraz w swoim biurze, o tam – pokazał drzwi. – Wyjaśni panom wszystko. Od dawna szukał kogoś do pomocy, ale ludzie są zwykle zbyt leniwi, zwłaszcza, że nawet nie pracując można żyć na całkiem dobrym poziomie... Tylko obcokrajowcy starają się coś zrobić, żeby nie odebrano im zasiłku, więc pracują w miejscach takich jak to. Tutejsi ludzie szukają sobie dużo lepszej pracy...

- A to nawet się dobrze składa, my również nie stąd, więc jesteśmy w tej samej sytuacji – dłoń o ciemnym, europejskim odcieniu zmierzwiła czarne włosy nim dwóch młodych mężczyzn w końcu udało się w stronę biura szefa. Oto otwierał się nowy rozdział dla całej trójki.

Historia poza tematem numer sto pięćdziesiąt jeden: Stanąć o własnych siłach - Część pierwsza.

Feliciano i Lovino dziedziczą po dziadku restaurację. Jednak młodszy z braci niezbyt się kwapi do pomocy, cokolwiek zrobi idzie mu to niezbyt dobrze. Udaje mu się namówić obcego mężczyznę do pomocy jego bratu, a sam szuka czegoś, co mógłby robić najlepiej, szuka samodzielności, której nigdy nie zdobył. Co jednak stanie na jego drodze? Czy poradzi sobie z okrutnym światem?

Stanąć o własnych siłach
Część I

Słońce południa grzało o wiele mocniej niż w wielu innych zakątkach świata. Tam, gdzie dojrzewały oliwki i pomidory, zakwitały rajskie kwiaty w sercach uśmiechniętych ludzi. Jednak nie wszyscy byli szczęśliwi w tym raju, zwłaszcza, gdy mieli nieco kłopotów.
- Feliciano! – młody chłopak szukał swego niesfornego, młodszego brata. – Kto znowu zbił talerz?! I nie mów, że to nie Ty, bo wiem, że to Ty, kurna i nie wmówisz mi, że jest inaczej! – chłopak niedawno odziedziczył wraz z bratem restaurację po ich dziadku, więc miał teraz wiele obowiązków, w tym spłacanie długów, a jego brat bujał w obłokach, w dodatku ciągle coś psuł, narażając go na kolejne koszty.
- Przepraszam, braciszku... Chciałem umyć naczynia, ale mi pouciekały... – chłopak, mimo niedawnego wkroczenia w dorosłość, wciąż zachowywał się jak dziecko.
- Czy Ty umiesz cokolwiek, oprócz wracania ze spacerów, wyglądając jakbyś wpadł w błoto?
- Przepraszam, ale ja wtedy naprawdę wpadłem w błotko... Dzieci grały w piłkę i im wypadła za boisko to chciałem im podać...
- I się przewróciłeś akurat w błoto...? Ale to już teraz nieważne, kurna. Ważne, co ja mam z Tobą zrobić, jak tylko ciągle przeszkadzasz...
- Przepraszam... Po prostu tu jest czasem tak strasznie, przychodzi dużo strasznych ludzi i jeszcze tyle rzeczy trzeba zapamiętać...
- Gdybyś nie bawił się z dzieciakami na podwórku, zamiast pomagać, kiedy dziadek prosił, to byś to już wszystko potrafił, kurna! Ale Ty wolałeś latać za piłką z dzieciakami!
- Bo ja lubię zajmować się dziećmi... Są takie milusie...
- To może byś chciał w przedszkolu pracować zamiast tutaj, co? Tylko do tego też trzeba coś umieć. Jakbyś jakieś tam potrzebne studia ukończył to byś jeszcze sobie jakoś poradził, kurna... Tylko kto wtedy mi tu będzie pomagał?
- Znajdziemy Ci kogoś miłego! Chciałbym uczyć się gdzieś daleko, zobaczyć zupełnie inny zachód słońca!
- Wszędzie jest taki sam, kurna. Może Ty po prostu masz mnie już dość?
- Wcale nie, braciszku! Ale jak się nauczę wszystko robić sam to bardziej Ci pomogę, prawda?
- A rób, co chcesz, tylko nie przychodź do mnie później z płaczem.
- Sprawię, że bardziej Ci się przydam niż tutaj – chłopak wyszedł z domu i zaczął rozglądać się po ulicy, szukając kogoś, kto mógłby pomagać jego bratu lepiej, niż on sam.
Minęło dość dużo czasu, nim ujrzał kogoś, kto wydawał mu się być godny zaufania. Młody mężczyzna, sprzedający pomidory mógłby przecież przy okazji stać się ich dostawcą dla restauracji brata! Byłby idealny! Chłopak więc podszedł do mężczyzny z uśmiechem, zupełnie nie zważając na to, że jest to ktoś kompletnie obcy.
- Jakie ma pan tu ładne pomidorki! – chłopak zaczął z uśmiechem przyglądać się owocom. Miał rację, wszystkie były dojrzałe i czerwone, okrągłe niczym księżyc w pełni.
- Pomidorki są zawsze ładne! – mężczyzna zaśmiał się głośno. – Ale coś nikt ich kupować nie chce... Teraz to ludzie tylko do sklepu pójdą i gdzieś między kupowaniem pieluszek i sztucznych zup złapią jakiegoś nadgniłego pomidora... – zielonooki westchnął ze smutkiem, ale chwilę później uśmiechnął się delikatnie. – Ale widok takich słodkich osób, zatrzymujących się tutaj, jest dla mnie największą nagrodą! – po tych słowach chłopak nabrał nieco koloru owoców leżących przed nim.
- Mógłby pan widzieć jeszcze więcej miłych ludzi i mieć kogoś, kto ciągle kupowałby pomidorki! Tylko by musiał pan pomóc mojemu bratu... Ja sobie kompletnie nie radzę, a musimy zająć się restauracją... Przydałby się ktoś tak miły i zaradny jak pan... I takie ładne pomidorki w kuchni.
- Tylko mi mów, gdzie to, to się zbieram i lecę! Tu i tak prawie nikt nie przychodzi... Może dlatego, że stragan rozłożyłem w ślepej uliczce...
- Może pan go rozstawić obok restauracji. Gdy będzie zamknięta, będzie pan sprzedawał w im pomidorki, a gdy będzie otwarta, będzie pan pomagał.
- Jesteś taki przeuroczy! – mężczyzna w przypływie radości i rozczulenia pocałował rozmówcę w czoło, po czym zaczął zbierać swój stragan, chowając wszystkie rzeczy do samochodu dostawczego. – Możemy od razy podjechać na miejsce, żebyś tak sam po mieście nie chodził, maluszku.
- Nie jestem maluszkiem – chłopak spojrzał na niego z nieco naburmuszoną minką, a jego rozmówca jedynie się roześmiał.
Po jakimś czasie byli już na miejscu. Starszy z rodzeństwa zamykał restaurację, gdy ujrzał swego brata w samochodzie obcego mężczyzny. Ze wściekłością podszedł do nieznajomego, gdy tylko ten wysiadł i uderzył go z pięści w twarz.
- Co, kurna?! Brata mi porwać chciałeś, czy jak, kurna?! Łapy mi precz od niego! – chłopak próbował znów uderzyć mężczyznę, ale ten złapał jego dłoń i uśmiechnął się delikatnie.
- Ja tu pomóc przyjechałem, pomidorku! Całkiem ładne miejsce... Właściciel również – na te słowa chłopak się zarumienił i powiedział kilka słów niegodnych przytoczenia.
- To trochę za późno, rano możesz przyjść. Dzięki za odprowadzenie mi brata – chłopak patrzył na niego spod byka.
- Jak trzeba coś jeszcze zrobić to ja pomogę już teraz, pomidorku! – mężczyzna uśmiechał się promiennie.
- Jeszcze jeden „pomidorek”, a będziesz zbierał swoje zęby z ziemi! – chłopak zamachnął się na niego, lecz on poszedł ku tylnym drzwiom swojego samochodu, by po chwili przynieść małą skrzynkę pomidorów.
- Może być jeszcze dużo pomidorków! – rozbroił tym chłopaka, który jedynie westchnął.
- Dobra, zaraz zaniosę to do spiżarni...
- Ja Ci zaniosę, nie przemęczaj się! – mężczyzna ruszył ku drzwiom od restauracji, gdy chłopak zapytał swego brata:
- Skąd żeś go wytrzasnął...?
- Z ulicy, braciszku. Wyglądał jak zagubiony kotek. Ale widzisz jaki jest przy Tobie szczęśliwy?
- Będzie szczęśliwy, dopóki mu czegoś na łbie nie rozbiję... – po chwili chłopak zwrócił się do mężczyzny. – Tylnymi drzwiami, a nie tędy, te w dodatku zamknąłem – zaprowadził go więc ku odpowiednim drzwiom. Cóż, zawsze to jakaś pomoc, a wkupić też się potrafił.
Mijał czas, gdy przyzwyczajano się do obecności nowego pracownika, który nawet nie oczekiwał zbyt wielkiej zapłaty. Okazało się, że głównie mieszkał, na tyłach własnego samochodu, czasem korzystając z gościnności ludzi, by umyć się w czyimś domu. Zarabiał zbierając i sprzedając owoce, czasem jeszcze kwiaty. Był po prostu wolnym duchem. Tak więc jako zapłatę prosił tylko o możliwość mieszkania wraz z nimi w pokojach nad lokalem. Dostał więc to razem z nakazem pomocy przy opiece nad tym mieszkaniem. W tym czasie młodszy z braci szukał pomysłu, by móc poświęcić swe życie opiece nad słodkimi, małymi potworkami. Jakiś czas pracował dorywczo, oprócz pomocy bratu, jako opiekun do dzieci, ale wiedział, że jest więcej możliwości, by widzieć uśmiech na tych małych buźkach. Musiał jedynie zdobyć odpowiednie wykształcenie, by już całe życie zajmować się takimi słodkimi berbeciami. A czyż najlepsze szkoły nie dawały największej ilości perspektyw? Nie pytając nawet brata o zgodę, a wbrew pozorom będąc bardzo inteligentnym stworzonkiem, wysłał dokumenty to jednej z najlepszych szkół na świecie, szukając tam możliwości zdobycia wiedzy, która pozwoli mu spełnić marzenia. Cóż, nikt by się tego nie spodziewał, jednak udało mu się otrzymać list potwierdzający przyjęcie go do grona studentów. Z radością przyniósł ten list do swego brata.
- To są, kurna, jakieś jaja?! – chłopak wydawał się być raczej wściekły. – Wiesz, że to kompletnie inny kraj?!
- Wiem... Ale to chyba nie problem, prawda? Mam w skarbonce pieniążki...
- Ale będziesz strasznie daleko...
- Pan Antonio się Tobą zaopiekuje! – powiedział z uśmiechem chłopak.
- A kto Tobą, głupku?!

- Oj... Poszuka się... Jak na razie muszę jeszcze resztę rzeczy załatwić! – po czym chłopak zniknął, a jego brat wyglądał na załamanego jego beztroską. Cóż, zawsze jeszcze miał się na kim wyżyć za głupotę własnego brata. Który był na tyle inteligentny, by się dostać do takiej szkoły, a na tyle głupi, by nie przemyśleć swojej decyzji.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Wiersz numer sto pięćdziesiąt pięć: Alarm

Dziś, czyli pierwszego dnia sierpnia, przypada rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego, dokładniej za sześć godzin, bez kilku minut, nadejdzie godzina, która była jego początkiem. Sojusznicy mieli nam pomóc, jednak bardziej im się opłacało, by powstanie upadło, a "wyzwoliła" nas Rosja, byśmy nie mogli sami zdobywając wolność być wolni, tylko "zawdzięczając" ją Rosji stali się częścią strefy jej wpływów.

Alarm

To już teraz, to już ten czas
Dźwięk syren wciska się w uszy
Czas na nogi stanąć, czas podnieść twarz
I ruszyć przed siebie, zrzucając kajdany

Mężczyźni i kobiety, ramię w ramię
Ruszają po to, czego nikt dać im nie chce
Sobie pozostawieni sami, sprzeciwiają się wrogom
Czas przerwać to, co nigdy nie powinno być rozpoczęte

Tysiące sojuszników obietnic
Tysiące kłamstw, fałszywych słów
Nadzieja, która nie zgasła do końca
Mimo iż wplecy zbity był nóż

Chwilę trwać to miało, oka mgnienie jedno
Nim przyjdzie pomoc, nim piekło się skończy
Jednak niktnie przyszedł, nie wyciągnął ręki
A ogień strawił wszystko na swej drodze

Zapomnieć nam nie wolno
O tych, których zdradzono
Zapomieć też nie wolno
Winy tych, którzy odebrali nadzieję

Nawet, gdy szans już nie było
Zapał nie ustawał nigdy
I choćby chciały się zakrwawione nogi
Nikt nie padł na kolana

Nawet, gdy wszystko się skończyło
W sercach wciąż ogień płonął
A z tego ognia odrodzi się wolność

Niczym feniks odradza się z popiołów