Translate

sobota, 3 sierpnia 2013

Historia poza tematem numer sto pięćdziesiąt jeden: Stanąć o własnych siłach - Część pierwsza.

Feliciano i Lovino dziedziczą po dziadku restaurację. Jednak młodszy z braci niezbyt się kwapi do pomocy, cokolwiek zrobi idzie mu to niezbyt dobrze. Udaje mu się namówić obcego mężczyznę do pomocy jego bratu, a sam szuka czegoś, co mógłby robić najlepiej, szuka samodzielności, której nigdy nie zdobył. Co jednak stanie na jego drodze? Czy poradzi sobie z okrutnym światem?

Stanąć o własnych siłach
Część I

Słońce południa grzało o wiele mocniej niż w wielu innych zakątkach świata. Tam, gdzie dojrzewały oliwki i pomidory, zakwitały rajskie kwiaty w sercach uśmiechniętych ludzi. Jednak nie wszyscy byli szczęśliwi w tym raju, zwłaszcza, gdy mieli nieco kłopotów.
- Feliciano! – młody chłopak szukał swego niesfornego, młodszego brata. – Kto znowu zbił talerz?! I nie mów, że to nie Ty, bo wiem, że to Ty, kurna i nie wmówisz mi, że jest inaczej! – chłopak niedawno odziedziczył wraz z bratem restaurację po ich dziadku, więc miał teraz wiele obowiązków, w tym spłacanie długów, a jego brat bujał w obłokach, w dodatku ciągle coś psuł, narażając go na kolejne koszty.
- Przepraszam, braciszku... Chciałem umyć naczynia, ale mi pouciekały... – chłopak, mimo niedawnego wkroczenia w dorosłość, wciąż zachowywał się jak dziecko.
- Czy Ty umiesz cokolwiek, oprócz wracania ze spacerów, wyglądając jakbyś wpadł w błoto?
- Przepraszam, ale ja wtedy naprawdę wpadłem w błotko... Dzieci grały w piłkę i im wypadła za boisko to chciałem im podać...
- I się przewróciłeś akurat w błoto...? Ale to już teraz nieważne, kurna. Ważne, co ja mam z Tobą zrobić, jak tylko ciągle przeszkadzasz...
- Przepraszam... Po prostu tu jest czasem tak strasznie, przychodzi dużo strasznych ludzi i jeszcze tyle rzeczy trzeba zapamiętać...
- Gdybyś nie bawił się z dzieciakami na podwórku, zamiast pomagać, kiedy dziadek prosił, to byś to już wszystko potrafił, kurna! Ale Ty wolałeś latać za piłką z dzieciakami!
- Bo ja lubię zajmować się dziećmi... Są takie milusie...
- To może byś chciał w przedszkolu pracować zamiast tutaj, co? Tylko do tego też trzeba coś umieć. Jakbyś jakieś tam potrzebne studia ukończył to byś jeszcze sobie jakoś poradził, kurna... Tylko kto wtedy mi tu będzie pomagał?
- Znajdziemy Ci kogoś miłego! Chciałbym uczyć się gdzieś daleko, zobaczyć zupełnie inny zachód słońca!
- Wszędzie jest taki sam, kurna. Może Ty po prostu masz mnie już dość?
- Wcale nie, braciszku! Ale jak się nauczę wszystko robić sam to bardziej Ci pomogę, prawda?
- A rób, co chcesz, tylko nie przychodź do mnie później z płaczem.
- Sprawię, że bardziej Ci się przydam niż tutaj – chłopak wyszedł z domu i zaczął rozglądać się po ulicy, szukając kogoś, kto mógłby pomagać jego bratu lepiej, niż on sam.
Minęło dość dużo czasu, nim ujrzał kogoś, kto wydawał mu się być godny zaufania. Młody mężczyzna, sprzedający pomidory mógłby przecież przy okazji stać się ich dostawcą dla restauracji brata! Byłby idealny! Chłopak więc podszedł do mężczyzny z uśmiechem, zupełnie nie zważając na to, że jest to ktoś kompletnie obcy.
- Jakie ma pan tu ładne pomidorki! – chłopak zaczął z uśmiechem przyglądać się owocom. Miał rację, wszystkie były dojrzałe i czerwone, okrągłe niczym księżyc w pełni.
- Pomidorki są zawsze ładne! – mężczyzna zaśmiał się głośno. – Ale coś nikt ich kupować nie chce... Teraz to ludzie tylko do sklepu pójdą i gdzieś między kupowaniem pieluszek i sztucznych zup złapią jakiegoś nadgniłego pomidora... – zielonooki westchnął ze smutkiem, ale chwilę później uśmiechnął się delikatnie. – Ale widok takich słodkich osób, zatrzymujących się tutaj, jest dla mnie największą nagrodą! – po tych słowach chłopak nabrał nieco koloru owoców leżących przed nim.
- Mógłby pan widzieć jeszcze więcej miłych ludzi i mieć kogoś, kto ciągle kupowałby pomidorki! Tylko by musiał pan pomóc mojemu bratu... Ja sobie kompletnie nie radzę, a musimy zająć się restauracją... Przydałby się ktoś tak miły i zaradny jak pan... I takie ładne pomidorki w kuchni.
- Tylko mi mów, gdzie to, to się zbieram i lecę! Tu i tak prawie nikt nie przychodzi... Może dlatego, że stragan rozłożyłem w ślepej uliczce...
- Może pan go rozstawić obok restauracji. Gdy będzie zamknięta, będzie pan sprzedawał w im pomidorki, a gdy będzie otwarta, będzie pan pomagał.
- Jesteś taki przeuroczy! – mężczyzna w przypływie radości i rozczulenia pocałował rozmówcę w czoło, po czym zaczął zbierać swój stragan, chowając wszystkie rzeczy do samochodu dostawczego. – Możemy od razy podjechać na miejsce, żebyś tak sam po mieście nie chodził, maluszku.
- Nie jestem maluszkiem – chłopak spojrzał na niego z nieco naburmuszoną minką, a jego rozmówca jedynie się roześmiał.
Po jakimś czasie byli już na miejscu. Starszy z rodzeństwa zamykał restaurację, gdy ujrzał swego brata w samochodzie obcego mężczyzny. Ze wściekłością podszedł do nieznajomego, gdy tylko ten wysiadł i uderzył go z pięści w twarz.
- Co, kurna?! Brata mi porwać chciałeś, czy jak, kurna?! Łapy mi precz od niego! – chłopak próbował znów uderzyć mężczyznę, ale ten złapał jego dłoń i uśmiechnął się delikatnie.
- Ja tu pomóc przyjechałem, pomidorku! Całkiem ładne miejsce... Właściciel również – na te słowa chłopak się zarumienił i powiedział kilka słów niegodnych przytoczenia.
- To trochę za późno, rano możesz przyjść. Dzięki za odprowadzenie mi brata – chłopak patrzył na niego spod byka.
- Jak trzeba coś jeszcze zrobić to ja pomogę już teraz, pomidorku! – mężczyzna uśmiechał się promiennie.
- Jeszcze jeden „pomidorek”, a będziesz zbierał swoje zęby z ziemi! – chłopak zamachnął się na niego, lecz on poszedł ku tylnym drzwiom swojego samochodu, by po chwili przynieść małą skrzynkę pomidorów.
- Może być jeszcze dużo pomidorków! – rozbroił tym chłopaka, który jedynie westchnął.
- Dobra, zaraz zaniosę to do spiżarni...
- Ja Ci zaniosę, nie przemęczaj się! – mężczyzna ruszył ku drzwiom od restauracji, gdy chłopak zapytał swego brata:
- Skąd żeś go wytrzasnął...?
- Z ulicy, braciszku. Wyglądał jak zagubiony kotek. Ale widzisz jaki jest przy Tobie szczęśliwy?
- Będzie szczęśliwy, dopóki mu czegoś na łbie nie rozbiję... – po chwili chłopak zwrócił się do mężczyzny. – Tylnymi drzwiami, a nie tędy, te w dodatku zamknąłem – zaprowadził go więc ku odpowiednim drzwiom. Cóż, zawsze to jakaś pomoc, a wkupić też się potrafił.
Mijał czas, gdy przyzwyczajano się do obecności nowego pracownika, który nawet nie oczekiwał zbyt wielkiej zapłaty. Okazało się, że głównie mieszkał, na tyłach własnego samochodu, czasem korzystając z gościnności ludzi, by umyć się w czyimś domu. Zarabiał zbierając i sprzedając owoce, czasem jeszcze kwiaty. Był po prostu wolnym duchem. Tak więc jako zapłatę prosił tylko o możliwość mieszkania wraz z nimi w pokojach nad lokalem. Dostał więc to razem z nakazem pomocy przy opiece nad tym mieszkaniem. W tym czasie młodszy z braci szukał pomysłu, by móc poświęcić swe życie opiece nad słodkimi, małymi potworkami. Jakiś czas pracował dorywczo, oprócz pomocy bratu, jako opiekun do dzieci, ale wiedział, że jest więcej możliwości, by widzieć uśmiech na tych małych buźkach. Musiał jedynie zdobyć odpowiednie wykształcenie, by już całe życie zajmować się takimi słodkimi berbeciami. A czyż najlepsze szkoły nie dawały największej ilości perspektyw? Nie pytając nawet brata o zgodę, a wbrew pozorom będąc bardzo inteligentnym stworzonkiem, wysłał dokumenty to jednej z najlepszych szkół na świecie, szukając tam możliwości zdobycia wiedzy, która pozwoli mu spełnić marzenia. Cóż, nikt by się tego nie spodziewał, jednak udało mu się otrzymać list potwierdzający przyjęcie go do grona studentów. Z radością przyniósł ten list do swego brata.
- To są, kurna, jakieś jaja?! – chłopak wydawał się być raczej wściekły. – Wiesz, że to kompletnie inny kraj?!
- Wiem... Ale to chyba nie problem, prawda? Mam w skarbonce pieniążki...
- Ale będziesz strasznie daleko...
- Pan Antonio się Tobą zaopiekuje! – powiedział z uśmiechem chłopak.
- A kto Tobą, głupku?!

- Oj... Poszuka się... Jak na razie muszę jeszcze resztę rzeczy załatwić! – po czym chłopak zniknął, a jego brat wyglądał na załamanego jego beztroską. Cóż, zawsze jeszcze miał się na kim wyżyć za głupotę własnego brata. Który był na tyle inteligentny, by się dostać do takiej szkoły, a na tyle głupi, by nie przemyśleć swojej decyzji.

2 komentarze:

  1. Awwwwwwww~ To opowiadanie jest takie urooocze~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I strasznie długie, będzie jeszcze dłuższe... Aż zapomnę o co w nim chodziło i będę pisać głupoty...

      Usuń