Translate

sobota, 18 maja 2013

Historia poza tematem numer dziewięćdziesiąt siedem: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część trzecia.

Rozdzielenie może pokazać to, za czym naprawdę tęsknimy, to, co naprawdę kochamy. Nieco odbiegam od pomysłu Salut... Ale do niego kiedyś dojadę... Chociaż nie wiem już kiedy...

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część III

                Nadszedł czas, który miał zadecydować o wszystkim. Błękitnooki był poddenerwowany i samotny, nie mogąc otrzymać jakichkolwiek informacji o bracie. Czuł się bezradny i bezsilny. Wiedział, że rozpoczął nową terapię, że już leki go uśpiły... I nic więcej. Nie wiedział czy coś się zmienia, czy na lepsze, czy na gorsze. Mógł jedynie biernie czekać. A nie było to coś, co ktokolwiek mógłby chcieć robić. W czasie wspólnych rozmów z przyjaciółmi był bardzo przygaszony, jedynie coraz mocniej tulił młodszego towarzysza, niczym maskotkę, w której próbował się ukryć. I tak też robił. Wdychał głęboko zapach jego włosów, rzadko kiedy się odzywając. Jego przyjaciele to rozumieli, nie wymagali od niego, by był równie radosny co dawniej, jednak nie chcieli pozwolić mu na podążenie w głąb otchłani rozpaczy. Jednak jakikolwiek kontakt z nim był bardzo utrudniony. Był cichy, zamyślony, zupełnie, jakby nie był sobą. Jednak był pewien sposób, by wszystko mu przekazać i jedna osoba, która ten sposób poznała doskonale.
                Szmaragdowe oczy spoglądały w szafirowe niebo. Niebo, zamknięte w innych oczach. Było już późno, gdy Arthur zapukał do drzwi Francisa. Tego dnia od razu po pracy udał się do jego domu, po drodze robiąc nieco zakupów w sklepie całodobowym. Nie było tego dużo, lecz mogło zamienić się w coś jadalnego i smacznego. Pomyślał, że skoro gdy on był smutny, błękitnooki przychodził do niego z jedzeniem, to i on powinien odwdzięczyć się w ten sam sposób. W końcu jego brat nigdy nie narzekał na jego kuchnię, więc może uda się jakoś pocieszyć przyjaciela, jeśli słowa do niego nie docierały. Francis otworzył drzwi już w piżamie, ale wciąż nie było w nim widać śladu snu. Wydawało się jakby dopiero się do niego szykował. Włosy były wilgotne, pachniały lawendowym szamponem, zapewne przed chwilą się kąpał. Uświadomił sobie, że to pierwszy raz, gdy to jego przyjaciel jest u niego w domu. Nie pytał czemu przyszedł tak późno, wiedział, czemu nie mógł przyjść wcześniej. Nie dziękował też za odwiedziny, wiedział, że są one teraz czymś całkowicie naturalnym. Wpuścił go do środka i zabrał od niego zakupy, kładąc je na szafce w kuchni. Wciąż nic nie mówił, zachowywał się, jakby to były ciche dni jakiegoś małżeństwa. Pozwalał przyjacielowi, by ten zachowywał się tu, jakby to był jego dom. Być może obaj tego potrzebowali. Domu, który dzielilby z kimś. Samotność zmieniła ich obu, a oni zmienili siebie nawzajem. Teraz potrzebowali siebie, by odgonić samotność. Na początku Francis ignorował wszelkie poczytania Arthura, jednak w pewnym momencie nagle wbiegł do kuchni, czując charakterystyczny zapach. Zobaczył go, nieco zamyślonego, wyraźnie smutnego, nie patrzącego w ogóle w stronę garnka, którego zawartość zaczęła czernieć. Błękitnooki szybko wyłączył gaz i potrząsnął swym przyjacielem.
- Ty chciałeś zabić siebie, mnie, czy nas obu na raz? – powiedział nagle, a gdy zobaczył niezrozumienie w zielonych oczach dokończył: - Prawie spaliłeś jedzenie, gaz został zalany, bo wykipiało... Prawie byś się udusił, a jeśli nawet nie, to to, co jest w garnku wykończyło by nas obu na amen. Uważaj bardziej jak robisz cokolwiek... – to był pierwszy raz od dłuższego czasu, gdy błękitnooki przemówił.
- Przepraszam... Ja się zamyśliłem... Przypomniałem sobie, jak kiedyś gotowałem bratu... Przepraszam, teraz jeszcze mojego wspominam, gdy Twój... Przepraszam – zielonooki wydawał się być bardzo zakłopotany, nie wiedział dokładnie, co powinien powiedzieć. Na szczęście jego przyjaciel wiedział, co powinien teraz zrobić. Starszy chłopak mocno przytulił młodszego i zaczął delikatnie głaskać go po głowie. Czuł się jakby pocieszał brata, który dostał słabszą ocenę w szkole. Być może teraz kogoś takiego potrzebował. Kogoś, kto popełni mały błąd, by on mógł powiedzieć, że wszystko jest dobrze. Właśnie... Potrzebował sytuacji, w której słowa „Wszystko w porządku” nie byłyby kłamstwem. Jakiś czas tulił młodszego, gdy uświadomił sobie, że od jakiegoś czasu w ogóle nie zachowywali się jak para, którą przecież już zdążyli zostać. Posmutniał, patrząc w wypełnione samotnością szmaragdowe oczy. Czuł, że go zawiódł. W końcu, po to starał się o niego, by dać mu swą miłość i obdarzyć go szczęściem. A teraz jedynie go martwił, zamykał się w sobie i zostawiał go samego, choć był tuż obok. Czuł się winny. Już chciał przeprosić, otworzył usta, gdy nagle poczuł delikatny pocałunek. Było to jedynie krótkie muśnięcie warg, jednak było to wszytko, czego w tym momencie potrzebował. Uśmiechnął się do siebie, patrząc na swojego zarumienionego chłopaka.
- Potrafisz być czasem strasznie słodki. Wiesz, jeśli nie chcesz robić takich rzeczy, to nie musisz. Wstydzisz się, prawda? Zawsze to ja zaczynałem – głaskał go delikatnie po głowie. – Spokojnie. Dziękuję, wiesz? Gdy ja tu się załamuję, Ty przeżyłeś coś o wiele gorszego, a potrafisz być teraz przy mnie i mnie pocieszać. Ktoś inny pewnie uznałby, że użalam się nad sobą... Ale Ty mnie rozumiesz. Czasem zazdroszczę Ci Twojej siły. Tego, że mimo wszystko potrafisz iść do przodu i jeszcze mnie za sobą ciągnąć.
- Ale to dzięki Tobie mogę iść... – powiedział nagle młodszy chłopak, patrząc w błękitne oczy. – To Ty sprawiłeś, że znów stanąłem na nogi. Więc, jeśli Ty nie będziesz mógł już iść, to ja wezmę Cię za rękę – z rumieńcem na twarzy delikatnie ujął jego dłoń.
- Tak? To teraz ja Cię pociągnę, o! – zaczął szybko iść w stronę swojego pokoju, ciągnąc za sobą zdezorientowanego przyjaciela. Po chwili usiadł na swoim łóżku, każąc mu zrobić to samo.
                Pokój był ogromny, a w środku znajdowało się dość duże łóżko. W okół widać było szafki, na których stały zarówno książki, jak i zabawki. Zupełnie jakby pokój należał jednocześnie do dorosłego i dziecka. Również poduszki na łóżku różniły się od siebie. Jedna była duża, biała, z wyhaftowaną na poszewce różą, a druga pełna była maleńkich listków, zapewne klonu.
- Mieszkam w tym pokoju z bratem... A raczej wciąż czekam aż wróci... Wiesz... To czasem boli. Zasypiać tutaj samemu. On jest jeszcze tak mały i bezbronny... Śpi ze mną, bo boi się samotności... A tam... Tam jest sam... Nie może nikogo przytulić... Nim wyjechał, dałem mu takiego strasznie dużego misia – pokazał na telefonie zdjęcie maleńkiego chłopca i dużo większego od niego pluszowego, białego niedźwiadka. – Strasznie mu się podobał. Ale wiesz co? Nigdy nie zaciągnął go do naszego łóżka. Odnosił go na noc na szafkę i nigdy nie tulił go, gdy byłem w pobliżu. Cały czas był przy mnie, misia trzymał za łapkę, tylko mnie ciągle obejmował... Rodzice mówili, że teraz nie można mu go zabrać choćby do kąpieli czy na badania... Strasznie płacze, gdy jest on daleko od niego. I śpi z nim, ciągle go tuli i nie puszcza... To prezent ode mnie... Jedyna rzecz związana ze mną, jaką ma przy sobie... Myślisz, że aż tak bardzo mnie kocha, że nie chce mnie opuścić? Choćbym był w formie takiego miśka? Może dlatego rodzice pytali mnie wtedy o zdanie... On chciał, bym to ja zadecydował. Zawsze słuchał tylko mnie... – z błękitnych oczu popłynęły łzy, a chłopak zasłonił twarz poduszką, na której były wyhaftowane listki.
- Jeśli tak jest, to na pewno nie chce, byś płakał – zielonooki głaskał go po głowie, zupełnie jak małe dziecko. – Na pewno niedługo wróci i znów będzie Cię tulił. To już tylko trochę... Na pewno już mu się poprawia, zobaczysz – chłopak uśmiechnął się blado, a wtedy, bardzo szybko, błękitnooki go pocałował. Jego usta były słone od spływających na nie łez, pocałunek był bardzo mocny, prawie brutalny.
- Zostań tu dziś na noc... – starszy chłopak mocno ścisnął jego ramiona, nie pozwalając mu się ruszyć. Szmaragdowe oczy rozszerzyły się w strachu. Nie wiedział, czego ma się teraz spodziewać. Czuł, że nie może tak po prostu odejść, że będzie to coś okropnego. Ale bał się tego, co w tym stanie błękitnooki może zrobić. Widział jak co chwilę zmieniał się jego nastrój. Wiedział, że jest to spowodowane bliskością rozpaczy. Miłe wspomnienia, powodujące uśmiech chwilę później sprowadzały łzy. Sam przez to przechodził, ale wtedy zawsze jego brat sprowadzał go do pionu, jakimś kolejnym wybrykiem. Ale teraz nie było tu nikogo poza nimi. Nie wiedział więc, co może się stać. Patrząc w błękitne, wypełnione smutkiem oczy, mógł jedynie skinąć głową. Nie potrafił wypowiedzieć słowa sprzeciwu.
                Jednak nie stało się nic, czego się obawiał. Na początku wydawało się, że wszystko ku temu dąży, gdy chłopak zaczął go delikatnie całować. Ale robił to tak, jak zawsze. Jakby nie chciał go spłoszyć. Potem nagle wstał i dał mu jedną ze swoich piżam. Powiedział, żeby się wykąpał i przebrał. Więc nie chciał zrobić mu krzywdy, chciał jedynie, by ta noc nie była wypełniona samotnością. Więc zielonooki spokojnie, ufając mu, zrobił to, co ten mu kazał. Niepewnie wszedł do pokoju, pilnując, by nieco zbyt duże, luźne ubranie, nie zsuneło się z niego. Czuł się nieco zawstydzony, gdy starszy chłopak na niego patrzył. Podszedł do niego i pozwolił się objąć. Wciąż nieco się bał, że humor błękitnookiego znów zmieni się diametralnie, jednak postanowił się uspokoić i nie przejmować niczym. Co ma się stać i tak jest nieuniknione, więc nie miał powodu, by zbytnio zawracać sobie tym głowę. Położył się obok niego w wielkim łóżku, a on przytulił go mocno. Czuł się bezpieczny i szczęśliwy, widząc jego delikatny uśmiech. Miał wrażenie, że teraz wszystko miało być już dobrze, że ich los zmierza ku poprawie. Poczuł spokojny oddech towarzysza, zrozumiał, że ten już śpi. Sam również wkrótce zasnął.

piątek, 17 maja 2013

Historia poza tematem numer dziewięćdziesiąt sześć: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część druga.

Wiele spraw czeka na swe rozwiązanie. Rozpocznijmy więc to, na co wszyscy czekali. W następnym rozdziale zacznie się już to, o co prosiła Salut. Jak na razie jestem dumna z tego, co tu tworzę, bo pojedyncze rozdziały są dłuższe niż niektóre one-shot'y, więc coś mi z tego wychodzi. Zaczynam nieco współczuć Kanadzie jak to piszę... Potrzebowałam się go czasowo pozbyć, by nie przeszkadzał Anglii i Francji, skoro Ameryka na początku jest również czasowo usunięty. Cóż... Przeczytajcie lepiej, bo to jest straszne...

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część II

                Dni zmieniły się diametralnie, a samotność stała się przeszłością. Zielonooki spoglądał z nadzieją w przyszłość, jednak wiedział, że nic nie może trwać wiecznie. Ciągle zastanawiał się, czy błękitnooki odejdzie. Każdy dzień zaczynał z myślą, by jak najszybciej go spotkać, by upewnić się w tym, że on wciąż tam jest, że nie zniknął. I każdego dnia udawał, że wcale nie zależy mu na jego obecności, jednak uśmiechał się delikatnie, gdy ten mierzwił jego włosy. Zauważył, że ostatnio działo się z nim coś dziwnego. Zastanawiał się, co takiego się zmieniło. Coraz częściej widział, jak błękitnooki szybko przeczesywał włosy, zanim on podszedł do niego. Przecież zawsze się widywali w szkole, zawsze widział go właśnie takiego. Więc czemu on nagle zaczął się bardziej starać? Było to co najmniej dziwne... Bardzo, bardzo dziwne. Również często „kończyło się” miejsce na ławce, a blondyn proponował mu, by usiadł na jego kolanach. Na początku to wyśmiewał, lecz zauważył, że chłopak smutniał, gdy mu odmawiał. Więc w końcu się zgodził, ale pod warunkiem, że pójdą tam, gdzie nikt, oprócz przyjaciół oczywiście, nie będzie ich widział. I tak też się stało. Błękitnooki był bardzo szczęśliwy, tuląc go do siebie bardzo mocno. Ciepło, które czuł było ogromne, ocieplało nie tylko ciało, ale i serce. Czuł się tak dziwnie, zwłaszcza, że chłopak o nieco ciemniejszej karnacji ciągle szczebiotał o tym, jak to pięknie razem wyglądają. Zupełnie, jakby byli parą narzeczonych. Właśnie... Parą... Czyżby on chciał...? Nie, to niemożliwe.... Ale musiał przyznać, że chłopak wciąż odpędzał coraz to piękniejsze dziewczęta, starające się o jego względy, zupełnie jakby miał już kogoś lepszego niż one. Lecz on nigdy nie widział, by spotykał się z kimś innym niż ich grupa. Czyżby to oni byli wszystkim, czego potrzebuje? Lub może... Wśród nich był ktoś, kogo kochał? Lub może ten ktoś pozostawał tajemnicą? Jednak jego wzrok często stawał się odpowiedzią. Gdy błękitne oczy przeszywały chłopaka praktycznie na wylot, gdy czuł on nagle delikatny zapach perfum, tuż przy swoim nosie. Wiedział, że to musi coś znaczyć, że coś jest inaczej, niż na początku myślał, że będzie.
                On również zastanawiał się, co znaczy dla niego błękitnooki. Przyzwyczaił się do niego, to było pewne. Jednak nie chciał dopuszczać do siebie jakichkolwiek uczuć. W końcu każdy kiedyś odejdzie, on na pewno nie stanie się wyjątkiem. Być może przez takie myślenie wciąż był sam... Jednak to mu odpowiadało, tak było dobrze. Nie mieć nikogo do stracenia jest bezpieczniej. Nie miał nikogo, za kim mógłby znów płakać. Być może i tak wypłakał już wszystkie łzy. Ale czasem czuł, że czas, gdy tego chłopaka nie ma obok, jest bardzo pusty. Jakby nie powinien istnieć moment, którego ze sobą nie dzielą. Czuł, że jest w tym myśleniu nieco racji. Czas, który spędzał bez niego był zwykle czasem najsmutniejszym. Nudne lekcje, gdy byli w innych salach, męcząca praca, w czasie której rozmyślał o tym, co on robił i bezsenne noce, gdy koszmary pojawiały się zaraz po zamknięciu powiek. Chciał, by tego czasu nie było, by istniał tylko ten, spędzony przy nim. Przerwy spędzone na żywych dyskusjach, czasem na błahe tematy, wspólny posiłek i nauka, zupełnie jakby byli rodziną,weekendy spędzane na czasem wyjątkowo dziwnych zajęciach. W pewnym momencie przyłapał się na tym, że zastanawiał się, jakby wyglądała noc spędzona u jego boku. Nie miał na myśli nic złego. Po prostu... Dni były pełne zabawy i uśmiechu, gdy był przy nim. Pomyślał, że mogliby kiedyś oglądać razem sztuczne ognie, czy opowiadać sobie straszne historie. Albo grać w dziwne gry do samego rana, zrobić kawał temu, który zaśnie, nim zrobi to drugi. Szczeniackie zabawy, ale tego właśnie zawsze mu brakowało. Bał się jednak, że jeśli go zaprosi, on zrozumie to opacznie i może stać się coś, czego mogliby żałować.
                Po pewnym czasie jednak, zaczął się zastanawiać, czy naprawdę żałowaliby jakiejkolwiek sekundy spędzonej razem. Pomyślał, że brzmi to jak jakiś tani romans. Zarumienił się, rozumiejąc, że tak właśnie było. On był zbyt samotny, by logicznie ulokować swoje uczucia. Zupełnie jak zagłodzone dziecko, jedzące słodycze aż do śmierci z przejedzenia. On miał wygłodzone serce, a błękitnooki był ogromnym, czekoladowym ciastem, pośród gromad zgniłych resztek. O ile resztki mógł świadomie odrzucać, widząc ich niedoskonałości, o tyle jego nie sposób było zignorować. Zapach perfum wydawał się być bardziej kuszący, niż woń najlepszych dań świata dla umierającego z głodu. Jednak on nie dopuszczał do siebie myśli, że umiera z samotności. Być może przyjaźń coś mu dawała, pozwalała przeżyć, trochę jak okruchy chleba, jednak nigdy nie zastąpi suto zastawionego stołu, zwanego miłością. Powoli zaczynał sobie uświadamiać, że w jego snach pojawiają się sceny przedstawiające ich razem. Zaczęło się niewinnie. Od snów ukazujących jakąś wspólną zabawę, kolejne rozmowy o wyższości bułek nad chlebem, powoli przechodziło do rzeczy dużo... ciekawszych. W pewnym momencie przyłapał się na tym, że śniła mu się wspólna noc. Wtedy chciał odciąć się od niego, by nie patrzeć mu w oczy, myśląc o takich rzeczach. Lecz, gdy tylko się pojawiał, to postanowienie odchodziło w dal. Chciał być przy nim. Może nie tak blisko jak w niektórych snach, ale nie chciał spędzić dnia, w którym by go nie spotkał. Wiedział, że niedługo ta sielanka się skończy, jego rodzina powróci i wszystko będzie jak wtedy, zanim go poznał. Wiedział, że czasem w weekend, gdy się nie spotykali, rodzice błękitnookiego wracali, by nieco odpocząć. Później był on w szkole bardzo smutny, zapewne rozmyślał o tym, co mu powiedzieli. Wtedy też młodszy zastanawiał się, czy z bratem chłopaka było bardzo źle, skoro był leczony tak długo, a każde wieści o nim przynosiły jego przyjacielowi smutek. Nie wiedział zbyt wiele o jego rodzinie. Tylko to, że rodzice mają jakąś firmę, którą zawsze mogą kontrolować zdalnie, wydając polecenia dzięki jakiemuś dziwnemu programowi, a jego brat jest chory, ale nigdy nie powiedziano mu na co. Mimo, że wiedział tak niewiele, czuł bliskość z tymi ludźmi, przyłapywał się na tym, że myśląc o jego rodzicach nie używał pojęć „matka Francisa”, lecz „mama”, zupełnie jakby to jego rodzicielką była. Czasem śmiał się, że brzmi to jakby byli małżeństwem, w końcu wtedy też rodziców drugiej osoby nazywa się jak swoich.
                Pewnego dnia zauważył, że błękitnooki późno po zmroku sam spaceruje parkiem. Gdy wracał z pracy tamtą drogą, ujrzał go, siedzącego na ławce. Było już ciemno, zimno i nieco niebezpiecznie. A on siedział, jakby nie wiedział, że świat w okół niego się zmienił. Gdy młodszy podszedł do niego, zauważył, że jego oczy są nieco zapuchnięte, jakby płakał bardzo długi czas. Przez chwilę przestraszył się, że coś stało się jego bratu, więc musiał zapytać, jednak nie wiedział jak. Cicho usiadł obok niego, by go nie spłoszyć i nie zdenerwować. Przysunął się dość blisko, by jego obecność była zauważalna, lecz nie nachalna. Siedzieli tak dość długo, nie przeszkadzało to im, następny dzień i tak był wolny, nie musieli iść wcześnie spać, mogli więc trwać tak do rana. Cisza nie była niezręczna, była raczej rozmową bez słów. Jakby rozumieli się, nie musząc mówić do siebie. Minął bardzo długi czas, nim nagle Francis przemówił:
- On może umrzeć – powiedział to, jakby wiedząc, że zielonooki wszystko rozumie. – Ale jest nadzieja. Jednak równie wielkie jest ryzyko... Wiem, że każdy kiedyś umrze... Ale nie chcę, by to był on... I nie teraz...
- Ale... Jest nadzieja, prawda? – Arthur spojrzał na niego ze smutkiem, zupełnie, jakby brat, o którym rozmawiali, był również jego młodszym rodzeństwem. – I przecież jest na pewno jeszcze czas... To nie stanie się z dnia na dzień... Nie mówię, że to stanie się na pewno... Ja... – opuścił głowę, jakby myśląc, że powiedział coś okropnego.
- Miesiąc. Tyle mamy czasu. Jeśli nie wprowadzi się nowej terapii... A ona... Skutków ubocznych jest więcej niż zalet. Ona zadecyduje w tydzień. Albo umrze w męczarniach, albo wszystko wróci do normy, prawie jakby nigdy nie chorował. Może zniszczyć, lub naprawić wszystko... I tak jego ciało powoli obumiera. W wielkim szpitalnym łóżku jest maleńki niczym ziarno piasku wrzucone do morza. Jeśli nic nie zrobimy, znaczy, jeśli rodzice nie wyrażą zgody, a lekarze nie podadzą leków, w ciągu miesiąca powoli zacznie umierać... Będzie ciągle zasypiał, na coraz dłuższy czas, aż pewnego dnia sen stanie się wieczny. Jeśli jednak wprowadzi się terapię są dwie możliwości... Jedna, dobra jest taka, że zaśnie on na około dwóch dni, po tym czasie się obudzi i zacznie znów mówić jak dawniej. Teraz jego głos przypomina nieco szelest liści... A później powoli wszystko zacznie wracać do normy. Jest jednak jeszcze druga opcja. Obudzi się zbyt późno, głos całkowicie zamilknie, rozpoczną się wewnętrzne krwawienia i umrze wykrwawiając się bez ran... – błękitnooki zaczął płakać. Płakał długo, bezgłośnie. Jednak nie zasłaniał twarzy, nie wstydził się pokazać swych uczuć przed przyjacielem. Młodszy z nich niepewnie położył dłoń na jego ramieniu, by dodać mu otuchy. – Rodzice pytali mnie o zdanie. On zgadza się na wszystko, jakkolwiek miałoby to wyglądać. Rodzice nie wiedzą co zrobić, jednocześnie boją się go stracić w ciągu tego miesiąca, więc chcą złapać się choćby tej pajęczej nici, ale nie chcą patrzeć jak umiera, cierpiąc, jeśli jednak się nie uda. Ja chcę, by był z nami jak najdłużej...
- Więc powinniście się zgodzić – Arthur wydawał się być w tym momencie bardzo poważny. – On przecież też chce być przy was, prawda? Jeśli zrezygnujecie z tej szansy i pozwolicie mu odejść, zawsze będziecie tego żałować. Każdego dnia, patrząc na miejsce przy stole, które zostało puste bez niego będziecie myśleć, co by było, gdybyście jednak się zgodzili. Będziecie rozmyślać nad tym jak to by było, gdyby on wtedy jednak wyzdrowiał i wrócił z wami. Pewnie, jeśli się nie powiedzie, będzie podobnie. Jednak wtedy zawsze będziecie pamiętać o wykorzystaniu szansy. Może na początku będziecie się obwiniać, że cierpiał przez was, ale wierz mi... On na pewno wam podziękuje, za tę szansę. Skoro i tak ma odejść, to czemu ma czekać? Oczekiwanie na nieuniknione jest o wiele gorsze. Jeśli będzie codziennie budził się z myślą, że jego życie powoli się kończy dlatego, że baliście się, że coś się nie uda, będzie bardziej cierpiał, niż jeśli naprawdę by się nie udało. A wy będziecie patrzeć jak powoli gaśnie. Umrze jak tysiące innych, podobnych mu dzieci, jakby jego życie nie było nic warte. A tak, nawet jeśli odejdzie, pozostawi ślad w nauce. Gdzieś tam, w jednej z wielu medycznych ksiąg pojawi się jako jeden z pośród niewielu pierwszych przypadków zastosowania tego leczenia. Jeśli się nie uda, lekarze będą wiedzieć lepiej, gdzie popełnili błąd i następnej osobie się już poszczęści. A jeśli się uda, będzie pewne, że nikt nie będzie musiał czekać biernie na śmierć. Ale jeśli pozwolicie mu odejść umrze on i może inna osoba, która jednak zgodziła się na tą ryzykowną terapię. Lub może tylko on, a ktoś następny przeżyje, a wy będziecie obwiniać się, że gdybyście się zgodzili, byłby przy was. Jeśli jednak on umrze z powodu błędu w terapii, zostanie ona udoskonalona, a kolejna osoba będzie miała większe szanse. Nie decydujecie jedynie o jego życiu. Decydujecie być może o setkach żyć, jego, swoich i ludzi, którzy przyjdą w jego miejsce – zielonooki mocno złapał ramię przyjaciela, gdy ten odwrócił się nieco zbyt gwałtownie.
- Masz rację. Nie możemy być samolubni. On chce żyć, on chce zaryzykować, on nie ma już nic do stracenia. To my nie chcemy patrzeć na to, jak umiera. On i tak wie, że taki będzie koniec, niezależnie od tego czy terapia się nie powiedzie, czy nie będzie jej w ogóle. To my egoistycznie chcemy pozbyć się odpowiedzialności, jeśli będzie cierpiał. On jedynie czeka. Więc nie możemy pozwolić mu być bezsilnym. Jeśli się zgodzimy, on będzie wdzięczny, prawda? – Francis nagle złapał dłonie swego młodszego towarzysza. – Wiesz... Być może dzięki Tobie podjąłem najważniejszą decyzję mojego życia. I myślę, że... Że teraz mam odwagę, by zapytać jeszcze o coś, ale... Ale nie chcę zarzucać Cię kolejnymi pytaniami... Na pewno sam zrozumiesz co mam na myśli i będziesz wiedział jak odpowiedzieć  – uśmiechnął się delikatnie i nieco przechylając głowę, zbliżył usta do ust zielonookiego. Miał rację, on wszystko zrozumiał. Teraz, albo nigdy, musiał szybko odpowiedzieć samemu sobie, czy chce wciąż tkwić w samotności, czy pozwolić mu ją zniszczyć. Wraz z jego powiekami opadły wszelkie wątpliwości. Nie uciekł, nie zatrzymał go. Spokój był cichym przyzwoleniem. A delikatne uchylenie ust w czasie pocałunku zgodą, na odrzucenie samotności. Zrozumiał, że było to wszystkim, czego potrzebował. Zrozumiał też, że od dawna widać było, że błękitnooki również tego chciał, jednak bał się go spłoszyć. Wiedział on, jak zamknięty w samotności jest młodszy chłopak, bał się więc, wyrwać go z niej zbyt gwałtownie. Nie chciał go zranić, nie chciał, by połamał sobie mentalne kończyny, broniąc się rękami i nogami, przed wyjęciem z klatki, którą sam sobie stworzył. Jednak powoli udało mu się odtworzyć tę pułapkę, a on sam z niej wyszedł.
                Od tego dnia zmieniło się wiele, lecz również nie zmieniło się nic. Decyzja została podjęta, należało czekać, na jej efekty. Zaś oni ustalili cicho, że nikt się nie dowie o tym, co zaszło między nimi. Nie chcieli jeszcze bardziej zmieniać tego, co ich otaczało. Należało zaczekać, aż jedna sprawa zostanie rozwiązana, zanim oznajmią kolejną. Nie chcieli zbytnio gmatwać relacji między nimi i pozostałymi przyjaciółmi. Tak więc na przerwach wciąż jedynie rozmawiali wraz z innymi o wyższości butelek nad puszkami, lecz, gdy byli sami, usta nie były jedynie przeznaczone do mówienia. Nie byli jednak w tym brudni, czy dzicy. Było to spokojne. Od przyjaźni odróżniały ich tylko delikatne pocałunki, czasem może siedzenie bliżej siebie w czasie oglądania filmu. I tak było dobrze. Potrzebowali siebie nawzajem, swych uczuć i bezpieczeństwa, a nie ciała. Więc wystarczyło im tylko patrzeć sobie w oczy sekundę dłużej, niż robili to wcześniej.

czwartek, 16 maja 2013

Historia poza tematem numer dziewięćdziesiąt pięć: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część pierwsza.

Pierwsza część, a raczej początek wprowadzenia do opowiadania dla Salut z Fluere. Arthur i Francis mają być tu uczniami liceum, którzy wkrótce zbliżą się do siebie. Jednak Arthur nie chce przyznać, że tak jest. W pierwszej części zobaczymy jedynie jak się poznają, w drugiej ich dalsze losy, dopiero trzecia rozpocznie to, co opowiedziała mi Salut.

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część I

                Ciche kroki na pustym korytarzu. Od dawna nikogo już tu nie ma, choć to miejsce wciąż tętni życiem. Zielone oczy, nieco zapuchnięte, spoglądają za okno, tam, gdzie czeka wolność i upragniona samotność. Kroki rozchodzą się echem, lecz nikt nie chce ich słuchać. Nikt nie słyszy wystukiwanej obcasami szkolnyh butów melodii pełnej samotności i cierpienia. Jednak tak jest dobrze, tak powinno być, tego on pragnie. Nie chce, by ktokolwiek znał go zbyt dobrze, nie chce znów cierpieć, gdy straci wszystko co kocha. Być może ostatnim razem stracił też serce, stracił uczucia... Nie, one wciąż w nim są. I powodują ból, większy od trawienia przez ogień piekielny. Jednak tak jest dobrze, tego właśnie pragnie. Pragnie samotności, w końcu to wolność. Nie musi pamiętać o żadnym spotkaniu, w końcu nie ma z kim się spotkać. Nie musi wydawać pieniędzy na prezenty urodzinowe, nie ma nikogo, komu mógłby jakikolwiek dać. Nie musi zapisywać sobie tysięcy dat, ważnych, wspólnych chwil, nie ma przecież osoby, z którą mógłby je przeżyć. Więc jest sam. Zawsze sam. Nie ma do kogo wracać, ale on woli twierdzić, że nie ma nikogo, od kogo mógłby odejść. Więc teraz, mimo iż szkolny korytarz świeci pustkami już od dłuższego czasu, wciąż go przemierza i rozgląda się na boki. To jego pierwsze dni w tej szkole, wciąż nie zna jeszcze tak wielu rzeczy. Nie zna też nikogo, a nikt nie zna jego. Ale tak jest dobrze, tak powinno być. Tylko czemu złośliwe oczy zaczynają tak dziwnie piec, gdy widzi ludzi za oknem? Przygląda się parom, które śmieją się, trzymając za ręce. Spogląda na małe dzieci, zapewne rodzeństwo... Brat wiąże młodszemu buciki... On już nie ma nikogo, komu mógłby pomóc. On nie ma nikogo, o kogo mógłby dbać. I tak jest dobrze. W końcu jest wolny. Więc teraz może patrzeć przez tą pomazaną szybę w szkolnym oknie. Nie musi spieszyć się na obiad, w końcu w domu nie ma nikogo, kto by go dla niego zrobił. Przez cały dzień słyszał jak inni uczniowie narzekali na rodziców, którzy byli dla nich zbyt opiekuńczy, lub zbyt surowi. Każdy potrafił znaleźć wadę w zachowaniu bliskich. A on wciąż pamięta jak od dawna sam opiekował się bratem. I wciąż pamięta dzień, w którym widział go po raz ostatni. Teraz nie ma już nikogo. Ale przecież wcale nie zazdrościł tym dzieciakom, które wybrzydzały, że ich mamy robią dziś na obiad coś, czego one nie lubią. W końcu on miał nad nimi przewagę, zawsze gotował to, co chciał. Oczywiście, na pewno nie zazdrościł dzieciakom, które narzekały, że muszą wcześnie wracać do domu, bo tata na nich nakrzyczy. On przecież mógł wracać o której chciał... To jemu powinni zazdrościć, prawda? Sam od jakiegoś czasu zarabiał na swoje życie, sam o nim decydował. Tylko czemu coś ciepłego spłynęło po jego policzku, gdy jakieś dziecko za szybą spojrzało na niego? Maluszkowi zsunęły się okularki. Przez chwilę chciał pobiec i mu je poprawić, lecz do chłopca podeszła kobieta i nakrzyczała na niego. Więc tak jest lepiej... Nie mieć nikogo, kto na Ciebie nakrzyczy, nie mieć nikogo, kto mógłby sprawić, że się martwisz... Być panem samego siebie, własnego życia... Tylko czasem dni są zbyt puste, noce zbyt zimne... I nie ma kto zrobić herbaty, gdy jesteś chory... Ale tak jest dobrze... Prawda?
                Wkrótce jednak postanowił wrócić do domu. Za kilka godzin musi iść do pracy. Dostaje pieniądze od państwa, skoro wciąż się uczy, jednak jest do nieco zbyt mało, by mógł żyć tak, jakby chciał. Nie ma wielkich wymagań. Wystarczy mu mieszkanie po rodzicach, w którym wychował się z bratem, wystarczy mu herbata i własnoręcznie przygotowane bułki... Jednak, by mógł płacić za te nieco zbyt duże i zbyt puste mieszkanie, potrzebuje więcej pieniędzy, niż dostaje. Zaczął pracować już wtedy, gdy zostali z bratem sami. Nie było między nimi dużej różnicy wieku, chłopiec mógł radzić sobie sam. W końcu on pracował tylko kilka godzin, nie mógł jeszcze pracować naprawdę. Zostawienie chłopca samego na tę chwilę nie było niczym złym. Gorsze było sprzątanie tego, co zrobił, gdy się zbytnio nudził. A teraz... Teraz dom jest zawsze czysty, nie ma kto w nim nabałaganić. W końcu tego dziecka już nie ma... Nie ma go przy nim. Jest zbyt daleko, by mogło jakkolwiek przysporzyć mu pracy. Jednak on mimo wszystko wciąż pracuje, choć nie potrzebuje aż tylu pieniędzy. Chce jedynie, by wciąż w tym samym mieszkaniu stało to samo łóżko, czekające na te dziecko, które ciągle się śmiało. Przyłapał się na tym, że w sklepie kupił któryś z tych niezdrowych napoi, które wciąż pił jego brat, a które on tak potępiał. Miał nadzieję, że gdy tego dnia wróci do domu, chłopiec znów na niego nakrzyczy, że nie było go zbyt długo, a on przekupi go tym dziwnym piciem. Ale wiedział, że nikt na niego nie czeka. Nie czeka już od dawna. Czasem, wszystkim, czego pragnął, był krzyk skierowany ku niemu, choćby dotyczył czegoś nieznaczącego...
- Uważaj! – poczuł, jak ktoś ciągnie go za ramię i wtedy zrozumiał, że nieświadomie wszedł na ulicę. Gdyby nie ten ktoś, przeżyłby, a raczej właśnie nie przeżyłby bliskiego spotkania z ciężarówką. Jak często zdarzało mu się tak zamyślać? Nie potrafił już tego zliczyć. – Chcesz umrzeć? Uważaj bardziej! – czy tego chciał? Nie wiedział. Spojrzał na osobę, która go uratowała. Był to młody chłopak, zapewne niewiele starszy od niego. Miał na sobie mundurek tej samej szkoły co on, a nieco zbyt długie jasne włosy falowały na jesiennym wietrze. Oczy wyglądały niczym dwa ogromne, słodkie jeziora, których dna nie było można dostrzec. – I teraz jeszcze stoisz jak ten kołek... Wypadałoby chociaż podziękować. W końcu wybawiłem Cię z opresji – blondyn mrugnął ku niemu z uśmiechem.
- Ach tak... Przepraszam... Sprawiłem Ci kłopot... Nie musiałeś tego robić, jeśli nie chciałeś... – sam nie wiedział, czemu ujął to w ten sposób. Jakby jego życie nie było już potrzebne, jakby ratowanie go było jedynie stratą czasu.
- Za co Ty mnie przepraszasz? Przecież to logiczne, że trzeba pomóc każdemu, kto tego potrzebuje. Nie jest to żadne poświęcenie, kłopot, czy tym bardziej, jak to niektórzy przesadnie nazywają, bohaterstwo. To codzienność, prawda? Nie zrobiłeś tego specjalnie, więc nie masz za co przepraszać. Ja się zbytnio nie natrudziłem, więc to nie żaden kłopot. Leciutki jesteś, łatwo było Cię stamtąd zabrać. O, skoro nie umiesz powiedzieć prostego „dziękuję” to się mi musisz odwdzięczyć, dobrze? – błękitne oczy wpatrywały się w niego wręcz przeszywająco. Był nieco zbity z tropu, więc jedynie niepewnie skinął głową. Pierwszy raz od dawna rozmawiał z kimś obcym, a tym bardziej z kimś, kto był tak bezpośredni. – Przyjdziesz dzisiaj do mnie, o! Jesteś taki chudy, że można by było Ci zrobić ubranie z pokrowca na parasol. Odkarmię Cię porządnie. Dawno dla nikogo nie gotowałem. Rodzice wyjechali z bratem do jakiegoś sanatorium, a ja siedzę jak ten kołek. Jedzenie samemu jest strasznie nudne. Zwłaszcza, że nie umiem przyzwyczaić się do gotowania mniej, tak tylko dla siebie. I potem mam jedzenia na trzy dni. A odgrzewane jest okropne! A szkoda wyrzucić. To musisz mi dzisiaj pomóc zjeść, o! – błękitnooki zaczął go już ciągnąć w stronę swojego domu, gdy młodszemu przypomniało się coś ważnego.
-Przepraszam, ale... Ale ja naprawdę nie mogę pójść... Za kilka godzin muszę być w pracy, a jeszcze nie zdążyłem niczego zrobić... Nie chcę Ci sprawiać niepotrzebnego kłopotu. Ja już pójdę – zielonooki chciał odejść, ale mimo wszystko wciąż trzymał go starszy chłopak. – Puść, spieszę się, naprawdę.
- Gdzie mieszkasz?
- Czemu chcesz to wiedzieć? Bardzo dziękuję Ci za Twoją pomoc, ale teraz nie mam czasu – chciał się go jak najszybciej pozbyć, nie miał powodu, by przywiązywać się do obcej mu osoby. Wiedział, że w końcu każdy odejdzie. On pewnie zapomni o nim, gdy skończą szkołę, więc po co w ogóle mieliby się znać? To byłby tylko kolejny ból, odłożony nieco w czasie. Dlatego już dawno stał się tak szorstki i nieprzyjemny w obyciu. Chciał odstraszać ludzi, by nie musieć ich tracić jakiś czas później.
- Ej, ej. Ja tu Cię ratuję jak rycerz księżniczkę, a się okazuję, że smoka złapałem! – błękitnooki się zaśmiał i przyciągnął go bliżej. – Jak tak się spieszysz to idziemy do Ciebie. Kupimy coś do jedzenia, Ty odrobisz lekcje, ja Ci ugotuję obiad, co? Czy to nie lepsza oszczędność czasu niż odmawianie mi? A potem zjemy razem i nawet mogę pozmywać, kiedy będziesz wychodził. Oczywiście wyjdziemy razem, Ty do pracy, ja do domu. Umowa stoi?
- Po co? W końcu i tak to tylko jeden dzień, jeden raz. Jak się okaże, że to miłe to potem będziemy żałować, że się skończyło. Ale jeśli będziemy to powtarzać, to przyzwyczaimy się do tego. I co wtedy? Wrócą Twoi rodzice i przestaniesz do mnie przychodzić. A ja znów zostanę sam, bo byłem tylko sposobem na zabicie czasu. Więc lepiej, byśmy rozeszli się już teraz, gdy nie znamy nawet swoich imion, to mniej boli.
- Francis – powiedział nagle błękitnooki z bardzo poważną miną.
- Co...?
- Moje imię. Teraz je znasz. Więc nie możesz odejść, prawda? Powiedz mi swoje imię. Wtedy ja też nie będę mógł odejść.
- Czemu mam to zrobić? Chcę, żebyś odszedł, zanim się do Ciebie przywiążę. Daj mi spokój, mam ważniejsze sprawy na głowie. Idę do domu – wyrwał się z jego uścisku, choć było to nieco zasmucające. Ruszył w stronę swojego domu, lecz wciąż słyszał za sobą jego kroki. – Będziesz szedł za mną aż pod sam dom?
- Do domu też za Tobą wejdę. Jak będziesz bardzo chciał to do łóżka też mogę.
- Nie mów takich okropnych rzeczy! Jesteś zboczony – młodszy zarumienił się intensywnie.
- Może. Ale masz wybór. Albo się zgodzisz na ten jeden dzień, w ramach wdzięczności za ratunek, albo do końca roku będziesz odrabiał za mnie lekcje i siedział przy mnie na każdej przerwie. A nie wiesz o czym będę opowiadał...
- Dobra! – zatrzymał się i spiorunował go wzrokiem. – Tylko dzisiaj! Ale nie przychodź więcej, skoro i tak kiedyś odejdziesz...
- Dobrze. Obiecuję, że nie wrócę, jeśli planuję kiedykolwiek odejść. A teraz powiedz mi, jak Ty się nazywasz.
- Eh... Arthur. I to Ci powinno wystarczyć. Jakby co, to nie mam pieniędzy, żeby kupować nie wiadomo co...
- Ja mam. Dziś stawiam Ci obiad, o! A jak będziesz grzeczny to mogę co innego – błękitnooki mrugnął sugestywnie, przez co jego towarzysz się zarumienił. – Oj, o czym Ty myślisz? Słodki jesteś w takich kolorach. Rumienie pasuje Ci do oczu. Piękny kontrast! Aż chciałbym patrzeć na to przez całe życie!
- Jak się nie zamkniesz to Twoje życie skończy się szybciej niż dzisiejszy dzień – weszli do sklepu, gdzie starszy kupił dość dużo rzeczy do obiadu. Zielonooki nieco się denerwował, bojąc się tego, co może wymyślić, jako odwdzięczenie się za tak drogi obiad. Jednak blondyn wydał się być zadowolony z samego faktu możliwości ugotowania czegoś dla kogoś. W pewien sposób było to słodkie, ale też smutne.
- Dzięki, że się zgodziłeś – powiedział błękitnooki, gdy byli już w domu młodszego. – Przyjaciele mają własne rodziny, więc zbytnio się nie zgadzają na spędzanie tyle czasu razem... Pogadać na przerwie, czy spotkać się w piątek można, ale tak ich traktować nie mogę... Teraz mam chociaż Ciebie do karmienia.
- A skąd wiedziałeś, że ja nie mam nikogo, kto mógłby to dla mnie zrobić? Nawet nie zapytałeś czy nie będzie to przeszkadzać moim rodzicom ani cokolwiek...
- Obserwowałem Cię już od dłuższego czasu. Zawsze byłeś sam, wracałeś późno do domu. Widziałem jak włóczyłeś się wieczorami po parku. Nie robiłbyś tego, gdybyś miał do kogo wracać, a nie pozwoliłby Ci na to ktoś, do kogo nie chciałbyś wracać. Wiedziałem więc, że jesteś sam.
- Aż tak to widać? Ale nie mów nikomu, jasne? To Ty teraz się porządź w kuchni jak świeżo upieczona żonka, a ja się zajmę zadaniami – zielonooki powiedział to z powagą, jednak jego oczy delikatnie zabłysły przy ostatnim zdaniu.
                Dzień przebiegł tak, jak sobie obiecali. Nie było w tym nic dziwnego, niczego niespodziewanego. Zupełnie, jakby taki układ był czymś całkowicie normalnym. A on nie robił sobie złudzeń, nie pragnął, by on wrócił. Nie chciał, by wracał. Nie chciał już nigdy go zobaczyć. Chciał zapomnieć te oczy, ten uśmiech. Nie chciał znów przywiązywać się do kogoś, by później go stracić. Było dobrze, tak jak było obecnie. Był sam, nie miał nikogo, kogo mógłby stracić.
                Jednak następnego dnia spotkał go w szkole. Było to całkowicie normalne, w końcu uczęszczał on do wyższej klasy. Jednak w tej sytuacji było coś dziwnego. On, wraz z dwoma innymi chłopakami podszedł do niego, gdy ten się uczył na przerwie.
- Przecież widziałem wczoraj, jak odrabiałeś lekcje. Nie musisz jeszcze teraz się męczyć – błękitnooki zabrał mu książkę i usiadł obok niego na ławce, gdy pozostali stanęli obok.
- O, byłeś u niego? Szybki jesteś – albinos się zaśmiał, a jego głos przypominał dźwięk jesiennego deszczu. Spojrzał na chłopców i rumieniec młodszego z nich. – Co wyście tam robili?
- Oj, Gilbert, musisz się z nich śmiać? Zobacz jak słodko razem wyglądają! – drugi z przybyszy uśmiechnął się z rozrzewnieniem.
- Nic nie robiliśmy, tylko trochę mu pomagałem, a on mi, nic ciekawego. A raczej nic, co powinienem wam opowiedzieć – błękitnooki uśmiechał się jednak w sposób, jakby mówił o czymś bardzo ekscytującym.
- Przecież prosiłem, żebyś nigdy już do mnie nie podchodził... – najmłodszy z nich odsunął się nieco, lecz szybko została mu na ramiona zarzucona ręka najbliższego towarzysza.
- Powiedziałeś, że nie mam się zjawiać, jeśli chcę odejść. A ja nie chcę Cię opuszczać. Nigdy. Więc wolno mi być przy Tobie, prawda? – błękitnooki przyciągnął go do siebie. – No, to od teraz będę Cię dręczyć na każdej przerwie! – zaśmiał się wesoło. – Masz się uśmiechać i z nami rozmawiać – również dwóch towarzyszy dosiadło się po ich obu stronach. Między trójką przyjaciół zawrzała dyskusja, w którą zielonooki był wprowadzony. Temat nawet go zainteresował, więc nim skończyła się długa przerwa wszyscy rozmawiali, jakby znali się od lat.
                I tak rozpoczęła się nowa codzienność. Długie dyskusje na przerwach, towarzyszenie w wygłupach trójki, choć zwykle był jedynie obserwatorem. Czasem pozwalał wyciągnąć się w weekend na jakieś ciekawsze rozrywki. Oczywiście również popołudnia wyglądały tak samo. Wspólna nauka i posiłek z błękitnookim. Nie zauważył nawet, gdy przywykł do tego tak, jakby było to czymś normalnym, dziejącym się od zawsze. Bał się, że on go kiedyś zostawi, w końcu był jedynie zapchaniem popołudnia, gdy ten czekał na powrót rodziny. Chociaż... Zawsze zostawały przerwy w szkole. Jednak w ciągu tego roku i to odejdzie. Pod koniec miesiąca zauważył, że zostało mu dużo więcej pieniędzy niż zwykle. Czuł się nieco jak pasożyt, rozumiejąc, że było to spowodowane ciągłym płaceniem za jego obiady przez Francisa. Ale jak mógł mu się za to wszystko odwdzięczyć, gdy wydawało się, że to jest właśnie tym, czego chłopak chce? Nie wiedział, że niedługo dowie się, jak może go uszczęśliwić.

środa, 15 maja 2013

Wiersz numer sto trzydzieści trzy: Opór,

Anglia nigdy nie pozwoli Francji, by ten nim zawładnął. Nieważne, jakim sposobem spróbuje to zrobić.

Opór

Zapach Twych perfum wypełnia pomieszczenie
Zupełnie jakby były ogromną kołdrą, spod której nie można wyjść
Czułem się jak dziecko we mgle, gdy nie potrafiłem zrozumieć
Czym jest ta miłość, o której wciąż mówisz

I znów widzę jedynie błękit, Twej tuniki i Twych oczu
Choć nie potrafiłem wtedy pojąć czym jest ten świat, czym jest dobro i zło
To wiedziałem jedno, Twe dłonie były ciepłe
Zbyt ciepłe i delikatne, by odtrącić je, gdy dotykałeś mych włosów

Lecz wkrótce zrozumiałem, że to wszystko jest iluzją
Nie mogłem pozwolić, byś stał się mym władcą
I choć dłonie wciąż były tak ciepłe, teraz dzierżyły miecz
A ja spoglądałem na Ciebie z perspektywy lecącej strzały

I mimo iż trwało to lat tak wiele, nie skończyło się nigdy
Chwile pokoju, puste, bez ciepła Twych dłoni
Jednak zapomniałem już, jak bardzo je lubiłem
Teraz mogłem je odtrącić bez wyrzutów sumienia

Być może my już nie mieliśmy sumienia
Przez tyle lat zdążyliśmy je zatracić
Zauważyłem, że Twe dłonie nie są już tak delikatne
Czemu zacząłem żałować, że nie mogę ich dotknąć?

Nie mogę pozwolić, byś nade mną zapanował
Choć od dawna tak wiele mnie należy do Ciebie
I jakkolwiek bym nie pragnął, dawnego ciepła Twych dłoni
One są już zbyt duże i zbyt gorące, nie chcę się już sparzyć

Historia poza tematem numer dziewięćdziesiąt cztery: Nie pozwolę Ci wygrać.

Odpowiedź na poprzednią historię. Relacje Anglii i Francji opisane z perspektywy Anglii.

Nie pozwolę Ci wygrać

                Jest dobrze tak jak jest, nie potrzebuję nikogo. Może czasem łóżko jest zbyt wielkie, ale to tylko złudzenie. A na pewno nigdy nie będę potrzebował Ciebie. Ale Ty jak na złość pojawiasz się w mych snach. Musisz mnie prześladować, prawda?
                Pamiętam, że od zawsze byliśmy przeciw sobie. Czy był dawniej między nami choćby cień przyjaźni? Pamiętam jedynie nienawiść, plugawe intrygi. Lecz Ty uważasz, że wszystko może się zmienić. Jak niby ma się zmienić teraz, skoro tak długo pozostawało niezmienne?
                Zawsze chcieliśmy tego samego, lecz nigdy nie pozwalaliśmy sobie nawzajem tego zdobyć. Choćbyśmy mogli podzielić się wszystkim, woleliśmy o to walczyć, a to, jak na złość, przechodziło z rąk do rąk. Nigdy jednak nie potrafiliśmy zająć się czymkolwiek, ani kimkolwiek razem. Byliśmy zbyt egoistyczni, zbytnio przeciwni sobie.
                Ciągle mówiłeś o miłości, jakby była czymś prawdziwym. Nie mogłeś zrozumieć, że na tym świecie nie ma dla niej miejsca. A ja nie potrafiłem zrozumieć jak mogłeś o niej myśleć, gdy w okół szalała wojna. Świat był zbyt pełen nienawiści dla kogoś takiego jak Ty, lecz Ty zdawałeś się tego nie dostrzegać.
                I teraz znów starasz się mnie pokonać. Jednak obrałeś nową metodę. Myślisz, że skoro nie potrafiłeś mną zawładnąć, to uda Ci się sprawić, że sam przyjdę do Ciebie? Nie masz na co czekać i wiesz o tym doskonale. Ale bywają dni, gdy chcę, byś jednak miał rację... Jednak nie pozwolę Ci wygrać.
                Mówisz, że przecież tak być powinno, że do tego dąży ten świat. Powinniśmy być bliżej siebie? Czasem zdarzało nam się być zbyt blisko. I znów widzę, jak mi się przyglądasz. Wydajesz się potrafić skupić swój wzrok jedynie na mnie. Jakbyś nie widział niczego innego. Czemu to wszystko tak się zmieniło? Kiedyś wiedziałem kim dla siebie jesteśmy, wrogami. Lecz teraz nie potrafię już odpowiedzieć na to pytanie.
                I choć czasem jest źle, nigdy nie przyznam się przed samym sobą, że mógłbym chcieć, by ktoś otarł łzy. Tych łez zresztą już dawno nie ma, skończyły się i przestały płynąć wieki temu. Ale nigdy nie pozwolę Ci pomyśleć, że chcę, byś był tu właśnie Ty. Nigdy nie pozwolę Ci wygrać.

wtorek, 14 maja 2013

Historia poza tematem numer dziewięćdziesiąt trzy: Kiedyś mi ulegniesz.

Francja rozmyśla nad tym, czemu tak trudno mu zdobyć Anglię. W jakim sensie zdobyć? Cóż, wyjaśnień może być wiele. Pisane z perspektywy Francji.

Kiedyś mi ulegniesz

                Choć wiedziałem, że nigdy nie spędziłeś ze mną nocy, to wciąż budząc się rano, miałem nadzieję, by ujrzeć Cię obok. Puste miejsce w łóżku, było zbyt zimne, chciałem, byś to właśnie Ty je ogrzał. Czemu? Sam nie wiem. Mogłem sprawić, by co noc był tu ktoś inny, jednak nie chciałem nikogo, oprócz Ciebie. Może dlatego, że Ty byłeś wyjątkowy. Na Ciebie nigdy nie wystarczył słodki uśmiech i czułe słówka. Ty wtedy się wściekałeś. Nie potrafiłem tego rozgryźć.
                Od dawna chciałem, byś należał do mnie, tylko i wyłącznie do mnie. Jak wiele razy próbowałem Cię zdobyć? Sam już nie zliczę. Jednak to bardzo bolało, gdy widziałem Twój smutek. A tym bardziej, gdy był on spowodowany przeze mnie. Tak trudno było Cię zrozumieć, ukrywałeś każde uczucie, każdą emocję. Nie mogłem więc wyczytać, kiedy robię jeden krok za daleko. Lecz po przekroczeniu granicy nie było już odwrotu.
                Patrzyłem w Twe oczy. Były tak odległe, zakryte mgłą tajemnicy. Patrzyłeś w nieznany mi punkt. I choć byłeś tak blisko, choć byłeś na wyciągnięcie ręki, nie mogłem Cię dotknąć, nie przy nich wszystkich. A nigdy nie pozwoliłeś mi zbliżyć się do Ciebie w samotności. Byłeś zbyt władczy, zbyt niedościgniony. Nie pozwoliłeś nikomu przejąć nad sobą kontroli. A ja byłem zbyt uparty, by poddać się Tobie, choć wtedy mógłbym być tak blisko. A może Ty myślałeś o tym samym? Lecz byłeś równie dumny.
                Marzyłem, byś patrzył tylko na mnie. Nie wiedziałem jednak, jak miałem to zrobić. Mogłem przecież chwycić Twój podbródek i skierować Twą twarz ku mnie. Lecz wtedy Ty zamykałeś oczy, nie patrzyłeś na mnie. Nawet, jeśli mogłem mieć Cię na własność, posiąść to, czym naywali Cię ludzie, Twą zewnętrzną powłokę, nigdy nie mogłem zdobyć Ciebie, Twego serca, myśli i uczuć.
                Jak wiele razy wyrzucałem sobie, gdy znów raniliśmy siebie nawzajem. Gdybym tylko mógł, gdybym tylko potrafił, sprawić, że poddasz się mi bez oporów, jakie to życie byłoby łatwe! Lecz, choć na innych wystarczył jedynie uśmiech, Ciebie nie można było zdobyć nawet całym światem. Ty byłeś największym skarbem, bezcennym, którego nie mogłem kupić w zamian za wszystko inne. Lecz jeśli miałbym przypłacić życiem jeden dzień, gdy będziesz mi uległy, umarłbym z uśmiechem na ustach, patrząc w Twe bezkresne oczy.
                Więc co dzień, znów staram się zbliżyć do Ciebie, choć wciąż mnie odpychasz. Boję się, że kiedyś ktoś inny Cię zabierze. Może po prostu nie jestem godzien, by zdobyć właśnie Ciebie? Więc teraz znów znajdę kogoś, kto na chwilę zajmie Twe miejsce i wciąż będę czekał, aż mi ulegniesz.

Wiersz numer sto trzydzieści dwa: Dominacja.

Francja od zawsze próbował przejąć kontrolę nad Anglią. Nad jego duszą, sercem i ciałem. Ileż to razy tego rajskiego ptaka w złotej klatce zamknął! Lecz on zawsze się wymykał. Postanowił więc go oswoić. Kto jednak naprawdę dominuje, gdy nie widać okowów?

Dominacja

Zawsze chciałem, byś mi uległ
Pragnąłem widzieć, jak drżysz i korzysz się przede mną
Lecz naprawdę nie wiedziałem
W jaki sposób mam Cię zdobyć

Patrzyłem na Twe odległe oczy, w kolorze mchu
I zastanawiałem się, jak sprawić, byś był tylko mój
Jak przeprowadzić skuteczne oblężenie
By zamek, który Cię skrywa, należał do mnie

Próbowałem metod wielu, czerwienią brudząc swe dłonie
Szkarłatne marzenie w zielonej ginęło trawie
I choćbym na chwile posiadł Cię we władanie
Wymykałeś się sprawniej, niż kanarek z niedomkniętej klatki

Lecz w końcu zrozumiałem, jaki jest sposób na Ciebie
Ujrzałem w Twych oczach to, czego pragniesz najbardziej
Wiedziałem już, że jeśli nie zdobędę Cię orężem
Zawsze pozostaje mi to, w czy przecież jestem najlepszy

Tak więc powoli, zamiast podnosić na Ciebie miecz
Dotknąłem Twych włosów i zmierzwiłem je lekko
Tego się nie spodziewałeś, prawda?
To nowy sposób dominacji

A teraz było już łatwiej
Tęskniłeś od dawna za ludzkim dotykiem
Wystarczyło więc dać Ci marchewkę
Byś podążył za mną jak na sznurku

Więc, gdy powoli do ucha Twego, szeptałem słowa miłości
Ty, chodź długo tak oporny, uległeś ostatecznie
Lecz tak naprawdę to ja uzależniłem się od Ciebie
Proszę, teraz Ty mów do mnie

Czy ja zdobyłem Ciebie, czy Ty mnie usidliłeś?
Siła dawała większą pewność, gdy okowy widoczne były
Lecz teraz nikt już prawdy nie zna
Nikt nie wie, kto tu dominuje

Lecz pozwól mi zawładnąć nad Tobą tak, bym był tego pewien
Gdy księżyc oświetli Twe delikatne skronie
Ulegnij i pozwól Cię prowadzić
Stań się marionetką, kierowaną przez mój dotyk

Gdy Ty władasz mym sercem, ja zawładnę Twym ciałem
Gdy ja pragnę szeptu Twego, Ty łakniesz mego dotyku
I tak zależni od siebie jesteśmy już na zawsze
Kiedyś o dominację było łatwiej, czyż nie?