Translate

czwartek, 16 maja 2013

Historia poza tematem numer dziewięćdziesiąt pięć: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część pierwsza.

Pierwsza część, a raczej początek wprowadzenia do opowiadania dla Salut z Fluere. Arthur i Francis mają być tu uczniami liceum, którzy wkrótce zbliżą się do siebie. Jednak Arthur nie chce przyznać, że tak jest. W pierwszej części zobaczymy jedynie jak się poznają, w drugiej ich dalsze losy, dopiero trzecia rozpocznie to, co opowiedziała mi Salut.

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część I

                Ciche kroki na pustym korytarzu. Od dawna nikogo już tu nie ma, choć to miejsce wciąż tętni życiem. Zielone oczy, nieco zapuchnięte, spoglądają za okno, tam, gdzie czeka wolność i upragniona samotność. Kroki rozchodzą się echem, lecz nikt nie chce ich słuchać. Nikt nie słyszy wystukiwanej obcasami szkolnyh butów melodii pełnej samotności i cierpienia. Jednak tak jest dobrze, tak powinno być, tego on pragnie. Nie chce, by ktokolwiek znał go zbyt dobrze, nie chce znów cierpieć, gdy straci wszystko co kocha. Być może ostatnim razem stracił też serce, stracił uczucia... Nie, one wciąż w nim są. I powodują ból, większy od trawienia przez ogień piekielny. Jednak tak jest dobrze, tego właśnie pragnie. Pragnie samotności, w końcu to wolność. Nie musi pamiętać o żadnym spotkaniu, w końcu nie ma z kim się spotkać. Nie musi wydawać pieniędzy na prezenty urodzinowe, nie ma nikogo, komu mógłby jakikolwiek dać. Nie musi zapisywać sobie tysięcy dat, ważnych, wspólnych chwil, nie ma przecież osoby, z którą mógłby je przeżyć. Więc jest sam. Zawsze sam. Nie ma do kogo wracać, ale on woli twierdzić, że nie ma nikogo, od kogo mógłby odejść. Więc teraz, mimo iż szkolny korytarz świeci pustkami już od dłuższego czasu, wciąż go przemierza i rozgląda się na boki. To jego pierwsze dni w tej szkole, wciąż nie zna jeszcze tak wielu rzeczy. Nie zna też nikogo, a nikt nie zna jego. Ale tak jest dobrze, tak powinno być. Tylko czemu złośliwe oczy zaczynają tak dziwnie piec, gdy widzi ludzi za oknem? Przygląda się parom, które śmieją się, trzymając za ręce. Spogląda na małe dzieci, zapewne rodzeństwo... Brat wiąże młodszemu buciki... On już nie ma nikogo, komu mógłby pomóc. On nie ma nikogo, o kogo mógłby dbać. I tak jest dobrze. W końcu jest wolny. Więc teraz może patrzeć przez tą pomazaną szybę w szkolnym oknie. Nie musi spieszyć się na obiad, w końcu w domu nie ma nikogo, kto by go dla niego zrobił. Przez cały dzień słyszał jak inni uczniowie narzekali na rodziców, którzy byli dla nich zbyt opiekuńczy, lub zbyt surowi. Każdy potrafił znaleźć wadę w zachowaniu bliskich. A on wciąż pamięta jak od dawna sam opiekował się bratem. I wciąż pamięta dzień, w którym widział go po raz ostatni. Teraz nie ma już nikogo. Ale przecież wcale nie zazdrościł tym dzieciakom, które wybrzydzały, że ich mamy robią dziś na obiad coś, czego one nie lubią. W końcu on miał nad nimi przewagę, zawsze gotował to, co chciał. Oczywiście, na pewno nie zazdrościł dzieciakom, które narzekały, że muszą wcześnie wracać do domu, bo tata na nich nakrzyczy. On przecież mógł wracać o której chciał... To jemu powinni zazdrościć, prawda? Sam od jakiegoś czasu zarabiał na swoje życie, sam o nim decydował. Tylko czemu coś ciepłego spłynęło po jego policzku, gdy jakieś dziecko za szybą spojrzało na niego? Maluszkowi zsunęły się okularki. Przez chwilę chciał pobiec i mu je poprawić, lecz do chłopca podeszła kobieta i nakrzyczała na niego. Więc tak jest lepiej... Nie mieć nikogo, kto na Ciebie nakrzyczy, nie mieć nikogo, kto mógłby sprawić, że się martwisz... Być panem samego siebie, własnego życia... Tylko czasem dni są zbyt puste, noce zbyt zimne... I nie ma kto zrobić herbaty, gdy jesteś chory... Ale tak jest dobrze... Prawda?
                Wkrótce jednak postanowił wrócić do domu. Za kilka godzin musi iść do pracy. Dostaje pieniądze od państwa, skoro wciąż się uczy, jednak jest do nieco zbyt mało, by mógł żyć tak, jakby chciał. Nie ma wielkich wymagań. Wystarczy mu mieszkanie po rodzicach, w którym wychował się z bratem, wystarczy mu herbata i własnoręcznie przygotowane bułki... Jednak, by mógł płacić za te nieco zbyt duże i zbyt puste mieszkanie, potrzebuje więcej pieniędzy, niż dostaje. Zaczął pracować już wtedy, gdy zostali z bratem sami. Nie było między nimi dużej różnicy wieku, chłopiec mógł radzić sobie sam. W końcu on pracował tylko kilka godzin, nie mógł jeszcze pracować naprawdę. Zostawienie chłopca samego na tę chwilę nie było niczym złym. Gorsze było sprzątanie tego, co zrobił, gdy się zbytnio nudził. A teraz... Teraz dom jest zawsze czysty, nie ma kto w nim nabałaganić. W końcu tego dziecka już nie ma... Nie ma go przy nim. Jest zbyt daleko, by mogło jakkolwiek przysporzyć mu pracy. Jednak on mimo wszystko wciąż pracuje, choć nie potrzebuje aż tylu pieniędzy. Chce jedynie, by wciąż w tym samym mieszkaniu stało to samo łóżko, czekające na te dziecko, które ciągle się śmiało. Przyłapał się na tym, że w sklepie kupił któryś z tych niezdrowych napoi, które wciąż pił jego brat, a które on tak potępiał. Miał nadzieję, że gdy tego dnia wróci do domu, chłopiec znów na niego nakrzyczy, że nie było go zbyt długo, a on przekupi go tym dziwnym piciem. Ale wiedział, że nikt na niego nie czeka. Nie czeka już od dawna. Czasem, wszystkim, czego pragnął, był krzyk skierowany ku niemu, choćby dotyczył czegoś nieznaczącego...
- Uważaj! – poczuł, jak ktoś ciągnie go za ramię i wtedy zrozumiał, że nieświadomie wszedł na ulicę. Gdyby nie ten ktoś, przeżyłby, a raczej właśnie nie przeżyłby bliskiego spotkania z ciężarówką. Jak często zdarzało mu się tak zamyślać? Nie potrafił już tego zliczyć. – Chcesz umrzeć? Uważaj bardziej! – czy tego chciał? Nie wiedział. Spojrzał na osobę, która go uratowała. Był to młody chłopak, zapewne niewiele starszy od niego. Miał na sobie mundurek tej samej szkoły co on, a nieco zbyt długie jasne włosy falowały na jesiennym wietrze. Oczy wyglądały niczym dwa ogromne, słodkie jeziora, których dna nie było można dostrzec. – I teraz jeszcze stoisz jak ten kołek... Wypadałoby chociaż podziękować. W końcu wybawiłem Cię z opresji – blondyn mrugnął ku niemu z uśmiechem.
- Ach tak... Przepraszam... Sprawiłem Ci kłopot... Nie musiałeś tego robić, jeśli nie chciałeś... – sam nie wiedział, czemu ujął to w ten sposób. Jakby jego życie nie było już potrzebne, jakby ratowanie go było jedynie stratą czasu.
- Za co Ty mnie przepraszasz? Przecież to logiczne, że trzeba pomóc każdemu, kto tego potrzebuje. Nie jest to żadne poświęcenie, kłopot, czy tym bardziej, jak to niektórzy przesadnie nazywają, bohaterstwo. To codzienność, prawda? Nie zrobiłeś tego specjalnie, więc nie masz za co przepraszać. Ja się zbytnio nie natrudziłem, więc to nie żaden kłopot. Leciutki jesteś, łatwo było Cię stamtąd zabrać. O, skoro nie umiesz powiedzieć prostego „dziękuję” to się mi musisz odwdzięczyć, dobrze? – błękitne oczy wpatrywały się w niego wręcz przeszywająco. Był nieco zbity z tropu, więc jedynie niepewnie skinął głową. Pierwszy raz od dawna rozmawiał z kimś obcym, a tym bardziej z kimś, kto był tak bezpośredni. – Przyjdziesz dzisiaj do mnie, o! Jesteś taki chudy, że można by było Ci zrobić ubranie z pokrowca na parasol. Odkarmię Cię porządnie. Dawno dla nikogo nie gotowałem. Rodzice wyjechali z bratem do jakiegoś sanatorium, a ja siedzę jak ten kołek. Jedzenie samemu jest strasznie nudne. Zwłaszcza, że nie umiem przyzwyczaić się do gotowania mniej, tak tylko dla siebie. I potem mam jedzenia na trzy dni. A odgrzewane jest okropne! A szkoda wyrzucić. To musisz mi dzisiaj pomóc zjeść, o! – błękitnooki zaczął go już ciągnąć w stronę swojego domu, gdy młodszemu przypomniało się coś ważnego.
-Przepraszam, ale... Ale ja naprawdę nie mogę pójść... Za kilka godzin muszę być w pracy, a jeszcze nie zdążyłem niczego zrobić... Nie chcę Ci sprawiać niepotrzebnego kłopotu. Ja już pójdę – zielonooki chciał odejść, ale mimo wszystko wciąż trzymał go starszy chłopak. – Puść, spieszę się, naprawdę.
- Gdzie mieszkasz?
- Czemu chcesz to wiedzieć? Bardzo dziękuję Ci za Twoją pomoc, ale teraz nie mam czasu – chciał się go jak najszybciej pozbyć, nie miał powodu, by przywiązywać się do obcej mu osoby. Wiedział, że w końcu każdy odejdzie. On pewnie zapomni o nim, gdy skończą szkołę, więc po co w ogóle mieliby się znać? To byłby tylko kolejny ból, odłożony nieco w czasie. Dlatego już dawno stał się tak szorstki i nieprzyjemny w obyciu. Chciał odstraszać ludzi, by nie musieć ich tracić jakiś czas później.
- Ej, ej. Ja tu Cię ratuję jak rycerz księżniczkę, a się okazuję, że smoka złapałem! – błękitnooki się zaśmiał i przyciągnął go bliżej. – Jak tak się spieszysz to idziemy do Ciebie. Kupimy coś do jedzenia, Ty odrobisz lekcje, ja Ci ugotuję obiad, co? Czy to nie lepsza oszczędność czasu niż odmawianie mi? A potem zjemy razem i nawet mogę pozmywać, kiedy będziesz wychodził. Oczywiście wyjdziemy razem, Ty do pracy, ja do domu. Umowa stoi?
- Po co? W końcu i tak to tylko jeden dzień, jeden raz. Jak się okaże, że to miłe to potem będziemy żałować, że się skończyło. Ale jeśli będziemy to powtarzać, to przyzwyczaimy się do tego. I co wtedy? Wrócą Twoi rodzice i przestaniesz do mnie przychodzić. A ja znów zostanę sam, bo byłem tylko sposobem na zabicie czasu. Więc lepiej, byśmy rozeszli się już teraz, gdy nie znamy nawet swoich imion, to mniej boli.
- Francis – powiedział nagle błękitnooki z bardzo poważną miną.
- Co...?
- Moje imię. Teraz je znasz. Więc nie możesz odejść, prawda? Powiedz mi swoje imię. Wtedy ja też nie będę mógł odejść.
- Czemu mam to zrobić? Chcę, żebyś odszedł, zanim się do Ciebie przywiążę. Daj mi spokój, mam ważniejsze sprawy na głowie. Idę do domu – wyrwał się z jego uścisku, choć było to nieco zasmucające. Ruszył w stronę swojego domu, lecz wciąż słyszał za sobą jego kroki. – Będziesz szedł za mną aż pod sam dom?
- Do domu też za Tobą wejdę. Jak będziesz bardzo chciał to do łóżka też mogę.
- Nie mów takich okropnych rzeczy! Jesteś zboczony – młodszy zarumienił się intensywnie.
- Może. Ale masz wybór. Albo się zgodzisz na ten jeden dzień, w ramach wdzięczności za ratunek, albo do końca roku będziesz odrabiał za mnie lekcje i siedział przy mnie na każdej przerwie. A nie wiesz o czym będę opowiadał...
- Dobra! – zatrzymał się i spiorunował go wzrokiem. – Tylko dzisiaj! Ale nie przychodź więcej, skoro i tak kiedyś odejdziesz...
- Dobrze. Obiecuję, że nie wrócę, jeśli planuję kiedykolwiek odejść. A teraz powiedz mi, jak Ty się nazywasz.
- Eh... Arthur. I to Ci powinno wystarczyć. Jakby co, to nie mam pieniędzy, żeby kupować nie wiadomo co...
- Ja mam. Dziś stawiam Ci obiad, o! A jak będziesz grzeczny to mogę co innego – błękitnooki mrugnął sugestywnie, przez co jego towarzysz się zarumienił. – Oj, o czym Ty myślisz? Słodki jesteś w takich kolorach. Rumienie pasuje Ci do oczu. Piękny kontrast! Aż chciałbym patrzeć na to przez całe życie!
- Jak się nie zamkniesz to Twoje życie skończy się szybciej niż dzisiejszy dzień – weszli do sklepu, gdzie starszy kupił dość dużo rzeczy do obiadu. Zielonooki nieco się denerwował, bojąc się tego, co może wymyślić, jako odwdzięczenie się za tak drogi obiad. Jednak blondyn wydał się być zadowolony z samego faktu możliwości ugotowania czegoś dla kogoś. W pewien sposób było to słodkie, ale też smutne.
- Dzięki, że się zgodziłeś – powiedział błękitnooki, gdy byli już w domu młodszego. – Przyjaciele mają własne rodziny, więc zbytnio się nie zgadzają na spędzanie tyle czasu razem... Pogadać na przerwie, czy spotkać się w piątek można, ale tak ich traktować nie mogę... Teraz mam chociaż Ciebie do karmienia.
- A skąd wiedziałeś, że ja nie mam nikogo, kto mógłby to dla mnie zrobić? Nawet nie zapytałeś czy nie będzie to przeszkadzać moim rodzicom ani cokolwiek...
- Obserwowałem Cię już od dłuższego czasu. Zawsze byłeś sam, wracałeś późno do domu. Widziałem jak włóczyłeś się wieczorami po parku. Nie robiłbyś tego, gdybyś miał do kogo wracać, a nie pozwoliłby Ci na to ktoś, do kogo nie chciałbyś wracać. Wiedziałem więc, że jesteś sam.
- Aż tak to widać? Ale nie mów nikomu, jasne? To Ty teraz się porządź w kuchni jak świeżo upieczona żonka, a ja się zajmę zadaniami – zielonooki powiedział to z powagą, jednak jego oczy delikatnie zabłysły przy ostatnim zdaniu.
                Dzień przebiegł tak, jak sobie obiecali. Nie było w tym nic dziwnego, niczego niespodziewanego. Zupełnie, jakby taki układ był czymś całkowicie normalnym. A on nie robił sobie złudzeń, nie pragnął, by on wrócił. Nie chciał, by wracał. Nie chciał już nigdy go zobaczyć. Chciał zapomnieć te oczy, ten uśmiech. Nie chciał znów przywiązywać się do kogoś, by później go stracić. Było dobrze, tak jak było obecnie. Był sam, nie miał nikogo, kogo mógłby stracić.
                Jednak następnego dnia spotkał go w szkole. Było to całkowicie normalne, w końcu uczęszczał on do wyższej klasy. Jednak w tej sytuacji było coś dziwnego. On, wraz z dwoma innymi chłopakami podszedł do niego, gdy ten się uczył na przerwie.
- Przecież widziałem wczoraj, jak odrabiałeś lekcje. Nie musisz jeszcze teraz się męczyć – błękitnooki zabrał mu książkę i usiadł obok niego na ławce, gdy pozostali stanęli obok.
- O, byłeś u niego? Szybki jesteś – albinos się zaśmiał, a jego głos przypominał dźwięk jesiennego deszczu. Spojrzał na chłopców i rumieniec młodszego z nich. – Co wyście tam robili?
- Oj, Gilbert, musisz się z nich śmiać? Zobacz jak słodko razem wyglądają! – drugi z przybyszy uśmiechnął się z rozrzewnieniem.
- Nic nie robiliśmy, tylko trochę mu pomagałem, a on mi, nic ciekawego. A raczej nic, co powinienem wam opowiedzieć – błękitnooki uśmiechał się jednak w sposób, jakby mówił o czymś bardzo ekscytującym.
- Przecież prosiłem, żebyś nigdy już do mnie nie podchodził... – najmłodszy z nich odsunął się nieco, lecz szybko została mu na ramiona zarzucona ręka najbliższego towarzysza.
- Powiedziałeś, że nie mam się zjawiać, jeśli chcę odejść. A ja nie chcę Cię opuszczać. Nigdy. Więc wolno mi być przy Tobie, prawda? – błękitnooki przyciągnął go do siebie. – No, to od teraz będę Cię dręczyć na każdej przerwie! – zaśmiał się wesoło. – Masz się uśmiechać i z nami rozmawiać – również dwóch towarzyszy dosiadło się po ich obu stronach. Między trójką przyjaciół zawrzała dyskusja, w którą zielonooki był wprowadzony. Temat nawet go zainteresował, więc nim skończyła się długa przerwa wszyscy rozmawiali, jakby znali się od lat.
                I tak rozpoczęła się nowa codzienność. Długie dyskusje na przerwach, towarzyszenie w wygłupach trójki, choć zwykle był jedynie obserwatorem. Czasem pozwalał wyciągnąć się w weekend na jakieś ciekawsze rozrywki. Oczywiście również popołudnia wyglądały tak samo. Wspólna nauka i posiłek z błękitnookim. Nie zauważył nawet, gdy przywykł do tego tak, jakby było to czymś normalnym, dziejącym się od zawsze. Bał się, że on go kiedyś zostawi, w końcu był jedynie zapchaniem popołudnia, gdy ten czekał na powrót rodziny. Chociaż... Zawsze zostawały przerwy w szkole. Jednak w ciągu tego roku i to odejdzie. Pod koniec miesiąca zauważył, że zostało mu dużo więcej pieniędzy niż zwykle. Czuł się nieco jak pasożyt, rozumiejąc, że było to spowodowane ciągłym płaceniem za jego obiady przez Francisa. Ale jak mógł mu się za to wszystko odwdzięczyć, gdy wydawało się, że to jest właśnie tym, czego chłopak chce? Nie wiedział, że niedługo dowie się, jak może go uszczęśliwić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz