Ten, który skrywa zbyt
wiele
Część II
Dni
zmieniły się diametralnie, a samotność stała się przeszłością. Zielonooki
spoglądał z nadzieją w przyszłość, jednak wiedział, że nic nie może trwać
wiecznie. Ciągle zastanawiał się, czy błękitnooki odejdzie. Każdy dzień
zaczynał z myślą, by jak najszybciej go spotkać, by upewnić się w tym, że on
wciąż tam jest, że nie zniknął. I każdego dnia udawał, że wcale nie zależy mu
na jego obecności, jednak uśmiechał się delikatnie, gdy ten mierzwił jego
włosy. Zauważył, że ostatnio działo się z nim coś dziwnego. Zastanawiał się, co
takiego się zmieniło. Coraz częściej widział, jak błękitnooki szybko
przeczesywał włosy, zanim on podszedł do niego. Przecież zawsze się widywali w
szkole, zawsze widział go właśnie takiego. Więc czemu on nagle zaczął się
bardziej starać? Było to co najmniej dziwne... Bardzo, bardzo dziwne. Również
często „kończyło się” miejsce na ławce, a blondyn proponował mu, by usiadł na
jego kolanach. Na początku to wyśmiewał, lecz zauważył, że chłopak smutniał,
gdy mu odmawiał. Więc w końcu się zgodził, ale pod warunkiem, że pójdą tam,
gdzie nikt, oprócz przyjaciół oczywiście, nie będzie ich widział. I tak też się
stało. Błękitnooki był bardzo szczęśliwy, tuląc go do siebie bardzo mocno.
Ciepło, które czuł było ogromne, ocieplało nie tylko ciało, ale i serce. Czuł
się tak dziwnie, zwłaszcza, że chłopak o nieco ciemniejszej karnacji ciągle
szczebiotał o tym, jak to pięknie razem wyglądają. Zupełnie, jakby byli parą
narzeczonych. Właśnie... Parą... Czyżby on chciał...? Nie, to niemożliwe....
Ale musiał przyznać, że chłopak wciąż odpędzał coraz to piękniejsze dziewczęta,
starające się o jego względy, zupełnie jakby miał już kogoś lepszego niż one.
Lecz on nigdy nie widział, by spotykał się z kimś innym niż ich grupa. Czyżby
to oni byli wszystkim, czego potrzebuje? Lub może... Wśród nich był ktoś, kogo
kochał? Lub może ten ktoś pozostawał tajemnicą? Jednak jego wzrok często stawał
się odpowiedzią. Gdy błękitne oczy przeszywały chłopaka praktycznie na wylot,
gdy czuł on nagle delikatny zapach perfum, tuż przy swoim nosie. Wiedział, że
to musi coś znaczyć, że coś jest inaczej, niż na początku myślał, że będzie.
On
również zastanawiał się, co znaczy dla niego błękitnooki. Przyzwyczaił się do
niego, to było pewne. Jednak nie chciał dopuszczać do siebie jakichkolwiek
uczuć. W końcu każdy kiedyś odejdzie, on na pewno nie stanie się wyjątkiem. Być
może przez takie myślenie wciąż był sam... Jednak to mu odpowiadało, tak było
dobrze. Nie mieć nikogo do stracenia jest bezpieczniej. Nie miał nikogo, za kim
mógłby znów płakać. Być może i tak wypłakał już wszystkie łzy. Ale czasem czuł,
że czas, gdy tego chłopaka nie ma obok, jest bardzo pusty. Jakby nie powinien
istnieć moment, którego ze sobą nie dzielą. Czuł, że jest w tym myśleniu nieco
racji. Czas, który spędzał bez niego był zwykle czasem najsmutniejszym. Nudne
lekcje, gdy byli w innych salach, męcząca praca, w czasie której rozmyślał o
tym, co on robił i bezsenne noce, gdy koszmary pojawiały się zaraz po
zamknięciu powiek. Chciał, by tego czasu nie było, by istniał tylko ten,
spędzony przy nim. Przerwy spędzone na żywych dyskusjach, czasem na błahe
tematy, wspólny posiłek i nauka, zupełnie jakby byli rodziną,weekendy spędzane
na czasem wyjątkowo dziwnych zajęciach. W pewnym momencie przyłapał się na tym,
że zastanawiał się, jakby wyglądała noc spędzona u jego boku. Nie miał na myśli
nic złego. Po prostu... Dni były pełne zabawy i uśmiechu, gdy był przy nim.
Pomyślał, że mogliby kiedyś oglądać razem sztuczne ognie, czy opowiadać sobie
straszne historie. Albo grać w dziwne gry do samego rana, zrobić kawał temu,
który zaśnie, nim zrobi to drugi. Szczeniackie zabawy, ale tego właśnie zawsze
mu brakowało. Bał się jednak, że jeśli go zaprosi, on zrozumie to opacznie i
może stać się coś, czego mogliby żałować.
Po
pewnym czasie jednak, zaczął się zastanawiać, czy naprawdę żałowaliby
jakiejkolwiek sekundy spędzonej razem. Pomyślał, że brzmi to jak jakiś tani
romans. Zarumienił się, rozumiejąc, że tak właśnie było. On był zbyt samotny,
by logicznie ulokować swoje uczucia. Zupełnie jak zagłodzone dziecko, jedzące
słodycze aż do śmierci z przejedzenia. On miał wygłodzone serce, a błękitnooki
był ogromnym, czekoladowym ciastem, pośród gromad zgniłych resztek. O ile
resztki mógł świadomie odrzucać, widząc ich niedoskonałości, o tyle jego nie
sposób było zignorować. Zapach perfum wydawał się być bardziej kuszący, niż woń
najlepszych dań świata dla umierającego z głodu. Jednak on nie dopuszczał do
siebie myśli, że umiera z samotności. Być może przyjaźń coś mu dawała,
pozwalała przeżyć, trochę jak okruchy chleba, jednak nigdy nie zastąpi suto
zastawionego stołu, zwanego miłością. Powoli zaczynał sobie uświadamiać, że w
jego snach pojawiają się sceny przedstawiające ich razem. Zaczęło się
niewinnie. Od snów ukazujących jakąś wspólną zabawę, kolejne rozmowy o
wyższości bułek nad chlebem, powoli przechodziło do rzeczy dużo... ciekawszych.
W pewnym momencie przyłapał się na tym, że śniła mu się wspólna noc. Wtedy
chciał odciąć się od niego, by nie patrzeć mu w oczy, myśląc o takich rzeczach.
Lecz, gdy tylko się pojawiał, to postanowienie odchodziło w dal. Chciał być
przy nim. Może nie tak blisko jak w niektórych snach, ale nie chciał spędzić
dnia, w którym by go nie spotkał. Wiedział, że niedługo ta sielanka się
skończy, jego rodzina powróci i wszystko będzie jak wtedy, zanim go poznał.
Wiedział, że czasem w weekend, gdy się nie spotykali, rodzice błękitnookiego wracali,
by nieco odpocząć. Później był on w szkole bardzo smutny, zapewne rozmyślał o
tym, co mu powiedzieli. Wtedy też młodszy zastanawiał się, czy z bratem
chłopaka było bardzo źle, skoro był leczony tak długo, a każde wieści o nim
przynosiły jego przyjacielowi smutek. Nie wiedział zbyt wiele o jego rodzinie.
Tylko to, że rodzice mają jakąś firmę, którą zawsze mogą kontrolować zdalnie,
wydając polecenia dzięki jakiemuś dziwnemu programowi, a jego brat jest chory,
ale nigdy nie powiedziano mu na co. Mimo, że wiedział tak niewiele, czuł
bliskość z tymi ludźmi, przyłapywał się na tym, że myśląc o jego rodzicach nie
używał pojęć „matka Francisa”, lecz „mama”, zupełnie jakby to jego rodzicielką
była. Czasem śmiał się, że brzmi to jakby byli małżeństwem, w końcu wtedy też
rodziców drugiej osoby nazywa się jak swoich.
Pewnego
dnia zauważył, że błękitnooki późno po zmroku sam spaceruje parkiem. Gdy wracał
z pracy tamtą drogą, ujrzał go, siedzącego na ławce. Było już ciemno, zimno i
nieco niebezpiecznie. A on siedział, jakby nie wiedział, że świat w okół niego
się zmienił. Gdy młodszy podszedł do niego, zauważył, że jego oczy są nieco
zapuchnięte, jakby płakał bardzo długi czas. Przez chwilę przestraszył się, że
coś stało się jego bratu, więc musiał zapytać, jednak nie wiedział jak. Cicho
usiadł obok niego, by go nie spłoszyć i nie zdenerwować. Przysunął się dość
blisko, by jego obecność była zauważalna, lecz nie nachalna. Siedzieli tak dość
długo, nie przeszkadzało to im, następny dzień i tak był wolny, nie musieli iść
wcześnie spać, mogli więc trwać tak do rana. Cisza nie była niezręczna, była
raczej rozmową bez słów. Jakby rozumieli się, nie musząc mówić do siebie. Minął
bardzo długi czas, nim nagle Francis przemówił:
- On może umrzeć – powiedział to, jakby wiedząc, że
zielonooki wszystko rozumie. – Ale jest nadzieja. Jednak równie wielkie jest
ryzyko... Wiem, że każdy kiedyś umrze... Ale nie chcę, by to był on... I nie
teraz...
- Ale... Jest nadzieja, prawda? – Arthur spojrzał na niego
ze smutkiem, zupełnie, jakby brat, o którym rozmawiali, był również jego
młodszym rodzeństwem. – I przecież jest na pewno jeszcze czas... To nie stanie
się z dnia na dzień... Nie mówię, że to stanie się na pewno... Ja... – opuścił głowę,
jakby myśląc, że powiedział coś okropnego.
- Miesiąc. Tyle mamy czasu. Jeśli nie wprowadzi się nowej
terapii... A ona... Skutków ubocznych jest więcej niż zalet. Ona zadecyduje w
tydzień. Albo umrze w męczarniach, albo wszystko wróci do normy, prawie jakby
nigdy nie chorował. Może zniszczyć, lub naprawić wszystko... I tak jego ciało
powoli obumiera. W wielkim szpitalnym łóżku jest maleńki niczym ziarno piasku
wrzucone do morza. Jeśli nic nie zrobimy, znaczy, jeśli rodzice nie wyrażą
zgody, a lekarze nie podadzą leków, w ciągu miesiąca powoli zacznie umierać...
Będzie ciągle zasypiał, na coraz dłuższy czas, aż pewnego dnia sen stanie się
wieczny. Jeśli jednak wprowadzi się terapię są dwie możliwości... Jedna, dobra
jest taka, że zaśnie on na około dwóch dni, po tym czasie się obudzi i zacznie
znów mówić jak dawniej. Teraz jego głos przypomina nieco szelest liści... A
później powoli wszystko zacznie wracać do normy. Jest jednak jeszcze druga
opcja. Obudzi się zbyt późno, głos całkowicie zamilknie, rozpoczną się wewnętrzne
krwawienia i umrze wykrwawiając się bez ran... – błękitnooki zaczął płakać.
Płakał długo, bezgłośnie. Jednak nie zasłaniał twarzy, nie wstydził się pokazać
swych uczuć przed przyjacielem. Młodszy z nich niepewnie położył dłoń na jego
ramieniu, by dodać mu otuchy. – Rodzice pytali mnie o zdanie. On zgadza się na
wszystko, jakkolwiek miałoby to wyglądać. Rodzice nie wiedzą co zrobić,
jednocześnie boją się go stracić w ciągu tego miesiąca, więc chcą złapać się
choćby tej pajęczej nici, ale nie chcą patrzeć jak umiera, cierpiąc, jeśli
jednak się nie uda. Ja chcę, by był z nami jak najdłużej...
- Więc powinniście się zgodzić – Arthur wydawał się być w
tym momencie bardzo poważny. – On przecież też chce być przy was, prawda? Jeśli
zrezygnujecie z tej szansy i pozwolicie mu odejść, zawsze będziecie tego
żałować. Każdego dnia, patrząc na miejsce przy stole, które zostało puste bez
niego będziecie myśleć, co by było, gdybyście jednak się zgodzili. Będziecie
rozmyślać nad tym jak to by było, gdyby on wtedy jednak wyzdrowiał i wrócił z
wami. Pewnie, jeśli się nie powiedzie, będzie podobnie. Jednak wtedy zawsze
będziecie pamiętać o wykorzystaniu szansy. Może na początku będziecie się
obwiniać, że cierpiał przez was, ale wierz mi... On na pewno wam podziękuje, za
tę szansę. Skoro i tak ma odejść, to czemu ma czekać? Oczekiwanie na
nieuniknione jest o wiele gorsze. Jeśli będzie codziennie budził się z myślą,
że jego życie powoli się kończy dlatego, że baliście się, że coś się nie uda,
będzie bardziej cierpiał, niż jeśli naprawdę by się nie udało. A wy będziecie
patrzeć jak powoli gaśnie. Umrze jak tysiące innych, podobnych mu dzieci, jakby
jego życie nie było nic warte. A tak, nawet jeśli odejdzie, pozostawi ślad w
nauce. Gdzieś tam, w jednej z wielu medycznych ksiąg pojawi się jako jeden z
pośród niewielu pierwszych przypadków zastosowania tego leczenia. Jeśli się nie
uda, lekarze będą wiedzieć lepiej, gdzie popełnili błąd i następnej osobie się
już poszczęści. A jeśli się uda, będzie pewne, że nikt nie będzie musiał czekać
biernie na śmierć. Ale jeśli pozwolicie mu odejść umrze on i może inna osoba,
która jednak zgodziła się na tą ryzykowną terapię. Lub może tylko on, a ktoś
następny przeżyje, a wy będziecie obwiniać się, że gdybyście się zgodzili,
byłby przy was. Jeśli jednak on umrze z powodu błędu w terapii, zostanie ona
udoskonalona, a kolejna osoba będzie miała większe szanse. Nie decydujecie
jedynie o jego życiu. Decydujecie być może o setkach żyć, jego, swoich i ludzi,
którzy przyjdą w jego miejsce – zielonooki mocno złapał ramię przyjaciela, gdy
ten odwrócił się nieco zbyt gwałtownie.
- Masz rację. Nie możemy być samolubni. On chce żyć, on chce
zaryzykować, on nie ma już nic do stracenia. To my nie chcemy patrzeć na to,
jak umiera. On i tak wie, że taki będzie koniec, niezależnie od tego czy
terapia się nie powiedzie, czy nie będzie jej w ogóle. To my egoistycznie
chcemy pozbyć się odpowiedzialności, jeśli będzie cierpiał. On jedynie czeka.
Więc nie możemy pozwolić mu być bezsilnym. Jeśli się zgodzimy, on będzie
wdzięczny, prawda? – Francis nagle złapał dłonie swego młodszego towarzysza. –
Wiesz... Być może dzięki Tobie podjąłem najważniejszą decyzję mojego życia. I
myślę, że... Że teraz mam odwagę, by zapytać jeszcze o coś, ale... Ale nie chcę
zarzucać Cię kolejnymi pytaniami... Na pewno sam zrozumiesz co mam na myśli i
będziesz wiedział jak odpowiedzieć –
uśmiechnął się delikatnie i nieco przechylając głowę, zbliżył usta do ust
zielonookiego. Miał rację, on wszystko zrozumiał. Teraz, albo nigdy, musiał
szybko odpowiedzieć samemu sobie, czy chce wciąż tkwić w samotności, czy
pozwolić mu ją zniszczyć. Wraz z jego powiekami opadły wszelkie wątpliwości.
Nie uciekł, nie zatrzymał go. Spokój był cichym przyzwoleniem. A delikatne uchylenie
ust w czasie pocałunku zgodą, na odrzucenie samotności. Zrozumiał, że było to
wszystkim, czego potrzebował. Zrozumiał też, że od dawna widać było, że
błękitnooki również tego chciał, jednak bał się go spłoszyć. Wiedział on, jak zamknięty
w samotności jest młodszy chłopak, bał się więc, wyrwać go z niej zbyt
gwałtownie. Nie chciał go zranić, nie chciał, by połamał sobie mentalne
kończyny, broniąc się rękami i nogami, przed wyjęciem z klatki, którą sam sobie
stworzył. Jednak powoli udało mu się odtworzyć tę pułapkę, a on sam z niej
wyszedł.
Od tego
dnia zmieniło się wiele, lecz również nie zmieniło się nic. Decyzja została
podjęta, należało czekać, na jej efekty. Zaś oni ustalili cicho, że nikt się
nie dowie o tym, co zaszło między nimi. Nie chcieli jeszcze bardziej zmieniać
tego, co ich otaczało. Należało zaczekać, aż jedna sprawa zostanie rozwiązana,
zanim oznajmią kolejną. Nie chcieli zbytnio gmatwać relacji między nimi i
pozostałymi przyjaciółmi. Tak więc na przerwach wciąż jedynie rozmawiali wraz z
innymi o wyższości butelek nad puszkami, lecz, gdy byli sami, usta nie były
jedynie przeznaczone do mówienia. Nie byli jednak w tym brudni, czy dzicy. Było
to spokojne. Od przyjaźni odróżniały ich tylko delikatne pocałunki, czasem może
siedzenie bliżej siebie w czasie oglądania filmu. I tak było dobrze.
Potrzebowali siebie nawzajem, swych uczuć i bezpieczeństwa, a nie ciała. Więc
wystarczyło im tylko patrzeć sobie w oczy sekundę dłużej, niż robili to
wcześniej.
Pozwól, ze dodam jeden komentarz do obu rodziałów, gdyż nie chce mi się później latać po dwóch, żeby odpisać ;p
OdpowiedzUsuńZycie Iggyego przed spotkaniem Francisa bardzo mi przypomina codzienność głównej bohaterki mojego opowiadania. Miałam nawet podobne uczucia, kiedy czytałam twoje opowiadanie i gdy pisałam własne. To takie smutne...
Ale pojawia się Francis, wszystko zmienia się na lepsze, a Arcio nawet zaczyna miewać kosmate myśli. Podoba mi się, że pokazałaś, że nie tylko Francis czasem myśli o takich rzeczach, bo w sumie oboje są chłopcami w podobnym wieku... Nie ma się co oszukiwać.
Jak czytałam opis drugiej cześci, myslałam,z e uśmiercisz Matta na wejściu! I ufff, to się nie stało. Aczkolwiek zaczynam się zastanawiać, czy nie było by ciekawiej, gdyby jednak umarł( niech wszyscy, którzy to czytają, przestana ciskać we mnie błyskawicami!), wtedy opowiadanie nabrało by realizmu, bo happy end nie był by już taki happy. Jednak co do Alfreda... Chciałabym, żeby wrócił! W innym twoim opowiadaniu też jest wspomniane, ze odszedł, ale mógł by w końcu się pojawić... Tak mógł by, bo po części chciałabym zobaczyć, jak sobie z nim poradzisz, ale głównie mógłby to zrobić dla Iggyego.
Zrobisz jak będziesz chciała, widzę, ze koncepcje już masz, ja tylko głośno myślę.
Nawet to dla mnie też lepiej, bo nie muszę na dwa komentarze odpisywać~
OdpowiedzUsuńWielu jest ludzi przepełnionych rozpaczą i samotnością, więc to całkowicie normalne, że spotykamy ich tak często.
Nie do końca planowałam, by z tej sceny Francis miał jakieś korzyści... Po prostu uznałam, że takie zachowanie jest normalne i bardziej ukaże kompletność uczucia. Czyli myśli o nim nie tylko sercem, ale i ciałem. Matta musiałam się pozbyć, żeby nie przeszkadzał... Wiem, wredne to... Ale on się potem wróci, bo ma być w pewien sposób symbolem nadziei i powodem ich zjednoczenia. Jeśli on by teraz umarł to nie byłoby nadziei, bo w końcu nadszedł zły koniec, a w dodatku cierpiałby przez ich wspólnie podjętą decyzję. A jeśli wróci będzie to oznaczać, że wszystko może zmienić się na lepsze, a oni razem mogą przynieść coś dobrego. Alfreda też planuję wprowadzić, ale jeszcze dużo czasu do niego. Nie lubię go i trudno mi go obsłużyć. Jest zbyt nielogicznie optymistyczny...
Jak na razie to wszystko co napisałaś było przeze mnie przemyślane w czasie pisania rozdziału... Zupełnie jakby to mój mózg wyszedł i napisał....
Tak TTnTT
UsuńMoże nie do końca Francis, bo mi nie przeszkadza, że jest troszkę zboczony, ale pokazałaś, że Iggy też ma czasem takie, a nie inne fantazje i nie jest "cnotką-nie-wydymką"( przynajmniej nie w myślach).
Ale to nie jest wredne! Wredne by było, gdyby np. Francis by się z nim pokłócił i biedny Kanada musiałby się zmyć. No nadzieja jest, ale ona może umrzeć, a potem może narodzić się nowa, a może nie...
Oj tam, nie jest znowu taki trudny do opisania. Roześmiany trochę arogancki chłopak, który lubi niezdrowe jedzenie i gry. Potem zrobisz coś, co umiesz robić dobrze- nadasz mu głębie et voilà!
Hehe, czasem nawet mózg musi wyjść i się przewietrzyć.
*tuli*
UsuńMnie denerwuje właśnie robienie z Anglii cnótki-nie-wydymki, jak wiadomo, że każdy ma swoje potrzeby, a on jest zdrowym, dojrzałym mężczyzną, a nie dzieckiem z podstawówki, które nie wie skąd się wzięło. Z drugiej strony jeszcze robią z Francji gwałciciela, co jest też nielogiczne, bo on się uśmiechnie i dziewczyny już za nim idą, to nie miałby się po co męczyć, skoro same chcą. No i byłoby mu nudno, jakby nie mógł się pobawić, tylko musiał pilnować czy nie ucieka. Poza tym, on raczej woli pełną miłość, niż tylko zaliczyć i zostawić.
A tak mi dobrze wyszedł wątek Kanady bez Kanady? Ostatnio taka ładna pani powiedziała, że to za poważne jest... Nadzieja chyba przechodzi reinkarnację, bo jest ciągle, ale inna...
Ameryka jest taki nielogiczny i pozbawiony głębszych uczuć, trudno jest nadać mu głębię, jak nie wie się, którędy w niego wejść... Więc sobie na niego poczekasz XD
Mój ma mnie dość XD
Ojojoj.
UsuńJeżeli chodzi o Arcia jako kraj, to już o tym pisałyśmy. Natomiast jeśli chodzi o AU to on po prostu nie mówi o tym otwarcie, na pewno nie jest typem chłopaka, który na przerwach będzie się licytował z kolegami która gwiazda branży erotycznej jest... lepsza w swoim fachu. ale wiadomo, ze w zaciszu domowym dzieje się to co u każdego, w przypadku tego opowiadania, nastoletniego chłopaka, tym bardziej jeśli ktoś mu się spodobał. Nie oszukujmy się.
Francis natomiast jest bardziej otwarty jeśli chodzi o te sprawy. Ma charakter taki, a nie inny, lubi sobie czasem pobyć sam na sam z kimś i ten ktoś się nie opiera. Chyba, ze to Iggy, dlatego oni są wyjątkowi <3.
A co się tyczy historii i gwałcicieli, wiadomo, ze na wojnach jest jak jest, szczególnie było tak w dawniejszych czasach, a mianowicie dość często żołnierzom wrogiej armii, kiedy szli przez kraj, zdarzało się użyć sobie jakiejś pani, czasem dziewczyny bez jej zgody. I kiedyś oglądałam dokument na pewnym mądrym kanale, a był on o traktowaniu ludności cywilnej przez żołnierzy z armii przeciwnika podczas przemarszu i zdobywania miast, wiosek. Były przedstawione różne czasy, wojny i kraje, ale to co mi się rzuciło w oczy, to to, ze dość wysoko w dawniejszych czasach w rankingu gwałtów odnotowano Anglików... Francuzi byli o wiele dalej... Ale jak ktoś woli robić z Francisa zboczeńca, który jest wiecznie napalony to proszę bardzo, ale ja takiej osoby nigdy nie zrozumiem.
ładny jest, wręcz świetny, ale nurtuje mnie jedno pytanko. Ile on ma w twoim opowiadaniu lat?
Ja jestem w stanie go zrozumieć, aczkolwiek nie lubię tego, co jego fanki z nim robią. To boli.
Mój mnie też, bo rozlałam na dywanie rozpuszczalnik i w nocy nie mogłam spać, bo bolała mnie głowa a.k.a mózg i musiałam spać u siostry -,-
Rozczulasz mnie~
UsuńMasz rację. On czuje i dusza i ciałem, jednak skrywa to w sobie. Może pragnąć, lecz nie wyjawi swych żądz. Francis zaś je wyjawia, zapewne jednak jest coś, co obaj ukrywają.
Kiedyś zdobywało się i teren i ludność. Ludzie stawali się narzędziami w rękach zdobywcy. Żołnierze brali wszystko, czego im brakowało, jedzenie, alkohole, kobiety. I było to czymś normalnym. Jeszcze dawniej podbici ludzie stawali się niewolnikami. W teorii to zniknęło, lecz wiemy jak wygląda to naprawdę.
Strasznie mnie też denerwuje i nie rozumiem takiego przedstawiania Francji. Co jest w tym ciekawego? Pokazanie go jako zła? Ma być potworem? Czy może ktoś ma taki fetysz? Po prostu zwykle ten wątek wygląda na zasadzie, wpadł, przeleciał, wypadł i rzadko kiedy jest rozwijany. On może zostać użyty, gdy ten wątek jest ważny. Jeśli byłoby to dokładnie opisane, jak ofiara cierpi, a on się pojawia jako cień przeszłości. Ale on nie jest typem, który by to zrobił. Można by było zrobić, że w jakimś momencie popełnił błąd i jest dręczony wyrzutami sumienia, a ta osoba wspomnieniami.., Ale wygląda to tak, że on tylko robi co jego i tyle...
O, akurat przed chwilą się zastanawiałam ile ma mieć... Kanada 8, Ameryka 10.
Masz rację, Często Amerykę pokazują jak jakiegoś bezmózga... Taki ideał amerykańskich nastolatek, strasznie silny i robiący z siebie przygłupa. To aż boli jak się czyta opis każdego jego mięśnia z osobna, potem, że wiele dziewczyn do niego wzdycha, ale on je odrzuca, bo on woli się w to nie mieszać, a nagle coś złego dzieje się Arthurowi i on nagle staje się wielkim bohaterem... Wkurzające na maksa...
*tuli* Już w domu jesteś?^^
Nie wiem czemu?
UsuńChłopak to chłopak, czasem musi załatwić swoje potrzeby.
Kiedyś było trochę inavzej. Trzeba było walczyć, teraz wystarczy kilka bomb.
Jak można z niego robić gwałciciela, kiedy robi się AU? Chyba, że jest jakiś ekstralny wątek, np 2p!France mści się w ten sposób na Iggym, albo coś. Zazwyczaj to zemstę w tej postaci potrafię pojąć...
Jest dużd pomusów, które zostały zrealizowane lub na to czekają. Może być różnie, a jeśli dobrze będzie przedstawiony jego charakter i przeżycia, to nie wykluczone, że by mi się spodobało.
Po Kanadzie się takiego wieku spodziewałam, ale myśałam, że Alfred będzie starszy i mam nadzieje, że sobie z nim poradzisz.
Byłam na weekend. W tydodniu chodzę przecież do szkoły i muszę być w indernacie >.<
*tuli*
UsuńMasz rację.
Kiedyś wojny były bardziej honorowe. Dwie armie stawały sobie na polu, naparzały się, zwykli ludzie mieli spokój. No, chyba, że to był przemarsz wojsk, zdobywających tereny to bolało trochę...
O, ja właśnie o takim wątku myślałam, na zasadzie, że Francja zdobywa Anglię, ale on mu się nie poddaje, poniża go swoimi słowami, a on nie wytrzymuje tego psychicznie, robi właśnie to, potem uświadamia sobie swój błąd, żałuje i obserwuje jak zachowuje się Anglia, który w tym momencie jest już złamany i zniszczony. I czy właśnie tego pragnął czy wolał jak on był szczęśliwszy.
Postaram się nie zniszczyć zbytnio postaci.
Dlatego taki młody, żeby był jeszcze przywiązany do Arthura. Ale teraz jak długo jest z dala od niego to o nim zapomni. Wiesz, chcę więcej elementów z Hetalii podłożyć.
Biedactwo...
W sumie możesz dodać zemstę Iggyego, bo w sumie w dalszych latach to Anglia napadała na Francję. Ja bym to wykorzystała ten wątek. Wiesz Francis żałuje, ale Iggy chce zemsty... Awww i zjedniczenie podczas dwóch wojen światowych... Takie tam moje przemyślenia ;p
UsuńOj biedactwo biedactwo, ale z siostrzyczką będzie gorzej, zawirusowała mi kompa... Ja tam miałam nie sprawdzone lub niedokończone ff, których jeszcze nie dodałam, ale wszystko przepadnie D: Ja jej daje moje ubrania, pozwalam jej spać w moim pokoju, a ona tak mi się odwdzięcza. W piątek już nie będę miała siostry( wracam do domu)... Rodzeństwo to urocze zUo!
Oni powinni stać się jednością~<3
UsuńMi tak tata zrobił... Pełno opowiadań poszło się...
Tak, to ich przeznaczenie <3
UsuńMuszę sobie to gdzieś zapisywać...
A od przeznaczenia się nie ucieknie~
UsuńMożesz mi przesyłać, na dwóch komputerach będzie lepiej niż na jednym. Albo wyrobić sobie chmurkę...
To jest takie piękne, takie smutne....
OdpowiedzUsuńI smutne jest to, że nie komentuję. Znowu *bije sie w łapkę*
Już nieco mniej smutne, bo chyba tego nie zrobisz....
Piękne i smutne... Trochę jak pijany Anglia....
Usuń*całuje łapkę*
Zobaczysz, sama nie wiem, co mi wyjdzie.