Translate

piątek, 12 lipca 2013

Historia poza tematem numer sto czterdzieści: Pokochać nienawiść.

Następną notką będzie wiersz, a w nocy zacznę serię nieco mroczną i tajemniczą, w której ujrzymy te same osoby co w tym opowiadaniu... Ach, właśnie, zgadnijcie kim one są. Kto kocha i chce być kochany? Kto odrzuca tego, kto miłości pragnie i ją daje?

Pokochać nienawiść

                Czy rozumiesz czym jest miłość? Czy jesteś w stanie ją pojąć? Znasz ją? Czujesz? Wiem, że to potrafisz, jednak wiem też, że nigdy mnie nią nie obdarzysz. Dla mnie pozostaje nienawiść. Widzisz dobrze kim i czym jestem i to własnie sprawia, że dla Ciebie jestem nikim. To wszystko, co stało się dawniej wciąż wpływa na to, co nie wydarzyło się jeszcze nigdy. Czemu nasze reakcje są tak przewidywalne? Czemu nie potrafimy zmienić naszego przeznaczenia? Powtarzamy jedynie od lat ten sam schemat, nie potrafiąc się wyrwać z jego szponów. Ale wiesz... Ja się z niego wyrwałem... Tylko troszeczkę, ale i tak to strasznie boli. Może robię wciąż to samo, Ty nie widzisz, że zmieniło się cokolwiek, ale ja czuję zupełnie inaczej. Najlepszym lekarstwem na nienawiść jest miłość, czyż nie? Gdy uśmiechniesz się do przeciwnika, on przestanie rozumieć, co się dzieje. Moje serce wybrało właśnie tę drogę.
                Jednak Ty nigdy nie podążysz za mną, nie odrzucisz nienawiści. Doskonale o tym wiem i to najbardziej boli. Staram się o tym zapomnieć, nie uciekać myślami ku Tobie w każdej wolnej chwili. Jednak jest to niemożliwe. Twe oczy nie pozwalają mi myśleć logicznie, gardło staje się suche, gdy mam odpowiedzieć na Twe przytyki, wymawianie ku Tobie słów obraźliwych pali me usta żywym ogniem. Nie potrafię dłużej udawać nienawiści... Muszę czymś zasłonić me serce od zbyt bolesnych ran. Choć wiem, że wtedy znienawidzisz mnie jeszcze bardziej.
                Uciekam w ramiona ledwie poznanych ludzi, nie chcąc spędzić nocy na rozmyślaniu o Tobie. Rano nawet nie pamiętam ich imion... Może nigdy ich o nie nie zapytałem? Nie wiem czy choć dwie spośród tych nocy spędziłem z tą samą osobą. Ale jedno jest pewne... Wszystkie miały takie same oczy jak Ty... Czyżbym poszukiwał Cię na siłę? Bardzo możliwe. Jednak Ty zawsze będziesz mnie odrzucał, wraz z moimi staraniami tracąc resztki szacunku do mnie.

                Więc postanowiłem pokochać nienawiść, uśmiechać się Ci w oczy, gdy będziesz na mnie krzyczał. A smutki zatopię w lampce wina, wypłaczę się w ramię obcej osoby. Bylebyś tylko patrzył na mnie, nawet jeśli z pogardą.

Historia poza tematem numer sto trzydzieści dziewięć: Matrioszka.

Cóż, powoli zbliżam się do pełnej dziesiątki, od czterdzieści jeden zacznie się długa, dziwna seria, a jeszcze dziś dodam czterdziestkę... Tak więc.. Matrioszka to lalka, która ma w sobie wiele kolejnych. Ludzie też są tacy. Widzimy jedno, lecz we wnętrzu kryje się wiele innych twarzy...

Matrioszka

                Wiesz czym jest lalka, prawda? Jedynie lalką, którą ocenia się po wyglądzie i kupuje te najładniejsze, by się nimi bawić. Tylko dzieci potrafią kochać lalki i czuć się przez nie kochane. Starsi je ignorują, czyż nie? Widzą tylko ich powierzchowność, ignorując to, co mają wewnątrz. Jedynie dzieci zainteresują się nimi i odkryją ich tajemnice. Wiesz czym jest matrioszka, prawda? Niby zwyczajna zabawka o prostym wyglądzie, jednak wewnątrz kryje się wiele kolejnych, podobnych jej przedmiotów. Jedynie dziecko, bawiąc się nią i otwierając zauważy jej wnętrze, inni będą widzieć jedynie nieco zwyczajną powierzchowność.

                Ludzie także bywają matrioszkami. Mężczyzna o prostym wyglądzie i niewinnym uśmiechu siedzi obok swych sióstr. Co widzisz, patrząc na niego? Ach tak, jest taki wielki! Zupełnie jak największa część matrioszki, czyż nie? Lecz nikt do niego nie podchodzi, nie chce poznać prawdy. Widzą jedynie zewnętrzną powłokę, wielkie ciało, niewinny uśmiech, siłę, która zdaje się być zbyt niebezpieczna, by z nią igrać. Lecz, gdy przyjrzysz się bliżej, zauważysz że matrioszkę można otworzyć. Jak wielu tak zbliżyło się do niego, by chociażby zrozumieć, że coś ukrywa? Prawie nikt, czyż nie? Uważają matrioszkę za pustą figurkę o biednym kształcie. Jak wielu zrozumie, że jest o wiele ciekawsza od pięknych, lecz próżnych i nieruchomych figur z porcelany? Dopiero, gdy otworzysz matrioszkę wielokrotnie poznasz jej wszystkie oblicza. Możesz z góry zakładać, rozumiejąc zasadę jej działania, że wewnątrz pojawi się po prostu kolejna, lecz mniejsza warstwa. Lecz nie wszystkie matrioszki muszą być tymi klasycznymi, czyż nie? Czy nikt nie potrafi stworzyć pustego kształtu kota? Czy musi to być jedynie kształt biednej kobiety? Jak wielu więc i jego tak osądziło? Nawet wiedząc, że coś skrywa, nie próbowało dociec prawdy zakładając, że nie chcą jej znać, że jest prosta do przewidzenia. Jedynie niewielu udało się zajrzeć pod pierwszą warstwę. Czy ktoś zauważył kolejne pod nią? Jak wiele skrywa ten, którego uśmiech jest tak niewinny?

Wiersz numer sto czterdzieści cztery: Przeznaczenie narodzenia.

Najpierw mały kącik radości autora: Napisała do mnie bardzo miła i piękna pani. Jeszcze nie wiem naprawdę jak wygląda, bo nie udało mi się ściągnąć jej zdjęcia, gdyż komputer się buntował, ale na pewno jest słodka. Powiedziała, że podoba jej się jak piszę. Jest taka miła i słodka. Chciałabym, żeby się częściej uśmiechała... Jak tylko mi się uda to zdjęcie uzyskać to postaram się ją narysować. A już lista rysunków mi się rozciąga...

A teraz już w temacie: Królowie rodzą się królami, nie mając wpływu na swoje przeznaczenie. Nie wolno im marzyć ani kochać. Musza być posłuszny i tworzyć sojusze, poślubiając obcych ludzi, prowadzić wojny, czasem zabijając ważne dla siebie osoby. Są jedynie marionetkami, które nie mają prawa do szczęścia, mogą jedynie służyć swemu państwu.

Przeznaczenie narodzenia

Choćbyś nieważne co zrobić chciał
Trzymają Cię niewidzialne łańcuchy
Narodziłeś się do nich przykuty
A od nich nie ma ucieczki

Ludzie Ci zazdroszczą, podzwiają Cię
Wołają na Twój widok „Niech żyje!”
Lecz Ty żyć już nie chcesz
Niewoli masz już dosyć

Czy to Ty rządzisz nimi czy oni Tobą?
Każdy Twój ruch to suma ich oczekiwań
Lecz oni krzyczą jedynie, żeś Ty władcą
Nie wiedząc, że to oni pociągają za sznurki

Urodziłeś się tu i teraz
Każdy Twój oddech zaplanowany jest z góry
Do miłości prawa nie masz, obowiązek posłuszeństwa jeno
Do ślubu idziesz z obcą Ci kobietą

Kochasz musisz znienawidzonych, nienawidzić ukochanych
Dlatego, że tak chcą ci, którym jesteś oddany
Któż z was naprawdę jest poddanym?
Ten, kto kocha żyjąc w biedzie, czy obojętne na tronie dziecię?

Prawdy nie znasz, kłamstwa Cię otaczają
Nazywają Cię wybranym, narodziłeś się by rządzić
Lecz czekasz jedynie na kres dni swoich
Mając w okół siebie puste lalki jedynie

Tyś jest marionetką z tysiącem sznurków
Jak wielu za nie pociąga?
Sam już nie wiesz, lecz uciec nie zdołasz

Od tych, którzy nazywają Cię królem

poniedziałek, 8 lipca 2013

Historia poza tematem numer sto trzydzieści osiem: Narodzeni potępieni.

Dawniej kobiety nazywano powodem grzechu, odmiennych zaś potępionymi. Co więc stanie się, gdy silna dziewczyna urodzi się w czasach ciemności? Jak te czasy przeżyje odmienny tak bardzo chłopak? Trzynastoletni Węgry i Prusy, AU, brak pairingu, bo za młodzi (mimo iż Francja z Dark!Hetalii nieco na to naciskała, bo wtedy w tym wieku już dzieci posiadano własnej produkcji), czasy wieków średnich, nie wiem dokładnie... Trochę pobieżnie napisane, bo nie znam dobrze społeczeństwa i realiów tych czasów, a nie chcę popsuć. Pod koniec zasypiałam, więc popsułam...

Narodzeni przeklęci

                Czy narodziny są grzechem? Są czasy i ludzie, którzy tak uważają. To, jakim się narodziłeś potrafią nazwać karą, choć nie zrobiłeś niczego złego. Ci, którzy niczego nie rozumieją, wymyślają wytłumaczenia, które przynoszą jedynie cierpienie. Ci, którzy chcą zrozumieć dowiedzą się, że mają prawo do szczęścia.
                Wieki średnie. Czas mroku, zatrzymania. Myślenie było grzechem. Gdy powiedziałeś zbyt wiele ginąłeś, jako heretyk. Gdy potrafiłeś zbyt wiele stawałeś się podejrzanym o konszachty z diabłem lub magię. Kobiety były jedynie podnóżkami mężczyzn, pozbawione praw i godności. Miały jedynie rodzić dzieci i służyć swym mężom. A ci, którzy urodzili się inny od reszty społeczeństwa na pewno zrodzili się z kontaktu z diabłem. Czas, gdy narodziny były grzechem. Kobiety rodziły się kobietami dlatego, że Bóg już wiedział, że będą złe i tworzył je słabe, by nie sprowadziły zagłady. Odmienności były piętnem dla tych, którzy zrodzili się z woli diabła. Tak myślało społeczeństwo. I tak też traktowano niewinnych, których jedynym grzechem było istnienie.
                Wśród ludzi myślących jedynie kategoriami potępienia i zbawienia, nie znających ludzkiej natury, żyła młoda dziewczynka, która pragnęła wolności. Długie włosy i suknia były niczym kajdany mówiące o jej wyroku. Dziś nazwalibyśmy ją dzieckiem, lecz wtedy była to wręcz panna na wydaniu. I tego właśnie się obawiała... Była zbyt młoda, nie zdążyła jeszcze nikogo pokochać, a widziała jak jej ojciec rozmawiał z podstarzałymi bogaczami, którzy zerkali na nią chciwie. Trzynaście wiosen, pośród tego mroku to idealny wiek, by wydać na świat dziecko. Ludzie żyją krótko, umierają młodo, dzieci nie dożywają dorosłości. A kobiety mają być jedynie posłuszne i płodne. Lepiej, by zdążyły nim przyjdzie po nie koścista dama w czarnym płaszczu. Kosa śmierci z wielką łatwością przecina cienką nić życia. Jednak ona tysiąckroć bardziej pragnęła śmierci niż życia z kimś, kogo miałaby nie kochać. Była zaradna, w każdej chwili mogła rozpocząć samodzielne życie z dala od tych pogrążonych w ciemnocie ludzi. Zawsze tęskniła do lasu, do wolności... Wiedząc, jak może skończyć się jej los, w tajemnicy przygotowywała plan ucieczki z miejsca, które pragnie jedynie jej poniżenia. Cały ten marny świat był otępiały. A ona wiedziała jak się z niego wyrwać. W tajemnicy, ze skrawków materiałów, szmat, uszyła sobie męskie ubranie. W takim łatwiej byłoby żyć w wolnym miejscu, z dala od ciemnoty. I łatwiej byłoby o szacunek. Jednak minął jakiś czas, nim się przełamała i ruszyła ku wolności. Ten dzień sądu nadszedł, gdy kazano jej poślubić obcego człowieka tylko dlatego, że wymagał najniższego posagu spośród tych, którzy prosili jej ojca o jej rękę. Czemu nikt nie pytał jej samej? Więc i ona, nic nie mówiąc, pośród nocy ścięła swe zbyt długie włosy, które ciążyły niczym kajdany i przywdziewając męskie szaty, zabrała z domu najpotrzebniejsze rzeczy, by skryć się w lesie. A tam znalazła stary domek zielarki, którą niedawno spalono na stosie za czary. Jednak ona wiedziała, że to było kłamstwo. Znała tę kobietę, wiedziała, że była dobra i pomagała ludziom. Jednak osoby nie uleczyły jednak jej lekarstwa... To właśnie rodzina nieszczęśnika rozpowiedziała o rzekomych czarach. Tacy ludzie byli najgorsi. Gdy ktoś mimo bezsilności stara się do końca, a jednak ponosi klęskę, oni nazywają to celowym działaniem i mszczą się za nie. A teraz ta chatka stała pusta. Dziewczyna mogła spokojnie przeżyć w tym miejscu wiele lat. Wiedziała, że nikt nie będzie jej szukał. Miała wiele rodzeństwa, była jedynie kolejną gębą do wykarmienia. Skoro miała być jedynie niepotrzebnym dzieckiem, lub niewolnicą obcego mężczyzny, którego miałaby nazywać swym mężem, wolała pozostać tu sama. W męskich szatach czuła się wolna, bez brzemienia bycia słaba kobietą. Wiedziała, że jest silniejsza niż te, które korzą się przed swymi mężami. Wiele razy chyłkiem, gdy nikt nie patrzył, uciekała do lasu i obserwowała polowania, które miały na celu jedynie przyniesienie królom dziczyzny. Jednak ona wiedziała, że jej się kiedyś bardziej przydadzą. Wiedziała dobrze skąd w lesie może zdobyć jedzenie, rośliny i zwierzęta nie miały przed nią tajemnic dzięki jej ciekawości. Łamała wiele zasad, które jedynie więziły... Tu ich nie było.
                Czasem jednak to nie wolność była priorytetem, byli ludzie, którzy mogli stracić znacznie więcej. Jego jedynym grzechem było narodzenie się takim, jakim był. Czerwone oczy nazwane zostały dziedzictwem szatana, a on sam jego synem. Wychowywał się na ulicy, niechciany przez przesądnych rodziców. Nie był podobny ni do brata, ni do ojca. Był nikim. Niczym krople krwi rozlane na śniegu, są wyjątkowe, ale nikt nie chce na nie patrzeć, nikt nie chce, by istniały. Włóczył się z jednego miejsca na drugie, a okoliczne dzieci rzucały w niego kamieniami. Jednak dzięki temu zdobył siłę, potrafił pokazać, że jest od nich silniejszy, że bije od niego światłość, a nie jest żadnym dzieckiem ciemności. Często szukał azylu w kościołach, starał się jak najbardziej pomagać tym, którzy mienili się sługami bożymi. Chciał udowodnić, że i on jest stworzony na boski obraz, tak jak inni. Jednak nawet tam nie był mile widziany. Mówiono, że udaje, iż chce służyć Bogu, a naprawdę jest wysłannikiem diabła.  Jednak wkrótce miał dość uniżania się, by zostać zaakceptowanym. Czy był gorszy tylko przez to, jak wyglądał? Nie czuł się gorszy. Czuł się silny i wyjątkowy. Na przekór ludziom nosił ze sobą krzyżyk, który sam zrobił. Może i był nieco ciemny i z niezbyt szlachetnego metalu, ale był jego własny. A skoro dane mu było znaleźć na niego materiały to czy ktoś na górze sam nie pragnął, by go miał? Liczba trzynaście okazała się być dla niego pechowa. Gdy skończył właśnie tyle lat, w dniu jego urodzin został napadnięty przez nieznanych mu ludzi. Krzyczeli, że dziecię diabła nie ma prawa żyć i próbowali mu te „niegodne” życie odebrać. Jednak on na to nie pozwoli, potrafił się obronić. Jednak to przyniosło mu jedynie większe kłopoty. Po mieście rozniosły się słuchy, jakoby wpadł w szał i to on zaatakował i zranił tych ludzi. Musiał uciekać, by ludzie nie dokonali na nim samosądu, jako na niebezpiecznej bestii. Nie mając wyboru, ruszył przed siebie. Nie miał niczego, co mógłby zabrać ze sobą. Jedynie ucałował ten mały, czarny krzyżyk, który był jego jedynym skarbem. Pobiegł do lasu. Wilki wydawały mu się być bardziej przyjazne niż ludzie. Szukał azylu między drzewami. Był gotowy sam zrobić dla siebie schronienie, choćby najprostszy szałas. Jednak nie było to potrzebne. Ujrzał w oddali domek. Nie wiedział po co ktokolwiek budował go w środku lasu, ani tym bardziej, czemu z komina leciał dym. Czuł jednak miły zapach, dochodzący z wewnątrz. Ruszył więc ku temu dziwnemu domostwu. Spojrzał przez okno i ujrzał, jak myślał, młodego chłopca, gotującego obiad na ogniu. Zapukał do drzwi. Nie krył w żaden sposób swego wyglądu. Był z niego dumny, ze swej wyjątkowości. Choć ludzie wciąż krzyczeli, by się nie pokazywał na oczu, że jest potępiony, on wciąż miał głowę podniesioną wysoko.
                W środku nastąpił niepewny ruch, a mieszkaniec domostwa zwrócił swe oczy ku drzwiom, które chwilę później otworzył. Zielone i czerwone oczy spojrzały na siebie nawzajem.
- Kim jesteś i po co tu przyszedłeś? – panna w szatach mężczyzny spojrzała gniewnie na przybysza.
- Już mam dość tych dziwnych podejrzeń, jakbym miał powybijać wszystkich na swej drodze. Szukam schronienia i tyle – młodzieniec o oczach diabła, lecz z krzyżem na szyi wydawał się być zbyt zrezygnowany.
- Wchodź. Tu jest inaczej niż w tym przeklętym mieście. Nie będę Cię potępiać za to, jaki się urodziłeś. Ale w zamian oczekuję tego samego.
- Przecież z Tobą jest wszystko w porządku, to co niby miałbym potępiać? – chłopak spojrzał na nią nieufnie.
- Zostańmy przy tym sposobie myślenia. Chodź, akurat zrobiłem obiad – dziewczyna wolała udawać przy nim chłopca, tak czuła się bezpieczniej. Chciała szacunku, którym mogli cieszyć się jedynie mężczyźni. Nie potrzebowała niczego innego, litości ani miłości. Wiedziała, jacy są mężczyźni, nawet temu nie mogła ufać.
- W ogóle to Gilbert jestem – chłopak powiedział to z cieniem dumy w głosie.
- Erszebet – dziewczyna cieszyła się teraz, że urodziła się w innym kraju, choć go zbytnio nie pamiętała. Teraz mogła spokojnie podać swe imię, a nikt nie będzie w stanie rozpoznać po nim choćby jej płci, nie znając jej pochodzenia.
- Dziwne imię... Ale całkiem nieźle brzmi. No to zabierajmy się do jedzenia, młody – chłopak zaśmiał się głośno, po czym oboje usiedli przy małym stoliku z drewna.
                Domek był mały, miał jedynie jedno, duże posłanie, a raczej barłog na ziemi. Kilka zbitych desek stojących na czterech pieńkach było stołem, obok którego były mniejsze dwa pieńki jako krzesła. Było jeszcze palenisko, kilka glinianych garnków i pojemników z ziołami. Jednak dla dwojga dzieci, jak i wcześniej dla zielarki był idealny. Dziewczyna postanowiła udawać chłopca dla własnego bezpieczeństwa. Nie chciała mieć kłopotów z powodu jedynie pojedynczego posłania, które musiałaby z tym chłopakiem dzielić. Udając chłopca miała pewność, że traktowałby ją na równi i nie czyhał na jej cnotę. Była silna, mogła zrobić wszystko, co robią mężczyźni. Jakiś czas mieszkała na wsi, nim jej ojciec  nie stracił ziemi i nie musiał znaleźć pracy w oddalonym od ich domu mieście. Dobrze znała ciężką pracę, obserwowała wszystkie zajęcia, nie tylko te przeznaczone dla kobiet. Wiedziała, że będzie w stanie dorównać mężczyźnie.
                Tak też rozpoczęło się wspólne życie tych, których nie chciał świat. Niepotrzebni, potępieni... Choć tacy jak inni, uznani zostali za gorszych. Powód grzechu, dziecię diabła... Czyż nie pasowali do siebie idealnie? Wspólnie zbierali lub polowali w lesie na składniki do obiadu, który później wspólnie jedli. Chłopaka zastanawiało, czemu jego przyjaciel woli kąpać się o innej porze, lub daleko od niego, choć strumień zawsze był taki przyjemny. Jednak nie podejrzewał kompletnie prawdziwego powodu, śmiejąc się jedynie, że przyjaciel jest zbyt wstydliwy. Poznawali się lepiej, odrzucając przeszłość. Nie wiedzieli, kim drugie było dawniej. Teraz byli zupełnie kimś innym. Narodzili się na nowo, bez piętna i przekleństwa. Dziewczyna była szczęśliwa, że jeszcze jest zbyt młoda, by jej własne ciało wydało jej tajemnicę, choć inne dziewczęta w jej wieku krwawiły uporczywie. Czuła, że to w pewien sposób dar niebios, by mogła mieć więcej czasu, nim wyjawi przyjacielowi prawdę, a on nie pozna jej przypadkiem. Każde z nich otrzymało prezent, który pozwalał im żyć tak, jak sami chcieli.

Jednak, gdy słońce postanowiło ruszyć w najdłuższą wędrówkę w roku, w lesie pojawili się ludzie z miasta. Ujrzeli domostwo, które dawno już istnieć nie powinno i dym w kominie. Usłyszeli śmiech dwojga dzieci, których głosy w mieście zamilkły. Ludzie weszli bez zapowiedzi do domu. To byli ci mężczyźni, którzy jeszcze w mieście zaatakowali chłopca, wśród nich ten, który nie żądał posagu starając się o rękę dziewczyny. Ludzie znali prawdę. Dziewczynę nazwali czarownicą, chłopaka diabłem. Na pewno wiedźma czarnej magii używała, a diabeł ją opętał, by się zmieniła. Na nic zdały się tłumaczenia. Ludzie mieli własną prawdę i dwoje zabrano siłą do miasta. Znając swe przeznaczenie, czekając na koniec uwięzieni, opowiedzieli sobie swe życia. I, nie znając jeszcze miłości mieli odejść nie zaznawszy jej smaku. Czy tak się stanie? Czyja prawda wygra? Ich czy ludzi pogrążonych w ciemności? Czy nadejdzie ratunek? Odpowiedź spowiła ciemność wieków, które powołując się na miejsce pełne światła, pogrążały świat w mroku.

Wiersz numer sto czterdzieści trzy: Powód zwycięstwa.

Zauważyłam, że dawniej było wiele przesądów związanych z albinizmem, którego przykładem jest Prusy. Jak przetrwał on czas, gdy tacy jak on byli potępieni? Czy może właśnie to było powodem tego, że nie poddał się i starał się być najlepszy?

Powód zwycięstwa

Jak mogłeś żyć z podniesioną głową
Gdy takich jak Ty nazywano diabłami?
To właśnie był powód
Dzięki któremu się nie poddałeś

Miałeś być lepszy, choćbyś był diabłem, stać się miałeś aniołem
Przywdziałeś białe szaty, splamiłeś je krwią
Lecz to był jedyny sposób
By stanąć po tej lepszej stronie

Gdy diabłem Cię zwali, Ty walczyłeś z krzyżem na piersi
Pokonałeś własne przeznaczenie, poczułeś się najlepszy
Nigdy nie przestałeś iść na przód
Nawet, jeśli tonąłeś we krwi

Jednak stałeś się wszystkich wrogiem
Ani diabłem, ani aniołem
Samotnie piąłeś się na szczyt, ku Niebu

Lecz szybko spadłeś w dół, do piekła

sobota, 6 lipca 2013

Historia poza tematem numer sto trzydzieści siedem: Lustro kłamie.

Liechtenstein chce być taka jak jej braciszek, jednak w lustrze widzi wciąż osobę zbyt od niego różną. Miniaturowa miniaturka z perspektywy Liechtenstein.

Lustro kłamie

                Lubię to uczucie, gdy przewiązuję sobie wstążkę. Dostałam ją od Ciebie, jest piękna. Jednak przez nią różnimy się od siebie... Ale jestem taka jak Ty, prawda? Oboje co rano zapinamy guziki takiego samego munduru, podeszwy naszych butów wydają ten sam dźwięk, gdy idziemy po asfalcie. Jesteśmy tacy sami, prawda? Może jestem trochę niższa, bardziej dziecinna... Ale podrosnę i będę taka jak Ty!
                To lustro kłamie... Pokazuje słodką dziewczynkę. A ja przecież jestem taka jak Ty, braciszku! Wcale nie chcę mieć długich włosów i sukienek jak inne dziewczynki... Wystarczy mi fryzura taka, jaką masz Ty, taka jest idealna. I ten sam mundur. Czemu więc w odbiciu wciąż widzę te długie warkocze i różową sukienkę? Pozbyłam się ich już dawno. Jestem taka jak Ty, braciszku.
                Nie chcę patrzeć na siebie, gdy przebieram się do spania, gdy się myję... Zbytnio się wtedy od Ciebie różnię. Nie chcę patrzeć na ciało, które jest tak różne od Twojego... Ale Ty chcesz, by takie było, prawda? Chcesz, bym była Twoją małą siostrzyczką. Ale ja chcę być taka jak Ty! Jednak co rano przewiązuję wstążkę. W końcu jestem Twoją maleńką siostrzyczką.
                Wieczorem zakładam piżamę tak podobną do Twojej. Chcę śnić, że jestem taka jak Ty. Pokój przesiąknięty jest Twoją obecnością. Tak jest dobrze. Chcę być taka jak Ty. Twe rysunki są słodkie, a strzały celne. Jesteś idealny, braciszku.

                Gdy tego nie widzisz, podkradam Twą broń. Wybacz mi, ale chcę być taka jak Ty. Gdy zapada zmrok, a Ty nie możesz mnie zobaczyć, kryję się w oddali, byś nie słyszał, jak staram się ustrzelić kolejny cel. Czasem przez to jestem bardzo zmęczona, czasem gniewasz się, że znika Ci amunicja. Ale ja kiedyś będę taka jak Ty. Zobacz, narysowałam króliczka... Czy nie jest taki jak Twoje?

piątek, 5 lipca 2013

Historia poza tematem numer sto trzydzieści sześć: Więzy.

Nyotalia, AU. Kraje Bałtyckie w formie dziewcząt, które tracąc majątek pracują u Rosyjskiego rodzeństwa. Polska również gościnnie występuje, mając szalony pomysł. W Hetalii ich relacje wyglądają wręcz zabawnie. Ogromny mężczyzna ukrywa się przed piękną kobietą, starsza siostra otacza troską brata, młodzieniec odrzucany jest przez damę. A spójrzmy na to odwrotnie... Brat pragnie posiąść własną siostrę, która będąc drobną kobietą, nie ma szans z silniejszym mężczyzną. Nadopiekuńczy starszy brat zachowuje się dziwnie względem siostry. Młoda kobieta wciąż ma łamane serce (i nie tylko) przez zapatrzonego we własną siostrę ukochanego. A do tego dziewczęta nie mające szans na poprawę swego losu i młoda kobieta, która chcąc osiągnąć wiele, jest przez innych postrzegana jako jedynie pył. Czy nie jest to zupełnie inny obraz sielanki, którą ukazał nam Himaruya? Czyż raj nie stał się ruiną?

Więzy

                Co jest najważniejsze na tym świecie? Czyż nie to, by pokonać samotność? Więzy krwi, więzy przyzwyczajenia, uczuć, afektów... To wszystko pozwala nam zwyciężyć nad pustką w sercu. Jednak co zrobić, jeśli te więzy staną się kajdanami? Gdy w okół nas zgromadzą się ci, których kochamy, a którzy przynoszą jedynie cierpienie? Odrzucona miłość również boli, prowadzi do obłędu. I nigdy nie wolno pomylić opieki z zamknięciem w złotej klatce.
                Młoda kobieta doglądała kwiatów w swym ogrodzie. Były dużo większe od niej i złote niczym słońce na niebie. A ona, drobna, niczym Alicja w Krainie Czarów, przechadzała się między słonecznikami, zupełnie, jakby była w magicznym ogrodzie. To było jej wytchnienie. Od wszystkiego, od życia, od problemów. Czuła, że to miejsce jest jej rajem. Mogłaby żywić się ziarnami słoneczników, pić rosę z ich liści. Byłaby wolna, z dala od wszystkiego, co ją przerażało. Jednak nigdy nie można być całkowicie wolnym.
- Anya! Gdzie Ty jesteś?! Wracaj do domu! – usłyszała, jak jej starszy brat ją woła. Był nieco nadopiekuńczy... Znaczy... Nie pozwalał jej samej wychodzić z domu... Martwił się o nią na pewno, ale... Ale ona chciała być wolna, nie była już małą dziewczynką. Jednak wciąż tak wyglądała... Różowy płaszcz, który każe jej nosić „bo słodkie, małe dziewczynki najlepiej wyglądają w różowym”, rozpuszczone włosy, których nie może związać wysoko, „bo jest jeszcze za młoda na dorosłe fryzury”. Była jedynie marionetką, ukrytą pośród kwiatów. Ptakiem zamkniętym w złotej klatce. – Ach, tu jesteś! – ujrzała w oddali wysokiego mężczyznę i wiedziała, co później się stanie.
- Dymitr, ja tylko na trochę przyszłam do ogrodu, nie wyszłam poza ogrodzenie... – dziewczyna drżała, skrywając się wśród słoneczników.
- Ale nawet nie powiedziałaś, że idziesz do ogrodu... Tak bardzo się martwiłem... Widzisz? Płakałem przez Ciebie – mężczyzna pokazał zaczerwienione oczy, jednak wydawał się być jedynie pijany.
- Przepraszam, następnym razem zapytam... Gniewasz się?
- Nie gniewam, ale musisz być grzeczną dziewczynką i należy Ci się kara...
- Proszę... – jednak błagania były na nic. Mężczyzna wziął ją na ręce, by po kilku minutach zamknąć w pokoju, z którego nie było ucieczki.
                W tym miejscu nie było nic złego, to nie miejsca się bała. Było tu ogromne, pastelowo różowe, łóżko, dywany i ściany miały podobne kolory. Tak samo tysiące różnej maści pluszowych zabawek. Wszystko było ogromne, by wśród tego czuła się jak maleńkie dziecko. Jej brat uwielbiał patrzeć, jak wydawała się być drobniutka w tym ogromnym miejscu. Drzwi miały klamkę jedynie z zewnątrz. By otworzyć je od środka potrzebny był klucz. Wejść mógł każdy, wyjść tylko niektórzy... I to właśnie było przerażające. Jednak w tym miejscu miała wszystko. Było przejście do małej łazienki, połączonej jedynie z tym pokojem i kuchni, która była pełna słodkości. Wystarczyło, by została tu cały dzień w ramach „kary za nieposłuszeństwo”. Dla wielu ludzi takie miejsce to byłaby nagroda, czyż nie? Karą miało być jedynie uwięzienie, niemożność podziwiania słoneczników w ogrodzie. W pokoju nie było okien, jedynie wiele nocnych lampek dla dzieci. Panował półmrok... A drzwi się otworzyły...
- Siostrzyczko... Stąd mi nie uciekniesz... – to był głos jej młodszego brata. Ukrył się natychmiast pod wielkim łóżkiem, drżąc ze strachu. Nie chciała znów tego przeżywać. Nie mówiła nic starszemu z braci, który przecież by ją ochronił... Właśnie dlatego, że by to zrobił. Wiedziała, że był zdolny zabić każdego, kto ją skrzywdzi, nawet ich własnego brata. A wtedy straciłaby obu braci, gdy ludzie przyszliby zabrać starszego do okropnego, odległego miejsca. – Wiem, że tu jesteś, siostrzyczko... Moja miłość do Ciebie mnie tu przywiodła... Czuję zapach Twoich włosów... Skóry... Przecież Ty też mnie kochasz, prawda? Jesteśmy sobie przeznaczeni...
- Nikolai, wracaj do swojego pokoju! Braciszek będzie zły, jeśli Cię tu zobaczy! – nie było sensu udawać, że pokój jest pusty. Skoro była starsza, to może uda jej się chociaż dziś zdobyć coś dzięki szacunkowi?
- Sam mi dał klucz. Jest bardzo szczęśliwy, że tak bardzo kocham naszą najdroższą siostrzyczkę... – ach, tak... Dla Dymitra najważniejsza była siostrzyczka. Przysięgając wierność jego małej siostrzyczce mogłeś zdobyć wszystko. Tak on to widział, słodka, niewinna miłość brata do siostry. Nie wiedział, co kryje się za drzwiami, które z chęcią zamykał... To dlatego wymyślał tysiące rzeczy, za które mógł ukarać siostrzyczkę. Było mu żal brata, który nigdy nie może wejść do jej pokoju. Nie znał prawdy, chciał jedynie im pomóc...
- Proszę, wracaj do swojego pokoju, te pluszaki są zakurzone, jeszcze złapiesz jakąś alergię czy coś...
- Przecież braciszek sam je dziś rano wszystkie czyścił... Sprząta ten pokój każdego ranka i wieczora, Dobrze o tym wiesz... Chodź... Nie opieraj się... – siłą wyciągnął drobną postać spod łóżka, by chwilę później rzucić ją na nie. – Cichutko... Jeśli braciszek pomyśli, że robię Ci krzywdę, to może mnie wyrzucić z domu... Posiekanego, w worku, do zamarzniętego jeziora... Nie chcesz tego, prawda? Nie chcesz, żeby braciszka zabrali za karę źli ludzie?
- Nie chcę... Ale proszę, odejdź...
- Przecież ciągle mówisz, że jesteś samotna... Kręcisz się w okół naszych pokojówek jak mucha w okół spleśniałych jabłek. Czemu więc nie staniesz się grzeczną dziewczynką i nie pozwolisz bratu Cię kochać?
- Bo Ty źle kochasz...
- Pokażę Ci, że wszystko jest ze mną w porządku... Znów staniemy się jednością... – chłopak przycisnął swoją maleńką siostrzyczkę do ogromnego łóżka. Nie widział w tym nic złego. Oboje byli dorośli, a on przecież tak bardzo ją kochał. Jednak nie tak, jak powinien. Kochał ją miłością zakazaną, władczą, pełną pożądania. Chciał, by należała jedynie do niego. Pośród półmroku posiadł jej ciało, nazywając to połączeniem ich w jedno.
                Wyszedł, zostawiając ją samą. Ona nie płakała, wylała już zbyt wiele łez. Jednak to zawsze zmieniało jej serce. Gdy on szedł korytarzem, jedna ze służek podeszła do niego.
- Proszę mi wybaczyć śmiałość, ale... Czy mógłby pan to przyjąć? – podała mu pięknie haftowaną chusteczkę. Było na niej nieco krwi, zapewne sama haftowała ją po nocach, gdy światło i drżące, przepracowane dłonie odmawiały jej posłuszeństwa.
- Czy Ty tego nigdy nie zrozumiesz? Nigdy nie dorównasz mojej siostrze! – spojrzał na nią wzrokiem pełnym pogardy, gdy ona kuliła się w sobie.
- Nie chcę nawet próbować, wiem, że to bezskuteczne – czuła się okropnie, mówiąc to i wiedząc czemu jest w tym miejscu, a jak sprawy wyglądały jeszcze niedawno. Utraciła wszystko, choć kiedyś to ona była tą, która mogła spoglądać na swoją dzisiejszą panią z góry. Zyskała jedno. Miłość. Miłość, która nigdy nie została odwzajemniona.
- Więc po co jeszcze za mną chodzisz? – powoli oboje zbliżali się do ogromnego salonu. Mężczyzna stanął w pobliżu kominka.
- Chcę jedynie powiedzieć... Ja... Ja przepraszam, ale... Ale ja pana kocham – powiedziała to w sposób nieco stanowczy, chciała, by zostało to usłyszane. Długo zbierała się w sobie, by to powiedzieć.
- Ach, tak...? – złapał jej nadgarstek, przyciągając ją do siebie. – Więc chyba nie mogę pozostać na to obojętny? – złapał jej dłonie mocno. Zbyt mocno.
- To boli... – powiedziała cicho. Jednak była szczęśliwa myśląc, że chce być dla niej miły, a jedynie nie umie tego wyrazić.
- Ma boleć. Żebyś więcej nie wpadła na żaden głupi pomysł – wyrwał z jej dłoni chustkę i wrzucił do ognia, a jej palce ścisnął mocno. Był obojętny na krzyk i dźwięk pękających kości. – Wynoś się stąd – powiedział sucho, a ona odeszła.
                Gdy nadszedł wieczór wszystkie trzy służki mogły już odpocząć w swoim pokoju. Był mały, a ich łóżka były tuż obok siebie. Skrzynie z rzeczami ukryte były pod posłaniami, a przy jedynym oknie stała wspólna toaletka. Najmłodsza opatrywała dłonie swej przyjaciółki.
- Mówiłam, że nie powinnaś tego robić... On widzi tylko swoją siostrę... Zrobi Ci krzywdę... I widzisz? To wszystko tylko przez niego...
- Ale miał ciepłe dłonie... To było takie miłe... On wcale nie jest zły... Po prostu potrzebuje kogoś, kto się nim zaopiekuje...
- A raczej kogoś na kim wyładuje frustrację... – powiedziała jasnowłosa dziewczyna odkładając okulary na wspólną toaletkę. – Powinnaś bardziej o siebie dbać – w tym momencie otworzyły się drzwi i weszła do nich jasnowłosa kobieta. Wszystkie dziewczęta wstały i stanęły w szeregu, kłaniając się przed swoją panią.
- Ach, jakie wy jesteście grzeczne! I to w was lubię. Słodkie, delikatne... Ach, tylko macie takie takie szorstkie dłonie!
- To dlatego, że pani nam każe tyle pracować. Też chciałybyśmy mieć takie delikatne dłonie jak pani – powiedziała najmłodsza, a blondynka stojąca obok niej szybko zasłoniła jej usta i za nią przeprosiła.
- Ach, ta dziecięca szczerość – kobieta podeszła i pogłaskała dziecko po głowie. – A Ty – spojrzała na piękną dziewczynę o ciemniejszych włosach. – Chodź ze mną – dziewczyna nie protestowała i poszła z nią do jej pokoju. Wiedziała dobrze, że nie ma wyboru. Zwłaszcza, gdy jej pani dopiero co wyszła z tamtego pokoju.
                Wkrótce znalazły się w pokoju blondynki, która wydawała się być bardzo wesoła, jednak kryła w sobie ogromny smutek.
- Powiedz... Czy dziś znowu byłaś u mojego małego braciszka? – zapytała, machając nogami, gdy siedziała na krześle.
- Tak... Ale domyśla się pani co się stało, prawda?
- Ach, tak... Czasem mi Ciebie szkoda... Ale jesteś tak uparta... A mnie ciągle odrzucasz! Powinnyście wszystkie stać się ze mną jednym! Mogłybyśmy się razem bawić i starszy braciszek nie martwiłby się, że jestem sama w ogrodzie, bo byłabym z wami.
- Ale my musimy tu pracować... Poza tym... Czy to nie byłoby dziwne? Biorąc pod uwagę chociażby nasz status, a tym bardziej płeć.
- Skoro więzy rodzinne się dla niektórych nie liczą to czemu nie zignorować by innych zasad? – w jej oczach widać było gniew.
- Przepraszam... – dziewczyna odsunęła się w stronę drzwi.
- Rozbierz się – kobieta wzięła w rękę pogrzebacz leżący obok kominka.
- Dobrze – dziewczyna wiedziała, że nie ma ucieczki. To działo się wiele razy, zawsze tak samo. Fartuszek spadł na ziemię. Tak samo jak sukienka, halki i gorset. Wszystko. Stała tak poniżona, naga i bezbronna. A kobieta nakazała jej się nachylić, by chwilę później zacząć ją bić metalowym przedmiotem. Gdy skończyła, wytarła krew w halkę leżącą na podłodze.
- Jutro masz wychodne. Idź gdziekolwiek, ale nie chcę widzieć Cię w domu – powiedziała kobieta rzucając w służkę jej własnym odzieniem. – Ubierz się. Choć... Chcę jeszcze na Ciebie popatrzeć... Na Twoją krew, ciało, które teraz jest w moim władaniu... Kiedyś wszyscy będą mieszkać razem w tym wielkim domu – podeszła do niej i z jednej z wyrządzonych jej ran zlizała krew. Jednak po chwili, widząc jak dziewczyna drży, odsunęła się. – Nie chcę Cię krzywdzić, ale czasem muszę, żeby braciszek się nie gniewał... Młodszy braciszek się szybko denerwuje... O, może dzisiaj ja Ci założę opatrunki? Będziesz się cieszyć, że się dobrze Tobą opiekuję, prawda? Bo Ty mnie lubisz, prawda?
- Oczywiście... Wszyscy panią kochamy – powiedziała, starając się nie rozpłakać. To kłamstwo powtarzane było w tym domu tysiące razy. Jednak musiała przyznać, że nie mogła po prostu nienawdzić swej pani. Współczuła jej, choć też zazdrościła miłości tej jednej osoby. Jednak takiej miłości nie pragnąłby nikt. Pozwoliła sobie opatrzyć rany i słuchała jak kobieta, niczym małe dziecko, opowiada jej o wszystkim i uśmiecha się szeroko. To zawsze było tu piękne. Uśmiech, szczęście. To pozwalało jej przeżyć.
                Następnego dnia rano założyła swoją wyjściową sukienkę i ruszyła ku domowi swej przyjaciółki. Czasem bywały dni, gdy się kłóciły, czasem czuła się traktowana gorzej, ale tam zawsze była bezpieczna, a ten dom był pełen pięknych wspomnień.
- Felicjo, otwórz – powiedziała cicho, pukając do drzwi. – To ja, Rasa...
- Och, Rosa kochana – dziewczyna otworzyła drzwi i przytuliła przyjaciółkę.
- Znowu to robisz... Wiem, że znaczenie to samo, ale nie przerabiaj mi imienia... – westchnęła ciężko, wchodząc do domu.
- Oj tam, wiesz, jak się nie przerobi to brzmi jakby chodziło o jakąś rasę psa czy kota. A tak od razu wiem, że to moje maleństwo!
- Maleństwo, które Cię może spokojnie na rękach nosić...
- Oj tam. A oni znów coś narobili i nie chcą Cię widzieć, co? Znowu próbowałaś z tym ich... Nikolaiem?
- Tak... I efekt ten sam co zawsze... Co powinnam zrobić, żeby było inaczej?
- On chyba tylko wtedy by przy Tobie był jakby Cię zbrzuchacił. Przepraszam, ale on naprawdę jest kompletnie zapatrzony w swoją siostrę. No nie pogadasz z takim.
- Wiesz, nawet ten pomysł by nie wyszedł... Kilka razy widziałam jak Anya stawała się przez jakiś czas okrąglutka, a potem znowu taka jak zawsze... Oni sobie by nawet z tym poradzili...
- Co? Oni te dzieciaki...
- Nie. Widziałam raz, jak zostawili dziecko pod czyimiś drzwiami... Kiedyś pomagałam jednemu się urodzić, ale zmarł mi na rękach, za szybko na świat wyszedł...
- Ale jak kilka razy... No, może jest już dorosła, ale... To chyba musiało być już dawno, żeby tyle się udało...
- To trwa od dawna... Ale nie mówmy o tym, dobrze?

- Ach, no tak! Ty tu przyszłaś jakoś odżyć, a nie rozmawiać o tamtym wariatkowie. Ale wiesz co... Ja się postaram! Kiedyś znów będzie jak dawniej! I wiesz... Zrobimy dużo więcej... Odzyskamy to, co straciłyśmy... A ich rozdzielimy, dobrze? Żeby znów się nie działo to, o czym ciągle mówisz... Zrobię Ci kakao! – dziewczyna pobiegła do kuchni, zostawiając nieco skołowaną przyjaciółkę w pokoju. Wydawała się być beztroska, jednak ciągle martwiła się o innych, chciała im pomóc. To było zawsze takie zaskakujące. A ona wciąż myślała o tym, co musiała przeżywać jej pani, ta sama, która ciągle ją krzywdzi... Ile razy miała pod sercem niechciane dziecko, które umierało nim się narodziło? Dziewczyna wiele razy widziała, że odmienny stan trwał tylko kilka tygodni... Lecz nawet w jednym roku zdarzało się to wiele razy.... Była tam kilka lat, widziała jak jedno dziecko odeszło, jedno zostało porzucone... Pomyślała, że trzeba to jak najszybciej zmienić. Dla dobra ich wszystkich. Chciała pomóc w szalonym planie przyjaciółki, by pozwolić innym na szczęście, by samej go zaznać. Niedługo wszystko miało się zmienić.