Narodzeni przeklęci
Czy
narodziny są grzechem? Są czasy i ludzie, którzy tak uważają. To, jakim się
narodziłeś potrafią nazwać karą, choć nie zrobiłeś niczego złego. Ci, którzy
niczego nie rozumieją, wymyślają wytłumaczenia, które przynoszą jedynie
cierpienie. Ci, którzy chcą zrozumieć dowiedzą się, że mają prawo do szczęścia.
Wieki
średnie. Czas mroku, zatrzymania. Myślenie było grzechem. Gdy powiedziałeś zbyt
wiele ginąłeś, jako heretyk. Gdy potrafiłeś zbyt wiele stawałeś się podejrzanym
o konszachty z diabłem lub magię. Kobiety były jedynie podnóżkami mężczyzn,
pozbawione praw i godności. Miały jedynie rodzić dzieci i służyć swym mężom. A
ci, którzy urodzili się inny od reszty społeczeństwa na pewno zrodzili się z
kontaktu z diabłem. Czas, gdy narodziny były grzechem. Kobiety rodziły się
kobietami dlatego, że Bóg już wiedział, że będą złe i tworzył je słabe, by nie
sprowadziły zagłady. Odmienności były piętnem dla tych, którzy zrodzili się z
woli diabła. Tak myślało społeczeństwo. I tak też traktowano niewinnych,
których jedynym grzechem było istnienie.
Wśród
ludzi myślących jedynie kategoriami potępienia i zbawienia, nie znających
ludzkiej natury, żyła młoda dziewczynka, która pragnęła wolności. Długie włosy
i suknia były niczym kajdany mówiące o jej wyroku. Dziś nazwalibyśmy ją
dzieckiem, lecz wtedy była to wręcz panna na wydaniu. I tego właśnie się
obawiała... Była zbyt młoda, nie zdążyła jeszcze nikogo pokochać, a widziała
jak jej ojciec rozmawiał z podstarzałymi bogaczami, którzy zerkali na nią
chciwie. Trzynaście wiosen, pośród tego mroku to idealny wiek, by wydać na
świat dziecko. Ludzie żyją krótko, umierają młodo, dzieci nie dożywają
dorosłości. A kobiety mają być jedynie posłuszne i płodne. Lepiej, by zdążyły
nim przyjdzie po nie koścista dama w czarnym płaszczu. Kosa śmierci z wielką
łatwością przecina cienką nić życia. Jednak ona tysiąckroć bardziej pragnęła
śmierci niż życia z kimś, kogo miałaby nie kochać. Była zaradna, w każdej
chwili mogła rozpocząć samodzielne życie z dala od tych pogrążonych w ciemnocie
ludzi. Zawsze tęskniła do lasu, do wolności... Wiedząc, jak może skończyć się
jej los, w tajemnicy przygotowywała plan ucieczki z miejsca, które pragnie
jedynie jej poniżenia. Cały ten marny świat był otępiały. A ona wiedziała jak
się z niego wyrwać. W tajemnicy, ze skrawków materiałów, szmat, uszyła sobie
męskie ubranie. W takim łatwiej byłoby żyć w wolnym miejscu, z dala od
ciemnoty. I łatwiej byłoby o szacunek. Jednak minął jakiś czas, nim się
przełamała i ruszyła ku wolności. Ten dzień sądu nadszedł, gdy kazano jej
poślubić obcego człowieka tylko dlatego, że wymagał najniższego posagu spośród
tych, którzy prosili jej ojca o jej rękę. Czemu nikt nie pytał jej samej? Więc
i ona, nic nie mówiąc, pośród nocy ścięła swe zbyt długie włosy, które ciążyły
niczym kajdany i przywdziewając męskie szaty, zabrała z domu najpotrzebniejsze
rzeczy, by skryć się w lesie. A tam znalazła stary domek zielarki, którą niedawno
spalono na stosie za czary. Jednak ona wiedziała, że to było kłamstwo. Znała tę
kobietę, wiedziała, że była dobra i pomagała ludziom. Jednak osoby nie uleczyły
jednak jej lekarstwa... To właśnie rodzina nieszczęśnika rozpowiedziała o
rzekomych czarach. Tacy ludzie byli najgorsi. Gdy ktoś mimo bezsilności stara
się do końca, a jednak ponosi klęskę, oni nazywają to celowym działaniem i
mszczą się za nie. A teraz ta chatka stała pusta. Dziewczyna mogła spokojnie
przeżyć w tym miejscu wiele lat. Wiedziała, że nikt nie będzie jej szukał.
Miała wiele rodzeństwa, była jedynie kolejną gębą do wykarmienia. Skoro miała
być jedynie niepotrzebnym dzieckiem, lub niewolnicą obcego mężczyzny, którego
miałaby nazywać swym mężem, wolała pozostać tu sama. W męskich szatach czuła
się wolna, bez brzemienia bycia słaba kobietą. Wiedziała, że jest silniejsza
niż te, które korzą się przed swymi mężami. Wiele razy chyłkiem, gdy nikt nie
patrzył, uciekała do lasu i obserwowała polowania, które miały na celu jedynie
przyniesienie królom dziczyzny. Jednak ona wiedziała, że jej się kiedyś
bardziej przydadzą. Wiedziała dobrze skąd w lesie może zdobyć jedzenie, rośliny
i zwierzęta nie miały przed nią tajemnic dzięki jej ciekawości. Łamała wiele
zasad, które jedynie więziły... Tu ich nie było.
Czasem
jednak to nie wolność była priorytetem, byli ludzie, którzy mogli stracić
znacznie więcej. Jego jedynym grzechem było narodzenie się takim, jakim był.
Czerwone oczy nazwane zostały dziedzictwem szatana, a on sam jego synem.
Wychowywał się na ulicy, niechciany przez przesądnych rodziców. Nie był podobny
ni do brata, ni do ojca. Był nikim. Niczym krople krwi rozlane na śniegu, są
wyjątkowe, ale nikt nie chce na nie patrzeć, nikt nie chce, by istniały.
Włóczył się z jednego miejsca na drugie, a okoliczne dzieci rzucały w niego
kamieniami. Jednak dzięki temu zdobył siłę, potrafił pokazać, że jest od nich
silniejszy, że bije od niego światłość, a nie jest żadnym dzieckiem ciemności.
Często szukał azylu w kościołach, starał się jak najbardziej pomagać tym,
którzy mienili się sługami bożymi. Chciał udowodnić, że i on jest stworzony na
boski obraz, tak jak inni. Jednak nawet tam nie był mile widziany. Mówiono, że
udaje, iż chce służyć Bogu, a naprawdę jest wysłannikiem diabła. Jednak wkrótce miał dość uniżania się, by
zostać zaakceptowanym. Czy był gorszy tylko przez to, jak wyglądał? Nie czuł
się gorszy. Czuł się silny i wyjątkowy. Na przekór ludziom nosił ze sobą
krzyżyk, który sam zrobił. Może i był nieco ciemny i z niezbyt szlachetnego metalu,
ale był jego własny. A skoro dane mu było znaleźć na niego materiały to czy
ktoś na górze sam nie pragnął, by go miał? Liczba trzynaście okazała się być
dla niego pechowa. Gdy skończył właśnie tyle lat, w dniu jego urodzin został
napadnięty przez nieznanych mu ludzi. Krzyczeli, że dziecię diabła nie ma prawa
żyć i próbowali mu te „niegodne” życie odebrać. Jednak on na to nie pozwoli,
potrafił się obronić. Jednak to przyniosło mu jedynie większe kłopoty. Po
mieście rozniosły się słuchy, jakoby wpadł w szał i to on zaatakował i zranił
tych ludzi. Musiał uciekać, by ludzie nie dokonali na nim samosądu, jako na
niebezpiecznej bestii. Nie mając wyboru, ruszył przed siebie. Nie miał niczego,
co mógłby zabrać ze sobą. Jedynie ucałował ten mały, czarny krzyżyk, który był
jego jedynym skarbem. Pobiegł do lasu. Wilki wydawały mu się być bardziej
przyjazne niż ludzie. Szukał azylu między drzewami. Był gotowy sam zrobić dla
siebie schronienie, choćby najprostszy szałas. Jednak nie było to potrzebne.
Ujrzał w oddali domek. Nie wiedział po co ktokolwiek budował go w środku lasu,
ani tym bardziej, czemu z komina leciał dym. Czuł jednak miły zapach,
dochodzący z wewnątrz. Ruszył więc ku temu dziwnemu domostwu. Spojrzał przez
okno i ujrzał, jak myślał, młodego chłopca, gotującego obiad na ogniu. Zapukał
do drzwi. Nie krył w żaden sposób swego wyglądu. Był z niego dumny, ze swej
wyjątkowości. Choć ludzie wciąż krzyczeli, by się nie pokazywał na oczu, że
jest potępiony, on wciąż miał głowę podniesioną wysoko.
W
środku nastąpił niepewny ruch, a mieszkaniec domostwa zwrócił swe oczy ku
drzwiom, które chwilę później otworzył. Zielone i czerwone oczy spojrzały na
siebie nawzajem.
- Kim jesteś i po co tu przyszedłeś? – panna w szatach
mężczyzny spojrzała gniewnie na przybysza.
- Już mam dość tych dziwnych podejrzeń, jakbym miał
powybijać wszystkich na swej drodze. Szukam schronienia i tyle – młodzieniec o
oczach diabła, lecz z krzyżem na szyi wydawał się być zbyt zrezygnowany.
- Wchodź. Tu jest inaczej niż w tym przeklętym mieście. Nie
będę Cię potępiać za to, jaki się urodziłeś. Ale w zamian oczekuję tego samego.
- Przecież z Tobą jest wszystko w porządku, to co niby
miałbym potępiać? – chłopak spojrzał na nią nieufnie.
- Zostańmy przy tym sposobie myślenia. Chodź, akurat zrobiłem
obiad – dziewczyna wolała udawać przy nim chłopca, tak czuła się bezpieczniej.
Chciała szacunku, którym mogli cieszyć się jedynie mężczyźni. Nie potrzebowała
niczego innego, litości ani miłości. Wiedziała, jacy są mężczyźni, nawet temu
nie mogła ufać.
- W ogóle to Gilbert jestem – chłopak powiedział to z
cieniem dumy w głosie.
- Erszebet – dziewczyna cieszyła się teraz, że urodziła się
w innym kraju, choć go zbytnio nie pamiętała. Teraz mogła spokojnie podać swe
imię, a nikt nie będzie w stanie rozpoznać po nim choćby jej płci, nie znając
jej pochodzenia.
- Dziwne imię... Ale całkiem nieźle brzmi. No to zabierajmy
się do jedzenia, młody – chłopak zaśmiał się głośno, po czym oboje usiedli przy
małym stoliku z drewna.
Domek
był mały, miał jedynie jedno, duże posłanie, a raczej barłog na ziemi. Kilka
zbitych desek stojących na czterech pieńkach było stołem, obok którego były
mniejsze dwa pieńki jako krzesła. Było jeszcze palenisko, kilka glinianych
garnków i pojemników z ziołami. Jednak dla dwojga dzieci, jak i wcześniej dla
zielarki był idealny. Dziewczyna postanowiła udawać chłopca dla własnego
bezpieczeństwa. Nie chciała mieć kłopotów z powodu jedynie pojedynczego
posłania, które musiałaby z tym chłopakiem dzielić. Udając chłopca miała
pewność, że traktowałby ją na równi i nie czyhał na jej cnotę. Była silna,
mogła zrobić wszystko, co robią mężczyźni. Jakiś czas mieszkała na wsi, nim jej
ojciec nie stracił ziemi i nie musiał
znaleźć pracy w oddalonym od ich domu mieście. Dobrze znała ciężką pracę, obserwowała
wszystkie zajęcia, nie tylko te przeznaczone dla kobiet. Wiedziała, że będzie w
stanie dorównać mężczyźnie.
Tak też
rozpoczęło się wspólne życie tych, których nie chciał świat. Niepotrzebni,
potępieni... Choć tacy jak inni, uznani zostali za gorszych. Powód grzechu,
dziecię diabła... Czyż nie pasowali do siebie idealnie? Wspólnie zbierali lub
polowali w lesie na składniki do obiadu, który później wspólnie jedli. Chłopaka
zastanawiało, czemu jego przyjaciel woli kąpać się o innej porze, lub daleko od
niego, choć strumień zawsze był taki przyjemny. Jednak nie podejrzewał
kompletnie prawdziwego powodu, śmiejąc się jedynie, że przyjaciel jest zbyt
wstydliwy. Poznawali się lepiej, odrzucając przeszłość. Nie wiedzieli, kim
drugie było dawniej. Teraz byli zupełnie kimś innym. Narodzili się na nowo, bez
piętna i przekleństwa. Dziewczyna była szczęśliwa, że jeszcze jest zbyt młoda,
by jej własne ciało wydało jej tajemnicę, choć inne dziewczęta w jej wieku
krwawiły uporczywie. Czuła, że to w pewien sposób dar niebios, by mogła mieć
więcej czasu, nim wyjawi przyjacielowi prawdę, a on nie pozna jej przypadkiem.
Każde z nich otrzymało prezent, który pozwalał im żyć tak, jak sami chcieli.
Jednak, gdy słońce postanowiło ruszyć
w najdłuższą wędrówkę w roku, w lesie pojawili się ludzie z miasta. Ujrzeli
domostwo, które dawno już istnieć nie powinno i dym w kominie. Usłyszeli śmiech
dwojga dzieci, których głosy w mieście zamilkły. Ludzie weszli bez zapowiedzi
do domu. To byli ci mężczyźni, którzy jeszcze w mieście zaatakowali chłopca,
wśród nich ten, który nie żądał posagu starając się o rękę dziewczyny. Ludzie
znali prawdę. Dziewczynę nazwali czarownicą, chłopaka diabłem. Na pewno wiedźma
czarnej magii używała, a diabeł ją opętał, by się zmieniła. Na nic zdały się
tłumaczenia. Ludzie mieli własną prawdę i dwoje zabrano siłą do miasta. Znając
swe przeznaczenie, czekając na koniec uwięzieni, opowiedzieli sobie swe życia.
I, nie znając jeszcze miłości mieli odejść nie zaznawszy jej smaku. Czy tak się
stanie? Czyja prawda wygra? Ich czy ludzi pogrążonych w ciemności? Czy
nadejdzie ratunek? Odpowiedź spowiła ciemność wieków, które powołując się na
miejsce pełne światła, pogrążały świat w mroku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz