Translate

czwartek, 26 grudnia 2013

Historia poza tematem numer sto dziewięćdziesiąt trzy: Stanąć o własnych siłach - Część czterdziesta trzecia.

Czas przemyśleń nadchodzi czasem w nieoczekiwanym momencie.

Stanąć o własnych siłach
Część XLIII

                Następny dzień wydawał się być dla niektórych nieco normalniejszy, jednak wciąż trwała zabawa w gronie rodziny i przyjaciół. Niektórzy dopiero teraz zaczynali prawdziwe świętowanie, niektórzy leczyli kaca po poprzednim dniu. Jednak były osoby, które zastanawiały się nad wieloma rzeczami, które zdarzyły się lub darzyć się powinny. Dzień wydawał się być spokojny, jednak wszyscy mieli w głowach tysiące myśli.
                Chłopak o oliwkowej cerze i szmaragdowych oczach cały dzień pomagał skacowanym gościom doprowadzić się do ładu. I zastanawiał się nad tym, co słyszał, gdy byli zbyt pijani, by kontrolować swe słowa, ale nie wystarczająco, by były one niezrozumiałe. Czy oprócz tego przyjaciela, Antonio miał jeszcze kogoś, kogo mógłby tu sprowadzić, ale miał ważny powód, by tego nie zrobić? Jeśli zaś ten mężczyzna już zachowywał się tak niebezpiecznie w swej perwersji, to jak przerażający musiał być ten drugi? Wolał nawet nie myśleć o tym. Jednak coś w jego sercu mówiło, że nie tak powinno być. W końcu, gdy ma się dwóch przyjaciół należy lubić ich obu, nie faworyzować żadnego z nich. Lecz najwyraźniej to właśnie się działo. Dzień minął mu, gdy był pogrążony w tych myślach.
                Mężczyzna o jasnych oczach i włosach przyglądał się niebu, nie pamiętając dokładnie jak znalazł się w domu swego włoskiego przyjaciela. Cóż, różne rzeczy się działy poprzedniego dnia... Odprowadził go, byli tak zmęczeni, że młodszy chciał od razu zasnąć, lecz kazał mu zostać, nim to się stanie... On położył się obok i... chyba zasnął pierwszy. Teraz jednak, będąc szczęśliwym ze wspomnień poprzedniego dnia zaczął się zastanawiać, jak ten dzień spędził jego brat. Miał nadzieję, iż poznał czym jest smak szczęścia innego niż dni, w które nikt się na niego nie wściekł. Chciał, by jego brat był szczęśliwy, otoczony przyjaciółmi. Lecz wiedział, że mogło być to bardzo trudne.
                Młodzieniec o czarnych włosach spoglądał przez okno. Wiedział, że wkrótce wyjdzie ze szpitala i będzie mógł wrócić do normalności. Czuł jednak, że jego codzienność się zmieni. Miał nadzieję, że na lepsze. Nic nie może pozostać takie samo, gdy poznaje się prawdziwą moc przyjaźni. Uśmiechał się delikatnie, patrząc w niebo. Nieważne, gdzie jesteśmy, możemy patrzeć na ten sam księżyc.
                Albinos obudził się następnego dnia nieco przygnieciony psami. Wszystko go bolało, jednak nie był to ten zły ból. Raczej taki dobry, wspomnienie zabawy. Zwierzęta posłusznie zeszły z łóżka na podłogę, a on dał im jeść. Wkrótce później wyszedł z nimi na spacer. Widział jak niektóre dzieci do niego machają. Pomyślał, jak wiele szczęścia można zdobyć jedynie będąc miłym. Postanowił, że zmieni swe życie. Najpierw zacznie od szukania spokojnej pracy. Postanowił od razu po Świętach za nią pochodzić, by móc pochwalić się bratu jakim jest grzecznym starszym braciszkiem. Chciał, by on był z niego dumny.

                Czas, który różnił się od innych dni sprawił, że tak wiele mogło zmienić się w ludziach. Ważne był jednak to, by kontrolować zmiany i by kierować się ku lepszemu wyjściu.

Historia poza tematem numer sto dziewięćdziesiąt dwa: Stanąć o własnych siłach - Część czterdziesta druga.

Czasem to, co wydaje się być beznadziejne, daje nam nową nadzieję.

Stanąć o własnych siłach
Część XLII

                Czasem biel śniegu jest jedynie pustką i kłamstwem. Pod śnieżnym puchem wciąż kryją się bezlistne drzewa i zmarznięta ziemia, których tak nie chcieliśmy oglądać. Myślimy, że wszystko nagle stanie się piękne, gdy przykryje to śnieg, że wszyscy będą szczęśliwi, gdy rozpoczną się Święta. Lecz prawda jest okrutna. Brzydota świata choć przykryta śniegiem jest niezmazywalna, a sztuczny uśmiech nigdy nie zastąpi prawdziwego.
                Włosy bielsze od śniegu za oknem rozsypywały się na poduszkach, gdy ich właściciel wiercił się w pościeli. Chciał przespać ten dzień, jednak już dawno się obudził, a sen, jak na złość, nie chciał się obudzić. Czemu łudził się, że te dzień będzie inny, lepszy niż pozostałe? Gdyby jego brat tu był, wtedy na pewno byłoby dobrze. Jednak nie było przy nim nikogo i wiedział, że nikt już nie przyjdzie. Rozumiał też, że była to jego wina. Przyjaciele, którzy uwielbiali go jako miłego, rozrywkowego człowieka z dawnych czasów, nienawidzi tego, kim się stał. Był niebezpieczny, zbyt często dążył do swych celów używając środków, które wywoływały u innych strach. Czy dawniej by tak postąpił? Czy, gdy jego brat był jeszcze mały, mógłby mu tak po prostu powiedzieć, że prezenty świąteczne kupił mu za pieniądze ukradzione z domu starszej kobiety, która nie miała nawet na leki? Wtedy pracował ciężko i choć Święta były biedne, na stole leżał zwykle jedynie mały karpik, którego sam złowił w przeręblu, używając do tego prymitywnej podróbki wędki, to były o wiele weselsze niż te, gdy prezentów było wiele, lecz brat patrzył na niego i pytał o to, skąd wziął na nie pieniądze. Gdy zostali sami z bratem mieli wiele pieniędzy pozostawionych przez ich ojca, jednak obaj rozumieli, że nie można z nich ot tak korzystać, bo gdy się skończą, nie będzie już żadnej innej deski ratunku. Więc obaj szukali sposobu, by zarobić własne, choć marne pieniądze i dopiero, gdy one się kończyły, sięgali po te, które zostały po ich tacie. Jednak on chciał inaczej. Chciał lepszego życia. Wiedział też, że brat ma rację, że tych pozostawionych oszczędności nie wolno ot tak roztrwonić. Więc on znalazł inny sposób, by mieć pieniędzy więcej, niż mógłby zdobyć w zwyczajny sposób. A potem wszystko samo się potoczyło... I to niestety w złym kierunku. Pamiętał, jak chciał zaimponować młodej dziewczynie, która mu się spodobała, a która wiele czasu spędzała z mężczyzną, który wydawał się mieć więcej pieniędzy niż włosw na głowie. Ukradł więc dla niej wspaniały naszyjnik. Jednak ona widziała go wtedy, gdy go zdobywał, nie przyjęła więc go. Nie zgłosiła nikomu tego, co wiedziała, jednak kazała mu zwrócić skradzioną rzecz i więcej już się do niej nie zbliżać. On częściowo zrobił jak mu kazała. Nie chciał zostać przyłapanym, gdy znów pojawiłby się w okradzionym miejscu, więc zostawił przedmiot na progu domu, który wydawał mu się być bardzo biedny, żeby mieszkańcy mogli skorzystać z pieniędzy, które był on wart. Jednak w ten sposób to ojciec tej biednej rodziny oskarżony został o kradzież. Chłopak nie mógł sobie tego wybaczyć, w pewnym sensie zmienił się diametralnie. Pozbył się wielu skrupułów, by nie mieć już takich zahamowań, by nie popełniać błędów. Nim się obejrzał, jedynie brat został przy nim. Wszyscy przyjaciele porzucili go, bojąc się, że staną mu na drodze, a to mogłoby się skończyć dla nich źle. Brat pozostał, w końcu od tego są bracia. Jednak wkrótce i on wyjechał, by się uczyć. Miał wracać... Lecz w te, tak ważne dni, nie było go obok. A mężczyzna nie mógł go za to winić. Powinien być szczęśliwy, że jego mały braciszek dorósł, jest taki odpowiedzialny... Jednak czuł, że on sam jest nikim. Wrogiem dla dawnych przyjaciół, przeszkodą dla własnego brata.
                Skoro już musiał wstać, by wyprowadzić psy, poszedł z nimi na długi spacer, by cały dzień spędzić poza domem. Widział w lesie dzieci, które lepiły bałwana. Przypomniał sobie o tym, jak jego brat był mały, jak razem się bawili, śmiali... Lecz tego już nie było. Nagle jednak zobaczył jak mały chłopiec podbiega do niego.
- Proszę pana, pan tak tu sam z tymi pieskami codziennie chodzi... Może pan ulepi z nami bałwanka? Pan na pewno jest bardzo silny i zrobi wielkie, wielkie kule śniegu! – chłopiec uśmiechał się wesoło, choć jego przyjaciele wydawali się być tym nieco przerażeni, jakby myśleli, że on oszalał, rozmawiając z kimś takim jak on. Cóż, mężczyzna miał już wyrobioną opinię w mieście...
- A nie boisz się mnie, mały? Widzisz? Oni tak na mnie patrzą jakbym mógł im łapki połamać... A wiesz, że mogę, prawda? Sam mówiłeś, że jestem bardzo silny... Nie boisz się mnie? Ani piesków? One mogłyby spokojnie was wszystkich na sankach tak daleko wywieźć, że nie wrócilibyście do domków. A Ty się tak uśmiechasz, gdy to mówię? – mężczyzna ukucnął, mówiąc to, by patrzeć chłopcu w oczy.
- Niedźwiadki polarne też mają takie białe włoski jak pan i też są takie silne, prawda? A przecież nie atakują ludzi bez potrzeby... I dzieci lubią takie białe misie! – chłopiec przytulił mocno jasnowłosego mężczyznę, a ten zamarł bez ruchu. Nigdy nie spodziewałby się czegoś takiego. Wziął chłopca na ręce, a psy przywołał gwizdnięciem i podszedł do grupki dzieci. Postanowił pobawić się z nimi jak dawniej z bratem.
                Mężczyzna czuł się jak dziecko, bawiąc się z urwisami. Zrobili razem ogromnego bałwana, urządzili bitwę na śnieżki, a mniejsze dzieci nawet zdołały przeżyć wycieczkę na grzbietach psów. Potem po dzieci przyszli ich rodzice, nieco zmartwieni, że ich pociechy spóźniają się do domu, a zwłaszcza iż był to wigilijny wieczór. Jednak patrząc na dzieci bawiące się, niczym z równym sobie, z mężczyzną, którego tak wiele osób się bało, dorośli zaczęli szeptać do siebie o tym, jak bardzo można pomylić się co do człowieka. Dzieci odchodząc z rodzicami jeszcze podbiegały do niego i tuliły go mocno, głaskały psy, dorośli dziękowali mu za opiekę nad pociechami. A on sam wrócił do domu tak szczęśliwy jak nigdy. Postanowił, że gdy znów przyjedzie jego brat, to przyjdą do tego lasu razem.

                W domu ugotował całkiem dużo, bardzo dobrej kolacji, część nałożył do misek psów, część na własny talerz. Często karmił zwierzęta ludzkim jedzeniem, czuł się wtedy weselszy, widząc jak jedzą to, co on przygotował, a nie tylko karmy. I nie był taki samotny, gdy jadły to samo, co on. Możliwe, że gdyby zwierzęta mogły mówić, przytuliłyby go i podziękowały. Zasnął spokojnie w swym łóżku, otoczony przez przytulające się do niego psy.

piątek, 6 grudnia 2013

Historia poza tematem numer sto dziewięćdziesiąt jeden: Stanąć o własnych siłach - Część czterdziesta pierwsza.

Do czego jesteśmy naprawdę potrzebni tym, bez których nie potrafilibyśmy żyć?

Stanąć o własnych siłach
Część XLI

                Istnieją miejsca, które niezależnie od wszystkiego, zawsze wypełnione są ciepłem. Zupełnie jak serca ich mieszkańców. Młodzieniec o nieco oliwkowej cerze siedział spokojnie tuż obok swego przyjaciela i osoby, która była ich gościem. Młody Włoch pod nieobecność brata był sam ze swym hiszpańskim problemem, który dodatkowo sprowadził kogoś, kto wymawiał „r” w sposób nader zjawiskowy. Z rozmowy wywnioskował, że powinien być przy nim ktoś jeszcze, ale nie mógł zrozumieć powodu, dla którego go tu nie ma, a tym bardziej, dlaczego ci mężczyźni tak swobodnie zachowywali się w domu, który do niego należał. Może Hiszpan tu mieszkał, lecz drugi, zapewne Francuz, zachowywał się zbyt poufale jak na gościa w obcym domu. Rozmawiali, mówiąc w swych rodzimych językach, jednak rozumiejąc się bez problemów. Przez to Włoch czuł się wyobcowany. Zwykle rozmawiał ze wszystkimi po włosku, znał też angielski, który był podstawą dzisiejszej komunikacji. Jednak długo odmawiał nauki hiszpańskiego, zaś do innych języków zbytnio go ie ciągnęło. Teraz tego żałował. Rozumiał jedynie urywki zdań, niektóre słowa, jednak to nie mogło dać mu pełnego obrazu sytuacji. Wiedział niewiele o swym gościu, jedynie to, co opowiedział jego przyjaciel i kilka dziwnych zdań, które mężczyzna powiedział, gdy mu się przedstawiał. Rozmowy nie rozumiał w całości, lecz uchwycił wypowiedź o tym, że miał on naprawdę jechać do kogoś innego, kogoś, kim dawniej się nieco opiekował, lecz uznał, że jest u niego za zimno, zwłaszcza o tej porze roku, a tu zaś było cieplej, a on nie chciał być sam w domu. Wydawał się być wysoce egoistyczny, lecz tego nie zauważać, jakby był pochłonięty jakąś iluzją. Ich rozmowa była bardzo ożywiona, a chłopak czuł się jeszcze bardziej samotny, niż, gdyby był sam. Kto inny rozmawiał z tym, kto miał być tylko jego, a jego własny brat był tak daleko, z kimś, kogo on sam nigdy nie poznał. Czuł, jakby nie był już potrzebny. Jego przyjaciel miał osoby, z którymi dogadywał się o wiele lepiej, jego brat również. Więc do czego on był im potrzebny?
                Noc zbliżała się nieubłaganie, a on wciąż czuł się okropnie. Przygotowywał jedzenie, przynosił alkohol, z których korzystali towarzyszący mu mężczyźni, a sam nie mógł nawet zrozumieć ich rozmowy, jedynie małe fragmenty, dotyczące go bezpośrednio, które tłumaczył mu przyjaciel. Jednak wiele razy w rozmowie słyszał określenia, które rozumiał jako odniesienia do siebie. Im więcej upłynęło czasu i alkoholu tym gorzej się czuł. Jako gospodarz czuł się odpowiedzialny, więc nie pił tyle, ile jego towarzysze. Był trzeźwy i patrzył jak oni stają się coraz dziwniejsi. Wiedział już jaki po alkoholu potrafi być jego przyjaciel, jednak drugi mężczyzna pozostawał dla niego tajemnicą. Czuł się niepewnie, jakby zwierzę w zagrożeniu. Zdarzało się już, że nieco podpity Hiszpan starał się okazać mu swe uczucia na wiele dziwnych sposobów, ale pierwszy raz widział jak on wręcz namawia przyjaciela, by również przytulił młodzieńca. Chłopak, uwięziony w objęciach pijanego Hiszpana, który opowiadał o tym, jak bardzo jego jasnowłosy przyjaciel ceni sobie miłość i takie urocze istoty, patrzył jak drugi mężczyzna niebezpiecznie się do niego zbliża, choć chwiejnym krokiem. Zastanawiał się, co by się stało, gdyby był tu jeszcze trzeci z nich, o którym opwiadał mu jego przyjaciel. Podobno był niebezpieczny, choć starał się zmienić, nigdy jednak nie chciał porzucić tego kim był. Dlatego go tu nie było, wydawał się stanowić ryzyko, a ponadto, nie być już tym, kim był dawniej. Kim był ten ktoś? Co zrobiłby w tej sytuacji? Czy stałby się trzecim, który go otoczy, czy zatrzymałby ich? Gdy uciekał do swego pokoju zaczynał myśleć o nim całkiem pozytywnie, jakby on był tym, który ich powstrzymywał, a przez to „niszczył im zabawę”. Nie wiedział o kim naprawdę w tym momencie myślał.

                Poranek zastał go zawiniętego w kołdrę i kilka kocó, w pokoju gościnnym zaś było niemałe pobojowisko. Nie miał mężczyznom za złe tego, co działo się poprzedniego dnia. Zapewne był to w ich mniemaniu rodzaj komplementu, docenienia jego wyglądu, poprzez takie, a nie inne zachowanie. Zwłaszcza, że nie do końca się kontrolowali. Jednak w jego umyśle wciąż kołatały się myśli o tym, czy był komuś naprawdę potrzebny. A jeśli tak, to do czego? Czy był potrzebny do opieki nad bratem? W końcu nim zajmował się już ktoś inny... Czy może był potrzebny, by uszczęśliwić swego przyjaciela? Widział poprzedniego dnia, że on potrafi być szczęśliwym też z innymi. Więc po prostu zaczął sprzątać dom i miejsce swej pracy. Tym umiał się zająć tylko on, robił to najlepiej ze wszystkich. To miejsce go będzie zawsze potrzebowało, nawet, gdy zapomną o nim ludzie.

sobota, 30 listopada 2013

Historia poza tematem numer sto dziewięćdziesiąt: Stanąć o własnych siłach - Część czterdziesta.

Jedna zmiana w teraźniejszości może całkowicie zmienić przyszłość, a przeszłość podać w wątpliwość.

Stanąć o własnych siłach
Część XL

                Jednak czy dni, które powinny być pełne szczęścia będą takie dla każdego. Choć oddaleni od rodziny, trzej przyjaciele potrafili cieszyć się wspólnym spędzaniem przerwy świątecznej, nawet jeśli tyle jej dni upłynęło w szpitalu. Lecz jak czuły się ich rodziny? Mężczyzna, który wiedział, że jego brat jest w szpitalu, nie mógł jednak spędzić z nim świąt, choć zdołał do niego dotrzeć, gdyż musiał zająć się resztą licznego rodzeństwa. Młodzieniec, który nigdy nie wiedział, czego może się spodziewać po nieco zbyt aktywnym bracie, spędzający ten czas sam ze swym przyjacielem, którego działania również były trudne do przewidzenia. A także młody mężczyzna, który dawniej był kimś, kogo teraz nie chciał już przypominać, a jedynie przy bracie potrafił zachować spokój, lecz teraz tego brata nie było przy nim. Ci ludzie również żyli, spędzali Święta na swój sposób. Jednak żadne z nich nigdy nie myślało, że nadejdzie rok, w którym ich rodziny będą niekompletne w tych właśnie, śnieżnych dniach.
                Śmiech wielu dzieci rozbrzmiewał wśród murów starego domu. Mimo, iż żadne z nich nie wierzyło w to, co inni ludzie świętowali w tych dniach, to jednak do codzienności ich otoczenia już dawno przeszła zabawa w tym właśnie czasie, by cieszćś się wraz z tymi, którzy mają ku temu powody w swych sercach. Przecież każdemu wolno spędzić czas z rodziną w nieco bardziej wyjątkowy sposób, skoro tak wielu ludzi to właśnie robi, czyż nie? Każdy może być szczęśliwy. A te dni były ku temu najlepszą okazją. Gdy co roku coraz więcej ludzi naprawdę obchodziło te Święta, oni wciąż pozostawali niezmienni. Jednak nieco czerpali z otaczającej ich nowej tradycji. Już więc od kilku lat właśnie w czasie Świąt spędzali nieco czasu, robiąc nawzajem dla siebie urocze prezenty, choć były to głównie jedynie rysunki czy zwierzątka z papieru. Liczyła się przecież jedynie radość, a nie wartość prezentu. Później zaś jedli razem wyjątkową kolację, by w nocy puścić w niebo nieco sztucznych ogni, by móc je podziwiać. Na pewno odbiegało to od tego, co robiły inne rodziny, jednak ro była ich własna tradycja, w której liczył się tylko uśmiech innych. Przygotowanie każdej z części było zadaniem łączącym całą rodzinę, każdy w czymś pomagał. Wszystko jednak w zależności od wieku. Prezenty, a raczej małe podarunki, każdy tworzył dla każdego. Zaś przygotowanie kolacji było rozdzielone według umiejętności. Najstarszy z braci zawsze zajmował się tymi zadaniami, które wymagały uwagi, zwykle to on robił najwięcej, gotował wszelakie potrawy, które wymagały użycia kuchenki czy piekarnika. Gdy był z nimi drugi w kolejności brat, zwykle on mu w tym pomagał i część z tych rzeczy sam robił. Jednak teraz więcej obowiązków spadło na tegoż najstarszego brata, choć niektóre starsze dzieci próbowały mu pomagać. Ufał im, więc łatwiejsze rzeczy pozwalał im zrobić. Następne w kolejności wiekowej dzieci zajmowały się przygotowaniem jedzenia, które miało być zimne, lub wymagało jedynie późniejszego podgrzania, przez co one nie używały w ogóle kuchenki. Nieco starsze robiły różne ciasta, które najstarsi wkładali do piekarnika, młodsze zaś starały się zrobić różne małe przekąski, których nie należało w żaden sposób podgrzewać. Najmłodsze zaś podawały składniki, naczynia, nakrywały do stołu, mogły również dekorować już gotowe ciasteczka. Tak też zawsze ich rodzina była ze sobą związana w każdej dziedzinie, mając dla każdego oddzielne zadanie, każdy był potrzebny i niezbędny. Teraz, gdy jednego z nich brakowało, zaczynali to odczuwać.
                Już w czasie, gdy wszystko było przygotowywane czuć było brak jednego z braci. Dzieci, robiąc podarki dla siebie nawzajem, ciągle zauważały, że tworzą o jeden więcej niż jest ich w domu. Jeden przeznaczony dla brata, który był tak daleko od nich. Zaś w czasie przygotowania posiłku, często zdarzało się, że najstarszy z braci musiał przypominać rodzeństwu o zrobieniu niektórych rzeczy, a dzieci odruchowo odpowiadały, że przecież powinien to zrobić Kiku, a dopiero po chwili przepraszały i zajmowały się swym zadaniem, uświadamiając sobie, że nie ma go w tym domu, że nie będzie go wcześniej niż latem. Gdy każde z dzieci odpalało w nocy zimne ognie, najstarszy z braci położył przygotowaną ich ilość na stole. Pozostał jeden, a wtedy i on uświadomił sobie, jak bardzo przyzwyczajony był do obecności czarnowłosego. Nie mógł przyzwyczaić się do myśli, że kiedyś nie będzie opuszczał ich jedynie na czas nauki, a przeprowadzi się już na stałę daleko od nich. A później założy własną rodzinę i nie będzie ich już odwiedzał, gdy będzie miał zbyt wiele zmartwień i inne osoby, z którymi mógłby spędzić Święta. Tak jak teraz, gdy obok siebie miał przyjaciół. Brązowooki mężczyzna przyglądał się księżycowi, myśląc o tym, że gdy w miejscu, gdzie jego brat przebywa, nastanie noc, ujrzy on ten sam księżyc, na który teraz patrzy on. I to pozostanie niezmienne. Słońce, księżyc i gwiazdy są takie same, niezależnie od tego, gdzie się znajdujemy. Więc, gdy jesteśmy zbyt daleko od tych, przy których być chcemy, wystarczy spojrzeć w niebo i być pewnym, że ono nas łączy na całej Ziemi.

                Wkrótce nadszedł spokojny sen, pełen wspomnień. Mężczyzna śnił o tym, jak odnajdywał i poznawał każde ze swego rodzeństwa, jak powoli zdobywał ich zaufanie. Przypominał sobie jak ich twarze ze zlęknionych zmieniały się w roześmiane. Gdy się obudził zrozumiał, że coraz częściej widział ich zbyt poważnych. Dorastali, to było pewne. Jednak czy to był powód, żeby tak bardzo się zmienili. Bał się, że tak jak najstarszy z jego rodzeństwa, wszyscy po kolei go zostawią. Z drugiej strony też nieco tego pragnął. Nie chciał ich stracić, lecz wiedział, że nie będzie żył wiecznie. Wolał pozostać na starość sam i spokojnie zasnąć, nie patrząc na ich zapłakane twarze, gdy będą go żegnać. Choć gdzieś w głębi jego duszy tliło się egoistyczne pragnienie, by, gdy nadejdzie jego czas, ktoś trzymał go za rękę. Każdy tego pragnie... Lecz prawie nikt nie jest w stanie tego doświadczyć. Postanowił więc odrzucić te smutne myśli i być szczęśliwym, póki może, sprawić, że jego rdzeństwo będzie śmiało się jak najczęściej.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Wiersz numer sto pięćdziesiąt siedem: Płonący sztandar.

Nawiązanie do Święta, które obchodziliśmy w dniu dzisiejszym i wydarzeń, które miały miejsce. Czemu w Dniu, w którym powinniśmy cieszyć się z odzyskania Niepodległości zajmujemy się jedynie zniszczeniem? Czemu ignorujemy ludzi, którzy stworzyli coś pięknego w tym dniu, by przyglądać się tym, którzy przynieśli jedynie wstyd? Czemu istnieją ludzie, którzy w Dniu, w którym powinni cieszyć się, że miasta, w których mieszkają noszą polskie nazwy, sami je niszczą i demolują? Czy dawniej ludzie walczyli po to, byśmy teraz wszystko stracili?

Płonący sztandar

Lata walk i smutku środkiem były do celu osiągnięcia
Gdy w końcu flaga niepodległego kraju wysoko zawisnęła
Świat patrzył z podziwem na młodych i starych w podartych mundurach
A dzieci wojny spokojnym snem zasnęły

Jednak po latach niewielu znów należało stanąć do walki
I po raz kolejny wśród łez i krwi stawić czoła wrogom
Aż w końcu znów zwycięstwo zostało odniesione
Choć strat było tak wiele

A teraz, po latach wielu, gdy wolnością cieszyć się możemy
Sami jesteśmy sobie wrogiem, niszcząc własne dzieła
Płączą ci, których serca dawno zamilkły na wieki

Gdy ich wnuki niszczą miasta, za które oni walczyli

sobota, 9 listopada 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt dziewięć: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta dziewiąta.

[Autorowi się zdaje, że to opowiadanie ma za dużo części... A będzie jeszcze więcej... To, co napisałam do teraz i jeszcze trochę rozdziałów będzie to tylko to co zaplanowałam "Zanim zacznie się fabuła, żeby było wiadomo, że oni się lubią", to miały być dwa rozdziały przed około dwudziestoma prawdziwej fabuły, którą planowałam... I znowu jak w "Ten, który skrywa zbyt wiele" te troszkę wstępu staje się wielką fabułą, która sama może być oddzielnym opowiadaniem... Zaczynam współczuć sobie i wam, czytelnikom, gdy myślę co ja jeszcze chcę napisać... A ja jeszcze planuję już poza blogiem napisać powieść... Jak na razie sam plan jak będzie wyglądał świat w powieści zajął mi więcej niż standardowy rozdział... Oj, będzie roboty... Ale może ktoś to wyda i będę pełnoprawnym pisarzem, a nie ciamajdą siedzącą po nocach~<3]

Bywają dni, gdy nie chcemy być dorośli i całkiem nam dobrze z byciem dzieckiem.

Stanąć o własnych siłach
Część XXXIX

                Śnieg spadał na czarną ziemię ukrywając jej mrok swym białym płaszczem. Nadszedł czas, by odrzucić wszystko, co było jedynie smutnym wspomnieniem i stworzyć nową przyszłość. Tak jak ziemia odpoczywała przed rozkwitem nowych kwiatów, przykryta białą kołdrą, tak też ludzkie serca muszą czasem ukryć się na chwilę w iluzji, by ujrzeć nową prawdę. Czarne włosy przeczesywane były delikatnymi, jasnymi dłońmi, a brązowe oczy spoglądały w lustro, gdy nadszedł dzień, w którym śnieg i gwiazdy były tak ważne. Młody mężczyzna nigdy nie przywiązywał wagi do takich rzeczy, liczyło się dla niego jedynie to, co mogło być przydatne, co mogło coś zmienić, a nie jedynie pozostawić po sobie wspomnienie koloru w tym świecie pełnym szarości. Tym razem jednak potrzebował barw tego białego dnia. Potrzebował radości. Zapomniał już kiedy ostatnio się śmiał, nie mógł przypomnieć sobie dnia, w którym myślał jedynie o sobie, w którym poświęcił czas też na to, czego pragnął on, nie tylko na to, co wydawało się mu najlepsze dla innych. Teraz miał okazję, by nie przejmować się niczym poza sobą. Pozostało mu jeszcze kilka dni, które musiał będzie spędzić w szpitalu, mogły być one dla niego usprawiedliwieniem chwil bezczynności. Postanowił naprawdę przez te dni odpocząć, bez myślenia  zbyt wielu sprawach na raz.
                Ten dzień zwany był przez niektórych Wigilią. Dla niego być może nie był inny od pozostałych dni, jednak dawał możliwość spędzenia czasu wśród tych, których uważał za wyjątkowych. Ten rok różnił się od pozostałych. Nie mógł wrócić do domu wśród tych zimowych dni, które nie przynosiły żadnych obowiązków. Jednak mimo iż pozostał w tym miejscu, nie był samotny. Byli przy nim przyjaciele. Jeszcze niedawno nie wierzyłby w to, że ktokolwiek mógłby chcieć spędzić z nim czas, zwłaszcza w tak ważne dla innych dni. A teraz miał obok siebie ludzi, którzy poświęcili dla niego możliwość powrotu do swych domów, chcąc zostać przy nim, by nie musiał odczuwać smutku. To sprawiło, że spojrzał na świat w zupełnie odmienny sposób.
                Nadszedł czas, gdy jego przyjaciele mogli przyjść, by go odwiedzić. Może spędzanie wspólnie czasu na szpitalnej stołówce nie było czymś, o czym ludzie marzą w Wigilię, jednak dla niego było to wszystko, co tylko mógł wyśnić w tym dniu. Brakowało mu dźwięku śmiechu jego rodzeństwa, lecz blask w miodowych i błękitnych oczach był tym, co sprawiało, że jego serce stawało się lżejsze i cieplejsze.
- Nie mogę uwierzyć, że spędzamy Święta razem! – chłopiec o miodowych oczach wydawał się być zbyt energiczny jak na miejsce, w którym się znajdowali.
- Nie krzycz tak, straszysz ludzi – błękitnooki młodzieniec starał się uspokoić swego przyjaciela, co wywołało uśmiech na twarzy ich starszego towarzysza.
- Jednak wy potraficie zrozumieć czym jest prawdziwa radość – czarnowłosy przyglądał się przyjaciołom. – Spokojnie, prawie nikogo tu nie ma. Nie wolno się zachowywać zbyt głośno, ale nie musicie też siedzieć cichutko jak myszki – mężczyzna delikatnie pociągnął za nos swego przyjaciela o miodowych oczach. – Krzyczeć nie wolno, ale cieszyć się umiesz też po cichu, prawda?
- Ale ja się teraz cieszę tak bardzo, że jak się cieszę tylko w środeczku to robię się głodny – burczenie w brzuchu chłopaka było idealnym dowodem prawdziwości jego słów.
- Wiem o tym zbyt dobrze... – błękitnooki mężczyzna wyjął z plecaka, z którym przyszedł i który miał cały czas przy sobie, pudełko z podzielonym na kawałki ciastem, a po chwili także termos z herbatą. – Możesz jeść to, co inni, czy lekarze na coś nie pozwalają? – zapytał, patrząc na czarnowłosego.
- Spokojnie, już wszystko dobrze. Muszę pilnować tylko kilku rzeczy, ale akurat jeść mi nie zabronili. Ale chyba nie wypada jeść takich rzeczy tutaj, gdy obok są osoby, które mogą jeść tylko sucharki... – zauważył na sobie wzrok z kąta stołówki. – Może lepiej zostawmy to na kiedy indziej...?
- Nie możemy po prostu przejść w inne miejsce? – najmłodszy patrzył błagalnie na przyjaciół. – Na korytarzu jest takie załamanie, gdzie można się ładnie schować...
- Ty to jak dziecko jednak... Chcesz się chować z ciastem po kątach...? – błękitnooki patrzył z niedowierzaniem na towarzysza.
- Myślę, że w tym dniu wszyscy jesteśmy nieco jak dzieci – czarnowłosy uśmiechnął się delikatnie. – Pozwólmy mu trochę się pobawić – mężczyzna powoli wstał z krzesła i spojrzał na najmłodszego towarzysza. – To pokażesz nam to miejsce? – młodzieniec  miodowych oczach uśmiechnął się wesoło, a jasnowłosy mężczyzna westchnął i pozbierał wyjęte wcześniej rzeczy. Wkrótce znaleźli się w tymże dziwnym załamaniu korytarza.
                Cała trójka, mimo swej dorosłości i zwykłej niezależności teraz czuła się jak dzieci. Ten jeden dzień pozwalał im na to. Siedzieli razem na podłodze, starając się nie nakruszyć ciastem i rozmawiali o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu roku. Choć tak wiele czasu zwykle spędzali razem, to na wszystko patrzyli inaczej, więc i opowieści o tym, co widzieli wszyscy wydawały się im być wyjątkowe, gdy opowiadało je inne spośród nich. Gdy minęły godziny odwiedzin i należało się rozejść jeszcze w ostatnim momencie chłopiec o miodowych oczach podał czarnowłosemu małą kartkę.
- Braciszek kazał mi, żebym Ci to przekazał, wysłał ją, gdy tylko dowiedział się, że się o Ciebie martwimy – chłopiec podał przyjacielowi pocztówkę, na której napisane było kilka zdań napisanych nieco niegramatycznie, jakby w pośpiechu, z ogólnym sensem, że jeśli znowu mu się coś złego stanie to nadawca sprawi, że poczuje się on jeszcze gorzej. Czarnowłosy zaśmiał się cicho, gdy zobaczył jeszcze dopisek na dole, zapisany innym charakterem pisma, mówiący, że ma zapomnieć o zdaniach powyżej i jedynie o siebie dbać. Tyle osób się o niego martwiło. Jego rodzina, przyjaciele, nawet rodzina tego nadpobudliwego chłopaka. A on tego nigdy nie dostrzegał. Teraz pomyślał, że należy to zmienić. Pogłaskał przyjaciela po głowie i kazał mu, by podziękował bratu za kartkę.

                Kwestia pocztówki i rodziny sprawiła iż błękitnooki mężczyzna zaczął zastanawiać się, jak teraz czuje się jego brat. Czy spotkał się z przyjaciółmi w czasie, gdy jego nie było? Czy może był samotny? Zaczął się o niego bardzo martwić. Postanowił, że zadzwoni do niego, gdy tylko będzie ku temu okazja.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Historia poza tematem numer sto osiemdziesiąt osiem: Stanąć o własnych siłach - Część trzydziesta ósma.

Jedna rozmowa może wiele wyjaśnić, a jeszcze więcej zmienić.

Stanąć o własnych siłach
Część XXXVIII

                Mijały minuty aż wreszczie nastąpił wyczekiwany czas odwiedzin. Choć przyjaciele bardzo chcieli odwiedzić czarnowłsego, to ktoś inny jednak miał ku temu pierwszeństwo. Mężczyzna o włosach podobnych jedwabowy spokojnie przekroczył próg sali, w której samotnie leżał jego brat. Młodszy spojrzał na niego zaskoczony. Nie spodziewał się go tutaj. Czuł się nieco smutny. Nie chciał martwić brata swoim zdrowiem czy zachowaniem. A teraz widział go tuż obok siebie w czasie, który najbardziej chciał przed nim zataić. Wolał być tu sam, niż by jego brat dowiedział się o jego stanie. Czuł, że zawiódł brata swą nieodpowiedzialnością i słabością. Odwrócił wzrok, czując, że nie powinien patrzeć mu w oczy.
- Jak się czujesz? – zapytał starszy mężczyzna siadając na krześle przy łóżku. Nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. – Znowu jesteś taki... Zawsze się w sobie zamykasz jak coś Cię przerasta. Zbytnio załadowana skrzynia może pęknąć, a wtedy nie pomoże żaden zamek, gdy wszystkie skarby się wysypią. Gdy skarbów robi się zbyt dużo trzeba niektóre przenieść do innych skrzyń.
- A jeśli wszystkie są pełne? – brązowe oczy były pełne smutku.
- Nie możesz wiedzieć, dopóki skrzynie się nie otworzą. Mogę jednak Cię zapewnić, że są w okół skrzynie gotowe na przyjęcie kamyków z Twojej skrzyni. A te niepotrzebne zawsze można wyrzucić, by nie zajmowały miejsca w żadnej ze skrzyń, czyż nie? Tylko musisz wiedzieć, które.
- Czemu...? – brązowooki spojrzał na brata, niczego nie rozumiejąc. – Czemu tu jesteś..? Czemu to mówisz?
- Chyba nie musisz o to pytać. Jesteś strasznie przewidywalny. Gdy nie zadzwoniłeś o ustalonej porze, wiedziałem, że coś musi być nie tak. A że nie mogłem zapytać przez telefon, bo nie odbierałeś to musiałem dowiedzieć się w inny sposób. A ja chyba również jestem przewidywalny, czyż nie? Zawsze mówię i robię to, co myślę. Jeśli się o Ciebie martwię to muszę się przecież Tobą opiekować, prawda? Zawsze będziesz moim małym braciszkiem – starszy z mężczyzn pogłaskał młodszego po głowie.
- Czemu wybrałeś akurat nas...? Znaczy... Jest tylu ludzi na świecie, a Ty przygarnąłeś garstkę dzieci, których szukałeś po całym świecie... Czemu po prostu nie znalazłeś żony i nie stworzyłeś własnych? Jeśli tak bardzo chciałeś komuś pomóc to miałeś w okół siebie tysiące ludzi, domy dziecka... Mogłeś wziąć każde żebrząće dziecko z ulicy. A Ty nas szukałeś... Właśnie nas... Czemu? – czarnowłosy patrzył na brata, oczekując odpowiedzi. – I my wszyscy jesteśmy tacy... Szybko zdrowiejemy... Czemu?
- Chyba już dawno to zauważyłeś i zrozumiałeś, prawda? Pewnie zauważyłeś, że za tą w pewien sposób odporność odpowiada rzadki gen. Zauważyłeś, że wszyscy go mamy. Czyli zrozumiałeś już wszystko. Wiesz już czemu was szukałem. Wiesz, jaki miałem powód, prawda? – mężczyzna patrzył na brata wzrokiem zupełnie różnym od swego zwyczajnego pełnego blasku spojrzenia. – To nie ja zdecydowałem, że będę was szukać. Wy od początku byliście blisko, wystarczyło was zebrać niczym skarby.
- Więc Ty... To wszystko... – czarnowłosy spojrzał na brata namyślając się nad czymś głęboko. – Powiedz... To ma znaczyć, że naprawdę jesteśmy rodziną, a nie tylko grupą dzieci, które postanowiłeś przygarnąć? Czemu nie byliśmy od zawsze w jednym domu, tylko to potoczyło się w ten sposób?
- To w pewnym sensie moja wina. Zauważyłeś już, że mimo wieku wyglądam jak dziecko, prawda? Może nie dziecko, ale na pewno nie jakbym był w swoim wieku, prawda? Od zawsze tak było. Wydawało się, że zbyt powoli dorastam. Rodzice nie chcieli, by w domu pojawiło się kolejne „dziwne” dziecko. Więc każde kolejne zostawiali w innym miejscu. Dla nich wciąż byłem wtedy dzieckiem, myśleli, że nic nie rozumiem. Ale ja postanowiłem, że was wszystkich za to przeproszę. A że słowa są zbyt puste postanowiłem dać wam szczęście...
- Dałeś o wiele więcej – młodszy z nich spojrzał w oczy swego brata. – I wcale nie jesteś „dziwny”, tylko wyjątkowy – młodzieniec uśmiechnął się pierwszy raz od dłuższego czasu.
- To samo dotyczy was wszystkich. Ach, za kilka dni Święta. A Ciebie nie będzie w domu... Chociaż nie... Twój dom jest już od dawna w innym miejscu, prawda?
- Ale Ty musisz wracać... Nie chcę zajmować Ci czasu, gdy przecież jest nas tak dużo, musisz jeszcze tyle zrobić...
- Spokojnie. Przecież i tak u nas Święta to tylko okazja, żeby zrobić razem coś dziwnego. W każdym roku chyba się działo coś dziwnego – starszy z nich zaśmiał się cicho. – Skoro i tak żadne z nas nie wierzy w to, co mielibyśmy świętować, a te kilka dni to tylko moment, by razem się spotkać i powygłupiać, a przecież my ciągle jesteśmy razem, tylko Ciebie brakuje to zostanę tutaj. Oni sobie poradzą, a Ty potrzebujesz tu swojego braciszka...
- To byłoby niesprawiedliwe. Moi przyjaciele wybrali zostać tu, zamiast wrócić do rodziny, by być przy mnie, bym nie był samotny. A teraz mieliby widzieć jak rozmawiam z bratem, gdy oni tęsknią za swoimi? W dodatku nie można zostawiać młodszych samych. Może sobie poradzą, ale w końcu to Ty łączysz nas wszystkich. Ja już od dawna należę do tego miejsca. Ale Ty należysz to tej gromadki rodzeństwa, która chce wyjadać ciastka zanim ostygną i obsypywać się mąką.
- Wiem, wiem... Już dawno nie jesteś moim małym braciszkiem – mężczyzna z uśmiechem pogłaskał brata po głowie. – Spokojnie. Tylko zrobię dla Ciebie i tych dwóch chłopaczków coś na Święta i już wracam do tego przedszkola, żeby sami domu nie roznieśli. Ale za to latem chcę chociaż na tydzień zobaczyć u nas całą waszą trójkę.
- Zapytam ich o to... Dziękuję za wszystko.
- To ja Ci dziękuję, że żyjesz. Narobiłeś wszystkim strachu.  Masz się od teraz słuchać nie tylko mnie, ale też przyjaciół. Jak powiemy Ci, że masz się nie przejmować niczym i odpocząć to po prostu odłóż te swoje stosy książek i idź spać.

- Dobrze... Braciszku – jako, że czarnowłosy dawno tak nie nazwał swego brata w oczach starszego z mężczyzn pojawił się delikatny blask, on sam przytulił brata. Wkrótce starszy z braci wyszedł z pomieszczenia, by pozwolić przyjaciołom brata z nim porozmawiać. Sam musiał wiele przemyśleć.