Mijali bardzo piękne, wyludnione
miejsca. Strzelnica, dla bezpieczeństwa, oddalona była od zabudowań. Gdy
dojechali chłopiec zauważył, że przypominała mały poligon. Oprócz celów
ustawionych w różnych miejscach był tam też jakby tor do biegania, dalej nawet
coś podobnego do toru przeszkód. Obok jakieś ściany, zapewne udające wnętrze
budynku. Była to wspaniała, chociż mała, baza szkoleniowa.
- Mały, jeśli chcesz się nauczyć
dobrze strzelać musisz też być silny, by siła odrzutu nie wyrwała Ci broni z
ręki, ani nie zrobiła krzywdy – powiedział blondwłosy, gdy tylko wysiedli.
- Rozumiem. Postaram się, by był pan
ze mnie dumny – uśmiechnął się słodko. Ostatnio często to powtarzał.
- To może najpierw zrobimy razem
kilka okrążeń? O, Gilbert już idzie – istotnie jasnowłosy mężczyzna zbliżał się
do nich z uśmiechem.
- Czekałem na was. Już wszystko
gotowe. Moża zaczynać rozgrzewkę – pogłaskał chłopca po głowie i uśmiechnął się
do brata.
- No to najpierw dziesięć okrążeń –
powiedział największy mężczyzna.
- Zgłupiałeś? Toć to dziecko! Dwa mu
wystarczą, my pobiegniemy więcej.
- Dam radę – odezwał się nagle
chłopiec. – Chcę być tak samo silny jak wy.
- Zobaczymy – powiedział białowłosy
i poszli do toru. Po chwili wszyscy biegli. Chłopiec był daleko za nimi, widział,
że bardzo przykładają się do treningu. A on nie mógł za nimi nadążyć. Pierwszy
biegł blondyn, za nim srebrnowłosy, a on jak ostatnia ciamajda na końcu. Po
dwóch kółkach, które miał wykonać był już bardzo zmęczony, jednak widząc, że
oni zdążyli zrobić ich już dużo więcej nie poddał się. Powoli zacżął się
potykać przez wyczerpanie. Trudno mu było biec, jednak nie przerwał.W końcu
upadł i zdarł sobie kolano. Pierwszy podbiegł do niego Ludwig.
- Nic Ci nie jest? – zapytał niepewnie.
- Nie... – chłopiec ledwo oddychał.
- Brat miał rację, to przesada...
Przepraszam – wziął chłopca na ręce.
- Nic mi nie jest... To nie pańska
wina...
- Ja już wiem lepiej – na rękach
zaniósł go do samochodu. Tuż obok nich pojawił się Gilbert.
- Młody, nie przesadzaj. Mały ma
swoje nogi. To tylko lekkie zadrapanie. Co prawda od Francisa oberwę za
popsucie mu pracownika, ale Kyle’owi nic nie będzie. Odstaw go – blondn tak też
zrobił.
- Mały, masz jeszcze siłę? Będziesz
biegł ze mną – złapał go za rękę. – Chodź – mimo, że dość powoli z powodu
zmęczenia chłopca wszyscy wykonali zapowiedziane dziesięc okrążeń, chociaż pod
koniec wyglądało to już jak spacer po parku. – No to teraz przerwa, a potem dam
Ci broń. Załadowałem ją pociskami z farbą, jednak z bliska może wyrządzić
krzywdę.
- Dobrze. Pan jest taki miły – w tym
czasie Ludwig przyniósł trzy butelki wody, wręczył im po jednej a z tej, która
pozostała w jego ręku upił duży łyk. Oni również się napili. Chwilę
pożartowali, a dokładniej to Gilbert opowiadał o swojej wspaniałości, a Ludwig
odpowiadał na to prawdziwą wersją wydarzeń. Zwykle różniącą się znacznie od tej
opowiedzianej przez szkarłatnookiego.
- No i wtedy ryzykowałem swoim
życiem! Nawet nie wiesz jaka ta bestia była wielka! Ale zagilbisty ja sobie
poradził! No oczywiście! Tylko dzięki mojemu zmysłowi taktycznemu jestem tu
teraz z wami! – białowłosy opowiadał z wielkim przejęciem, a chłopiec
przyglądał się mu uważnie.
- Ładnie opowiadasz o tym jak Cię
kot sąsiadów wykurzył z drzewa, na którym spałeś. Chociaż, gdybyś był w stanie
wejść wyżej niż na najniższą gałąź to mogłoby to być ryzykowne – po tych
słowach blondyna czarnowłosy wypluł picie ze śmiechu.
- Dobra, dobra, śmiejcie się!
Wracamy do treningu, ot co! – wstał z udawanie naburmuszoną minął i skierował
się w stronę budynku będącego najpewniej składem broni. Po chwili byli tam
wszyscy. Białowłosy podał chłopcu mały pistolet. – Tylko uważaj, dobrze?
- Oczywiście – chłopiec niepewnie
złapał broń obiema rękami. Był bardzo podekscytowany. Szkarłatnooki rzucił
większą broń do swego brata, który chwcił ją wprawnym ruchem. Sam też wziął
jeden pistolet i poszli w miejsce, gdzie ustawione były tarcze w kształcie
ludzkich sylwetek.
- Tak więc... Z bliskiej odległości
celujesz w głowę – szkarłatnooki stanął za chłopcem i ułożył jego ramiona na
odpowiedniej wysokości. – Z większej w środek ciała, o tak, ładnie... Musisz
szerzej rozstawić nogi, by mieć większą stabilność, o teraz, naciśnij na spust –
chłopiec wypełnił jego polecenie. Oparł się plecami o jego tors, gdy siła
odrzutu popchnęła go do tyłu. Był nieco wystraszony. Nie spodziewał się az
takiej mocy wystrzału.
- I jak?
- Wspaniale! Zobacz, trafiłeś w sam
środeczek – pokazał palcem na plamę na tarczy.
- To pan celował, ja tylko
nacisnąłem spust.
- Dobrze, to teraz Ty, celuj w głowę
– chłopiec przybrał odpowiednią postawę, uniósł ramiona wyżej, wycelował i
oddał strzał. Udało mu się.
- Trafiłem! – szczęśliwy zaczął
podskakiwać. Wtedy usłyszał z oddali serię z karabinu. Spojrzał w tamtym
kierunku. Blondyn oddawał strzały do odległych celów. Ani jeden pocisk nie
chybił, a on stał stabilnie, jakby wcale nie było odrzutu. Chłopiec poczuł się
nagle taki maleńki. Zwykły pistolet sprawiał, że dla zachowania równowagi
polegał na szkarłatnookim, a tymczasem ten mężczyzna... Był idealnym
żołnierzem. Kyle postanowił mu dorównać. Zauważył, że niebieskooki używa ostrej
amunicji. A tym czasem on używał kuleczek z farbą jak jakiś przedszkolak.
- Tak, pięknie trafiłeś! Ej, co Ci
jest? Boisz się Ludwiga? No tak, teraz wygląda jak maszyna do zabijania... Ej,
Ty jesteś smutny? Przecież tak ładnie Ci poszło...
- Też chcę być taki jak on! Proszę
mnie nauczyć tak samo strzelać!
- Nie krzycz! Potrzebujesz wielu lat
treningu, by yć taki jak on. Jeszcze raz krzykniesz to znowu będziesz robił
kółeczka i nie dostaniesz pistoletu zanim nie zrobisz stu!
- Przepraszam...
- Taki jesteś mądry? To chodź – szarpnął
go trzymając jego nadgarstek. Poszli do składu broni. Mężczyzna wziął pistolet
maszynowy i wręczył go chłopcu. – Możesz być lepszy. Widzisz te ściany? Jeśli
wejdziesz tam i przejdziesz labirynt strzelając do odpowiednich celów to nauczę
Cię strzelać tak jak on. Ale pamiętaj, biegiem i tylko te, które musisz. Na
tarczach narysowane są sylwetki ludzi, ale nie tylko sylwetki. Będziesz widział
czy dana osoba ma broń, czy jest zakładnikiem, jeden strzał w niewinną „osobę”
na tarczy i robisz kółeczka. Zrozumiano?
- Tak jest, kapitanie – mały zasalutował.
Po chwili stali przed tym dziwnym tworem. Chłopiec ledwo mógł utrzymać broń w
rękach, ale nie chciał wyjść na słabeusza. Wbiegł do pomieszczenia, nie zawsze
trafiał, ale udawało mu się dobrze strzelać. Jakby miał do tego naturalny
talent. Przechodził między kolejnymi niby-pokojami, a za nim szedł Gilbert. W
pewnym momencie chłopiec potknął się o łuskę leżacą na ziemi, poleciał do tyłu,
złąpał go szkarłatnooki.
-
Zobacz – pokazał mu gdzie poleciała seria wystrzeliwana w czasie upadku. Na
tarczy namalowane było dziecko. – No to kogoś czekają kółeczka – chłopiec ze
zrezygnowaną miną poszedł za nim na tor. – Dwa, bo więcej nie dasz rady, ale
szybko – chłopiec wypełnił jego polecenie. Był osłabiony przez trudną walkę o
równowagę stoczoną z odrzutami gdy strzelał. Teraz było mu trudno. Ale nie
poddał się, dobiegł do końca. Potem wrócili jeszcze do strzelania z pistoletu.
Chłopiec z zazdrością patrzył na blondwłosego. Kiedyś będzie taki jak on! Na
pewno! Po jakimś czasie wrócili do domu.