Szli
dość długo mijając wiele zakratowanych drzwi. Korytarz skąpany był w purpurze i
szkarłacie. Kolory władzy i miłości... Jednak chłopcu kojarzyły się one z
krwią. Być może miał rację. Władza zdobywana jest przez wojny, a miłość rodzi
zazdrość. Oba te czynniki prowadzą do rozlewu krwi. Chłopiec myślał teraz o tym
jaką cenę przyjdzie zapłacić mu za życie. Czy wciąż będzie miał ochotę, by żyć?
Czy może po tym co tu się stanie on sam stanie się jedynie pustą skorupą?
Spojrzał na czerwone oczy mężćzyzny przy nim i mocniej ścisnął jego rękę.
- Coś nie tak, mały? – mężczyzna
spojrzał na niego niepewnie.
- Boję się... Czy wszyscy tam będą
tacy jak pan Francis?
- Nie wszyscy, ale często spotkasz
takich jak on...
- Jestem tu po to, by służyć ludziom
swym ciałem, prawda?
- Tak... Nie ma innego sposobu, by
Francis pozwolił Ci przeżyć. Jeszcze ja mógłbym go przekonać, gdybyś był mi
potrzebny do czegoś innego...
- Do czego?
- I tak tego nie zrobisz.
- Zrobię wszystko, by uniknąć tego
losu i móc żyć!
- Mógłbyś zabijać? – spojrzał na
niego wzrokiem mrożącym krew w żyłach.
- Nie... Nie chcę nikogo
krzywdzić...
- Wiesz... Pracując tu dasz ludziom
szczęście... Zdobędziesz wielu przyjaciół. A ja będę Cię czasem zabierał na
strzelnicę, dobrze? Inni pracują tu raczej z własnej woli... Jesteś jedyną
osobą, która została do tego zmuszona... Ciebie się nie brzydzę tak jak ich.
Jak, kurwa, można się kurwić? Jeszcze rozumiem te biedne, samotne matki. W
końcu wyżywienie dziecka jest ważniejsze niż duma czy godność. Ale te
nastolatki z dobrych domów? W dzień idą do najlepszych szkół, kupują najdroższe
ubrania, a wieczorem przychodzą tutaj i sypiają z tymi wszystkimi
obrzydliwcami...
- Ma pan rację... – mały przystanął
na chwilę i rozejrzał się smutnym wzrokiem. – Ale... Czy godność nie jest
ważniejsza od życia? Czy, ceniąc życie tak wysoko, nie jestem samolubny? Czy
zasługuję na nie upadając tak nisko?
- Już to lepsze niż zabijanie...
Pomyśleć, że ta sama ręka, która trzyma dłoń dziecka może trzymać też pistolet
– pogłaskał go po głowie. – Ta sama dłoń, która teraz Cię dotyka, zabiła tek
wielu ludzi...
- Teraz Ci się na to zebrało,
Gilbert? – zapytał nagle brązowowłosy. – Nie zanudzaj dzieciaka. Wiem, że
tęsknisz za czasami, gdy Ludwig był mały, ale nie każde dziecko jest Twoim
młodszym braciszkiem. Mały może kiedyś spróbować uciec. A Ty, by chronić całą
organizację, będziesz musiał go zabić. I co wtedy zrobisz? Nie przywiązuj się
do niego. Jak tak Ci się chce to sam sobie zmajstruj dzieciaka. Możesz odejść
do jakieś babki, droga wolna. Ja już popełniłem raz ten błąd, zaufałem
nieodpowiedniemu człowiekowi...
- Ty wszystkim ufasz. Nawet, jeśli
ktoś by włożył Ci lufę w oczodół i powiedział, że Cię nie skrzywdzi to oddałbyś
mu swą boń z uśmiechem.
- Wiem – powiedział z uśmiechem. –
Gdyby nie wy pewnie już dawno bym nie żył. Wiesz, mały, - zwrócił się do
chłopca. – Wbrew pozorom Francis to naprawdę dobry człowiek. Tylko trochę
zboczony. Ale nie zrobi Ci krzywdy. On po prostu potrzebuje miłości. Dasz mu
ją?
- Co ma pan na myśli? – chłopiec
schował się za albinosem.
- Uśmiechaj się, nazywaj go
„braciszkiem” i nie płacz, gdy będzie Cię dotykał. On tego potrzebuje.
Zobaczysz, zaopiekuje się Tobą i będzie Ci tu dobrze.
- Ale.. Nie chcę, by mnie ktoś
dotykał...
- Zobaczysz, to będzie miłe, tylko
nie możesz się bać – przytulił go. – Widzisz? To tylko trochę więcej... Pomyśl,
że to takie... mocniejsze przytulenie. Nie bój się – uśmiechnął się
pokrzepiająco.
- Dobrze... A... Jak mam do pana
mówić? Na pana Francisa muszę mówić „braciszek”, to jest pan Gilbert, a pan...?
- Szef Antonio. Lubię jak nazywa się
mnie szefem, chociaż wszyscy tu jesteśmy szefami jakiś działów tej organizacji.
- To mafia?
- Wolę określenie: „Organizacja
półświatka”.
- Ma pan rację, to ładniej brzmi.
- No właśnie – uśmiechnął się i
pogłaskał go po głowie. Doszli do jakiś zakratowanych drzwi.
- To będzie Twój pokój, jeśli
będziesz grzeczny przeniesiemy Cię do pokoju gościnnego w posiadłości na górze
– powiedział Francis. – Ale za każdy wybryk będziesz mógł tu wrócić. Te
pomieszczenia nie są zbytnio dostosowane do mieszkania w nich... Raczej do
spania jedynie... Ale w ciągu tygodnia postaram się zdecydować czy pójdziesz na
górę. Może nawet zamieszkasz ze mną – chłopiec przełknął nerwowo ślinę. – Boisz
się mnie?
- Nie. Oczywiście, że nie,
braciszku! – maluszek uśmiechnął się słodko, ale dalej mocno ściskał rękę
albinosa.
- No już, wejdź – ponaglił go, ale
mały wciąż stał przy albinosie. Tak więc czerwonooki wszedł z nim. Pokój był
cały skąpany w szkarłacie. Wielkie łoże z baldachimem, mała szafka nocna i
miękki dywan. Obok były drzwi do łazienki połączonej jedynie z tym pokojem. U
góry było małe zakratowane okienko i jeszcze mała lampa z czerwonym kloszem.
- Więc to mój nowy dom?
- Tak.
Ale niedługo powinieneś przenieść się do pokoju w posiadłości. Ale tu będziesz
przyjmował klien... znaczy się gości. Nic się nie bój. Braciszek będzie tym
pierwszym. Będę dla Ciebie delikatny, mon cheri – pocałował go delikatnie w
usta i uśmiechnął się słodko. – To teraz się wykąp ładnie i czekaj aż braciszek
przyjdzie – pogłaskał go po głowie. – I puść Gilberta, bo mu palce w końcu
połamiesz – zaśmiał się. Miał taki miły, delikatny, dźwięczny śmiech. Kyle’owi
zrobiło się cieplej na sercu. Może to jednak nie będzie takie złe? To w
końcu... tylko mocniejsze przytulenie, czyż nie? I ten pan będzie dla niego
dobry... Na pewno... A potem w nagrodę pójdzie z Gilbertem na strzelnicę. Na
pewno. Będzie tu szczęśliwy.
Biedny. ;-; Nie wie, co mówi. x"d
OdpowiedzUsuń~Neo