Translate

piątek, 27 lipca 2012

Rozdział trzeci: Nowy dom.


            Szli dość długo mijając wiele zakratowanych drzwi. Korytarz skąpany był w purpurze i szkarłacie. Kolory władzy i miłości... Jednak chłopcu kojarzyły się one z krwią. Być może miał rację. Władza zdobywana jest przez wojny, a miłość rodzi zazdrość. Oba te czynniki prowadzą do rozlewu krwi. Chłopiec myślał teraz o tym jaką cenę przyjdzie zapłacić mu za życie. Czy wciąż będzie miał ochotę, by żyć? Czy może po tym co tu się stanie on sam stanie się jedynie pustą skorupą? Spojrzał na czerwone oczy mężćzyzny przy nim i mocniej ścisnął jego rękę.
- Coś nie tak, mały? – mężczyzna spojrzał na niego niepewnie.
- Boję się... Czy wszyscy tam będą tacy jak pan Francis?
- Nie wszyscy, ale często spotkasz takich jak on...
- Jestem tu po to, by służyć ludziom swym ciałem, prawda?
- Tak... Nie ma innego sposobu, by Francis pozwolił Ci przeżyć. Jeszcze ja mógłbym go przekonać, gdybyś był mi potrzebny do czegoś innego...
- Do czego?
- I tak tego nie zrobisz.
- Zrobię wszystko, by uniknąć tego losu i móc żyć!
- Mógłbyś zabijać? – spojrzał na niego wzrokiem mrożącym krew w żyłach.
- Nie... Nie chcę nikogo krzywdzić...
- Wiesz... Pracując tu dasz ludziom szczęście... Zdobędziesz wielu przyjaciół. A ja będę Cię czasem zabierał na strzelnicę, dobrze? Inni pracują tu raczej z własnej woli... Jesteś jedyną osobą, która została do tego zmuszona... Ciebie się nie brzydzę tak jak ich. Jak, kurwa, można się kurwić? Jeszcze rozumiem te biedne, samotne matki. W końcu wyżywienie dziecka jest ważniejsze niż duma czy godność. Ale te nastolatki z dobrych domów? W dzień idą do najlepszych szkół, kupują najdroższe ubrania, a wieczorem przychodzą tutaj i sypiają z tymi wszystkimi obrzydliwcami...
- Ma pan rację... – mały przystanął na chwilę i rozejrzał się smutnym wzrokiem. – Ale... Czy godność nie jest ważniejsza od życia? Czy, ceniąc życie tak wysoko, nie jestem samolubny? Czy zasługuję na nie upadając tak nisko?
- Już to lepsze niż zabijanie... Pomyśleć, że ta sama ręka, która trzyma dłoń dziecka może trzymać też pistolet – pogłaskał go po głowie. – Ta sama dłoń, która teraz Cię dotyka, zabiła tek wielu ludzi...
- Teraz Ci się na to zebrało, Gilbert? – zapytał nagle brązowowłosy. – Nie zanudzaj dzieciaka. Wiem, że tęsknisz za czasami, gdy Ludwig był mały, ale nie każde dziecko jest Twoim młodszym braciszkiem. Mały może kiedyś spróbować uciec. A Ty, by chronić całą organizację, będziesz musiał go zabić. I co wtedy zrobisz? Nie przywiązuj się do niego. Jak tak Ci się chce to sam sobie zmajstruj dzieciaka. Możesz odejść do jakieś babki, droga wolna. Ja już popełniłem raz ten błąd, zaufałem nieodpowiedniemu człowiekowi...
- Ty wszystkim ufasz. Nawet, jeśli ktoś by włożył Ci lufę w oczodół i powiedział, że Cię nie skrzywdzi to oddałbyś mu swą boń z uśmiechem.
- Wiem – powiedział z uśmiechem. – Gdyby nie wy pewnie już dawno bym nie żył. Wiesz, mały, - zwrócił się do chłopca. – Wbrew pozorom Francis to naprawdę dobry człowiek. Tylko trochę zboczony. Ale nie zrobi Ci krzywdy. On po prostu potrzebuje miłości. Dasz mu ją?
- Co ma pan na myśli? – chłopiec schował się za albinosem.
- Uśmiechaj się, nazywaj go „braciszkiem” i nie płacz, gdy będzie Cię dotykał. On tego potrzebuje. Zobaczysz, zaopiekuje się Tobą i będzie Ci tu dobrze.
- Ale.. Nie chcę, by mnie ktoś dotykał...
- Zobaczysz, to będzie miłe, tylko nie możesz się bać – przytulił go. – Widzisz? To tylko trochę więcej... Pomyśl, że to takie... mocniejsze przytulenie. Nie bój się – uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Dobrze... A... Jak mam do pana mówić? Na pana Francisa muszę mówić „braciszek”, to jest pan Gilbert, a pan...?
- Szef Antonio. Lubię jak nazywa się mnie szefem, chociaż wszyscy tu jesteśmy szefami jakiś działów tej organizacji.
- To mafia?
- Wolę określenie: „Organizacja półświatka”.
- Ma pan rację, to ładniej brzmi.
- No właśnie – uśmiechnął się i pogłaskał go po głowie. Doszli do jakiś zakratowanych drzwi.
- To będzie Twój pokój, jeśli będziesz grzeczny przeniesiemy Cię do pokoju gościnnego w posiadłości na górze – powiedział Francis. – Ale za każdy wybryk będziesz mógł tu wrócić. Te pomieszczenia nie są zbytnio dostosowane do mieszkania w nich... Raczej do spania jedynie... Ale w ciągu tygodnia postaram się zdecydować czy pójdziesz na górę. Może nawet zamieszkasz ze mną – chłopiec przełknął nerwowo ślinę. – Boisz się mnie?
- Nie. Oczywiście, że nie, braciszku! – maluszek uśmiechnął się słodko, ale dalej mocno ściskał rękę albinosa.
- No już, wejdź – ponaglił go, ale mały wciąż stał przy albinosie. Tak więc czerwonooki wszedł z nim. Pokój był cały skąpany w szkarłacie. Wielkie łoże z baldachimem, mała szafka nocna i miękki dywan. Obok były drzwi do łazienki połączonej jedynie z tym pokojem. U góry było małe zakratowane okienko i jeszcze mała lampa z czerwonym kloszem.
- Więc to mój nowy dom?
- Tak. Ale niedługo powinieneś przenieść się do pokoju w posiadłości. Ale tu będziesz przyjmował klien... znaczy się gości. Nic się nie bój. Braciszek będzie tym pierwszym. Będę dla Ciebie delikatny, mon cheri – pocałował go delikatnie w usta i uśmiechnął się słodko. – To teraz się wykąp ładnie i czekaj aż braciszek przyjdzie – pogłaskał go po głowie. – I puść Gilberta, bo mu palce w końcu połamiesz – zaśmiał się. Miał taki miły, delikatny, dźwięczny śmiech. Kyle’owi zrobiło się cieplej na sercu. Może to jednak nie będzie takie złe? To w końcu... tylko mocniejsze przytulenie, czyż nie? I ten pan będzie dla niego dobry... Na pewno... A potem w nagrodę pójdzie z Gilbertem na strzelnicę. Na pewno. Będzie tu szczęśliwy.

1 komentarz: