Translate

wtorek, 31 lipca 2012

Rozdział dwunasty: Strzał.


Mijali bardzo piękne, wyludnione miejsca. Strzelnica, dla bezpieczeństwa, oddalona była od zabudowań. Gdy dojechali chłopiec zauważył, że przypominała mały poligon. Oprócz celów ustawionych w różnych miejscach był tam też jakby tor do biegania, dalej nawet coś podobnego do toru przeszkód. Obok jakieś ściany, zapewne udające wnętrze budynku. Była to wspaniała, chociż mała, baza szkoleniowa.
- Mały, jeśli chcesz się nauczyć dobrze strzelać musisz też być silny, by siła odrzutu nie wyrwała Ci broni z ręki, ani nie zrobiła krzywdy – powiedział blondwłosy, gdy tylko wysiedli.
- Rozumiem. Postaram się, by był pan ze mnie dumny – uśmiechnął się słodko. Ostatnio często to powtarzał.
- To może najpierw zrobimy razem kilka okrążeń? O, Gilbert już idzie – istotnie jasnowłosy mężczyzna zbliżał się do nich z uśmiechem.
- Czekałem na was. Już wszystko gotowe. Moża zaczynać rozgrzewkę – pogłaskał chłopca po głowie i uśmiechnął się do brata.
- No to najpierw dziesięć okrążeń – powiedział największy mężczyzna.
- Zgłupiałeś? Toć to dziecko! Dwa mu wystarczą, my pobiegniemy więcej.
- Dam radę – odezwał się nagle chłopiec. – Chcę być tak samo silny jak wy.
- Zobaczymy – powiedział białowłosy i poszli do toru. Po chwili wszyscy biegli. Chłopiec był daleko za nimi, widział, że bardzo przykładają się do treningu. A on nie mógł za nimi nadążyć. Pierwszy biegł blondyn, za nim srebrnowłosy, a on jak ostatnia ciamajda na końcu. Po dwóch kółkach, które miał wykonać był już bardzo zmęczony, jednak widząc, że oni zdążyli zrobić ich już dużo więcej nie poddał się. Powoli zacżął się potykać przez wyczerpanie. Trudno mu było biec, jednak nie przerwał.W końcu upadł i zdarł sobie kolano. Pierwszy podbiegł do niego Ludwig.
- Nic Ci nie jest? – zapytał niepewnie.
- Nie... – chłopiec ledwo oddychał.
- Brat miał rację, to przesada... Przepraszam – wziął chłopca na ręce.
- Nic mi nie jest... To nie pańska wina...
- Ja już wiem lepiej – na rękach zaniósł go do samochodu. Tuż obok nich pojawił się Gilbert.
- Młody, nie przesadzaj. Mały ma swoje nogi. To tylko lekkie zadrapanie. Co prawda od Francisa oberwę za popsucie mu pracownika, ale Kyle’owi nic nie będzie. Odstaw go – blondn tak też zrobił.
- Mały, masz jeszcze siłę? Będziesz biegł ze mną – złapał go za rękę. – Chodź – mimo, że dość powoli z powodu zmęczenia chłopca wszyscy wykonali zapowiedziane dziesięc okrążeń, chociaż pod koniec wyglądało to już jak spacer po parku. – No to teraz przerwa, a potem dam Ci broń. Załadowałem ją pociskami z farbą, jednak z bliska może wyrządzić krzywdę.
- Dobrze. Pan jest taki miły – w tym czasie Ludwig przyniósł trzy butelki wody, wręczył im po jednej a z tej, która pozostała w jego ręku upił duży łyk. Oni również się napili. Chwilę pożartowali, a dokładniej to Gilbert opowiadał o swojej wspaniałości, a Ludwig odpowiadał na to prawdziwą wersją wydarzeń. Zwykle różniącą się znacznie od tej opowiedzianej przez szkarłatnookiego.
- No i wtedy ryzykowałem swoim życiem! Nawet nie wiesz jaka ta bestia była wielka! Ale zagilbisty ja sobie poradził! No oczywiście! Tylko dzięki mojemu zmysłowi taktycznemu jestem tu teraz z wami! – białowłosy opowiadał z wielkim przejęciem, a chłopiec przyglądał się mu uważnie.
- Ładnie opowiadasz o tym jak Cię kot sąsiadów wykurzył z drzewa, na którym spałeś. Chociaż, gdybyś był w stanie wejść wyżej niż na najniższą gałąź to mogłoby to być ryzykowne – po tych słowach blondyna czarnowłosy wypluł picie ze śmiechu.
- Dobra, dobra, śmiejcie się! Wracamy do treningu, ot co! – wstał z udawanie naburmuszoną minął i skierował się w stronę budynku będącego najpewniej składem broni. Po chwili byli tam wszyscy. Białowłosy podał chłopcu mały pistolet. – Tylko uważaj, dobrze?
- Oczywiście – chłopiec niepewnie złapał broń obiema rękami. Był bardzo podekscytowany. Szkarłatnooki rzucił większą broń do swego brata, który chwcił ją wprawnym ruchem. Sam też wziął jeden pistolet i poszli w miejsce, gdzie ustawione były tarcze w kształcie ludzkich sylwetek.
- Tak więc... Z bliskiej odległości celujesz w głowę – szkarłatnooki stanął za chłopcem i ułożył jego ramiona na odpowiedniej wysokości. – Z większej w środek ciała, o tak, ładnie... Musisz szerzej rozstawić nogi, by mieć większą stabilność, o teraz, naciśnij na spust – chłopiec wypełnił jego polecenie. Oparł się plecami o jego tors, gdy siła odrzutu popchnęła go do tyłu. Był nieco wystraszony. Nie spodziewał się az takiej mocy wystrzału.
- I jak?
- Wspaniale! Zobacz, trafiłeś w sam środeczek – pokazał palcem na plamę na tarczy.
- To pan celował, ja tylko nacisnąłem spust.
- Dobrze, to teraz Ty, celuj w głowę – chłopiec przybrał odpowiednią postawę, uniósł ramiona wyżej, wycelował i oddał strzał. Udało mu się.
- Trafiłem! – szczęśliwy zaczął podskakiwać. Wtedy usłyszał z oddali serię z karabinu. Spojrzał w tamtym kierunku. Blondyn oddawał strzały do odległych celów. Ani jeden pocisk nie chybił, a on stał stabilnie, jakby wcale nie było odrzutu. Chłopiec poczuł się nagle taki maleńki. Zwykły pistolet sprawiał, że dla zachowania równowagi polegał na szkarłatnookim, a tymczasem ten mężczyzna... Był idealnym żołnierzem. Kyle postanowił mu dorównać. Zauważył, że niebieskooki używa ostrej amunicji. A tym czasem on używał kuleczek z farbą jak jakiś przedszkolak.
- Tak, pięknie trafiłeś! Ej, co Ci jest? Boisz się Ludwiga? No tak, teraz wygląda jak maszyna do zabijania... Ej, Ty jesteś smutny? Przecież tak ładnie Ci poszło...
- Też chcę być taki jak on! Proszę mnie nauczyć tak samo strzelać!
- Nie krzycz! Potrzebujesz wielu lat treningu, by yć taki jak on. Jeszcze raz krzykniesz to znowu będziesz robił kółeczka i nie dostaniesz pistoletu zanim nie zrobisz stu!
- Przepraszam...
- Taki jesteś mądry? To chodź – szarpnął go trzymając jego nadgarstek. Poszli do składu broni. Mężczyzna wziął pistolet maszynowy i wręczył go chłopcu. – Możesz być lepszy. Widzisz te ściany? Jeśli wejdziesz tam i przejdziesz labirynt strzelając do odpowiednich celów to nauczę Cię strzelać tak jak on. Ale pamiętaj, biegiem i tylko te, które musisz. Na tarczach narysowane są sylwetki ludzi, ale nie tylko sylwetki. Będziesz widział czy dana osoba ma broń, czy jest zakładnikiem, jeden strzał w niewinną „osobę” na tarczy i robisz kółeczka. Zrozumiano?
- Tak jest, kapitanie – mały zasalutował. Po chwili stali przed tym dziwnym tworem. Chłopiec ledwo mógł utrzymać broń w rękach, ale nie chciał wyjść na słabeusza. Wbiegł do pomieszczenia, nie zawsze trafiał, ale udawało mu się dobrze strzelać. Jakby miał do tego naturalny talent. Przechodził między kolejnymi niby-pokojami, a za nim szedł Gilbert. W pewnym momencie chłopiec potknął się o łuskę leżacą na ziemi, poleciał do tyłu, złąpał go szkarłatnooki.
- Zobacz – pokazał mu gdzie poleciała seria wystrzeliwana w czasie upadku. Na tarczy namalowane było dziecko. – No to kogoś czekają kółeczka – chłopiec ze zrezygnowaną miną poszedł za nim na tor. – Dwa, bo więcej nie dasz rady, ale szybko – chłopiec wypełnił jego polecenie. Był osłabiony przez trudną walkę o równowagę stoczoną z odrzutami gdy strzelał. Teraz było mu trudno. Ale nie poddał się, dobiegł do końca. Potem wrócili jeszcze do strzelania z pistoletu. Chłopiec z zazdrością patrzył na blondwłosego. Kiedyś będzie taki jak on! Na pewno! Po jakimś czasie wrócili do domu.

1 komentarz: