Następnego dnia gdy się obudził,
mały spostrzegł, że oprócz kompletu świeżych ubrań nie ma w jego pokoju żadnych
jego rzeczy. Trochę się wystraszył. Myślał, że jego „gość” powiedział o nim coś
złego, więc opiekunowie za karę zabrali mu rzeczy. Odbył poranną toaletę i
wtedy do pokoju wszedł Francis.
- Gotowy do przeprowadzki? Twoje
rzeczy już są w największym pokoju gościnnym – uśmiechnął się słodko. Maluszek
podbiegł do niego i go przytulił.
- Dziękuję! Jesteś wspaniały,
braciszku.
- No to daj mi buzi.
- Ale rodzeństwo zwykle się nie
całuje i nie robi innych takich rzeczy...
- A w policzek? I już Cię nie
skrzywdzę – przytulił go.
- Dobrze, ufam Ci – musnął ustami
jego policzek. Po chwili poszli do budynku na górze. Gdy wchodzili na
odpowiednie piętro usłyszeli głos Antonia.
- No, ale pomidorku, jest jeszcze
wcześnie, nie musisz nigdzie iść – po chwili z pokoju wyszedł bardzo przystojny
młodzieniec.
- To jest Lovino – powiedział Francis
uśmiechając się do chłopca. Młodzieniec zatrzymał się patrząc na nich.
- O, nowy, spadaj mi z drogi –
powiedział z poważnym wyrazem twarzy. Chłopiec wystraszył się, ale mimo to
patrzył mu w oczy,
- Czemu jest pan taki niemiły?
- Bo, kurna, tak mi się podoba.
Jakieś objekcje?
- Ktoś tak ładny nie powinien używać
brzydkich słów – młodzieniec zarumienił się słodko.
- Ja... kurna... Wcale nie jestem,
kurna... ładny, no....
- Ładnie się pan rumieni.
- Ja się nie rumienię – zasłonił twarz
dłońmi.
- Tak i to bardzo ładnie.
- No właśnie, pomidorku – podszedł do
nich Antonio. – Jesteś słodziutki!
- Wcale, kurna, nie... Idę, mam
jeszcze dużo pracy...
- Ale Ty pracujesz dla nas, a ja,
jako Twój szef, daję Ci dziś wolne.
- Chybaś zdziadział! Zachodni kartel
ma problemy z okupem za jakąś damulkę, jeszcze Feliciano nie radzi sobie z
dostawą kokainy, a ja mam sobie zrobić wolne? Może bym tak postąpił, jeśli Ty
zrobiłbyś to za mnie. W końcu to Ty zajmujesz się handlem. Ja mam pilnować
żywego towaru, mój brat reszty. Ale, jeśli chcesz to zostawię to Tobie. Droga
wolna!
- No już, już, nie denerwuj się tak,
pomidorku...
- I jeszcze wszędzie za Feliciano
łazi ten kartofel. Ja rozumiem, że on i jego brat odpowiadają za ochronę, ale nie
musi ciągle chronić akurat jego. A kto mnie ochroni? Nikt. Ja mam sobie radzić
sam.
- Przepraszam, pomidorku...
- Nie pomidorkuj mi tu, tylko się
zabieraj do pracy. Trzeba coś zrobić z tym całym towarem z poprzedniego
transportu, ustalić miejsce wymiany zakładnika. A Ty nic, tylko ciągle się do
mnie dobierasz.
- Ale ja tylko chcę Cię
uszczęśliwić...
- To zajmij się swoją pracą. Cześć –
młodzieniec minął chłopca uderzając w niego ramieniem i zniknął w oddali. – A Ty,
co tu robisz, kartoflu?! I gdzie Feliciano?! – usłyszeli zza załomu korytarza.
- Brat mi kazał tu przyjść. A
Feliciano jeszcze śpi, więc się tak nie gorączkuj – wysoki jasnowłosy mężczyzna
wydawał się już przywyknąć do takiego zachowania młodszego. Nagle w jego stronę
poleciała zacisnięta pięść, jednak zatrzymał ją.
- Jak mojemu bratu coś się stanie to
będzie Twoja wina!
- Feliciano jest dużym chłopcem, sam
sobie poradzi.
- A niech Cię, kartoflu! – po chwili
młodzieniec zbiegł ze schodów, a jasnowłosy podszedł do Francisa.
- Gilbert mówił, że jakieś dziecko
chciało z nami pójść na poranny trening... Ja swój już dążyłem skończyć jak on
spał, ale drugi mi nie zaszkodzi. Zwłaszcza, ze brat wspominał coś o
strzelnicy.
- Pan jest bratem miłego pana? –
maluszek podszedł do niego i uśmiechnął się słodko.
- Miłego...? Gilberta? Ach, tak.
Ludwig Beilschmidt, miło mi – podał chłopcu rękę, a maluszek ją uścisnął z
uśmiechem.
- Pan mnie zaprowadzi teraz do
niego?
- Tak, oczywiście. Już na Ciebie
czeka. Dawno nie widziałem go tak szczęśliwego. Chyba Cię polubił.
- Naprawdę? To wspaniale! Ja też go
bardzo lubię! – nagle mężczyzna coś zauważył.
- O, to tu zniknęły te ubrania,
które zatrzymałem sobie na pamiątkę – uśmiechnął się pobłażliwie. – Dobrze, że
je zachowałem...
- To pańskie? Ja mogę je oddać,
jeśli pan chce...
- Wrócą do mnie, gdy z nich
wyrośniesz. Teraz je noś, niech na coś się przydadzą. A umiesz może na czymś
grać?
- Nie... Czemu pan pyta?
- Bo Gilbert ma u siebie pewnien
stary flet. Mówił, że to po kimś, kto się nim kiedyś zajmował. Nikt na nim nie
gra, a szkoda go wyrzucić... Może nasz kuzyn nauczy Cię na nim grać?
- To byłoby wspaniałe! A jak się ten
kuzyn nazywa?
- Roderich Edelstein. Jest
kompozytorem, pewnie o nim słyszałeś.
- Tak. Dzięki niemu jedne święta
były dla mnie szczęśliwe... Gdy rodzice byli w pracy jeszcze, a ja
spędzałem święta sam w telewizji był
koncert, w którym grał na fortepianie. Słysząc jego grę byłem wzruszony, taki
szczęśliwy... To były najlepsze święta jakie pamiętam...
- Niedługo osobiście mu za to
podziękujesz, postaram się o to – mężczyzna pogłaskał chłopca po głowie. –
Chodźmy już, Gilbert zapewne się niecierpliwi. Wkrótce wyszli przed dom. Zobaczyli
czarny samochód. Rosyjską Wołgę. Wysiadł z niej młody mężczyzna o brązowych
włosach po czym otworzył drzwi od strony pasażera. Wtedy ujrzeli wielkiego
mężczyznę w szaliku. Chłopiec schował się za jasnowłosym. Piękny, w mniemaniu
chłopca, młodzieniec podszedł do bagażnika i wyjął z niego kosz pełen
słoneczników, który podał Ivanowi, a ten skierował się w stronę chłopca.
- Bardzo przepraszam, towarzyszu, za
wczorajsze zajście – podał chłopcu kosz z kwiatami. – Nie byłem poniekąd sobą.
Mam nadzieję, że przyjmie towarzysz moje przeprosiny.
- Oczywiście... – głos chłopca
drżał. – Nie gniewam się.
- To bardzo dobrze – uściskał go
niczym niedźwiedź. – Teraz musze jeszcze przeprosić Twojego opiekuna, bo pewnie
nie spał w nocy, by Cię uspokoić... A płakałeś przeze mnie... Taurys! Przynieś
wódkę! – piękny młodzieniec wyjął z bagażnika wielki karton, słychać było brzęk
szkła. Gdy Rosjanin się oddalał on podszedł do chłopca.
- Pan Bragiński może wydaje się być
zły, ale jest bardzo samotny. Może wyżywa się na mnie i moich przyrodnich
braciach, ale gdy wczoraj wrócił długo płakał i dużo pił. Dawno się tak nie
zachowywał... Myślałem, że spotkał swoją młodszą siostrę, a to byłeś Ty...
Proszę, bądź dla niego miły. Gdy będzie szczęśliwy, my też będziemy.
- Postaram się, panie Taurysie...
- Dziękuję Ci. Kupię Ci czekoladę i
przyjdę tu z moim przyjacielem jak będę miał czas. Chcesz?
- Byłbym szczęśliwy. A tak w ogóle
to jestem Kyle.
- Piękne imię...
- Ile jeszcze mam czekać?! Taurys! –
Rosjanin tracił cierpliwość.
- Już idę, panie Bragiński – posłał chłopcu
uśmiech i pobiegł za swym szefem.
- Jaki ten pan ładny... – chłopiec obejrzał
się za nowym znajomym, być może przyszłym przyjacielem. – Ciekawe jak nazywa
się jego przyjaciel...
- Feliks – odpowiedział jasnowłosy. –
Często odwiedza Feliciano. Są w dobrej komitywie. Jednak my się czasem kłócimy,
za to brat kłóci się z tym chłopakiem, z którym rozmawiałeś.
- Może sprawię, byście się wszyscy
zaprzyjaźnili?
- To zbyt piękne, by było prawdziwe.
- Marzenia się spełniają. Odniosę
słoneczniki do pokoju – chłopiec pobiegł na górę i zostawił podarunek w pokoju,
w którym na półkach były ułożone maskotki od czerwonookiego. Wiedział, że to
jego pokój. Po chwili wrócił do jasnowłosego.
- Dobrze, jedźmy już – obaj wsiedli
do pięknego, czarnego BMW. Po chwili samochód ruszył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz