Translate

piątek, 27 lipca 2012

Rozdział siódmy: Sen.


            Chłopcu śniły się najgorsze sceny jego życia. Widział gdy mężczyzźni weszli do jego domu. Czas, gdy jeszcze miał nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Potem widział lufę wycelkowaną w jego ojca, drugą wycelowaną w matkę. Niczym w zwolnionym tępie ujrzał jak palce albinosa i osoby z południa pociągnęły za spusty wręcz równocześnie. Krzyk. Krew. Jego łzy. Nic więcej już nie widział, słyszał jeszcze kilka strzałów, błągania o życie. Krzyczał przez sen.
- Mały! Mały! Obudź się! – ktoś potrząsał jego ramieniem, próbując go zbudzić. Chłopiec nagle poderwał się do siadu uderzając w czyjąś głowę. – Ała... – przybysz, który wyrwał go z koszmaru właśnie pocierał czoło. Właśnie, na to czoło spadały pasemka białych włosów.
- Przepraszam... Miałem zły sen...
- Słyszałem – czerwone oczy zaświeciły w ciemności. – Już dobrze?
- Tak... Przy panu jest lepiej...
- Jeszcze dużo czasu do rana, śpij.
- Boję się.
- Mam zostać przy Tobie? I tak miałem iść już spać.
- Będzie pan spał ze mną?
- Dobrze, dobrze. Poczekaj chwilę, pójdę na górę po kilka rzeczy i wrócę – po jakimś czasie wrócił wykąpany, z piżamką i czystymi ubraniami w ręku. W łazience przebrał się w piżamę i przyszedł do chłopca. – No, młody, posuń się – chłopiec wykonał polecenie, a mężczyzna położył się przy nim. Chłopiec natychmiast się w niego wtulił.
- Teraz jestem bezpieczny – wyszeptał. Mężczyzna poczuł ciepło w sercu. Jakby znów jego brat był mały i widział w nim ogromny autorytet. Jednak te czasy nigdy nie wrócą. Teraz ma nowe dziecko do wychowania. Nowe oczy patrzące na niego z podziwem i nadzieją.
- Oczywiście, że jesteś bezpieczny. Tylko musisz być grzeczny.
- Dobrze. Obiecuję, że nie będę sprawiał kłopotów.
- A ja wierzę, że dotrzymasz słowa – uśmiechnął się, a chłopiec zamknął oczy. Po chwili słyszał miarowy oddech dziecka. Sam też się odprężył i zasnął.
            Następnego dnia rano dwie głowy zajrzały przez drzwi.
- Och, czyż to nie słodkie? Znalazł sobie nowego braciszka... – jasnowłosy uśmiechał się słodko.
- Chyba woli go od Ciebie.
- Jakoś to przeboleję, byle bym mógł ich oglądać razem... Jacy słodcy...
- Zaopiekuj się nim. Może Ciebie też polubi. Wystarczy, że będziesz dla niego miły.
- Staram się. Ale trudno pogodzić interesy i uczucia. Zrobiłem mu coś okropnego...
- A co innego mogłeś zrobić? Bo przecież nie możemy tak komuś darować długu. A chyba nie chciałbyś go zabić, prawda?
- Prawda. Cieszę się, że żyje, że jest tu z nami. Może kiedyś będę miał takiego synka... Chociaż już zaczynam w to wątpić. Nie potrafię prawdziwie kochać. To tylko zauroczenia kończące się po jednej wspólnej nocy.
- Ją przecież kochałeś.
- Ale ona odeszła, rozumiesz? Odeszła i już nigdy nie ujrzę jej uśmiechu... Że też nie potrafiłem jej wtedy obronić...
- Byłeś jeszcze za młody, by umieć cokolwiek. A teraz zaopiekuj się małym. A ona będzie obserwować Cię z nieba. I na pewno będzie z Ciebie dumna.
- Szkoda, że nie zdążyła zostać matką...
- Dla wielu dzieci pewnie była kimś równie ważnym. Zwłaszcza dla tych sierotek, które przygarnąłeś.
- Szkoda, że jej nie pamiętają...
- Ale Ty ją pamiętasz, a to jest najważniejsze. Ona na zawsze będzie przy Tobie. W Twoim sercu.
- Masz rację. Dlatego sprawię, by to dziecko mnie pokochało. Dam mu szczęście, a ona będzie ze mnie dumna!
- Oczywiście, oczywiście. A teraz czas obudzić naszych śpiochów – weszli do pokoju. – Czekaj... Czy Gilbert ma piżamkę w kurczaczki? – po chwili wybuchli śmiechem.
- I czego rżycie, pacany? – obgadywany otworzył oczy.
- Z Twojej piżamy – jasnowłosy ledwo łapał oddech.
- Lepsza taka niż żadna. Tak, o Tobie mówię Francis.
- Ubrania ograniczają moją wolność!
- Cicho, bo małego obudzisz.
- Taki mam zamiar. Czas już się zbierać.
- Dajcie mu jeszcze chwilę. Miał koszmar... I to przez nas... Wołał rodziców przez sen.
- Pierwszy raz w tej pracy mam wyrzuty sumienia...
- No cóż... Pewnie nie ostatni – przytulił chłopca mocniej, a ten otworzył oczy.
- Dzień dobry – powiedział słodkim głosikiem.
- No dzień dobry, dzień dobry. To teraz ubrać się, śniadanko i na zakupy, maluszku – powiedział blondyn.
- Dobrze, braciszku – uśmiechnął się i wstał. Zebrał ułożone w kostkę ubrania z krzesła i poszedł do łazienki.
- To chyba najsłodsze dziecko na świecie.... – po tym jak się przebrał to samo zrobił albonos. – To idziemy? – zapytał zielonooki.
- Idziemy – przytaknęli inni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz