Chłopiec
bardzo się cieszył na myśl o wspólnym wyjściu. W domu jego rodzice zwykle pili,
a on zamykał się w pokoju. Rzadko kiedy wychodził, jak i jego rodzice rzadko
byli w stanie wyjść z nim. Teraz trzymał za ręce Gilberta i Francisa, jakby
byli jego rodziną. Francis nawet, gdyby nie ta broda, wyglądałby jak kobieta,
mógłby robić za mamę, a Gilbert byłby tatą... Maluszek myślał, że więcej zyskał
niż stracił. Jego rodzice cały czas byli pijani, bili go, więc tak naprawdę
byli niczym obcy ludzie. Pewnie sami by go tu sprzedali, gdyby mieli na tym
zyskać. A teraz ma tych trzech mężczyzn, którzy, mimo tego kim byli, opiekowali
się nim. Jednak miał pewien żal. Odebrali mu rodzinę, chociaż jej chyba nigdy
naprawdę nie miał, ale odebrali, a raczej Francis odebrał jego czystość, coś,
co chciał dać ukochanej osobie i na pewno nie w ten sposób. To bolało. Jednak
ten ból kumulował się w sercu. Nieświadomie coraz bardziej zbliżał się do Gilberta
prawie puszczając rękę blondyna.
- Coś nie tak, mon cheri? Czemu nie
chcesz trzymać mnie za rękę? – jasnowłosy był wyraźnie zasmucony.
- Nie... To nie tak... Pomyślałem o
czymś...
- Masz mi za złe to co zrobiłem? –
zatrzymali się, a mężczyzna kucnął przy nim.
- Nie...
- Kłamiesz.
- Przepraszam... Po prostu... To
było..
- Złe? Okropne?
- Niespodziewane... Nie byłem na to
gotowy... Teraz... Teraz nie mam nic...
- Masz nas – przytulił go. – Wiem,
że nie chodzi Ci o rodzinę, znałem ich przez interesy. I widzę w jakimstanie do
nas przyszedłeś. To cud, że jesteś zdrowy. A to co Ci zrobiłem... Potraktuj to
jako wyraz miłości. Obiecuję, że będę zawsze przy Tobie – po tych słowach w
okół szyi mężczyzny zaplotły się chude ramiona i małe ciało wstrząsane szlochem
przylgneło do niego.
- Postaram się nie żałować tego co
się stało.
- No dobrze, nie płacz i idźmy już.
- Dobrze... – szli przez miasto
niczym dziwna rodzina. Najbardziej podekscytowany był Antonio, który ciągle
znajdował jakieś słodkie rzeczy i próbował wcisnąć je chłopcu, lecz on jedynie
się uśmiechał. Gilbert zaś w kilku sklepach zdążył zakupić dziwnie wyglądające
pluszaki. Zwykle po dwa takie same z czego jednego brał dla siebie, a drugiego
dawał chłopcu. Francis zaś w końcu zaciągnął chłopca do sklepu z ubraniami.
Oczywiście wybrał dla niego te, dość dziwne, jednak podobno modne i strasznie
drogie.
- Jeszcze niektóre ubrania sam dla
Ciebie uszyję. Widziałeś pewnie, że ludzie, którzy u nas pracują mają
niecodzienne odzienie.
- Tak... Bardzo... ciekawe...
- Wiem, że możesz się wstydzić
takich ubrań, ale są one częścią tej pracy.
- Wiem. Postaram się, by był pan ze
mnie dumny – chłopiec spojrzał mu prosto w oczy i uśmiechnął się. Wkrótce
wrócili do domu. Przed budynkiem jeszcze spotkali wielkiego mężczyznę, który
mimo ciepłej pogody miał na szyi szalik.
- To ten nowy? – zapytał z
uśmiechem.
- Tak – Francis najwyraźniej czuł
się przy nim niepewnie.
- Chcę go na noc.
- Ale on dopiero...
- Nie zrozumiałeś? Chcę go.
- Dobrze... – spojrzał na
przerażonego chłopca. – Słuchaj... Wieczorem przyjdzie do Ciebie ten pan i
zrobi to co ja wczoraj. I musisz być bardzo, bardzo grzeczny...
- Rozumiem... – mały miał w oczach
łzy. – Postaram się.
- Tak
więc ustalone – mężczyzna w szaliku pogłaskał chłopca po głowie. Kyle nie
wiedział ile zła skrywa ten słodki uśmiech...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz