Translate

piątek, 27 lipca 2012

Rozdział ósmy: Uśmiech.


            Chłopiec bardzo się cieszył na myśl o wspólnym wyjściu. W domu jego rodzice zwykle pili, a on zamykał się w pokoju. Rzadko kiedy wychodził, jak i jego rodzice rzadko byli w stanie wyjść z nim. Teraz trzymał za ręce Gilberta i Francisa, jakby byli jego rodziną. Francis nawet, gdyby nie ta broda, wyglądałby jak kobieta, mógłby robić za mamę, a Gilbert byłby tatą... Maluszek myślał, że więcej zyskał niż stracił. Jego rodzice cały czas byli pijani, bili go, więc tak naprawdę byli niczym obcy ludzie. Pewnie sami by go tu sprzedali, gdyby mieli na tym zyskać. A teraz ma tych trzech mężczyzn, którzy, mimo tego kim byli, opiekowali się nim. Jednak miał pewien żal. Odebrali mu rodzinę, chociaż jej chyba nigdy naprawdę nie miał, ale odebrali, a raczej Francis odebrał jego czystość, coś, co chciał dać ukochanej osobie i na pewno nie w ten sposób. To bolało. Jednak ten ból kumulował się w sercu. Nieświadomie coraz bardziej zbliżał się do Gilberta prawie puszczając rękę blondyna.
- Coś nie tak, mon cheri? Czemu nie chcesz trzymać mnie za rękę? – jasnowłosy był wyraźnie zasmucony.
- Nie... To nie tak... Pomyślałem o czymś...
- Masz mi za złe to co zrobiłem? – zatrzymali się, a mężczyzna kucnął przy nim.
- Nie...
- Kłamiesz.
- Przepraszam... Po prostu... To było..
- Złe? Okropne?
- Niespodziewane... Nie byłem na to gotowy... Teraz... Teraz nie mam nic...
- Masz nas – przytulił go. – Wiem, że nie chodzi Ci o rodzinę, znałem ich przez interesy. I widzę w jakimstanie do nas przyszedłeś. To cud, że jesteś zdrowy. A to co Ci zrobiłem... Potraktuj to jako wyraz miłości. Obiecuję, że będę zawsze przy Tobie – po tych słowach w okół szyi mężczyzny zaplotły się chude ramiona i małe ciało wstrząsane szlochem przylgneło do niego.
- Postaram się nie żałować tego co się stało.
- No dobrze, nie płacz i idźmy już.
- Dobrze... – szli przez miasto niczym dziwna rodzina. Najbardziej podekscytowany był Antonio, który ciągle znajdował jakieś słodkie rzeczy i próbował wcisnąć je chłopcu, lecz on jedynie się uśmiechał. Gilbert zaś w kilku sklepach zdążył zakupić dziwnie wyglądające pluszaki. Zwykle po dwa takie same z czego jednego brał dla siebie, a drugiego dawał chłopcu. Francis zaś w końcu zaciągnął chłopca do sklepu z ubraniami. Oczywiście wybrał dla niego te, dość dziwne, jednak podobno modne i strasznie drogie.
- Jeszcze niektóre ubrania sam dla Ciebie uszyję. Widziałeś pewnie, że ludzie, którzy u nas pracują mają niecodzienne odzienie.
- Tak... Bardzo... ciekawe...
- Wiem, że możesz się wstydzić takich ubrań, ale są one częścią tej pracy.
- Wiem. Postaram się, by był pan ze mnie dumny – chłopiec spojrzał mu prosto w oczy i uśmiechnął się. Wkrótce wrócili do domu. Przed budynkiem jeszcze spotkali wielkiego mężczyznę, który mimo ciepłej pogody miał na szyi szalik.
- To ten nowy? – zapytał z uśmiechem.
- Tak – Francis najwyraźniej czuł się przy nim niepewnie.
- Chcę go na noc.
- Ale on dopiero...
- Nie zrozumiałeś? Chcę go.
- Dobrze... – spojrzał na przerażonego chłopca. – Słuchaj... Wieczorem przyjdzie do Ciebie ten pan i zrobi to co ja wczoraj. I musisz być bardzo, bardzo grzeczny...
- Rozumiem... – mały miał w oczach łzy. – Postaram się.
- Tak więc ustalone – mężczyzna w szaliku pogłaskał chłopca po głowie. Kyle nie wiedział ile zła skrywa ten słodki uśmiech...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz