Do
pokoju nagle wszedł ciemnowłosy mężczyzna. Uśmiechał się przyjaźnie i przytulił
chłopca.
- Jak Ty ładnie wyglądasz... Tylko
włosy masz całe mokre – pogłaskał go po głowie. – Ale chodź, oprowadzę Cię po
tych strasznych, mrocznych podziemiach – puścił go, by po chwili złapać go za
rękę. Nie dał chłopcu czasu na odpowiedź tylko zaczął go gdzieś prowadzić. Po
chwili szli długim korytarzem. Wszędzie były okratowane drzwi.
- Czemu drzwi są tak okratowane...?
Przecież ludzie przychodzą tu z własnej woli...
- Niekoniecznie. Czasem też klienci
robią złe rzeczy, wtedy się ich zamyka do czasu aż przyjdzie Gilbert i ich
ukarze. Chociaż zwykle zrzuca to na brata.
- Miły pan ma brata?
- Miły pan...? Ach, no tak, tak. Ma
brata. Ale są kompletnie do siebie nie podobni. Czy to z wyglądu czy z
charakteru. Ale wiem, że się nim opiekował. Nie jestem pewien nawet czy są
rodzonym rodzeństwem, chociaż Gilbert zarzeka się, że to prawda.
- Może on chce, by to była prawda...
Jest taki dobry, na pewno chce mieć młodszego, kochanego braciszka, nawet jeśli
nie rodzonego...
- Myślę, że Ty stałeś się dla niego
nowym młodszym bratem – uśmiechnął się słodko. – Te ubrania nosił Ludwig jak
był mały... A ta wstążka to chyba własność Francisa.
- Miły pan dał mi ubrania swojego
brata? Muszę o nie bardzo dbać...
- Później pójdziemy kupić Ci jakieś
ładne ubranka i może trochę zabawek... Na pewno dostaniesz pluszaka.
- Skąd pan to wie?
- Może tego nie widać, ale Gilbert
bardzo je lubi. Ma ich całą kolekcję. I strasznie denerwuje tym brata, wiesz,
mieszkają razem. Coś czuję, że niedługo wszystkie znajdą się w Twoim pokoju.
- To takie słodkie...
- No tak, bardzo. A Francisa się nie
bój. Może nigdy nie widziałem, by względem kogoś zachowywał się tak jak
względem Ciebie, ale on nie jest zły. Wychował kilkoro przyszywanego
rodzeństwa. Może dla nich też był taki, gdy nikt nie patrzył... No tak...
Matthew jest taki cichy, jakby wszystkiego się bał... Mógł przecież bać się
tego co on może mu zrobić... Ale Victoria jest szczęśliwa... Jednak wie trochę
za dużo w niektórych sprawach jak na swój wiek... O matko... Czemu dopiero
teraz to zrozumiałem...
- Może są mimo wszystko szczęśliwi?
I ja też będę szczęśliwy?
- Na pewno. Może kiedyś ich poznasz.
Mieszkają na górze razem z nami. Kiedyś sprowadzę tu Lovino...
- „Lovino”?
- To osoba, na której bardzo mi zależy...
Jest taki słodki... Zwłaszcza, gdy jego buzia przypomina kolorem dojrzałego
pomidora...
- To pański syn?
- Ukochany... Ale Ty możesz być
naszym synkiem – pogłaskał go po głowie. Mały zaśmiał się słodko. Na końcu
korytarza była wielka sala ze sceną, krzesłami przy niej, jak i kanapami ze
stolikami i przepierzeniami dalej. Na kanapach siedzieli ludzie, zapewne
klienci. Obok nich siedzieli inni ludzie, ale ubrani bardzo wyzywająco, a
jednocześnie tak pięknie, zapewne pracownicy. Niektórzy rozmawiali i pili
alkohol, inni się całowali, jeszcze inni... na to chłopiec wolał nie patrzeć.
Nagle jedna taka para minęła ich i weszła do zakratowanego pokoju.
- Czy oni będą...
- Się kochać? Tak. Nie bój się. Oni
są tego pewni. Nikt nie będzie płakał.
- Naprawdę?
- Tak – na scenie pokazała się jakaś
postać. W rytm muzyki tańczyła co jakiś czas pozbywając się ubrań. Jednak nie
było to wyuzdane, to było piękne. Mały jednak odwracał wzrok. – Ty już powoli
idź spać. Jutro idziemy do miasta, po ubrania dla Ciebie – złapał go za rękę i
zaczął prowadzić do pokoju.
- Dobrze.
- Zaraz Ci przyniosę piżamkę Lovino
z dzieciństwa. Będziesz w niej pięknie wyglądał!
- Dziękuję – wkrótce maluszek czekał
w pokoju. Po chwili przyszedł mężczyzna trzymając w ręku żółtą piżamkę w czerwone
pomidorki. – Jaka piękna...
- Ja się odwrócę, a Ty przymierz,
dobrze?
- Dobrze... – tak też się stało.
Maluszek wyglądał słodko. Piżamka pasowała jakby była robiona na miarę.
- Pięknie... A teraz do łóżka i
spać.
-
Dobrze – maluszek wszedł do łóżka i przykrył się kołdrą. Mężczyzna siedział
przy nim i śpiewał mu kołysanki dopóki ten nie zasnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz