Ten, który skrywa
zbyt wiele
Część XXV
Mimo,
że nie przeszkadzali nikomu, jedynie starali cieszyć się sobą nawzajem, jednak
nie wszyscy to akceptowali. Było tak wielu tych, którzy widzą świat jedynie w
jednej płaszczyźnie i nienawidzą wszystkiego, co wybiega poza nią. Teraz, gdy
ich kroki powoli i cicho rozbrzmiewały w opustoszałym parku, za nimi podążała
grupka młodych, dość silnych ludzi. Żaden z nich nie wydawał się być przyjazny,
ani tym bardziej zadowolony z ujrzenia ich razem. Oni, choć nikomu nie wadzili,
stali się solą w oku tych, którzy nie znają prawdy w pełni. Zbyt zajęci sobą
nie usłyszeli kroków. Gdy zorientowali się, że coś jest nie tak... było już za
późno.
- A wy czego tu chcecie? – młody mężczyzna użył jeszcze
kilku niecenzuralnych określeń, by opisać parę, do której się zwracał. – To miejsce
dla normalnych ludzi, a nie jakichś zboczeńców – tu również dodał nieco słów
niegodnych uszu osób kulturalnych, po czym się zaśmiał, a jego towarzysze mu
zawtórowali.
- My już stąd idziemy... – błękitnooki wraz ze swym
towarzyszem zaczęli się oddalać.
- To mnie nie obchodzi, że wy idziecie. Mnie obchodzi to, że
w ogóle żyjecie. I chyba można to zmienić – podejrzani mężczyźni zaśmiali się
po słowach swego przywódcy.
- Jak chcecie pieniędzy to ja wam mogę dać, ale zostawcie
nas w spokoju – starszy z chłopców złapał przyjaciela za nadgarstek i wraz z
nim ruszył szybkim krokiem. Jednak został złapany przez przywódcę bandy.
- My Twoich pieniędzy nie chcemy... Chociaż dać zawsze
możesz. My po prostu nie chcemy, żeby żyli tacy jak wy. No cóż – mężczyzna zamachnął
się pięścią na twarz młodzieńca, ale to on sam został uderzony przez
zielonookiego.
- Ani mi się waż go jeszcze raz tknąć! – chłopak patrzył na
niego gniewnie.
- O, myślisz, że dasz radę mi cokolwiek zrobić? – mężczyzna złapał
chłopaka za koszulę i podniósł dość wysoko. – Ty mi nie fikaj, bo to się źle
dla Ciebie skończy, młody.
- Dla Ciebie jeszcze gorzej – chłopak dłońmi mocno złapał
rękę oprawcy i wykorzystując ją jako swego rodzaju podparcie, umieścił na niej
część ciężaru swego ciała, by móc kopnąć mężczyznę w brzuch. Gdy oprawca upadł,
reszta podbiegła do nich. Byli wściekli, że można jakkolwiek zranić ich
przywódcę, więc wyładowali swą złość na blondynie. Ten jakiś czas nawet sobie
radził, ale w końcu nie miał wielkich szans. Krzyknął jedynie do swego
towarzysza, by ten uciekał. A on zrozumiał, że nie przyda się na nic, próbując
pomóc. Odbiegł kawałek i zadzwonił po policję, by później zacząć szukać pomocy.
Natrafił na kilku przechodniów, którym przybliżył sytuację, jednak większość go
ignorowała. Udało mu się w końcu kogoś sprowadzić, by pomógł w odciągnięciu
napastników od jego przyjaciela, jednak zbyt wiele się już stało.
Długo
starał się wraz z napotkanym człowiekiem, odepchnąć mężczyzn, wiele razy został
uderzony, prawie wpadł wewnątrz ich ciasnego kręgu, gdzie był jego towarzysz.
Nim nadjechała policja, oni już uciekli, a on ujrzał swego przyjaciela... A
raczej nieprzytomne, blade i zakrwawione ciało. Upadł na kolana, starając się
nie rozpłakać, obwiniając się za wszystko, co się stało. Złapał jego dłoń, a
osobę, która wcześniej mu pomogła, poprosił o zadzwonienie po pogotowie. Jak
tylko mógł, starał się nieco ulżyć przyjacielowi, jednak nie był w stanie nic
zrobić. Widział krew spływającą z jego głowy, widział jak się kulił, zapewne
wiele razy został uderzony w brzuch.
Jakiś
czas później pojawiły się odpowiednie służby, które pomogły jego przyjacielowi
jak i te, które wymagały, by opowiedział o tym, co się stało. Osoba, która mu
pomogła również została świadkiem zdarzenia. On miał jedynie nadzieję, że jego
przyjaciel wyjdzie z tego cało, a ci ludzie zostaną ukarani. Gdy już policja
wiedziała to, co wiedzieć powinna, on zadzwonił do swoich rodziców, by
poinformować o tym, co się stało, wiedział też już do jakiego szpitala zabrali
jego przyjaciela, co też powiedział rodzinie. Rodzicom mógł to przekazać już teraz,
jednak bał się reakcji brata, który teraz słodko spał, ale rano miał również
się o wszystkim dowiedzieć. Co będzie przeżywał, wiedząc, co stało się jednej z
najważniejszych dla niego osób? Chłopak poprosił matkę, by zawiozła go do
szpitala, by mógł być przy przyjacielu. Sam również musiał się tam zgłosić.
Może w czasie pomagania jego przyjacielowi ratownicy również jego opatrzyli,
ale wciąż mogło być coś nie tak. Zastanawiał się, czemu to się stało. Czemu
zostali zaatakowani i czemu ci ludzie skupili się na zielonookim, gdy jemu
zadali jedynie kilka ciosów. Czuł się winny. Gdyby nie wymyślił, żeby wracali
tędy, uniknęliby tego. Lecz później pomyślał, że to raczej wina chorego
społeczeństwa, które wciąż gnieździ w sobie takie plugawe robaki. W końcu to nieważne,
że szli tędy, że trzymali się za ręce. Oni nie zrobili nic złego. Winni byli
ci, którzy widzieli w tym coś złego. W końcu każdy, komu to przeszkadza, mógłby
zrobić to, co tamci mężczyźni. Jedynie nauczenie ludzi tolerancji mogło czemuś
takiemu zapobiec. Nie ma sensu ukrywania tego, co prawdziwe i dobre, nie
powinno się też tego nienawidzić. A on teraz mógł jedynie mieć nadzieję, że to
wszystko okaże się jedynie złym snem, a on wkrótce znów obejmie tego, któremu
oddał swe serce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz