Ten, który skrywa
zbyt wiele
Część XXVI
Gdy nie
można cofnąć tego, co się stało, nachodzi nas wiele myśli pełnych alternatyw.
Co by było, gdybyśmy postąpili inaczej? Nie możemy już cofnąć czasu, a
wcześniej nie spodziewaliśmy się tego, co już się stało. A teraz nagle widzimy
tysiąc możliwości, które pozwoliłyby nam uniknąć zła, które się stało i
skierować się ku dobru, którego pragniemy. Gdy mogliśmy jeszcze wszystko
zmienić, obrana przez nas droga wydawała się być idealna, lecz teraz widzimy
milion bardziej kuszących ścieżek, które wtedy odrzuciliśmy, lub nie
dostrzegliśmy w ogóle. A gdy stać może się jeszcze wiele, a my nie mamy wyboru,
którą ścieżką nas los podąży, widzimy jedynie smutek i cierpienie, nie
potrafimy dostrzec niczego, co nas by nie skrzywdziło.
Tak też teraz, gdy błękitnooki
znalazł się tak blisko, a jednocześnie tak daleko tak ważnej dla siebie osoby,
czekając w szpitalu na wieści o jej zdrowiu, rozmyślał o tym, co by zrobił,
gdyby tej osoby zabrakło. Nie potrafił wyobrazić sobie świata bez tych
jadowicie zielonych tęczówek, bez tych często nieco uszczypliwych uwag i bez
słodyczy tej twarzy, gdy pogrążona była we śnie. Chciał znów usłyszeć ten głos,
cichy, ukrywany śmiech i ujrzeć delikatne wygięcie warg w subtelnym uśmiechu.
Jedyne co mógł teraz usłyszeć to kroki na szpitalnym korytarzu, a jedyne co
mógł ujrzeć to śnieżnobiałe ściany. Tu było tak pusto, tak sterylnie. Coraz
bardziej współczuł wszystkim, którzy musieli przebywać w takich miejscach. Miał
wręcz ochotę się rozpłakać, gdy pomyślał jak długo jego brat musiał przeżywać
coś tak okropnego. Żywił ogromną nadzieję, że zielonooki wkrótce znów będzie w
domu, że okaże się, że jedynie ma kilka obtarć, że to nic poważnego. Jednak,
gdy przed oczami znów pojawił się jego obraz, wtedy, gdy leżał w tym parku,
zrozumiał, że nie ma możliwości, by choćby się łudzić, że będzie dobrze. Choć
czasem się zdarzało, że po prostu uszkodzone zostało coś, co tak wrednie krwawi
i mimo, że nie stało się nic poważnego, wygląda to tragicznie. Może jednak nie
jest źle... Może niedługo wszystko wróci do normy... Jednak, im dłużej czekał
na wieści, tym gorsze wydawały mu się być. Umysł galopował ku zagładzie,
szukając tysiąca dróg, prowadzących do piekła. Wręcz słyszał, jak przekazują mu
najgorsze wieści, choć nigdy nie chciał ich usłyszeć. On sam jakiś czas
wcześniej przeszedł różne, podstawowe w swojej sytuacji badania. On miał
jedynie kilka skaleczeń, siniaków. Nawet tego nie zauważy. Jednak jego serce
wciąż mentalnie krwawiło. Płakało, gdy umysł przywoływał obraz odwagi i
cierpienia, które uratowały mu życie. Czemu z góry zakładał, że całe życie?
Gdyby teraz został zbyt mocno ranny, nie mógłby wyjechać na studia, które były
jego marzeniem. Nawet, jeśli mógłby to zrobić później, jego przyjaciele
zostawiliby go w tyle. Ale teraz przestał się tym przejmować, chciał być przy
tym zielonookim chłopaku, któremu tyle zawdzięczał. Pomyślał, by jednak
pozostać tu na ten rok dłużej, opiekować się nim, dopóki nie pojawi się kto
inny na jego miejsce. Wiedział, że zajmie to dość długo, nim brat jego przyjaciela
na stałe powróci do prawowitego domu, choć na chwilę mógłby pojawić się w nim
już niedługo. To stało się jego kolejnym postanowieniem. Sprowadzić tego
chłopca, choćby na kilka wakacyjnych dni, ujrzeć uśmiech na ukochanej twarzy.
Wyobraził sobie, jak bawią się w czwórkę w parku, chłopcy się śmieją i razem
biegają. Tak, Matt pewnie nieco by ożył pod wpływem tego rozbrykanego Alfreda.
A oni szli by za nimi, pilnując, czy nie dzieje im się krzywda. Lecz tę wizję
sielanki przerwał obraz wyrwany ze wspomnień ubiegłej nocy. Ujrzał znów tych
mężczyzn i nim odrzucił ten obraz złapali oni jego brata... Nie, tego nigdy by
sobie nie wybaczył. Mimo iż pod namową zarówno matki jak i lekarza, tuż po wieczornych
badaniach, które musiał przejść przez te zdarzenie, wrócił do domu i przespał
wiele godzin, wciąż czuł się okropnie, zupełnie, jakby nadal był w tym
piekielnym parku. Chciał, by zielone oczy znów spojrzały na niego. I wtedy to
usłyszał... Głos, który wołał do kogoś, że któryś pacjent się obudził. Usłyszał
numer sali, usłyszał nazwisko. Tak! To o niego chodzi! Jednak jeszcze nie mógł
go odwiedzić, jeszcze musiał patrzeć jak personel wbiega i otacza go, zadając
tysiące pytań, potem zabiera na jeszcze więcej badań. Gdy już ten chaos się
zakończył, wszedł, by spojrzeć w jego oczy.
Ujrzał zmęczoną, lecz
uśmiechniętą twarz, błyszczące, szmaragdowe oczy oraz wiele plastrów i bandaży
na tym drobnym ciele. Zastanawiał się, z czego jego przyjaciel tak się cieszył,
a wtedy usłyszał jego głos.
- Jesteś bledszy niż Gilbert... A on jest albinosem, więc
jest kompletnie biały jak papier. Przy Tobie teraz wydawałby się być wręcz
śniady – zielonooki zaśmiał się cicho. – Nie stój jak kołek w wampirze, tylko
chodź tutaj, bo wyglądasz jakbyś ducha zobaczył. No, chyba, że umarłem i tak
wygląda piekło.
- Ja myślę, że to ja bym prędzej umarł, gdybyś Ty się nie
obudził. A tak wyglądałby raj – chłopak podszedł do przyjaciela i złapał jego
dłoń. – Jak się czujesz?
- Jakby stratowało mnie stado słoni, ale oprócz tego w
porządku. Mówili, że muszę tu zostać kilka tygodni. Nic zagrażającego życiu,
nie pozbędziesz się mnie tak łatwo, ale się popsułem dokumentnie...
- Tylko ani mi się waż wybierać na tamtą stronę. A,
właśnie... Może ja jednak zostanę? Wiesz... Nie wyjadę... Nawet jak wyjdziesz
będziesz potrzebował kogoś, kto się trochę Tobą zajmie, to nie jest tak łatwe,
by wszystko wróciło do normy... A nie chcę, byś został sam...
- Zastanawiam się, który z nas w łeb oberwał, bo gadasz
jakbyś to Ty dostał i to porządnie. Nie po to się tak męczyłeś, żeby teraz
wszystko rzucać. I pomyśl o tym, co będzie później. Dobra, ja stąd wyjdę gdzieś
już w wakacje, bo chyba nawet nie miesiąc do nich został. Ty musisz od razu
wtedy składać papiery. Jeśli tego nie
zrobisz, będziesz mógł dopiero w przyszłym roku. Nie wiesz, jak długo zajmie
powrót wszystkiego do normalności. Zapewne nim wakacje się skończą ja już zdążę
Ci przydzwonić tak porządnie jak mogłem jeszcze w zeszłym tygodniu. A Ty co? Ty
zostaniesz w domu, obwiniając się, że nie złożyłeś tych cholernych papierów na
czas. A ja będę się obwiniał, że Cię nie pogoniłem.
- A co, jeśli będzie coś poważnego? Jeśli się okaże, że coś
Ci jednak jeszcze będzie? A ja będę wyjeżdżał, zostawiając Cię na pastwę
losu...
- Twoja mama mnie na pewno od razu dorwie i nie dość, że
utuczy jak świniaka na święta to pewnie jeszcze by próbowała mnie we wszystkim
wyręczać. Znasz ją, ona by dla obcego wszystkie pieniądze wydała, żeby było mu
dobrze. Jak wyjedziesz to będziemy do siebie pisać. Nawet się wykosztuję na
listy, nie tylko maile, coby to było „romantycznie”, jak Ty to lubisz. To mają
być czerwone koperty, tak? I może jeszcze na kartce narysuję serduszka? –
zielonooki zaśmiał się dość głośno, ale zaraz tego pożałował z powodu nieco
pokiereszowanych żeber. – No i masz zakaz rozśmieszania mnie, dopóki mi się to
nie zrośnie...
- Aż tak Cię połamali...? Czemu to wtedy zrobiłeś? Czemu nie
uciekłeś?
- A Ty czemu? Nie mogłem patrzeć jak się zabierają za bicie
kogoś takiego jak Ty. To prawie jakby próbowali uderzyć kobietę – uśmiechnął się
nieco zawadiacko.
- Widzę, że głowa dalej Ci funkcjonuje jak dawniej...
- Oczywiście. A aż tak połamany nie jestem, raczej nieźle
potłuczony. Zobaczysz, w wakacje Cię sam w ten Twój tyłek kopnę, żebyś nie
zapomniał o złożeniu tych cholernych papierów.
Przez
jakiś czas jeszcze rozmawiali, choć nie było to zbyt długo, gdyż młodszy musiał
jeszcze dużo odpoczywać. Jednak powzięli pewne postanowienie. Nie będą nigdy
rezygnować z marzeń, dopóki nie będą oznaczały porzucenia siebie nawzajem.
Rozłąka na pewien czas była całkowicie akceptowalna, dopóki nie była wyborem
między marzeniem, a miłością. Jak długo będą mogli, tak długo będą wszystko
robili razem, przybliżając sobie nawzajem szczęście. Już niedługo miał pojawić
się nowy powód do radości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz