Translate

czwartek, 20 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto dwadzieścia jeden: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część dwudziesta siódma.

Gdy deszcz minie, słońce pozwoli kwitnąć kwiatom. Jednak, gdy istnieje jedynie jedno z nich, rośliny albo zgniją, albo uschną. Potrzeba obu na raz, by powstała piękna tęcza. Rozdział jeden z końcowych. Prawdopodobnie, jeśli dalej nie stracę prędkości i chęci jaką teraz mam, powinnam zakończyć opowiadanie nim minie północ. Potem kilka wierszy i jak dorwę Francję z Dark!Hetalii to wypytam ją o jej zamówienie, by napisać je jak najlepiej. Mam nadzieję, że do rana na blogu ilość notek zrówna się z ilością dni miesiąca.

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XXVII

                Dni mijały jeden za drugim, tak sobie podobne. Gdy tylko była ku temu okazja, błękitnooki wraz z bratem udawali się, by odwiedzić przyjaciela. Szpital był zawsze miejscem pustym, cichym, sterylnym i przerażającym. Jednak było coś, co mogło to zmienić. Widząc ważne dla siebie twarze można było poczuć się szczęśliwym, choćby złudnie i jedynie przez chwilę, więc odwiedzenie kogoś, kto nie może być przy nas, daje mu ogromną ulgę.
                Każdy dzień więc wyglądał praktycznie identycznie. Gdy tylko kończyły się, i tak skrócone często z powodu końca roku, lekcje, bracia jedli obiad w domu, nakładali do opakowań dodatkową porcję, przygotowaną dla zielonookiego i zanosili mu ją do szpitala. On jadł jeszcze ciepły posiłek, gdyż, jak wiadomo, trudno jest najeść się tym, co dają ludziom w szpitalach, a później rozmawiał z przyjaciółmi. Opowiadali sobie wszystko, co wydarzyło się od poprzedniej wizyty, czyli naprawdę w ciągu ostatniej doby. Często też ich rozmowy schodziły na wiele różnych tematów, aż w końcu musiały zostać zakończone. Później ich rozdzielony czas wyglądał tak, jak zawsze w miejscach, w których przebywali.
                Jednak pośród tego wszystkiego kryła się pewna tajemnica. Rodzice błękitnookiego próbowali za wszelką cenę sprowadzić Alfreda do ich domu, choćby na kilka dni wakacji. Było z tym wiele kłopotów spowodowanych głównie nielogiczną biurokracją. Lecz oni się nie poddawali. Wciąż wysyłali pliki dokumentów, jeździli do miejsc wyznaczonych im przez instytucje i brnęli w ten biurokratyczny kociokwik, byle tylko uszczęśliwić jak najwięcej ludzi. A pojawienie się chłopca miało uszczęśliwić nie tylko jego i zielonookiego, ale również dzieci tych, którzy tak się o to starali. Matt mógł się z nim zaprzyjaźnić, skoro w pewnym sensie już go zaakceptował, może przejąłby nieco jego energii, zaś jego starszy brat, widząc tę dwójkę razem, mógłby poczuć się bezpiecznie, wyjeżdżając i wiedząc, że Matt jest w stanie poradzić sobie bez niego. Choć pozostawała jeszcze jedna kwestia. Takich przyjazdów musiało być wiele, by mówić o prawdziwej adopcji. Więc musiały być też pożegnania. Jak znieśliby to ci, dla których te spotkania były tak ważne? O ile starsi chłopcy rozumieli powagę tej sytuacji i rzeczywistość tego chorego świata, o tyle młodsi wciąż żyli nadzieją i nie potrafili zrozumieć, czemu tak bardzo utrudnia się ludziom drogę do szczęścia.
                Dni mijały dość prędko. Zdrowie wracało, dokumenty były podpisywane. Niedługo dwie osoby miały pojawić się w jednym domu, którego mieszkańcy byli dla nich jak rodzina. I choć było wiele trudności, to nikt się nie poddawał. Rany w większości się zagoiły, więc szmaragdowe oczy spoglądały z nadzieją na kalendarz. W innym miejscu spoglądały na niego szafirowe oczęta, pewne iż niedługo zaznają szczęścia. W obu wypadkach czekało jeszcze wiele niedogodności, jednak nadzieja nie mogła zostać zduszona przez okrutną rzeczywistość. Dni mijały, a serca biły zgodnym rytmem.
                Najpierw w domu powrócił Arthur. W pierwszym momencie chciał po prostu wrócić do domu, w którymzawsze mieszkał, ale zrozumiał, że tak naprawdę jest  to tylko budynek pełen wspomnień, nie prawdziwy dom rodzinny. Tak więc poszedł w nieco innym kierunku i gdy zapukał, a drzwi się otworzyły i ujrzał tak znane mu błękitne oczy młodego mężczyzny powiedział zgodnie z prawdą:
- Wróciłem do domu – i uśmiechając się delikatnie wszedł do pomieszczenia. Nieco utykał, jednak nie potrzebował kul, to jedynie mały uszczerbek, który należało rozchodzić. Większość opatrunków miał już zdjętych, więc nie musiał się zbytnio martwić czymkolwiek. Jednak, gdy rodzice jego przyjaciela postanowili go wylewnie przywitać poczuł nieco bólu, gdy został zbyt mocno przytulony. Jednak to było naprawdę miłe uczucie. Mały Matt dał mu laurkę i pocałował go w policzek, tak jak zawsze to robił swojemu rodzonemu bratu. Wtedy zielonooki zrozumiał, że to miejsce naprawdę może nazwać domem rodzinnym.
                I znów kilka dni upłynęło spokojnym nurtem, on nie wiedział, co miało się zdarzyć. Rok szkolny zdążył się zakończyć, wszyscy byli całkiem zadowoleni ze swych ocen. Zielonooki ciągle pilnował, by jego przyjaciel nie zapomniał złożyć dokumentów, gdzie musiały one się znaleźć. Nie wiedział, że to dla niego szykowana jest największa niespodzianka. Po jakimś czasie prawie nie było widać śladów nieprzyjemnego zdarzenia, nie licząc siniaków i blizn, ale on wciąż musiał wiele odpoczywać, bo to, co niewidoczne często jest najbardziej zdradliwe. Pewnego dnia, gdy spokojnie szył kolejne ubranie dla Matt’a, który ostatnio postanowił dość szybko nadrobić dotychczasowe braki we wzroście, usłyszał jak otwierają się drzwi. Nie widział w tym nic szczególnego, wiedział, że rodzice błękitnookiego gdzieś wyjechali i mają tego dnia wrócić. Zaś samo rodzeństwo było w tym czasie w kuchni, do której jego, jak zwykle, nie dopuścili. Tak więc bardzo się zdziwił słysząc dziecięcy śmiech, dobiegający z przedpokoju.
- Więc on tu już jest, tak? Pewnie ciągle na mnie czekał i tęsknił jak wariat! – gdy przysłuchał się głosowi zrozumiał, do kogo on należy. Pobiegł do przedpokoju i ujrzał tak wytęskniony i wyczekiwany widok. – Cześć! – chłopiec, jego własny brat, pomachał do niego energicznie. – Tęskniłem, cholero! – i jak zwykle witał go tak samo czule jak zawsze... Zielonooki podbiegł i chwycił chłopca w objęcia. – Ej, bo udusisz... – obaj się zaśmiali. – Słyszałem, że ostatnio Cię trochę uszkodzili...
- Ale to nieważne! To nawet nie bolało! – chłopak był tak szczęśliwy, że nie potrafił wyrazić tego słowami.

- No tak, bo w końcu jak jesteś starszym bratem bohatera to nie może Cię boleć! – chłopiec zaśmiał się wesoło. Oczywiście wkrótce wyjaśniono, że chłopiec zostanie tam jedynie około dwóch tygodni. Czyli do czasu, gdy przyjaciel jego brata będzie musiał wyjechać... Czyżby to były ostatnie dni tak szczęśliwej rodziny? Nie... To jedynie zapowiedź tego, że gdy wszystko się ułoży, ta rodzina będzie ze sobą zżyta bardziej niż wszystkie inne. Kwiat, który rozkwita w niepogodę jest rzadszy i piękniejszy niż inne. Jednak najpierw musi spaść wiele deszczu, by słońce dało energię, a nie wysuszyło. Słońce i deszcz są równie potrzebne, by stworzyć tęczę i pozwolić kwitnąć pięknym kwiatom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz