Ten, który skrywa
zbyt wiele
Część XXVII
Dni
mijały jeden za drugim, tak sobie podobne. Gdy tylko była ku temu okazja,
błękitnooki wraz z bratem udawali się, by odwiedzić przyjaciela. Szpital był
zawsze miejscem pustym, cichym, sterylnym i przerażającym. Jednak było coś, co
mogło to zmienić. Widząc ważne dla siebie twarze można było poczuć się
szczęśliwym, choćby złudnie i jedynie przez chwilę, więc odwiedzenie kogoś, kto
nie może być przy nas, daje mu ogromną ulgę.
Każdy
dzień więc wyglądał praktycznie identycznie. Gdy tylko kończyły się, i tak
skrócone często z powodu końca roku, lekcje, bracia jedli obiad w domu, nakładali
do opakowań dodatkową porcję, przygotowaną dla zielonookiego i zanosili mu ją
do szpitala. On jadł jeszcze ciepły posiłek, gdyż, jak wiadomo, trudno jest
najeść się tym, co dają ludziom w szpitalach, a później rozmawiał z
przyjaciółmi. Opowiadali sobie wszystko, co wydarzyło się od poprzedniej
wizyty, czyli naprawdę w ciągu ostatniej doby. Często też ich rozmowy schodziły
na wiele różnych tematów, aż w końcu musiały zostać zakończone. Później ich
rozdzielony czas wyglądał tak, jak zawsze w miejscach, w których przebywali.
Jednak
pośród tego wszystkiego kryła się pewna tajemnica. Rodzice błękitnookiego
próbowali za wszelką cenę sprowadzić Alfreda do ich domu, choćby na kilka dni
wakacji. Było z tym wiele kłopotów spowodowanych głównie nielogiczną biurokracją.
Lecz oni się nie poddawali. Wciąż wysyłali pliki dokumentów, jeździli do miejsc
wyznaczonych im przez instytucje i brnęli w ten biurokratyczny kociokwik, byle
tylko uszczęśliwić jak najwięcej ludzi. A pojawienie się chłopca miało
uszczęśliwić nie tylko jego i zielonookiego, ale również dzieci tych, którzy
tak się o to starali. Matt mógł się z nim zaprzyjaźnić, skoro w pewnym sensie
już go zaakceptował, może przejąłby nieco jego energii, zaś jego starszy brat,
widząc tę dwójkę razem, mógłby poczuć się bezpiecznie, wyjeżdżając i wiedząc,
że Matt jest w stanie poradzić sobie bez niego. Choć pozostawała jeszcze jedna
kwestia. Takich przyjazdów musiało być wiele, by mówić o prawdziwej adopcji.
Więc musiały być też pożegnania. Jak znieśliby to ci, dla których te spotkania
były tak ważne? O ile starsi chłopcy rozumieli powagę tej sytuacji i
rzeczywistość tego chorego świata, o tyle młodsi wciąż żyli nadzieją i nie
potrafili zrozumieć, czemu tak bardzo utrudnia się ludziom drogę do szczęścia.
Dni
mijały dość prędko. Zdrowie wracało, dokumenty były podpisywane. Niedługo dwie
osoby miały pojawić się w jednym domu, którego mieszkańcy byli dla nich jak
rodzina. I choć było wiele trudności, to nikt się nie poddawał. Rany w większości
się zagoiły, więc szmaragdowe oczy spoglądały z nadzieją na kalendarz. W innym
miejscu spoglądały na niego szafirowe oczęta, pewne iż niedługo zaznają
szczęścia. W obu wypadkach czekało jeszcze wiele niedogodności, jednak nadzieja
nie mogła zostać zduszona przez okrutną rzeczywistość. Dni mijały, a serca biły
zgodnym rytmem.
Najpierw
w domu powrócił Arthur. W pierwszym momencie chciał po prostu wrócić do domu, w
którymzawsze mieszkał, ale zrozumiał, że tak naprawdę jest to tylko budynek pełen wspomnień, nie
prawdziwy dom rodzinny. Tak więc poszedł w nieco innym kierunku i gdy zapukał,
a drzwi się otworzyły i ujrzał tak znane mu błękitne oczy młodego mężczyzny
powiedział zgodnie z prawdą:
- Wróciłem do domu – i uśmiechając się delikatnie wszedł do
pomieszczenia. Nieco utykał, jednak nie potrzebował kul, to jedynie mały
uszczerbek, który należało rozchodzić. Większość opatrunków miał już zdjętych,
więc nie musiał się zbytnio martwić czymkolwiek. Jednak, gdy rodzice jego
przyjaciela postanowili go wylewnie przywitać poczuł nieco bólu, gdy został
zbyt mocno przytulony. Jednak to było naprawdę miłe uczucie. Mały Matt dał mu
laurkę i pocałował go w policzek, tak jak zawsze to robił swojemu rodzonemu
bratu. Wtedy zielonooki zrozumiał, że to miejsce naprawdę może nazwać domem
rodzinnym.
I znów
kilka dni upłynęło spokojnym nurtem, on nie wiedział, co miało się zdarzyć. Rok
szkolny zdążył się zakończyć, wszyscy byli całkiem zadowoleni ze swych ocen.
Zielonooki ciągle pilnował, by jego przyjaciel nie zapomniał złożyć dokumentów,
gdzie musiały one się znaleźć. Nie wiedział, że to dla niego szykowana jest
największa niespodzianka. Po jakimś czasie prawie nie było widać śladów nieprzyjemnego
zdarzenia, nie licząc siniaków i blizn, ale on wciąż musiał wiele odpoczywać,
bo to, co niewidoczne często jest najbardziej zdradliwe. Pewnego dnia, gdy
spokojnie szył kolejne ubranie dla Matt’a, który ostatnio postanowił dość
szybko nadrobić dotychczasowe braki we wzroście, usłyszał jak otwierają się
drzwi. Nie widział w tym nic szczególnego, wiedział, że rodzice błękitnookiego
gdzieś wyjechali i mają tego dnia wrócić. Zaś samo rodzeństwo było w tym czasie
w kuchni, do której jego, jak zwykle, nie dopuścili. Tak więc bardzo się
zdziwił słysząc dziecięcy śmiech, dobiegający z przedpokoju.
- Więc on tu już jest, tak? Pewnie ciągle na mnie czekał i
tęsknił jak wariat! – gdy przysłuchał się głosowi zrozumiał, do kogo on należy.
Pobiegł do przedpokoju i ujrzał tak wytęskniony i wyczekiwany widok. – Cześć! –
chłopiec, jego własny brat, pomachał do niego energicznie. – Tęskniłem,
cholero! – i jak zwykle witał go tak samo czule jak zawsze... Zielonooki
podbiegł i chwycił chłopca w objęcia. – Ej, bo udusisz... – obaj się zaśmiali. –
Słyszałem, że ostatnio Cię trochę uszkodzili...
- Ale to nieważne! To nawet nie bolało! – chłopak był tak
szczęśliwy, że nie potrafił wyrazić tego słowami.
- No tak, bo w końcu jak jesteś starszym bratem bohatera to
nie może Cię boleć! – chłopiec zaśmiał się wesoło. Oczywiście wkrótce
wyjaśniono, że chłopiec zostanie tam jedynie około dwóch tygodni. Czyli do
czasu, gdy przyjaciel jego brata będzie musiał wyjechać... Czyżby to były
ostatnie dni tak szczęśliwej rodziny? Nie... To jedynie zapowiedź tego, że gdy
wszystko się ułoży, ta rodzina będzie ze sobą zżyta bardziej niż wszystkie
inne. Kwiat, który rozkwita w niepogodę jest rzadszy i piękniejszy niż inne.
Jednak najpierw musi spaść wiele deszczu, by słońce dało energię, a nie
wysuszyło. Słońce i deszcz są równie potrzebne, by stworzyć tęczę i pozwolić
kwitnąć pięknym kwiatom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz