Translate

czwartek, 28 lutego 2013

Wiersz numer sto dziewięć: Przeciwieństwa są jednym.

Zastanawiałam się, czy, skoro od dłuższego czasu historia Anglii i Francji łączy się raczej pozytywnie, mogliby się polubić, a jedynie z powodu już "tradycji" udawać, że się nie lubią "z zasady". Co mogą czuć, jeśli naprawdę lubią się nawzajem, ale z powodu dawnych utarczek muszą się nawzajem obrażać i znosić obelgi?

Przeciwieństwa są jednym

Znów patrzysz na niego
Jak delikatnymi dłońmi unosi filiżankę herbaty
I wpatrujesz się w każdą jej kroplę
Jaka trafia do jego ust

Znów patrzysz na niego
Jak delikatnymi palcami dotyka brzegów kieliszka
I wpatrujesz się w każdy ruch
Wina w tym naczyniu

Znów go słuchasz
Jak z wyższością wypowiada słowa ociekające sarkazmem
I wsłuchujesz się
Choć zamiast swego imienia słyszysz wspomnienie o żabach

Znów go słuchasz
Jak z elegancją opowiada o rzeczach, które wciąż Cię zawstydzają
I wsłuchujesz się
Choć zamiast swego imienia słyszysz wspomnienie o piratach

Czy potrafisz zrozumieć co naprawdę czujesz?
Gdy patrzysz w oczy koloru szmaragdów
A wciąż słyszysz pod swym adresem obelgi
I możesz jedynie marzyć, by zamknąć te usta pocałunkiem

Czy potrafisz zrozumieć co naprawdę myślisz?
Gdy patrzysz w oczy koloru szafiru
I wypowiadasz niechciane słowa pogardy
Marząc, by zamknął Twe usta pocałunkiem

Dążąc do siebie nawzajem
I odsuwając się od siebie sukcesywnie
O czym wciąż myślicie
Mogąc jedynie brnąć w z góry przegraną grę?

Czemu nie porzucicie starych ran i konwenansów
I patrząc na blizny dawne, własną ręką zadane
Nie poszukacie wybaczenia
W swych wzajemnych słowach i czynach?

Przeszłość grubym was skuwa łańcuchem
Ustawiając was blisko i daleko siebie jednocześnie
A wy się jej poddajecie
Nie potrafiąc zbliżyć się lub odejść

środa, 27 lutego 2013

Wiersz numer sto osiem: Pragnąć i zdobyć.

Pomyślałam trochę o osiągnięciach Anglii i o tym, co mógł jeszcze osiągnąć. Skupiłaś się nieco na kontraście między wartościami materialnymi i metafizycznymi. Czyli co materialnego Anglia zdobył, a co metafizycznego minęło mu w tym czasie koło nosa. Nieco natchnieniem był filmik "Don't mess with England" Crimson Hour Cosplay.

Pragnąć i zdobyć

Widzisz przed sobą statek drogocennych kamieni pełen
Wiesz, że to spełnienie Twych marzeń
Da Ci sławę, bogactwo, snów spełnienie
Więc nie bacząc na wszystko płyniesz ku niemu

Jednak czy to wszystko o czym marzyć może ktoś taki jak Ty?
Czemu nigdy nie marzysz o szczęściu, miłości?
Nawet nie wiesz jak bardzo kiedyś ku temu zatęsknisz
Nawet nie wiesz, jak bardzo będziesz żałował wylanych cudzych łez

I gdy teraz łupisz i zabijasz, a załoga Twa szlachcianki na statku gwałci
Czy myślisz choć chwilę o tym, jak miło by było
Usiąść wśród ciepła, z kimś, kogo kochasz?
Nie, Ty myślisz tylko o tym, co jest tu i teraz, wśród zapachu krwi i rumu

Wiele lat później znów przebudziły się Twe pragnienia
Żyzna kraina na zachodzie budzi Twe łaknienie
Nie cofniesz się przed walką i zniszczeniem
Byleby tylko spełnić swe marzenie

Gdy ujrzałeś istotę słodką wtedy jeszcze
Spotulniałeś nieco, zająłeś się nią
Jednak wciąż byłeś tak daleko, krótko jedynie bywałeś przy niej
Czy była jedynie odskocznią od rzeczywistości?

Czy nigdy nie myślałeś, by istotę to, tak lgnącą do Ciebie
Zabrać do domu i uczynić szczęśliwą?
Lub zostać na zawsze przy niej i samemu szczęście odnaleźć?
Znów zapewne myślałeś o tym, co możesz przeliczyć

Gdy widziałeś osobę, starszą nieco od Ciebie, lecz równie co Ty
Światłem włosów złotych błyszczącą tuż przed Tobą
Umiałeś jedynie znów stanąć w szranki
Przeciwko mężczyźnie, który tak wielu potrafił obdarzyć miłością

Ty nigdy daru tego nie łaknąłeś, jedynie zwycięstw i chwały
Nigdy nie pomyślałeś jak mogą wyglądać te loki rozpostarte na pościeli
Pragnąłeś jedynie pociągnąć go za włosy i wbić jego twarz w ziemię
Pragnąłeś wygrać z nim i sprowadzić na niego wieczne poniżenie

Czemu nie myślałeś nigdy, by zbliżyć się do niego?
Nie, by poznać to, co nazywał miłością
Lecz by zwyczajnie wieczorem odwiedzić tawernę
Pośmiać się i rozmawiać, tak jak robią to przyjaciele

Czy wiesz jak wiele przez lata te straciłeś?
Mogłeś za pieniądze nielegalnie zdobyte
Opłacić życie sierotom, jakieś samotnej kobiecie
Zobaczyć ich wdzięczność, zdobyć czyjąś miłość

Czy wiesz jak wiele Cię w życiu ominęło?
Mógłbyś teraz wciąż bawić się z tym złotym dzieckiem
Gdybyś tylko był dla niego wyrozumialszy
Zapewne wciąż szedłby przez życie, kurczową ściskając Twą rękę

Czy wiesz z czego zrezygnowałeś?
Gdyby żądzą zemsty za dawne upokorzenie nie przysłoniłaby Ci świata
Mógłbyś ramię w ramię z nim zdobyć wszystko, tysiąckrotnie więcej niż mieliście osobno
I nauczyłbyś się czegoś, czego nie zdobędziesz nigdy przemocą. Poznałbyś przyjaźń i szczęście

wtorek, 26 lutego 2013

Wiersz numer sto siedem: Emocje.

Czytałam ostatnio wiadomą książkę i trochę z niej wynika, jakoby Smutny pan miał się nieco... puszczać... w młodości... Ale wiadomo, że żony nie używał i są aluzje co do jego homoseksualizmu. Nawet trochę miał taki styl prezencji nieco jak uke w młodości... Więc mnie zastanawia, czy on nie mógł którejś z tych rzeczy udawać. Czyli udawać, że spędza noce z różnymi paniami, tylko po to, by jego tata się wkurzył, ale ukazać go by nie mógł, bo nie miałby dowodów, albo specjalnie nie używać żony, bo jego tata ją wybrał i to miałby być bunt przeciwko temu, albo też udawać, że lubi panów, żeby nie musieć mieć dzieci z jakichś powodów. I ten wiersz to taka mała analiza tego... I jeszcze dziś mi jeden pan przysłał ten link, jakby kogoś zainteresował... Chociaż zastanawia mnie co mi panowie wysyłają w nocy...

Emocje

Widzisz przed sobą owoc zakazany
To, czego nigdy ujrzeć nie mogłeś
Ojciec unosi się gniewem
Jednak ten gniew, choć raz jedyny, nie jest skierowany przeciw Tobie

Czyż to nie piękne uczucie?
Móc go rozgniewać i nie być obiektem jego gniewu?
Zrobić coś przeciw niemu
Choć raz być wolnym?

Od dnia tego, noc może stać się wybawieniem
Wystarczy, że towarzystwem wolność będzie
Czy jesteś gotów na wszystko
By choć przez chwilę być wolnym?

Jednak czy to wszystko było prawdą?
Każdy Twój uczynek?
Czy może chciałeś jedynie pozory stworzyć
By zasady złamać, lecz nie zostać ukaranym?

Czy zrobiłeś to, o co tak wielu Cię podejrzewa?
Czy dałeś się ponieść uczuciom i emocjom?
Czy może na zawsze pozostałeś czysty
A uczucia jedynie platonicznymi były?

Nawet ta, którą kochać powinieneś
Nigdy Ciebie w pełni nie zaznała
Czemu nigdy nie byłeś przy niej tak blisko?
Jaki był tego prawdziwy powód?

Jak wiele poczynań było zwykłym buntem
A jak wiele poddaniem się emocjom?
Czemu zrobiłeś tyle, by dawniej, mimo niebezpieczeństwa
Ojcu swemu zadać sprzeciw

A potem tak nagle
Niczym jego kopia w ślady jego poszedłeś
I tyle, ile łez wylałeś w dzieciństwie
W dorosłym życiu krwi niewinnej rozlałeś

poniedziałek, 25 lutego 2013

Wiersz numer sto sześć: Wieża.

Milkę uprzedzam, że ja dziś do szkoły nie idę, bo jestem chora, więc niech się nie martwi. A wiersz powstał jak mi się przypomniało, że Wieża Eiffela, która oficjalnie jest symbolem miłości, jest też jednym z "ulubionych" miejsc samobójców. Cóż... Wszystko ma swoją ciemną stronę.

Wieża

Czy na każde szczęście
Musi przypadać tysiąc nieszczęść?
Czy na uśmiech jednej osoby
Muszą składać się łzy wielu innych?

Miejsce jedno znaczeń ma tak wiele
Niczym księżyc ukazuje nam tylko jasną swą stronę
Jednak jak wiele ma w sobie zła i cierpienia?
Jak wiele krwi rozlanej jest tuż pod symbolem miłości?

Co widzisz, patrząc w górę ku wieży strzelistej oświetlonej pełnią księżyca?
Zapewne jedynie miejsce, gdzie wiele zostało wyszeptanych słów miłości
Myślisz jedynie o szczęściu par, które były tu razem
I marzysz, by kiedyś stać się jednym ze szczęśliwców

Lecz czemu nie znasz prawdy i nie spojrzysz na dół? Na bruk umazany krwią
Nie widzisz jak wielu ludzi utraciwszy dawno wszelką nadzieję wybrało to miejsce
Jako cel swej ostatniej w życiu podróży
Na pewno nie chciałbyś być jednym z tych, których krew rozprysnęła się tam, gdzie teraz Ty stoisz

Myślisz pewnie, że nie może być to prawdą
Twierdzisz, że symbol miłości nie mógł mieć swego udziału w śmierci
Lecz powiedz mi, mój drogi
Czym naprawdę jest miłość?

Miłość nigdy nie jest jedynie szczęściem
Czasem jest jednak jedynie cierpieniem
Gdy kochasz bez wzajemności
Życie ucieka Ci przez palce, aż do ostatniej krwi kropli

Mówisz, że pocałunek, oświadczyny pod tą wieżą są marzeń spełnieniem?
Lecz co się stanie, jeśli właśnie w tym miejscu spotka kogoś odrzucenie?
Czy nie wróci tu raz jeszcze, samotnie już jednak
By zostawić list pożegnalny i z wieży tej skoczyć?

Widzisz, tam w oddali? Mężczyznę dającego damie kwiat róży
Jak myślisz? Kim on dla niej jest?
Czy w ogóle się znają? Czy może pierwszy raz się widzą?
Wielu widziało go w latach tysiącu z tysiącem kobiet różnych

Boisz się? Czego? On w końcu jest jak ta wieża, którą przed chwilą tak podziwiałeś
Ty widzisz jak uśmiecha się do nieznajomych, pięknym kwiaty daje
A czy widziałeś go kiedyś w ferworze walki
Gdy tymi samymi dłońmi przeciwników wielu na tamten świat posyłał

Cały ten świat jest niczym księżyc
Ma swoją jasną i ciemną stronę
Jednak ukazuje nam tylko jedną z nich
Lecz nigdy nie wolno zapomnieć o tej drugiej

niedziela, 24 lutego 2013

Wiersz numer sto pięć: Dorosłe dziecko.

Znowu wiecie o kim... Zastanawiałam się akurat czy to, co zrobił jako dorosły nie jest odbiciem tego, czego doświadczył jako dziecko.

Dorosłe dziecko

Gdy inne dzieci spokojnie jeszcze spały
To jedno musiało już wstać skoro świt
I gdy inne spokojnie do rodziców biegły
Ono mogło jedynie marzyć o szczęśliwej rodzinie

Dzieci w okół, daleko od miejsca tego
Biegały, śmiały się i bawiły szczęśliwe
Lecz to jedno dziecko, zamknięte niczym w mrocznej otchłani
Musiało podległe być dorosłym obowiązkom

Innym dzieciom wolno było znać radość i wolność
Ono mogło uczyć się jedynie dyscypliny
Innym dzieciom wolno było się bawić i śmiać
Jemu jedynie uczyć się i być posłusznym

Inne dzieci, póki grzeczne były, nie miały się czego obawiać
To dziecko ukarane być mogło nawet za to, co nigdy złem by nikt nie nazwał
Inne dzieci z rodzicami rozmawiały i z nimi się bawiły
To jedno mogło jedynie czasem dostąpić łaski ujrzenia ojca

Z dziecka pozbawionego dzieciństwa
Nigdy nie wyrośnie dobry dorosły
Zawsze kopiujemy poznane dawniej schematy
Nie znając szczęścia nikogo nie uszczęśliwimy

Jak wiele łez oszczędzonych by zostało
Gdyby to dziecko tak wiele ich w życiu nie wylało?
Jak wielu ludzi szczęścia by nie utraciło
Gdyby dziecko to szczęście w ogóle znało?

Więc pamiętaj, że czyn Twój powtórzony będzie
Rękami tych, którzy go doświadczyli
Czy przeciw Tobie, czy przeciw niewinnym
Wszystko co zrobisz zostanie odbite od lustra jakim jest świat i życie

Wiersz numer sto cztery: Przyjaciel.

Chyba większość stałych czytelników wie o kim będzie ten wiersz... Zaczynam się zastanawiać czy to nie jest już dziwne... Już mnie z nim zaczynają pairingować...

Przyjaciel

Jak bardzo można zaufać komuś
By życie swoje mu powierzyć?
Jak bardzo ktoś musi ważny być dla Ciebie
Byś poszedł za nim, choćby na dno piekieł?

Jak wiele trzeba przecierpieć
By nienawidzić tego, co powinno się kochać?
Jak bardzo trzeba się bać
By uciec od wszystkiego, co się posiada?

Jak wiele łez musiało być wylanych
By zatopiły wszelką radość?
Jak wiele nienawiści musiało być w okół
By miłość w cień odeszła?

Jak wiele musiałeś utracić
By zechcieć zyskać to, co nie należało do Ciebie nigdy?
Jak wiele musiałeś pragnąć
By zazdrościć innym choćby kropli radości?

Gdy nie miałeś już nic za czym mogłeś tęsknić
Miałeś jedynie niewielu, którzy tęsknić mogliby za Tobą
I jednego, który gotów był dla Ciebie zrobić wszystko

Czy poznałbyś szczęście, gdyby powiodła się ucieczka z tego piekła?
Czy poznałbyś radość, gdyby on wciąż był z Tobą?
O czym byś marzył nie bojąc się kary za każde swe słowo?
O czym byś śnił, gdybyś w dzieciństwie nie przepłakał tylu lat?

Na Twych oczach zgaszone zostało ostatnie nadziei światło
Serce pogrążyło się w ciemności
Skoro nie możesz ujrzeć ani krzty dobra na tym świecie
Zło zostaje usprawiedliwione

czwartek, 21 lutego 2013

Wiersz numer sto trzy: Zniszczenie zasiane w sercu.

Trochę krótkie cholerstwo, mała opowiastka o dzieciństwie Smutnego pana i jego siostry.

Zniszczenie zasiane w sercu

Niczym polarne bieguny rozdzice tak różni
I dzieci rozdarte pomiędzy obowiązkiem a szczęściem
Harmonia nie zostanie osiągnięta nigdy
Nie ważne jak wiele lat minie

Zmuszeni do życia niczym mrówki marne
Ciężką ojca ręką żelazną gnieceni
Szczęścia nie mogli zaznać
Poza matki bliskością

Pragnąc szczęścia i wiedzy
Dzieci cierpieć mogły jedynie
Gdy tyran odrzucał ich jedyne marzenia
I spełniających je skazywał na potępienie

I oczy niewinne wciąż widząc zło i cierpienie
Powoli je wchłaniały, aż w serce wpłynęło
Nie znając szczęścia i radości
Dzieci nie potrafiły zrozumieć uśmiechu

Wszyscy płaczą, gdy na ten świat przychodzą
Czy to dlatego, że wszyscy się go boimy?
Więc czy umierając nie powinniśmy się uśmiechać?
Niektórzy nie mają nawet takiego szczęścia

Wiersz numer sto dwa: Obraz zmieniający wszystko.

Z powodu małych problemów, które niedługo wykończę, albo mnie wykończą trochę nastąpiło opóźnienie z wierszem... Chyba nie muszę mówić o kim...

Obraz zmieniający wszystko

Jak długo żyłeś w nieświadomości
Nie wiedząc, że głos ten tak drogi
Ostatni raz słyszysz
A oczy te zamkną się niedługo?

Jak długo żyłeś w nieświadomości
Nie wiedząc, że spojrzenie pełne nadziei
Które miało prowadzić Cię ku wolności
W niewoli ujrzysz zniekształcone śmiercią?

Wciąż się łudziłeś, że marzenia mogą się spełnić
Wciąż się okłamywałeś, myśląc, że na świecie istnieje dobro
Wciąż pragnąłeś złudnego szczęścia
Wciąż marzyłeś o wolności

Jednak nie dane Ci było nigdy
Stąpać po ziemi nie splamionej krwią
Jednak nie dane Ci było nigdy
Uciec od przelewanych wciąż łez

I gdy pełen nadziei ku wolności podążałeś
Nie wiedziałeś, że niedługo stracisz wszystko
Nie pomyślałeś do ostatniej chwili
Że odbiorą Ci dar cenniejszy niż życie

I gdy już jedyną Twą nadzieją było przyjaciela wspomnienie
Straszna wiadomość dodatrła do Twych uszu
Ten, którego ceniłeś jako jednego z najbliższych na świecie
Miał świat ten wkrótce opuścić

Gdy myślałeś, że wraz z nim odejdziesz
Czy czułeś strach czy nadzieję?
Co byłoby gorsze?
Śmierć wspólna czy samotne życie?

I tak widząc obraz najgorszy w Twym życiu
Osunąłeś się bezwładnie na ziemię
A gdy obudziłeś się ponownie
Nie byłeś już dłużej człowiekiem

środa, 20 lutego 2013

Wiersz numer sto jeden: Pragnienie.

*patrzy na okładkę nowo pożyczonej książki* Oczy jak struś, nos jak bocian... A i tak ładniejszy ode mnie... Ach, jak już się domyśliliście dostałam w swe ręce kolejną książkę o Fryderyku II. "Fryderyk Wielki: Brutalny wódz i subtelny filozof". W każdym razie autor, jak każdy historyk ma zapewne umysł nieskalany brudnymi myślami i nie zawsze myśli co pisze. Kwiatek autora, jeszcze w drugim rozdziale: "Fryderyk I niezbyt pociągał swego wnuka" mam tylko nadzieję, że chodzi o to, iż Smutny pan nie wykazywał chęci do naśladowania swego dziadka... I już chyba nie muszę mówić o kim jest wiersz, czyż nie? Na razie takie krótkie piszę ostatnio, ale widać po godzinie, że na długie mnie już nie stać. Ale zbliżają się rekolekcje i będę robić znowu moje kochane tasiemce... Wena leży obok~ *patrzy na rzeczoną książkę i zdjęcia Niemiec z Dark Hetalii*

Pragnienie

Pamiętasz, czego od zawsze pragnąłeś?
Wolności? Szczęścia? Miłości?
Pamiętasz, co jednak wciąż dostawałeś?
Niewolę? Smutek? Nienawiść?

Czy kiedykolwiek zaznałeś uczuć dobrych?
Czy kiedykolwiek czułeś radość?
Czy może w rozpaczy wciąż tkwiłeś?
Czy może samego siebie nienawidziłeś?

Wśród łez matki i gniewu ojca
Pośród smutku sióstr i braci
Jako jedyny nie straciłeś nadziei
Jednak jej ostoja została zabita

Więc, gdy straciłeś już wszystko
Wolność i nadzieję
Pozostało Ci jedynie
Zostać pustą kukłą

Jak długo się oszukiwałeś, że się nie zmieniłeś?
Lustro pokazuje Twą prawdziwą twarz
Czy Ty nim jesteś?
Czy jesteś jedynie obłudą?

Tak więc powtarzasz wciąż te same kłamstwa
Powtarzasz błędy, choć tak wiele wiesz o przeszłości
I ukazujesz szkaradną świata postać
Będąc rozbitym zwierciadłem

I, gdy marzeń swych spełnić nie mogłeś
Odebrałeś je tym, którzy byli szczęśliwi
Jak wiele złamałeś obietnic?
Jak wiele kłamstw wypowiedziałeś?

Lecz, czy nie mogłeś mieć pragnień innych?
Czemu jak zwykli śmiertelnicy miłości nie łaknąłeś?
A jedynie za złudną potęgą podążało Twe serce
Aż dusza rozpadła się na tysiąc kawałków

wtorek, 19 lutego 2013

Wiersz numer sto: Odrzucenie.

Mój mózg z powodu pory i słuchanej muzyki nie wytworzy nic lepszego niż wiersz o Kanadzie...

Odrzucenie

Najpierw byłeś tylko Ty i Twój brat
Z dala od trosk i zmartwień
I wtedy pojawili się oni
Przewracając wasz świat do góry nogami

Jednak to nie do Ciebie przyszli
Nie Ciebie pragnęli
Na Ciebie uwagi nie zwrócili
To na niego wciąż patrzyli

Tak długo kłócili się i sprzeczali
O to, który nad nim obejmie pieczę
Chcieli odebrać Ci brata
A Ciebie pozostawić samego

I choć tak blisko nich byłeś
Nie patrzyli na Ciebie
Ich wzrok skupiał się na Twym bracie
Ty byłeś nic nie znaczącym dodatkiem

Jak wiele wojen toczyli
By odebrać go sobie?
Czemu po prostu się nie podzielili
Wami obojgiem?

I, gdy jeden w końcu zabrał go do siebie
Drugi, być może od niechcenia, zabrał Ciebie
Nawet nie wiedziałeś
Jakie szczęście miałeś

Mijały lata, a Ty żyłeś w zdrowiu
Czasem z bratem się spotykałeś
Jego zwyczaje przejmowałeś
Staliście się różni i podobni jednocześnie

Widziałeś bunt jego, lecz nie rozumiałeś
Czego mógłby nienawidzić w swym opiekunie
Również dobrze go znałeś
Byłeś szczęśliwy, a i jemu ufałeś

I gdy lata mijały
I Ty sam pozostałeś
Choć wolisz twierdzić
Że samodzielny się stałeś

I tak jak na początku
Oczy świata skierowane są ku niemu
Lecz to Ty niezauważenie
Uśmiechasz się prawdziwie

poniedziałek, 18 lutego 2013

Wiersz numer dziewięćdziesiąt dziewięć: Strata.

Co czuje Francja? Czy Kanada był szczęśliwy?


Strata

Pamiętasz?
Te wielkie oczy patrzące na Ciebie z zachwytem
Gdy pierwszy raz patrzyłeś
Na twarz tego słodkiego dziecka

Pamiętasz?
Jak podbiegał do Ciebie i nazywał Cię starszym bratem?
Zawsze chciałeś być tak nazywany
Jego głos był do tego idealny

Pamiętasz?
Jak mimo upływu lat, wciąż uśmiechał się niewinnie
I wciąż, choć wiedział tak wiele
Nie kwestionował żadnego Twego słowa

Pamiętasz?
Jak tak blisko był Twój największy wróg
A Ty nie mogłeś nic już zrobić
Wcześniej zabrał jego brata, jego musiałeś teraz chronić

Pamiętasz?
Jak ostatni raz przybiegł do Ciebie przerażony?
Jak widział swego brata tak zmienionego
A ku Tobie nadchodził ten, który zawsze odbierał Ci wszystko?

Pamiętasz?
Ja ostatni raz widziałeś ich odchodzących w dal
Chłopiec, którego tak kochałeś
Od teraz należeć będzie do Twego wroga

Pamiętasz?
Jak odwrócił się ostatni raz
I posłał Ci pocieszający uśmiech
A brata złapał mocno za rękę

Czy był tam nieszczęśliwy?
W końcu, on nigdy nie miał powodu do buntu
Tak długo był wierny i Tobie i jemu
Nie podążył w ślady swego brata
Więc chyba zrobiłeś wszystko tak, jak należało
To było jego przeznaczenie
A teraz słucha tych samym słów
Co Twój dawny wróg

Wiersz numer dziewięćdziesiąt osiem: Niewdzięczność.

Co czuje Anglia? I czemu Ameryka go opuścił?

Niewdzięczność

Pamiętasz?
Te słodkie, maleńkie dłonie
Które trzymałeś mocno, gdy niewprawne nóżki
Stawiały swe pierwsze kroki

Pamiętasz?
Pierwsze jego słowa, skierowane właśnie do Ciebie
Tak wiele trudności musiałeś przejść
By pozostał przy Tobie

Pamiętasz?
Jak z radością Cię witał
Choć widział Cię tak rzadko
To wciąż potrafił rozpoznać dźwięk Twoich kroków

Pamiętasz?
Jak spokojnie zjadał wszystko co mu dałeś
I choć inni narzekali
On z uśmiechem zapychał swe usta

Pamiętasz?
Jak dorastał na Twoich oczach
A Ty wciąż się bałeś
Że odejdzie od Ciebie, nim zdążysz powiedzieć mu wszystko

Pamiętasz?
Jak deszcz padał na wasze twarze
I zasłaniał łzy wylane z powodu najgorszych ran
Ran zadanych sercu

Pamiętasz?
Jak odszedł od Ciebie, pałając nienawiścią
A Ty tylko mogłeś patrzeć jak odchodzi
Czy jego plecy zawsze były takie duże?

A teraz patrzysz na niego
On naprawdę wciąż jest dzieckiem
Niczym student, który uważa się za pana świata
Bo zamiast z rodzicami mieszka w akademiku
Jednak to Ty nauczyłeś go żyć
To Ty dałeś mu wszystko
Lecz pamiętaj...
Otrzymał od Ciebie i dobro i zło
Po czyjej stronie leży wina?
Czy to on jest zbyt niewdzięczny?
Czy Ty byłeś zbyt okrutny?

sobota, 16 lutego 2013

Wiersz numer dziewięćdziesiąt siedem: Rozkwit szmaragdu.

Dziś rocznica odzyskania niepodległości przez Litwę^^ Więc napisałam wiersz z tej okazji. Ledwie zdążyłam, bo dziś się kończy za 20 minut... Cieszmy się, że możemy podziwiać, choćby z daleka, choćby na mapie, tak piękne miejsce... Zauważyliście, że Polska ma kształt serca, a Litwa nerki? Francja przypomina płuco, Włochy wyrostek robaczkowy... A Finlandia + Estonia + Szwecja + Norwegia... No cóż...


Rozkwit szmaragdu

Tak długo na kolanach być musiałeś
Wśród lodu i śniegu pracowałeś
Pośród zimy nie rośnie trawa
I żadne kwiaty nie zakwitną

Oczy blask straciły
A palce skostniały z zimna
Szkarłatna krew sączyła się w okół
Gdy upadałeś w śnieg

Jednak nigdy się nie poddałeś
Nie uroniłeś łez bólu
Nigdy nie zapomniałeś
O utraconej wolności

Tak wiele razy, czasem wraz z przyjacielem
Próbowałeś do łask świata powrócić
Jednak kolos nie da się tak łatwo pokonać
Nadzieja leży w jego glinianych nogach

Wkrótce wielkiej wojny ogień glinę stopił
A szmaragd wyrwał się z lodowej uwięzi
I choć nie wrócił na szczyt
To już nikt nie spojrzy na niego z góry

Zieleń to kolor nadziei
Gdy masz ją w sercu nie przegrasz nigdy
A trawa, choć zimą wymarła
Powraca wraz z roztopami

Pozwólmy więc kwitnąć kwiatom
I radujmy się wolnością
Przyjaciele znów mogą spojrzeć sobie w oczu
A lód odpływa w górę rzeki

piątek, 15 lutego 2013

Wiersz numer dziewięćdziesiąt sześć: Napiętnowanie przeszłością.

Po nasłuchaniu się "Madness of duke Venomia" (wersji z Anglią) i oglądaniu zdjęć Anglii naszła mnie pewna myśl. On nie zawsze był wytwornym gentlemanem. Czy świat zapomniał o piracie mieszający w morzu rum i krew?

Napiętnowanie przeszłością

Czy pamiętasz jeszcze dawne swe marzenia i sny?
Gdy cały świat był u Twych stóp?
Czy pamiętasz wszystkie swe grzechy, które popełniłeś
Gdy trzymałeś w garści życie tysięcy?

W splamionych krwią dłoniach trzymałeś drogie kamienie
Z ust wydobywał się zapach wypitego chwilę temu rumu
Te same dłonie teraz poprawiają wspaniały cylinder
Te same usta przyjmują krople ekskluzywnej herbaty

Role się odwróciły, czyż nie?
Kiedyś Ty, tak zły, potężny, władca mórz i oceanów
Byłeś cieniem wśród światła, które miała roztaczać ostoja kultury
A teraz Ty, wspaniały gentleman, oświetlasz prawdy skryte pod lubieżnym cieniem jego wieży

Czy nie różnisz się od niego niczym? Jedynie czasem?
Teraz, gdy nazywasz go niewolnikiem jego własnych namiętności
Czy nie widzisz w swych wspomnieniach
Ust własnych przyciskanych do ciała prostytutki w porcie?

Gdy dawniej on ukazywał piękno, a Ty siałeś zniszczenie
Dziś Ty uczysz kultury, a on deprawuje
Nic nigdy nie znika z tego świata
Jedynie pojawia się w innym miejscu i czasie

Tak więc pamiętaj, że nie jesteś świętym
Herbata miesza się z rumem
Czyż nie jest to najpiękniejsza mikstura
Ku zagojeniu ran dawnego imperium?

Pamiętasz wciąż dawną swą potęgę
Gdy lądem i morzami na równi rządziłeś
I gdy kłaniali Ci się możni i narody tego świata
Czy naprawdę o tym marzyłeś?

Gdy już zdobyłeś wszystko, stałeś się lepszy
Pod opiekę swą wziąłeś istotę tak małą i dziwną
Lecz pamiętaj, że świat jest lustrem
Co zdobyłeś przemocą, zostanie Ci nią odebrane

Tak więc Ty, dawniej potężny, napojony rumem
Siejący strach, popadający w chciwość i namiętność
Dziś jesteś tak spokojny i dostojny
Pamiętaj jednak, że świat nie zapomina

Powiedz mi jedynie rzecz tę jedną
Czy, gdy w dłoniach swych kamienie drogocenne miałeś
I gdy ciało Twe pieściły portowe kurtyzany
Czy byłeś wtedy szczęśliwy?

czwartek, 14 lutego 2013

Wiersz numer dziewięćdziesiąt pięć: Noc iluzji.

Dziś dzień, który jest ważny dla Francji, czyż nie? Tak sądzimy. Lecz co on czuje? Czy serce, w którym miłość została wypalona jest jeszcze w stanie kochać?

Noc iluzji

I nastaje noc, gdy wszystko powinno być piękne
Nawet, jeśli nie chcesz, musisz wszystkich uszczęśliwić
W końcu jesteś symbolem miłości
Wszyscy na Ciebie czekają

Więc do twarzy przyklejasz fałszywy uśmiech
Perfumami skrywasz zapach słonych łez na Twej twarzy
Ostatni raz spoglądasz na przed chwilą skreślony rysunek
Tylko ją jedną naprawdę kochałeś

Wyruszasz ku ciemności
Ukrywasz łzy za słodkim uśmiechem
Słowa skargi nie zostają wypuszczone z ust
Zamkniętych cudzym pocałunkiem

Musisz spełnić swe zadanie, jako symbol zakochania
Oddajesz się w cudze ramiona, dając szczęście obcym
A potem słyszysz jedynie, że to Twe pożądanie
I nazywają Cię zwykłym bawidamkiem

Wracasz do pustego domu
Splamionymi alkoholem i cudzym ciałem dłońmi
Nie chcesz już dotykać obrazu, by oprawić go w ramkę
Zasypiasz czując, że ona Cię obserwuje

Zmuszony do fałszywej miłości
Tego dnia musisz wciąż być szczęśliwy
Lecz naprawdę straciłeś dawno wszystko, co kochałeś
I możesz jedynie płakać

I tak co roku dzieje się to samo
Czy też co dzień nie wpadasz w ten młyn fałszu?
Pamiętasz wciąż smak prawdziwej miłości
O ile był słodszy od tej fałszywej!

Jednak to jest Twe zadanie
Tyś jest dla nich miłością
I musisz dać wszystkim szczęście
W zamian otrzymując gorzkie słowa i łzy

środa, 13 lutego 2013

Wiersz numer dziewięćdziesiąt cztery: Tworzenie.

Co naprawdę na co wpływa? Czy kraj na historię czy historia na kraj?

Tworzenie

Czy to kraj tworzy historię?
Idzie naprzód, niszcząc wszystko wokół siebie
Zmienia powszechnie uznany porządek
I tworzy na jego miejscu nowy

Zwycięzca narzuca swoje zasady
Przegrany musi mu być poddany
Lecz jak wielka w tym rola jest państw
A jak wielka historii wcześniejszej?

Kraje ścierając się ze sobą wykorzystują dawne swe osiągnięcia
Więc czy to nie historia kraj kształtuje?
Jednak starcie zmieni na zawsze historię
Więc czy to nie kraj tworzy swe dzieje?

Czy to może historia kraj tworzy?
Gdy czasy się zmieniają zmianom ulegają narody
Dostosowują się do dziejów
Idą za prądem nowym

Gdy nagłe wydarzenie zmieni losy świata
Zmieni również osobowość narodów
Nic nie pozostanie bez echa
Pośród kart historii

Więc kraje i ich losy przenikają się niezmiennie
Działanie zmienia losy
Losy wywołują działanie
Nic nie pozostaje bez odpowiedzi

Waż więc ruch swój każdy
Bo zawsze przyniesie konsekwencje
I obserwuj świata zmiany
Byś i Ty zmienił się na lepsze

wtorek, 12 lutego 2013

Wiersz numer dziewięćdziesiąt trzy: Podwójne oblicze miłości.

Małe zastanowienie nad miłością Anglii i Francji, jak wygląda to, gdy okazują ją komuś, kiedy jest prawdziwa, a kiedy fałszywa. I mi się nie zgadza ilość notek (jest dwunasty, notek jedenaście), ale dzisiaj drugiej nie wytworzę to niech mnie ktoś upomina i może w weekend będzie jedna więcej, albo przejdę na tryb dzienny, bo chciałam napisać po południu to bym dodała jedenastego. Może po południu napiszę to się będzie zgadzać...

Podwójne oblicze miłości

Widzisz dwie istoty od siebie tak odmienne
Mimo, iż tak powinny być podobne
Są tym samym, czują to samo
Lecz są inne, odczuwają inaczej

W zielonych oczach widzisz niepewność
Nigdy nie powie Ci, ile zrobił dla Ciebie
Ani ile Ty znaczysz dla niego
Uczucia są owiane tajemnicą

Błękitne zaś oczy jażą się blaskiem
Wciąż wychwala wszystkie Twe przymioty
A Ty możesz jedynie zgodzić się z jego słowami
Opowiada Ci o pięknie miłości

Gdy jeden wciąż nie może prawdy Ci powiedzieć
Drugi karmi Cię kłamstwem
I, gdy powoli dostrzegasz starania i trudy
Słodkie słowa mogą zawładnąć już dawno Twym sercem

Lecz któż jest lepszy?
Nieśmiała zieleń delikatnie wykwita, niczym pierwsze trawy po roztopach
I właśnie to jest najpiękniejsze, nigdy nie zapomnisz zapachu pierwszej wiosny
Tak jak nie zapomnisz mozolnych starań, gdy ważył każde słowo wypowiedziane ku Tobie

A gdy nagle zalewa Cię błękitne morze
Fałszywych słów, iluzji miłości
Wielka fala zawładnie Tobą i porzuci
Lecz w pamięci będziesz miał tylko maleńką kałużę

Serce jest niczym forteca
Te najwspanialsze najtrudniej zdobyć
I dobry władca sięgnie po nie
By z trudem i mozołem je zająć

Lecz cóż, jeśli zamek choć piękny nie jest warowny?
Gdy byle piórko może weń wniknąć?
Nawet jeśli najwspanialszy zamek, szybko zdobyty zostanie
Równie szybko może być utracony i popaść w ruinę

Jednak pamiętaj, że ląd i morze potrafią być równie przychylne
Dla tych, którzy są wyjątkowi
I równie okrutne
Dla tych, którzy zniknąć powinni

Więc naucz się rozumieć szum traw
Zauważ, gdy choćby źdźbła były kujące, otulają Cię do snu
Ale pamiętaj też, że polne nawet kwiaty mogą być trujące
I nigdy nie lekceważ cieni i blasku odbitego w szmaragdzie

Więc naucz się rozumieć szum morza
Zauważ, gdy choćby najmniejsza fala, może porwać Cię na samo dno
Ale pamiętaj też, że woda jest życiodajnym płynem
I nigdy nie lekcewasz blasku i cienia skrytego w szafirze 

niedziela, 10 lutego 2013

Historia poza tematem numer czterdzieści dwa: Nowy etap - Część dziesiąta.

Jak myślicie, czy to już koniec?

Nowy etap – Część X

                Jednak to, co ujrzysz na zawsze pozostaje w Twej pamięci. Rozpoczęły się gorące dni, nie tylko na świecie, ale i w ich sercach. Nie musieli czuć przed sobą skrępowania, więc, gdy było zbyt gorąco, mogli spokojnie zdjąć część ubrań. Jednak wciąż się od tego wzbraniali. Zastanawiali się jak drugi zareaguje na ten widok i nie potrafili przestać myśleć o tym drugim ukazującym swe ciało. To było tak dziwne, nienormalne. Przecież nie mieli przed sobą nic do ukrycia, nie mieli powodów do wstydu. Ale, gdy ich spojrzenia się spotykały... nie potrafili opanować swych serc. Gorąc jednak coraz bardziej dawał im się we znaki.
- Słuchaj... T-ty zaraz zemdlejesz... – zaczął błękitnooki wypijając kolejny kartonik mleka truskawkowego. – Zdejmij tą Twoją koszulę, bo się zagotujesz... I nie tłumacz, że to letnia, na krótkim rękawku, bo widzę, że jest dość gruba. I masz – podał mu kartonik z mlekiem waniliowym.
- Chcesz sobie popatrzeć? To szykuj podkład do obrazu, za darmo nie ma oglądania. I dzięki – natychmiast zaczął pić.
- Jak chcesz... To jeśli się krępujesz, zrobię to samo... Jest gorąco jak w piekle...
- Taki diabeł pewnie jest do tego przyzwyczajony...
- A, to dlatego jeszcze wytrzymujesz w tej koszuli? No już... Może... Ech... Słuchaj... Mam dość tego zgrywania cnotliwej parki! Ile czasu jesteśmy razem?
- Nie jesteśmy. Tylko się przyjaźnimy, a Ty mnie czasem malujesz – Arthur wstał, by sięgnąć do lodówki po puszkę mrożonej herbaty, było za gorąco na prawdziwą.
- I to nic?! Tyle wspólnych wieczorów... I to co widziałem...
- Nigdy nie powiedziałeś, że chcesz ze mną być. Więc nigdy się nie zgodziłem.
- A... Gdybym teraz zapytał... Zgodziłbyś się?
- Jeśli zasłużysz... – w tym momencie błękitnooki podszedł do Anglika, wpijając się w jego usta. A on po chwili odsunął się od niego. – Czy Ty umiesz być delikatny? Pachniesz mlekiem... I drapiesz brodą... – zarumienił się.
- Podoba Ci się? – zaczął przejeżdżać policzkiem po jego twarzy, słodko zamykając oczy.
- Jesteś nienormalny...
- Więc jak? Zgadzasz się?
- Teraz już nie mam wyboru... – pociągnął go za nos i odsunął go od swej twarzy. – I nie drap...
- Masz taki słodki wyraz twarzy...
- A Ty wyglądasz jak pedofil na etacie... Dobra... Ja się już idę umyć, późno jest.
- Mogę z Tobą? – zapytał błękitnooki z nadzieją.
- Co?! C-co...? – niższy mężczyzna odsunął się od niego gwałtownie.
- To, co słyszałeś. Uspokój się. Przecież nie chcę Cię posiąść w tej ciasnej wannie. Chcę tylko zaoszczędzić czas, nie uśmiecha mi się czekanie, a Ty już zaklepałeś łazienkę.
- M-możesz iść pierwszy, poczekam... – zielonooki był bardzo zawstydzony.
- Ale ja chce iść z Tobą... – mężczyzna podszedł do niego i mocno go przytulił, po czym złożył kilka pocałunków na jego szyi. – Nie uciekaj ode mnie..
- Nie uciekam... Przestań... – próbował go od siebie odsunąć, jednak bezskutecznie.
- Uspokuj się... Wszystko będzie dobrze... Nie zrobię Ci krzywdy... – wciąż go całował i przyciskał do siebie. Trudno było utrzymać blisko siebie wyrywającego się zielonookiego, lecz wystarczyło kilka chwil, by nieco spotulniał. Uspokoił się, gdy zauważył, że jego ciało tego pragnie.
- D-dobrze... Ale... Nic mi nie zrobisz...?
- Jeśli nie pozwolisz to nie – ta obietnica wystarczyła.
                Niższy nieco się krępował, gdy patrzył na błękitnookiego i gdy sam miał mu pokazać tak wiele, choć on widział to tyle razy. Wkrótce jednak znaleźli się w nieco chłodnej wodzie, która miała ostudzić ich ciała po upalnym dniu, jednak bliskość rozpaliła ich zmysły. Długo starali się opanować, próbowali ze sobą rozmawiać, jednak wszystko zaczynało schodzić na tematy związku i wspólnego mieszkania, nawet po wyprowadzeniu się stąd.
- Zachowujemy się jak nowożeńcy – zażartował zielonooki. I to wywołało falę...
- Brakuje nam tylko nocy poślubnej – wyższy mężczyzna pocałował go w szyję. – Ale wiesz... Już jest noc... A mi się robi zimno...
- Chcesz mnie...? Ja... Ja nie wiem...
- Nie bój się... Chodź...
- Ale... To chyba boli, prawda?
- Tak bardzo się tego boisz? Gdyby to tylko bolało to ludzie by tego nie robili, prawda?
- M-masz rację...
- Chodź... Nie masz już po co uciekać... – na te słowa zielonooki przytaknął.
                Wkrótce znaleźli się w pokoju. Łóżka były małe i raczej pozbawione romantyczności. Ale mimo wszystko to było silniejsze od nich. Zjednoczyli się w pełni. Nie mieli już przed sobą tajemnic, należeli do siebie nawzajem. Od teraz nic nie miało być takie samo.
                Rok akademicki dobiegł końca, jednak oni wiedzieli, że znów tu powrócą. W końcu ich nauka tutaj miała trwać dłużej. Postanowili spotykać się również w czasie wakacji. Nie mieli raczej do kogo wracać, więc było im to na rękę. Czy to zapowiadało wspólne wakacje? I powrót tutaj? Ich dalsze losy pozostaną na razie tajemnicą.

Historia poza tematem numer czterdzieści jeden: Nowy etap - Część dziewiąta.

Sztuka łączy piękno w jedność.


Nowy etap – Część IX

                I tak, gdy ich relacje na powrót zaczęły się ocieplać, powoli wrócili do dawnych przyzwyczajeń. Herbata stała dumnie na przedzie szafki, tuż obok biszkoptów, a sięgając po dziwną, ukrytą małą szczoteczkę, pachnącą nieco brwiami Arthura, trzeba było uważać, żeby nie strącić perfum. I tak znów ich życia się zjednoczyły. Razem jedli i rozmawiali. Uczyli siebie nawzajem, powtarzając w ten sposób wiadomości. Zaczęli się żegnać i witać w pokoju, tak jak małżeństwo wychodzące i wracające z pracy. Obaj też oczywiście znaleźli dorywczą pracę. Arthur pisał tłumaczenia, a Francis pomagał w prowadzeniu zajęć plastycznych dla dzieci w pobliskiej świetlicy. Ich relacje naprawdę bardzo przypominały małżeństwo z długim stażem, jednak bez zbytniej romantycznej otoczki. Nie było wyznań miłości, nie było pocałunków. Jedynie uzupełnianie się w każdym calu. Po jakimś czasie znów zaczęli razem wychodzić na miasto i pić spokojnie w tym ukrytym barze. Roześmiali się nieco, gdy ujrzeli jego nazwę „L’haine ou l’amour?”. Tak bardzo przypominało to ich relacje. Raz się kłócili, a raz zachowywali, jakby żyć bez siebie nie mogli. Wieczory zawsze spędzali razem, różniło się jedynie miejsce. Francis wykasował z telefonu numery wszystkich kobiet, z którymi dawniej się spotykał, jedynie po to, by wśród ciemności nocy zaspokoić swe pożądanie. Jednak potrzebował teraz nowej muzy do swych obrazów.
- Arthur... Chodź mi pomóż... – powiedział patrząc niczym dziecko na białe płótno. – Nie umiem nic wymyślić! Straciłem wenę! – zaczął panikować.
- Nie straciłeś weny, tylko debil jesteś. W czym problem?
- Nie wiem jak ma wyglądać osoba na obrazie...
- Siebie namaluj, co za problem.
- Uważasz, że jesteś piękny jak obraz?
- Uważam, że przydałby Ci się taki retusz jak portrety królów.
- Tobie chyba bardziej... Rozbieraj się, akt maluję.
- Co?! W głowę się uderzyłeś?!
- Nie. Jak taki jesteś ładny, że się ze mnie śmiejesz to będziesz najlepszym modelem. Już na łóżko i wczuj się w rolę.
- A to nie powinna być kobieta?
- Jesteś słodszy niż większość mi znanych. Poza tym wszyscy malują kobiety.
- Ale... Ale...
- Spokojnie, zmienię nieco twarz... Albo w ogóle będziesz leżał na brzuchu i patrzył w bok to nie będzie ani wstydliwych rzeczy, ani twarzy.
- Ale Ty je zobaczysz! I mój... mój...
- Tyłek? Ładny, widziałem. Już mi się przygotuj, bo mi farby wyschną!
- Jesteś okropny.
- A Ty śliczny i masz być posłuszny, jazda.
- Nie. Nie będziesz mnie traktował jak jakieś lalki, którą możesz ustawić sobie jak chcesz i ją malować! Ja jestem człowiekiem, jeśli nie zauważyłeś! – zielone oczy płonęły złością.
- Ej... Cichutko... Chodź tu... – wyższy mężczyzna podszedł do niego i pogłaskał go po głowie. – Żartowałem... Spokojnie, nie chcesz, to nie musisz... Poszukam sobie czegoś w internecie i tak ze zdjęcia przerysuję... Spokojnie...
- Tobie naprawdę na tym zależy, prawda...? I teraz jesteś zdenerwowany...
- Nie, wszystko dobrze. Zależy mi, ale bardziej na Twoim uśmiechu... – błękitnooki pocałował go w czoło.
- Ale... Ale obiecujesz, że nikt mnie na tym obrazie nie rozpozna...? – mężczyzna był gotów na takie poświęcenie, by mu pomóc w jego pasji, by mógł ukończyć tą szkołę mając na swym koncie najpiękniejsze ze znanych tu obrazów. Nawet, jeśli miałby mu pokazać więcej, niż komukolwiek innemu.
- Obiecuję... Ale nie musisz tego robić, naprawdę... – mocno przytulił niższego do siebie i głaskał go po potarganych włosach.
- Kiedyś Ci to obiecałem... I wiem, że bardzo byś tego chciał...
- Nie boisz się, że Ci coś zrobię po wszystkim?
- Nie. Wiem, że jesteś profesjonalistą – zielonooki spojrzał na niego pełnym pewności siebie wzrokiem i rozpiął kilka guzików swej koszuli.
                Wkrótce wszystko było gotowe. Zielonooki był cały zarumieniony, zwłaszcza, gdy jego przyjaciel musiał go nieco inaczej ułożyć, adekwatnie do swej wizji artystycznej. Była już wiosna, więc lekko otwarte okno nie było dla niego problemem. Ale było nim nieco powietrze, które delikatnie łaskotało jasną skórę. Jednak nie poruszył się ani razu. Pozwalał uchwycić każdy swój szczegół. Widział też zaciętość na twarzy błękitnookiego. Wiedział, że on teraz naprawdę traktuje go jak modela do swego obrazu, nie odczuwa pożądania, zajmuje się swą pracą. Podziwiał to w nim, zwłaszcza, gdy sam rumienił się jak dziewica w noc poślubną. Jednak wkrótce się opanował i już sam stał się obojętny na tę sytuację. Widząc go był w stanie mu zaufać i to właśnie było najpiękniejsze. Profesjonalizm był tym co dawało im bezpieczeństwo i tworzyło barierę, dzięki której mogli pozwolić sobie na wiele, jednocześnie nie popadając w sidła namiętności. Nie... Nie ulegli sobie.  Jeszcze nie teraz. Obraz był skończony, a oni po prostu przeszli do swych codziennych zajęć, jakby to wszystko było normalne. Jednak jakoś szerzej się uśmiechali na swój widok.

Historia poza tematem numer czterdzieści: Nowy etap - Część ósma.

Następstwa poprzednich wydarzeń tworzą wiele nowych dróg.

Nowy etap – Część VIII

                Następne dni były diametralnie różne od jakichkolwiek poprzednich, choć mogły nieco przypominać te, które nastały na początku ich znajomości. Unikali się. Tak długo i permanentnie się unikali, jakby byli śmiertelnie chorzy i bali się zarazić drugiego, lub raczej zostać zarażonym przez drugiego. Wciąż mijali się w największej odległości, jaka była możliwa, nie odzywali się do siebie, nie patrzyli na siebie, jakby nie było ich nawzajem w swoim pobliżu. Trwało to strasznie długo, jednak żaden z nich nie ośmielił się przerwać tej samotności, niczym w zadżumionym mieście.
                Arthur był jak ta ostatnia zdrowa jednostka, która boi się zarazić. Unikał Francisa, bojąc się jego słów i dotyku. Unikał tych ust, które tak wiele zmieniły w jego życiu. Unikał tych dłoni, które prawie doprowadziły go tamtej nocy do utraty zmysłów. Unikał ciała, o którym nie mógł zapomnieć. Unikał serca, które płonęło pożądaniem. Unikał duszy, która była dla niego zagadką. Nie chciał być jego ofiarą, a tak łatwo wpadł w pułapkę, z której ledwie się uwolnił. Czuł się niczym mała myszka, którą kot chciał zabić nie po to, by ją zjeść, ale po to, by patrzeć na jej agonię. Jednak on nie chciał dać mu tej satysfakcji. Tak więc unikał tego kota najlepiej jak umiał.
                Francis zaś był niczym ostatnia jednostka zadżumiona w pustym już prawie mieście, która nie chce sprowadzić śmierci na tych, którzy są jeszcze zdrowi. Unikał Arthura, bojąc się,że straci przy nim nad sobą kontrolę. Unikał jego głosu i zapachu herbaty. Unikał wszystkiego, czego tak bardzo pożądał, a nie chciał stracić przez własną głupotę. Unikał tych jasnych włosów, które tak lubił mierzwić, choć wciąż były w nieładzie, mimo starań właściciela. Unikał oczu, które patrzyły na niego z troską, nawet, gdy zdawały się być tak wściekłe. Unikał dłoni, które z gracją układały książki na półkach, a były tak jasne niczym porcelana... Właśnie... Porcelana...  Francis miał wrażenie, że cały Arthur stworzony jest z najdelikatniejszej porcelany. Piękny, niczym lalki, którymi zachwyca się cały świat. Jednak potrzebuje on ogromnej delikatności, stłuc go może choćby najmniejszy, zbyt mocny dotyk. Francis miał wrażenie, że tamtej nocy słyszał dźwięk tłuczonej porcelany, jednak nigdy nie znalazł łupin żadnej z filiżanek Arthura... Bo to nie one się zbiły, lecz on sam.
                Tak więc wciąż unikali swojego wzroku, swojego zapachu i dotyku. Nagle wszystkie wspólne szafki zamieniły się w zbiory półek opisanych ich imionami. Herbata została schowana na tył szafki w kuchni, tak samo jak perfumy ukryte zostały pod łóżkiem. Już nic nie było wspólne, nawet czas. Unikali siebie, gdy tylko mogli, jednak były pewne niezmienne zasady. Francis, mimo wszystkich zmian, wciąż wstawał pierwszy i robił śniadanie, nawet jeśli miał późno zajęcia. Wtedy też albo, po wyjściu Arthura gotował i zostawiał do odgrzania obiad, albo robił go po powrocie, jeśli wracał wcześnie. Kolację zaś robił już Arthur, na tyle chociaż wolności w kuchni pozwalał mu Francis. I też zawsze wracał na czas, by zjeść. Jednak wciąż nie dawał się namówić na picie razem z nim popołudniowej herbatki... Tak było przez jakiś czas...
                Pewnego popołudnia, gdy Arthur jak co dzień chciał zrobić sobie herbaty, zauważył że obok jego filiżanki stoi druga, chyba nowa. Postanowił jednak w niej też zaparzyć herbaty. Gdy stawiał je na stole zauważył, że Francis układał na nim kostkę ciasta, zapewne kupioną przed chwilą. Znieruchomiał widząc go tak blisko i zauważając, że wkrada się w jego zwyczaje.
- Och, nie stój tak, Herbatniku! – wyższy mężczyzna spojrzał na niego z rozbawieniem. – Ducha zobaczyłeś czy jak? Napijmy się na zgodę. Wiem, że boisz się przy mnie pić to wypijemy jedynie herbatę. W końcu zrobiłeś dwie nie bez powodu, prawda? – na te słowa Anglik się zarumienił. – No już, chodź tutaj – błękitnooki nałożył ciasta na dwa talerzyki.
- Co Ciebie tak nagle naszło...? – zielonooki ustawił filiżanki obok talerzyków.
- To już za długo trwa. Co to ma być? Ciche dni? Po prostu uznajmy, że tamtej sytuacji nie było, sam wtedy mówiłeś, żeby tak zrobić. Nie powiem jednak, że nie chciałem tego zrobić. Nie, nie uciekaj. Nie chcę Cię skrzywdzić, ale jeśli kiedyś mi pozwolisz to dam Ci miłość i szczęście. Wybacz, że tak Cię potraktowałem. Po prostu byliśmy zbyt pijani, Ty jesteś zbyt piękny, a ja zbyt zboczony. Jeśli mnie nie chcesz to tamtej sytuacji nie było, jeśli chcesz to uznaj ją za komplement, w końcu wywołałeś w kimś pożądanie.
- Wiesz, w Tobie łatwo wzbudzić pożądanie....
- Ale tylko przy Tobie trudno mi się kontrolować i tylko przy Tobie chcę się kontrolować. Mogę uwieść każdego. Wierz mi, gdybym chciał to już dawno nie byłbyś prawiczkiem, bez urazy. Ale ja chcę, żebyś był szczęśliwy. To Ty masz wybrać mnie, nie ja Ciebie.
- Wtedy... Wtedy naprawdę się bałem, że to zrobisz... A Ty... A Ty zachowywałeś się tak, jakbyś uznał, że się zgadzam... Jednak wiem, że czekałeś na moją odpowiedź... Pamiętam to... Wszystko robiłeś tak strasznie powoli, nie jak ktoś pijany, chcący się tylko zaspokoić... Ale jakbyś wiedział, że tego nie chcę, jakbyś miał nadzieję, że jednak Ci pozwolę, ale czekał na zakaz... Wiem już to teraz. Chciałeś tego, ale nie chciałeś mojej krzywdy...
- A Ty... Ty wydawałeś się mi poddawać tylko po to, żeby mnie uszczęśliwić. Wiedziałem, że tego nie chcesz... Ale nie powstrzymywałeś mnie tak długo, jak tylko dałeś radę. Ale widocznie nie jesteś jeszcze na to gotowy...
- Kiedyś będę...
- Co? Słuchaj... Nie musisz się zmuszać! To nie tak, że ja jestem miły tylko po to, by Cię zdobyć! Do tego trzeba miłości, czasu, zaufania...
- Jedno już jest... Ty musisz się dowiedzieć, które – włożył kawałek ciasta do jego ust, a ten się zarumienił. Z uśmiechem upił nieco herbaty. Rozmawiali jak dawniej. Wszystko było już dobrze.

piątek, 8 lutego 2013

Historia poza tematem numer trzydzieści dziewięć: Nowy etap - Część siódma.

Nieco dziwny rozdział, kompletny brak weny, komputer nie współpracował i tak wyszło takie dziwne coś... Mówić o błędach, bo ja jestem o tej porze takim błędnym ognikiem... I pytanie dodatkowe... Wie ktoś jak się czyta nazwę tego pałacyku Smutnego pana?

Nowy etap – Część VII

                Dni mijały powoli, jeden za drugim, w codziennej, nowej rutynie. Zajmowali się swoimi obowiązkami, a część czasu spędzali razem, na rozmowach i poznawaniu tego, co potrafią. Wymieniali się wiedzą, umiejętnościami. Uczyli się nawzajem tego, co potrafili najlepiej. Uzupełniali się idealnie.  Wkrótce nadszedł piątek.
                Nie obyło się oczywiście bez wielkich, lecz w pewnym sensie bezsensownych przygotowań do wspólnego wyjścia. I tak nie mają jak zrobić na sobie wrażenia, jeśli widzą się wcześniej, zwłaszcza jeszcze, jeśli doradzają i krytykują się nawzajem. Jednak była to dla nich swoista rozrywka, poznanie swojego gustu. Niczym dzieci delikatnie się przepychali stojąc przed jednym lustrem, psuli sobie nawzajem fryzury. Byli tacy dziecinnie słodcy w tej swojej zabawie i przekomarzaniu.  Wkrótce jednak razem ruszyli ku ciemności nocy i schronieniu bardziej rozrywkowej części miasta.
                Wkrótce we dwoje obchodzili różne, wyjątkowe miejsca, do których pewnie nie mieliby po co wchodzić samemu, gdyż mogliby wtedy tylko patrzeć na szczęście innych ludzi. Ten wieczór zaczynał się nieco niewinnie. Szli razem, nie trzymali się za rękę jednak, by nie skupiać na sobie niczyjego wzroku. To miało wyglądać jak zwykły, wspólny wypad na miasto. Przemierzali spokojnie kolejne ulice w blasku neonów. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Nieco żałowali, że przez światła miasta nie widać gwiazd. Rozglądali się w okół, zastanawiając się, gdzie najlepiej teraz pójść. Nie mogło to być żadne miejsce na typową randkę, w końcu to spotkanie nią nie było. Jednak musiała tam panować przyjazna atmosfera. Po jakimś czasie znaleźli ukryty w piwnicy jakiegoś budynku bar z wielkimi, ciężkimi drzwiami.
- Znowu chcesz mnie upić? – zapytał nieco żartobliwie Anglik.
- Ja tylko zapłacę za to, co wypijemy. Ile to już inna sprawa – błękitne oczy zabłysnęły delikatnie. Weszli do środka po kolei. Wnętrze było wyciemnione, unosił się zapach ciężkiego drewna. Nie było zapachu papierosów czy podrzędnego alkoholu. Jedynie nieco woni cynamonu. Miejsce było piękne, pełne ciemnych, stonowanych kolorów, przeplecionych pastelami. Nie było tu cienia tandety ani przepychu. Jedynie czyste, delikatne piękno, niczym uśmiech zakochanej młódki. Byli sami, postanowili więc usiąść w rogu baru, by móc obserwować barmana, a jednocześnie mieć pewność, że on nie będzie obserwował ich. To miejsce było niezmiernie ciekawe i tajemnicze. Rozmawiali ściszonym głosem o wszystkich planach na wieczór. Anglik rumienił się co chwilę i próbował uciszyć Francuza, gdy tylko barman zwrócił na nich uwagę. Mężczyzna ten co jakiś czas przynosił im nieco wymyślne drinki, mówiąc, żeby po prostu ich spróbowali, a jeśli będą złe to nie weźmie za nie pieniędzy. Więc pili spokojnie, rozmawiając coraz weselej. W pewnym momencie błękitnooki zauważył, że jego towarzysz jest już zbyt radosny, więc zapłacił, zostawiając napiwek i zabrał go do akademika. Miał znajomości, więc powrót o takiej godzinie i w takim stanie nie był niczym zakazanym dla niego.
                Mimo sprzeciwów zielonookiego, zaczął przygotowywać go do snu. Trudno było jednak go przebrać, gdy ten wierzgał i wspominał pół swojego życia. Postanowił więc zmienić technikę. Pocałował go namiętnie, myśląc, że szok go nieco uspokoi. Tak też się stało. Patrzył teraz na nieruchome, delikatne ciało drobniejszego przyjaciela. Nie mógł się powstrzymać, by nie pocałować go znowu, zwłaszcza, gdy był tak uległy. Całował go delikatnie, czule. Potem przeniósł usta na jego szyję. Pragnął go, a on był zbyt pijany, by się sprzeciwić. Sam nawet go wręcz zachęcał mową swego ciała. Powoli pozbywał się jego ubrań, jednak, gdy próbował odpiąć mu spodnie nagle został odepchnięty. Zielonooki natychmiast wytrzeźwiał, czując zagrożenie.
- Nie... – powiedział cichym głosem. – Nie chcę...
- Wcześniej nie miałeś nic przeciwko – błękitnooki postanowił go nieco zdenerwować. Nie chciał, by ta sytuacja stała się zbyt smutna.
- Przepraszam, jeśli sprawiałem takie wrażenie, ale jestem pijany. Chciałeś mnie wykorzystać, prawda? Dlatego próbowałeś mnie upić... Czy nawet Tobie nie można ufać...? – ze szmaragdowych oczu popłynęły łzy.
- To nie tak... Chciałem Cię przebrać...  Ale Ty... Ty wyglądałeś tak, że...
- Nie tłumacz się. Dobrze. Obaj wypiliśmy... Tego nie było. Idę się wykąpać. Tylko mnie nie podglądaj – zielonooki chwiejnym krokiem skierował się do łazienki.
- Przepraszam.
- Nie musisz... W końcu... Nic się nie stało... Na szczęście – wkrótce poszli spać, jednak w złych nastrojach. To, co miało ich zbliżyć, zniszczyło wszystko.

czwartek, 7 lutego 2013

Historia poza tematem numer trzydzieści osiem: Nowy etap - Część szósta.

Sama nie wiem co miałam na myśli tym rozdziałem, mały filler, przejście do następnej ważnej kwestii. Wspomnienie przyjaciela i dziwne uczucia. Co stanie się dalej?


Nowy etap – Część VI

                Wkrótce minęła noc i kilka następnych dni. Ich życie wyglądało poniekąd normalnie. Choć teraz dzielili się obowiązkami i współpracowali niczym jeden organizm. Jednak nie było jeszcze zbytnio czasu, by zająć się ciekawszymi rzeczami. Ciągle męczyli się z notatkami i podręcznikami. Był to nieco trudny okres nauki, jednak wkrótce dobiegł on końca. Na uczczenie długo oczekiwanego wytchnienia błękitnooki kupił wino.
- Czyś Ty oszalał? Wiesz ile to kosztowało? – niższy mężczyzna spojrzał na niego ze zdumieniem.
- Moi rodzice są właścicielami winnicy, z której bierze się do niego winogrona, więc mnie to nic nie kosztowało – powiedział z uśmiechem. – Mógłbym wykupić całą hurtownię. Spokojnie.
- Chcesz mnie upić, prawda? Upić i...
- Wykorzystać? Nic z tych rzeczy. Przedwcześnie zerwany kwiat więdnie nagle. Jednak ten, który rozkwita powoli będzie pachniał piękniej niż wszystkie inne – puścił mu oczko. – Tak więc siadaj, zaraz się napijemy.
- Ciekawe w czym my to wypijemy jak nie mamy żadnych kieliszków. W kubeczkach, jak żule? – powiedział sarkastycznie zielonooki.
- O to też zadbałem – wyjął z pudełka, które stało niezauważone w kącie, dwa kieliszki. – Czas zacząć świętować! Chyba, że wolisz kolację, wino, świece.. To też mogę Ci załatwić – błękitnooki mrugnął sugestywnie ku niższemu mężczyźnie.
- Nie wygłupiaj się. Już i tak przesadziłeś.
- Coś mi się przypomniało... Miałeś mnie nauczyć języka tego swojego przyjaciela, prawda?
- T-tak... Japońskiego. I co w związku z tym?
- Powiedz... Jak się u nich mówi „Pocałuj mnie”?
- A po co Ci ta wiedza? Nie lepiej zacząć od „Dzień dobry”?
- Powitania mi chwilowo niepotrzebne, powiedz.
- Eh... Tego słowa raczej nigdy nie potrzebowałem, ale kiedyś widziałem w jednej książce... Nie pamiętam dokładnie...
- Nie wnikam w to, co czytasz, a Ty się nie wymiguj. Powiedz jak jest „Pocałuj mnie” w tych krzaczkach.
- To nie żadne krzaczki, ignorancie! Kiku mi tyle o tym opowiadał...
- Ach, więc tak nazywa się Twój przyjaciel... Kiku... Ciekawe czy był tylko przyjacielem...
- Przestań mi coś sugerować. Nie jestem taki jak Ty... To tylko przyjaciel.
- Rozumiem. Więc możesz mnie nauczyć tych słów, prawda? Powiedz je. Tak jakbyś mówił do niego...
- Ale przecież...
- W jego języku... Powiedz to.
- „Ki... Kissu... Kissu shite” – mimo iż tylko uczył go małego wyrażenia, rumienił się ogromnie.
- Ach, jakie to piękne w swej prostocie. A jakie łatwe do wykonania – pocałował go nagle. – W końcu... Sam prosiłeś... Tak jakbyś prosił jego. Powiedz... Kochałeś go kiedyś?
- Co?! O nic Cię nie prosiłem! Tylko mówiłem co chciałeś! I nigdy... Nigdy nie powiedział bym czegoś takiego, patrząc mu w oczy.
- A chciałeś kiedyś, by on to zrobił?
- Nie mówmy o tym... Teraz mamy robić coś innego...
- To on Cię uczył, prawda? To czemu znasz te słowa?
- Były w książce i sprawdziłem w słowniku, wielkie mi rzeczy.
- Pamiętasz je, jakbyś ich używał. Jak wiele jeszcze wiesz? Potrafiłbyś poprosić go o przytulenie? Wspólne spędzenie nocy?
- Przestań wszystko przerabiać pod swoje zainteresowania! Język to nie to samo co myśli! Może służyć do ich wyrażania, ale nie jest nimi! Przecież to, że umiem powiedzieć nawet prośbę o morderstwo, znam już od dawna te słowa, nie znaczy, że chcę, by ktoś mnie zabił!
- Spokojnie... Ale unosisz się gniewem, jesteś zawstydzony. Ty go pragnąłeś, kochałeś. Ale on nigdy tego nie odwzajemniał, prawda? Teraz nie musisz już cierpieć w samotności... – błękitnooki pocałował niższego mężczyznę. Zrobił to bardzo delikatnie i czule. – Spełnię Twoje marzenie o miłości.
- Nie mam takiego marzenia.
- Każdy ma, głęboko w sercu... – dotknął jego klatki piersiowej. – Mogę go posłuchać? Bicia Twego serca?
- T-tak... – zielonooki się zarumienił, gdy drugi młodzieniec zbliżył twarz do jego torsu.
- Piękny dźwięk... Taki mocny, szybki... Wspaniały...
- Przestań mnie tak chwalić! Pewnie i tak potem się okaże, że Ty będziesz lepszy...
- Chcesz posłuchać mojego serca? Spokojnie, możesz to zrobić – Anglik zarumienił się na te słowa, jednak to zrobił. Uśmiechnął się delikatnie słysząc miarowy ton.
- Takie delikatne...
- Stworzone do miłości.
- Więc moje musi być do smutku...
- Wcale nie... Mogę dać Ci miłość. Tylko ją przyjmij.
- To nie ma szans, naprawdę.
- Założymy się? Sprawię, że mnie pokochasz.
- Nie jestem zabawką – zielone oczy zapłonęły gniewem.
- Eh, dobra. W piątek zabieram Cię na randkę.
- Co?! Chyba straciłeś rozum!
- Dla Ciebie łatwo stracić głowę. Nie żartuję. I decyzja jest już podjęta. Wiem, że nie masz planów, nie wymigasz się. Spodoba Ci się.
- Dobrze... Ale... Ale oficjalnie to będzie tylko spotkanie...
- Oczywiście, to przecież jest spotkanie. Spotkanie miłości.
- Coś czuję, że miłość się spóźni.
- Albo czeka od dawna i my musimy się spieszyć, by nie odeszła.
- Może masz rację... Pijmy, bo już mówimy dziwne rzeczy.
- Dobrze, dobrze – błękitnooki wprawnym ruchem otworzył butelkę i nalał nieco jej zawartości do kieliszków. – Za miłość! – wzniósł swój kieliszek.
- Ja wolę za zdrowy rozsądek – powiedział Anglik z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Za wszystko więc.
- Za wszystko – napili się wspólnie. Reszta wieczoru upłynęła na rozmowie i popijaniu trunku. W pełni kulturalnie poszli później spać. I to właśnie było piękne. Znali razem szczęście, spokój i umiar.

środa, 6 lutego 2013

Historia poza tematem numer trzydzieści siedem: Nowy etap - Część piąta.

Bardzo dziwne wydarzenia, czyli nie pisać po rozmowach na nieodpowiednie tematy... (Cały dzień gadania o orientacji i preferencjach seksualnych Fryderyka II i powiązanych z tym szczegółach zarówno psychicznych, jak i już później nawet anatomicznych, nawet gdy rozmowa dotyczyła tego jak wyglądał w wieku 12 lat... Chyba muszę zacząć się wysypiać.) Można powiedzieć, że w rozdziale jest sporo akcji.

Nowy etap – Część V

                Następnego dnia, gdy tylko wypełnili swe obowiązki powrócili do przerwanej czynności, jaką było tworzenie portretu. Zielonooki czuł się dziwnie. Był bardzo zawstydzony i oczarowany faktem, że ktoś chciał go narysować. To było dla niego piękne, a jednocześnie nienaturalne. Patrząc w przestrzeń, jak mu kazał błękitnooki, nie mógł na niego spoglądać. Tak bardzo chciał wiedzieć, jakie emocje malują się na jego twarzy, gdy się mu przygląda. Czy chciał na niego patrzeć? Czy rysował go, by uwiecznić właśnie jego? Czy może on był po prostu pod ręką? Lub był to sposób, by go zawstydzić? Jednak jego rozmyślania wkrótce przerwało jakże upragnione słowo.
- Skończone – błękitnooki uśmiechnął się z dumą. – Może nie tak piękny jak oryginał, ale zawsze coś.
- Pokażesz mi? – zielonooki podszedł do niego i próbował zajrzeć mu przez ramię, gdy zasłaniał sztalugę.
- Ej, ej! Muszę pobrać opłatę za oglądanie, o!
- Jaką znowu opłatę?! – Anglik był nieco zdenerwowany.
- Pocałuj mnie – Francuz spojrzał na niego całkowicie poważnie.
- Co?! Żartujesz sobie?! – niższy mężczyzna odsunął się nieco i zadrżał. Bał się, że ten mężczyzna wykorzysta fakt ich wspólnego pokoju, gdy on już zaśnie... Skoro chciał takich rzeczy... Bał się też chłodnej powagi w jego spojrzeniu, tego nieskrępowania. Jakby to wszystko było normalne, jakby robił to zawsze...
- Nie żartuję... – błękitnooki podszedł do niego bliżej i dotknął jego twarzy. – Spokojnie... Nie chcę niczego więcej... Tylko jeden, mały pocałunek – przytulił go mocno, tym samym go unieruchamiając.
- Zostaw... Nie chcę... – próbował się wyrwać, jednak nie był w stanie. Czyżby ten mężczyzna miał wprawę w takich rzeczach? Dlatego trzyma go tak dobrze i mocno...
- Spokojnie... To przecież nie boli. Nie skrzywdzę Cię.
- Ale ja...
- Cichutko... Po prostu chcę, żebyś poznał więcej miłych rzeczy, nie tylko te Twoje książki... Pomogę Ci zasmakować szczęścia.
- Ale to nie jest szczęście! To okropne... Ja nie jestem taki jak Ty...
- Jesteś, tylko jeszcze o tym nie wiesz. Umiem to zauważyć. Pragniesz miłości, lecz skrywasz to  pragnienie bardzo, bardzo głęboko. Nie chcesz, by ktokolwiek o nim wiedział. Udajesz silnego, samowystarczalnego, skoncentrowanego na sobie. Jednak naprawdę potrafisz zrozumieć każde ludzkie uczucie i sam bardzo wiele odczuwasz. Przede mną nie musisz niczego ukrywać.
- Ja niczego nie ukrywam! Naprawdę tego nie chcę! Za karę nie będę Cię uczyć, a już kupiliśmy książki...
- Spokojnie. Boisz się, prawda? Dlatego próbujesz mnie zniechęcić. Nie uda Ci się to. Ale sprawię, że niedługo sam będziesz mnie o to prosić. Teraz po prostu uspokój się, zamknij oczy i delikatnie uchyl usta. Rozluźnij się...
- Nie! Zostaw – zielonooki drżał lekko, próbował się wyrwać. Jednak czuł, że mężczyzna ani drgnął. Nie odzywał się, nie musiał też mocniej go złapać, ani nie poluźnił uścisku. Czuł, że jest bezbronny. Bał się. – Proszę... – drżące ciało wtulił w mężczyznę, nie wiedząc już co zrobić.
- Spokojnie... Spójrz mi w oczy – tak też niższy młodzieniec zrobił. – Nic Ci nie zrobię. Panikujesz jakbym miał Ci zrobić nie wiadomo co. Spokojnie... – pocałował jego czoło, potem nos. Wtedy przygotował się do prawdziwego pocałunku. – Nie musisz się bać... – zaś zrezygnowany mężczyzna po prostu zamknął oczy. Jednak nie było mu źle. Pocałunek był naprawdę wspaniały, podobał mu się. Zrozumiał, że mężczyzna miał rację. Normalnie przecież nikogo by nie poprosił o pocałunek, być może nigdy by nikogo na tyle nie poznał, by móc to zrobić. Ale teraz to dostał, poczuł to. Było to bardzo miłe uczucie, o wiele lepsze niż to sobie wyobrażał. Poddał się całkowicie. Zarumienił się intensywnie, gdy po wszystkim spojrzał w oczy wyższego mężczyzny. Ten zaś uśmiechnął się jedynie i pokazał mu obraz... Tego zielonooki się nie spodziewał...
- Czemu nie narysowałeś mi ubrań?! – krzyknął oburzony. – Rozumiem, że jesteś zboczeńcem, ale wszystko ma swoje granice! Jesteś nienormalny! – czuł się zawstydzony i upokorzony. Ten mężczyzna traktował go jak zabawkę... Jakby był jedynie ciałem.
- Spokojnie. Taki jesteś ładniejszy. Chciałem Cię po prostu takiego zobaczyć...
- Jesteś chory! Jak mogłeś?! – zielonooki drżał w gniewie.
- Spokojnie... Może w ramach mojej kary będę Ci gotował? Albo zabiorę Cię na kolację do restauracji?
- Nie próbuj mnie uwieść! Nie jestem taki jak te panienki, które idą z Tobą do łózka po tym jak powiesz im dwa słowa!
- Wiem. Dlatego staram się na Ciebie zasłużyć. Zobaczysz, zdobędę Cię.
- Nie jestem jakimś pieprzonym trofeum! – zielonooki mocno uderzył drugiego mężczyznę w twarz. Z przygryzionej wargi błękitnookiego popłynęła krew. – Odczep się ode mnie z łaski swojej i przestań męczyć!
- Chcę tylko Twojego szczęścia...
- A ja chcę spokoju! Nie dotykaj mnie... Nie patrz na mnie... Nie mów do mnie... Nie myśl o mnie... – ciało zielonookiego drżało niekontrolowanie.
- Ale pocałunek Ci się podobał, prawda? – błękitnooki przechylił jego twarz w swoją stronę i ujrzał łzę spływającą po policzku. – Ej... Przepraszam... Przesadziłem, prawda? Czy to... Czy to był Twój pierwszy pocałunek? – odpowiedzią nie były słowa, lecz ramiona odpychające go z ogromną siłą, choć tak wątłe i drżące. Mniejszy mężczyzna skulił się na łóżku. – Przepraszam... Nie wiedziałem... Myślałem, że...
- To nie myśl – zielonooki drżał w tłumionym szlochu. Czuł się brudny i upokorzony, jak zabawka pięciolatka. A to był jedynie pocałunek. Wiedział, że to dopiero początek. Bał się. A jednocześnie nie chciał widzieć smutku na tej twarzy. Teraz go widział. Widział jak mężczyzna powoli siada na swoim łóżku i tuli do siebie poduszkę. Czyżby naprawdę żałował? Co teraz powinno się stać? Tak bardzo się bał. – Może... Może kiedyś Ci na to pozwolę... – zaczął niepewnie i ujrzał nadzieję w błękitnych oczach. – Ale musisz się naprawdę bardzo postarać.
- Zrobię wszystko. Kiedyś może nawet będziesz mi pozował to takiego obrazu jak ten, ale od razu tak samo... ubrany.
- Marzenie ściętej głowy – zielonooki rzucił w niego poduszką.
- O Ty! – ten zaś odpowiedział mu tym samym. Zaczęli się bawić jak dzieci. Śmiali się, aż w końcu padli na podłogę obok siebie.
- To była najgłupsza rzecz jaką w życiu zrobiłem – zielonooki oddychał szybko.
- Może zrobisz jeszcze więcej i jeszcze bardziej głupich?
- Takich jak to? – pocałował błękitnookiego w policzek. Gdy ten oniemiały patrzył na niego zdążył szybko pozbierać potrzebne rzeczy i udać się wziąć prysznic. Nie wiedział nawet jak bardzo uszczęśliwił tego mężczyznę. On sam zaś uśmiechał się delikatnie, zarumieniony. Jeśli to on kontroluje sytuację nie jest nawet tak źle. Może... Gdyby byli razem... Może wtedy byłby szczęśliwy? Gdyby był przy nim i wiedział czego się spodziewać. Gdy wyszedł w drzwiach minął się z błękitnookim.
- Spokojnie... Możemy zacząć od tego... – pocałował go w czoło. – Już nigdy więcej Cię nie zranię.
- Mam taką nadzieję – poszli spać w o wiele przyjaźniejszej atmosferze. A obraz wydawał się być o wiele bardziej realistyczny niż kilka godzin temu.

wtorek, 5 lutego 2013

Historia poza tematem numer trzydzieści sześć: Nowy etap - Część czwarta.

Nieoczekiwane nieco wydarzenia i piękno w najczystszej postaci.

Nowy etap – Część IV

                Noc upłynęła pod znakiem nerwów i obserwacji. Obaj martwili się o to, co zrobi drugi. Zielone oczy z obawą wpatrywały się w drugie, nieco odległe ciało. Młodzieniec bał się, że gdy zaśnie utraci raz na zawsze swoją godność. Nie chciał, by ktokolwiek patrzył na niego w ten sposób, nie chciał, by ktokolwiek go dotykał. Teraz czuł się tym realnie zagrożony. Miał nadzieję, że nie będzie musiał zmieniać pokoju. Zaś niebieskie oczy patrzyły na niego ze smutkiem. Mężczyzna czuł się winny. Bał się, że wystraszył zielonookiego. Czuł, że powinien nauczyć się kontrolować swoje emocje i czyny. Nie chciał go stracić. Nie teraz, gdy wszystko się zaczynało.
                Zasnęli dopiero nad ranem, niepewni tego, co czeka ich tego dnia. Nie chcieli dłużej żyć w pustce, pomiędzy przyjaźnią a obojętnością. Obaj nie wiedzieli, czego się spodziewać po zachowaniu siebie nawzajem. Jednak to było piękne, ta niecodzienność. Wiele tajemnic się przed nimi ukazywało i czekało na odkrycie. Czuli się jakby właśnie postawili stopy na nieznanym terenie mitycznej Atlantydy. Czy okaże się ona Utopią? Czy może właśnie otworzyli Puszkę Pandory?
                Obudzili się, gdy słońce było już wysoko. Błękitnooki bez słowa poszedł do kuchni i zrobił śniadanie w czasie, gdy zielonooki sprzątał pokój. Zupełnie, jakby było to naturalne, jakby robili to od dawna. Dopiero, gdy zaczęli razem jeść zrozumieli, że zachowywali się nieco jak para, jakby mieszkali razem i dzielili się obowiązkami jak rodzina. A to był tylko przypadek. Jednak uśmiechnęli się do siebie.  Powoli zaczęli rozmowę.
- Czemu wczoraj... Czemu tak na mnie patrzyłeś? – zapytał nagle Anglik.
- Po prostu... Byłem ciekaw jak wyglądasz... Chciałem tylko zerknąć... Wiesz, już tyle czasu częściej spędzam z ludźmi noce niż rozmawiam, że była to pierwsza rzecz o jakiej pomyślałem...
- Myślałeś o mnie jak o potencjalnej zdobyczy?!
- Nie! Ja tylko... Chciałem tylko popatrzeć... Nic więcej...
- Nie rób tego nigdy więcej...
- Ale jesteś piękny... – Francuz delikatnie pogłaskał niższego mężczyznę po głowie. – Naprawdę. Trudno oderwać od Ciebie wzrok.
- Ale czy nie możesz tak patrzeć po spytaniu o zgodę?
- Wyobrażasz sobie, że podchodzę do Ciebie i mówię „Słuchaj, zostawiłbyś otwarte drzwi od łazienki jak będziesz się kąpał? Chciałbym popatrzeć.” ? – na te słowa Brytyjczyk się zarumienił i dopiero po chwili odpowiedział.
- Mógłbyś patrzeć w milszych okolicznościach...
- Mogę Cię narysować?
- C-co...?
- Narysować. Pozowałbyś mi do obrazu. Wtedy patrzyłbym na Ciebie za Twoim pozwoleniem i w zwyczajnych okolicznościach.
- Dobrze. Ale... Ale bez udziwnień, dobrze?
- Oczywiście.
                Porozmawiali jeszcze jakiś czas, śmiejąc się czasami i ustalili sposób rysowania. Miało to wyglądać jak najbardziej naturalnie. Anglik więc miał siedzieć na łóżku z książką, jednak nieco zerkać za okno, jakby za czymś tęsknił, jakby się zamyślił. Jednak Francuz wynegocjował, po długiej batalii, że będzie on miał odpiętą nieco koszulę. Miało to nadać kompozycji lekkości i swojskości, jakby był sam, jakby był wolny. Tak więc proces tworzenia się rozpoczął. Każdy jego szczegół został wylany na papier. Jego delikatna skóra wyglądała równie pięknie będąc ołówkowym szkicem. To piękno i ten talent połączone razem dawały wspaniały efekt. Gra światła i cienia na złotych kosmykach opadających na czoło i delikatne refleksy w szmaragdowych oczach. Mimo iż na kartce stawały się czarno-białe, wciąż wyglądały jak mieniący się skarbiec. On sam też był przecież drogocenny. Piękny, wyjątkowy, genialny. Rzadko ktoś taki pojawia się na tym świecie. Niczym legenda o ideale, ukrytym pośród pospołu. On wybrał samotność, stał się niczym piękny kwiat, który rośnie nad przepaścią. Jeśli chcesz go podziwiać musisz wiele zaryzykować i pokonać ogrom trudności. Jednak jest tego wart. Jest wart poświęcenia całego życia, dla choćby sekundy z nim.  Teraz wciąż patrzył w przestrzeń, pozwalając się rysować. Był tak delikatny, posłuszny i uległy. Nikt zapewne nie spodziewał się jaka siła mogła się w nim ukrywać. Nikt nie wiedział od jakiej odpowiedzialności uciekał, ani jak wiele w życiu przeszedł. Był nieodgadnioną zagadką. Powoli jego oczy zaczęły się zamykać. Ach tak, dzień chylił się ku końcowi.
- Może dokończymy jutro? Wybacz za tyle poprawek, dopiero się uczę – powiedział nagle Francuz.
- Dobrze... Pójdźmy już się wykąpać.
- Razem? – zapytał błękitnooki z dziwnym uśmieszkiem.
- Nie! Ale... Ty... Ty tego naprawdę chcesz? Jeśli byłbyś smutny,.. Widziałem już zbyt wiele cierpienia... Dziękuję, że tu jesteś.
- Ej, ej, spokojnie – wyższy mężczyzna otulił go ramieniem. – Coś nie tak? Stało się coś?
- Nie... Tylko myślę o ludziach, którzy kiedyś byli przeze mnie smutni... Kiedyś byłem naprawdę okropny... Nie wiem jak to naprawić...
- Dobrze Ci teraz idzie bycie dobrym. Bądź taki zawsze. I nie poświęcaj się niepotrzebnie. No, już, zmykaj do wanny – żartobliwie popchnął go w stronę łazienki i zaśmiał się cicho. Anglik więc poszedł tam bez szemrania. Jednak... zostawił tym razem lekko uchylone drzwi. Czuł się z tym okropnie, jakby oddawał swoją godność. Jednak miał wrażenie, że jeśli cokolwiek może uszczęśliwić kogoś, kto kiedykolwiek był przez niego smutny, musi to zrobić. Jaką ulgą dla niego był dźwięk zamykanych drzwi. Więc jednak obaj mieli swój honor. Być może kiedyś staną się dobrymi przyjaciółmi. Zielonooki uśmiechał się delikatnie. Po nim poszedł się umyć błękitnooki. Niby przypadkiem nie domknął drzwi, a wcześniej, gdy się mijali, dotknął jego biodra. Czy to była aluzja? Zielonooki postanowił w pewnym sensie zemścić się za jedną, dziwną rzecz. Skoro on go zobaczył, to mogła teraz nastąpić odwrotna sytuacja, czyż nie? Zajrzał niepewnie do środka. Nie spodziewał się na pewno, że mężczyzna pośle mu całusa. Uciekł i schował się zarumieniony pod kołdrę. Obiecał sobie, że utemperuje swoją ciekawość i dziwne poczucie sprawiedliwości i zemsty. Drżał nieco. Jednak ten widok na długo pozostanie w jego pamięci. Jak i delikatny dotyk, gdy mężczyzna usiadł na jego łóżku i pogładził go po głowie.