Ujrzał za szkłem przedniej szyby
odbicie niczym w tafli szkła. Szybko pojął czyja była to twarz.
- Matt! – wybiegł z samochodu bojąc
się, że jednak nie zdążył się zatrzymać i uderzył w niego. Częsciowo tal się
stało. Chłopak siedział na ulicy, a nogę miał wykrzywioną pod dziwnym kątem.
Zapewne skręcił ją gdy upadał popchnięty przez samochód. – Chodź, pomogę Ci...
– starszy chwycił młodszego chcąc go podnieść, gdy ten wyrwał mu się i upadł z
powrotem.
- Zostaw mnie! – krzyknął. – Nigdy więcej
mnie nie dotykaj!
- Ale... Ale... O co chodzi...?
- Bomby w samochodzie Francisa!
Chciałeś go zabić!
- Ja? Ja nic nie wiem... – skłamał. –
Ale wiesz... Tym się zajmuje chyba Kiku...
- Co to ma do Hondy?
- Sam przecież podejrzewałeś mnie,
prawda? On mnie nienawidzi. Zapewne chciałbyś mnie zabić, gdyby Francisowi się
coś stało. Może Ty byś nic nie zrobił, ale Gilbert... On by mnie zabił. Dlatego
on chciał mnie wrobić... – wymyślał na poczekaniu usprawiedliwienie.
- Naprawdę...? – chłopak patrzył na
niego niepewnie.
- Naprawdę. Chyba mi ufasz, prawda?
Przecież zapłaciłeś mi za jego życie. Nie zrobiłbym nic niesprawiedliwego.
- Ach, zapewne... Więc... Zabierzesz
mnie do szpitala? Pewnie się zdziwią, że znowu mnie widzą... Zwłaszcza po
poprzednim jak przyjdę z innym mężzczyzną.
- Nie martw się. Przecież jestem
Twoim bratem. Chodź – pomógł mu wstać. – Zawiązę Cię do szpitala – wkrótce byli
na miejscu, a chłopakiem zajęli się lekarze. Niedługo potem mogli wrócić do
domu. Młodszy natychmiast poszedł do swojego opiekuna.
- Wiem już kto za tym stoi... –
powiedział.
- Nie obchodzi mnie to. Nie będę się
na nikim mścił. Zasłużyłem, dobrze o tym wiem. Nic to nie zmieni. Lepiej idź
odpoczywać w pokoju. Bardziej mnie interesuje to, by odpłacić komuś za Twoje
krzywdy... Ale skoro się nie zgadzasz to nie obchodzi mnie nic, rozumiesz? –
blondyn wyraził prosty tryb myślenia.
- Rozumiem... – chłopak poszedł w
stronę pokoju. Jednak po drodze podszedł do niego szkarłatnooki.
- Powiedz... Kto to zrobił?
- Alfred mówił, że Honda...
- Trochę w to wątpię... Może umie
podkładać ładunki, ale nie ma nic do Francisa.
- A o kim myśleliśmy jako o sprawcy?
O Alfredzie. Może on nie ma nic do Francisa, ale chętnie wrobiłby w to Alfreda.
- Masz rację... Jeszcze zemstę moge
zrozumieć... Ale poświęcenie kogoś niewinnego dla niej jest okropne...
- Chcesz go za to ukarać?
- Oczywiście. Ale skoro nie udał mu
się zamach to go nie zabiję... Ale sprawię, że nigdy więcej nic takiego nie
zrobi...
- Co planujesz?
- Oczy są potrzebne do robienia bomb,
czyż nie?
- No tak...
- A jak myślisz, czemu kiedyś
nazywali mnie „Kwas Pruski”?
- Myślałem, że to dlatego, że
rządzisz na terenie dawnych Prus, a Ty... Ty zajmujesz się...
- Kwasami... Wypalimy mu te piękne
oczka.
- Pomóc Ci?
- Nie będę Cię w to mieszał. Nie
pozwolę Ci splamić Twoich rąk.
- Liczę na Ciebie...
- Nie zawiodę Cię – rozeszli się do
pokoi. Szkarłatnooki postanowił ten jeden raz powrócić do dawnej profesji.
Chłopiec
jak zwykle był w ogrodzie. Lubił pomagać blondynowi w dbaniu o rośliny.
Ostatnio coraz częściej przychodził tu sam, bo mężczyzna był zajęty
przebywaniem z Feliciano. Zawsze gdy nikogo przy nim nie było czuł się
obserwowany, a potem nagle pojawiał się przed nim...
- Totalnie to cześć! – zawołał słodki
chłopak podbiegając do niego.
- Witaj – uśmiechnął się.
- To jak, zabierasz dupę w troki
stąd? Chyba nie spędzisz tu całego życia.
- Już to omawialiśmy... Spędzę,
jeśli o to pytasz... Nie chcę ich tu zostawiać...
- Ja też będę Cię prowadził w jakieś
ciekawe miejsca i kupował Ci pluszaki, jeśli chcesz.
- A Ci wszyscy ludzie?
- Ledwo ich znasz. Ciągle w końcu
siedzisz u Gilberta, co nie?
- No tak...
- No, totalnie, ja jestem od niego
generalnie lepszy! I Torisek nauczy Cię piec sękacza!
- To oczywiście kusząca propozycja,
jednak nie moge tak po prostu odejść... Ci wszyscy ludzie są dla mnie bardzo
ważni...
- Zastanów się jeszcze, totalnie! A
możesz stąd iść?
- Nie wolno mi wychodzić poza
ogrodzenie...
- Widzisz? A u mnie będziesz mógł
chodzić wszędzie!
- Aż w końcu wpadnę pod samochód i
się zabiję...
- Oj, nie przesadzaj! Chodź do
Toriska na sękacza! Albo wiem! Makowca Ci kupię!
- To byłoby wspaniałe, jednak nie
mogę stąd wychodzić... Proszę mnie zrozumieć...
- Oj, rozumiem genralnie! Ale kiedyś
Cię z Toriskiem stąd zabierzemy!
- Powiem, jeśli będę miał dość tego
miejsca.
- No, liczę na to, mały! Oj, widzę
jakieś białe w oknie... Lepiej spadać... – nagle do ogrodu wbiegł
szkarłatnooki.
- Wynoś mi się! – krzyczał. – Jak chcesz
z nim pogadać to kasę dawaj!
- Ale ja nie jestem przedmiotem... –
zaprotestował chłopiec.
- Właśnie, totalnie! – krzyknął blondyn.
– Może ze mną rozmawiać, jeśli chce! Teraz nie jest w pracy!
- Nie będę Cię tu tolerował! Może
Francis Ci czasem pomaga, ale ja nie chcę Cię tu widzieć!
- A zapomniałeś dzięki komu masz te
Twoje tereny? Kto Ci pomagał?
- A kto mi większość potem zabrał?!
- Po mi się panoszyłeś! Masz te
swoje...
- Pod Twoją kontrolą!
- Chcesz to sobie sam znajdź jakieś!
- A kurwa zobaczysz, że jakieś
zdobędę!
- To brzmi jak wypowiedzenie wojny
między krajami... – zauważył maluszek drżąc lekko.
- Bo to jest, kurwa, wojna! On
ogranicza moje wpływy! – krzyczał szkarłatnooki.
- A Ty panoszysz się na moim
terenie! Wracaj lepiej do swojego domciu!
- Bo jak Ci zaraz...! – białowłosy złapał
blondyna za kołnierz koszuli.
- Proszę go zostawić...! – chłopiec próbował
ich rozdzielić. Płakał.
- Przepraszam... – Gilbert zostawił
Feliksa w spokoju. – Policzę się jeszcze z Tobą – dodał do blondyna. – Ale nie
przy dziecku.
- Jasne, jasne, gadaj dalej
króliczku... A tak w ogóle to co Ty masz na łbie? – blondyn pokazał na żółty
obiekt latający na głowie szkarłatnookiego.
- To? Duma Prus! Znalazłem cholerę
niedawno, podleczyłem i sobie siedzi!
- Wielki miłośnik zwierząt. Nakręć z
nią filmik, niech sobie Twój braciszek poogląda.
- A może wolę nakręcić z Tobą?
- Wara! – blondyn skrzyżował ręcę i
położył dłonie na ramionach.
- Czemu nic o niej nie wiedziałem? –
zapytał nagle czarnowłosy.
- Bałem się, że zdechnie, więc nie
chciałem Ci pokazywać, żebyś potem nie płakał.
- Ach.. No tak... Moge pogłaskać?
- Oczywiście – tak więc jasnowłosy
się schylił, a maluszek pogłaskał pisklę po głowie.
- Ja też mogę? – zapytał blondyn.
- Tylko ostrożnie... – po tych
słowach szkarłatnookiego drugi chłopiec również pogłąskał żółte zwierzątko. – I
pomyśleć, że właśnie pogłaskałem Ci ptaszka...
- Jednak mnie lubisz, co? –
zażartował szkarłatnooki.
- Jestem miły, żeby dziecka nie
stresować. Ale pamiętaj, jak go nie będzie to sprawię, że Cię nawet grabarz od
resztek nie odróżni.
- Z chęcią to zobaczę. Wybacz, ale
teraz pomogę mojemu maluszkowi w ogrodzie.
- A co on? Twój synek.
- Nazwał mnie tatą więc tak. To idź
się udław makowcem czy coś...
- A niech Ci ten kurczak oczy
wydziobie – blondyn poszedł wkurzony. Za to chłopiec zaczął zastanawiać się nad
czymś. Już drugi raz widział wybuch agresji w szkarłatnookim. W dodatku jeszcze
ukrywanie tego kurczaczka... Czy on naprawdę jest inny niż wydaje się być? Był
taki miły, spokojny, a teraz tyle razy już wydawał się być niebezpieczny. Czy
dobrze było zostawać przy nim? W końcu wydawało się, że kiedyś przyjaźnił się z
tym blondynkiem... A potem się śmiertelnie pokłocili... A co jeśli jego też
znienawidzi? Co jeśli nie będzie chciał być przy nim i go znienawidzi? Chłopiec
tak bardzo się tego bał... Nie chciał go stracić, nie chciał się z nim
pokłócić. Myślał o tym przez resztę dnia.
Minął
jakiś czas. Kiku mieszkał z Mei w domu Arthura, który przeprowadził się do domu
Francisa. Wszystko wydawało się być sielankowe. Nikt nie wiedział jak bardzo
mogą się mylić. Matt często odwiedzał Alfreda. Nie miał mu za złe tego co mu
zrobił. Najważniejsze było dla nego to, że jego opiekunowi nic się nie stało.
- Słuchaj... – zaczął pewnego dnia
starszy. – No bo skoro Arthur już nie jest mój, a Ty jesteś taki wspaniały i...
I przecież to ze mną przeżyłeś pierwszy raz to...
- Jesteśmy braćmi, nie zapominaj o
tym.
- Wiem, ale... Nie wychowaliśmy się
razem... To tak jak byśmy byli kompletnie obcymi ludźmi, czyż nie? Chyba możemy
sobie na trochę pozwolić. Mamy nawet różne nazwiska... Przecież nikt się nie
dowie...
- I co z tego, że nikt się nie
dowie? Ja będę to zawsze wiedział.
- No proszę... – przytulił go mocno.
- Nie...
- Prosze... – starszy pocałował
młodszego namiętnie. – Przecież wiem, że tego pragniesz.
- Nawet jeśli to nam nie wolno...
- Wolno, wolno... Uspokój się... Już
to przecież robiliśmy... Oddychaj głęboko. O, jak ładnie... No już... Zamknij
oczy, otwórz buzię...
- Przestań mnie traktować jak
dziecko... I ja nie chcę...
- Chcesz... Wiem to... Spójrz mi w
oczy i powiedz, że nic do mnie nie czujesz. – jednak młodszy tego nie zrobił. –
Widzisz? Jednak jestem dla Ciebie ważny. Minęło już dużo czasu odkąd się
spotkaliśmy pierwszy raz, prawda? A zauroczyć jest się łatwo... Jeśli będziemy
razem to mnie pokochasz naprawdę...
- Nigdy jeszcze nikogo nie
kochałem...
- Więc chyba już czas... Spokojnie.
Nie zrobię Ci krzywdy...
- Ale przecież... Masz jeszcze wrogów...
A co jeśli mi Cię odbiorą?
- Mam jednego wroga. Pewnie wiesz
jak się go pozbyć, prawda?
- Już poprosiłem o to Gilberta.
- Grzeczny chłopczyk. A to oznacza,
że jednak mnie kochasz. Normalnie nie ryzykował byś dla mnie tak, prawda?
Jesteś takim kochanym, grzecznym chłopcem – pocałował go.
- Dobrze... Jeśli... Jeśli Ci na tym
zależy... To zrobię to z Tobą...
- Nie zalezy mi na tym, byś to
zrobił, tylko na tym, byś mnie kochał.
- K-kocham... Chyba...
- Powtórz...
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też – mimo, że starszy
utrzymywał, że nie chce posiąść jego ciała i tak skończyło się na zbliżeniu.
Za
to młody chłopiec jak zwykle chodził po posiadłości. Chciał porozmawiać ze
szkarłatnookim. Zastanawiał się czy kiedyś przeprowadzi się do nich ta pani z
białymi włosami. Postanowił go trochę podpytać Był już późny wieczór, a on
dawno skończył pracę. Podszedł do jego drzwi, jednak nim zapukał usłyszał głos
białowłosego.
- Dzięki, Feli, że skompinowałeś
składniki. Za jakiś tydzień wypalę naszemu milusińskiemu oczki.
- Słuchaj... Nie wiem czy to dobry
pomysł... Nie ufał bym Alfredowi... To pewnie jego sprawka, a wrabia w to
Hondę.
- Alfred jest na to za głupi. Wiesz
o tym przecież. Predzej sam by się wygadał niż wymyślił coś takiego.
- Też prawda... On nie kłamie, bo tego
nie umie... Właśnie dlatego ja też zawsze jestem szczery.
- Ale Ty nie jesteś głupi, tylko
skromny... – mężczyzna przytulił mniejszego do siebie.
- Może masz rację... Oj, zaczęło
grzmieć...
- Masz rację – reszty rozmowy
chłopiec nie usłyszał. Pobiegł do pokoju i znalazł telefon. Zadzwonił do Kiku.
- Prosze uciekać! Pan Gilbert chce
pana skrzywdzić! – powiedział do słuchawki.
- Co? Jesteś pewien?
- Tak! Właśnie mówił o wypalaniu
panu oczu! – chłopiec stał twarzą do okna, daleko od drzwi, więc nie słyszał,
że ktoś je otworzył. „Mały boi się burzy, poproszę, by spał ze mną. Nie będzie
się tak bał” pomyślał Gilbert wchodząc do pokoju.
- Spokojnie, pewnie tylko
żartował...
- Ale panie Kiku! Martwię się o
pana!
- Kiku?! – krzyknął nagle
szkarłatnooki i podbiegł do chłopca. – Skąd masz ten telefon i z kim
rozmawiasz?
- Telefon mam od pana Arthura...
- Rozmawiasz z Hondą, tak? Jesteś
zdrajcą!
- Ale ja... To pan chce go
skrzywdzić!
- Widziałeś co się stało z samochodem
Francisa? To jego sprawka!
- Nigdy w to nie uwierzę! Na pewno
pan Alfred mu kazał!
- Oddawaj mi ten telefon! – mimo, że
chłopiec nie chciał mężczyzna wyrwał mu telefon szybko. Mały uciekł do innej
zaufanej osoby: Matta.
- Matt! – podbiegł do niego i go
przytulił. – Pan Gilbert się na mnie gniewa i chce skrzywdzić pana Kiku... A
pan Kiku nic nie zrobił... Pan Alfred mu kazał...
- Co...? Jak to?
- Ja nie wiem... Ale pan Kiku jest
dobry, pan Kiku nic nie zrobił...
- Zrobił. Jestem tego pewien...
- Ty też mnie nie lubisz?
- To nie tak... – mały się rozpłakał
i wybiegł z domu. Postanowił, że jednak skorzysta z propozycji Feliksa.