Translate

wtorek, 14 sierpnia 2012

Rozdział dwudziesty siódmy: Bolesna prawda.


Tym czasem w innym miejscu młody mężczyzna podążał drogą swej miłości.
- Mei! Wracaj! Wszystko Ci wytłumaczę! – po jakimś czasie byli na przedmieściach. Niedaleko widać było magazyny. Z jednego z nich wybiegł mężczyzna w masce. Był wyraźnie zaniedbany. Zapewne od długiego czasu nie miał domu. Mieszkał w magazynach należących do mafii. Magazynach broni... Gdy ujrzał parę pochwycił dziewczynę i wprowadził do magazynu.
- Chodź tu! – mężczyzna w masce krzyknął do czarnowłosego. – Skoro nie mogę mieć Ciebie to zdobędę ją! Chyba, że zgodzisz się z własnej woli zostać przy mnie.
- Wypuść ją! – mężczyzna pobiegł za nim. Kobieta wołała o pomoc, ale mogła jedynie biec tam gdzie ciągnął ją zamaskowany mężczyzna. W pewnym momencie czarnowłosy stracił ich z oczu. Szedł dalej przed siebie. Po drodze ujrzał dziwne pomieszczenie. Pełne było jakiś skrzyń. Zobaczył, że jedna z nich jest otwarta. Było w niej pełno broni. To coś mu przypomniało... Jeśli chciał być z Mei musiał zapewnić bezpieczeństwo swemu przyjacielowi... Musiał chronić Heraklesa. A, by to zrobić musiał zabić Sadiq’a. Sadiq właśnie porwał Mei... Zasłużył na śmierć... I to ten sam Sadiq, który próbował go... Nie chciał o tym myśleć, wybaczył mu, myślał, że po prostu zwariował. W końcu mógł go pokochać nieodwzajemnioną miłością, tą, która boli najbardziej, tą, która odbiera zmysły. Wybaczył mu tamto. Ale nie wybaczy mu porwania Mei. Nawet, jeśli zwariował nie wolno mu jej krzywdzić. Świat będzie piękniejszy, jeśli nie będzie na nim zła, czyż nie? Zniszczył jedną ze skrzyń, w której widać było przez szczelinę pudełka z amunicją. Wziął pistolet, napełnił jego magazynek i odbezpieczył. Usłyszał w oddali krzyk Mei. Pobiegł w tamtą stronę. Przez jej ciągle nawoływania łatwo ją znalazł. Jednak widok, który zastał go zszokował. Ona leżała na ziemi, a jej ubrania były rozerwane. Sadiq przyciskał ją do ziemi własnym ciałem, jego zamiary były wiadome. Kiku wiedział, że jeśli teraz strzeli do niego może postrzelić Mei. Strzelił więc, w sufit, by go wystraszyć.
- Co Ty, kurwa, robisz? – zamaskowany mężczyzna spojrzał na niego ze złością. – Skąd to masz?!
- Nieważne. Odsuń się od niej – mężczyzna w masce natychmiast odskoczył i uciekł na drugi koniec pomieszczenia. – Mei, spokojnie, chodź do mnie – po tych słowach kobieta podbiegła do niego. – A Ty... Ty zrobiłeś już zbyt wiele złego – jego ręka drżała, gdy wycelował w mężczyznę i pociągnął za spust. Sadiq upadł, a para wybiegła z magazynu.
- Zabiłeś go?! – zapytała kobieta w czasie biegu w bezpieczne miejsce.
- Nie wiem... Taki miałem zamiar... Teraz możemy być razem. Mogę zostawić Heraklesa samego, będzie bezpieczny.
- Zabiłeś go... By być ze mną?
- Tak. A teraz biegnijmy... Nie wiem gdzie... Ucieknijmy...
- A co, jeśli ktoś się dowie? Jeśli pójdziesz do więzienia?
- Wystarczy, że poproszę Arthura o pomoc. On wszystko załatwi. Chodź, wrzucę pistolet do rzeki, a potem biegnijmy do Arthura – tak też się stało. Rzeka płynęła tuż obok nich, za magazynami nieco odległymi od tego feralnego. Pobiegli tam i pozbyli się dowodu. Gdy dotarli do bardziej zamieszkałej części miasta złapali taksówkę i pojechali do szpitala.
            Tym czasem w sali szpitalnej trwała bardzo ważna rozmowa. Kirklandowie byli sami już od dłuższego czasu.
- Ale... Czemu musieliście mnie oddać? Wiem, że pan Alfred już mówił coś o niebezpieczeństwie, ale nic nie rozumiem... – powiedział Peter.
- Więc tak... Widziałeś tego pana, który zabrał stąd Kyle’a, prawda?
- Tak.
- To był Francis Bonnefoy. Osoba, z którą nasza rodzina miała kiedyś ogromny konflikt.
- Ale mówił, że...
- To stało się już dużo później. Kiedyś miał ukochaną. Chcieli się nawet pobrać. Byłem bardzo zdziwiony, bo w szkole miał opinię podrywacza od zawsze. A tu nagle wiadomość o jego zaręczynach. Było to jeszcze w czasach liceum. Nie znałem go osobiście, ale wiedziałem, że któraś z opinii na jego temat musi być fałszywa. Nikt jednak nie wiedział, która. Co prawda słyszałem, że już w gimnazjum zdążył mieć kilka dziewczyn i... szczegóły opowiem gdy dorośniesz. Jeanne poznał w liceum. Od razu się w sobie zakochali. Często wybawiała go z wielu kłopotów, byli na ustach całej szkoły, bo wszystkie dziewczyny go ciągle obserwowały. Wiesz... Nie tylko one... Dowiedziałem się o nim wielu rzeczy, chociaż zawsze było wiele wersji, nigdy nie poznałem tej jego. Wiedziałem też, że nigdy się nie rozdzielał z Jeanne na dłużej niż musiał. Przepisał się do jej klasy, podobno siedział z nią w ławce, na przerwach też zawsze byli razem. Kiedy szkołę obiegła wiadomość o ich zaręczynach wszyscy szeptali, że na pewno wpadli. Gdy zaczęto szykanować Jeanne on pobił każdego, kto był chociaż trochę dla niej niemiły. Byli idealną parą. I to się skończyło przez nas...
- Jak to...?
- Miałeś wtedy dwa latka. Akurat jechaliśmy odwieźć Cię do babci. Ojciec bardzo się spieszył. Zobaczyłem ich na przejściu, prosiłem tatę, by zwolnił, ale on powiedział tylko, że zdążą przejść. Nie zdążyli. Widziałem jak w ostatniej chwili Jeanne odepchnęła Francisa. Jemu nic się nie stało. Ale ona... Słyszałem tylko trzask kości łamanych pod kołami samochodu. Ojciec jednak się nie zatrzymał. Potem dowiedzieliśmy się, że nie przeżyła. A nasz samochód był bardzo rozpoznawalny, wiedziałem, że Francis wszystkiego się domyśli. Bałem się, że będzie chciał się zemścić. Poszedłem na pogrzeb Jeanne. Widziałem, że on był na skraju załamania. Postanowiłem zająć go czymś innym, by o niej nie myślał, by nic złego nie zrobił... Ale nie tylko on był zagrożeniem. Wielu ludzi wiedziało o tym co się stało. Ojciec stanął na sali sądowej. Nie było cienia wątpliwości, że to nasz samochód przyczynił się do śmierci tej niewinnej kobiety... Ale adwokat był wyjątkowo dobry. Ojca uniewinniono. Był w końcu znaczącą osobistością w mieście. Jednak rozpoczął się samosąd. Wybijanie szyb, podpalanie samochodów. Ludzie w mieście byli bardzo mściwi. Sprawa była zbytnio nagłośniona w mediach, byśmy mieli spokój. A Ty byłeś wtedy maleńkim dzieckiem. Kiedyś nawet ktoś próbował wrzucić pedardę do Twojego wózka. To przeważyło szalę... Baliśmy się o Twoje życie. Mi i Alfredowi nic nie groziło, byliśmy już duzi, potrafiliśmy sobie poradzić... Ale Ty... Ty byłeś malutki. Oddaliśmy Cię, ale zachowałeś nasze nazwisko. Chcieliśmy odebrać Cię, gdy sprawa ucichnie. Jednak gdy już mogliśmy okazało się, że ktoś Cię adoptował. Ale nie chciano nam powiedzieć kto...
- A czemu nie oddaliście mnie do żadne babci?
- Bo tam też nie było bezpiecznie. Każda, nawet przypadkowa osoba o nazwisku Kirkland była obiektem zemsty. Jednak były to jedynie małe wykroczenia względem nas, jednak nie chcieliśmy, byś to przeżywał. A ja postanowiłem uchronić nas przed największym wrogiem. W końcu największą motywację do zemsty miał Francis. A po tym jak stracił wszystko co kochał nie miał już po co żyć. Wiedziałem, że nie ma powodu, by zatrzymać się przed czymkolwiek...
- Więc co zrobiłeś?
- Zbliżyłem się do niego. Miałem tylko się z nim zaprzyjaźnić... Ale wkrótce zamieszkaliśmy razem. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że matka miała wszystkiego dość, odeszła od ojca i wyjechała z Alfredem do Ameryki. I tak pozostałem sam, z dala od rodziny, jedynie przy nim... Potem staliśmy się tacy jak Ci, którzy Cię adoptowali...
- Byliście razem?
- Tak, ale on bardzo mnie skrzywdził. Wróciłem do domu. Ukończyłem studia, jednak zamiast normalnie pracy wpadłem w złe towarzystwo. I znów spotkałem jego... Tym razem w interesach... Obaj należymy do dwóch różnych mafii... Obaj awanowaliśmy w nich na szefów... Myślałem, że on nadal chce się zemścić. Nie bałem się tego, że może mnie zabić. Ale on wydawał się niczego nie pamiętać. Traktował mnie jak obcego. A Ciebie nie mogłem odnaleźć. Kontaktowałem się z Alfredem, ale wydawał się mnie nienawidzić... Teraz wrócił mówiąc o miłości... Chciał zemścić się na Francisie za to, co mi zrobił. Pomyślałem, że wtedy przy okazji pozbędziemy się zagrożenia... A teraz Francis... Widziałeś co się tu stało między nami...
- Teraz nie wiesz kogo wybrać, tak?
- Właśnie...
- Ja bym podążał za głosem serca. Jeśli naprawdę go kochasz, a on Ciebie to nie masz się o co martwić. A jeśli Alfred też Cię lubi to pewnie uszanuje Twoją decyzję.
- Masz rację... Ale zbyt wiele mu zawdzięczam i za bardzo go zraniłem, by go zostawić... I nie umiem już zaufać Francisowi.
- Wszystko się wkrótce się ułoży – nagle do pomieszczenia wszedł czarnowłosy mężczyzna i podobna mu kobieta.
- Arthur, mamy problem – powiedział Kiku.
- Jaki? – zapytał zielonooki.
- Zabiłem Sadiq’a... – to miał być przełom w ich historii.

7 komentarzy:

  1. Nieźle się fabuła rozwija^^. Lubię twoje opowiadanie, ale nigdy nie wybaczę Cie zabicia Sadiq'a! Wprawdzie w twojej historii jest on tym złym, jednak ja zawsze będę go kochać :>. No ale to już taka moja prywatna sprawa^^.
    A co do ogólnej historii, to mam wrażenie, że zapomniałaś o reszcie postaci. Gdzie Bad Trio? I nasz główny bohater? Chociaż w sumie to lepiej, że ich nie ma. Co za dużo to niezdrowo^^.
    Mam tylko taką malutką sprawę. Mogłabyś tam kiedyś w przyszłości wrzucić do treści więcej Azjatów(z naciskiem na Hong Konga) bo już mam tego Kiki serdecznie dosyć :) i jeszcze jakiś "głębszy" wątek spamano. Ale nie musisz^^ Twoje opowiadanie i tak mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się^^ Hong-Kong będzie, bo mi coś Anglia i Chiny za dobrzy wyszli^^" I trzeba ich trochę popsuć^^

      Usuń
  2. Francisio i Jeanne są moją 3 ulubiona parką z Hetalii... ;3
    tylko to jest zawsze takie smutne ;<

    a co do Sadiq'a to mam wrażenie, ze nie umarł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No szkoda, że smutne... I masz dobre wrażenie^^

      Usuń
  3. Meroko - kocham Cie za wzmiankę o spamano!

    Kiku zapewne wykastrował Sadiqa. Ustrzelił mu jaja po prostu XD.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja cię kocham za te ustrzelone jaja XD Przez kilka minut śmiałam się do monitora jak debilka^^

      Usuń
    2. No aż tak źle z nim nie będzie XD Też się śmiałam^^"

      Usuń