Translate

czwartek, 9 sierpnia 2012

Rozdział dwudziesty drugi: Miłość przynosząca cierpienie.


Chłopiec wieczorem zadzwonił do swojego przyjaciela, a przynajmniej zielonookiego mężczyzny, któremu ufał. Jednak nikt nie odbierał. Chłopiec nie wiedział co się dzieje. Martwił się bardzo. Wiedział, że może być zajęty, ale przecież obiecał, że zawsze będzie miał dla niego czas. O tej godzinie pewnie już spał... Chłopiec dla pewności zadzwonił jeszcze pod drugi numer, który miał zapisany w telefonie. Miał nadzieję, że czarnowłosy wytłumaczy mu co się stało zielonookiemu.
- Pan Kiku...? – maluszek zapytał nieśmiało gdy rozmówca odebrał.
- T-tak... – wydawało się, że czarnowłosy westchnął.
- Co panu jest? Jest pan chory? Tak szybko pan oddycha...
- Nie, ach, jestem trochę zajęty... Ale mów...
- Nie mów, że chcesz teraz rozmawiać przez telefon – zapytał kobiecy głos.
- Cicho, Mei, to ważne... Co chciałeś...? Ach! Przestań!
- Co panu jest? Czemu pan jęknął?
- To nic takiego... Mówiłem, zajęty trochę jestem...
- Źle się pan czuje?
- Wręcz przeciwnie. Ach...
- A wie pan co z panem Arthurem?
- Mówił, ach... że... że dzisiaj przyjeżdża do niego, ach, brat...
- I jest teraz zajęty, tak?
- T-tak... Ach! Mei, uspokój się, rozmawiam...
- Czy pan teraz... Z panią Mei...
- T-tak... Dokładnie tak... Ach...
- To może ja zadzownię później...
- Nie wiem czy do rana będę w stanie odebrać...
- Rozumiem... Dobrej nocy... – chłopiec zarumienił się i rozłączył.
- Jak mogłeś tak po prostu odebrac ten telefon? – zapytała kobieta.
- Ale to ważna osoba... Ważna dla naszej sprawy... No już, nie przeszkadzajmy sobie... – pocałował ją. Ona po chwili kontynuowała sprawianie mu przyjemności za pomocą swych ust. To nie był ich pierwszy raz. Nie był to nawet pierwszy raz tej nocy. Po tylu latach ukrywania swych uczuć, po tylu latach ukradkowych spojrzeń i niezaspokojonego pragnienia byli teraz razem, szczęśliwi. Spragnieny swego dotyku. Po jakimś czasie znów połączyli się w akcie. Oczywiście wszystko było pod jak najlepszą kontrolą. Nie mogli dopuścić do pojawienia się dziecka. Nie mogli założyć nowej rodziny jeszcze nie wyswobodzając się z więzów poprzedniej. Tak więc ostrożnie, a jednocześnie tak agresywnie łączyli się ze sobą. Ta noc była dla nich długa. Gdy nie mieli już sił pili różne ziołowe specyfiki, byle tylko wytrzymać do rana. Nie wiedzieli kiedy znów nadarzy im się taka okazja. Chcieli nadrobić lata niepewności. Widzieli, że jeszcze dużo czasu minie nim będa całkowicie wolni. Ale byli szczęśliwi dzięki samej tej wizji. Byli razem.
            Tym czasem w domu Kirklanda dział się armagedon. Rudy mężczyzna pił kolejną butelkę whisky i śmiał się do rozpuku.
- Sean – nie pij tyle, bo rano będziesz krzyczał, że umierasz.
- Wyluzuj, malutki! Znam swoje granice. Nie bój się, jesteś słodziutki, ale braciszek nie zamierza się do Ciebie dobierać. A Ty już sobie nowego amanta znalazłeś?
- Co masz na myśli?
- Kilka dni temu chciałem do Ciebie przyjść, ale jak dojechałem słyszałem jakieś jęki z Twojego pokoju to myslałem, że sobie laskę sprowadziłeś. No i Ci zajrzałem do pokoju, a co, zobaczę sobie co braciszek wyrwał. I co widzę? Jakiegoś żółtka. To postanowiłem już do Ciebie nie przychodzić bez zapowiedzi. A co widziałem dzisiaj jak do Ciebie jechałem? Tego samego żółtka całującego się z inną taką jak on. Nieźle Cię w ciula zrobił!
- To nie żaden żółtek, tylko Kiku! I my nie byliśmy razem... To była tylko taka umowa... Przyjaciele z takim bonusem... – wytłumaczył zarumieniony Anglik.
- Kiku?! Ten Kiku?! – Amerykanin był wściekły. – To on przecież, gdy byliśmy mali, spalił mój domek na drzewie! Ja go w końcu wyprowadziłem z domu, od tych jego gier, pokazałem mu czym jest przyjaźń, a on...!
- A Ty podpaliłeś jego dom, pacanie. I to trochę po tym jak pokłócił się z bratem i nie miał na nic pieniędzy. Przez Ciebie spędził kilka miesięcy na ulicy. I kto jest gorszy? – Sean był wyjątkowo poważny.
- Ale on był moim największym przyjacielem!
- Raczej sługą. To on wam zawsze kupował lody i on biegał za piłką jak któryś z was ją z boiska wykopał. Może miał tego dość? Swoją drogą nie wiedziałałem, że tak wyrósł... A ta babka... Kurna! Czy to nie była jego siostra?!
- A myślisz czemu pokłócił się z bratem? Nakrył ich i zrobił im awanturę. A on tego nie wytrzymał. Pobili się i tak się wyprowdził. Oczywiście nie od razu. Najpierw go zdążył okraść. Widzisz? Co Twoje kochanie narobiło? – Amerykanin najwidoczniej wziął sobie za cel oczernienie Japończyka w oczach Anglika.
- Zrobił to z miłości! Ty nigdy nie pojmiesz co mógł czuć! – zielonooki krzyczał na niego.
- Tak?! Masz na myśli, że nie umiem kochać?! To ja stąd idę! – wziął ledwie rozpakowaną torbę i wzucił do niej wcześniej wyjęte rzeczy.
- Nie. Nie to chciałem powiedzieć...
- Ale tak Ci wyszło. Żegnam – wyszedł trzaskając drzwiami. Po chwili słychać było jak strasznie szybko rusza swoim samochodem.
- Kurna! On jest pijany! Przecież on się zabije! Jedźmy za nim!
- My też jesteśmy pijani – zauważył Sean.
- To ja pojadę, jestem chyba najbardziej trzeźwy, bo ciągle wam polewałem i nie zdążyłem się porządnie napić. Jak się rozbije to chociaż szybko mu pomogę. Może nawet nic się nie stanie i się pogodzimy. Jadę.
- Chyba Cię pogrzało! Siadasz z dupą na kanapie!
- Nie – wybiegł z domu i szybko odjechał za Amerykaninem. Po jakimś czasie prawie go dogonił. Zobaczył jak niebieskoooki spogląda w lusterko. Na pewno go zauważył. Tak, przyspieszył. Nagle wykonał gwałtowny zakręt. Jego samochód miał ogromną przyczepność, a on sam prowadził praktycznie od zawsze. Kochał szybką jazdę, więc ten manewr nie sprawił mu problemu. Co innego nieco zaniedbany samochód Anglika. Uwielbiał to co tradycyjne, więc i samochód miał nieco stary... Nie udało się... Wypadł z jezdni. Uderzył w drzewo. Prędkość była ogromna, jednak uderzenie nie było czołowe. Miał szanse, nikłe, ale zawsze... Prawda?
- Arthur! – Jones szybko wybiegł ze swojego samochodu i podbiegł do niego. Widział, że z głowy leciała mu krew, ale jego klatka piersiowa nadal się poruszała. Deszcz, który sprawił, że mężczyzna nie utrzymał się na jezdni również sprawił, że pobocze było niczym bagno, w którym samochód prawie się zakopał, więc nie uderzył z pełną prędkością. – To wszystko moja wina... Przepraszam... Artie... Słyszysz mnie? Kocham Cię, wiesz? Proszę, obudź się... – mężczyzna natychmiast zadzwonił po pogotowie. Godzinę później Kirkland był na sali operacyjnej.
- Jak on się czuje...? – zapytał nagle nowoprzybyły mężczyzna.
- A Ciebie co to interesuje? Przecież go nienawidzisz – odpowiedział Jones czekający w szpitalu.
- Czemu tak twierdzisz?
- Skrzywdziłeś go.
- Z miłości.
- Czemu wszyscy dziś o tym mówią...? Mam dość tego co ludzie nazywają miłością, a jest jedynie cierpieniem, od którego jesteśmy uzależnieni.
- Wierz mi, czuję tak samo... Już dwa razy straciłem to co kocham... Lecz mam nadzieję, że drugi skarb nie zniknie całkowicie.
- Nie oddam Ci go!
- Przekonamy się.
- Nie wróci do Ciebie po tym co mu zrobiłeś! Zabiję Cię!
- Pójdziesz do więzienia, a on zostanie sam. Chcesz tego?
- Nie...
- Więc tak... Sprawdźmy, którego z nas wybierze.
- Zgadzam się.
- Zobaczysz, że jednak do mnie wróci.
- Zobaczysz, że on sam Cię zabije – tym czasem nowoprzybyły podszedł do drzwi od sali operacyjnej. – Je t’aime, Arthur.

6 komentarzy:

  1. ...ostatnio coraz częściej jestem pierwszą komentującą^^Dziwne...
    Rozdział ciekawy. Szczególnie te teksty Seana^^
    I znowu będzie bitwa, o to kogo wybierze Artie^^
    Weź Frace, Weź France!(ostatnio się jakoś do niego przekonałam)
    I nie wiem dlaczego, ale w twoim opowiadaniu Alfred wychodzi...jakoś tak źle...mam na myśli, że zawsze kiedy się pojawia, to mam ochotę po mordzie go walnąć ;)A zazwyczaj go lubię, więc to lekko dziwne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alfred ma niski iloraz inteligencji, więc ogólnie się prosi o przywalenie mu w mordę^^ Właśnie planuję, by wybrał Francję, on jest mądrzejszy. Bardzo Cię lubię^^

      Usuń
  2. Nie lubię Alfreda, więc czekam aż Arti zmądrzeje i wybierze Francisa (FrUk !). Tak tylko Szkoci potrafią wypić kilka butelek whisky...
    Nie no ale, ze Kiku odebrał ten telefon... Mógł później zadzwonić do młodego, a nie..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, ja też właśnie nie lubię Alfreda... Wysokie prawdopodobieństwo, że Arthur wybierze Francisa^^ A Kiku nie mógł oddzwonić, bo nie wiadomo czy przez to nie znaleziono by u dzieciaka telefonu. No bo jak on dzwoni to wiadomo, że może rozmawiać. A jak nie to zawsze może ktoś być w pobliżu. Nie wiadomo czy by nie zadzwonił jakby ktoś u niego był. Zawsze przecież mógł Francis przyjść.

      Usuń
  3. Uzależniłam się od tej historii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo miłe^^ Dziękuję, że pani ją czyta^^

      Usuń