Translate

piątek, 24 sierpnia 2012

Rozdział trzydziesty siódmy: Przemyślenia.


Chłopiec znalazł się w szpitalu. Lekarze jednak nie mieli pozytywnych opinii o jego przyszłości. Nawet jeśli przeżyje, jeśli się obudzi już nigdy nie przespaceruje się po ogrodzie, już nigdy nie pobiegnie przytulić się do swych opiekunów, już nigdy nie będzie pływał w jeziorze. Nigdy nie będzie chodził.
- To moja wina... Gdybym wtedy... Gdybym wtedy nie był tak wypełniony nienawiścią, gdybym nie chciał zabić tego chłopaka... To on nie musiałby osłaniać go własnym ciałem... Nie zostałby przeze mnie postrzelony... Może teraz by biegał po podwórku tego różowego domku... – powiedział szkarłatnooki patrząc w oczy swego przyjaciela.
- Nie mogłeś tego przewidzieć... A uczucia są silniejsze od rozsądku. Nie mogłeś tak po prostu ich opanować. Nie mogłeś zachować zdrowego rozsądku w takim momencie. Pewnie też bym strzelił do kogoś, kto chce mi odebrać to co kocham. Pewnie każdy opiekun, ojciec, brat zrobiłby to co Ty. Chciałeś go chronić. Jak ojciec.
- Ale zachowałem się jak jego wróg... Zraniłem go... Nie mogę zasługiwać nawet na nazwanie mnie jego przyjacielem, a Ty mówisz, że zachowałem się jak ojciec.
- Bo to prawda. Każdy ojciec jest zazdrosny o swoje dziecko. Tak jak Ty.
- Ale on przeze mnie cierpi...
- Spokojnie, coś wymyślę. Pewnie w jakimś kraju jest możliwa operacja tej części kręgosłupa, którą mu uszkodziłeś... znaczy... Przepraszam... Na pewno da się go wyleczyć.
- Strzeliłem mu w plecy, rozumiesz? Nawet jeśli będzie chodził nigdy już nie przybiegnie do mnie, nigdy mnie nie przytuli, nie narysuje niczego dla mnie... I wtedy... Gdy się spakował wiesz co zostawił? Flet. Ten flet, który mu dałem. Ale telefon od Arthura zabrał ze sobą... Pamiątki po mnie nie chciał...
- Pluszaki też zniknęły, nie zauważyłeś? Poza tym ten flet jest dla Ciebie ważny. Może pomyślał „Dopóki ja jestem przy nim ten flet też jest, ale nie mogę odejść z fletem, bo naprawdę należy do niego”.
- Mam nadzieję, że masz rację...
- Nawet jeśli nie będzie chodził to możesz go wozić w wózku. Mimo wszystko będziesz się nim opiekował. Będziesz mu nawet bardziej potrzebny.
- Ty myślisz, że ja zrobiłem to specjalnie, żeby mnie potrzebował?!
- Nie mówiłem tego. Teraz możesz odkupić swoje winy. Kupimy mu taki elektryczny wózek, co? Będzie prawie jakby mógł biegać. A to jak chodził i czytał, po prostu położy książkę na kolanach. Albo my będziemy go wozić. A poza tym czytałem, że można wyzdrowieć nawet bez operacji, tylko trzeba chcieć. Ktoś tak kiedyś zrobił. Wystarczy odpowiednia rehabilitacja, na pewno. A Ty i Twój brat dużo trenujecie, pewnie wymyślicie jakieś ćwiczenia i będziecie mu w tym pomagać, co?
- Ale on i tak odejdzie do niego...
- A czy on go przyjmie? On nie lubi kłopotów. Jak się dowie, że mały nie będzie mógł chodzić to nam go odniesie najdalej do świąt. Pewnie jeszcze postawi pod choinką z kokardką na głowie.
- Ach, no tak... Ale jego przyjaciel? Chociaż... Oni są więcej niż przyjaciółmi... On zawsze chciał mieć dziecko, ale wiedział, że się mu to nie uda z chłopakiem. On nie będzie patrzył czy na wózku czy nie. Nawet jakby mały mógł poruszać tylko oczami to on i tak by go przygarnął.
- A kto by się nim opiekował jak on musi być u Bragińskiego? Pewnie jak raz dzieciaka zostawi pod opieką Feliksa to następnego dnia sam małego spakuje i przywiezie do nas.
- Chyba masz rację... Ale chyba musimy się z nimi pogodzić...
- Czemu...? No to dobry pomysł, ale skąd go wziąłeś?
- Mały strasznie ich lubi. Lepiej, żeby mogli do nas przychodzić, bo w tym stanie jak spróbuje się wymknąć to go znajdziemy gdzieś leżącego obok wózka...
- Masz rację... Postaram się zdobyć numery do wszystkich jego przyjaciół i sprowadzę ich tutaj... I wiesz... Honda też jest jego przyjacielem. Więc nie możesz zrobić tego co chciałeś.
- Skąd wiedziałeś?
- Matt.
- Eh, on wszystko Ci powie...
- Poza tym nie wierzę, by on sam to zrobił.
- Myślisz, że mały miał rację? Że to sprawka Alfreda? – w tym momencie zadzwonił telefon błękitnookiego.
- Tak...? Co? Naprawdę tak powiedział? Przyznał się? Rozumiem. Już się nie martw. Tak, jest ze mną. Nic mu nie zrobi. Spokojnie. Tak, żyje. Ale będziesz musiał nam trochę pomagać. Już nie wyjdziesz z nim na spracer, rozumiesz? Najwyżej będziesz pchał jego wózek. Wybacz... Ale postaram się jakoś pomóc. Coś wymyślimy i jeszcze sobie razem pobiegniecie nad jezioro. Już dobrze, nie płacz. Tak, przyjedź tutaj. Spokojnie. Dobrze, czekam tu na Ciebie – mężczyzna się rozłączył.
- Matt?
- Tak, zaraz tu będzie. Był u Alfreda. On sam się przyznał.
- Co? Zabiję go!
- Nie, nie zabijesz. Zostawisz go w spokoju. On też chciał się mścić za nie swoją sprawę. Chcesz być taki jak on?
- Nie... Ale nie mogę mu odpuścić...
- Możesz. Bo ja Cię o to proszę.
- Dobrze, rozumiem... Jeśli Ty prosisz... Ale nigdy mu nie wybaczę...
- Wybaczysz... – podrapał go za uchem.
- Cholera... Przestań... Wiesz, że jeśli kogoś dotkniesz to on staje się Twoją marionetką...
- Właśnie dlatego to robię... Spójrz mi w oczy...
- Nie...
- Spójrz... – dłonią przechylił jego twarz, by spojrzał mu w oczy. Dalej drapał go za uchem. Szkarłatnooki zamknął oczy. – Spójrz na mnie... – wyszeptał mu do ucha. Starszy wyglądał jakby walczył ze sobą. Mocno zaciskał powieki, ale nagle je otworzył. Jego oczy były pozbawione blasku. – Słyszysz mnie? – mężczyzna jedynie kiwnął głową. – Więc wybaczysz mu. Nie zemścisz się. Pamiętaj o tym – potem pstryknął palcami, a blask powrócił do czerwonych oczu.
- A pieprzę tego amerykańskiego bachora. Niech se robi co chce. Kiedyś sam się w coś wpakuje.
- Zapewne.
            Tym czasem w odległym miejscu blondwłosy chłopak drżącymi dłońmi wkładał kolejne paluszki do ust jedząc je w zastraszającym tempie.
- To moja wina... Gdybym mu nigdy nie wspominał o ucieczce, gdybym mu w niej nie pomógł to by teraz może się kłócił z tym debilem, ale nie leżał w szpitalu...
- Nie chciałeś tego. Przecież myślałeś, że tu mu będzie lepiej, prawda? Chciałeś dobrze.
- Mogłem to chociaż lepiej zaplanować. Ucieklibyśmy w nocy, niezauważeni...
- To przyszliby tu i pewnie my byśmy zginęli na jego oczach, a on by się za to obwiniał do końca życia...
- A wygląda na typ, który sam by swoje życie szybko zakończył.
- Masz rację. Myślałby, że zasłużył na śmierć, bo przyczynił się do naszej.
- Do mogłem go stamtąd w ogóle nie zabierać.
- To pewnie sam by uciekł w końcu. I nie miałby dokąd pójść. Bo wszyscy, których zna są powiązani z jego opiekunami.
- Masz rację... Nic nie zmienimy jedynie rozmawiając. Jedźmy do niego.
- Dobrze.
            Tym czasem w innym zakątku miasta młody mężczyzna zaczął czuć wagę swego grzechu. „Przeze mnie może zginąć niewinny człowiek... A jeśli oni naprawdę zabiją Hondę? Pewnie już dawno to zrobili... Na pewno przeze mnie... Arthur na pewno mnie znienawidzi, gdy dowie się prawdy. Nie chcę żyć w świecie, w którym nie mogę trzymać go w swych ramionach. Nie chcę żyć, gdy moje kłamstwa odebrały komuś życie... Nie zasługuję na to. W końcu jestem bohaterem, obrońcą sprawiedliwości. Teraz bohater musi uratować świat przed złem. Musi ukarać złoczyńcę. To moje ostatnie zadanie.” Alfred stał na moście. Ludzie go mijali, jednak nikt nie zwrócił na niego uwagi. Zdjął okulary i spojrzał wprost na słońce. Stanął na barierce mostu. Ktoś podbiegł do niego, lecz nie zdążył go złapać. Skoczył.
- Alfred, czemu...? – zielonooki mężczyzna wziął z ziemi okulary. Akurat tego dnia postanowił z nim porozmawiać. Szedł do niego do domu. Miał nadzieję, że w końcu się do niego odezwie po tym jak odszedł do Francisa. Jednak teraz wiedział, że nie odezwie się do niego już nigdy.

10 komentarzy:

  1. Gilbert nie mruczy jak się go drapie za uchem -.-'

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie napisałam, że mruczał. To była taka forma hipnozy.

      Usuń
  2. Jej... :c ( co za ambitny komentarz... Omg, nie wiem co napisac XDD)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham Cię, Kocham Cię, Kocham Cię! Wyjdź za mnie! Jesteś GE-NIAL-NA!
    Te ostatnie zdania były tak piękne, że prawie się rozpłakałam ;_;

    OdpowiedzUsuń
  4. Ameryko :( ubolewam tylko nad tym, że opis jego uczuć przed samobójstwem jest tak krotki, mogłabyś coś dać np. o tym, że po raz ostatni spogląda na słońce, że tak pięknie odbija się w tej wodzie, że rzeka wygląda tak kusząco, tak niepozornie, a jednak to ona go zabije, zniszczy... ale rozdział świetny. Tylko szkoda mi Fredzia :(

    (END?:D)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W wierszach tak piszę, zobaczysz później^^ Planowałam zabić Niemcy, ale Ameryka się napatoczył... Też nie lubię to może być XD

      Usuń
  5. Odpowiedzi
    1. Jednak jest to dobrym znakiem tego, że je masz^^

      Usuń