W tym czasie Francis zawoził chłopca
na jego lekcje. Mały był bardzo poddenerwowany. Lubił pana Roderich’a, ale
smuciło go to, że był taki zdystansowany. Martwił się o niego.
- Braciszku... – wyszeptał nagle
chłopiec. – Jak pokazać komuś, że się go bardzo, bardzo lubi?
- Najlepiej go pocałować.
- Pocałować...?
- Tak. W usta.
- To najlepszy sposób?
- Oczywiście. Nie ufasz mi?
- Ufam. Oczywiście, że ufam. Więc,
jeśli kogoś bardzo, bardzo lubię to powinienem złożyć pocałunek na jego ustach?
- Tak. Najlepiej taki, jakiego Cię
nauczyłem.
- Dobrze... Rozumiem... – po jakimś
czasie przybili pod posiadłość Edelstein.
- O, witajcie. Roderich akurat był
trochę zmęczony. Wczoraj do późna grał, by przygotować się do koncertu, który
odbędzie się niedługo... – powiedziała piękna kobieta o brązowych włosach. –
Zapewne chcielibyście być na tym koncercie, prawda? Zwłaszcza Ty – pogłaskała chłopca
po głowie. – Może uda się załatwić dla was specjalne wejściówki... A teraz
Roderich trochę odsypia. Obudzę go, jeśli bardzo wam na tym zależy.
- Możemy poczekać, mały pewnie będzie
chciał go zobaczyć w czasie snu... Bardzo go lubi – powiedział blondyn.
- Dobrze. Zaprowadzę małego do jego
pokoju, niech trochę przy nim posiedzi – kobieta złapała chłopca za rękę i
zaczęła prowadzić w stronę sypialni. – Spójrz, jest teraz taki słodki i
bezbronny... Zostań przy nim trochę. Niedługo powinien się obudzić – kobieta wyszła
z pomieszczenia zostawiając chłopca samego z wspaniałym mężczyzną. „Jeśli kogoś
lubisz musisz go pocałować” pomyślał i spojrzał na mężczyznę. Oddychał on
spokojnie. Włosy miał w nieładzie, a okulary leżały na szafce. Chłopiec jakiś
czas siedział na krześle trzymając go za rękę, ale po chwili zastanowienia
schylił się nad nim i pocałował jego usta. „Może teraz zrozumie jak bardzo go
lubię i nie będzie taki chłodny” pomyślał z nadzieją. Śpiący mężczyzna
najwyraźniej nie był świadomy tego co się dzieje, bo zaczął oddawać pocałunek.
- Elizabeta – wyszeptał i otworzył
oczy. Gdy ujrzał nad sobą chłopca momentalnie odepchnął go i zasłonił dłonią
usta.
- Teraz już pan rozumie jak bardzo
pana lubię?
- Jak mogłeś to zrobić?! Co Ty sobie
wyobrażasz?! Zostaw mnie w spokoju... Przez Ciebie... Przez Ciebie ją zdradziłem...
Oddałem pocałunek myśląc, że to ona... Jesteś okropny! Nienawidzę Cię! Wynoś
się stąd i nigdy nie wracaj!
- Ale... Ale braciszek Francis
mówił...
- Nie obchodzi mnie co mówił! Wynoś
się! – mężczyzna miał w oczach łzy gniewu.
- Ale... Prosze zrozumieć... Ja
myślałem, że...
- Już! – wstał i mocno pociągnął go
za ramię. – Idziesz stąd i nigdy nie wracasz! – w drzwiach pojawił się Francis.
- Co tu się stało? – zapytał jasnowłosy.
- Co się stało?! Ty się pytasz co
się stało?! Ten mały! Pocałował mnie!
- A to o Ciebie chodziło... Wybacz,
to prawdopodobnie moja wina... Pytał co ma zrobić, by ktoś zrozumiał, że on go
lubi... Chciałem z niego zażartować i powiedzieć, by go pocałował... Nie
wiedziałem, że chodzi o Ciebie, ani, że potraktuje me słowa poważnie...
- Tylko Ty mogłeś tak zażartować z
dziecka! Jesteś niemożliwy! Ale skoro on chciał tylko powiedzieć, że mnie lubi
to chyba mu wybaczę... Ale ja...
- Co się stało?
- Ja myślałem, że to Elizabeta chce
mnie tak obudzić i... I oddałem pocałunek nim zrozumiałem co się dzieje... Ja
ją zdradziłem, prawda?
- Wcale nie. Ty się do niczego nie
przyczyniłeś – w drziwach pojawiła się piękna kobieta. – Wszystko słyszałam.
Nie musisz się o nic obwiniać. Wszystko jest dobrze – przytuliła mocno
ciemnowłosego mężczyznę. – A Ty, mały, miej własną wolę. Nie rób wszystkiego co
każą Ci inni, bo może się to kiedyś źle skończyć. Teraz tylko się Roderich
zdenerwował, ale kiedyś możesz całe życie żałować swej decyzji.
- Tak bardzo się bałem... – wyszeptał
chłopiec. – Gdy pan Roderich się zdenerwował myślałem, że naprawdę mnie
nienawidzi... Że straciłem go na zawsze... – chłopiec się rozpłakał. Blondyn
natychmiast go przytulił.
- Już się nie gniewam – powiedział fiołkowooki
i pogłaskał chłopca po głowie. – Teraz idź do salonu, a za chwilę rozpoczniemy
lekcje, dobrze?
- Dobrze – chłopiec z uśmiechem
pobiegł do fortepianu. W kilka minut później wszedł tam fiołkowooki w swej
pełnej wspaniałości. Lekcja była jak zwykle bardzo efektywna. Dała im też dużo
radości. Na koniec fiołkowooki spojrzał chłopcu w oczy.
- Wiesz. Następnym razem, po prostu
powiedz co czujesz. Ja też Cię lubię. Jesteś moim najlepszym uczniem –
pogłaskał go po głowie. A chłopiec go przytulił. Jakiś czas później goście
wrócili do domu.
- Wiesz... – kobieta zwróciła się do
męża. – Ciebie tak wszyscy kochają... Udowodnij mi, że ja jestem tą
najważniejszą...
- Oczywiście, moja droga – pocałował
ją namiętnie. W chłodnych oczach krył się żar. Dłonie tak zręczne, tyle lat już
grające na fortepianie teraz rozpinały guziki sukienki pięknej kobiety. Ona
zrozumiała czego on pragnie. Wkrótce znaleźli się w sypialni. Pozbycie się
ubrań nie trwało zbyt długo. Jednak nim połączyli się w pełni minęło wiele
czasu spędzonego na delikatnych, romantycznych pieszczotach. Ta noc była dla
nich wspaniała. Za kilka miesięcy nie będą już mogli robić takich rzeczy, ze
względu na dziecko w łonie kobiety. Teraz jednak nie stanowiło ono przeszkody.
Postanowili wykorzystać ten czas najlepiej jak mogli.
W
czasie gdy chłopiec jechał na swe lekcje działo się coś, co miało zmienić bieg
wydarzeń dla dwóch rodzin.
- Ciągle się z nim przyjaźnisz,
bracie? – zapytał Li.
- Tak. Wiele mu zawdzięczam. Pomógł
mi po tym co zrobił Alfred. Wiesz o tym. I opiekował się Tobą.
- Opiekował? Nawet się do mnie nie
odzywał! To ja tam wszystko robiłem.
- Ale wyrosłeś na ludzi. Yao zbytnio
Cię rozpieszczał. Dobrze Ci zrobiło życie u niego. Stałeś się bardziej
odpowiedzialny. I taki miły.
- Miły? Ja zauważyłem, że zamknąłem
się w sobie.
- Uspokoiłeś się. Jestem mu naprawdę
wdzięczny.
- A wiesz co naprawdę między nami
zaszło...?
- Nie mów mu! – Arthur spanikował.
- O czym ma mi nie mówić? –
czarnowłosy patrzył na niego podejrzliwie.
- O tym, że to on zabrał mi
niewinność – Li uśmiechnął się tryumfalnie.
- Że co?! On miał wtedy najwyżej 18
lat! Jak mogłęś zrobić mu coś takiego?! Jeszcze rozumiem, gdy... gdy zrobiłeś
to mi... Ja tego wtedy też chciałem zbytnio przytłoczony samotnością... Ale on?
On wtedy nawet nie wiedział czym jest miłość!
- Miałem dość samotności... Dość
odseparowania od ukochanego, którego musiałem znienawidzić... A on... On się
nie sprzeciwiał...
- Li, chciałeś tego? – zapytał nagle
Kiku.
- Tak i nie. Nigdy go nie kochałem,
ale zastanawiałem się jak to jest robić takie rzeczy. Pewnie gdyby mnie znów o
to poprosił to zrobiłbym to samo... Jednak potem nie odzywał się do mnie...
Byłem tylko przygodą.
- Ty też się do mnie nie odzywałeś –
zauważył zielonooki.
- Bo się bałem... A poza tym...
Dowiedziałem się czegoś...
- Czego...? – zapytali równocześnie
Kiku i Arthur.
- Chyba jesteśmy braćmi... Widziałem
zdjęcie Twojego ojca i naszej matki... A poza tym, sam zobacz,... – wskazał palcem
na swoje brwi, po czym podszedł i dotknął tych należących do zielonookiego. –
Czy to nigdy Cię nie zdziwiło?
- Czyli ja... z własnym bratem...
Jestem obrzydliwy...
- Więc ja też jestem. A poza tym, to
nic takiego. Nie wychowaliśmy się razem. Tak jest dobrze. Jeśli chcesz to mogę
znowu...
- Nie, już nie mogę... Już musze
wybierać między dwiema osobami, proszę, nie stawaj się trzecią...
- Czyli mam pozostać sam?
- Nie... Na pewno kogoś
znajdziesz...
- Albo będę jak Kim... Zwariuję i
będę uważał siebie za początek wszystkiego... Nie widziałem go od dawna
nawet...
- Może czas go odwiedzić? –
zaproponował Kiku. – Możemy jutro do niego pojechać.
- Dobrze... Mam nadzieję, że
niedługo wyjdzie ze szpitala... – Li był smutny.
- Na pewno – Mei się uśmiechnęła. –
To w końcu nasz brat.
- Wszystko się ułoży – powiedział Arthur.
– A ja zadzwonię do Alfreda. Kiku wie w jakiej sprawie... Mogę zostać na chwilę
sam?
- Dobrze – wszyscy wyszli.
- Alfred... Jest taka sprawa... –
powiedział gdy już w jego telefonie komórkowym usłyszał jego głos. – Sadiq nie
żyje.
- I co w związku z tym?
- Trzeba się pozbyć ciała...
- To on nie zdechł sam z siebie?
- Kiku mu pomógł...
- A i co to ma do mnie? Przecież nie
będę mu pomagał.
- Będziesz.
- Chyba śnisz!
- Tyle mówiłeś o miłości,
poświęceniu, a teraz nawet nie chcesz pomóc mojemu przyjacielowi? Wspólny
problem zbliży was do siebie i w końcu będę mógł go i Ciebie równocześnie
gościć.
- Dobra, zrozumiałem aluzję. Kiedy?
- Najlepiej dziś w nocy. On Cię
zaprowadzi.
- Jasne. A po wszystkim zabiorę go
na jednego, co by się chłopak uspokoił. Zaprzyjaźnię się z nim dla Ciebie. Ale
pamiętaj... Francisowi nigdy nie wybaczę... A on teraz chcę Cię i zabrać...
Pozbędę się go kiedyś...
- Nie. Ja mu wybaczyłem. Nie chcę go
znów stracić.
- Rozumiem. Kiedy wychodzisz ze
szpitala?
- Jeszcze dwa tygodnie. Jak dobrze
pójdzie do tego czasu wszystko się ustabilizuje. Skoro nie ma już Sadiq’a Kiku
nie musi chronić Heraklesa. Zamieszka z Mei... Może gdy wyjdę pójdę im zanieść
jakieś kwiaty do nowego domu.
- Ja im kupię rosiczkę...
- Alfred!
- Żartowałem, no... A Ty pewnie
wrócisz do Francisa i wszyscy będa żyć długo i szczęśliwie...
- Sam nie wiem... Przekonamy się...
Na razie nie umiem mu na powrót zaufać...
- Ja też.Dobrze, to ja już wszystko
przygotuję, o której i gdzie mam się z nim spotkać?
- O północy pod szpitalem. Przekażę
mu.
- Rozumiem – rozłaczyli się. Arthur
przekazał Kiku informacje. Gdy już został sam przyszedł do niego Francis.
Przyniósł wiele smakołyków twierdząc, że w szpitalu na pewno licho karmią.
Karmił go, czasem palcami dotykając jego ust. Mimo, że Arthur mówił iż może sam
jeść on był nieustępliwy. Karmił go, poprawiał mu poduszki, kołderkę...
Zielonooki widział troskę w każdym jego ruchu. Mimo, że to wszystko było winą
Alfreda to Francis zajmował się nim najlepiej. Może jednak umie mu zaufać? W końcu
to był tylko jednorazowy wyskok... Nie można nikogo od tak przekreślać.
Pocałował go. Zrozumiał, że chce móc to robić co dzień i co noc. Wiedział, ze
gdy tylko wyjdzie ze szpitala przeprowadzi się do niego. Alfred to duży
chłopiec, zrozumie to. Prawda?
Po
północy dwóch mężczyzn szło między magazynami. Księżyc oświetlał im drogę.
Wkrótce znaleźli się na miejscu jednak...
- Cholera... Nie ma ciała...
- To jak Ty, żeś go zabił? Zabiłeś
go i uciekł?
- Ja... Chyba nie trafiłem w
głowę... on chyba przeżył...
- Ja pierdolę... To jesteśmy
załatwieni... A raczej Ty jesteś... Dobra. To teraz tak. Masz być grzeczny,
masz robić co mówię. Mój braciszek się wszystkim zajmie. Nawet, jeśli Sadiq
żyje to jesteście bezpieczni. Nikomu nie mów, że przeżył. Jak gdyby nigdy nic
zamieszkaj sobie z Mei, powiedz Heraklesowi, że jest bezpieczny. Ja znajdę
Sadiq’a i go zabiję. Zrozumiano?
- Tak jest.
- To teraz udowodnij, że zrobisz dla
mnie wszystko... Włam się do domu Francisa.
- Po co?
- Będę potrzebował danych, żeby się
nim zająć... Umiałbyś podłożyć w jego samochodzie jakąś bombę, by nikt jej nie
wykrył, ale żeby go zabiła?
- Umiem taką zrobić... Może po
prostu w odpowiednim momencie wysadzić siedzenie... Najlepiej, żeby nikt nie
podejrzewał bomby... Wystarczy, że siedzenie się wywróci, tak, żeby on uderzył
głową w szybę, jeśli szyba też wybuchnie odłamki powinny poderżnąć mu gardło...
Rozmawiałem z nim tylko raz kiedyś, więc niezbyt mi na nim zależy... Ale nie
chcę go zabijać...
- Ty tylko założysz ładunki. Ile
czasu potrzebujesz na stworzenie tego cacka?
- Dwa tygodnie. Powinno mi się udać
zaprojektować mechanizm tak, by wybuchły jakiś czas po zamknięciu drzwi.
Wyczulę je na dźwięk, takie łatwiej podłączyć niż jakby miały ruszyć po
włączeniu silnika. Nie powinny też uszkodzić nikogo w pobliżu.
- I o to chodzi. To teraz ze mną
pójdziesz się napić na rozluźnienie, co?
- Dobrze... Ale musze szybko wracać,
by Mei się nie martwiła...
- Dobrze, rozumiem – poszli więc do
pobliskiego baru. Więcej rozmawiali niż pili. Wspólny cel. Jeden chce pozbyć
się jednej osoby, drugi innej, krzyżowa przysługa. To połączy ich ścieżki na
zawsze.
dlaczego wszyscy nienawidzą Francisia, jesu no... jak ja nie lubię Alfredzika w tym opowiadaniu.!
OdpowiedzUsuńJa go ogólnie nie lubię^^" A Francisa się boję^^" To tak jakoś im się obrywa^^"
UsuńEj no kicia, czemu ty chcxesz zabić Francisa? Nu, nu *grozi palcem*
OdpowiedzUsuńOgołem jak zawsze super, zarąbisty blog, opowiadania, tak trzymaj dalej i tak pisz. Zawsze mis ie dobrze czyta.Nie chce sie czepiac, ale czasami jak zauwazyłam zjadasz literkę, ale nic nie szkodzi.
:3
A Tobie ładnie wyszedł komentarz XD "Mis ie czyta" ^^ A czy ja go zabiję to się dowiesz^^
UsuńLi! Po raz kolejny <333
OdpowiedzUsuńA teraz przejdźmy do rozdziału...
NIE ZABIJAJ FRANCISA!!!Nawet się nie waż, bo inaczej przyjdę w nocy z rewolwerem! Alfred mimo, iż głupi...jego też nie zabijaj.(możesz go ewentualnie jakoś pokaleczyć)
A ten Kyle to jakiś dziwny jest...z jednej strony dojrzały i to bardzo, ale z drugiej to idiota jakich mało...
A co się stało z Sadiq'iem?(jak się to, do ciężkiej...odmienia?!>_<)
No i Kim!!!Będzie w następnym rozdziale? I dlaczego jest w szpitalu?
Z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały :*
O losach Francisa się dowiesz z kolejnych rozdziałów^^ Jeszcze mi się przyda^^ Kyle to serio mi dziwny wyszedł... Jak każde uke w moich opowiadaniach XD A Sadiq sobie polazł XD Będzie Kim^^ I dowiesz się czemu jest w szpitalu^^
Usuń(musżę pisać, kto? :D)
OdpowiedzUsuń"Zabiłeś go i uciekł" mnie rozbroiło ^^ skojarzyło mi się z jednym filmem.
Alfred jest super! Czemu go nie lubisz? :D
Nunu, co to za zue plany knują...
To właśnie z tego filmu XD Alfred ma zbyt niski iloraz inteligencji, by zdobyć mą sympatię... A zło jest w każdym z nas^^
Usuń