Chłopiec spał dość długo. Był
zmęczony. Jednak trochę szczęśliwy. Widział w nocy uśmiech kolejnej osoby. I
poznał historię miłości. Czuł, że to miłość daje ludziom szczęście, a Ci dwaj
się kochali. Nie dziwiła go już taka więź między mężczyznami, nie odkąd tu był.
Tu wszystko było normalne. Obudził się dopiero około południa. Gdy zszedł do
jadalni na obiad ujrzał dwie nowe osoby. Podszedł najpierw do chłopca.
- Jak się pan nazywa...? – zapytał
niepewnie.
- Pan...? Przecież jestem tylko
kilka lat starszy. Nazywam się Matthew – uśmiechnął się słodko.
- Masz piękne imię. Ja nazywam się
Kyle – podał mu rękę. – A kim jesteś?
- Francis się mną kiedyś zajął i tak
już tu zostałem... Tam jest jeszcze druga jego wychowanka, Victoria. Przygarnął
nas jeszcze zanim wstąpił do tej mafii... Mimo, że był wtedy niewiele starszy
niż my teraz.
- Jak to...?
- Pochodzi z dobrej, bogatej
rodziny. Był rozpieszczonym dzieckiem, zawsze dostawał to czego chciał. Kiedyś
zapragnął mieć rodzeństwo. I to on nas wybrał gdy byliśmy w domu dziecka. Tak
naprawdę pochodzę z Kanady, a ona z Seszeli. Dalej nie wiem jak znalazła się we
Francji wtedy...
- A pan? Jak się tu znalazł?
- Zaden pan, mówiłem Ci już to. Moi
rodzice tu przyjechali i... Odjechali beze mnie...
- Jak to...? To smutne...
- Ale prawdziwe... – wtedy podeszła
do nich młoda dziewczyna o ciemnej karnacji.
- O, Ty jesteś ten Kyle, tak?
Braciszek Francis nam o Tobie opowiadał – dziewczyna nagle go przytuliła. – Ja
jestem Victoria.
- To oznacza zwycięstwo... Widać, że
rodzice Cię bardzo kochali.
- Nie wiem. Zmarli gdy byłam mała.
Babcia wywiozła mnie do Francji i tam zmarła. A resztę chyba opowiedział Ci
Matt, prawda?
- Tak...
- Mały, Ty tam dziewczyn nie
podrywaj tylko szybko chodź jeść. Zaraz musimy wyjść – powiedział nagle
czerwonooki już siedząc przy stole i jedzac.
- A gdzie idziemy? – zapytał Kyle i
cała młodsza trójka usiadła przy stole.
- To niespodzianka – uśmiechnął się
szkarłatnooki. Wszyscy grzecznie zjedli i chcieli po sobie umyć, ale wszystko
naczynia zebrał i umył Ludwig. Rzadko wszyscy jedli razem, dlatego wcześniej
chłopiec nie poznał rodzeństwa swego opiekuna. Nagle do pomieszczenia weszli
bracia. Jeden to był pan Lovino. Drugiego chłopiec jeszcse nie znał.
- Sorki, kurna za spóźnienie, ale
ktoś tu zaspał – Lovino wskazał na brata.
- Oj, nie gniewaj się braciszku!
Luffie! – zapewne młodszy chłopak przytulił nagle rosłego blondyna.
- W-witaj... – mężczyzna się
zarumienił. – Zaraz odgrzeję wam wasze porcje.
- Ja to zrobię! Kuchnię zostawcie
mi! – powiedział Francis. To właśnie on zawsze gotował. Wydawał się być „panią
domu” nawet trochę zachowywał się jak mama. Właśnie wytarł serwetką usta
Victorii. Potem podszedł do kuchenki i zajął się odgrzewaniem jedzenia. Za to
chłopiec pdobny do Lovino podszedł do Kyle’a.
- Cześć! – chłopak go przytulił. –
Ja jestem Feliciano. A Ty? – uśmiechał się słodko.
- Kyle – chłopiec zarumienił się pod
wpływem jego dotyku. Było mu tak ciepło i bezpiecznie.
- Ach, to Ty? Francis mi o Tobie
opowiadał! Podobno sprawiasz, że ludzie wyznają Ci wszystko... To trochę
straszne... Boję się, że zaraz Ci powiem, że kocham Luffiego... O nie... –
chłopak zasłonił ręką usta. Z drugiego końca pomieszczenia słychać było:
- Coś Ty mu zrobił, kartoflu! – i
uderzenie w twarz. Dziwne, że nie zostało ono zatrzymane... Jasnowłosy
mężczyzna stał bezruchu z rumieńcem na twarzy i teraz rosnącym sińcem pod
okiem. Po chwili odsunął od siebie agresora i niczym lunatyk podszedł do
Feliciano.
- Więc... Ty też...? – wyszeptał
jedynie po czym ze łzami w oczach przytulił bursztynowookiego.
- O cholera, młody! To dlatego
słodki Feliciano mi wczoraj dał kosza! No ja rozumiem, że jesteśmy braćmi, ale
żebyśmy nawet tą samą osobę lubili? – karmazynowe oczy błyszczały otwarte
szeroko.
- Tylko nie próbujcie się nim
dzielić! – Lovino był wściekły. Tak bardzo nienawidził Niemca, a tymczasem jego
brat go kochał... No i teraz nie może go legalnie pobić, bo jego brat będzie
smutny...
- Dobra młody, koniec miziania,
wieczorem sobie go pukniesz a teraz idziemy z małym w odwiedziny, tylko ubierz
się ładnie mały – chłopiec zauważył, że obaj mężczyźni mają na sobie garnitury.
Chłopiec zrozumiał, że sam nie ma takiego ubrania.
- U mnie w pokoju na łóżku –
powiedział nagle Francis. – Jak mi wczoraj powiedzieli to Ci kupiłem prezent.
Leć się przebrac. I umyj zęby – maluszek pobiegł wypełnić jego polecenie. Po
kilku minutach został jeszcze przez niego uczesany. Potem wraz braćmi
Beilschmidt wsiadł do samochodu i odjechał. Po jakimś czasie stanęli przed
pięknym dworkiem w lesie. Obok niego przepływał strumień, a na moście siedziała
piękna kobieta.
- O, Elka, paniczyk jest w domu? –
krzyknął nagle szkarłatnooki. Po tych słowach kobieta podbiegła do niego i
uderzyła go w twarz. Piękny siniec pod okiem był lustrzanym odbiciem tego,
który zrobił jego bratu Lovino.
- Roderich jest w salonie, jednak
teraz gra, więc nie wiem czy chciałby z Tobą rozmawiać – powiedziała piękna
pani.
- Oj, szkoda, mały będzie płakał jak
się dowie, że nie pozwoliliście mu porozmawiać z jego idolem – szkarłatnooki spojrzał
na chłopca, który był nieco zdezorientowany. – Tak mały, dobrze rozumiesz. Ta
brutalna baba to Elizabeta Hedervary, żona Roderich’a Edelstein’a.
- To ten pan, który tak ładnie
gra.... – chłopiec miał łzy wzruszenia w oczach.
- Och, jaki słodki dzieciaczek,
prawie jak mały Feliciano... – kobieta nachyliła się nad nim.
- Zna pani pana Feliciano?
- Kiedyś u nas mieszkał gdy Lovino
był u Antonio. Jesteśmy praktycznie jak rodzina. Chociaż z rodziną najlepiej się
wychodzi na zdjęciu – powiedziała patrząc kątem oka na mężczyzn.
- No co? Czepiasz się, że jesteśmy w
mafii w czasie gdy kuzynek jest artystą, co? Prowadź kobieto do swego pana – i tymi
słowami mężczyzna zasłużył na przemianę w pandę, czyli limo pod drugim okiem.
- Zapytam czy nie ugości chłopca –
pani Elizabeta złapała dziecko za rękę i zaczęła prowadzić w stronę domu.
- A my?
- To się ruszcie.
- Pani jest taka piękna i
straszna... – powiedział chłopiec nagle.
- Wydaje Ci się – kobieta się
uśmiechnęła. Po jakimś czasie znaleźli się przed drzwiami salonu. Mężczyzna
pochłonięty grą całkowicie ich nie zauważył dopóki utwór się nie skończył.
Wtedy byli już tuż obok niego. Gdy się rozejrzał przestraszył się w pierwszym
momencie, po chwili jednak jego twarz przybrała zdziwiony wyraz.
- Nie zapraszałem gości – powiedział
poważnie. Ton jego głosu sprawił, że chłopiec schował się za Elizabetą.
- Sami się zaprosiliśmy – powiedział
szkarłatnooki i zmierzwił mu włosy. – Fana Ci przyprowadziłem. Kyle, pokaż się.
No czego się boisz, bądź mężczyzną – wręcz siłą odczepił chłopca od sukni
kobiety. Mały opuścił głowę nie patrząc wcale na swój ideał. Bał się go. Był
taki dystyngowany, władczy, jakby nie należał do tego świata. Jakby był lepszy
niż wszystko co mogło istnieć na tej ziemi. Tak piękny, utalentowany, wyniosły.
Niczym niedościgniony ideał, niczym niespełnione marzenie.
- Chłopcze, spójrz na mnie – władczy
ton sprawił jedynie, że chłopiec zaczął drżeć.
- Ja... Ja... Ja nie jestem godzien
spojrzeć na pana... – po tych słowach dziecka szkarłatnooki roześmiał się
szczerze.
- Przestan mały! To nasz kuzynek!
Jeszcze pamiętam jak w pieluchy robił, a Ty tu o byciu godnym czy niegodnym. To
człowiek jak każdy z nas. Tak samo musi jeść, spać i chodzić do toalety.
- Czy mógłbyś szczegóły zachować dla
siebie, kuzynie? – zapytał wspaniały mężczyzna a po chwili pogłaskał chłopca po
głowie. – Nie bój się mnie, chłopcze. Nic Ci nie zrobię.
- Ufam panu – chłopiec spojrzał mu w
oczy.
- O, właśnie... Chcesz zagrać ze
mną?
- Naprawdę bym mógł? To moje
marzenie od zawsze!
- Nie od zawsze. Gdy byłeś
niemowlęciem na pewno marzyłeś o czymś innym – mężczyzna się uśmiechnął.
- To moje marzenie odkąd usłyszałem
pańską grę – poprawił chłopiec.
- Tak więc siadaj obok mnie –
mężcyzna się przesunął i zrobił miejsce dla dziecka. – Staraj się powtarzać to
co zrobię – w tym czasie piękna kobieta wyprowadziła z pokoju mężczyzn. Tak
więc teraz pan Roderich powoli naciskał klawisze, najpierw jeden, by po chwili
chłopiec powtórzył, potem dwa, trzy... Sekwencja się wydłużała, a za każdym
razem chłopiec odtwarzał ją bezbłędnie. – Jesteś geniuszem... – powiedział nagle.
– Geniuszem! – złapał ramiona chłopca, a po chwili wrócił do fortepianu. Zagrał
długi, skomplikowany fragment melodii, a chłopiec powtórzył go bez mrugnięcia
okiem, jakby znał ją od dziecka. Mężczyzna natychmiast złapał go za rękę i
zaczął go prowadzić do reszty. Gdy byli na miejscu w pierwszym momencie widzący
go byli przerażeni. Gilbert nawet wydawał się być zdenerwowany myśląc, że
chłopiec go uraził. Jednak po chwili Edelstein się odezwał: - To geniusz!
Muzyczny geniusz! Nie mogę pozwolić, by jego umiejętności się zmarnowały!
Pozwólcie mi go uczyć! – po tych słowach wszyscy wydawali się być zszokowani.
- Mamy Ci go przyprowadzać i
będziesz go uczyć? – zapytał Ludwig.
- Nawet mogę do niego przychodzić,
jeśli macie tam gdzieś jakiś instrument, byle tylko ten talent się nie
zmarnował.
- Ja jeszcze mam... – szkarłatnooki się
zawahał. - ... flet starego Fritza... Możesz też nauczyć go grać na nim? Nie
chcę by dalej tylko się kurzył... I on pewnie by tego chciał... Chcę znów
usłyszeć jego dźwięk.
- Nauczę go grać na wszystkim co nie
jest mi obce. Na pewno łatwo przyswoi tą wiedzę. Tylko dajcie mu szansę. Dajcie
mi szansę.
- Dobrze – odezwał się Ludwig. – Ale
pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Nie będziesz próbował zmienić jego
przeznaczenia.
- Co masz na myśli?
- Po prostu to obiecaj.
- Obiecuję – mężczyzna nie rozumiał
tego i nie wiedział jak trudno będzie mu dotrzymać obietnicy. Po chwili znów
zaprowadził chłopca do salonu. Tym razem postanowił spróbować czegoś
trudniejszego. Wyciągnął z futerału skrzypce. I tak samo jak to było z
fortepianem zagrał najpierw krótki fragment melodii i podał instrument chłopcu,
a on odtworzył melodię. I również umiał powtórzyć skomplikowaną sekwencję
dźwięków. Mężczyzna nagle dał się ponieść emocjom, zagrał cały utwór, tak trudny,
że ledwo można było zauważyć subtelne różniece w sposobie jego gry, które dla
wprawnego ucha były wysoce słyszalne. Chłopiec nawet z tym sobie poradził. –
Jesteś geniuszem... Chciałbym mieć takiego syna...
- Na pewno będzie pan miał
lepszego...
- Nie. Nawet ja nie mam takiego
talentu. Nie ma go po kim odziedziczyć. A Ty... Ty jesteś wspaniały.
- Mogę pana nazywać „tatą” jak pan
chce...
- A Elizabeta będzie mamą –
uśmiechnął się słodko. – Mimo, że nie jesteś do niej podobny... Chociaż... Ty
też wyglądasz niczym kwiat. Tak delikatny...
- Jednak jej nigdy nie dorównam.
- Masz rację – po chwili wrócili do
nauki. Do wieczora nauczył go nut i prostej melodii. Chłopiec nim odszedł ze
swymi opiekunami przytulił go i powiedział:
- Dziękuję... Pan jest wspaniały.
Cieszę się, że mogłem pana poznać.
- Ja tak samo – mężczyzna pogłaskał
go po głowie i uśmiechnął się.
- Roderich... – zaczęła Elizabeta
nipewnie.
- Tak?
- Ty się uśmiechasz... Nie robiłeś
tego od kilku lat... Odkąd pokóciłeś się z Vashem...
-
Teraz znów mam powód by się uśmiechać. A raczej powody, a Ty jesteś jednym z
nich – mimo, że było to mało dystyngowane pocałował kobietę namiętnie na oczach
gości po czym złapał ją za rękę. Pożegnali się z gośćmi i poszli do sypialni.
Tym czasem chłopiec całą drogę nucił melodię, której się nauczył.
Nie no, od dzisiaj mówię na Kyle'a 'Mistrz Komplementów'. XD Bez kitu. Jej, chciałabym umieć tak grać. Ja ogarniam flet i nic poza tym... xD
OdpowiedzUsuńTeż grasz na flecie? To słodkie^^ Ja gram na flecie i gitarze^^ Ale raczej mi to licho wychodzi^^ I powiedz kogo jeszcze chcesz w opowiadaniu, bo nie mam centralnie pomysłu...
UsuńJa tam niczego, jeśli chodzi o instrumenty nie ogarniam ^-^".
OdpowiedzUsuńUrocze to było. Zwłaszcza jak sobie wyobraziłam takiego Pando-Glba i zawstydzonego Felicjano *-*
Mnie najbardziej rozczuliło jak sonie wyobraziłam jak wcześniej Ludwig od Lovino dostał i im tak ładnie wyszło, bo mi się wyobraziło, że Ludwig miał lewe oko podbite, a Gilbert prawe tak do kompletu XD A co byś chciała, by się wydarzyło? Bo mi się pomysły kończą...
Usuń