Biegł przez zaniedbane uliczki.
Ciągle potykał się o wystające kamienie. Jego kolana i dłonie były całe we
krwi, gdy nagle ujrzał przed sobą grupę ludzi. Zajmowali cały chodnik. Wbiegł
na ulicę tuż przed nadjeżdżającym samochodem. Uciekł od niego w ostatniej
chwili. Biegł przed siebie nie zważając na to co działo się w okół. Jednak
upadki przedłużały podróż, nawet jeśli zajmowały jedynie kilkanaście sekund.
Każda sekunda była ważna. Biegł przed siebie nie oglądając się w okół. Był zdeterminowany. Nie dbał już o
siebie, zdawał się nie zauważać krwi płynącej z jego dłoni i kolan. Wbiegł na
stację. Usłyszał dźwięk nadjeżdżającego pociągu.
- Za późno... – pomyślał, lecz biegł
dalej. Nie zatrzymywał się. – Askel! – krzyknął patrzac na postać stojącą przed
linią. Wiedział, że on jest na to gotów, że to zrobi. Pociąg wtaczał się na
stację. Sekundy... Askel już zrobił krok do przodu... Sekundy... Mathias
wyciągnął rękę... Już blisko... Sekundy... Złapał go za bluzkę... Tak blisko...
Sekundy... Pociągnął go do siebie. Upadli na ziemię, a pociąg przejechał tuż
przed nimi. Oczy Askela były czerwone, jednak suche. Płakał, ale wcześniej,
jakby wizja śmierci go uspokoiła.
- Po co tu jesteś...? – zapytał
cichym, jakby ukrytym głosem.
- Chciałem Cię uratować...
- Po co?
- Bo Cię kocham...
- Nie kochasz... Nie wierzysz mi...
- Kocham... Już wszystko rozumiem...
- Naprawdę?
- Tak... Musimy powiedzieć
Berwaldowi...
- Ale wtedy wyrzuci Ingviego z domu!
- I o to chodzi! Przestanie Cię
dręczyć!
- On to zrobił tylko raz... To nic
takiego...
- Nic takiego? Zgwałcił Cię!
- To nie tak... Zmusił mnie, ale...
Ale był naprawdę bardzo delikatny... Nie chciał mnie skrzywdzić...
- A może Ci się to podobało i chcesz
by znów to zrobił?
- Nie... Jeśli... Jeśli będzie
chciał to zrobić to Cię zawołam...
- A jeśli nie będzie mnie w pobliżu?
- Coś wymyślę... Najwyżej jakoś to
zniosę... To mój jedyny brat... Nie chcę, by przeze mnie cierpiał...
- A Ty możesz cierpieć?!
- Tak, ja mogę, jeśli to uszczęśliwi
mojego brata. Spokojnie. On na pewno już tego nie zrobi. Teraz się boi, że
stanie mi się krzywda...
- Nie chciałem Ci tego mówić, ale
on... On był całkowicie obojętny, gdy mówił, że poszedłeś się zabić...
- Bo Ci ufa. Wiedział, że wystarczy,
że powie Tobie i już pobiegniesz mnie uratować. Pewnie, gdybyś mu nie uwierzył
zacząłby panikować.
- Naprawdę tak sądzisz?
- Tak. I wiesz co? Ja nie chciałem
umrzeć... Chciałem, żebyś mnie uratował... Ale myślałem, że mnie nienawidzisz.
Pomyślałem „jeśli mnie kocha to mnie uratuje, jeśli nie to nie mam po co żyć”.
Teraz wiem, że mnie kochasz.
- Aż tak mi ufasz?
- I jeszcze bardziej. Najbardziej na
świecie.
- Chodźmy do domu i porozmawiajmy o
tym z Ingvim... On wydaje się niczego nie rozumieć...
- Masz rację... On wiedział, ze
kocham go jak brata... Myślał, że nieważne jaki rodzaj jest miłości i tak da
szczęście w kontakcie z drugim człowiekiem. Myślał, że będę szczęśliwy gdy
będzie mnie dotykał... On nie rozumie tej różnicy...
- Wytłumaczmy mu ją.
- Dobrze – wkrótce znaleźli się w
domu. Askel uśmiechał się tuląc do Mathiasa.
- Wiedziałem – powiedział Ingvi
zamiast powitania. – Jest tak jak chciał Askel. Wiedziałem, że mój plan wypali.
- Plan? – Mathias był zdziwiony.
- Tak. Chciałem się dowiedzieć, czy
naprawdę go kochasz tak mocno jak ja. I wiedziałem, że on nie chciałby żyć,
gdyby było inaczej... Doprowadziłem go do tej rozpaczy, a Ty go z niej
wyciągnąłeś. Nie byłbyś go godzien nie potrafiąc czegoś takiego. A on nie
chciałby nikogo innego. Nawet mnie.
- Ryzykowałeś jego życiem!
Zniszczyłeś mu psychikę! – Mathias podniósł Ingviego za kołnierz.
- On by tego chciał. On by chciał,
bys Ty go uratował. Jak w legendach, które mi opowiadał w dzieciństwie. Zawsze
mówił, że chciałby uratować jakąś kobietę z opresji i zostać jej mężem. Ale
potem się zmienił. Mówił, że równie dobrze sam mógłby zostać uratowany. Ty go
zmieniłeś, więc Twoim obowiązkiem powinno być spełnienie jego marzenia.
- Jesteś nienormalny!
- Jeśli mnie nienawidzisz to mnie
zabij – Ingvi patrzył na niego niewzruszenie. – Zrób to, tu i teraz. Na oczach
Askela. Chcesz mnie ukarać za to co mu zrobiłem? Możesz mnie pobić. Ale zrób to
na jego oczach. Patrz jak płacze i prosi, byś mnie zostawił. On mnie kocha tak
samo jak Ciebie.
- Ty przebrzydły...! – uderzył go w
twarz.
- Mathias! Nie! – Askel złapał go za
rękę. – Zostaw... To mój brat...
- Po tym co Ci zrobił dalej nazywasz
go bratem?!
- To się nigdy nie zmieni... Zawsze
będzie dla mnie moim małym kochanym braciszkiem.
- Nawet po tym...? – Ingvi miał łzy
w oczach. – Powiedz mi... Czy... Czy to bardzo bolało...?
- Tak i nie... Byłeś naprawdę
delikatny, starałeś się dla mnie... Ale w sercu czułem ogromny ból... Bo
robiłeś to, na co pozwalam jedynie Mathiasowi... I w dodatku wiedziałem, że to
Twój pierwszy raz... Nie chciałem, byś to pamiętał jako zmuszenie kogoś do
tego... Chciałem, byś przeżył to z osobą, którą kochasz z wzajemnością... Nie
tak jak to miało miejsce... – Askel wydawał się bardziej przejmować możliwym
smutkiem brata niż własnym cierpieniem.
- Askel... Mam go jakoś ukarać? –
zapytał Mathias nagle.
- Nie. On sam się ukarze. Będzie
miał wyrzuty sumienia. Będzie żałował. Każdego dnia, gdy będzie mnie widział,
każdej nocy, gdy będziemy spać razem. Będzie sobie wyrzucał to, że mnie skrzywdził.
A gdy kogoś pokocha będzie najbardziej na świecie żałował tego, że nie
zatrzymał swojego pierwszego razu dla tej osoby. Sam sobie zgotował piekło. Ja
mu wybaczyłem, zapomnę o tym. Mnie to nie zmieni. Ale on będzie cierpiał do
końca życia – Askel był poważny, wręcz zimny. Ingvi płakał. Wiedział, że jego
brat ma rację. Tak bardzo żałował tego co zrobił. Miał nadzieję, że jego brat
kocha jedynie ciało Mathiasa, że odwróci się od niego, gdy on zaoferuje mu
swoje. Chciał zająć miejsce Duńczyka. Jednak nie udało mu się. Jedynie
skrzywdził włąsnego brata... Tak długo się nad tym upierał, nie tracąc nadziei,
że jednak Askel wybierze jego, że nie okazał mu litości. Teraz się za to
nienawidził. Czuł, że Mathias go puścił. Natychmiast przytulił się do Askela.
- Przepraszam, braciszku – wyszeptał
i przytulił go mocniej.
- Już, już... Nic się nie stało...
Znaczy... Zrobiłeś coś okropnego. Nie mogę powiedzieć, że nie, bo nie nauczysz
się, że nie wolno tak robić. Ale nie przeszkadza mi to. Wiem, że naprawdę
bardzo się starałeś, by było mi wtedy dobrze. Nie rozumiałeś, że mogę nie
chcieć, byś to robił. Mam rację, prawda? Myślałeś, że jestem z Mathisem, tylko
po to, by robić takie rzeczy i że zajmiesz jego miejsce robiąc to ze mną, prawda?
Naprawdę bardzo tego pragnąłeś. Teraz już rozumiesz czym jest miłość. To ona
niszczy wszelkie instynkty kierując nasze myśli jedynie na tą drugą osobę.
Gdybym go nie kochał pewnie bym chciał, byś to robił, w końcu tak się starałeś.
Jednak nie chciałem go zdradzić. Tym różni się miłość od pożądania. Zrozumiałeś
tę lekcję, prawda? – Askel uśmiechnął się słabo.
- Tak, braciszku...
- Więc idź już spać i nie myśl o
tym.
- Braciszku... Możesz dzisiaj spać z
Mathiasem?
- Nie chcesz spać ze mną?
- Nie chcę, byś Ty spał ze mną.
Potrzebujesz go. Na pewno nie chcesz dzielić ze mną łóżka po tym co Ci zrobiłem
i pragniesz jego bliskości.
- Masz rację co do tego drugiego,
ale mylisz się co do początku. Zawsze chcę być tam gdzie Ty.
- Naprawdę?
- Tak.
- Kocham Cię, braciszku... – Ingvi pocałował
brata w policzek i poszedł do swojego pokoju.
- No to dziś śpisz ze mną, co? – Mathias
go przytulił. – Wiem, że nie mogę nawet myśleć o wykorzystaniu okazji...
- Możesz.
- Co?
- Chcę, byś to zrobił. Byś zmienił
tę noc w piękniejszą.
- A jeśli Berwald usłyszy?
- To się dowie. Nie musimy już
kłamać.
- A co z naszą piękną, sielankową,
Nordycką rodziną?
- Własny brat mnie zmusił do „tego”
więc raczej nie widzę różnicy w tym czy będziemy robić takie rzeczy czy nie.
- Berwald się wkurzy...
- Zrozumie...
- Dobrze... Chodź... – tak więc
doszło do zbliżenia. Po tym co stało się wcześniej, było ono dość bolesne.
Askel jednak nie hamował żadnych odgłosów. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem.
A w nich pojawił się Berwald.
- Nakryłeś nas... – Askel był
obojętny. – Gniewasz się?
- Jesteście... Rodziną... Pokręconą,
niespokrewnioną, ale rodziną... – głos mężczyzny był straszny, drżący.
- Koniec bajki, Berwald... To jest
rzeczywistość... Kocham go, ale nie tak, jak Ty byś chciał, bym go kochał...
Przepraszam.
- Rozumiem... Tylko... Bądźcie
cicho... Nie chcę, by Peter was słyszał. Obudziliście go.
- Dobrze... Ej... Ty płaczesz?
Berwald?
- Nie... Wszystko dobrze... Tylko
nasza rodzina... się rozpadła...
- Nie. Może tak jak Ty i Tino
wyjedziemy i weźmiemy ślub. Więc jedynie zmienimy funkcje w rodzinie.
- Zróbcie to szybko...
- Dobrze – Askel zdobył się na słaby
uśmiech. Berwald otarł oczy i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Ta noc zmieniła
wszystko.
W
nocy rozpoczęła się również burza. Burza, której tak bardzo bał się Kyle. Nie
chciał być sam w taką noc. Najbliższy mu pokój, ten należący do Francisa był
pusty. Zapewne znowu nocował w szpitalu siedząc przy Arthurze. Ostatnio wracał
jedynie po to, by się najeść, umyć i przebrać. Chłopiec poszedł dalej. Z pokoju
Antonio doszedł go głos Lovino i jakieś jęki. Więc zrozumiał, ze tam nie wolno
wchodzić. Został mu pokój Gilberta. W głębi serca chciał się tam znaleźć, ale
bał się co on na to powie... Teraz miał wymówkę, że nie mógł znaleźć nikogo
innego. Wszedł cichutko do jego pokoju i położył się przy nim. Mężczyzna
obrócił się i go przytulił.
- Luffie, nie musisz się bać
ciemności, jestem przy Tobie... – mówił przez sen. Jednak gdy zaczął głaskać
chłopca po głowie i przesunął rękę na plecy zauważając, że jego włosy są długie
nagle się obudził. – Mały... Co Ty tu robisz?
- Boję się burzy...
- Chcesz spać ze mną?
- Tak...
- No dobrze...
- A rano pójdziemy z panem Ludkiem
do wujcia Rodiego...?
- Wujcia Rodiego...? Z panem
Ludkiem...? Jakie Ty im ksywki wymyślasz... A ja jestem...?
- Gilbo.
- Też dobrze. Pójdziemy, jeśli Ci na
tym zależy.
- Bardzo zależy.
- A teraz śpij...
- Dobrze, tato... Znaczy Gilbo... –
mały się zarumienił.
- A może być i tato – szkarłatnooki się
zaśmiał. W głębi duszy chciał, żeby ktoś go tak nazwał. Ale na to jeszcze nie
czas... Wkrótce zasnęli.
Zgodnie
z obietnicą następnego dnia znaleźli się u państwa Edelstein. Chłopiec był
bardzo szczęśliwy mogąc znów zobaczyć tych wspaniałych ludzi. Gdy weszli do
salonu pan Roderich uśmiechnął się nieznacznie po czym podszedł do Gilberta i
powiedział z udawaną złością:
- Tylko nie waż się przez najbliższy
rok zapraszać mojej Elizabety na piwo! – pogroził mu palcem.
- Ej, ale ja jej nic nie zrobiłem...
Może w ostatni weekend wypiliśmy trochę za dużo... Może czegoś nie pamiętam,
ale... Ale ja jej nic nie zrobiłem... Powiedziała Ci coś? – szkarłatnooki był
zdezorientowany.
- Ona już nie może pić.
- Co? Bo Ty jej zabraniasz? Nie jest
Twoją własnością!
- Wiem. Ale jest moją żoną i
niedługo będzie matką mojego dziecka.
- Że co...? – srebrnowłosy patrzył
na nich ze zdziwnieniem wymalowanym na twarzy.
- Jestem w ciąży, Gilbert –
powiedziała nagle Elizabeta i usmiechnęła się słodko.
- O cholera... Niezłą robota,
paniczyku! – szkarłatnooki poklepał po ramieniu mężczyznę w okularach. – Nie wiedziałem,
że umiesz takie rzeczy!
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie
wiesz, przyjacielu... – Roderich uśmiechnął się delikatnie. – Z tej okazji
napisałem nowy utwór i planuję wam go zaprezentować.
- O nie...
- A tak. Jednak jest to utwór na
cztery ręce, uznałem, że taki jest bardziej... romantyczny i adekwatny do
sytuacji. Tak więc, Kyle, jeśli byś mógł...
- Oczywiście! – chłopiec natychmiast
go przytulił. Po chwili grali razem przepiękny utwór. Usłyszeli, że Gilbert
ocoś podśpiewuje.
- Te słowa... – Roderich zamarł. –
Pasują idealnie... Skąd je znasz?
- Wymyśliłem – odparł szkarłatnooki.
- Musimy je spisać. Zróbmy z tego
pieśń! Proszę, ząspiewaj jeszcze raz! Ludwig, zapisz jego słowa, Elizabeta da
Ci akrtkę i długopis.
- A czemu ja nie mogę pisać? –
oburzyła się kobieta.
- Bo on jest szybszy.
- Ty też ostatnio w nocy byłeś
szybki.
- Ale strzał! – Gilbert turlał się
po podłodze ze śmiechu.
- Pomińmy milczeniem tę jakże nieadekwatną
do sytuacji kwestię. Sam przyniosę papier i długopis – Roderich wstał z
arystokratczną gracją i wyszedł z pomieszenia.
- Chodziło mi o to, że szybko
przeszedł do rzeczy... – wytłumaczyła kobieta, ale to wywołało jedynie kolejną
salwę śmiechu Gilberta. Po jakimś czasie Roderich wrócił z wyjątkowo poważną
miną. Nie odzywał się do nikogo. Zaczął grać wraz z chłopcem. Gilbert znów
zaczął śpiewać, a jego słowa spisał Ludwig. Elizabeta jedynie smutno westchnęła
i poszła zaparzyć herbaty.
Z tym tekstem ---->"Ty też ostatnio w nocy byłeś szybki." turlałam sie jak Gilbert. Obiecałam nie tykac sie błędów. Ale opowiadanie miestrzoskie.
OdpowiedzUsuńMnie to też rozśmieszyło centralnie^^" Sama nie wiem skąd te teksty biorę^^"
Usuń"Nie wiedziałem, że umiesz takie rzeczy!"
OdpowiedzUsuńo bosz... padłam xD
No, to chyba w jego stylu, nie? XD
Usuńco nie zmienia faktu, ze śmieszne ;p
UsuńNo wiem^^
UsuńMamo, to było genialne! Humor mam zapewniony do końca dnia. I ten słodki moment z "tatą"... Awww =3=
OdpowiedzUsuńLubię takie scenki^^
UsuńRozbroił mnie dialog Austria-Węgry-Prusy :D Ahhhh, Kyle ma talent do przezwisk
OdpowiedzUsuńTo mi się kiedyś śniło, a te przezwiska to przeze mnie stosowane na co dzień^^" Ja też tak mam^^"
Usuń