Unieruchomiony motyl
Część I
Po co w ogóle musimy się zbierać na tych konferencjach? W
końcu i tak zrobimy to, co szef każe, mając gdzieś, co sądzą inni. Zresztą
szefowie też raczej niezbyt przejmują się naszymi planami. Ale na szczęście po
każdym tym gadaniu mamy ciekawszą część spotkania, z której mało kto wraca o
własnych siłach. Zastanawiałem się jak tam się czuje nasz paniczyk. Coś go
ostatnio nie widziałem. Ale jak nikt nie płakał to chyba nic mu nie jest. Ale
na tę cholerną konferencję to przyjść mógł! Jak ja tu muszę siedzieć to on też!
Nie będzie się, cholera, wylegiwał w domu! No, cóż... Jak na razie nacieszę się
tym, że nie muszę go oglądać.
Dobra...
Kilka dni bez niego jest fajne, ale po kilku tygodniach to zaczyna nudzić...
Gdzie się ta cholera się chowa?! Kiedy nie mogę zobaczyć, jak drży przed moją
potęgą to wszystko jest takie... nudne... On to zrobił specjalnie! Specjalnie
zniknął, żebym zanudził się na śmierć! Ja go, kurna, znajdę, a jak ja go znajdę
to nikt inny już go nie znajdzie, kesesese... I w nosie mam gadanie Węgier, że
mam nawet nie próbować się do niego zbliżyć. Tej chudziny nie ma tu od
miesiąca, a ona mi mydli oczy, że, kurna, coś komponuje. A niech się męczy, jak
mu te nutki zabiorę to pewnie się tak śmiesznie popłacze, kesesese! A może,
cholera, coś jeszcze ukrywa...? Tak! Odkryję jego zawstydzający sekret i
wszystkim rozpowiem! No, to teraz idziemy sobie popatrzeć jak płaszczy się
przed moją potęgą! I gdzieś mam to, że lepiej go nie wkurzać... Ja sprawię, że
się popłacze...
To jak
sobie obmyślę to nikt mnie nie zatrzyma! Oczywiście. To gdzie była ta jego
chatka? Gdzieś, kurna, w lesie, bo tam niby cicho i przyjemnie. Daleko wszędzie
i pusto. Nie wiem co on ma z takimi miejscami, jak tam nawet zapolować na nic
nie wolno! No, to otworzyłem te drzwi, bo po co mam jeszcze pukać. On ma się
mnie wystraszyć, a nie spodziewać! Czemu tu jest tyle kurzu...? Rozglądałem się
uważnie, a tu wyglądało jakby od stu lat nikt tu nie mieszkał... A on przecież
zawsze się wszystkim chwalił i wszystko musiało być co najmniej znośnie czyste.
A tu pusto i kurz...No dobra, idziemy dalej... Cholernie cicho... Śpi? Zawsze
było tu słychać to jego brzdąkanie, a tu jak na cmentarzu...Przeszedłem prawie
cały dom, najpierw omijając takie bardziej prywatne miejsca. No przecież nie
chcę go zobaczyć w sytuacji, na którą patrzeć bym nie chciał, prawda? Ale w
końcu nie znalazłem go kompletnie nigdzie... Wyoprowadził się gdzieś, czy co?
Uciekł? Po chwili jednak pomyślałem, że znając jego sposób życia to on by
prędzej tu sam umarł niezauważony, niż by stąd wyszedł bez potrzeby. Właśnie...
Umarłby... Nie, ja się tak nie bawię, żeby on mi w zaświaty uciekał! Dobra,
olać prywatność, czas sprawdzić czy może leży grzecznie w łóżku!
Wszedłem
bez pukania, coby nie mógł niczego przede mną ukryć. Dobra, leży jak skóra z
diabła... Ledwie go widać, taki jakiś przezroczysty prawie... Co ta cholera
odwaliła, że wygląda jakby już bilet na drugą stronę kupił i tylko czekał, aż
pociąg przyjedzie? O nie, ja go z tego dworca bez powrotów zabieram! Podszedłem
do tego bladego worka kości. Dobrze jest, oddycha. Ale tak jakoś ledwie...
Wydaje się, jakby długo nie jadł... Czemu? Przecież pieniądze ma, mógł
spokojnie pójść do sklepu, kupić coś sobie... Wszystkim wmawiał, że jest
zajęty, ale widać, że raczej bliżej mu do stanu rozkładu... Cholerny egoista,
nie chciał nikogo martwić, a tak naprawdę wszystkich oszukiwał! Ja mu, kurna,
dam nauczkę. Dopóki zwłoki śpią, mogę spokojnie posprzątać, zrobić mu coś do
jedzenia. On mi musi wszystko wyśpiewać, co tu się, do jasnej cholery, działo.
Ja mu pozwolę umrzeć tylko w jednej sytuacji, jak sam mu ten durny łeb zetnę.
No to zająłem się doprowadzeniem wszystkiego do stanu chociażby znośnego.
Trochę
zajęło ogarnianie tego wszystkiego, ale nie było to trudne. Zwykły kurz, ale
wszędzie... Oczywiście zapasy w lodówce już się pakowały, by wyjść o własnych
siłach i założyć osobne państwo, ale udało się je unieszkodliwić. Przyniosłem
nowe, mniej ruchliwe jedzenie. Za to będzie mi musiał być wdzięczny do końca
świata! Teraz pozostało jeszcze trochę go nakarmić. Zrobiłem coś około kleiku,
żeby szybko odzyskał siły i za długo gryźć nie musiał. Gdy wszedłem do jego
pokoju, on po prostu patrzył w sufit. Nie zauważył mnie? Zignorował? Nieważne.
Grunt, że nie padł oślepiony blaskiem mojej zagilbistości, a to wielki błąd!
- Dobra, zwłoki! Wstajemy, świeży mózg Ci przyniosłem! –
zaśmiałem się, ale on jedynie spojrzał na mnie obojętnie. Zauważyłem, że opróćz
tego wygłodzenia prawie nic mu nie jest. Wyglądał jak każda inna osoba, która
długo spała. Czyli nie był obłożnie chory. Wychodził z tego pokoju... Ale czemu
nic nie jadł? A teraz był taki cichy... To było strasznie dziwne. Nawet się nie
zdenerwował, że tu przyszedłem, ani o to, jak go nazwałem. Podszedłem do niego,
a on wciąż patrzył obojętnie.
- Jeśli przyszedłeś tu, by się ze mnie śmiać, to rób to do
woli – powiedział cichym, wypranym z emocji głosem. – Ale, skoro już się
napatrzyłeś, to wyjdź. Nie potrzebuję Twojej łaski.
- Jakiej, kurna, łaski? Łaskę to bym Ci zrobił, jakbym Cię
zdzielił tłuczkiem za ucho, cobyś się nie męczył! A tak to Cię jeszcze na tej
ziemi potrzymam! – podszedłem do niego z miską kleiku. – To teraz otwierasz
buzię i jesz, jasne? Nakarmię Cię, duchu.
- Zostaw mnie... I tak już jestem do niczego... Nie marnuj
na mnie jedzenia...
- Gadaj, co Ci jest – złapałem go mocno za koszulę. On nigdy
się tak nie zachowuje, a tym bardziej nie ukrywa nic tak ważnego przed swoimi
przyjaciółmi.
- Nie domyśliłeś się? – wskazał na jakiś fotel obok jego
łóżka. Dopiero teraz zauważyłem, że to wózek inwalidzki... Nie jadł, bo nie
wychodził z domu, by kupić cokolwiek do jedzenia... Wstydził się wyjechać na
tym czymś.
- Oj, przestań! Co to za różnica czy chodzisz czy nie?
Mógłbyś nawet latać, a i tak był byś tym samym, wkurzającym paniczykiem, co zawsze!
To teraz masz jeść, albo pasem po tyłku dostaniesz!
- I tak tego nie poczuję...
- Jak ja Cię zdzielę to poczujesz trzy wcielenia do
przodu! Już, jedz! – podstawiłem miskę i łyżkę pod jego nos, a on chyba
uśmiechnął się nieznacznie. No, zaczął jeść. I tak ma być!
Zwyrodnienie rdzeniowo-móżdżkowe, zgadłam!? Wiedziałam, że o tym napiszesz! Tyle czekałam i się doczekałam. Świetne opowiadanie!!
OdpowiedzUsuńTen anonim u góry jest ode mnie.
UsuńKiciu, wyrodnienie móżdżkowo-rdzeniowe jest postępowe i nieuleczalne... Jeśli doczytałaś do końca to on w tym wyzdrowiał...
UsuńDoczytałam. Ale ten komentarz napisałam od razu po przeczytaniu pierwszej części.
UsuńCzemu komentujesz zanim przeczytasz do końca?
Usuń