Translate

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Historia poza tematem numer sto dwadzieścia sześć: Niezmienne i nieprzemijalne.

O kim, domyślcie się sami. Historia tego jak jedno spotkanie może zmienić życie na zawsze, a śmierć nie oznacza końca. AU.

Niezmienne i nieprzemijalne

                On pojawił się nagle. Niczym powiew wiatru wpadający przez otwarte w czasie burzy okno. I właśnie taki był. Nieprzewidywalny, nieokrzesany. A wtedy jeszcze nieznany. I niestety... Zniknął tak samo jak wiatr. Zmienił wiele, lecz sam po prostu przycichł i zgasł niczym wypalona świeczka. Choć tak naprawdę nigdy nie ucichł, nigdy się nie wypalił. Wciąż krzyczy w mych wspomnieniach i rozpala żar w sercu. Mimo, że znałem go tak krótko, nauczył mnie tego, czego nie znałem nigdy.
                To był letni, upalny dzień. Powoli miałem już dość tego miejsca, ale nie chciałem wracać do domu. Tam byłem sam... Może wszędzie byłem sam, ale tam tak bardziej. Tu mogłem wytłumaczyć to tym, że miejsce jest obce, ludzie mnie nie znają, dlatego mnie ignorują... Ale w domu otaczało mnie to, co kochałem, a mimo to słyszałem jedynie wymówki przyjaciół, którzy mieli mnie odwiedzić, a ja zawsze czekałem na próżno. Tu mogę powiedzieć, że po prostu są zbyt daleko. Dlatego lubiłem to miejsce, lecz nie mogłem tu zostać. Przyjechałem jedynie na kilka dni, a jutro miałem wracać do pustego domu. Jednak po co? Nie miałem obowiązków, które by mnie tam trzymały, mogłem znaleźć je w każdym innym miejscu. Nie miałem przyjaciół, którzy by tam na mnie czekali, skoro mnie nigdy nie odwiedzali to nie zrobi im różnicy, jeśli już nie wrócę. Ale nie miałem już więcej pieniędzy, jedynie bilet powrotny w ręku. Rano musiałem być na lotnisku. I wtedy poczułem delikatne uderzenie, chyba się z kimś zderzyłem. Rozejrzałem się i ujrzałem tuż obok siebie nieco zdziwionego i chyba smutnego albinosa.
- Przepraszam, nic panu nie jest? – zapytałem, lecz nie oczekiwałem, że odpowie. Prawdopodobnie nawet mnie nie usłyszał. Pewnie dziwi się w co uderzył, bo wciąż nie zdaje sobie sprawy z mojej obecności. Lecz wtedy zobaczyłem jak kieruje swe szkarłatne oczy w moją stronę.
- Eh, młody! Czemu przepraszasz? To ja dziś cały dzień chodzę jak jakiś ciołek i wpadam na wszystkie słupy w okolicy! Nie boli Cię nic? – był starszy ode mnie, to wiedziałem na pewno. Jednak nie była to duża różnica, albo wyglądał dość młodo. Uśmiechał się szeroko i klepał mnie po ramieniu. Wydawało się jednak, że jeszcze niedawno był bardzo smutny. Wciąż widoczne było lekkie zaczerwienienie w okół oczu. Łudziłem się, że to może jakaś alergia. Teraz wiem, że naprawdę pragnąłbym wtedy mieć rację.
- Nic mi nie jest... A panu? Ja już się przyzwyczaiłem do tego, że ludzie na mnie wpadają... – jedynie pochyliłem głowę, musiałem wyglądać żałośnie. A on zaśmiał się cicho i zmierzwił mi włosy. Mimo, że był całkowicie obcy, zachowywał się jak starszy brat. Czułem się przy nim bezpiecznie i zacząłem żałować, że muszę rano wyjechać.
- Nie przejmuj się mną, młody! Ja już nie takie rzeczy przeżyłem – zaśmiał się głośno. – A Ty chyba nie stąd, co nie, młody? Masz strasznie słodki akcent – uśmiechał się wciąż wesoło, ale nie nachalnie, tak szczerze i miło.
- Ma pan rację... Czy to coś złego? – nie wiedziałem dokładnie, jakie jest jego podejście do obcokrajowców, więc wolałem upewnić się, co do jego myśli. Jednak on uśmiechał się wciąż tak samo.
- Musisz się tak wszystkim martwić? Jak patrzę na Twoją minę to aż Cię muszę zabrać na piwo – zaśmiał się i zaczął ciągnąć mnie w nieznanym mi kierunku.
- Ale ja jutro wyjeżdżam, nie mogę...
- Och... To ja kiedyś do Ciebie przyjadę! – rozmawialiśmy jeszcze długo, dowiedziałem się o nim wszystkiego, a następnego dnia, już nieco szczęśliwszy, znalazłem się w domu.
                Mijały dni, tygodnie... Byłem wciąż sam, jedynie z nieco zbyt często zgłodniałym niedźwiadkiem, ale nie czułem się samotny. Często pisałem e-maile do tamtego tajemniczego chłopaka, a on zawsze na nie odpowiadał. Znaliśmy się dość dobrze, jednak nie spodziewałem się tego, że pewnego dnia ujrzę go w swych drzwiach. To było niespodziewane. Nie wiedziałem nawet, czemu się tu zjawił. Mówił coś o tym, że nie chce robić kłopotu, ale w domu coraz częściej czuje się jak pasożyt.
- Mój brat to ciągle sprząta, wszystko, normalnie pod mikroskopem nie znajdziesz drobinki kurzu. No i jak ja posprzątam to on poprawia, jakbym ja nawet tego nie umiał... Jak trzeba coś ugotować, to zawsze on, twierdząc, że ja tylko wszystko pobrudzę... Zupełnie, jakbym się do niczego nie nadawał... I nawet ostatnio ciągle nie ma czasu nawet wyjść ze mną na piwo – chłopak wydawał się być tak smutny, że nie mogłem się powstrzymać i pogłaskałem go delikatnie.
- Zrobimy razem naleśniki? – zapytałem go przyjaźnie. Choć znamy się krótko, wiedziałem, że jemu mogę ufać, a on właśnie teraz mnie potrzebuje. Wydawał się być szczęśliwy z powodu mojej propozycji i już chwilę później obaj byliśmy w kuchni.
                Został u mnie na dość długi czas. Opowiadał o rodzinie i przyjaciołach, którym przestał być potrzebny. A ja opowiadałem o tych wszystkich, którzy mnie ignorowali, mimo zapewnień o przyjaźni. Okazało się, że często mieliśmy na myśli te same osoby. To było dziwne, lecz dzięki temu poczułem, że byliśmy jeszcze bardziej zżyci. Naprawdę zależało mi na jego szczęściu, a on wciąż wydawał się mną opiekować jak starszy brat. Kilka razy jednak ujrzałem jak łapał się za serce, ale potem zawsze tłumaczył, że to nic takiego. Miałem swoje podejrzenia, lecz on przecież wiedział lepiej.
                Po jakimś czasie wrócił do domu. To było nieco wzruszające, gdy nagle zadzwonił do mnie jego brat, wyraźnie zmartwiony, próbując zapytać, czy on jest u mnie, bo nie mogli go nigdzie znaleźć, a ostatnio najczęściej wysyłał e-maile do mnie. Zdziwiło mnie jednak to, że stało się to tak późno. Jego brat wkrótce przyjechał do mnie i zabrał go do domu, narzekając na jego nieodpowiedzialność. Więc on nawet nikomu nie powiedział, że do mnie jechał... I dopiero po tak długim czasie zauważyli, że on zniknął... To było dziwne... Dopiero później dowiedziałem się, czemu to się stało.
                Pewnego dnia znów ujrzałem go pod moim domem. Zdziwiło mnie to, że nie miał, jak poprzednio, torby z rzeczami. Wyglądał raczej tak, jakby wpadł wracając ze sklepu, a nie przeleciał samolotem tysiące kilometrów. Był dużo bledszy i chudszy niż ostatnim razem, a oczy miał podkrążone, jednak uśmiechał się tak samo jak zawsze. Ujrzałem go przez okno i pobiegłem otworzyć drzwi. Za nimi jednak nie zobaczyłem nikogo, jedynie małego... chyba kurczaczka, skaczącego po wycieraczce. Wziąłem go na ręce, wydawał się być oswojony. Nawoływałem chłopaka, jednak nikt nie odpowiadał. Gdyby nie ta żółta kulka, która zaraz zaczęła jeść podany jej chleb i wodę, to wziąłbym to za jakieś omamy. Napisałem e-mail do naszego wspólnego przyjaciela. On zawsze opiekował się mną jak młodszym bratem, więc teraz będzie wiedział, o co tu chodzi. Nie wiedziałem czemu nie chciałem wysłać wiadomości do tego chłopaka, którego postać widziałem. Podświadomie czułem, że to nie ma sensu. Wysłałem wiadomość, opisując zdarzenie i załączając zdjęcia kurczaczka. Na pewno nie chciałem dostać wiadomości, jaką otrzymałem. „Wiesz, miałem Ci to powiedzieć, ale nie miałem odwagi... Ale teraz muszę. On zmarł poprzedniej nocy. Nie mógł być u Ciebie rano, nie mogłeś go widzieć, ale... Ten kurczaczek należał do niego... On chyba Ci go dał, przyszedł się pożegnać...” Dowiedziałem się, że od dłuższego czasu chorował na serce, dlatego tak często go bolało. Wtedy, gdy spotkaliśmy się pierwszy raz, on wracał ze szpitala, w którym dowiedział się, że bez przeszczepu nie uda mu się długo przeżyć. Niedawno znalazł się dawca, operacja miała być dzisiaj... Jednak... Jednak było już za późno.
               Poleciałem do jego kraju, by uczestniczyć w jego pogrzebie. Jego zwierzątko zabrałem ze sobą, na pewno chciałby, żeby i ono mogło go pożegnać. Znalazłem miejsce, w którym się spotkaliśmy. Później zobaczyłem go w trumnie. Nie chciałem nigdy musieć oglądać tego widoku. Łzy cisnęły mi się do oczu, jednak żółta kulka, która postanowiła wciąż siedzieć na moim ramieniu, uporczywie wycierała je łebkiem. A on był blady, miał podkrążone oczy i uśmiechał się tak, jak zawsze...

1 komentarz:

  1. Kyaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! PrusCan! Totalnie jeden z moich ulubionych pairingów! I jeszcze napisany tym twoim pięknym i słodkim sposobem pisania! Pięknie! Kawaii~!

    Akemi~

    OdpowiedzUsuń